Owoc pracy ostatniego tygodnia. W zamierzeniu miało być dużo krótsze, ale jako że pisało się je tak łatwo i płynnie, a wątki się mnożyły, pozwoliłem sobie napisać pełnoprawne opowiadanie, zamiast miniatury. Tekst jest dość długi, nieco ponad 30 stron standardowego maszynopisu, ale zapewniam, że świetnie posłuży jako czytadło do poduszki.
Całość dzieje się w moim prywatnym, autorskim świecie z mało w Polsce znanego gatunku science fantasy, lub raczej, jak zwykł mawiać mój znajomy Hyper Fantasy. Nie będę Wam psuł rozrywki polegającej na domyślaniu się "o co w tym świecie chodzi jakby", po prostu pozwolę Wam skupić się na fabule.
Zamieszczam tu pierwszy dłuższy fragment. Jeśli wyrazicie chęć na resztę, to będę szczęśliwy mogąc dodać całość.
Jeśli natomiast wolisz czytać długie opowiadania w komfortowych warunkach, to podeślij mi maila na pw, a ja wyślę Ci paczkę zawierającą opowiadanie w formacie .doc, mapkę sektora Imperialnego, gdzie dzieje się akcja opowiadania i parę drobiazgów pomocnych przy próbach zrozumienia dlaczego na Arche na przykład nie ma horyzontu i ile właściwie jest tych księżyców.
Z góry dziękuję wszystkim, którzy odważą się wziąć za czytanie czegoś tak... Rozległego, i mam nadzieje że da się to czytać równie płynnie, łatwo i przyjemnie, jak się pisało.
ps. Dziękuję Larry'emu Nivenowi i tłumaczom "Pierścienia" za cudowne przekleństwo "Nieżas". "Nie ma żadnej sprawiedliwości". Najprostsze rzeczy najtrudniej wymyślić.
ps2: Przerwy to oczywiście akapity. Awkward. Nie lubię patrzeć na tekst bez akapitów.

------------------------------------------------------------------------------------
Arch Inverted
ławica Mieczy
Izecall patrzył na słońce przez cienki kryształ fiolki wypełnionej błękitną cieczą. łódź chybotała się lekko na boki, a Lapur przyglądała się wiosłującemu starcowi. Jinn potrząsnął fiolką i ciecz spieniła się natychmiast.
- To nasza ostatnia - szepnął i zamknął kryształ w drobnej dłoni. Jego towarzyszka wychyliła się za burtę i zanurzyła ramię po łokieć w wartkiej rzece. Skrzypienie wiosła było jedynym zwracającym uwagę dźwiękiem na łodzi i Izecall mógłby przysiąc, iż to nie wiosło w dulce tak skrzypi, ale mięśnie wiosłującego Shiva skrzypią niczym postronki trzymające zbyt duży ciężar. Shiv podniósł jasne spojrzenie na Jinna i to wystarczyło, by Izecall przestał mu się przyglądać.
Spalona słońcem i wysuszona przez wiatr twarz starca, poorana ciemnymi liniami zmarszczek i blizn okalających szokująco czyste, błękitne oczy zdawała się być twarzą wyrzeźbioną w korze tidyshaju. Odsłonięte, pracujące w rytm skrzypnięć mięśnie wciąż zdradzały siłę, o jakiej Jinn mógłby tylko pomarzyć. Nawet stary Shiv wciąż był Shivem. Owinięta w zaplamioną smołą szmatę rękojeść shiviany, wąskiego miecza leżącego na dziobie ażurowej łodzi robiła wrażenie odciętej i odłożonej schludnie na bok części ciała przewoźnika.
Izecall wrócił na ławkę przymocowaną pod dachem z pomarańczowego płótna, z której Lapur śledziła swoimi niesamowitymi oczami oba brzegi rzeki i przepływające w oddali inne łodzie.
- Ta jedna wystarczy - odezwała się nagle nie odrywając wzroku od mijającej ich właśnie długiej łodzi, na której trupa muzykantek Gwaith chichotała i plotkowała w gwaithiku siedząc na burcie i z łapami pluskającymi w wodzie.
- W Porcie Shiphei wymienimy garść tesqalonów. Jest jeden Andryl który nam to załatwi.
Izecall żółty Rycerz rozprostował skrzydła, po czym złożył je ponownie i usiadł pochylony obok kobiety. Ich zadanie zostało wykonane. Pozostawało jedynie wrócić przez morze do Ubberoth, a potem dalej, na Eoch, aż do Kan-tanny. Cieszył się, że opuszcza wyspę. Shiphei było bez wątpienia piękne, ale było to piękno często maskujące bezwzględną i szybką śmierć. Sama wyspa nie była groźna. Niewiele drapieżników, zdominowana przez egzotyczne, śpiewające phrele, stada smukłych grazelli i polujących na nie shakayotów. Nie, Shiph była piękną wyspą, unikalnym miejscem. To jej ludzkich mieszkańców obawiał się Izecall.
Bo Shivovie byli groźni.
Uznani przez rozsądnych archejczyków wszystkich ras za największych wojowników na świecie, ludzie bez strachu, urodzeni zabójcy - Shivovie rzadko ustępowali pola, czy to armiom, czy mocom, czy nawet Szermierzom. Takim jak on sam, Izecall żółty Rycerz i Lapur Ziequl.
łódź szybkim tempem zbliżała się do Portu.
***
Starzec schował maleńką fiolkę esencji do sniżowej szkatułki zawierającej trzy inne, po czym usiadł tyłem do kłaniającego mu się lekko Jinna i mięśnie jego pleców zafalowały a łódź ruszyła w głąb Portu.
Lapur poprawiła długą, zbrojoną spódnicę, szeroki pas i sprawdziła wiązania prostego, krótkiego napierśnika z cittinu który nosiła na nagą skórę nie bacząc jak wiele umięśnionego ciała odsłania. Pokiereszowane, bose stopy stąpały bezgłośnie po wyschniętym i ciepłym szarym drewnie pomostu. W swoim naturalnym odruchu rozglądała się czujnie, w każdej chwili gotowa reagować. Sprężysta postawa, ramiona gotowe do walki, łydki gotowe do skoku. Izecall po raz kolejny łapał się na tym, że idąc parę kroków za swoją towarzyszką bezczelnie gapił się na jej ciało.
Nie znali się wyjątkowo długo, ale Jinn zdążył zafascynować się milczącą kobietą. Nawet taki młodzieniec jak on widział na Arche wiele piękniejszych kobiet. Lapur nie była pięknością. Wyraźny , ostry jak nóż nos, nieco przerażające spojrzenie, zaniedbane, matowe od brudu krótkie czarne włosy, mały biust, szerokie ramiona i jej wzrost odrzuciłyby większość archejskich amantów.
Ale jej sposób bycia, jej energia, mocny wykrój naturalnie ciemnych ust, cera jak z kości tanaumos, szczupła sylwetka o wyraźnie zaznaczonych mięśniach, której pozazdrościłby niejeden młody Shiv a nade wszystko jej wijący się niespokojnie smukły ogon - to wszystko sprawiało, że od Lapur ciężko było oderwać wzrok.
No i była Szermierzem poza klasyfikacją.
Choć o tym fakcie wiedzieli jedynie Szermierze, i to też tylko Ci, którzy śledzili Wieczny Turniej. Izecall wiedział i ten fakt sprawiał, że przy Lapur zawsze czuł się nieswojo. Poza klasyfikacją. Zupełnie jak najpotężniejsi. Jak Wielki Cuna, jak Trzydzieści Bestii Shiuil, jak sam K'Niquaye Czarny.
- Kiedy wyjdziemy na ulice bądź ostrożny - mruknęła i po raz szósty już od zejścia z łodzi poprawiła owiniętą czerwonym szpagatem rękojeść jej aktualnej broni: długiego, czarnego noża z Tessgan.
- Jasne.
***
Port Shiphei.
ładne miasto. Nie za wielkie. Budynki z piaskowego kamienia przypominały o filozofii i sposobie bycia Shivów. żadnych zbędnych ozdób, żadnych osłabiających wygód. Wysokie stopnie, nierówne ulice brukowane grafitowym żwirem, sprytnie zaprojektowana kanalizacja. Gazowe lampy tak popularne w krajach upadłego Imperium i Tarencie ustępowały tu wciąż prymitywnym pochodniom. Labirynty wąziutkich uliczek, płaskie dachy, na których życie toczyło się tak samo jak na ulicach...
Kupcy z całego świata układali sie z Shivami aby móc handlować w Shiphei, jednak nawet pod wpływem mniejszości archejczyków innych ras Shivskie miasto pozostawało Shivskim. I choć kupcy, ambasadorzy i inni przybysze robili co mogli aby zapewnić sobie podstawowe wygody, to, nie chcąc urazić drażliwych gospodarzy, ukrywali swoje udogodnienia przed ich wzrokiem, głęboko we wnętrzach ich przestronnych siedzib.
I teraz, gdy zbliżała się najgorętsza, piętnasta godzina dnia, gdy archejczycy na całym świecie zamykali się w domach aby spożyć posiłek, lub zdrzemnąć się godzinę, Andrylski kupiec imieniem Tyazai zanurzał się właśnie w wykutej w posadzce swojej siedziby ogromnej wannie wypełnionej letnią, pachnącą hymianem wodzie.
Tyazai codziennie spędzał jedną godzinę w aromatycznej kąpieli. Minimum lenistwa i wygody na które sobie pozwalał w tym surowym kraju surowych ludzi. Zamykał właśnie swoje szmaragdowe oczy i zaczynał unosić kąciki ust, gdy usłyszał jak zasłona z korali grzechocze. Westchnął i otworzył oczy. Za zasłoną dojrzał stojącą w cieniu dziwną parę - wysoką kobietę i sięgającego jej zaledwie do piersi Jinna. Zmarszczył brwi i skinął lekko głową swojemu pracownikowi, innemu Jinnowi, który, najwyraźniej poruszony zmierzał ku niemu szybkim krokiem.
- Pewna... Dama chciałaby wymienić walutę Panie Tyazai.
- Teraz do cholery? Kąpię się!
- To Szermierze - mruknął młodzieniec nachylając się ku Andrylowi.
- Ach. No jasne. - Tyazai zerknął znów na parę. - Wejdźcie, wejdźcie. Chcecie coś do picia? - Machnięciem ręki oddalił współpracownika ku spiżarni.
Kobieta odsunęła grzechoczącą zasłonę i weszła śmiałym krokiem do zaciemnionego pomieszczenia, a towarzyszący jej Jinn ze złożonymi z tyłu rękami szedł za nią krok w krok rozglądając się ciekawie. Najwyraźniej jego uwagę przykuła kopuła nad łaźnią wykonana z grubego, wielokolorowego szkła z Rhey. Promienie słońca rozpraszały się w niej rzucając na kamienną posadzkę różnokolorowe plamy przyćmionego światła. Mimo grubości tafli w pomieszczeniu było gorąco i parno.
Tyazai usiadł w wodzie i wygodnie oparł się o łagodną krawędź wanny. Uśmiechnął się do gości. Bał się Szermierzy, jak wszyscy, ale wiedział, że tylko przez pewność siebie i jak najnormalniejsze stosunki można zyskać ich szacunek. Klnąc więc w duchu siarczyście i ciesząc się, że półmrok nie pozwoli im widzieć jak jego złoto-zielona skóra blednie raptownie uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozłożył szeroko i wygodnie ramiona o długich, kolorowych paznokciach.
- Co więc mogę dla Was zrobić szlachetni Szermierze?
Kobieta omiotła wzrokiem wszystkie kąty sali.
- Chcemy wymienić walutę. Tesqualony na czystą Esencję, Shivskie fiolki - rzuciła przeciągając wzrokiem po szklanej kopule i opierając ręce na biodrach. - Oferuję sto za miarkę. - Podeszła krok bliżej i skupiła wzrok na Andrylu, jednocześnie samemu stając wreszcie w świetle.
Jej oczy skupiły na sobie całą jego uwagę. Jej tęczówki były całkowicie białe. Drobne źrenice i wąskie czarne okręgi wokół. Niesamowite. Na jasnej twarzy miała wytatułowane trzy czarne linie, jedną łączącą oczy przez nos i dwie zza uszu, przez policzki, obok ust na brodę, a potem na szyję. I choć bardzo chciał dojrzeć, gdzie owe linie prowadzą przeszkodził mu w tym napierśnik z cittinowych listewek.
Kobieta uniosła ciemną brew i Andryl natychmiast zrozumiał że gapi się na nią.
- Taaak... Cóż. Bardzo atrakcyjna oferta - przez chwilę ważył swoje następne słowa. - Jednak nie przyjmę monet, tesqualon traci na wartości na Shiphei. Wybacz. - Dodał.
Tylko najlepsi, najprzebieglejsi i najbogatsi kupcy pozwalali sobie na odmawianie Szermierzom. Lub głupcy. Lub, jak mawiają Shivowie, "eberakai men", czyli "wkrótce martwi".
Kobieta strzepnęła pył z brudnej, trójdzielnej, zbrojonej spódnicy o khuryckim wzorze i przeczesała sterczące włosy. Jinn patrzył pytająco na swoją towarzyszkę. Kobieta zerknęła na Jinna i Tyazai ku swemu przerażeniu zauważył jak napięły się mięśnie jej szczęki. Znów odwróciła się ku niemu.
- Zatem nie tesqualony. Sniż? Deset?
Tyazai odetchnął i skłonił się lekko, zastanawiając się jak wiele pieniędzy muszą przy sobie mieć...
- Deset byłby w sam raz. Sniż... - przerwał gdy jego pracownik wrócił ze spiżarni z tacą na której stały trzy czarki schłodzonego jasnego, owocowego wina i podał je Szermierzom - ...Sniż to ostatnimi czasy niebezpieczna waluta na wyspie - dokończył sięgając po swoją czarkę. - Dlatego radzę Wam nie pokazywać ich ani nie mówić o nich na mieście. Taka powiedzmy... Rada.
Jinn nie krył zaskoczenia.
- Sniż? A dlaczego?
Kupiec wypił łyk z czarki.
- Wygląda na to, że ktoś ograbił grobowce wojowników. Każdy honorowy Shiv będzie patrzył podejrzanie na przyjezdnych płacących Sniżem. Będą chcieli sprawdzić tłoczenia na monetach lub sztabkach... A każdy wie, jak drażliwi potrafią być, kiedy zechcą.
- Grobowce. No proszę. - Westchnął Jinn. - Akurat teraz. Lepiej zaokrętujmy się już dziś Lapur, ławica wyjących shivian to ostatnie co chciałbym spotkać.
- Zaokrętować? - Spytał kupiec. - Nie ma szans. Pierwszy statek do Tessgan odpływa dopiero jutro. Shivowie chcą przeszukać wszystkie w porcie.
Jinn rozłożył szeroko skrzydła i pochylił głowę krzyżując ramiona na piersi. Postrzępiony i znoszony, brązowy płaszcz trokerski leżał na nim jak ulał. Tyazai nie zauważył żadnej broni, co oczywiście nic nie znaczyło. Niektórzy Szermierze jej nie potrzebowali, bronią innych był dźwięk, ziemia czy nawet oczy. Słowo "Szermierz" dawno już straciło swoje związane z fechtunkiem znaczenie.
- Czy zatem mógłbym zobaczyć banknoty? Oczywiście pieczęci i symbole...
- Są na miejscu - stwierdziła kobieta i ruszyła ku niemu odpinając niewielką sakwę od pasa. Nie zatrzymała się póki nie stanęła za plecami kupca, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z jego nagości. Zmieszany Andryl sięgnął niepewnie po duży, złożony na czworo stary banknot i zmrużył oczy uważnie sprawdzając pieczęci i skomplikowane podpisy. Każdy szanujący się kupiec na Arche znał się na kaligrafii na tyle, aby rozpoznać fałszywe dokumenty, o desetach nie wspominając. Imperialna pieczęć, pszczeli papier, znak wodny - heksagonalna sieć.
- Autentyk - stwierdził Andryl z niejaką ulgą.
- To pytanie? - Kobieta znów uniosła brew.
Przez chwilę Tyazai nie wiedział o co jej chodzi. Sekundę czy dwie siedział z rozdziwionymi ustami.
- Skąd. Nie nie. Wszystko w porządku. Tak.
- Więc nie przedłużajmy. Jestem głodna - rzuciła kobieta i odebrała banknot z dłoni kupca, po czym wróciła na swoje miejsce. Kupiec patrzył jak odchodzi, i nagle zauważył koniuszek ogona wystający spod wielowarstwowej spódnicy.
Tyazai zachodził w głowę, z kim właściwie handlował. Wyglądala jak człowiek, ale te oczy? Ogon? Dziwna cera? Fascynująca.
Lapur sięgnęła do tacy i jednym haustem wychyliła zawartość czarki. Potem oblizała spękane wargi wąskim, ostrym językiem.
- Deset za miarę. Potrzebuję czterech miar esencji. Jedna miara w trzecich-trzecich częściach.
- Deset dwadzieścia.
- Deset.
- Deset piętnaście.
- Deset.
- Deset dziesięć.
- Deset.
- Deset dziesięć.
- Zgoda.
***
- śmiały gość - stwierdził Izecall płacąc dwie trzecie-trzecie części esencji za obfity posiłek w niewielkiej tawernie. Obsługa odnosiła piętrzące się na stole misy i czarki a on podziwiał gibkie ciała i surowe choć piękne oblicza Shivek.
Lapur przetarła dłonią spoconą szyję i przyjrzała się smudze brudu na palcach.
- Czas na kąpiel. - Uśmiechnął się Jinn. Lapur skrzywiła się i wytarła dłoń o spódnicę, na której wzór był już prawie niedostrzegalny.
Dochodziła godzina siedemnasta, i słońce wciąż paliło niemiłosiernie. Adma i Rioco, zimowy i letni księżyc bladły na błękitnym niebie w blasku słońca.
***
Izecall nalegał na wynajęcie osobnej, ekskluzywnej łaźni dla gości, tłumacząc się chęcią uniknięcia konieczności przebywania w jednej, ciasnej sali z grupą nagich Shivów kąpiących się ze swoimi mieczami w dłoniach, lub w ich zasięgu.
Lapur nalegała, aby zamiast tego wynająć pokój w hotelu i odpocząć. Ku własnemu głęboko ukrywanemu zaskoczeniu przystała jednak na prośbę Jinna, nie pierwszy zresztą już raz. Izecall, mimo że był Jinnem, który, choć jak na przedstawiciela swojej rasy był dojrzałym mężczyzną w średnim wieku, wciąż miał zaledwie siedemnaście lat, roztaczał jednak wokół siebie dziwną aurę, która sprawiała, że był najbardziej Sny Szermierzem jakiego znała.
No, poza Cixadą oczywiście. Tyle że Cixada tak chełpił się swoim Sny, że stawał się dla Lapur nieznośny już po paru minutach towarzystwa. Ale Izecall swoje Sny zachowywał gdzieś w głębi, w środku. Może nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie wrażenie wywołuje...
I choć była Lapur Ziequl, choć miała wszystko to za nic, to nie potrafiła odmówić Izecallowi. Wzruszała tylko ramionami z miną, która świadczyła, że jej zdaniem tracą czas, ale dawała się zaprowadzić gdzie tylko chciał.
***
Patrzyła jak Shivki zbierają ich pancerze i ubrania z posadzki i wychodzą bez słowa zostawiając ich samych. Lapur obejrzała się dokładnie w tafli polerowanego srebra. Siniaki, plamy krwi, brudu i kurzu znaczyły ją całą. Większość ran goiła się dobrze. Cittinowy napierśnik zasłaniał ją tak długo, że skóra na jej piersiach miała jasne paski czystej skóry między liniami błota, krwi i brudu. W duchu przyznała Izecallowi rację.
Weszła krok po kroku do głębokiego choć małego basenu z gorącą wodą o mlecznej, nieprzejrzystej barwie i zaczęła się szorować.
- Już? - Spytał Jinn, który uparcie pozostał w bieliźnie i w dodatku odwrócił się kiedy zaczęła się rozbierać. Lapur parsknęła tylko i pokręciła głową.
Izecall odwrócił się i powoli dołączył do niej. Jego głowa ledwo wystawała ponad powierzchnię, więc postanowił usiąść na schodach. Bardzo starał się zachowywać dojrzale i nie patrzeć na zmywającą z siebie dwu dekadniowy brud kobietę. Dobrze wiedział, że dla Lapur nagość była nieistotnym drobiazgiem. Wszyscy którzy mieli okazję ją poznać przekazywali dalej szeptem legendy o aseksualności Lapur. Nie okazywała skrępowania, nie interesowała się ani mężczyznami, ani kobietami żadnej z archejskich ras, nie nosiła makijażu ani ozdobnych ubrań.
Jinn domyślał się, że kiedy jesteś tak potężnym Szermierzem jak Lapur, to ciężko jest dopasowywać siebie do jakiegoś ogólnoarchejskiego obrazu kobiety. Lapur nie była już kobietą. Była Szermierzem. Izecall sądził że wielu potężnych Szermierzy nie zaprząta sobie głowy rzeczami tak trywialnymi jak żądza czy namiętność. Lapur była też Lapur. I pomijając jej mrukliwość i jej wyraźny brak zainteresowania f'fah - Izecall miał szczęście podróżować z nią już drugi miesiąc.
Zanurzyła głowę pod wodę i zaczęła szorować włosy.
Jinn poczekał aż się wynurzy.
- Co sądzisz?
Lapur wypluła wodę i przetarła oczy.
- Wynajmę pokój i kupię parę rzeczy. Ty załatw statek. Im szybciej tym lepiej. Nie wpadnij w kłopoty.
Jinn już dawno zauważył że Lapur mówi tylko wtedy kiedy musi, i tylko to, co konieczne.
- Pytałem raczej co sądzisz o kąpieli? Przyjemnie? - Lubił się z nią droczyć.
Rzuciła mu niesamowite spojrzenie bez wyrazu i ponownie zanurzyła głowę.
***
Tańczę kiedy zechcę
Kiedy zechcę śpię
Kocham się codziennie
Szczerzę kiedy walczę!
Jeśli chcesz powiedzieć
że nie żyję dobrze
że są inne cnoty
że inny jest ten świat
To spójrz mi prosto w oczy
Zobacz ogień w nich
A jeśli się odezwiesz
- Marny jest twój los!
Młoda gwaith położyła uszy po sobie i zmrużyła śliczne oczy. Seksownym ruchem położyła sobie łapę na zgrabnej szyi, objęła swój igłos i warczącym głosem zaśpiewała ponownie refren, wraz z resztą trupy.
Tańczę kiedy zechcę
Kiedy zechcę śpię
Kocham się codziennie
Szczerzę kiedy walczę!
Otworzyła oczy i śpiewała kolejne wersy. Izecallowi spodobały się jej złote kolczyki w brodzie i brwi... Niewiele osób słuchało zespołu. Shivowie omijali portowy plac z daleka, jakby uważali że wędrujący muzycy to coś, co ich nie dotyczy. Zbierały się dzieciaki, które nigdy dotąd nie widziały Gwaith, napaleni młodzieńcy, nieliczni kupcy, podróżnicy i kilku Szermierzy.
Bębny, chibale i głosy trupy zamilkły i wokalistka ukłoniła się wdzięcznie. Jej głos wzmacniany przez igłę tkwiącą w szyi i połączoną z prymitywnym głośnikiem potoczył się po placu.
- Dziękujemy! Przypominam - jeseśmy Ger'ran Tor i zatrzymałyśmy się w gospodzie "Fala". Zapraszam na wieczorny występ. Wstęp - jedyne piętnaście tesqalonów! Zapraszam!
Oklaski i brzęk monet zbieranych przez równie uroczą Gwaith o jasnym futrze i długim aż do ziemi warkoczu ucichły i wkrótce plac opustoszał. Czwórka dziewcząt Gwaith szczebiotała do siebie wesoło w gwaithiku i ich śmiech mile łechtał uszy Jinna. Zręcznie składały instrumenty i wyciągały z szyj swoje igłosy.
Izecall pomachał bojowej wokalistce i w nagrodę otrzymał mrugnięcie i chichot całego zespołu. Grały naprawdę ładnie. Mocno, rytmicznie, tak jak lubił. Westchnął. Nie miał czasu na romanse. Dłonią odgarnął długie, białe włosy z czoła i nastroszył je, by lepiej układały się na plecach.
Doki były świeżo wzmocnioną częścią Portu. Kamieniste plaże, pomosty z szarego drewna i szkieletowate zadaszenie dawało poczucie wytchnienia i zwodniczo obiecywało egzotykę, której, niestety na wyspie brakło. Jednie cztery duże statki cumowały obecnie w Shiphei. Nidyjski śmigacz, długi wąski statek z mechanicznym takielunkiem i żaglami-latawcami po obu burtach, ciężka Tessgańska barka, którą łatwo było rozpoznać po masywności i czarnym "heksie" wyszytym na chorągwi, oraz Shivskie drakkary, długie, opancerzone transportowce. Takich łodzi Shivowie używali do desantów na strategiczne pozycje podczas wojen Askockich, ponad sto lat temu.
Dochodził wieczór, godzina dwudziesta pierwsza. Wkrótce miał zapaść zmierzch i słońce już z wolna puchło na niebie. Izecall opuszczał właśnie kolejną portową tawernę ze zrezygnowaną miną.
- Hej. Jinn... - Usłyszał mijając grupę Shivskich marynarzy palących korysę w długich fajkach. Izecall szedł dalej.
- Hej! Do ciebie mówię. Nie znasz tesgańskiego? - Głos był tak natarczywy, że Jinn zatrzymał się i odwrócił poirytowany. Marynarze odklejali się z wolna od ściany.
- Spieszno ci na statek, mały?
Izecall zmrużył fioletowe oczy. Pięciu Shivów. Co najmniej trzech niosło śmiercionośne shiviany przytroczone do pleców lub pasów. Silni, dobrze zbudowani, o podobnych, wyrazistych twarzach i jasnych spojrzeniach. Ostrzyżone na krótko głowy nosiły jaskrawe blizny.
- Pytałem, czy ci się spie...
- Samobójcy? - Przerwał mu Izecall gniewnie.
- Słucham? - Shiv przystanął zdziwiony.
- Nie, nie słuchasz. Pytałem, czy chcecie umrzeć?
Jeden z nich mruknął coś w swoim języku.
- Szukasz kłopotów Szermierzu.
- Może. Dziś jeszcze nie ćwiczyłem. Dobra okazja? - Izecall spróbował naśladować szalony uśmiech Szermierza, jaki udało mu się zaobserwować u wielu jego towarzyszy.
- Grozisz Shivom? Grozisz piątce uzbrojonych Shivów?
Powoli zaczynali się zbierać gapie. Jakiś Andryl, pewnie Szermierz oddalił się szybko.
- Jakiś problem, Jinn? - Jeden ze strażników miejskich, z wyglądu i nastawienia identyczny, jak owi marynarze wyłonił się z tłumu. Dwie zadbane shiviany miał przytroczone do przedramion, rękojeścią ku dłoni.
- Skąd - odrzekł Izecall po czym bezczelnie odwrócił się i odszedł. Gapie rozstępowali się wokół niego, a niektórzy Shivowie patrzyli na niego z ogniem w oczach.
Nikt nie spróbował go zatrzymać.
Parę uliczek dalej skręcił w ciemną, zadaszoną uliczkę i ze schowka przy pasie wyciągnął wysłużony igłos. Stuknął nim, niczym kamertonem o ścianę, po czym przetarł ostrze i wyczuwszy palcami otwór w szyi wbił go sobie w ciało aż do wskazanego punktu. Stuknął jeszcze raz w końcówkę, zagryzł pierścień odbiorczy i czekał.
***
Lapur wyczuła drgania nawet w takim hałasie jaki panował na rynku. Wyciągnęła igłos i na oślep bezbłędnie wbiła w szyję. Zagryzła lekko pierścień i stuknęła w końcówkę aparatu.
"Hej. Jak Ci idzie na zakupach?" zniekształcony głos Izecalla rozbrzmiał w jej głowie. Jej czaszka zadrżała poruszona dźwiękiem. Rozluźniła szczęki żeby zmniejszyć nacisk na pierścień odbiorczy.
- Co jest? - Spytała cicho.
"Miałem małą konfrontację z tubylcami. Są cholernie spięci."
-Wiem. Widziałam jak schwytali jakiegoś Szermierza. Co ze statkiem?
"Nic. Wszystkie zatrzymane do kontroli. Nawet małe barki. Wszystko."
Lapur jedynie mruknęła w odpowiedzi uważnie przyglądając się mijanym straganom w poszukiwaniu broni.
"O niczym innym nie marzę, jak tylko o tym, żeby stąd zniknąć, nawet w tej chwili. Ale wygląda na to, że zostajemy na noc. Co najmniej. Jakieś pomysły La?" Kobieta uniosła brew. La?
- Zamykamy się w gospodzie. W pokoju. Czekamy.
"Jasne. Aha. Znalazłem świetne miejsce. 'Fala'. Parę kroków na Neut za miastem, na wzgórzu. Dobry widok na port."
- Popularne miejsce. Na pewno?
"Zapewniam, że całkiem bezpieczne." Zaśmiał się Izecall.
- Ha - Lapur wreszcie wypatrzyła ciekawy namiot, przed którym rozłożono niewielką wystawę różnego rodzaju pancerzy i śmiercionośnych urządzeń.
- Spotkamy się za godzinę w "Fali". Uzbrój się.
"Wynajmę pokoje. Na razie."
- Kończę - Lapur zawahała się - Izz.
"Hę..?" Wyciągnęła igłos z szyi i wypluła pierścień. Mięśnie na jej twarzy drgały przez chwilę. Ruszyła w kierunku namiotu, a na jej ustach nieświadomie uformował się uśmiech tak nikły, że tylko ktoś, kto dobrze ją znał mógłby go dostrzec.
Czarne linie na jej twarzy poruszyły się, i Askocki, żywy pigment przesunął się pod jej skórą jak kalejdoskop łącząc linie nad grzbietem nosa i na brodzie. Pierścienie na jej ramionach rozmnożyły się i przesunęły ku dłoniom i barkom, jakby chciały odsłonić jak najwięcej jasnej skóry bez skazy.
Handlarz bronią, postawny Navalijczyk wyłowił ją wzrokiem z tłumu i już uśmiechał się do niej szeroko pokazując górną trójkę ze sniżu.
- Rzadko można spotkać Askotę w Shiphei Pani - rzekł kłaniając się uniżenie i dyskretnie dając znak ochronie aby miała się na baczności.
- Nie jestem Askotką. Masz coś drogiego?
Kupiec zdziwił się, i przyjrzał Lapur od stóp do głow. Dopiero teraz zauważył ogon, a to, co z daleka wydawało mu się nagimi żebrami okazało się krótkim napierśnikiem z cittinowych listew.
- Wybacz Pani... - Kupiec stracił nieco swojej pewności siebie - nie chcę być niegrzeczny, ale nie mogę rozpoznać...
- Jesteś niegrzeczny - Lapur zwróciła na niego swoje źrenice, niczm dwie czarne główki od szpilek, a linie płynnie wróciły na swoje zwykłe miejsca. Kupiec spocił się w sekundę.
- Pytam czy masz coś drogiego.
Navalijczyk skinął głową i nie ufając swojemu głosowi gestem wskazał jej wejście do namiotu.
Wnętrze tonęło w półmroku. Sterty podłużnych skrzyń, stojaków na włócznie i niewielkich podestów z pojedynczymi egzemplarzami broni stały w nieładzie. Dwóch ludzi, raczej Nidyjczyków stało wewnątrz z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Mięśnie nienaturalnie prężyły sie pod skórą, nadając strażnikom wygląd sniżowych posągów. Lapur od razu wyczuła lekką, znajomą woń. Synolowcy.
Kupiec, który oczyścił gardło, a może po prostu nabrał pewności patrząc na swoich strażników, poprawił szaty i zaczął kierować Lapur ku konkretnym egzemplarzom.
- Bogaty Szermierz, jak Ty Pani na pewno szuka czegoś wyjątkowego... Pozwól, pozwól tutaj... - Jego dłonie o chudych palcach poruszały się jak wielonogie owady, badając, dotykając i gładząc kolejne zawiniątka, pudła i pudełka. Wreszcie wyciągnął długie pudło z delikatnego drewna. Nieco zakurzone i lekko zakrzywione.
- Oto jeden z moich skarbów. Najprawdziwsza, dwustuletnia...
- Aba - dokończyła Lapur. Kupiec wyglądał na rozdrażnionego tym, że ktoś mu przerywa, ale zaraz się opanował. Zsunął wieko i uniósł pudło tak, aby Lapur mogła się dobrze przyjrzeć.
Zakrzywiony, jednosieczny, ciężki imperialny miecz. Aba. Był czas, kiedy wszyscy drżeli przed szlachtą z Tessgan i ich ostrymi mieczami. Wielu Askotów poznało ich smak. Lapur nie czekając na pozwolenie ani na zachętę wyjęła miecz z wyściełanego wnętrza, wraz ze zdobioną pochwą. Kupiec znów się spocił i zagryzł wargę.
- ładny.
Uderzyła w powietrze, ciosem, który podejrzała kiedyś u adepta Tesgańskiego Thau. Zatrzymała ostrze wprawnie i pod właściwym kątem.
- Nie chcę. Co dalej? - Spytała rzeczowo wkładając miecz z powrotem do pudła nie kłopocząc się chowaniem go do pochwy. Kupiec szybko odłożył pakunek i znów wprawił w ruch swoje niesamowite dłonie. Palce sunęły po ściankach pudełek, dotykały zamków i strzepywały kurz.
- Pani wie, czego chce... Na pewno... Coś lepszego - paplał. Sięgnął w ciemną szparę między dwoma stojakami i przez chwilę stękał, a potem z niedającym się pomylić z niczym innym świergotem shiviany wyciągnął błyskawicznie długie ostrze.
Przez sekundę Lapur myślała, iż szalony Navalijczyk chce ją zaatakować. Jednak szybko zauważyła, że kupiec trzyma miecz nie jak broń, ale jak cenny bibelot, jak ozdobę. Z wahaniem podał jej rękojeść.
- Shiviana. Na klindze widnieje znak kuźni Leng. Nawet ja nie chciałem w to uwierzyć, gdy kupowałem ją od...
Lapur nie słuchała jego paplania.
Końcówka ostrza drżała wciąż poruszona wyciągnięciem z pochwy, a cichnący z wolna melodyjny brzęk wypełniał namiot. Wiele razy Lapur miała do czynienia z shivianami. Najlepsze miecze na Arche. Popularne wśród Szermierzy. Narodowa broń Shivian.
Miecz był długi na nieco ponad metr. Długa, stalowa rękojeść, ledwo zaznaczony jelec, tępa garda i wreszcie lśniące, wielokrotnie przekuwane, elastyczne ostrze. Sztych nieco tylko grubszy niż papier. Delikatny miecz, nie mający sobie równych w ostrości. Niewprawny fechmistrz mógłby sobie łatwo poobcinać palce, lub po prostu złamać ostrze. Ale w rękach adepta Arquilli, lub po prostu zręcznego Szermierza... Był jak śmierć trzymana w dłoni na smyczy.
Zamachnęła się. Uderzyła w bok i w dół spuszczając ostrze do swoich stóp i zatrzymując je cal nad podłogą.
Delikatny świergot przy zamachu, a potem gwizd, prawie ryk przy uderzeniu. Maleńkie dziurki na całej długości ostrza, unikalne dla każdego egzemplarza rozbrzmiewały w ruchu dźwiękiem, równie unikalnym. Shiviana. "Shiv - iane". Mówiący Miecz.
Końcówka drżała wciąż, a brzęk niósł się echem, kiedy oddawała miecz kupcowi.
- Coś mniej oczywistego.
Kupiec przez chwilę stał bez ruchu trzymając miecz w swoich owadzich dłoniach. Wreszcie uśmiechnął się.
- Chyba tym razem trafię. Mam coś specjalnego...
- No proszę.
- Tutaj, tutaj... - Kupiec odłożył ostrożnie shivianę na stół, po czym zanurkował przy stercie niewielkich skrzyń. Pogmerał w jednej chwilę i wreszcie pokazał Lapur dziwny obiekt.
Metalowa obręcz, z otworem średnicy palca w środku, przez co wyglądała nieco jak szpula. Kupiec sam złapał ową "szpulę" i pociągnął za niewielki ciężarek wystający z boku. Obręcz zaterkotała cicho i dał się słyszeć stłumiony i krótki metaliczny brzęk. Z wnętrza szpulki kupiec wyciągał strunę tak cienką, że prawie niewidoczną. Navalijczyk zwolnił jakąś blokadę i struna zablokowała się na długości pół metra.
Lapur sięgnęła aby dotknąć drutu.
- Nie! - wrzasnął kupiec i zwolnił blokadę jednocześnie puszczając ciężarek. Z sykiem struna zwinęła się i wyginając się na boki wsunęła się z powrotem w obręcz. Lapur poczuła wilgoć na palcach i zaskoczona zobaczyła głębokie rozcięcia na dłoni. Czyste, jakby otwarte skalpelem, lub jakby skóra po prostu się rozstąpiła. Krwi było niewiele.
- Wszystko w porządku Pani? - Kupiec pytał przerażony.
Lapur obejrzała zakrwawione palce i uśmiechnęła się.
- Biorę.
Kupiec uśmiechnął się również, choć nieco niepewnie.
- Cudownie. O ile wiem, to jedyny egzemplarz. Znaleziono go ponoć w ruinach Dayhen, i nie wiadomo, do czego to służyło... Ten, kto mi to sprzedał nazywał to devastruną.
- Ile? - spytała Lapur zabierając devastrunę i eksperymentując z nową śmiercionośną bronią.
- Trzysta pięćdziesiąt tesqalonów Pani. - Ukłonił się kupiec.
- Stoi. Może być sniż?
Kupiec zbladł.
- Mów proszę nieco ciszej Pani, proszę..! Tak, tak, może być sniż. Masz sztabki czy triangle Pani..?
Lapur uśmiechnęła się pokazując swoje ostre, żółtawe zęby, po czym ściągnęła wargi, wydęła je, coś chrupnęło, a potem uśmiechnęła się ponownie. W zębach ściskała niewielki, zielonkawy kolczyk, zaplamiony ciemną krwią. Stróżka krwi zabarwiła też zęby i spłynęła karmazynową kropelką aż na brodę kobiety.
Kupiec patrzył wstrząśnięty jak Lapur wręcza mu krwawą opłatę. Czysty sniż.
Schował szybko kolczyk i uśmiechnął się do siebie. Kobieta otarła usta wierzchem dłoni. Przez chwilę stali milcząc.
- Reszta - mruknęła Lapur.
Kupiec ożył.
- Wybacz. Jakieś sto, prawda?
- Zaraz. - Lapur utkwiła wzrok w stojącym w głębi namiotu stojaku z egzotyczną bronią.
- Tak?
- Zostaw sobie resztę. Ja wezmę jeszcze to.
***