Romecki pisze: (pn 21 wrz 2020, 11:58)
Obawiam się, że procentowo zostałoby 95% tego, co publikują wydawnictwa vanity i selferzy, oraz np. 10% tego, co takie Wydawnictwo Literackie, Znak czy Foksal
Nie wiem, co publikują wydawnictwa vanity, nigdy się ich ofertą nie interesowałem

W każdym razie ci spośród selferów, którzy rozminęli się z powołaniem, IMO w ogóle nie sięgaliby po pióro. Nie mam też żadnych wątpliwości, że znaczna część autorów współpracujących z prestiżowymi oficynami dałaby sobie spokój, ale może to i lepiej? Czy kierując się chorobliwą ambicją, można dać światu coś, co nie okaże się jedynie dobrze napisaną historyjką, o której czytelnik na drugi dzień zapomni? Nie wykluczam współistnienia w ramach jednej osobowości takiej ambicji i autentycznego zainteresowania swoją dziedziną, ale to ten drugi komponent, śmiem twierdzić, odgrywa kluczową rolę w osiąganiu nieprzeciętnych rezultatów.
Jason pisze: (pn 21 wrz 2020, 11:59)
Spójrz też po źródłosłowach
Gdyby brać pod uwagę kontekst kliniczny, to i Balzaca można by określić niechlubnym mianem grafomana
Jason pisze: (pn 21 wrz 2020, 11:59)
Ja na sprawę patrzę czysto logicznie. Frajda z pisania nie świadczy o jakości dzieła, a jedynie o komforcie pracy i typowi motywacji. To może być powiązane, ale jedno nie wynika z drugiego.
Nie stawiam znaku równości między przyjemnością towarzyszącą pisaniu a jakością tekstu. Ograniczam się do wskazania, że w ten sposób odkrywamy swoje predyspozycje. Coś sprawia nam przyjemność, ludzie widzą w tym potencjał, a więc idziemy w słusznym kierunku.
Jason pisze: (pn 21 wrz 2020, 11:59)
Wiesz, że zostaliby wszyscy ci, którzy piszą tylko dla kasy?
Nie sądzę. Sprowadzanie twórczości literackiej do narzędzia służącego realizowaniu infantylnych, narcystycznych celów to duże uproszczenie. Ludzie pisaliby nadal, bo co innego mieliby robić? Gdyby Twój scenariusz się ziścił, nie byłoby co czytać/oglądać, nie było czego słuchać - jeśli rozciągniemy ten hipotetyczny zakaz na wszystkie dziedziny sztuki. Zanudzilibyśmy się na śmierć. Więc jeszcze raz: nie, nie uważam, że zostaliby tylko ci, którzy piszą dla kasy.
Andrzej Pilipiuk pisze: (pn 21 wrz 2020, 14:25)
Generalnie czułem wewnętrzną niezgodę na marny status materialny i szukałem metody co z tym zrobić. Totolotek wydawał mi się mało perspektywiczny... Zabrałem się za pisanie - bo nie wymagało to nakładów własnych (oprócz czasu którego miałem pod dostatkiem) - tu mogłem uzyskać umiejętności zawodowe podpatrując jak zrobili to inni i pracą samokształceniową.
W tym momencie piszę bo są z tego pieniądze.
Lubię tę robotę - pewnie jakbym był po prostu bogaty, to też bym czasem coś pisał.
Nie lepiej więc było zostać dziennikarzem?

To nie złośliwość, po prostu wczuwam się w kalkulacje młodego człowieka, który jeszcze nie jest znanym Andrzejem Pilipiukiem. Po co obierać sobie zawód tak mało intratny i ryzykowny? Większosć pisarzy nie utrzymuje się z pisania powieści.
Zauważyłem, że teraz modnie jest pisać dla pieniędzy. Co drugi pisarz podkreśla, że pisze dla pieniędzy. I tak się zastanawiam, czy ta poza nie jest równie pretensjonalna co kreowanie się na wieszcza. Z finansowego punktu widzenia lepiej i łatwiej zostać copywriterem.
A co do pogrubionego fragmentu - najwyraźniej miałem rację, nie tylko hajs
Andrzej Pilipiuk pisze: (pn 21 wrz 2020, 14:25)
Młody jeszcze jesteś, nie znasz życia
Znam swoje. Na tyle wystarczająco, by wiedzieć, że "w życiu wypełnionym osiąganiem celów nie ma żadnej treści ani sensu" (cytat z Wattsa, Droga zen)
Nie chciałbym zostać źle zrozumiany. W świecie, w jakim żyjemy, zamierzona anonimowość byłaby idiotyzmem, chyba że ktoś ma nieograniczone zasoby finansowe. Nazwisko to marka, a marka to hajs, który chroni przed najmniej interesującymi formami zarobkowania. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby pieniądze nie istniały, a twórczość artystyczna nie przynosiłaby korzyści prestiżowych, ludzie nadal by pisali, malowali, wystawiali sztuki teatralne... O wiele silniejszym bodźcem do tworzenia niż próżność jest rozbrat człowieka z naturą,
utrata rzeczywistości (że posłużę się określeniem zaczerpniętym z
Próchna Berenta). Rozumiem, że dzisiejsi pisarze odżegnują się od wszystkiego, co choćby stwarza pozór romantyzmu, ale popadanie w drugą skrajność jest raczej słabe.