Ostatnia część poradnika „na szybko”. Może coś z rad się powtórzy ale nie mam tu jak doczytać poprzednich a do tego jest trzecia w nocy i trochę mi się pamięć zajączkuje.
1) Pisanie książek jest zawodem jak każdy inny. To znaczy: najpierw się uczymy, w miarę możliwości szukamy sobie zajęć będących praktykami zawodowymi, potem szukamy sobie roboty na poważnie, a jak ją znajdziemy to zapieprzamy i być może z czasem awansujemy. Albo okaże się że jesteśmy za ciency, ewentualnie że inni są od nas lepsi i )*( zbita. Jak w każdej innej robocie przeważnie ile włożymy z siebie tyle wyjmiemy. Jeśli potraktujemy robotę olewacko to dostaniemy koooopa. Jeśli na poważnie to może coś z tego będzie. Szczęśliwie trafy trafiają się na tyle rzadko że możemy je sobie z czystym sumieniem odpuścić jako przedmiot rozważań.
2) Jeśli ktoś sądzi że od pierwszego strzału napisze (i wyda!) bestselera, zarobi furę kasy, kupi willę i gablotę, a piszczące nastoletnie fanki na jego widok ściągną majtki przez głowę to pomylił zawody i powinien szybko poszukać czegoś innego zanim zrobi sobie krzywdę lub zestarzeje się i zgorzknieje... W tym zawodzie sorry – na przysłowiowe „furę, skórę & komórę” trzeba będzie pozapieprzać ładne parę lat. Osobiście znam tylko jednego pisarza który mieszka w wilii (ale to willa mamusi więc się chyba nie liczy). A takich piszczących fanek nie spotkałem nigdy. Ale może jestem za gruby i za brzydki.
Jeśli ktoś sądzi że wyda książkę i zrobi karierę pisarską w USA, choć nie opublikował jeszcze nic w Polsce to powinien szybko poszukać dobrego psychiatry. Na pomoc psychologa jest już za późno.
3) Fakt że udało się coś wydrukować uskrzydla ale de facto nie znaczy NIC. To pierwsza wyrwana cegła z grubego muru który trzeba przebić waląc głową. W tym zawodzie awans przypomina wspinaczkę kamienistym żlebem. Kto się zatrzyma – zginie. Każdy krok może być ostatnim. Trzeba przeć pod górę. Każdy talent można rozmienić na drobne, każdą pozycję stracić, każdy sukces zaprzepaścić. Znam szereg przykładów gdy po olśniewającym sukcesie zabrakło sił-chęci-motywacji do wykonania kolejnego kroku. np p. D.Masłowska. Sprzedała debiutancką książkę w nakładzie podchodzącym zapewne pod 200 tyś egz. Dostała własny felieton w „Przekroju”. (czytaj 1200-może nawet 2500zł miesięcznie za powiedzmy 2 dni robocze pracy – ergo stałe źródło utrzymania na lata umożliwiające spokojne życie i pisanie książek!) W tym momencie miała jedno zadanie: nie skiepścić felietonów. a raz na pół roku pisać dla zdobytych fanów kolejną powieść i trzepać KASĘ o jakiej ja sobie mogę z zawiścią pomarzyć. I co z tym zrobiła? Nic. I drugi przykład p. Kalicińska – wydała już ładnych parę tomów „Domu nad rozlewiskiem” i fanów ma i zapewne kasę jaka mi może się chwilowo tylko przyśnić. Bywa też że katastrofa przychodzi po kilku dobrych książkach. (przykład K.T.Lewandowskiego), bardzo rzadko bywają triumfalne powroty po latach (A.Ziemiański). Zatem udany debiut to i tak dopiero wstęp do prawdziwej orki.
ps. „Domu nad rozlewiskiem” ani „wojny” jak do tej pory w USA nie wydano. A obie autorki mają na to nieskończenie większe szanse niż ja, że o Was nie wspomnę...
4) „Wielu jest powołanych ale niewielu wybranych”. Tzn. Masa ludzi pisze. Niektórzy wysyłają swoje u-tfu!-ory do czasopism, nieliczni są w nich drukowani. Z tych którzy drukują opowiadania nieliczni wydadzą książki. Jakiś odsetek z nich zajmie się tym zawodowo. W redakcji czasopisma do druku kwalifikuje się ok 10% nadchodzących tekstów. Podejrzewam że podobnie jest z książkami. Musicie być lepsi. Jeśli nie podbijecie rynku arcydziełami pozostaje Wam moja droga: tworzenie z morderczą regularnością solidnych czytadeł i mozolne zdobywanie przestrzeni krok po kroku. Aby podbijać krok po kroku trzeba niestety te kroki stawiać. Czyli zasuwać. Pisać. Wstawać godzinę lub dwie wcześniej. Wydawać i pamiętać – brak kroku do przodu to w rzeczywistości krok do tyłu. Bo konkurencja nie śpi. Trzeba gonić tych lepszych i biec tak szybko by nie zadeptali ci którzy biegną z tyłu.
5) Żeby zając się pisaniem na poważnie musicie coś sobą reprezentować. Trzeba mieć trochę oleju w głowie. Napchać mózg wiadomościami. Wyciągnąć z nich wnioski. Być może wyciągnąć wnioski inne niż wszyscy. (czy to utrata Bergen ostatecznie zniszczyła hanzę?) Trzeba przeczytać coś więcej niż tylko Tolkiena... Do pisania fantasy musicie wiedzieć choćby tyle że najpierw się konia odwiązuje od drzewa a potem wsiada na siodło, albo że balii mieszczącej bohatera i dwie dziewczyny nie napełni się w ciągu 5 minut wodą, zwłaszcza jeśli trzeba zagrzać ją na piecu i wnieść na piętro. Do pisania sf trzeba liznąć choć odrobinę fizyki bo potem pojazdy będą wydawać dźwięki w próżni. Przydało by się Wam pospać w namiocie albo szałasie przy ognisku, oskubać i wypatroszyć kurę do pieczenia etc. A wiedzy o tym jak wygląda goła kobieta/goły facet nie czerpcie z gazetek bo obrazki tam są poprawiane fotoschopem.
Żeby pisać ciekawe felietony dopiero trzeba mieć „łeb jak szafa”. I przeczytać (oraz zapamiętać) multum coby mieć w głowie obfite złoża cytatów i swobodnie żonglować analogiami historycznymi oraz kontekstami kulturowymi. Felietony p. Masłowskiej już się w „Przekroju” nie ukazują – choć nie znam przyczyn.
6) Istnieją różne drogi w literaturze. Jest ich multum i wiele prowadzi do efektów które można uznać z czystym sumieniem za olśniewające:
a) człowiek robi coś fajnego, czymś się pasjonuje, potem chwyta za pióro i to opisuje. Jeśli robił coś przez długie lata może powstać naprawdę fascynująca lektura – bo z tysięcy różnych przygód wybierze setkę takich że czytelnikom buty pospadają. Przykłady? James Heriott „wszystkie stworzenia małe i duże”. Facet był przez jakieś 60 lat weterynarzem w Szkocji. Potem siadł i to opisał w bodaj siedmiu tomach. Ta książka to absolutne arcydzieło. Fantastyczny humor, niebanalne przygody, ogromna wiedza autora i zapis świata który dziś jest już od dawna unicestwiony. Dałbym pośmiertnie literackiego Nobla – gdyby ta nagroda była jeszcze coś warta...
b) Ktoś się czymś pasjonuje a potem dzieli się wiedzą. np. „Czekając na Herchora” wybitnego egiptologa prof. Andrzeja Niwińskiego. Pierwsza część to opis badań Egiptu od zarania dziejów do współczesności. Malownicza galeria świrów, rabusiów i uczonych oraz ich zdziczałe pomysły (np. wyłupywanie fresków do muzeum dynamitem) i niebanalne przygody. Druga część to Jego badania – bez dynamitu i niewolnic gotujących obiad dla uczonych, ale też fascynują.
c) Ktoś może nie przeżył osobiście szalonych przygód ani nie rozkopuje grobowców, ale fascynuje się jakąś dziedziną nauki i potem rozproszone informacje zbiera do kupy i z uzasadnioną dumą pokazuje co wygrzebał. Przeczytajcie „stulecie chirurgów” Thorwaldsena to będziecie wiedzieli o co mi chodzi
O takie trzy przykłady z wielu. Podsumowując: bądźcie niebanalni. Szukajcie. Badajcie. Składajcie zebrane informacje w atrakcyjne bukiety i machajcie nimi czytelnikom przed nosem.
7) Jeśli zostaniecie pisarzami macie dwie drogi – albo pozornie malowniczy żywot zdegenerowanej cyganerii artystycznej albo potraktowanie swojej profesji jako zawodu szczególnego zaufania społecznego. W pierwszym przypadku czeka Was morze wódy, prochy, rozwiązłość moralna etc. Z perspektywy nastolatka może to nawet wyglądać atrakcyjnie. Problem w tym że chyba szkoda życia. Bo niestety bohema żyje może intensywnie ale krótko, a wypalenie zawodowe przychodzi przeważnie jeszcze szybciej niż malownicze wyrżnięcie o dno. No i koniecznie trzeba mieć majątek do przepuszczenia lub znajomości wśród milionerów (ewentualnie urzędasów od kultury) którzy będą dawać kasę i sponsorować wydanie tego co na kacu wypłodzicie.
Druga droga jest może nudniejsza. Nie bzyka się nieletnich fanów płci obojga, nie męczy człowieka kac, a objawy hifa & syfa poznajemy z podręczników medycznych nie zaś patrząc w lustro. Ale za to kasy jest więcej i dłużej się żyje. I zamiast zachwytów ze strony oczadziałych od wódy krytyków i rozmaitych wykształciuchów wpatrzonych w artystyczne menelstwo jak w tęczę, zyskuje się szacunek normalnych ludzi. A to chyba więcej warte...
Zarabia się po to żeby wydawać a nie po to aby kasę rzucać w błoto, Te pieniądze czytelnicy często wysupłali z bólem – szanujmy to.

Stosunek do czytelników powinien być stanem swoistej równowagi. Czytelnicy to kolesie z których kasy żyjemy, zatem nasi swego rodzaju chlebodawcy (na początku raczej czerstwo-chlebodawcy). Tu znowu mamy dwie możliwości. Można spróbować zagrać na najniższych instynktach. Potraktować głosy czytelników jako wyrocznię i dostarczyć to czego sobie życzą. Przeważnie wyniknie z tego niewiele – krótkotrwała fascynacja nastoletnich onanistów. To taki sam problem jak z niemal każdą demokracją – ludzie mają niestety tendencję do wybierania rozwiązań łatwiejszych, wymagających mniej wysiłku. Druga droga jest trudniejsza – piszemy wówczas bardziej jak dla siebie a czytelnicy nas polubią albo nie. Można oczywiście od czasu do czasu puścić do czytelnika oko. Chodzi jednak o to by ludziom służyć a nie płaszczyć się przed nimi.
9) Opinie zawodowych krytyków literackich olewamy. To przeważnie bydło.
10) Obcowanie z czytelnikami to już mniejszy problem. Generalnie jak podpisujemy książki na targach nie należy robić 20 minutowych przerw na papierosa. Zwłaszcza jak ludzie czekają w ogonku. Na spotkaniach trzeba być trzeźwym, czystym, porządnie ubranym, w miarę miłym i kulturalnym. Warto wiedzieć o czym się mówi. Fakt że wiele bibliotek boi się zapraszać pisarzy od fantastyki ma niestety swoje źródło w „niezatartym wrażeniu” jakie wywarł pewien kultowy pisarz z naszego getta. Dbałość o prestiż zawodu jest tu obowiązkiem zbiorowym - jeden buc narobi bydła po pijanemu, porzuca mięchem, napieprzy głupot, okaże się komuchem i rzuci rasistowskimi „dowcipami”, a odbija się potem na wszystkich...
11) Robienie sobie nieplanowego dziecka z nieletnią czytelniczką czy ze świeżo poznanym krytykiem literackim jest moim zdaniem nadmiernym spoufalaniem się pisarza/pisarki ze społeczeństwem. (oba przykłady z życia niestety...). Ogólnie z ludźmi należy uważać. Lepiej mieć łatkę nadmiernie cnotliwego mohera niż tę drugą. I raczej unikać sytuacji dwuznacznych. B.Pawlikowska opisuje drastyczny przykład. („W dżungli życia” bodaj) Nie dała się bzyknąć redaktorowi i nie wydali jej pierwszej książki. Uważam że wybrała słusznie. Poświęcamy dla pisania wystarczająco dużo...
12) Pisząc przyjmujecie nie siebie cholerną odpowiedzialność. Pisanie to grzebanie w głowach czytelników. Musicie wiedzieć o czym piszecie by nie powielać bzdur i stereotypów, oraz wymysłów propagandy. Pisarzowi nie wolno ulegać modzie, być „pożytecznym idiotą” wspierającym swym piórem np. ekonazistów od globalnego ocieplenia.. Musicie grzebać, drążyć tematy, konsultować z fachowcami i szukać Prawdy. We wszystkim o czym piszecie. Tylko wtedy zachowacie wiarygodność i szacunek do samych siebie. Może się przytrafić sytuacja że jakieś męty przyjdą do Was z kasą i propozycją walki w swoich szeregach... Zachowajcie się tak by Dziadkowie nie napluli Wam w twarz a Rodzice nie musieli się wstydzić.
Szklanka tłucze się raz. Są wiersze których szymborska nie wznawia od 50-60 lat a mimo to ludzie je znają. Podobnie jak znają nie wznawiane od lat wiersze Tuwima opluwające AK-owców. Wszystko wcześniej czy później wychodzi na jaw. I konfabulacje i wymysły i donosicielstwo (np. r.kapuścińki).
Żyjcie i pracujcie tak by za 60-80 lat móc spokojnie patrzeć w lustro i widzieć w nim nadal twarz uczciwego człowieka.
Resume dla mniejkumatych:
1) Trzeba coś wiedzieć lub coś umieć, a potem można to opisać.
2) Trzeba zapieprzać i to na trzeźwo.
3) Nie obrażać czytelników
4) Nie bzykać byle kogo i samemu nie dać się byle komu bzyknąć.
5) Nie pomagać mętom i nie dać się sk.... za kasę.