od: ****** <****@wp.pl>
do: ******* <****@gmail.com>
data: Niedziela, 12 Grudnia 2010 23:47
załączniki: 1 załącznik
temat : ( brak tematu )
Głos Kai, Kajki, Kaiki. Nie słyszałeś go, nie wiesz. Nie możesz wiedzieć, no bo skąd , Krystian? Skąd możesz wiedzieć, jaki on czysty, jaki chłodny w upalny dzień. Kiedy poznasz ją, będzie dla ciebie już tylko głosem, zapewniam cię. Bo ona właśnie jest jakby wyśpiewana, cała taka płynna, dźwięczna. Nie będziesz w stanie przywołać w pamięci koloru jej oczu, czarnych jak ten naszyjnik, który mi dałeś. Ja to wiem, ale nie pamiętam. Wiem, chociaż za każdym razem gdy ją widzę, uświadamiam to sobie na nowo.
Nie, Krystian, nie mówię ci tego po to , by zyskać w twoich oczach. Cholernie chciałabym, żebyś był teraz i wtedy , tak po prostu! Tak, naturalnie, wsączę ci moje wspomnienia przez źrenice , całe szeregi czarnych pajęczynowatych liter. Nie, to nie przemarsz wojsk! Nie wytaczam głównej broni, wyjmij na chwilę te szczerzące się kły! Proszę- szklanka, oto woda. Co tak niuchasz? Po truciźnie już pusta butelka. Krąży ona teraz gdzieś w twoim krwobiegu. Krystian, Krystian, przeceniasz mnie.
Dobrze, więc. Prusinowscy. Do tej pory nie zastanawiałam się nad ich działalnością, nad tym, jak bardzo są rozpoznawalni w szerokiej Afryce i Ameryce. Dla mnie to zawsze było coś swojskiego , oczywistego, że przyjeżdżają i już są, jakby byli od zawsze z tą swoją gromadką brudnych dzieci, całym rozgardiaszem, kilkudniowym kurzem na włosach, no i z Muzyką, oczywiście. Z Muzyką… Oni byli trochę jak kleszcze, tylko na odwrót. To my zawsze z nich wysysaliśmy energię. Nie, nie jak wampiry. To działo się całkiem naturalnie, nie było żadnej selekcji. Krew! – i już !
Rozchodziliśmy się, każdy do siebie. Ja z Cyrylem siedziałam zazwyczaj w moim pokoju, słuchaliśmy tam dobrej, naszym zdaniem, muzyki ( co roku inna była tą dobrą) , ja czytałam wiersze, a on rysował. Najczęściej mnie. Ładnie rysował, powiem ci, chociaż nigdy to nie byłam ja. Cholernie mnie to irytowało, że na tych szkicach nic , tylko dorysować aureolę. Nie patrz tak, wtedy on znajdował się tam, gdzie ty teraz.
Kaja. Jeśli nie przyśpiewywała najmłodszemu dziecku ( co roku inne było najmłodsze, przybywało ich bardzo intensywnie) , jeśli nie nosiła go pod pachą ( Tak, dosłownie. Głową w dół . ) , to coś sobie czytała, malowała, albo zwyczajnie gotowały z mamą coś , co pachniało na cały świat. Janusz przygrywał, tata mu wtórował, tak od niechcenia i mimowolnie, calkiem leniwie,przypadkiem. Bo jak inaczej, na tych hamakach i metalowym łóżku ustawionych pod kwitnącymi jabłonkami. Śmiej się, śmiej, to naprawdę była sielanka. Sto razy bardziej wolalam tamten stary dom, pomalowany pięcioma warstwami farby, jedna wyłaziła spod drugiej, każda innego koloru. Tą ścianę frontową, przez której szpary między deskami można było obserwować świat z dosyć szerokiej perspektywy. Śmiałam się wtedy, że Domeczek ma przerwy między zębami i potrzebny mu aparat . Ach, ten stary dom z tysiącem małych okienek o szybach zniekształcających świat, tak jak i lustra twarz. Te „prowizorki” , które przetrwały pięć laty i nie chciały umrzec samoistnie. A i nasze ataki odpierały dzielnie, trzymając się kurczowo ściany zardzewiałymi gwoździkami. I na ścianach rozmaitości, pozawieszane by zasłonić odpadający tynk, zacieki na ścianach, bo dach dziurawy i cóż zrobić, nic tylko się śmiać z tego. Ten dom dawał taką swobodę, wszystko było zapożyczone z innej czasoprzestrzeni, przypadkowe, zupełnie chwiejne a jednak tak fundamentalne. Rozumiesz, Krystian? Postanawiałeś nagle przemalować podłogę i nikt, absolutnie, nie kwestionował tego, nawet nie zwracał uwagi , że zielony i żółty niezbyt się lubią, że kanarkowa podłoga do groszkowych ścian…Mój pokój był niesamowicie wąski i dlugi. Zaczynał się błękitnymi drzwiami i kończył błękitnym okienkiem. Mama naokoło tego okienka narysowała promyczki , od zewnątrz. Okienko. Było takie stare, na haczyki, z szerokim parapetem między obiema szybami.Na tyle szerokim by móc tam usiąść…
Tak, zaczynało się od kolacji. Wszyscy wyłaniali się nagle ze swoich światów, trochę tylko nieprzytomni, by spotkać się w tym miejscu… styku. Styku wszystkich kosmosów. W kuchni. Tak, Krystian, to była kuchnia. Była sercem domu, pulsująca ciepłem z piekarnika, parą spod pokrywek, z tymi obtłuczonymi płytkami, z zadymionymi ścianami. Była najbrzydsza, najmilsza ze wszystkich pomieszczeń. To mama. Mama wieszała te bielutkie zaslonki, smieszne trochę, jak z bajki. I ten porządny drewniany stół, niemożliwy do ruszenia. Żadne krzesla, dwie dlugie ławy, z tylko trochę niewygodnym oparciem. Wtedy pytano. Pytano jak minął dzień i nagle skupiały się na tobie wszystkie pary oczu, jakby od twojej odpowiedzi zależał los Słońca! Tak, przenikliwe bazyliszkowe spojrzenie Janusza znad okularów, jakby wiedział, że wczoraj wieczorem nie umyłeś zębów, bo za bardzo śpieszyłeś się do książki , którą odłożyłeś na poduszkę. Zamyślone Kai, ironiczne taty, serdeczne mamy, zaciekawione małych chłopaków, współczujące Cyryla. Często było ich jeszcze więcej. Jedni musieli jeść szybciej, żeby udostępnić talerze następnym głodnym.
I wszędzie Muzyka. Niby mieszała się ze sobą, ale gdy przechodziłeś z jednego pomieszczenia w drugie… Nie, nie przenikała się wzajemnie, nie gryzła o pierwszeństwo.
Potem Duzi Ludzie, jak nazywała ich Kaja, płynnie przenosili się do Stodoły, która nie była wtedy tą Stodołą, którą znasz. Miała klepisko, siano, które kręciło w nosie, myszy po kątach. To kontrastowało z całym sprzętem, światłem, instrumentami, projektorem.
Rozmowy, wino, piwo, kakao – kto co chciał. Kaja nie piła, bo zazwyczaj była w ciąży. Dzieci nie kładło się spać, trwały, dopóki mogły. W pewnym momencie Janusz sięgał po skrzypce, tata po inny smutny instrument, Kaja potrafiła wyczarować Muzykę ze wszystkiego, często z kieliszków, często grała własnym głosem – najpiękniej, bez zbędnych słów. Mama siedziała zasłuchana, pewnie było jej tak samo przykro jak mi teraz, że nie potrafi grać. Jakie grać! Dla Janusza i Kai to było nic więcej, tylko muzykowanie, a sami siebie nazywali „grajkami”. Dzieci w końcu usypiały, otulone zbyt dużymi swetrami, bo swoje własne ubłociły dyskutując z żabami. Teraz żałuję, że nie zostawałam, że budziłam się wtedy, kiedy oni kończyli , przecierali oczy, tacy spokojni.
Kaja zawsze miała kolorowe ubrania. Różowe alladynowe spodnie, szerokie cygańskie spódnice, do tego bluzki z zupełnie innej bajki. Kaja to niesamowita osoba. Kaja Kaja Kaja. Lubiłam z nią rozmawiać . Ona zawsze snuła takie przecudne, długie opowieści, w których była tylko połowa prawdy. Zawsze była taka zamyślona, rozmruczana w tych swoich mruczankach, taka zdziwiona gdy ktoś coś od niej chciał. Z tym swoim chichotem , który natychmiast chowała za dłonią. Z tym uśmiechem , kiedy wracała świtem z łąki, cała mokra od rosy, w tej przedpotopowej białej koszuli z falbankami , niemalże do kostek. I te czarne, do pasa rozpuszczone włosy…
Nawet jeśli ich poznasz, to nigdy tak jak ja, nigdy tak nie przesiąkniesz....
Krystian, Krystian, Krystian.
Trochę Ich, trochę starego Domeczku, trochę Muzyki
1
Ostatnio zmieniony czw 07 lip 2011, 17:54 przez Elisza, łącznie zmieniany 3 razy.