Ten uśmiech...
Jechał właśnie na rowerze, ledwie co minął tabliczkę oznajmiającą, że zawitał do wsi Kucharowo, gdy ujrzał tę babinkę. Jak typowa przedstawicielka swojej generacji, ubrana była w trącącą myszką, skromną sukienkę, a jej głowę zdobiła chusta w polne kwiaty. Wszystko więc, wszystko sprzyjało ku temu, by obdarzył staruszkę zainteresowaniem nie większym, niż rosnące wokół drzewa – wszystko, poza tym uśmiechem.
Półuśmiechem w zasadzie – bo uśmiechała się półgębkiem. Pomyślałby kto może, że to z niedostatecznego entuzjazmu – ot, po prostu trochę się chciała uśmiechnąć, trochę nie, więc wyszło coś pomiędzy. Jednak kłam temu przypuszczeniu zadawały jej oczy – pełne żaru, zupełnie nielicujące z wyrazem ust. Michał zatem doszedł do wniosku, że starowinka ma sparaliżowaną połowę twarzy.
Jednak to nie owa przykra dolegliwość przykuła uwagę rowerzysty. Przyczyną zainteresowania staruszką było deja vu, wywołane tym półuśmiechem właśnie. Kiedy mężczyzna zadał sobie pytanie, czy już kiedyś ją widział, zalała go nagle fala wspomnień – tak intensywnych, że chwilowo przestał dlań istnieć świat zewnętrzny. Tak intensywnych, mimo że dawno temu wypartych do podświadomości...
Całe popołudnie zachowywał się jak ostatni urwis, więc rodzice za karę postanowili pójść na wieczorny spacer sami. Gdy Michał to usłyszał, wziął się pod boki niczym ptak, który rozcapierzając skrzydła chce się wydać większy i groźniejszy. Z miną wyrażającą obojętność wobec takich błahostek oznajmił, że wspólną przechadzkę ma w nosie – i byłby może sam w to uwierzył, gdyby nie łzy, które jak zwykle nieproszone zaczęły szklić mu oczy. Obrócił się na pięcie, by ukryć swą słabość i pobiegł na górę do pokoju. Potem, becząc jak bóbr i grzmocąc pięściami w łóżko, spoglądał z okna za rodzicami, którzy przytuleni do siebie szli polną dróżką nad jezioro.
Łzy w końcu przestały płynąć, choć smutek i gniew pozostały – chyba po prostu oczy do dna wydoiły słone jeziorko, znajdujące się gdzieś tam w głębi oczodołu. Michał nie zamierzał spędzić całego wieczoru w czterech ścianach. Po pierwsze – chciał udowodnić rodzicom i sobie, że sam potrafi zorganizować sobie czas. W końcu miał już całe sześć lat. Po drugie – złość nadal zalegała w jego serduszku i uporczywie domagała się ujścia. A wyładować się najlepiej na powietrzu, w lesie – na pewno nie we własnym pokoju, gdzie nawet trzech kroków zrobić nie można. Tak oto przekonawszy siebie do samotnej przechadzki, wyszedł z domu i powolnym tempem ruszył przez dziedziniec. Gdy tak powłócząc nogami zastanawiał się, czym też może się zająć, w głowę pacnął go jakiś durny, ślepy chrabąszcz. Kiedy wredny owad upadł na trawę, Michał odpłacił mu pięknym za nadobne – podbiegłszy kopnął go z całej siły niczym piłkarz miniaturową piłkę. Rozległ się pełen cierpienia, krótki bzyk i insekt wyzionął ducha w locie. Chłopiec zaś z satysfakcją zauważył, że gniew jakby zelżał – i myśl, aby walnąć mamę w twarz, wydała się przesadzona. Nazwać grubą świnią, to i owszem – medytował urwis – ale uderzyć? Nie, na taką karę to sobie nie zasłużyła...
Opodal leżała paletka – nie dalej jak wczoraj robił z niej użytek, grając z ojcem w badmintona. Wczoraj?! Tak, to z pewnością było wczoraj, choć trudno w to było uwierzyć. W końcu wczoraj kochał ojca, a teraz go nienawidził – kto by pomyślał, że w tak krótkim czasie przyjaciel może stać się wrogiem! Paletka ta w każdym razie zaciekawiła go niepomiernie i wpatrywał się w nią, jakby chciał w niej dojrzeć jakiś ukryty sens. Z jakiegoś powodu był przekonany, że owo drugie dno istnieje. Lustrował zatem rączkę, naciąg z grubej żyłki – i wtedy obok jego głowy przeleciał kolejny chrabąszcz. To była wystarczająca podpowiedź. Michał odgadł, jaki zamiar miała jego podświadomość i czym prędzej postanowił go zrealizować.
Powietrze pachniało przepysznie i czujny nos wyodrębniłby w nim woń świerków i wilgotnej trawy. Michał kroczył po bujnym mchu, który przy każdym jego kroku skwierczał jak boczek na patelni. Choć deszcz padał parę godzin temu, to przy silniejszym podmuchu wiatru na głowę chłopca ześlizgiwały się z liści drzew ciepłe krople wody. Tu i tam przemykały żabki, nie przejmując się obecnością Michała, jakby naiwnie wierzyły, że zieleń trawy zupełnie je maskuje.
Oto wreszcie znalazł dobre miejsce. Daleko od domu – rodzice nie dojrzą go nawet z tarasu. Ale też nie za daleko – bo choć przed kolegami zgrywał odważniaka, to bał się zapuszczać głęboko w las. Im dalej od domu, tym szum drzew jest coraz mniej kojący, szum ten stopniowo przekształca się w szept – a Michał chyba już wolał dostać klapsa, niż znowu usłyszeć, jak kołyszące się świerki wymawiają jego imię. Tak, to zdecydowanie jest dobre miejsce.
A znajdował się na łące, pośrodku której dumnie rósł dąb. W promieniu trzydziestu metrów łąkę tę obrzeżały gęsto drzewa; nie było żadnego odcinka pośredniego – bezdrzewna łąka od razu przechodziła w bujny las. Ze względu na wolną przestrzeń obszar ten ulubiły sobie chrabąszcze – zapewne tłuste lenie nie lubią lawirować między drzewami rosnącymi jedno obok drugiego.
Michał ściskał paletkę tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. Jednak na myśl o tym, co zaraz się stanie, poczuł pełną zniecierpliwienia radość, taką jak tuż przed otwarciem prezentu. Była to radość zmieszana ze złością i przez to nieco dziwna – ale czy mniej rozkoszna? Chłopiec był skłonny polemizować. Jeszcze jedna chwila, myślał, i te paskudne owady zapłacą za to, że są takie paskudne.
I z całej siły łupnął paletką w przelatującego obok chrabąszcza.
Insekt zanurzył się w pobliskim wrzosie, który stał się dla niego grobem. Potem chłopiec machał już bez opamiętania. Przypomniał sobie, jak rok temu w przedszkolu pobił czterech kolegów naraz – towarzyszyło temu to samo uczucie. Żądza krwi. Przenikająca do szpiku kości pierwotna agresja, która odbiera rozum i świadomość otoczenia i sama kieruje działaniem człowieka. Otrząsnął się z tego transu, kiedy już mięśnie nie nadążały za wolą. Zmęczona ręka nie była w stanie podnieść paletki. Ale choć wyczerpany, to wreszcie czuł się dobrze. Gniew mącący spokój myśli minął, mama na powrót stała się mamusią, a tata przyjacielem. I robiło się już ciemno – czas wracać do domu. Postąpił krok do przodu, jednak brzęczenie dochodzące zza pleców sprawiło, że się odwrócił.
Przemożny strach ścisnął jego pęcherz jak gąbkę i ciepły mocz spłynął po nodze. Zęby zazgrzytały jak u wędkarza, który wpadł do przerębli.
Oto bowiem ujrzał zgarbioną staruchę. Świdrowała go nienawistnym wzrokiem. Wyprostowana ręka celowała w niego, jakby ze wskazującego palca, opatrzonego w długi jak szpon paznokieć, miał zaraz wystrzelić śmiercionośny nabój. Jednak nie to przeraziło Michała.
Starucha była kompletnie naga. Za strój służyły jej chrabąszcze, które oblepiały pomarszczone jak rodzynka ciało. Inne owady krążyły wokół niej niczym ćmy wokół lampy.
- Pożałujesz – wychrypiała niewyraźnie, jakby nie używała głosu od lat – Oko za oko, ząb za ząb.
Uśmiechnęła się półgębkiem, a jej oczy płonęły.
Rozległ się dźwięk klaksonu i Michał powrócił do rzeczywistości. Kierowca tira, który o mało go nie przejechał, pokazał mu przez okno środkowy palec, co dodatkowo otrzeźwiło rowerzystę. To było tak dawno, pomyślał Michał, ponad trzydzieści lat temu. Rodzice znaleźli go dopiero w nocy, kiedy razem z sąsiadami przeczesywali okolicę. Leżał na łące opodal dębu, nieprzytomny, a kiedy go obudzili, wrzasnął ze strachu. Mocz, który zdążył się nagromadzić podczas snu wywołanego zemdleniem, po raz kolejny popłynął niekontrolowanie. Gdy ojciec go spytał, co się stało, nie był w stanie odpowiedzieć. Psycholog, z którym chłopiec spotkał się nazajutrz, wytłumaczył luki w pamięci amnezją wsteczną, najprawdopodobniej spowodowaną uderzeniem w głowę podczas upadku. Wkrótce potem wszyscy zapomnieli o zdarzeniu i życiu znowu toczyło się normalnym torem.
A teraz, po trzydziestu paru latach, wspomnienie zagrzebane gdzieś na samym dnie podświadomości wróciło. Ale co najgorsze, wróciła także starucha. Bo tego Michał był pewien. Wiedział, że już dawno powinna była kopnąć w kalendarz. To nienormalne, co myśli, ale, cholera jasna, czy starucha okryta chrząszczami jak płaszczem była normalna? Choć Kucharowo zostawił kilometr za sobą, to nadal czuł obecność tej obleśnej baby. Przyspieszył, by pozbyć się tego wrażenia. Po chwili gnał już jak piorun, lecz ulgi nie doznał.
Oko za oko, ząb za ząb – starotestamentowa sentencja grzechotała w jego głowie i nie dawała się zagłuszyć.
Wtem wrzasnął z bólu. Coś grzmotnęło go w oko z potężną siłą. Z brzęczenia, które przez ułamek sekundy słyszał, domyślił się, że to lecący w przeciwnym kierunku chrabąszcz. Ręka odruchowo powędrowała do miejsca bólu i wtedy Michał stracił kontrolę nad rowerem. Wolną dłonią nacisnął ręczny hamulec. Kleszcze zacisnęły się na przednim kole, rower stanął dęba i mężczyzna przeleciał szczupakiem ponad kierownicą. Przejechał twarzą po rozgrzanym asfalcie, a potem obficie zwymiotował, bo wybite zęby łaskotały go w gardło.
Jednym okiem spojrzał na swoje zęby, wyglądające w przetrawionej zupie pomidorowej jak białe wyspy w jeziorze krwi. Ręce, które wraz z twarzą przejechały po asfalcie jak po papierze ściernym, paliły go żywym ogniem. Zastanawiał się, czemu nie boli go twarz. Doszedł do wniosku, że dlatego, iż już jej nie ma.
To pół żartobliwe, pół poważne stwierdzenie niezwykle go rozbawiło. Wybuchnął homerycznym śmiechem, zaczął grzmocić pięściami o ulicę, jak trzydzieści parę lat temu o łóżko. Jedyne sprawne oko skryło się za kurtyną krwi, co Michał nazwał w myślach końcem przedstawienia. Roześmiał się jeszcze głośniej, teraz już nie brzmiał jak histeryk, lecz jak zarzynana świnia.
Kierowca, który nagle wyłonił się zza zakrętu, zobaczył człowieka z czerwoną miazgą zamiast twarzy. Śmiech, który słyszał, zanim go przejechał, do końca życia prześladował go w koszmarach.
Oko za oko
1Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.
Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.
A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?
Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.
A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?