Natasza pisze:wytłumaczę - banalna znaczy oczywista tak?
Uważasz, Nataszo, że jest oczywista? Ja też tak uważam. Problem w tym, że z jakiegoś tajemniczego powodu dla wielu ludzi nie jest oczywista.
Dlaczego zdradzający mąż mówi (z pełnym przekonaniem):
ja nie chciałem, to kochanka mnie uwiodła? Przecież chciał. Gdyby nie chciał, to żadne uwodzenie na nic by się nie zdało. Zdrada jest tylko wtedy, kiedy on ma możliwość wyrażenia aktu woli, więc skoro jest zdrada, to musiał go wyrazić. Logika.
Dlaczego zdradzony facet mówi (i co najgorsze - sam w to wierzy!):
żona mnie zdradziła, bo jej poświęcałem za mało czasu.? Czy ona mu obiecywała warunkowo, że go nie zdradzi, o ile poświęci jej odpowiednią ilość czasu? Nie. Ona mu obiecywała bezwarunkowo. A to znaczy, że nie mogą zaistnieć żadne warunki powodujące zdradę, z wyjątkiem jej własnej decyzji. Niepoświęcanie żonie czasu nie ma żadnego związku z jej zdradą, bo zdrada wynika bezpośrednio z aktu jej woli. Logika. Dlaczego zatem on czuje się współwinny jej zdrady?
Dlaczego zdradzona żona mówi (i co najgorsze - sama w to wierzy!):
mąż mnie zdradził, bo zbrzydłam i przytyłam? On jej nie obiecywał wierności pod warunkiem, że będzie śliczna, tylko bezwarunkowo. Dlaczego ona czuje się współodpowiedzialna?
Dlaczego nawet sami zdradzeni, pokrzywdzeni, przyjmują na siebie odpowiedzialność za to, że ich partner powiedział "chcę" komuś innemu, choć obiecał inaczej?
Dlaczego God twierdzi, iż facet, który za dużo pracował, jest sam sobie winny, że go żona zdradziła?
Dlaczego Lady Kier twierdzi, że zdradzie pani z jej przykładu winne są hormony?
Dlaczego pojawiły się w tym wątku farmazony o kuszących kochankach, diabelskich siłach i innych przedziwnych okolicznościach spadających znienacka na biednego zdradzającego? Odbierają mu one wolną wolę? Jeśli tak, to nie popełnia zdrady. Jeśli nie, to miał wolną wolę, wyraził ją i ten akt woli jest przyczyną zdrady.
To jasne i przejrzyste. Nie potrzeba do tego w ogóle etyki, wystarczy sama czysta logika. Żeby złamać słowo trzeba
chcieć złamać słowo. Żadne okoliczności zewnętrzne nie mają na to wpływu.
Z jakiego więc powodu tę odpowiedzialność się rozmydla, rozprasza, poszukuje winnych w innych ludziach, namiętnościach, hormonach, sytuacji, okolicznościach i przeróżnych innych miejscach, z wyjątkiem tego jednego, gdzie faktycznie leży przyczyna? Przyczyną jest przecież "chcę" i idący za tym czyn zdradzającego. Tylko i wyłącznie. Nie w połowie, nie w pięciu czy dziesięciu procentach, tylko całkowicie. Nie można troszkę złamać słowa. Albo się je łamie, albo nie. Więc skąd te opowieści z mchu i paproci, że coś na kogoś spadło i go rzekomo zniewoliło i zadecydowało za niego?
Mówisz więc, że kwestia odpowiedzialności jest oczywista? Jasne, że tak. Tylko co się takiego dzieje, że dla tak wielu ludzi ta oczywista oczywistość przestaje być oczywista?