Latest post of the previous page:
KamPie, Wydawnictwo Replika.Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
17Jak wyglądała sprawa z okresem między skontaktowaniem się z tobą a uzgodnieniem terminu publikacji? Ile czasu minęło?
Karty przeszłości każdy tasuje, jak mu pasuje. ~ S.King, Ręka Mistrza
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
18Wydawnictwo odezwało się pod koniec maja. Umowę podpisałam w czerwcu. We wrześniu (pod koniec) ruszyły prace związane z redakcją tekstu. Teraz tekst przechodzi drugą redakcję. Ustaliliśmy jaki będzie tytuł, oraz jak będzie wyglądała okładka. Premiera planowana jest na styczeń.
Everything happens for a reason
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
19Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
20Przy debiucie czekałem kilkanaście dni.
Ostatnio jeden - dwa.
Tyle, że to nie ma znaczenia tak naprawdę czy czekasz kilka dni, czy klika miesięcy - wpływają na to różne czynniki. Ważne, aby się doczekać
Ostatnio jeden - dwa.
Tyle, że to nie ma znaczenia tak naprawdę czy czekasz kilka dni, czy klika miesięcy - wpływają na to różne czynniki. Ważne, aby się doczekać

Zapraszam: http://www.jacek-lukawski.pl
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
21Ok. miesiąca, co ciekawe, mój tekst został przyjęty przez wydawnictwo, które wcześniej go odrzuciło. Przydała się dodatkowa redakcja 

"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett
Double-Edged (S)words
Double-Edged (S)words
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
22Czy ja dobrze rozumiem? Wysłałeś debiutancką powieść, i -naście dni (w sensie, mniej niż dwadzieścia) później dostałeś odpowiedź: bierzemy? Jacku, szacun. A zarazem lekcja pokory dla nas przekonanych o swojej genialności, niedocenionej przez dyletantów w wydawnictwach

Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
23Nie można tego rozpatrywać w tym sensie, bo to był zwykły zbieg okoliczności. Taka Pratchettowska szansa jedna na milion.
Wiele wydawnictw ten tekst całkowicie olało. Tak więc zdecydował fart, a nie jakość tekstu.
Zapraszam: http://www.jacek-lukawski.pl
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
24Przypomina mi się ten dowcip o połowie CV wyrzucanych do kosza, bo "po co nam w firmie pechowcy..."
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
25Ale Jacek słusznie zauważył, że zaważył fart. Fakt, że jego tekst był odrzucany/olewany nie świadczy dosłownie o niczym: mógł nie pasować do profilu wydawcy, mógł nie rokować właśnie u tego wydawcy, redaktor wstał lewą nogą albo sam Jacek spojrzał na niego kiedyś krzywo. Dokładnie ten sam tekst u jednego wydawcy może okazać się klapą, u drugiego bestsellerem.
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
26russian roulette - chyba wieksze szanse na "wygrana" 

Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
27Pełna wersja mojego posta z dn. 27 września 2018 kursywą zaznaczyłem fragment który nie spodobał się moderatorowi i został wycięty.
Moja historia...
Miłem na koncie kilka pierwszych opowiadań sprzedanych gazetom. Cool. miałem też kupę takich które gazety by może i wzięły ale redaktorzy marudzili że czasopisma nie są z gumy i nie zmieszczą. Złożyłem pierwszy zbiór o Jakubie - książkę - 300 stron. Zrobiłeem wydruk (to nie było wtedy łatwe) nalepiłem znaczki - przesłem maszynopis. Mija osiem może dziesięć miesięcy - zaproszenie na rozmowę. Rozmowa średnio konkretna zaoferowana stawka i sugerowany nakład kompletnie dziadowskie.
Trudno się gada z idiotami.
Drugie wydawnictwo - teoretycznie poważniejsze - pół roku czytali. Potem rozmowy. Stawka podobnie dziadowska - ale zazwyczaj ich dystrybucja jest lepsza. Ergo: szansa.
Tylko że chcieli to wydać nie jako fantastykę ale w niszowej serii "współczesna proza polska". Stanąłem okoniem. Redaktor się obraził. Książkę przejął inny dział.
Wwreszcie finał róozmów: Dziadowska zaliczka i umowa że wydadzą w ciągu ...pięciu lat. (obiecywali że to tylko formalny zapis i za kilka miesięcy książka będzie). Po dwu latach(!!!!) nie było jeszcze zrobionej redakcji. "Pani szefowa" na protesty oświadczyła: "nie podoba się oddaj zaliczkę i won". Oddałem zaliczkę - wybrałem won.
W tej samej firmie podobnie potraktowany wybrał "won" agent jakiejś tam Rowling.
Minęły dwa lata z hakiem. Nie było widać perspektyw ale ciągle pisałlem trochę - do czasopism, a głównie do szuflady. Miałem już półtora tysiąca stron znormallizowanych (jakieś 2,5 miliona znaków) prozy której nikt nie chciał. Przepisałem z rękopisów i podopieszczałem "Norweski dziennik" i też bym go chętnie wydał. Bez szans.
Trzecie wydawnictwo - może by i wydali. Redaktor od fantastyki zna wędrowycza, przeczytał maszynopis "dziennika" - jest pod wrażeniem ale zdradził mi po cichu że firma dołuje - może wydadzą jedną książkę z proponowanych trzech ale zaraz potem ich nie będzie. Wycofaem maszynopis scenariusz sprawdził się w ciągu roku co do joty.
Czwarte wydawnictwo... Byłem troche zdesperowany. Pod mieszkaniem mojego dziadka była wypalona kawalerka do kupienia za grosze. Remonować coś umiem - z mała pomocą kuzyna dałbym radę to ogarnąć. Wysłałem wydawcy propozycję: wypłacicie mi 40 tyś gotówką za 2 miliony znaków a ja oddaję wam oddaję prawa na 3 lata - ile natłuczenie - WASZE. Odpisał mi sam główny szef. Pisał że zna moje teksty z Fenixa i Fantastyki i że to bardzo dobra propozycja tylko że wydawnictwa własciwie już nie ma - właśnie popłynął i wchodzi mu komornik.
Piąte wydawnictwo. Dają 3k zaliczki. umowa przewiduje że książka ukaże się w ciągu 6 miesięcy. Robią okładkę (taka sobie - choć z pomysłem) robią częściową redakcję. I plajtują. Nie wydali, ale zaliczka zostaje. I do dziś ich lubię.
W międzyczasie wysyłałem maszynopisy do kilku wydawnictw poza branżowych. Olewka totalna. Prawie nikt nie raczył odpisać. Jedni po przeczytaniu maszynopisu orzekli że ładne ale niekomercyjne. Drudzy o tej samej książce powiedzieli że drukują literaturę piękną a moja to czysta komercha...
Jesienią 2001r spiknąłem się z "Fabryką Słów". Gdy zaczynałem chodzić po wydawcach był rok 1997. Publikacja nastąpiła zimą 2001/2002.
5 lat straconych przez głupotę redaktorów.
dodam: w tym czasie sam odwaliłem całą robotę reklamową - puściłem kilkadziesiąt tekstów w czasopismach i zinach konwentowych. Ludzie mnie kojarzyli na spotkaniach były non sto pytania "kiedy książka o wędrowyczu". Fabryka przyszła na dobrze przygotowany grunt.
Napisałem też w tych latach trzy powieści ("Czarownik Iwanow", "Hotel pod łupieżcą" i "Największa tajemnica ludzkości") - których nikt nie chciał. (tej ostatniej może i słusznie nie chciał). I dwa tomy "Operacji dzień wskrzeszenia" - które wysłałem do kilku wydawnictw młodzieżowych z propozycją "to jest próbka dwa pierwsze tomy cyklu 12 - 16 - tomów. Chcę 4 tyś za maszynopis, dostarczę 4 maszynopisy rocznie, prawa macie na 5 lat ile natłuczenie, sprzedacie, zarobicie - WASZE". Odpisał mi jeden - potentat w branży - "książka fajna ale żądania finansowe kompletnie nierealne".
Opróc cztego pisałem też rocznie 3-5 tomów kontynuacji Samochodzika i z tego żyłem.
Miałem parę w rękach, miałem pomysły, miałem wizję że zostanę pisarzem.
*
W chwili gdy ukazał się pierwszy wędrowycz (tj. po 4-5 miesiącach od premiery) pewne spore wydawnictwo próbowało mnie podkupić.
Dostałem też w ciąg kolejnych 4-5 lat meile od wszystkich (jeden wyjątek) niedoszłych wydawców - utrzymane w duchu "kochany mistrzu popełniliśmy kiedyś tragiczną pomyłkę".
Przychodziły też meile od redaktorów którzy rozstawszy się z dotychczasowymi pracodawcami próbowali zakładać własne wydawnictwa. Jeden tłumaczył że jego były chlebodawca był za głupi by mnie docenić a on zawsze był po mojej stronie... (ech - ciut inaczej to zapamiętałem).
Judasz rekordowy co chciał przyjść na gotowe zaoferował solidny worek srebrników żebym olał "Fabrykę" przeszedł do nich.
*
Zasadniczo wygrałem - bo wierzyłem w moje gwiazdy.
pisałem - choć w latach 90-tych nie było zbytu na to co powstawało.
pisałem - choć wszyscy w branży mi tłumaczyli że nie da się żyć z fantastyki.
gdybym wcześniej znalazł wydawcę - pewnie mniej napisałbym fuch i krócej bawił w dziennikarza - za to powstałoby więcej mojej oryginalnej prozy. Ciężko się pisze z poczuciem że wydawcy branżowi to banda ćwoków którzy mają człowieka w d...
Fabryka Słów gdy weszła na rynek nie miała problemu ze skompletowaniem stajni bardzo mocnych autorów. Myślę że 2-3-4 lata wydawali głównie to co ludzie mieli po szufladach. To co odrzucili "potentaci".
(z rozmów z kolegami wiem że w paru przypadkach tak było).
Powtórzę: 5 straconych lat. Straconych przez ćwoków których zrobiono redaktorami.
w jednym przypadku straconych przez ćwoków którzy spuścili ze schodów agenta Rowling... spuścili gdy na zachodzie po II Tomie Harrego było już wiadome że dmuchają w to wieką kasę na promocję i będzie hicior grubszego kalibru.
Wygrałem.
robię to co chciałem.
Moja historia...
Miłem na koncie kilka pierwszych opowiadań sprzedanych gazetom. Cool. miałem też kupę takich które gazety by może i wzięły ale redaktorzy marudzili że czasopisma nie są z gumy i nie zmieszczą. Złożyłem pierwszy zbiór o Jakubie - książkę - 300 stron. Zrobiłeem wydruk (to nie było wtedy łatwe) nalepiłem znaczki - przesłem maszynopis. Mija osiem może dziesięć miesięcy - zaproszenie na rozmowę. Rozmowa średnio konkretna zaoferowana stawka i sugerowany nakład kompletnie dziadowskie.
Trudno się gada z idiotami.
Drugie wydawnictwo - teoretycznie poważniejsze - pół roku czytali. Potem rozmowy. Stawka podobnie dziadowska - ale zazwyczaj ich dystrybucja jest lepsza. Ergo: szansa.
Tylko że chcieli to wydać nie jako fantastykę ale w niszowej serii "współczesna proza polska". Stanąłem okoniem. Redaktor się obraził. Książkę przejął inny dział.
Wwreszcie finał róozmów: Dziadowska zaliczka i umowa że wydadzą w ciągu ...pięciu lat. (obiecywali że to tylko formalny zapis i za kilka miesięcy książka będzie). Po dwu latach(!!!!) nie było jeszcze zrobionej redakcji. "Pani szefowa" na protesty oświadczyła: "nie podoba się oddaj zaliczkę i won". Oddałem zaliczkę - wybrałem won.
W tej samej firmie podobnie potraktowany wybrał "won" agent jakiejś tam Rowling.
Minęły dwa lata z hakiem. Nie było widać perspektyw ale ciągle pisałlem trochę - do czasopism, a głównie do szuflady. Miałem już półtora tysiąca stron znormallizowanych (jakieś 2,5 miliona znaków) prozy której nikt nie chciał. Przepisałem z rękopisów i podopieszczałem "Norweski dziennik" i też bym go chętnie wydał. Bez szans.
Trzecie wydawnictwo - może by i wydali. Redaktor od fantastyki zna wędrowycza, przeczytał maszynopis "dziennika" - jest pod wrażeniem ale zdradził mi po cichu że firma dołuje - może wydadzą jedną książkę z proponowanych trzech ale zaraz potem ich nie będzie. Wycofaem maszynopis scenariusz sprawdził się w ciągu roku co do joty.
Czwarte wydawnictwo... Byłem troche zdesperowany. Pod mieszkaniem mojego dziadka była wypalona kawalerka do kupienia za grosze. Remonować coś umiem - z mała pomocą kuzyna dałbym radę to ogarnąć. Wysłałem wydawcy propozycję: wypłacicie mi 40 tyś gotówką za 2 miliony znaków a ja oddaję wam oddaję prawa na 3 lata - ile natłuczenie - WASZE. Odpisał mi sam główny szef. Pisał że zna moje teksty z Fenixa i Fantastyki i że to bardzo dobra propozycja tylko że wydawnictwa własciwie już nie ma - właśnie popłynął i wchodzi mu komornik.
Piąte wydawnictwo. Dają 3k zaliczki. umowa przewiduje że książka ukaże się w ciągu 6 miesięcy. Robią okładkę (taka sobie - choć z pomysłem) robią częściową redakcję. I plajtują. Nie wydali, ale zaliczka zostaje. I do dziś ich lubię.
W międzyczasie wysyłałem maszynopisy do kilku wydawnictw poza branżowych. Olewka totalna. Prawie nikt nie raczył odpisać. Jedni po przeczytaniu maszynopisu orzekli że ładne ale niekomercyjne. Drudzy o tej samej książce powiedzieli że drukują literaturę piękną a moja to czysta komercha...
Jesienią 2001r spiknąłem się z "Fabryką Słów". Gdy zaczynałem chodzić po wydawcach był rok 1997. Publikacja nastąpiła zimą 2001/2002.
5 lat straconych przez głupotę redaktorów.
dodam: w tym czasie sam odwaliłem całą robotę reklamową - puściłem kilkadziesiąt tekstów w czasopismach i zinach konwentowych. Ludzie mnie kojarzyli na spotkaniach były non sto pytania "kiedy książka o wędrowyczu". Fabryka przyszła na dobrze przygotowany grunt.
Napisałem też w tych latach trzy powieści ("Czarownik Iwanow", "Hotel pod łupieżcą" i "Największa tajemnica ludzkości") - których nikt nie chciał. (tej ostatniej może i słusznie nie chciał). I dwa tomy "Operacji dzień wskrzeszenia" - które wysłałem do kilku wydawnictw młodzieżowych z propozycją "to jest próbka dwa pierwsze tomy cyklu 12 - 16 - tomów. Chcę 4 tyś za maszynopis, dostarczę 4 maszynopisy rocznie, prawa macie na 5 lat ile natłuczenie, sprzedacie, zarobicie - WASZE". Odpisał mi jeden - potentat w branży - "książka fajna ale żądania finansowe kompletnie nierealne".
Opróc cztego pisałem też rocznie 3-5 tomów kontynuacji Samochodzika i z tego żyłem.
Miałem parę w rękach, miałem pomysły, miałem wizję że zostanę pisarzem.
*
W chwili gdy ukazał się pierwszy wędrowycz (tj. po 4-5 miesiącach od premiery) pewne spore wydawnictwo próbowało mnie podkupić.
Dostałem też w ciąg kolejnych 4-5 lat meile od wszystkich (jeden wyjątek) niedoszłych wydawców - utrzymane w duchu "kochany mistrzu popełniliśmy kiedyś tragiczną pomyłkę".
Przychodziły też meile od redaktorów którzy rozstawszy się z dotychczasowymi pracodawcami próbowali zakładać własne wydawnictwa. Jeden tłumaczył że jego były chlebodawca był za głupi by mnie docenić a on zawsze był po mojej stronie... (ech - ciut inaczej to zapamiętałem).
Judasz rekordowy co chciał przyjść na gotowe zaoferował solidny worek srebrników żebym olał "Fabrykę" przeszedł do nich.
*
Zasadniczo wygrałem - bo wierzyłem w moje gwiazdy.
pisałem - choć w latach 90-tych nie było zbytu na to co powstawało.
pisałem - choć wszyscy w branży mi tłumaczyli że nie da się żyć z fantastyki.
gdybym wcześniej znalazł wydawcę - pewnie mniej napisałbym fuch i krócej bawił w dziennikarza - za to powstałoby więcej mojej oryginalnej prozy. Ciężko się pisze z poczuciem że wydawcy branżowi to banda ćwoków którzy mają człowieka w d...
Fabryka Słów gdy weszła na rynek nie miała problemu ze skompletowaniem stajni bardzo mocnych autorów. Myślę że 2-3-4 lata wydawali głównie to co ludzie mieli po szufladach. To co odrzucili "potentaci".
(z rozmów z kolegami wiem że w paru przypadkach tak było).
Powtórzę: 5 straconych lat. Straconych przez ćwoków których zrobiono redaktorami.
w jednym przypadku straconych przez ćwoków którzy spuścili ze schodów agenta Rowling... spuścili gdy na zachodzie po II Tomie Harrego było już wiadome że dmuchają w to wieką kasę na promocję i będzie hicior grubszego kalibru.
Wygrałem.
robię to co chciałem.
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
28Kiedy jeszcze czasopisma literackie się liczyły, piszący mieli szansę przygotować sobie grunt przed debiutem, wypromować się. A teraz? Masz szczęście, to redaktor kliknie w twoją wiadomość. Nie masz - lądujesz w koszu. Kto wie ilu niewydanych Balzaców chodzi po tej ziemi 

Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
29Myślę, że post z historią Andrzeja powinien wisieć jako "post na dzień dobry na forum" - ludzie, którzy się łudzą, że pisarstwo w Polsce to bajka, od razu otrzeźwieją, masochiści lubiący pisać - utwierdzą się w swoim masochizmie i przejdą dalej. W gruncie rzeczy to historia z happy endem przecieżAndrzej Pilipiuk pisze: (śr 01 sty 2020, 14:51) Powtórzę: 5 straconych lat. Straconych przez ćwoków których zrobiono redaktorami.
w jednym przypadku straconych przez ćwoków którzy spuścili ze schodów agenta Rowling... spuścili gdy na zachodzie po II Tomie Harrego było już wiadome że dmuchają w to wielką kasę na promocję i będzie hicior grubszego kalibru.

Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
30NIGDY się nie liczyły.
nawet za komuny - np. wydawane pod koniec lat 80-tych "Fikcje i Fakty" - fajną prozę tam zamieszczali - ale był to głownie przekłady. Jeden tekst 'zbrodnia i kara wynalazcy" był opatrzony adnotacją że jest to opowiadanie ze zbioru. Szukałem go dłuuugo. Znalazłem dopiero w Bibliotece Uniw. Warsz. -nakład musiał być śladowy...
Odrobinę lepiej było w naszym fantastycznym światku - Sapkowksi i Dukaj wypłynęli dzięki "Fantastyce", ja trochę dzięki "Fenixowi" - ale nie bardzo kojarzę kogokolwiek innego. Może jeszcze Ewa Białołęcka?
Dodano po 3 minutach 53 sekundach:
Moim zdaniem: debiutant który napisze 5 książek, a w chwili druku pierwszej ma kolejne 9 maszynopisów gotowe raczej już nie zginie.icy_joanne pisze: (śr 28 kwie 2021, 17:51) Zanim się rozkręciło napisał 5 kolejnych. Generalnie jest pracoholikiem, który codziennie pisze i pisze, ale w jego przypadku było warto. Tylko jeśli każdy debiutant liczy, że potoczy się u niego jak u Mroza, to później może przeżyć małe zaskoczenie.
Jaw chwili debiutu miałem materiał na 3 kolejne tomy Wędrówycza, opowiadania na cały zbiorek "2586 kroków", dwa tomu "Norweskiego Dziennika" i tak 2/3 "Operacji Dzień Wskrzeszenia".
Panie! Drukujemy!- ile czekaliście?
31Fakt, o ile to oczywiście utwory na poziomie druku, tak jak w Twoim i Remigiusza przypadkuAndrzej Pilipiuk pisze: (śr 28 kwie 2021, 20:15) Moim zdaniem: debiutant który napisze 5 książek, a w chwili druku pierwszej ma kolejne 9 maszynopisów gotowe raczej już nie zginie.
Jaw chwili debiutu miałem materiał na 3 kolejne tomy Wędrówycza, opowiadania na cały zbiorek "2586 kroków", dwa tomu "Norweskiego Dziennika" i tak 2/3 "Operacji Dzień Wskrzeszenia".
