Wrotycz pisze: Żyłam w złudnym przeświadczeniu, że krytyka literacka powinna podpowiadać czytelnikom wartościową lekturę.
powiem tak... w naszym kraju jest multum "czasopism literackich" przy czym żadnego rozpoznawalnego, o zasięgu ogólnokrajowym, o nakładzie choćby 50 tyś egz. (michinkoidy próbują...)(ale z g... bata nie ukręcą...)
czasopisma aspirujące do miana "artystycznych" np. "Przekrój" niewiele się literaturą zajmują. U schyłku komuny wydawano miesięcznik "Fikcje i Fakty" - były w nim opowiadania, powieści w odcinkach, felietony. Był fragmenty książek które miały zostać wydane. Czasem przypomniano kogoś zapomnianego (było np. opowiadanie Aleksandra Grina) Fajna gazeta - mam archiwalne numery do dziś - ale to też nie do końca to o co by chodziło.
tę lukę wypełniają rubryki z recenzjami w niektórych tygodnikach społeczno-politycznych i branżowych, oraz portale internetowe - przy czym jeśli pismo/portal jest o mandze to nie będą recenzować kryminału. A jeśli o fantastyce to nie zamieszczą recenzji książek historycznych... Wąska specjalizacja... Recenzuje się "naszych" a jeśli recenzują wrrrrroga to tak aby mu przykopać po nerach (jak "fantastyka" moje książki....).
trochę brak czegoś przekrojowego. Czytam fantastykę i tu mi suflują jakie są interesujące nowości albo co warto przeczytać z wznowień klasyki, a obok znajdę jeszcze informacje jakie są fajne kryminały, jakie powieści historyczne warto kupić dla dziadka, co nowego o zwierzątkach wydali i co by można dla córki, jakie romansidło dla żony... Takich pism nie ma.
Od czasu do czasu z niebytu jak cthulu wynurza się monstrum w rodzaju np Dunin-Wąsowicza który z pozycji arbitra elegantiarum usiłuje zachodzące zjawiska ubrać w jakieś definicje, pochwalić, zganić napiętnować... pan D-W. założył nawet własne czasopismo literackie którego jedną z funkcji było "dawanie odporu grafomanii" tj m.in. zwalczanie mnie i mojej prozy.
Czasem pojawia się badacz-kronikarz jak śp. red. Maciej Parowski.
czasem pojawiają się programy o książkach w TV np Xięgarnia. (można sobie obejrzeć na youtoube). z reguły szybko wypadają z ramówki - bo oglądalność nie jest duża.
Kilkanaście lat temu byłem świadkiem rozmowy tuzów literackich (Grochola, Bralczyk, Stalińska etc.) o tym że większe gazety powinny mieć etatowych redaktorów literackich i stałe rubryki. Tego nie ma. zresztą znaczenie prasy papierowej spada a o tej pandemii zjedzie jeszcze o połowę.
W sumie wielce pocieszająca dla piszących jest droga od pucybuta do milionera.
ja miałem od milionera do pucybuta a potem znów ku milionom.
za pierwsze opowiadanie - milion osiemset tysięcy
a potem denominacja :( i już nie zarabiałem milionów za jeden tekst.
Przez pierwsze 3 lata zarabiałem głównie grosze - czasem wpadało kilka stówek za opowiadanie. Od 1997 roku dorabiałem sobie trochę pisząc artykuły do gazet. od 1999 załapałem się do pisania kontynuacji "Pana Samochodzika". Ergo: 3 lata po debiucie pisząc opowiadania, artykuły do gazet i 3-4 książki rocznie zarabiałem miesięcznie 2/3 - 3/4 tego co mój Ojciec na etacie.
miałem sporego pecha jeśli chodzi o przebicie się z moją oryginalną prozą. Pierwszą książkę wydaną pod własnym nazwiskiem opublikowąłem dopiero w 2001 roku. gotów byłem ok 4 lata wcześniej - w dodatku mając wydawcę na swoją prozę mógłbym zainwestować w pisanie swoich rzeczy więcej czasu.
W ciągu 24 lat od debiutu (1996-2020) dorobiłem się mieszkania w centrum Krakowa, samochodu z salonu (na raty) drugiego mieszkania dla dzieci (jeszcze "trochę" zejdzie zanim spłacę). dłuższy czas utrzymywałem całą rodzinę (żona najpierw studiowała na dwu fakultetach potem pisała doktorat). Popływałem jachtem po fiordach i po Morzu Egejskim. Zjeździłem Skandynawię. Zobaczyłem na włąsne oczy kilka zabytków o których uczyłem się w szkole i na studiach, lub o których czytałem. Gdyby nie wprowadzenie podatku vat na książki spłacałbym teraz własny dom.
Ergo: bez kokosów ale przyzwoity średni poziom z dobrymi perspektywami dalszego w miarę systematycznego wzrostu zarobków wraz ze wzrostem liczby czytelników. Dla się z pisania żyć, czegoś dorobić i coś uciułać. Tylko trzeba się do tego przyłożyć pracować ostro i na poważnie. Potraktować pisanie jak prawdziwą pracę.
Przede wszystkim: pisanie to inwestycja bezkapitałowa.
By czyścić buty na ulicy trzeba mieć skrzynkę a paskiem na ramię, dziesięć do dwunastu szczotek (mazaki, twarde, miękkie, czyszczące...) minimum 4 pasty, (lepiej z 12-16) tłuszcze, glicerynę i 4-6 szmatek do polerowania. Powiedzmy za 300 zł da się taki warsztat pracy skompletować. (do tego działalność gospodarcza, ZUS, REGON, NIP i kasa fiskalna).
By pisać trzeba mieć zeszyt w kratkę, długopis za złotówkę, oraz dostęp do najmarniejszego komputera. Oraz metr kwadratowy powierzchni by siąść i rozłożyć się z robotą.
Na zeszyt i długopis stać każdego.
A jak wysoko się skoczy to już zależy od wyobraźni, wiedzy, pracowitości, odrobiny farta...
Od czegoś trzeba zacząć drogę do literackiego Nobla.
ja zacząłem od sprawdzenia gdzie tego Nobla dają i cyknąłem sobie fotkę na schodkach, że niby przyszedłem pod odbiór

reszta Weryludków nie jest jeszcze nawet na tym etapie
