Gdy nadejdzie jesien

1
Emil Herc siedział przy niewielkim stoliczku i wpatrywał się w krajobraz za malutkim, okrągłym oknem. Było bezchmurne popołudnie. Tak się przynajmniej Emilowi wydawało. Nie widział nieba, bo zasłaniały go wysokie szklane wieżowce. Po ich idealnie prostych ścianach pełzały setki wind, które z tej odległości przypominały mszyce atakujące jakąś bezbronną roślinę. Miasto tętniło ruchem i życiem niczym ogromne mrowisko.
Staruszek przeniósł wzrok na stół. Na blacie rozlewała się wąska plama słońca, którego promienie jakimś cudem przedarły się przez szklaną dżunglę i przycupnęły na chwilę obok niego. Emil przesunął dłoń w stronę światła. Przyjemne ciepło zaczęło wnikać w wątłe żyły, wypełniając jego serce skrawkami zatartych przez czas wspomnień. Zamknął oczy. W jednej chwili znalazł się na szerokiej, zalanej słońcem plaży leżącej u stup turkusowego morza. Po mokrym brzegu, robiąc uniki przed figlującymi falami, biegła młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Była taka radosna i roześmiana. Co chwilę odwracała się w stronę Emila i przywoływała go ruchem dłoni. Coś do niego wołała, ale nie był w stanie jej usłyszeć.

- Szach!!! - chropowaty głos Olegga przywrócił go do rzeczywistości. - Twój ruch, bracie. Już mi się nie wywiniesz.

Emil rozejrzał się w koło jakby nie poznawał otaczającej go przestrzeni. Zacinął pięści. Na serdeczym palcu prawej ręki zalśniła złota obrączka. Po chwili wstał i ruszył przed siebie, wymijając kilka wąskich łóżek. Każde z nich zajmował jakiś staruszek, mniej bądź bardziej posunięty w latach. Niektórzy spali, inni siedzieli w przepoconych barłogach i tępo patrzyli się na holo, które wypluwało potok bzdurnych reklam albo emitowało serie wiadomości z wielkiego, szklanego świata.

Mężczyzna dotruchtał do ostatniego łóżka, wciśniętego w róg pokoju i usiadł ciężko na zmiętej pościeli.

- No pokaż coś tam wymyślił, Olegg - powiedział i rzucił okiem na odrapaną szachownicę.

- Wieża atakuje króla. Dziś cię w końcu pokonam, stary pryku - powiedział Olegg i uśmiechnął się krzywo. Był to mały, zasuszony człowieczek. Kaleka bez nóg, który od dziesięciu lat nie opuszczał tych czterech ścian.

Herc nie zastanawiał się długo. Wykonał jeden szybki ruch, kompletnie rozbijając obronę przyjaciela.

- Szach-mat - wysapał bez cienia radości i zapatrzył się w holo.

- Co?! - Olegg był szczerze zdziwiony. - No kurwa , nie do wiary...

W holotelewizji leciała debata dotycząca „Problemu 80+". Jakiś trzydziestoletni elegancik zachwalał cudowne rozwiązane, które rok temu udało się przeforsować jego partii.

- Coś mi to przypomina - zamyślił się Olegg. - „Ostateczne Rozwiązanie"

- Taaak... To będzie dzisiaj, bracie - powiedział cicho Herc.

- Co?!! Skąd wiesz?

- A nie zastanawia cię, dlaczego dali nam na obiad prawdziwego kurczaka? Nie jakieś tam syntetyczne papki, ale soczysty kawałek białego mięsa.

- Niemożliwe. Ja się nie dam. Nie pozwolę...

- A co zrobisz? Uciekniesz? - rzucił ironicznie Emil i przesiadł się na swoje łóżko. - Uczesz się, ogól i czekaj na spotkanie z ojcem, matką i kogo tam jeszcze pochowałeś w życiu.

Olegg nic na to nie odpowiedział. Patrzył przez chwile tępo przed siebie po czym obrócił się twarzą do ściany i podciągnął kołdrę pod sam nos.

Nie było kolacji. Światło zgasło o dwudziestej drugiej, a Emil cały czas siedział na krawędzi łóżka. Odczekał jeszcze piętnaście minut, następnie schylił się, namacał pudełko leżące na podłodze i wyciągnął z niego szary garnitur. Zrzucił z siebie poplamioną piżamę i zaczął zakładać dawno już niemodny ciuch. W całkowitych ciemnościach zajęło mu to dobre pół godziny. Gdy zapiął ostatni guzik koszuli naciągnął marynarkę i położył się na łóżku.

Drzwi otworzyły się o dwudziestej trzeciej. Żółte światło wypełniło ciasną przestrzeń i do pokoju weszło dwóch pielęgniarzy w zielonych kitlach.

- Dobra, dziadki - powiedział pierwszy pielęgniarz i wyciągnął pistolet do robienia zastrzyków. - Czas na witaminki. Ja biorę lewą stronę, a ty zajmij się prawą, Jofa.

Jofa podszedł do łóżka Emila.

- Ale się wystroiłeś dziaduniu. Na ślub się wybierasz?

- Będzie bolało? - zignorował jego pytanie Emil.

Jofa popatrzył mu w oczy. Przez moment wydawało się Hercowi, że widzi na twarzy pielęgniarza coś na kształt współczucia.

- Nie. Zaśniesz jak dziecko - powiedział pielęgniarz i wyciągnął z kieszeni elektroniczny notatnik. Wczytał stronę z nagłówkiem „Data zgonu: 18.11.2049" i postawił krzyżyk przy nazwisku Herc.

- Więc czyń swoją powinność, kacie. - Emil zamknął oczy. Po chwili poczuł na szyi ukłucie i usłyszał automat pistoletu, który wtłaczał w jego żyły mieszaninę środków usypiających i Bóg wie czego jeszcze.

Na początku nic się nie działo. Zdążył jeszcze zarejestrować huk z jakim Olegg walnął drugiego pielęgniarza szachownicą. Drewniane figury posypały się na posadzkę.

- Mordercy!!! - darł się kaleka. - Mordercy!!! Ja nie chcę!!! Jeszcze nie... Proszę...

A potem nastała cisza i Emil znowu ją zobaczył. Biegła po plaży. Była taka radosna. Tym razem jednak zatrzymała się na dłuższą chwilę i wyciągnęła do niego rękę. Emil spojrzał w górę na ogromne, gorące słońce i bez zastanowienia ruszył w kierunku roześmianej dziewczyny.
Ostatnio zmieniony czw 15 wrz 2011, 12:01 przez Daywayfarer, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Nie będę nic wyszukiwał... Podobało mi się. Problem eutanazji jest wałkowany często, ale Twój sposób pokazuje "beztrosko" dwie strony medalu, a tylko jednym ruchem, tak jak dziadkowy szach mat... Dobro i zło w jednym, ciach! Zabawy w Boga, na początku zasłaniane Dobrem, mogą kiedyś posłużyć tym... Złym? No, powtórzę się: Podobało mi się!
Tacitisque senescimus annis
Najmądrzejsza rzecz, to wiedzieć co jest nieosiągalne, a nie w głupocie swojej, dążyć ku temu za wszelką cenę
- Zero Tolerancji -

3
Na pewno zmieniłbym klasyfikację, bo może mylić - nie fantastyka, bo i styl, jak dla mnie, trochę nie pasuje do takiej kategorii.

Cóż, naprawdę miłe. O ile miłe może być opowiadanie poruszające taki problem. Ogólnie, sama kwestia eutanazji potraktowana w nad wyraz miękki sposób, a jednocześnie dobitny, dający do myślenia. Krótko, zwięźle i na temat, bez zbędnego moralizowania, czyli tak, jak powinno być - każdy sobie pomyśli co będzie chciał.

Co do potknięć, to w kilku zdaniach zmieniłby szyk wyrazów, użyłbym w niektórych miejscach innych sformułowań, ale to raczej subiektywne odczucia czytelnika, niż błędy.

Czyli naprawdę dobrze i godne polecenia :)

Pozdrrrr!
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit

4
Bardzo mi się podobało. Prawdę mówiąc, nic bym nie zmienił.

Nawet starałem się znaleźć coś, co mogłem skomentować, do czego się przyczepić, albo co pochwalić. Ale jedyne co można tutaj pochwalić to całość.

Podobało mi się.
Tak sobie siedzę na tej stronie rejestracji, i myślę, że jak nawet podpisu sobie wymyślić nie mogę, to jak ja chcę całe książki pisać.

Lubię abstrakcję.

6
Też nie jestem do końca przekonany, czy tematem twojego tekstu jest eutanazja. Eutanazja wiąże się ze współczuciem względem osób chorych, cierpiących, którym śmierć ma przynieść ukojenie. Według mnie, poruszany przez Ciebie problem to rodzaj usankcjonowanej drastycznej metody rozwiązywania problemów demograficznych, która nie ma nic wspólnego ze współczuciem, a ma jedynie oczyszczać społeczeństwo z obciążenia jakim są ludzie starsi.

Temat nie jest nowy, ale warto o nim pisać – moim zdaniem.

Co do wykonania, to jednak pozwolę sobie na kilka uwag ;)
Emil Herc siedział przy niewielkim stoliczku i wpatrywał się w krajobraz za malutkim, okrągłym oknem.
Za dużo zdrobnień.
Po ich idealnie prostych ścianach pełzały setki wind, które z tej odległości przypominały mszyce atakujące jakąś bezbronną roślinę.
Piszesz, że widny pełzną. Później porównujesz je do mszyc. Może zachowaj ciągłość porównania i w drugiej części zdania wymień mszyce na jakieś pełzające stworzenia. ;) Popraw mnie jeśli się mylę, ale mszyce to owady więc raczej nie pełzają.
Miasto tętniło ruchem i życiem niczym ogromne mrowisko.
Wykreśl słowo „ruchem”.
Szach!!!
Mordercy!!!
Wystarczy po jednym wykrzykniku.

Zmieniłbym jeszcze szyk zdań w paru miejscach, dodałbym jeszcze „didaskalia” przy paru wypowiedziach, żeby było w nich więcej emocji i doczepiłbym się logiki w jednym miejscu. ;)

I to by było mniej więcej na tyle.
Ogólnie mi się podoba.

Pozdrawiam! :)

7
Daywayfarer pisze:Emil Herc siedział przy niewielkim stoliczku i wpatrywał się w krajobraz za malutkim, okrągłym oknem. Było bezchmurne popołudnie. Tak się przynajmniej Emilowi wydawało. Nie widział nieba, bo zasłaniały go wysokie szklane wieżowce.
Stoliczek jest zawsze niewielki. (Chyba że wypowiadamy się z ironią w głosie. ;) )
Przymiotnik malutki bym wywaliła, albo chociaż zamieniła na mały.
Krajobraz to krajobraz, czyli obraz przynajmniej kawałka kraju, panorama taka. A tu co najwyżej może być widok. ;)
Daywayfarer pisze:Po ich idealnie prostych ścianach pełzały setki wind, które z tej odległości przypominały mszyce atakujące jakąś bezbronną roślinę. Miasto tętniło ruchem i życiem niczym ogromne mrowisko.
Ściany wieżowców są zazwyczaj proste - wady konstrukcyjne rzadko się zdarzają. :P Wiem, że chciałeś/aś zwrócić uwagę czytelnika na te ostre linie, ale można to jakoś ładniej ując.
Słowa "jakieś" użwyamy tylko wtedy gdy jest ono absolutnie niezbędne.
Tętnić życiem to frazeologizm, nie można tętnić ruchem.
Daywayfarer pisze:Emil rozejrzał się w koło jakby nie poznawał otaczającej go przestrzeni
Wkoło.
A dalsza część zdania brzmi jakoś tak koślawo...
Inżynier dusz pisze:Zmieniłbym jeszcze szyk zdań w paru miejscach, dodałbym jeszcze „didaskalia” przy paru wypowiedziach, żeby było w nich więcej emocji i doczepiłbym się logiki w jednym miejscu. ;)
Plus interpunkcja niekiedy kulejąca.

Ogólnie tekst ładnie napisany, mimo tych różnych potknięć wspomnianych wyżej. Jedyne co mnie niepokoi, to dość swobodne podejście do tematu - na przykład to, że staruszkowie nie interesują się perspektywą własnej śmierci, mimo że trąbi się o niej w telewizji. I ogólnie cała ta procedura zabijania taka nieprofesjonalna. :P
Jakoś ta wizja niespecjalnie mnie przekonała jednym słowem. ;)
A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não

8
Też miałam takie wrażenie, że to, co Emil mógł zobaczyć przez okienko, to raczej widok, niż krajobraz. Windy niczym mszyce nawet mi się podobały, chociaż w takim industrialno-miejskim klimacie porównania ze świata natury mogą razić, lecz to już rzecz gustu. Mam właściwie tylko dwie uwagi krytyczne.
Daywayfarer pisze:ruszył przed siebie, wymijając kilka wąskich łóżek. Każde z nich zajmował jakiś staruszek, mniej bądź bardziej posunięty w latach. Niektórzy spali, inni siedzieli w przepoconych barłogach
Ci staruszkowie oraz cała ta sceneria nie odgrywają w dalszej części opowiadania żadnej roli. Zupełnie spokojnie można byłoby wykreślić te zdania, w domach starców są również pokoje dwuosobowe, a sytuacja obu pensjonariuszy byłaby tak samo przygnębiająca, nawet gdyby leżeli w świeżo upranej pościeli jedwabnej, a nie w przepoconych barłogach.
Daywayfarer pisze:Zamknął oczy. W jednej chwili znalazł się na szerokiej, zalanej słońcem plaży leżącej u stup turkusowego morza. Po mokrym brzegu, robiąc uniki przed figlującymi falami, biegła młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Była taka radosna i roześmiana.
stóp
Wiesz, to jest jednak strasznie kiczowate. Reklama urlopu na Seszelach albo olejku do opalania z filtrem anty UV. Lepszy byłby jakiś obraz/wspomnienie, który charakteryzowałby bohatera, nadawał mu więcej cech indywidualnych. Nie twierdzę, że powinien oglądać siebie, jak w ryku silników pędzi na czele innych harleyowców, ale nawet jeśli wspomina kobietę, to jakąś bardziej konkretną, w miejscu, które miałoby znaczenie dla nich obojga. Dom, weranda, ogród, nawet jarmark w miasteczku mają więcej charakteru, niż takie turkusowo-reklamowe morze jak z monitora.

Poza tym jednak - podobało mi się. Nie przegadujesz, dialogi dobrze wplatasz w narrację, usterki językowe nie są na tyle poważne, by nie pozwalały skupić się na treści.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Najlepsze z prozy”