Trzy dni Króla
Dzień trzeci
Mimo deszczu smętnie bębniącego w stary, przeżarty przez rdzę dach Król czuł głęboką radość wypełniającą jego płuca wraz z każdym charczącym oddechem. Nie zwracał uwagi na powybijane już wiele lat temu szyby, niczym dumny orzeł wypinał cherlawą pierś. Obskurne, pozbawione tynku ściany z niekrytą wzgardą spoglądały na szeroki uśmiech Króla, ten jednak w swojej łasce pozwalał na to spojrzenie. Przyszedł dzień glorii i chwały. Nareszcie nadszedł dzień długo wyczekiwanego triumfu. Pochmurne niebo wyrażało dezaprobatę zatrzymując każdy, nawet najmizerniejszy, osamotniony promień. Można by pokusić się o stwierdzenie, iż nawet chropowata, zasypana od niepamiętnych czasów potłuczonym szkłem, śmieciami wszelkiego gatunku, niewesołymi truchłami zwierząt i pyłem brązowej rdzy dachu podłoga odnosiła się z chłodnym dystansem do postaci siedzącego na tronie władcy. Byłoby to jednak zaledwie przypuszczenie, do tego przypuszczenie krzywdzące, gdyż podłoga w swym majestacie nie określiła jednoznacznie zajmowanego stanowiska, tak jak zrobiły to inne elementy budynku. Krążyły słuchy iż dach oraz ściany miały jej to za złe, ale któż poważa tych mąciwodów? Dumna postać Króla górowała nad tłumem, hordą wręcz, poddanych zebranych owego pamiętnego dnia w pałacu. Oczy ich z podziwem spoglądały na drewniane, bogato niezdobione, połamane krzesło, przywleczone tu rankiem z osiedlowego śmietnika przez Króla, które stojąc teraz na podwyższeniu pełniło rolę tronu.
Nieogolona, stara twarz Króla wyrażała, w jego mniemaniu, mądrość, sprawiedliwość, majestat, potęgę, chwałę i wiele innych szlachetnych przymiotów. Niestety, wielu ludzi dostrzegało w niej znacie gorsze cechy, co niezmiernie oburzało Króla. Ot, choćby szaleństwo. Szaty władcy, brudna kraciasta koszula i przetarte jeansy również przez większość społeczeństwa odbierane były zgoła inaczej niż Jego Wysokość sobie życzył. Szczęśliwie, wszystkie te zgrzyty umniejszone zostały przez radosną nowinę, którą Król miał zamiar doniośle ogłosić.
- Drodzy poddani! – rzekł do stosów cegieł, potłuczonych butelek, podartych kartonów, desek, gazet i starej pary butów, persony bardzo wpływowej w Górnym Mieście.
- Dzisiejszy poranek przyniósł wiele dobrych wieści! – grzmiał. – Pierwszą z nich jest objęcie przeze mnie tronu waszego królestwa! – Niemy aplauz upewnił Króla w doniosłości jego oświadczenia. – Drugą, mianowanie mojego starego przyjaciela… – Tu wskazał na brudnego, wychudzonego psa po swojej prawicy. – Marszałkiem i najpierwszym generałem królestwa! – Kundel zaszczekał na potwierdzenie słów władcy.
- Kolejną, równie radosną jak dwie poprzednie, wieścią jest wybudowanie pałacu, w którym właśnie jesteśmy zebrani! – Król na moment przerwał przemowę. – Chociaż właściwie pałac wybudowany został już wcześniej, a ja jedynie uświetniłem go, czyniąc go moją siedzibą! – Rozejrzał się po niewielkim, ledwie trzymającym się kupy budyneczku stojącym przy torach kolejowych i spełniającym bliżej nieokreśloną rolę, poza byciem lokalną meliną, od dwudziestu z górą lat.
- Dziś rano dotarły także wieści, iż moja armia, najpotężniejsza z armii świata, gotowa jest rozpocząć podboje! Pierwszym jej calem zostanie znienawidzone przez nas wszystkich Księstwo Pod Mostem Dworcowym! – Marszałek zaszczekał radośnie widząc szczery uśmiech na twarzy Króla. – Czekają nas dni chwały! Dni sukcesów na polach bitew i zwycięskich pochodów w stolicach wrogów! Wspaniałe dni! – Bezgłośnymi wiwatom i niemym okrzykom stosów cegieł, potłuczonych butelek, podartych kartonów, desek, gazet i starej pary butów (osobistości szczególnie wpływowej w Górnym Mieście) nie było końca. Wychudzony, niemiłosiernie śmierdzący, stary pies wybiegł z pałacu głośno zawodząc.
- Wracaj tu skurwysynu, ty! No chodź no tu, ty! Ty..! – Król nagle opanował język. Przewracając oczyma zwrócił się do poddanych. – Bardzo przepraszam wszystkich zebranych, Marszałek ma wkrótce bardzo ważna naradę wojenną. Powinniśmy mu wybaczyć. – Nieśmiały, pozbawiony kilku zębów uśmiech zagościł na twarzy władcy. Radość i spełnienie wręcz promieniowały z postaci siedzącej na starym, zniszczonym krześle, wewnątrz obskurnego, ledwie trzymającego się kupy budyneczku. Tylko w oczach Króla było widać coś dziwnego.
Dzień drugi
Poranek wstał zimny, mglisty. Poranek z rodzaju tych, które czuć w kościach. O chłodzie przenikającym ciało, jednak zapowiadającym nadchodzące rześkie, słoneczne południe. Król obudził się wcześnie, bardzo wcześnie. Obowiązki wzywały? Jeżeli obowiązki to coś, co musimy zrobić, bo ktoś nam rozkazał lub sami wybraliśmy… nie, to nie one wzywały. W głębi duszy Króla wczoraj obudziło się coś, co nazwać można obowiązkiem, to prawda. Jednak dobry władca nie ma obowiązku, ale wielkie pragnienie niesienia wsparcia i pomocy poddanym. Właśnie owe pragnienie zbudziło mężczyznę dziś rano i skłoniło do wyjścia na ulicę w zimny, mglisty poranek z rodzaju tych…
- Dobrze, że jest trochę chociaż ciepło, nie trzeba tak hajcować!
- Ano.
- A ten autobus pewnie znowu spóźniony.
- Ano.
- I znowu trzeba po ciemku wstawać do roboty…
- Ano.
- A ten mróz to aż w kościach czuć!
- Ano! – Król siedział na przystanku i słuchał swoich poddanych. Wsłuchiwał się głęboko w ich dusze i szukał ukrytych potrzeb. Wszechobecna pieśń mówiła mu, że tych dwoje nie chce jego pomocy. Z pewnością gdzieś są ludzie, którzy czekają na mądrą radę swojego władcy, więc ruszył pomiędzy szare, betonowe bloki Dolnego Miasta. „Zbyt wczesna pora” – Król wpatrywał się w pokruszone płyty chodnika sunące leniwie pod przetartymi na wylot, zabłoconymi butami. Ulice, choć pełne przemykających jakby ukradkiem osób, świeciły pustką. Władca tych ziem krążył tu i tam, wyłapując strzępki rozmów, a Słońce ospale wędrowało w górę. Subtelnie zmieniało kolor z czerwonego na żółty przenikając rozrzedzającą się mgłę. Zawieszone w powietrzu drobinki wody skraplały się na tłustych, splątanych włosach Króla.
Przewidywania okazały się słuszne – południe uszczęśliwiło świat bezchmurnym niebem i wesołymi refleksami w oknach domów. Jednakże Król był zawiedzony – większość jego poddanych tonęła w smutku. Spotykał nieszczęśliwych ludzi na każdym kroku, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nikt nie chciał z nim rozmawiać. Jednak władca nie zrażał się, wiedział co go czeka, że droga nie będzie łatwa. Siedział więc na ławce spoglądając na dwójkę dzieci w piaskownicy. Słuchał Pieśni ludzkich dusz, dźwięków wydawanych przez nawet najprostsze myśli i uczucia. Czasami Pieśni przybierała nieco bardziej ordynarną formę.
- Idź pan stąd! – Starsza kobieta pilnująca szkrabów spojrzała na Króla z obrzydzeniem.
- Sama se, kurwa, idź! – Siarczyste splunięcie podkreśliło znaczenie odpowiedzi.
- Przychodzi taki oberwaniec do dobrej dzielnicy i dzieci straszy. – Pieśń kobiety brzmiała fałszywym tonem. Dzielnica z pewnością nie była dobra, ale mimo tego strażnicy porządku pojawili się właśnie w tym momencie. Król szanował tych ludzi, lecz w niemej obawie o siebie, jak i o to co chował za pazuchą opuścił placyk dość pospiesznie.
Miasto nie przyjęło swojego władcy gościnnie. Kilka groszy brzęczących rankiem w kieszeni dawno zniknęło, a na przybycie kolejnych do królewskiego skarbca się nie zapowiadało. Pozostał tylko szum drzew w parku, kilka gazet i płynące przez błękitne niebo puszyste, opite wodą chmury. Nagle koło Króla pojawił się Marszałek.
- Ach, to ty, stary przyjacielu. Cóż, nie mogę ci pomóc. Chyba nawet nie oczekujesz ode mnie pomocy. Dobrze mnie znasz, śmierdzący gnojku. – Wzrok Szlachetnego powędrował ku wzbijającym się z koron drzew krukom. Dzień chylił się ku końcowi, a Król czuł się znacznie mniej królem niż wcześniej. Ogarniało go przygnębienie, świat nie był już taki piękny.
Dzień pierwszy
Słońce pięknie świeciło przez nieco zabrudzoną szybę. Tylko nieco zabrudzoną, widać było delikatne smugi i gdzieniegdzie niewielką plamę, a na ramach okna czerniły się zbieranym przez lata kurzem jedynie niedostępne załomy. Mężczyzna leżał na plecach, beznamiętny wzrok wlepiał w pęknięty sufit. Linia pęknięcia biegła raczej nieregularnie, tworząc dość finezyjną łamaną.
- Jedyna ładna rzecz tutaj.. to wygląda prawie jak dzieło sztuki – wyszeptał.
Stary, czarnobiały telewizor z pewnością nie był dziełem sztuki. Nie były nim także proste, poobijane, białe taborety, ani przykryty ceratą stół, ani tania tapeta na ścianach. Również obskurnej szafki nocnej, ani stosu starych, nieprzeczytanych książek nie można by nazwać dziełem sztuki. Myśl ta przygnębiała mężczyznę. Czuł pustkę, brak czegoś w tym pomieszczeniu.
Brak drzwi. Nie było drzwi. Przysiągłby, że jeszcze wczoraj wieczorem wszedł tu przez nie. Powoli wstał zdezorientowany, zakręciło mu się w głowie. Mozolnym krokiem okrążył pokój i zatrzymał się w miejscu, w którym kiedyś musiały być drzwi. Ale teraz ich nie było. Przez niemal minutę w bezruchu wpatrywał się w żółtobrązową tapetę. Jedynie jego stare dłonie oszpecone kwadratowymi, brudnymi paznokciami zaciskały się w niekontrolowanych odruchach. Pierwszy nagły atak furii wyładował na telewizorze. Twarz Króla nabrzmiała i zmieniła kolor na purpurowy, z ust zwisała nitka śliny. Ciężki oddech świszczał złowieszczo. Łupem drugiego, znacznie silniejszego ataku padły dwa taborety i stół. Silne kopnięcie w stertę woluminów. Wkrótce szafka nocna opuściła pokój wybijając okno, brzęk rozbijanego szkła do wtóru z rykiem mężczyzny rozdarły powietrze. Drzazgi z drewnianej ramy spadły wraz z rozbitą szybą na łóżko. Król z szaleństwem wypisanym na twarzy wyjrzał przez powstały otwór na zewnątrz. Śmietniki stojące kilka pięter niżej, anteny na dachach w świetle wschodzącego Słońca, komin fabryki. A wokół okna gładka, jednolita, szara ściana.
W pokoju nietknięte pozostało tylko łóżko. Dysząc z wściekłości, mężczyzna rzucił nim przez całe pomieszczenie. W miejscu, w którym przed chwilą stało leżała korona. Błyszczała srebrzyście w świetle radosnych promieni. Król uśmiechnął się. Nałożył koronę na głowę, przystawił do ust. Obrócił się powoli. W ścianie, w miejscu gdzie wcześniej widniała brudna, żółtobrązowa tapeta w symetryczne wzory, pojawiły się drzwi. Królestwo stało przed nim otworem.
"Trzy dni Króla" [miniatura/groteska]
1
Ostatnio zmieniony pt 16 wrz 2011, 20:43 przez Obsidian, łącznie zmieniany 3 razy.