Sprzężenie zwrotne - BMW

1
Tekst jest tutaj:

http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... b565#71568

Moim zdaniem, ten tekst ma ogromny potencjał. Mam nieodparte skojarzenia z "Opowieściami o pilocie Pirxie". Ale w porównaniu z opowiadaniami Lema, "Sprzężenie zwrotne" sprawia wrażenie zaledwie szkicu. Dobrego, ale jednak szkicu.
Dlaczego, skoro potencjał jest, opowiadanie nie powoduje ciarek na plecach, jak "Terminus" albo choćby "Wypadek"? Jest krótkie, akcja toczy się zbyt szybko. Czegoś brakuje. Czego?
Ewik w komentarzu wspomniała o jednym ze szczegółów - dialogu, który powinien być rozwinięty. Ale to jest drobiazg "techniczny". A potencjał nie został wykorzystany na przestrzeni całego tekstu. W jaki sposób można rozwinąć to opowiadanie, żeby robiło naprawdę mocne wrażenie?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

2
(Ostrzegam, że prawdę mówiąc to z opowieści o Pirxie czytałem tylko Terminusa Lema, może coś jeszcze, ale nie mogę sobie w tym momencie przypomnieć. Tako też - specem nie jestem ;-))

Opowiadanie faktycznie ma w sobie to coś, widać wyraźnie. Pytanie brzmiało: czego brakuje. Według mnie opowieść jest za sucha, za mało emocjonalna, zbyt informatywna a nie ekspresywna. Trudno mi mówić o szczegółach, całość jest zgrabna, wszystkie elementy, tak jak piszesz, zdają się do siebie pasować. Dialogi? Dialogi są w sam raz, nie tutaj doszukiwałbym się braków.

Wspomnienie zdarzeń z przeszłości jest trochę wyrwane z kontekstu, zbyt jałowy początek. Brakuje plastyczności języka. W większości nie ma tego charakterystycznego, "lemowego" stylu, chociaż momentami faktycznie się pojawia (albo tylko mam takie wrażenie). Trochę niedopracowane technicznie, ale to już weryfikatorzy pokazali. Pisząc o plastyce mam na myśli m.in. takie babolki jak:
Szkarłatna łuna powoli opada poza widnokrąg.
To nie gra i nie brzmi.

Przede wszystkim opowiadanie jest właśnie stanowczo za krótkie. Tutaj nie upcha się (w barwnej formie) tych wszystkich emocji, wrażeń. Umiejętne, wielobarwne opisy może? Porównania, dygresje? Cóż, nie wiem - trudno powiedzieć, ale faktycznie - potencjał jest.

3
Mi tam brakło jednej, ważnej rzeczy - tła dla postępowania bohatera na terminalu. Kim był, lub co spowodowało to, że skusił się na grę z nieznajomym? Który później okazuje się być duchem raczej, niż żywym. Cała ta scena, te wprowadzenie (na końcu nabierające nowego znaczenia) jest dla mnie potraktowane zbyt szybko bez historii - ot, rzucony fakt, że tak jest i tyle.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
L_J pisze:W większości nie ma tego charakterystycznego, "lemowego" stylu, chociaż momentami faktycznie się pojawia (albo tylko mam takie wrażenie).
No, to akurat zrozumiałe, bo przecież Autorem jest BMW, a nie Lem i to chyba dobrze, że nie kopiuje, tylko szuka własnego stylu, prawda?
L_J pisze:Tutaj nie upcha się (w barwnej formie) tych wszystkich emocji, wrażeń. Umiejętne, wielobarwne opisy może? Porównania, dygresje?
A tym naprowadziłeś mnie na ciekawy trop - tym razem przed oczami stanęło mi inne opowiadanie Lema, też o Pirxie (no, co ja zrobię, że mi ten tekst BMW jakoś Lemowsko się kojarzy) - "Ananke". Ono się zaczyna strasznie długim, wielostronicowym wstępem (pozornie niepotrzebnym), w którym bohater snuje rozmaite rozważania na temat Marsa. I ostatecznie konstatuje, że Mars (planeta) to świnia. Wydaje się to trochę dziwne, dopóki akcja się nie rozkręci i nie okaże się, że bohater, żeby uratować pasażerów promu kosmicznego, będzie zmuszony zrobić świństwo osobie, którą szanuje i ceni. Żeby być szlachetnym - musi być świnią. Dopiero wtedy te początkowe rozważania ukazują drugie dno. I może czegoś takiego tu zabrakło - właśnie takich rozważań, dygresji, które by pokazały bohatera, rzeczywistość widzianą jego oczami i jednocześnie nakreśliły tło dla wydarzeń...?
Martinius pisze:Mi tam brakło jednej, ważnej rzeczy - tła dla postępowania bohatera na terminalu. Kim był, lub co spowodowało to, że skusił się na grę z nieznajomym? Który później okazuje się być duchem raczej, niż żywym.


No właśnie - tło. Ale ja tego nieznajomego postrzegam inaczej - nie jako ducha, tylko jako zwykłego śmiertelnika, który posiadł technologię lub umiejętności podróżowania w czasie. I wyłącznie z tego powodu wie więcej, niż bohater. Wie, co się wydarzy. Ma też wiedzę o bohaterze - zna jego słabości - do kobiet (my też to wiemy, bo wcześniej pojawiła się Margot) i do hazardu. I ta skłonność do hazardu musi być mocna, skoro on podejmuje taką decyzję, jaką podejmuje. To jest jakaś rysa na jego charakterze i rzeczywiście, przydałoby się wiedzieć, skąd się wzięła. A Joe Hagen wie, czym go skusić. Ale nie wie, czy to zadziała. Oni obaj grają, z tym, że Joe o znacznie wyższą stawkę. Tu by się przydała odrobina niesamowitości, żeby bohater wyczuł intuicyjnie, że coś tu się dzieje ważnego, choć racjonalnie nie dałoby się to wytłumaczyć.
Zostaje jeszcze, potraktowany całkowicie po macoszemu, wątek etyczny. No bo skoro Joe wie, że ten statek się rozbije, to czemu nie próbuje zatrzymać całego statku i uratować wszystkich pasażerów, a ogranicza się tylko do tego jednego, z jego punktu widzenia najważniejszego? Nie chce? Nie może?
Od niego nie możemy się tego dowiedzieć, bo poznajemy historię z punktu widzenia bohatera, który w tym momencie jeszcze nie wie, o co toczy się gra. Ale na końcu, gdy sam staje przed decyzją... Strasznie jestem ciekawa, jak planuje, jak szuka słabości tego, którego sam podejdzie. Kto to będzie? I jak bohater to rozegra? Jeśli sam przy tym musiałby rozstrzygnąć jakiś problem moralny, to by nam rzuciło światło na wcześniejszą decyzję Joe.
A już mistrzostwo świata byłoby wtedy, gdyby Joe nie był obcym człowiekiem, tylko jakimś starym znajomym, który nagle znajduje się w kosmodromie i wyskakuje z dziwacznym zakładem. A na koniec okazuje się, że to właśnie do niego musi teraz wrócić bohater. I byłoby to faktycznie sprzężenie zwrotne.
Zdaję sobie sprawę, że wymagam tu od Autora koronkowej roboty, bo trzeba by bardzo dokładnie przeanalizować wszystkie związki przyczynowo-skutkowe i ułożyć tę historię z niebywałą precyzją... Ale gdyby się udało, to nie wyobrażam sobie czytelnika, który nie wróciłby, przeczytawszy zakończenie, do decyzji Joe i nie krążyłby wielokrotnie po tej historii, właśnie w takim sprzężeniu zwrotnym...
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rozmowy o tekstach z 'Tuwrzucia'”