Zwrócę uwagę na następujące rzeczy:
Książka jest dziś PRODUKTEM bardzo. Może bardziej niż kiedykolwiek, może troszeczkę mniej, odkąd ruszył budżet na promocję czytelnictwa.
Jako produkt, książka jest postrzegana przede wszystkim w kryterium potencjalnej wartości rynkowej. Na tę wartość wpływ mają:
1. To, czy książka ma wyraziście określoną grupę docelową. Tzn. czy jest np. produktem na rynek wiek: 25-40, klasa średnia, pracownicy korporacji, itd.
2. Czy ta grupa docelowa w ogóle kupuje taki produkt jak książka.
3. Częściowo te dwa pierwsze ocenia się w sposób następujący: to czy podobny produkt (gatunek/podtyp) jest obecnie popularny. Bum na kryminał to nie jest nagły wysyp autorów, którzy potrafią pisać kryminały, tylko uświadomienie sobie wydawnictw, że skoro kilku dużych autorów przebiło ścianę w rynku, to ryzyko wydania polskiego autora kryminału jest mniejsze, bo jest już wyrobiony na niego czytelnik.
4. Zatem chętniej sięgamy po autorów popularnego - zwłaszcza z polskim nazwiskiem - gatunku.
5. Jest więc prawdopodobne w przypadku debiutanta, że przeciętny kryminał, czy literatura kobieca zostaną wydane w miejsce nawet bardzo dobrej książki, która przysparza problemów z jej wydaniem (bo jest np. z pogranicza gatunków, nie daj boże jeszcze mnie popularnych).
6. Jeśli autor rozpoczyna przygodę z wydawaniem albo jest na jej początku, to najważniejsze jest pięć powyższych punktów. Poza tym liczy się jego przełożenie "marketingowe". Np. mając dużego bloga, od razu masz załatwiony tak naprawdę punkt 1. - bo masz wyrazistą grupę docelową, do tego wierną. Ale to może być np. możliwość zdobycia sponsora medialnego (choć oni dzisiaj nic nie dają). I tu, uwaga, dochodzi jeszcze jedna wartość. Przełożeniem marketingowym może być autor, jako produkt. Pomijam celebrytów (patrz pkt. 1), ale ktoś, kto jest byłym policjantem jest bardziej spójny marketingowo z kryminałem, niż opiekunka do dzieci. To nie są czynniki decydujące, ale to są czynniki.
Tak widzę, w dużej mierze proces, który idzie za publikacją debiutanta.
Nie podawajcie J.K. Rowling jako przykładu, bo ona żadnym przykładem nie jest. J.K. Rowling jest rzadkim przypadkiem, gdy nowy pisarz tworzy książkę (produkt) dla grupy docelowej, której dotąd marketingowcy nie odkryli. Nikt nie chciał jej wydać, bo nie widziano odbiorców, a potem okazało się, że odbiorcy na to tylko czekali (sami może nawet nie wiedząc). To nie była kwestia jakości książki. Ksiązki nie sprzedaje w pierwszej kolejności jej jakość. Niestety. Rowling to nie jest odosobniony przypadek, ale jest niemal bezwartościowy dla dyskusji, bo mieści się w granicach błędu statystycznego. Mówiąc wprost: prawdopodobne, że na tym forum nigdy nie było i nie będzie kogoś, kto taką drogę powtórzy.
Andrzej Pilipiuk jest raczej przykładem na pisarza (i chyba sam się do tego przyznaje), który zajechał innych tempem. Warto go spytać, w jakich nakładach zeszły jego pierwsze dwie, trzy książki w przeciągu roku od wydania.
Owszem, nie podoba mi się to produktowe podejście. I, owszem, staram się sam uciekać od pisania gatunkowego i wiele tych czynników mam gdzieś - nie udaję jednak, że one by nie pomogły. Są wciąż wydawnictwa, które kierują się sercem, z tymże nie znajdziecie raczej ich książek w pierwszej setce empiku.
Dziesięć lat mija, odkąd bywam - choć od kilku lat z rzadka - na tym forum i - niestety - ale więcej o działaniu rynku dowiedziałem się w przez pierwszy rok od wydania książki i rozmów z wydawcą, niż przez te dziesięć tutaj. Nie czuję, oczywiście, żebym go rozumiał. Pewnie nikt go nie rozumie.
Też mi się kiedyś wydawało, że wydawcy są głupi, że nie doceniają tekstów, itd., itp. Prawda, jak ja ją widzę, jest taka, że jest tylko potężna inercja rynku. Inercja biznesu, który niełatwo jest dopiąć finansowo, inercja fali fatalnych propozycji wydawniczych i propozycji szalenie przeciętnych, które zalewają recenzentów wydawnictw, inercja obawy przed ryzykiem i wreszcie inercja czytelniczych gustów, które są nie tylko nie zawsze łatwe do odgadnięcia, ale nawet gdy masz juz jakieś pojęcie, to musisz wymyślić sposób, żeby ten czytelnik o książce się dowiedział.
Added in 13 minutes 36 seconds:
A, a propos publikacji:
Publikacja w NF b. mało zmienia, podobnie jak nagrody w konkursach i inne pisma. Sorry, ale to jest na granicy bycia no-namem.
Problem polega na tym, że nie masz żadnej metody trafienia do czytelników z NF i uświadomienia ich, że Twoja książka jest na rynku. To nawet nie pomaga w wysyłaniu kolejnych tekstów do NF, bo jak Cetnar potrzebował roku na przeczytanie, tak dalej potrzebuje
Tego rodzaju rzeczy bardziej przydają się, kiedy np. ubiegasz się o stypendium, rezydencję literacką itd. Dobrze wtedy tego trochę mieć.
I tu niestety widzę pewną przewagę blogów, bo bloger ma narzędzia do tego, żeby w dniu premiery napisać: "Jazda do księgarni!".