13
autor: Kruger
Umysł pisarza
Wiesz, Bartosch, opinię to może każdy wyrazić.
Takie mamy czasy, trudne (zawsze są trudne, hehe). Kiedyś przed netem opinię można było wyrazić na dwa sposoby. Albo w jakimś medium o węższym lub szerszym spektrum (telewizja, radio, czasopisma, gazety, nie wiem co jeszcze) albo niszowo, na murze nabazgrać lub samemu na powielaczu puścić parę setek i rozrzucać. Wtedy, można by powiedzieć, istniał pewien filtr. Jak miałem gówno do powiedzenia w gówniany sposób (ale bardzo chciałem powiedzieć) to mogłem sobie niszowo plotki rozpuszczać, co najwyżej. W mediach, tych w miarę szanujących się, było jakieś sito. Dopuszczano recenzenta/felietonistę po jakimś sprawdzeniu, dorobku albo próbek (ocena merytoryczna). Pomijam prasę nastawioną na rypanie, skrajnie zaangażowaną, ale to jednak niszowe tytuły.
Teraz mamy wolność sieci. Każdy, kto chce, gdzie chce i jak chce. I o czym. Niby jakieś filtry istnieją, jacyś moderatorzy sprawdzają. Kiedyś skuteczność była większa, teraz wymaga większego zaangażowania, więcej miejsc, więcej ludzi i więcej opinii.
Druga sprawa - przesuwają się mocno pewne granice. Jasne, nie twierdzę, ze kiedyś to nie było odpałów. Wystarczy sięgnąć po "Skandalistę Larry'ego Flinta", tam są dwie fajne historie. Jedna to dość obraźliwa obrazkowa satyra z Jerze Washingtona, widać i dwa wieku temu potrafili mocno walnąć w człowieka. Druga świeższa to ta sprawa, której Larry się sądził (mieli artykuł, że jakiś pastor młodych chłopców ten tego, artykuł wyssany z palca w tym przypadku). Ponoć Larry wygrał, bo w publiczną osobę wolno walić, z tym się nie zgadzam, bo jeśli to nie była prawda, to przegięcie. Ale właśnie takie historie, takie wydarzenia przesuwały granicę. Tego co wolno, tego co przyzwoite, tego co wypada w danym zawodzie.
Z czterema krzyżykami czuję się czasem stary, aż mnie to wpienia. Jak widzę wokół siebie takie zjawiska. Jak dziś w życiu publicznym normą jest coś, co 15 lat temu było siarą. Obłęd. Ale co z tym zrobić?
Gdy się zastanawiam nad tą krytyką, opinią i recenzją to myślę też o możliwych konsekwencjach zmian. Chcemy np. ograniczyć prawo opiniowania, ustalić jakieś pułapy. Jak pisze Bartosh, niech opiniują tylko ludzie znający się. Jak to ocenić? Muszą mieć papier z uczelni, albo jakiś egzamin, albo co? Kto będzie tego pilnował? Kto dawał uprawnienia?
Za jakiś czas Sławomir pozwie gazety o grubą kasę, że on żadnego disco polo nie gra ino powarznom, rozrywkowom muzyke o niewontpliwyh wysokich walorah estetycznyh.
Jak się chce robić coś publicznie, to się trzeba naumieć nie oglądać na powszechny poklask, nie zwracać uwagi na krytykę a komunikować z fanami. Brzozowski zamiast skakać przez prawników do recenzentów niech pojmie, że każdy włazi w jakąś szufladkę, chce być w innej niech gra inną muzykę.
Dla takich sytuacji, myślę, doskonale pasuje powiedzenie o psach, które szczekają a karawana idzie dalej. Szanuję swoją pracę? To się nie oglądam na krytykę i pracuję dalej. Poważny muzyk by się nie przejął recenzją na interii. Albo by się przejął i nagrał lepszą płytę. Niepoważny broni czci.
Dla mnie to groźne zjawisko.
Zupełnie inny przypadek brunatności na LC. Tu już zahaczamy i mówienie nieprawdy. Proszę wykazać, gdzie tam brunatność AP, jeśli prawda, OK. To jest nierzetelność wygłoszonej opinii. Ja się mogę nie zgadzać z wieloma opiniami i światopoglądem Andrzeja Pilipiuka, ale zanim w jakikolwiek sposób wejdę z nim w dyskurs, czy na forum, czy pisząc recenzję w necie, przygotuję sobie argumenty (bo dowody to może za mocne słowo). Więc ten recenzent poległ. Tylko, ze to nie recenzja, tylko zwykła opinia na LC, co najwyżej siląca się na coś poważniejszego. Taka "siępodobałka", sięniepodobałka". Bo jakkolwiek zgadzam się, że duża ilość ocen na LC daje niezły feedback, to merytoryczność konkretnych wpisów trzeba oceniać jednostkowo.