Gwiaździste noce Vincenta.
„Nocą wszystko jest płomienne: gwiazdy, myśli i łzy”WWW Noce należą tylko do mnie. Nikt w Saint Rémy nie zarywa nocy, tylko ja. W nocy łatwiej mi pracować. Nic mi wówczas nie przeszkadza - nie ma nieoczekiwanych wizyt ani hałasów, nie trzeba iść do sklepu i nie ma potrzeby z nikim rozmawiać. Całe miasteczko kuli się przy ziemi we śnie, domy robią się mniejsze, ulice pustoszeją, ciemność okrywa dachy jak kołdra. W moim tylko oknie tli się światło, samotny ognik w ciemności. W moim małym, brzydkim, tymczasowym atelier porozstawiałem świece, na tyle blisko nowych białych płócien, bym widział co robię i na tyle daleko od ukończonych obrazów, żebym nie musiał patrzeć na to co już namalowałem. Z niewielu prac jestem naprawdę zadowolony. A te, które lubię choć trochę, namalowałem nocą. Kiedy wokół jest ciemno, kolory nabierają ostrości, stają się posłańcami uczuć. Zawsze żywiłem przekonanie, że kolorem i spontaniczną kreską można wyrazić czystą naturę wsi, podobnie jak przedmieść i kabaretów paryskich, łatwiej niż za pomocą złudnej precyzji. Moje obrazy nie są chaotyczne, one mają w sobie uczucia. Przynajmniej chciałbym, aby tak było.
WWW Są noce ciemne jak smoła, gdy za oknem nie widać nic, zwłaszcza że przed moim domem zepsuła się stara latarnia. Jednakże dzisiejszej nocy na niebie jest pełno gwiazd. Te gwiazdy mnie rozpraszają, jakby migotały w moim kierunku specjalnie, żeby zwrócić moją uwagę. Nie mogę skupić się na płótnie, ręce drżą mi jak u epileptyka. Chciałem namalować coś smutnego, nawet to naszkicowałem, ale gwiazdy migoczą za oknem, jakby zapraszały mnie do zabawy, i mój niedoszły obraz wydaje mi się teraz śmieszny - l'effort inutile. Nie chcąc marnować płótna, szkicuję nowy pomysł na starym. Nic z tego nie będzie. Zostawiam zabazgrane płótno, grzebię w szafce w kącie i wyciągam ostatnią butelkę taniego wytrawnego wina, nalewam sobie kieliszek, ręce wciąż lekko mi drżą, szyjka butelki pobrzękuje o brzeg kieliszka. Zamiast sączyć po francusku, wypijam wino jednym haustem jak wódkę i wychodzę z małego, przygiętego do ziemi domku, który chcę za jakiś czas uczynić moim grobem. Taki mam plan, ale nie wprowadzę go w życie, dopóki choć jeden obraz mnie w pełni nie usatysfakcjonuje.
WWWNie zamykam drzwi wejściowych. W Saint Rémy nie było kradzieży od ostatniego jarmarku, a nawet gdyby ktoś wszedł do mojej chałupki, znalazłby tylko obrazy nic nie warte w moim umyśle. Nie ubieram też płaszcza, mimo że jest chłodno, bo postanowiłem na starość zostać fatalistą i nie widzę sensu w robieniu czegokolwiek. Zabieram ze sobą tylko papierosy. Saint Rémy jest spokojne, bezpieczne i perfekcyjnie przewidywalne, jak każde szanujące się miasteczko prowincji. Przemykam ulicami bez wyraźnego celu, chowam się w cieniu, choć wiem, że nikomu i tak nie przyjdzie do głowy wyjrzeć za okno. Ludzie w Rémy są ciekawscy, ale niezbyt błyskotliwi.
WWWStojąc w kolejce w piekarni kilka dni temu, słyszałem jak miasteczkowe dewotki szeptały, że jestem wariatem, biedaczyną na skraju załamania nerwowego. Oczywiście nie mają racji, ale odkąd tu przybyłem, robię wszystko żeby zasłużyć na taką opinię. Im większym dziwakiem jestem w ich oczach, tym więcej dają mi spokoju i nie naprzykrzają mi się, a ja mogę malować. Powinienem odpoczywać i czuć się dobrze, z dala od Paryża i hałasu, zawierać nowe znajomości, relaksować się wśród wiejskich krajobrazów, leczyć nerwy. Tak naprawdę jestem samotnikiem. Całą moją uwagę pochłaniają malowanie, kończące się pieniądze i unikanie kogokolwiek. W ten sposób odkąd jestem w Rémy nikogo nie poznałem bliżej, moje kontakty międzyludzkie ograniczyły się do minimum.
WWW Mijam wbijającą się w niebo ostrą iglicą dzwonnicę kościółka, przechodzę kilkoma wąskimi uliczkami i straszę buszujące gdzieś w ciemnym kącie zaułka zdziczałe koty, które rozpierzchają się na mój widok i wdrapują się na mury, płotki i dachy. Czuję ich żółte oczy wpatrujące się w moje plecy, kiedy idę dalej. Ale to nie koty są źródłem tego niepokojącego uczucia bycia śledzonym. Ktoś idzie za mną, jestem pewien. Nie mogę go zobaczyć, bo jest zawsze za rogiem, w ulicy którą przed chwilą minąłem, poza zasięgiem mojego wzroku. Mimo to czuję, że nie jestem sam, słyszę echo cichych kroków. Docieram do skraju miasteczka. Kończą się bruk i kamienne murki, połyskujące szyby w ciemnych oknach. Rozpościera się przede mną niczym nieograniczony widok na łagodne wzgórza, łąki z suchą roślinnością, szarymi w mroku kępami lawendy i karłowatymi cyprysowymi drzewkami powyginanymi groteskowo. Wspinam się. Mój ogon już nie ma się gdzie schować i po chwili okazuje się, że miałem rację. Kilkadziesiąt metrów za mną ciemny kształt porusza się i wspina na wzgórze.
WWWStaję gwałtownie, odwracam się i patrzę z góry na intruza. Kto to? Kobieta czy mężczyzna? I czego może chcieć? Gdy podchodzi bliżej, w świetle migoczących gwiazd, które wywabiły mnie z domu, rozpoznaję ją – Gaby. Miejscowa prostytutka. Nawet w tak małej miejscowości jest dom publiczny, co prawda maleńki, z zapyziałymi łóżkami w ciasnych, nisko sklepionych pokoikach pachnących ususzonymi bukietami róż i zapachowymi woreczkami z lawendą, odstraszającymi mole. Nie umywa się do paryskich maisons de rendez-vous, które swego czasu dokładnie zwiedziłem. Ale w Saint Rémy, w jednym z tych maleńkich pokoików w La Petite Rose, urzędowała Gaby, rudowłosa, drobna i zabawna. Pod tym względem nie zawiodłem się na prowincji. Tego wieczoru wygląda inaczej. Jest ubrana normalnie, skromnie i bez biżuterii. Możliwe, że nawet bez makijażu. Jest za to uśmiechnięta, co dodaje mi pewności, że mogę lekko zacząć rozmowę.
- Czemu mnie śledziłaś?
- Nie śledziłam pana, po prostu szłam w tą samą stronę - odpowiada bez śladu zmieszania.
- To aż nazbyt oczywiste kłamstwo, Gaby. Nawet ja nie dam się nabrać, zwłaszcza, że chyba powinnaś być o tej porze w pracy? - dopytuję się.
- Mam dzisiaj wolny dzień, proszę pana.
- Mów mi Vincent, proszę.
- Vincent jedno z tych poważnych imion, których nie ma jak zdrobnić.
Siadam na trawie i wyciągam samodzielnie skręcone cygaretki i zapałki.
- Palisz, Gaby?
- Tylko do towarzystwa.
- To potowarzysz mi.
WWWSiada obok mnie i bierze cygaretkę. Zauważam, że zaciąga się głęboko. Siedzimy razem w ciszy, a ja obserwuję jej ruchy i wymyślam jej portrety z cyprysami w tle.
- Chciałabyś mi pozować? - ryzykuję to pytanie, ponieważ atmosfera i tak jest bardzo prywatna. Zresztą ze względu na swoją profesję, Gaby nie ma w zwyczaju rozsiewać plotek.
- Mam dużo pracy... Vincent.
- Mógłbym ci zapłacić - to akurat nie do końca prawda, ale chciałbym, żeby się zgodziła - Tyle co klienci. To byłyby dobre obrazy. Mógłbym pracować z tobą w plenerze. Namalować ciebie i cyprysy.
WWWKiwa głową, uśmiecha się i milczy. Jej niedopałek spada na ziemię i tli się w mroku, jak mała gwiazdka, która spadła z nieba. Przyglądam się jej, a ona o tym wie, ale nie daje po sobie nic poznać, i tylko patrzy na uśpione Saint Rémy, które zostało pod nami. Potrafiłbym namalować jej ciemnorude rzęsy, przykrywające miodowe oczy, ale nie wiem czy umiałbym stworzyć ten odcień farby.
- Wiesz, Vincent, zdaje mi się, że jesteś jedynym normalnym człowiekiem tutaj, mimo że mówią, że wyszedłeś z wariatkowa.
- Dziękuję - mówię, bo nie wiem co innego mógłbym odpowiedzieć.
WWWMa bardzo delikatnie zarysowany profil, można by go namalować jednym trafnym pociągnięciem pędzla, bez żadnego wyostrzania rysów. Nagle Gaby przysuwa się do mnie, co wyrywa mnie z zadumy. Rozpina guziki sukienki. Spod cienkiej warstwy szarego materiału wyglądają jej piersi. Już je wcześniej widziałem, ale i tak jestem nimi zachwycony. Tak jak całą resztą jej. Jest zimno i twardo, ale to nam nie przeszkadza. Tamto szybko wypite wino mogło lekko uderzyć mi do głowy, bo zdaje mi się, że gwiazdy na ciemnym niebie nad Saint Rémy zamieniają się w spirale światła, kiedy tak leżeliśmy pod nimi z Gaby, nadzy i zadyszani, przytuleni, żeby zachować resztki ciepła, które otaczające nas zimno wydzierało nam po kawałku. Te spirale wirują na ciemnym tle z zatrważającą szybkością, a my pod nimi jesteśmy tak mali, jak mrówka wobec absolutu.
- Jeśli chcesz mnie sportretować, lepiej namaluj to niebo, Vincent. - szepce Gaby.
- Co?
- Kiedyś bałam się ciemności. - opowiada. - A moi klienci zwykle chcą gasić światło w moim pokoju w La Petite Rose. Żeby się nie bać, wyobrażałam sobie, że na zewnątrz świecą gwiazdy, nawet kiedy ja jestem w ciemnym pokoju, za zasłoniętymi kotarami. Zawsze, nieważne gdzie byłam, gwiazdy gdzieś tam wysoko świeciły jasno. Dla mnie. Rozumiesz?
- Już się nie boisz ciemności? - pytam.
WWWNie odpowiada. Bierze sobie jeszcze jedną cygaretkę. Siedzi naga, w ciemnościach i pali bez słowa. Po chwili wstaje i powoli, bardzo powoli, jakby specjalnie pozwalała mi się na siebie napatrzeć, ubiera się.
- Dziękuję za papierosy, Vincent. - Merci pour des cigarettes.
- Dziękuję, Gaby. Merci pour tout.
WWWNie pamiętam w jaki sposób wróciłem do domu. Obudziłem się wiele godzin później, w moim atelier, pod jakimś nędznym kocem, z gotowym pomysłem w głowie.
WWWTego samego dnia, po raz pierwszy od dawna, wyszedłem z płótnem w plener. I byłem w stanie malować w dzień, bez powracających nerwicowych zachowań. Podczas roku, który udało mi się wytrzymać w tym miasteczku, namalowałem mnóstwo obrazów. W głowie wciąż jednak miałem ten jeden, jedyny obraz. Nocnego nieba nad Saint Rémy.
„Moim zdaniem to niczego nie jestem pewien, jednak widok gwiazd sprawia, iż zaczynam marzyć.”
Vincent van Gogh
[ Dodano: Sob 04 Wrz, 2010 ]
http://kukubandzo.files.wordpress.com/2 ... t-remy.jpg
Załączam link, jako ilustrację do opowiadania. A może to opowiadanie jest ilustracją do tego obrazu.
[ Dodano: Czw 04 Lis, 2010 ]
Nie rozumiem dlaczego tyle opowiadań pozostaje bez odpowiedzi. Może nic nie da im się zarzucić?
