Drogi autorze, zrób z tą krytyką co chcesz. Jak dla mnie możesz ją równie dobrze zignorować a riposta odnosząca się do mojego braku zrozumienia tego tekstu przeczy idei jego publikacji na tym forum. Sam o tym dobrze wiesz.
[ Dodano: Pon 21 Mar, 2011 ]
Martinius pisze:
Historia opowiada losy płynącego pod prąd pijaczyny, którego zaciągnęli do zamku celem nauki fechtunku wojska królowej...
Dla mnie to jasne przesłanie. Do póki nie ma wzmianki że gość jest nikim, z tekstu wynika że ktoś wziął go za fechmistrza. Pisz co chcesz w ripoście ale zważ na to co piszesz w teksie do oceny!
Stali, psia mać, w idealnie równym rzędzie, uczniowie moi, młodzi jak ja dziesięć lat temu, tylko z gęb bardziej poukładani. Oczywiście, otrzymali identyczny strój i te same drewniane miecze.
Następne potwierdzenie mojej tezy. Pijak też kiedyś miał podobny ekwipunek, czyli był żołnierzem a skoro był żołnierzem, był co najmniej przeszkolony.
Przypomniałem sobie wczorajszą walkę z mistrzami, i to, że poszło mi nazbyt łatwo, i dumałem chwilę, co też mam pokazać tej grupce, mającej misję „uczenia się” fechtunku.
Wygrał z mistrzami? Czyżby czyżyk? Czy może jest jednak fechmistrzem?
„naucz ich siekać”... naucz..., naucz...
No naucz, do jasnej ciasnej
Po krótkiej, acz wyjątkowo nudnej chwili, kiedy stali naprzeciw siebie, jeden wykonał atak oburącz: proste cięcie z góry.
Zaczęło się...
Drugi zastawił skośny blok,
Wybacz przyjacielu ale spróbuj wykonać cos takiego na moim treningu, skończy się to przełamaniem bloku i dostaniesz w czambo.
odwiódł miecz przeciwnika,
Że niby wykonał blok dynamiczny i uderzył wykorzystując siłę ciosu przeciwnika?
przełożył swoją broń z powrotem na prawo i zaatakował skosem na szyję.
Eeee, jeśli byłby to blok dynamiczny to broń byłaby po lewej stronie a gdyby miała być z powrotem na prawej --- uuu, to już z pewnością fantasy
Pierwszy wykonał swój blok, parując cios, i dla odmiany wyprowadził atak od dołu, z lewej.
Nieźle jak na początkującego. Znają zasadę odwrotności bloku do ciosu inaczej to trochę trudno to wykonać
Znowu blok... Co to ma być? To jakiś pokaz tańców? Żeby oni chcieli się zabić, zrozumiem, ale zamiast tego, głaszczą drewno bez wyraźnego celu. Wyszkolona hołota!
Hmm, głaszczą drewno. Normalnie powiedziałbym, że wykonują dość skomplikowane ruchy. Bloki dynamiczne, zejścia, odwrotności. Niezły jest ten twój mistrz jak taką technikę uważa za banalną
— Przestańcie – rozdzieliłem ich rękami – to jest okropne, chłopaki. Łypali na mnie szeroko otwartymi ślepiami, jakbym obraził ich matkę. – To jest ładne, te kocie mizi mizi, ale wy macie mieć w ogień w oczach, żar w łapie i pustkę w mózgu.
Jeden z moich ulubionych fragmentów tej "opowieści". Ogień w oczach. Uuu aż strach się bać, a ja myślałem, że szermierz powinien zachować spokój. Żar w łapie - chyba chodziło o miękki nadgarstek i przyspieszenie ciosu pod koniec uderzenia. Pustkę w mózgu. Chyba to jest defekt muzgó, bo z tego co ja wiem, szermierz jedyne ruchy jakie wykonuje odruchowo to kroki podczas walki
Walczycie z instynktem, jakbyście mieli tylko mrugnięcie okiem na przeżycie, czasu nie marnujecie na machanie, tylko wykonujecie jeden cios, góra dwa. Jeszcze raz.
Uwielbiam szermierzy walczących instynktem, tak szybko odchodzą

. Ale Twój miszczunio próbuje namówić ich na odruchowe działanie. Od kiedy szermierka to bezmyślna bijatyka. Instynktownie to Ty możesz uciec jak wyjdę na pole przeciw Tobie

.
Jeden cios góra dwa. Tu już w końcu piszemy o walce a nie o szermierce - plus.
Ziewnąłem, widząc wyuczone kombinacje powtarzające się w nieskończoność.
Dziwne, ten fragment dobrze rozumiem. Też bierze mnie na ziewanie
Nie wiedzieć czemu, zawsze patrzyłem na dłonie każdego napotkanego mężczyzny – ten miał solidny chwyt, pełen determinacji.
Solidny chwyt pełen determinacji. To nasz mistrz uważa za zaletę. Super. Łatwo będzie mu wytrącić broń z ręki.
wykonałem pchnięcie w lewy bark.
Mistrzu, właśnie odsłoniłeś swoją lewą stronę. Wykonując pchnięcie na bark nie wykonujesz ciosu z lini centralnej. Jest on słaby, wolny i ponadto jak wspomniałem odsłania Cie. Poza tym łatwy do uniknięcia. Tak mistrzu nie uczy rekruta. Uczenie go akcji które są bez sensu to porażka edukacyjna. No ale to tylko pijak
— Pierwsze, co musicie opanować, to wolę walki – przemówiłem, chcąc wytłumaczyć ów zabieg – ponieważ, prawdziwa jatka zawsze kończy się śmiercią, i nie ma w niej układów. Przeciwnik, kiedy znajdzie się przed wami, ma być przegranym z miejsca, trupem nie wiedzącym o swoim losie.
Ideologia fajna... Jak na bezrozumnego berserkera. Prawdziwa jatka jest zawsze ale nie zawsze kończy się naszą smiercią. Nie w niej układów - plus. Przeciwnik jest martwy tylko w tedy gdy nazywa się "słup treningowy" w innym przypadku nie wolno uczyć rekruta o swojej wyższości. Szacunek do przeciwnika nakazuje walczyć bez emocji. Jasne, wygram i zabije go ale nigdy nie pozwalam sobie siebie nakręcać na myśl o mojej wyższości. Tak wielu mistrzów przegrało swoje pojedynki.
Wy wypełniacie tylko tę lukę, pomiędzy życiem i śmiercią.
To jest obóz dla żołnierzy czy jeźdźców apokalipsy?
Doskok z pchnięciem zaskoczył go do tego stopnia, że po prostu upadł, jakby potknął się o własne nogi.
No teraz to pokazałeś mistrzu, takie numery to są dobre w koncerzu a nie w mieczu!
Wujek powtarzał w kółko „szermierkę masz we krwi”, i tyle.
Ho ho, po tym co przeczytałem to uważam wujek tego pijaka był totalnym moczymordą.
dzisiaj przemawiał prze nią majestat, ponurość i chłód mogący zmrozić pustynię.
Czy tylko królowa uważała, że poziom całego tego pokazu szermierki był jakiś nie tegens?
Coś jeszcze mam coś skomentować? Rozumienie tekstu? Czy jest jakiś inny fragment który przeoczyłem?
Piszesz człowieku tak nie inaczej i nie wciskaj mi kitu że jest inaczej.
Koniec, ja tu więcej komentować nie będę. Chcecie to piszcie te banialuki o szermierce. Starałem się tylko zwrócić uwagę na przygotowanie merytoryczne.
[ Dodano: Pon 21 Mar, 2011 ]
Teraz jak ja to widzę. Co by nie pisać po próżnicy, bo łatwo jest krytykować a napisać coś samemu ciężko. Dla mnie jasno wynikało z tego tekstu że Twój bohater pijaczyna jest fechmistrzem! I tak właśnie odniosłem swoje poprawki. Nie są doskonałe, bo pisane na szybko ale mniej więcej odnoszą się do rzeczywistości. Chodzi mi o spojrzenie z nieco innej perspektywy a jeśli uważasz dalej że twój pijaczyna cały walił ściemę i nie umiał fechtować to trzeba było to napisać na samym początku, bo jak wspomniałem, tekst temu przeczy.
Historia opowiada losy płynącego pod prąd pijaczyny, którego zaciągnęli do zamku celem nauki fechtunku wojska królowej...
Człowiek ten niegdyś był mistrzem miecza ale alkohol wyprał mu mózg tak solidnie jak ostanie lanie które dostał w karczemnej bijatyce.
Całość to bardzo lekkie fantasy, z zamierzonym humorem. Miłego czytania!
Stali, psia mać, w idealnie równym rzędzie, uczniowie moi, młodzi jak ja dziesięć lat temu, tylko z gęb bardziej poukładani. Oczywiście, otrzymali identyczny strój i te same drewniane miecze. Przypomniałem sobie wczorajszą walkę z mistrzami, i to, że poszło mi nazbyt łatwo, i dumałem chwilę, co też mam pokazać tej grupce, mającej misję „uczenia się” fechtunku. Zgodnie ze słowami generała, jeśli zostali wybrani, muszą się nauczyć, dlatego żadna moja wina, jeśli zawiodą – pocieszałem się, nie specjalnie wierząc we własne przypuszczenia.
Wykonali skłon w tej samej chwili. Jasna..., kłaniać mi się będą... Szum dochodzący z kierunku balkonu podpowiedział wyraźnie, kto idzie, i że nie mi słali pokłony. Spode łba wypatrzyłem królową: usiadła w cieniu baldachimu, przybierając dumającą pozę i beznamiętnie patrzyła na wydarzenia. Oj, wynudzi się dziewucha!
Dobra, trzeba zacząć działać, zanim się zorientują, że to bez sensu. Stanąłem na środku placu, trzymając kij w łapie i pragnąłem opanować sztukę znikania do perfekcji należnej prawdziwemu czarodziejowi. Co tu gadać? Jakbyśmy siedli przy kielichu, w pierwszej lepszej karczmie, to zrazu posłałbym ich do bitki, a tu trochę sztywno było, żeby nie powiedzieć czegoś gorszego...
Rozmowny nie jestem, zadaję mało pytań, nic mnie nie interesuje i wolę po prostu posłuchać ludzi, zamiast wciskać im własne myśli, dlatego powiedzenie czegokolwiek w tej chwili sprawiało niebotyczną trudność, porównywalną z uniesieniem słonia o własnych siłach. Skupiłem się na zadaniu, powtarzając „naucz ich siekać”... naucz..., naucz...
— Ty i Ty – wskazałem dwóch ze skraju szeregu – pokażcie, jak walczycie.
— Rozkaz, mistrzu! – ryknęli chórem. Zemdliło mnie.
Po krótkiej, acz wyjątkowo nudnej chwili, kiedy stali naprzeciw siebie, jeden wykonał atak oburącz: proste cięcie z góry.
Drugi uniósł miecz do bloku, ustawiając klingę poziomo i lekko przed siebie. Cios zablokował na samej końcówce sztychu pozwalając klindze agresora zsunąć się po swoim mieczu. Siła ciosu lekko ugięła miecz obrońcy ale było to zamierzone działanie gdyż natychmiast nadał swojej klindze nowy tor zakręcając nim nad głową, jednocześnie przesuwając ciało lekko w bok. Siła ciosu agresora nie inaczej jak tylko rozpędziła miecz obrońcy by ten gładko mknął na skos w stronę szyi przeciwnika.
- dobra robota pomyślałem, chłopak ma pojęcie o wykorzystaniu siły przeciwnika
Niestety kontratak spotkał się z natychmiastowym blokiem.
Jednak nie dość szybki - dodałem w duchu.
Niedoszły agresor parując skośny cios swojego przeciwnika, zaskoczył go atakiem od dołu, wyprowadzając cios z lewej. Znowu blok... Co to ma być? To jakiś pokaz tańców? Żeby oni chcieli się zabić, zrozumiem, ale zamiast tego, głaszczą drewno bez wyraźnego celu.
Gdzie tu wejście w dystans i stworzenie realnego zagrożenia? Wyszkolona hołota!
— Przestańcie – rozdzieliłem ich rękami – to jest okropne, chłopaki. Łypali na mnie szeroko otwartymi ślepiami, jakbym obraził ich matkę. – To jest ładne, te kocie mizi mizi, a
wy macie wykonywać spokojne i przemyślane ruchy, lekkość w łapie i czujne oko. Rozumiecie? – Pokiwali głowami, ni to na „tak”, ni to na „nie”. Puknąłem się w czoło. – Tutaj rodzi się wszystko, i wszystko umiera.
Walczcie z instynktem, choć pamiętajcie, że macie tylko mrugnięcie okiem na przeżycie, czasu nie marnujcie na machanie, tylko wykonujcie jeden cios, góra dwa. Jeszcze raz.
Ziewnąłem, widząc wyuczone kombinacje powtarzające się w nieskończoność. Mógłbym pójść na obiad, wrócić, a oni dalej wytwarzaliby wiatr w czterech ścianach. Przynajmniej byli sobie równi pod względem umiejętności marnowania energii.
— Dobra, skończcie... – Rozesłałem ich z powrotem do szeregu. – Ty, chodź walczyć – zawołałem spokojnie wyglądającego młodzieńca. Nie wiedzieć czemu, zawsze patrzyłem na dłonie każdego napotkanego mężczyzny – ten miał solidny chwyt, pełen determinacji.
Spięty jest ten chłopak a kołek na treningu jest dobry tylko do lania.
— Zaatakuję twoje prawe ramię i je rozgruchotam na ości – powiedziałem, gdy stanął przede mną. Nie dając mu chwili na przemyślenie ruchu,
wykonałem cios sieczny w lewy bark. Upadł, zanim uniósł kij. Durnota okropna, żeby próbować wykonać blok na zapowiedziane ciosy.
Nic z tego nie będzie – stwierdziłem smutno, patrząc na zdumione twarze. Czemu się tak na mnie gapią? Ach, oszustwo...
— Pierwsze, co musicie opanować,
to wolę o przeżycie i spokój na polu walki – przemówiłem, chcąc wytłumaczyć ów zabieg –
pamiętajcie, że prawdziwa jatka nie zawsze kończy się waszą śmiercią ale nie ma w niej układów. Przeciwnik, kiedy znajdzie się przed wami, na wasz widok ma srać po gaciach. Stanie się tak jeśli pokażecie tym psom, że nic nie wyprowadzi was z równowagi. Nawet kiedy wam łapy odrąbią, nie pokażecie, że zrobiło to na was wrażenie. Spokój i dyscyplina wypełni tę lukę, pomiędzy życiem i śmiercią. – Skąd mi to przyszło do głowy, sam siebie zadziwiłem. – Jeszcze raz – skierowałem drewniany miecz na chłopaka.
Znów cios sieczny na skos w stronę jego lewego barku tym razem z lekkim doskokiem i wejściem w półdystans. Zaskoczył go do tego stopnia, że po prostu upadł, jakby potknął się o własne nogi. Odczekałem, aż się pozbiera, i znowu wywinął orła. Jeszcze jeden taki manewr, a uderzy w ścianę. Nerwy mi zaczęły puszczać. Jakich słów użyć, aby trafiły w sedno, pokazały właściwą drogę, jeżeli mi ich poskromiono? Wujek powtarzał w kółko „szermierkę masz we krwi”, i tyle. Zacząłem chodzić w tę i z powrotem po placu, próbując przywołać jakieś obrazy krótkiej nauki, lecz wciąż brakowało mi pomysłu, jak je przekazać. Mentorem byłem równie kiepskim, co kłamcą.
Zmęczony tym dumaniem uznałem za odpowiednie zakończyć dzisiejszą lekcję, aby przemyśleć pewne „sprawy”, co też oznajmiłem królowej. Rozgoniła towarzystwo i odeszła w asyście posągów, pozostawiając mnie samego z generałem. Jeśli wczoraj widziałem w tej kobiecie fajną babkę to albo byłem na rauszu, albo podmienili królową – dzisiaj przemawiał prze nią majestat, ponurość i chłód mogący zmrozić pustynię.
Mężczyzna o obliczu mędrca wwiercał we mnie oczy.
— Ruch godny pochwały – rzekł tajemniczo, podchodząc. Oczywiście, dłonie trzymał za plecami. – Strategia wpajania błędów mających za cel naukę na nich stanowi esencję ludzkiej natury.
Kiego? O czym on gada? Aż spojrzałem chyłkiem za jego plecy, czy nie wystaje jakiś kij z tyłka, bo sztywny był strasznie. Udałem, robiąc głupkowaty uśmiech, zrozumienie tych jakże ważnych słów.
— Podziwiam kunszt wojownika z krwi i kości, którego mamy zaszczyt oglądać w naszym pałacu – kontynuował bełkot – a Jej Wysokość Yaneth jest wielce rada na zmiany. – Zaraz mu przyłożę! – Wieczór jest do pana dyspozycji, Hmarze. Życzę przyjemnego popołudnia.
Odszedł wolno w stronę bramy, zza której wyszła znajoma dziewczyna, ta od pilnowania mnie. Na imię miała... pal licho, po co mi to widzieć, jeśli jutro, a najdalej pojutrze, będę daleko stąd. Pozostało mi wdrożenie planu w życie, żeby zająć się czymkolwiek.[/quote]