Jakbym to już gdzieś czytała... "To wulgarne, nie powinieneś pisać o takich ludziach". "Temat wyjęty z rynsztoka i w rynsztoku powinien pozostać."
Dwa różne teksty. Te same argumenty (ach, nie, Zuzanna pisała, że to wcale nie były argumenty). Pytałam Zuz (pod tekstem Djasa), a potem Ravva pytała Padyszacha (pod tekstem Hardricka): dlaczego uważasz, że ten tekst jest zły? I obie dostałyśmy odpowiedź w rodzaju: "bo to nie moje klimaty".
Kiedy ktoś odpowiada w ten sposób, po tym, jak zmieszał czyjś tekst z błotem, mam ochotę zapytać: a kimże jesteś, że twoje "podoba/nie podoba" miałoby świadczyć o wartości tekstu?
Jest różnica między: "tekst jest zły i potrafię to udowodnić, pokazać konkretne miejsca, w których coś zostało napisane źle", a: "tekst mi się nie podoba, bo nie lubię takich klimatów".
Jest różnica między oczywistym błędem Autora, a sytuacją, w której nie trafił on tekstem w czyjeś gusta.
Ja jestem kapryśna. Mało opowiadań mi się podoba. Ale zdarzały się takie, przy których mówiłam uczciwie: "ten tekst jest materiałem na dobrą książkę, ale ja jej czytać nie będę. Nie lubię, jak się w kółko mordują. Ale są tacy, co to lubią. Pisz dla nich."
Link do dyskusji o tekście "Dziecko" Djasa:
http://www.weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=8125
Link do tekstu "Dziecko":
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... sc&start=0
Ponieważ komentarze pod tymi dwoma tekstami były tak podobne, pozwoliłam sobie zrobić tutaj porównanie.
Tekst "Dziecko" Djasa uznałam za dobry - z jednego powodu: potrafię sobie wyobrazić jego odbiorcę. I wszystko w tym tekście - język, myśl przewodnia, postacie - jest dostosowane do możliwości tego odbiorcy. To jest opowiadanie dla dorastających dziewcząt z prowincji, o problemach tychże dziewcząt i ich chłopaków. Stendhalowskie zwierciadełko przechadzające się po gościńcu. Jeśli przejrzy się w nim ktoś podobny do bohaterów opowiadania, może ono wywołać jakąś refleksję, autorefleksję w takich osobach. Jakoś zadziałać, coś zmienić.
Taki tekst ma wartość i ma sens. Pod warunkiem, że trafi do rąk odpowiedniego odbiorcy.
Z "Garkotłukiem" Hardricka sprawa jest bardziej skomplikowana. To nie "rynsztok" stanowi problem, bo rynsztoki i padliny mamy prawo opisywać tak samo, jak miłość i zachód słońca - to wszystko są elementy rzeczywistości. Nie ma w pisaniu tabu.
Pytanie tylko: po co? Do kogo to ma trafić i co wywołać? U mnie lektura "Garkotłuka" wywołała obrzydzenie, wstręt. Czy to źle? Paradoksalnie - nie. Jeżeli jakiś tekst Was rozśmieszy, przestraszy albo wzruszy, to powiecie, że jest dobry, prawda? A jeśli wywołuje obrzydzenie, to już nie? Wstręt to też emocja. Jeśli Hardrick umie ją wywołać u odbiorcy, to uczciwie należy tę umiejętność ocenić tak samo, jak umiejętność wywołania uśmiechu czy zadumy.
No i tyle dobrego... bo co właściwie ma z tego naszego obrzydzenia wyniknąć? Nie wiadomo, do czego Autor zmierza, co chce osiągnąć tym tekstem, do kogo i z czym chce trafić...
Przyszło mi do głowy tylko jedno sensowne wykorzystanie takiego tekstu: jako elementu większej całości. Mógłby to być, na przykład, sen bohaterki (zdziczała erotyka byłaby wtedy uzasadniona i rozmaite nielogiczności także), bohaterki, która jest superżoną, superkucharką i supergospodynią, a nocą podświadomość pokazuje podszewkę tego wszystkiego... Taki hard-harlequin.
Przypomnę jeszcze wypowiedź Zuzanny:
Uważam, że na świecie jest mnóstwo więcej

historii, które naprawdę zasługują na opowiedzenie. Wcale nie miłych, wcale nie śmiesznych, wcale nie pełnych ludzi do lubienia ale pokazujących rzeczy, których jeszcze nikt nie pokazał, albo takie które zmuszają do refleksji nad światem, albo takie, które sprawiają, że płaczesz i śmiejesz się jednocześnie, albo takie, które sprawiają, że wołasz: cholera, nie! To niemożliwe! Damn, jak on to opisał!
I Padyszacha:
Nie rozumiem, gdzie jest tutaj jakakolwiek głębia.
Czy musi koniecznie być głębia, żeby tekst był dobry? Czy musimy, czytając, śmiać się i płakać jednocześnie, jak pisała Zuzanna? Czy muszą być "rzeczy, których nikt nie pokazał"? Przecież podobno wszystko już było?
Jako odbiorcy literatury różnimy się między sobą. Śmiejemy się z innych rzeczy. Co innego nas wzrusza. Gdzie indziej widzimy płytkość i głębię. Nawet demokracja nas nie uratuje, bo większość, w tym przypadku, niekoniecznie ma rację.
Ja nie wierzę, że ktoś siada do biurka z zamiarem napisania arcydzieła. Wiekopomne dzieła powstają zazwyczaj przez przypadek. I jestem absolutnie przekonana, że nie ma złych historii czy złych tematów. Istnieją tylko lepsze lub gorsze ich realizacje. Można pisać o wszystkim i dla dowolnej grupy odbiorców (choć odradzałabym pisanie dla analfabetów - tu lepiej się sprawdza literatura mówiona). Kluczem jest forma.