L_J pisze:W większości nie ma tego charakterystycznego, "lemowego" stylu, chociaż momentami faktycznie się pojawia (albo tylko mam takie wrażenie).
No, to akurat zrozumiałe, bo przecież Autorem jest BMW, a nie Lem i to chyba dobrze, że nie kopiuje, tylko szuka własnego stylu, prawda?
L_J pisze:Tutaj nie upcha się (w barwnej formie) tych wszystkich emocji, wrażeń. Umiejętne, wielobarwne opisy może? Porównania, dygresje?
A tym naprowadziłeś mnie na ciekawy trop - tym razem przed oczami stanęło mi inne opowiadanie Lema, też o Pirxie (no, co ja zrobię, że mi ten tekst BMW jakoś Lemowsko się kojarzy) - "Ananke". Ono się zaczyna strasznie długim, wielostronicowym wstępem (pozornie niepotrzebnym), w którym bohater snuje rozmaite rozważania na temat Marsa. I ostatecznie konstatuje, że Mars (planeta) to świnia. Wydaje się to trochę dziwne, dopóki akcja się nie rozkręci i nie okaże się, że bohater, żeby uratować pasażerów promu kosmicznego, będzie zmuszony zrobić świństwo osobie, którą szanuje i ceni. Żeby być szlachetnym - musi być świnią. Dopiero wtedy te początkowe rozważania ukazują drugie dno. I może czegoś takiego tu zabrakło - właśnie takich rozważań, dygresji, które by pokazały bohatera, rzeczywistość widzianą jego oczami i jednocześnie nakreśliły tło dla wydarzeń...?
Martinius pisze:Mi tam brakło jednej, ważnej rzeczy - tła dla postępowania bohatera na terminalu. Kim był, lub co spowodowało to, że skusił się na grę z nieznajomym? Który później okazuje się być duchem raczej, niż żywym.
No właśnie - tło. Ale ja tego nieznajomego postrzegam inaczej - nie jako ducha, tylko jako zwykłego śmiertelnika, który posiadł technologię lub umiejętności podróżowania w czasie. I wyłącznie z tego powodu wie więcej, niż bohater. Wie, co się wydarzy. Ma też wiedzę o bohaterze - zna jego słabości - do kobiet (my też to wiemy, bo wcześniej pojawiła się Margot) i do hazardu. I ta skłonność do hazardu musi być mocna, skoro on podejmuje taką decyzję, jaką podejmuje. To jest jakaś rysa na jego charakterze i rzeczywiście, przydałoby się wiedzieć, skąd się wzięła. A Joe Hagen wie, czym go skusić. Ale nie wie, czy to zadziała. Oni obaj grają, z tym, że Joe o znacznie wyższą stawkę. Tu by się przydała odrobina niesamowitości, żeby bohater wyczuł intuicyjnie, że coś tu się dzieje ważnego, choć racjonalnie nie dałoby się to wytłumaczyć.
Zostaje jeszcze, potraktowany całkowicie po macoszemu, wątek etyczny. No bo skoro Joe wie, że ten statek się rozbije, to czemu nie próbuje zatrzymać całego statku i uratować wszystkich pasażerów, a ogranicza się tylko do tego jednego, z jego punktu widzenia najważniejszego? Nie chce? Nie może?
Od niego nie możemy się tego dowiedzieć, bo poznajemy historię z punktu widzenia bohatera, który w tym momencie jeszcze nie wie, o co toczy się gra. Ale na końcu, gdy sam staje przed decyzją... Strasznie jestem ciekawa, jak planuje, jak szuka słabości tego, którego sam podejdzie. Kto to będzie? I jak bohater to rozegra? Jeśli sam przy tym musiałby rozstrzygnąć jakiś problem moralny, to by nam rzuciło światło na wcześniejszą decyzję Joe.
A już mistrzostwo świata byłoby wtedy, gdyby Joe nie był obcym człowiekiem, tylko jakimś starym znajomym, który nagle znajduje się w kosmodromie i wyskakuje z dziwacznym zakładem. A na koniec okazuje się, że to właśnie do niego musi teraz wrócić bohater. I byłoby to faktycznie sprzężenie zwrotne.
Zdaję sobie sprawę, że wymagam tu od Autora koronkowej roboty, bo trzeba by bardzo dokładnie przeanalizować wszystkie związki przyczynowo-skutkowe i ułożyć tę historię z niebywałą precyzją... Ale gdyby się udało, to nie wyobrażam sobie czytelnika, który nie wróciłby, przeczytawszy zakończenie, do decyzji Joe i nie krążyłby wielokrotnie po tej historii, właśnie w takim sprzężeniu zwrotnym...