To, że dyskusje w SBku zmieniły swój profil i tematykę, to jasne. Ciekawe zaś jest to, co kryje się za zmianą. I tu kilka osobnych kwestii.
1. Nie byłem na Wery u zarania, ale parę lat już uczestniczę i obserwuję. Niewątpliwie zanika wątek literatury jako takiej, niewątpliwie zawsze był opozycyjny i niewątpliwie jego żywsza, okresowa obecność była związana z osobami, których na Wery już nie ma. A były ważne, bo żeby dyskutować o tejże literaturze, trzeba mieć kompetencje. Rozumiecie, ja w najnowsze prądy kulturowo-cywilizacyjne nie pogram z Barim, na statystykę i źródła z Szopenem, na psychologię z Wolhą, na historię z Rubią etc. Mogę się przyglądać, uczyć i zabrać głos co najwyżej wtedy, gdy przedmiot dyskusji trąci o moje niewielkie poletko. Jeśli tamtych, wspomnianych osób z kwalifikacjami ogólnoliterackimi już nie ma, a te, które zostały postanowiły oszczędzić muru, a przede wszystkim własnej głowy, to i nic dziwnego, że rządzi opcja rozrywkowo-profesjonalna. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Na przykład z takim, że nie trzeba sobie zadawać pytań typu: "po co?" i "dlaczego"? bo odpowiedź jest nieskłaniająca do namysłu czy wątpliwości.
2. Mamy od zawsze na Wery spór większości i mniejszości, czy esencją jest pisanie samo w sobie (a zatem i doskonalenie myśli, praca nad wypowiedzią niezależna od rynku, napędzana wewnętrzną motywacją), czy esencją jest przekaz dla innych (czyli czytelników). Jeśli traktujesz pisanie jak dogodną, dostępną i ukochaną formę dialogu ze światem i sobą, nie masz zmartwienia o marketing, choć bez sensu byłoby pominąć chęć pokazania światu Dzieła. Jeśli jednak chcesz zostać Kingiem, no to masz problem. Maszyny drukarskie wyrzygują bowiem góry książek, zatem przebić się przez konkurencję na szczyt jest trudno. A trzytysięczny nakład jednej powieści nie zrobi z ciebie postaci nawet rozpoznawalnej. Stąd obecność takich a nie innych wątków na Wery, bo kilka rumaków jego ojca pokonało już pierwszy płotek. Do rozmów i dyskusji o wartościach literackich dobrze byłoby porzucić perspektywę nazwaną przez Ruina JaJaMi – a o to trudno między pierwszym a drugim płotkiem. Z kolei JaJaMi na wysokim C – o czym pisze Rubia - mogłoby zostać zweryfikowane negatywnie, a tu już jest kwestia możliwego poranienia osobowości.
Teraz – żeby dać trochę ognia, a kij w mrowisku odpowiednio podrażnił mieszkańców kopca, skrobnę, co myślę o meritum sprawy, czyli marketingu.
icy_joanne pisze: (śr 05 maja 2021, 11:01)Nie chcę, żeby to zostało niewłaściwie odebrane - potrzebujemy spoglądać na proces twórczy kompleksowo, powinniśmy dyskutować o każdym jego aspekcie: od pomysłu, trudzie i znoju pisania, przez poszukiwanie wydawcy, a skończywszy na marketingu, wywiadach i odbiorze nagrody Nobla
Nie. Te inne rzeczy mogą, ale nie muszą nas obchodzić. Ów pomysł na „wzięcie spraw we własne ręce” zasadniczo nie zgadza się z odskulowym myśleniem. Pisarz jest od pisania. Dobrego, ciekawego, istotnego.
icy_joanne pisze: (śr 05 maja 2021, 11:01)Mam jednak wrażenie, że jak przyglądam się wybranej dyskusji, w której rozmówcy rozmawiają np. tylko o "wielkiej sztuce", która załatwi wszystko, a "jakiś brzydki marketing nas nie interesuje" to na 99 proc. mam do czynienia z jeszcze nieco naiwnym początkującym albo pełnym zapału nastolatkiem, który wierzy, że podbije literacki świat i jeszcze nie wie, że napisanie nawet genialnej książki to dopiero połowa sukcesu.
Też nie. Do reguły klasyfikującej rozmówców jeszcze daleko.
3. Dobra. Masz w nosie wartości i problemową genezę twórczości, chcesz pisać rozrywkę i żeby trafiła do ludzi. Twoje wydawnictwo ma w tym samym miejscu (swój, a więc i twój) marketing, bo nie ma chęci, umiejętności, kasy, personelu. A to pech. Bo tylko wydawnictwo ma odpowiednie przełożenia, żeby Cię wypromować. Jeśli sądzisz, że notki w dodatku do „Wyborczej”, recki w „Polityce”, telewizja śniadaniowa czy pasek na głównej w poczytnym portalu biorą się stąd, że redaktorzy takie mają gusta i im się podobało, co pokazują albo omawiają - no to pora zejść na ziemię. Tak samo, jeśli myślisz, że topki sprzedaży w sieciach odzwierciedlają rzeczywistą sprzedaż. Zaś najdurniejsza blogereczka, która ma zasięg większy niż 5 osób, dumnie zamieszcza na stronie piękny kubełek zimnej wody pod wielce mówiącą nazwą „Zasady współpracy”.
Sensowna - płatna wprost - reklama w prasie to koszt od 4 do jakichś 12 k, albo i jeszcze więcej. Udźwigniesz? Może reklama internetowa? Też ci zeżre przychody z książki. Zostają jeszcze social media. Aha. Tylko jeśli masz problem ze sformułowaniem notki na profilu, a poza zdjęciem książki nic Ci się nie kołacze jako pomysł na wpis, to chyba nie jest dobrze. No i w ogóle zanim zasiądziesz do pisania powieści, to już powinieneś mieć za sobą fazę rozhulanych kont i grupę wsparcia, która wyrwie spod drukarskiej prasy gotowy produkt. Jeśli myślisz jak Malcolm XD albo Piotr C (żeby daleko nie sięgać), to naprzód. Zanim w ogóle pomyślisz o druku.
Przy czym sformułowanie contentu, który przyciągnie masową publiczność to ciężka robota na pełen etat.
Moim skromnym zdaniem już lepiej zostać influencerem, układy prostsze, content ograniczony tematycznie, kasa większa.
Wniosek? Daj sobie spokój, rób to, co radzi Andrzej i to, co robi Radek, bo Blanką raczej nie zostaniesz. Pięć książek rocznie w końcu da masę krytyczną, od której już można odcinać kupony.
4. Marketingowy kołowrót w SB napędzają kabaretki Augusty i nerwica Szopena. Szopena nie chcę urazić, nie chodzi o to, żeby go pocisnąć za bezdurno, ale jest w jego motaniu okołowydawniczym spore rozedrganie, na co wszyscy reagują. No i trzecia okoliczność - opisane wcześniej JaJaMi wydawnicze.
5. Augusta. Osobiście nie mam problemu z jej kabaretkami. Z tego prostego powodu, że nie mam – w moim pojęciu – do czynienia z literaturą, tylko z biznesem. Sympatycznym skądinąd i budzącym pewien rodzaj podziwu nad konsekwencją i pracowitością założycielki. Przy czym dałbym sobie rękę uciąć, że Augusta ma już opracowaną strategię i jeśli tylko doliczy się odpowiednio licznej grupy followersów, to wycofa tytuły z wydawnictw i walnie selfiaki, ba, niewykluczone, że założy własną oficynę. Można się śmiać z konkursów z nagrodami, ankiet i kabaretek, można się zniesmaczyć, ale przeniesienie przedsięwzięcia Augusty w inną kategorię zmienia zasadniczo optykę.
6. Czy nic nie można zrobić? W sensie osobistych zabiegów po wydaniu u licencjonowanego wydawcy? Można. Całkiem sporo, można nawet oszukać system, ale ta wersja możliwa jest bez pandemii
