Bitwa na erotyki, która się rozegrała wydaje mi się bardzo ciekawą kanwą do pewnych rozważań. Przypadkiem symptomatycznym, wartym dyskusji, odfajkowanie wynikiem i fanfarami byłoby sporą stratą.
Pod pewnymi względami instytucja bitwy (w zmodyfikowanej formie mamy do czynienia z mini-konkursem) jest dziwna, gdy przymierzyć ją do samej czynności pisania. Nasuwa mi się porównanie ze wspinaczką. Tam istotne są zmagania człowieka z przyrodą i własnymi możliwościami, lecz przy takiej, konserwatywnej definicji, z uwagi na niejaką powtarzalność szeroka publiczność ziewała, a reklamodawcy nie mogli liczyć na target szerszy, niż grupa środowiskowa. Żeby pobudzić zainteresowanie wprowadzono element sportowej rywalizacji – miary stopnia trudności dróg, punkty, tabele, w końcu wyścigi. Gdyby trzymać się konsekwentnie analogii, to bitwy wyglądałyby jak osobny sport, jakim stało się pokonywanie sztucznych ścianek na czas, w bezpośredniej rywalizacji parami. Niby co do założeń tkwiący we wspinaniu, ale wypreparowany z elementów środowiskowych i filozoficznych, stanowiących o romantyzmie i uniwersalności całej dyscypliny.
Wyścigowe pisanie na zadany wydaje mi się podobnym zabiegiem. Z jednej strony ma udowodnić pisarską sprawność, z drugiej – na ogół – sprowadza się do jednego, może dwóch wymiarów. Czyli technicznej biegłości i patentowania sprawdzonych, indywidualnych recept. Patent to styl, haczyk fabularny, odwołanie do rudymentarnych schematów, czy specyficzna osoba narratora.
Oczywiście, bywały wyjątki od reguły, ale w swojej masie bitwy nie przynoszą tekstów wybitnych, co najwyżej poprawne. W przypadku erotyków, moim zdaniem, mieliśmy do czynienia z twórczością ewidentnie opartą na patencie. Mimo braku dosłownej definicji erotyki wydaje się, że jest powszechna zgoda co do swoistości tematu, opartego na sacrum zmysłowości. Widać to choćby po ocenach, gdzie przebija rozczarowanie, chociaż raczej bez postulatów o charakterze wytycznych od recenzentów.
Skąd to rozczarowanie?
Zanim spróbuję się zająć odpowiedzią na tak sformułowane pytanie, ważne wydaje mi się pewne zastrzeżenie. Padło w dyskusji mądre stwierdzenie
ravva pisze: btw - ja bym lepiej nie napisała erotyku.
które jeszcze bym rozszerzył. Osobiście nawet bym nie spróbował, a na pewno nie w bitwie. Trzeba sobie uświadomić skalę trudności: skoro mówi się, nie bez racji, że wszystko w literaturze już wymyślono, a teraz tylko można przetwarzać gotowe rozwiązania, to tym bardziej w wątkach erotycznych, z natury rzeczy ograniczonych do bardzo określonego zakresu ludzkiej aktywności, może dramatycznie brakować słów, metafor, sposobów ekspresji.
Choćby dlatego podkreślam, że nie chodzi o autorów. Personalnie. Choć lekkomyślnie, na własne życzenie podjęli się swoistego „mission impossible”, doceniam brawurę, nie wnikając w motywacje.
Ad rem.
Nie zgodzę się z tezą, że limit znaków storpedował zamiary twórców. Że zabrakło miejsca na opis postaci, uwarunkowań, okoliczności. Nie. Jeśli da się opowiedzieć całkiem sporą historię w stu słowach (drabble), to dziesięć tysięcy znaków wygląda na luksus. Co więcej, jeśli przyjąć pewne założenia, erotyczne napięcie można zbudować w całkowicie umownych dekoracjach, pokazując tylko esencję. Robi to zresztą poezja, stamtąd można czerpać wzorce. W skrajnym przypadku można sobie wyobrazić, że tekst w ogóle nie jest fabularny, w ogóle nie opowiada jakiejkolwiek historii od punktu do punktu. Czyli ten trop uznaję za zupełnie mylny.
Znacznie bardziej interesujące jest przyjrzenie się narracji wszystkich tekstów. O dziwo, wszystkie pisane są w pierwszej osobie, męskiej zresztą. Bo dlaczegoż?
Autorzy wybrali najprostsze rozwiązanie. A perspektywa starej kobiety? A może więźnia z długoletnim wyrokiem? A może małoletniego podglądacza, zapuszczającego żurawia do nieosłoniętej żaluzjami sypialni? Mało tego, wygląda, jakby autorzy grali nie z Erosem, a sami ze sobą – i ta gra niespecjalnie jest wymyślna. Patent ograniczyli do scenerii, fabularnego twistu, psychologii. Z katalogu gotowych schematów. Prześliznęli się nad formą, choć przecie i tutaj są możliwości – od konwencji stylizowanego pamiętnika, poprzez strumień świadomości, protokół policyjny, spowiedź przy konfesjonale, meldunek obcego z innej planety do centrali na ziemskiej orbicie, powszedniej Kamasutry i co tam jeszcze wyobraźnia może podpowiedzieć.
Czas. Dobry tekst dojrzewa. Na wszystkich etapach. Od pierwszego błysku idei, przez obracanie w wyobraźni różnych wariantów i wypustek, do znaczków na ekranie, wielokrotnie przestawianych dla ostatecznego efektu.
Ten czas potrzebny jest też na sformułowanie fundamentalnego pytania – po co? Co chce się przekazać, co się ma do powiedzenia, jaki ma być przekaz i jakimi środkami go uzyskać.
W przypadku bitwy czas mocno się kurczy. Jasne, że termin pełni rolę dyscyplinującą, tworzy pozytywny stres, pomagający wydrzeć słowa. Ale nie ma miejsca na zrobienie kroku w tył i przyjrzenie się dziełu. Stawiam dolary przeciw orzechom, że bitewne teksty są obciążone nadmiernie skromnym czasem wyrwanym innym obowiązkom życiowym, pisane w pośpiechu, byle postawić ostatnią kropkę, wysłać, już! gotowe! – niech się dzieje, co ma być.
Dlatego traktowanie bitew jak czegoś innego, niż warsztatowa wprawka byłoby ponadmiarowym oczekiwaniem. A w przypadku tak trudnej materii jak erotyka, to już całkowita przesada. Słusznie podniosła tę kwestię Aktegev, względne rozczarowanie odsyłając do ram bitewnej konwencji.
Dobry, uczciwy erotyk może oznaczać również konieczność choćby ułamkowego obnażenia się autora, pewnej autowiwisekcji, w najlżejszym przypadku dając wgląd w literackie konwencje, jakie są jego codziennym pokarmem, w najcięższym – uchylając drzwi do osobowości piszącego i jego życiowych doświadczeń. To wydaje mi się potężną przeszkodą, którą omija się właśnie patentami. Ze strachu, z lenistwa, z braku refleksji.
Z grubsza tyle przyczyn klęski udało mi się wymyślić, co nie znaczy, że katalog jest zamknięty.
Wnioski?
Odsyłam do wypowiedzi dodanej do ocen. Namysł, ideowe dylematy, cyzelowanie stylu i formy, błyski geniuszu – w moim pojęciu te predykaty związane są z definicją literatury określanej (zupełnie umownie) jako „wysoka”, choć bynajmniej nie wszystkie dzieła pretendujące do tego miana, albo odgórnie tam przyporządkowane, autentycznie spełniają wymogi definicji. W „wysokiej” też się zdarzają humbugi i tragiczne malizny.
Parę słów do Bartosha. Dostałeś niewielki łomot na JSM i podszedłeś do frustrującego niewątpliwie klangoru opinii bardzo pragmatycznie. Nowe opko wygląda zdecydowanie lepiej. W ogóle Twoje pisanie – mam takie wrażenie – nabrało pewnej potoczystości, znamionującej wzrost technicznego poziomu co najmniej o klasę. Nadal przeszkadzają mi jednak trochę infantylne wtręty. Ale nie to wydaje mi się istotne. Temu pisaniu czegoś brakuje, jakiejś wnikliwości w obserwacji, jakiejś psychologicznej głębi, czegoś, co wykracza poza wspomniane wyżej schematy, patenty. Może to kwestia lektur. Może jeszcze nie masz za sobą przecinania pępowiny i ubierania kochanej osoby do trumny. Może świat wokół bardziej ci przeszkadza, niż pomaga, dlatego nie przyglądasz mu się zbyt uważnie. Nie wiem. Zgaduję.
W każdym razie wykwit z deklaracją zabrania zabawek traktuję z przymrużeniem oka, raczej w kategorii forumowej rozrywki, niż krzyku rozpaczy. Pomyśl, proszę, czy niezałapanie się na status młodocianego geniusza przekreśla możliwość stopniowego nabywania dojrzałości przez Twoje pisanie, procesu długotrwałego i naznaczonego koniecznymi porażkami, których może być więcej, niż sukcesów. Opowiedzenie się za rzemieślniczą przeróbką klisz, nawet określanych mianem "swoich" (bo publiczność nie wyraża aprobaty) nie jest krokiem na drodze doskonalenia. Jeśli nie widzisz możliwości pochylenia się nad moimi wrażeniami – tematu nie było.
I ostatnia rzecz. Trzeba być uczciwym. Też się dałem nabrać Wizimirowi. Kamyczek do ogródka pewności przekonań, że zjadło się wszystkie rozumy. Bo chociaż Godhand zostawił w swoim tekście ukryte tropy wskazujące na autorstwo, to jednak zobaczyłem je dopiero dysponując gotowcem rozkminki co do autorów. Brawa dla obu Panów w tym aspekcie bitwy, nie dziwię się polewce, jaką prywatnie mieli.