od jednego strzału

61

Latest post of the previous page:

Błęzydian, mamy tak różne podejście do pojęć i definicji, że się nie dogadamy :)
Mi nie leży wrzucanie całej Azji do jednego worka, choć w pewnych konkretnych przypadkach może to mieć jakiś sens. Podejście dalekowschodnie obejmuje jeszcze konformizm, zatracenie indywidualizmu, bezsensowny pracoholizm, dwulicowość, kult autorytetów i pełno innych. A nawet te fajniejsze z naszej perspektywy aspekty mają wiele nurtów i odcieni.
Podobnie między taoizmem, a buddyzmem zen był jeszcze pośrednik: buddyzm chan. Można nie wprowadzać takich rozróżnień, ja jednak wolę systematyzować, zamiast mieszać. Staram się by pojęcia były używane w kontekście odpowiadających im systemów.
ichigo ichie

Opowieść o sushi - blog kulinarny

od jednego strzału

62
Jason pisze: (śr 23 wrz 2020, 13:38) Podejście dalekowschodnie obejmuje jeszcze konformizm, zatracenie indywidualizmu, bezsensowny pracoholizm, dwulicowość, kult autorytetów i pełno innych

Odtrutką na te zjawiska, korzeniami sięgające konfucjanizmu (tradycji myślowej kładącej nacisk na życie zgodne ze społecznymi konwencjami), jest taoizm, zaadaptowany później w części na grunt buddyzmu. Zen to właśnie zlepek jakiejś tam odmiany buddyzmu i taoizmu, tyle wiem. Szczegółowe ogniwa tej ewolucji mnie tu nie interesują, ograniczam się do tego, co zostało mi w pamięci z lektur i nagrań. Nie widzę zresztą za bardzo sensu w tym drążeniu.

Wu-wei = flow z naturalną koleją rzeczy = nie-działanie = nic-nie-robienie = zabawa/gra. Chodzi tu o kierowanie się intuicją, trzymanie się tu i teraz, impulsów płynących z wnętrza ciała i ze środowiska zewnętrznego. O to, by nie dać się zniewolić przeszłości (planom), której nie ma. Przykład? Masz mega ochotę pobiegać, bo urzekł Cię widok porannej mgły, ale ingerujesz: nie, zostanę w chacie, przecież miałem pisać (ignorujesz spontaniczny impuls). Takie wybory są sprzeczne z wu-wei, tak ja to rozumiem.

Chodzi o to, żeby powieść napisać "niechcący", tak jak pęka skorupa niektórych owoców. Jeśli masz poczucie, że jest tyle ciekawszych zajęć niż pisanie, że mógłbyś teraz robić tyle fajnych rzeczy, a musisz, cholera, pisać - to jest właśnie zaprzeczenie wu-wei. To jest prymat przeszłości (uprzednich planów).

Ktoś mógłby zapytać: a da się tak napisać coś dłuższego niż haiku? Z moich doświadczeń wynika, że się da, że dyscyplina pisarska może być w 100% spontaniczna. Że nie ma nic ciekawszego wokół niż prostokątne okno edytora.
https://sceptyk.substack.com/

od jednego strzału

63
Błęzydian pisze: (śr 23 wrz 2020, 18:04) Wu-wei = flow z naturalną koleją rzeczy = nie-działanie = nic-nie-robienie = zabawa/gra. Chodzi tu o kierowanie się intuicją, trzymanie się tu i teraz, impulsów płynących z wnętrza ciała i ze środowiska zewnętrznego. O to, by nie dać się zniewolić przeszłości (planom), której nie ma. Przykład? Masz mega ochotę pobiegać, bo urzekł Cię widok porannej mgły, ale ingerujesz: nie, zostanę w chacie, przecież miałem pisać (ignorujesz spontaniczny impuls). Takie wybory są sprzeczne z wu-wei, tak ja to rozumiem.
Nie, w kultywacji tao nie chodzi o kierowanie się impulsami jak dziecko, a raczej spontaniczność w działaniu. Bezplanowe życie uniemożliwia samodoskonalenie, a więc i podążanie drogą tao. Podstawą taoizmu jest samodoskonalenie umysłu i ciała, a to jest niemożliwe bez planu i konsekwencji w działaniu. Po prostu jak masz pisać to piszesz nie myśląc o bieganiu, koncentrujesz się na konkretnej czynności, jak biegasz, nie myślisz o pisaniu. Sama zaś czynność powinna być niewymuszona, intuicyjna, "przepuszczona" przez "niedziałający" umysł, niesiona oddechem. Niezależnie czy malujesz, piszesz czy ćwiczysz z mieczem. Nb. jest takie dziełko Wen xin diao long co można z grusza przetłumaczyć jako "Rzeźbienie smoków w literackim umyśle", gdzie poza wskazówkami dotyczącymi krytyki literackiej omawia się sposoby medytacji i skupienia na oddechu, mające prowadzić do spontaniczności w pisaniu. Konkludując koncepcja wu wei w praktyce podszyta jest żelazną dyscypliną, a jej realizacja wymaga sporego wysiłku. Nawet większość "Mędrców z Bambusowego Gaju", którzy kultywowali tao min. poprzez chlanie wina, twardo ćwiczyła koncentrację na oddechu i medytowała, prawda, że w przerwach między libacjami.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

od jednego strzału

64
Navajero pisze: (śr 23 wrz 2020, 18:31) Nie, w kultywacji tao nie chodzi o kierowanie się impulsami jak dziecko, a raczej spontaniczność w działaniu. Bezplanowe życie uniemożliwia samodoskonalenie, a więc i podążanie drogą tao. Podstawą taoizmu jest samodoskonalenie umysłu i ciała, a to jest niemożliwe bez planu i konsekwencji w działaniu.

A od kogo mamy się uczyć spontaniczności jak nie od dzieci? W jednej z mów Zaratustry padają takie słowa:

Nazwę wam trzy przemiany ducha: jako duch wielbłądem się staje, wielbłąd lwem; wreszcie lew dziecięciem.

Nietzschemu nie były obce intuicje przenikające myśl wschodnią. W Ecce homo pisze o sobie, że jest zaprzeczeniem natury heroicznej: nie wysilał się, nie starał niczego osiągnąć. Ciągłe samodoskonalenie było u niego nakazem instynktu, a wszystko, co instynktowne, jest lekkie, konieczne, spontaniczne. Żywe, chciałoby się dodać.

Czy konsekwencja w działaniu wymaga trzymania się uprzedniego planu? Czy nie jest tak, że jeśli piszesz, załóżmy, codziennie rano, powodowany spontanicznym impulsem kontynuowania tego, co zacząłeś, to niemal każdy kolejny poranek będzie zachęcał do tej czynności? Kilkuletni brzdąc widzi rozpoczętą wieżę z klocków i nie może oprzeć się pokusie jej dokończenia. Za każdym razem, kiedy wejdzie do pokoju i zobaczy tę wieżę, zrodzi się w nim impuls, by usiąść i kontynuować budowę. Pozostaje w zgodzie nie z uprzednim planem, lecz z tym, co podpowiada mu teraźniejszość, środowisko. A środowisko jest wypadkową jego poprzednich wyborów, podyktowanych chęcią zabawy, zaangażowania się w coś. Z każdym kolejnym dniem jest coraz bardziej zaangażowany w swoje dzieło, nie potrzebuje żadnej ostrogi, działa spontanicznie. Na pewnym etapie porzucenie budowli jest już prawie niemożliwe.

Czy nie stąd bierze się konsekwencja w działaniu? Nie ma powodu nie ufać intuicji, swojemu "dziecięctwu", ponieważ samorzutnie kieruje nas ona ku samodyscyplinie, która - jak słusznie zauważyłeś - jest warunkiem wszelkiego rozwoju (nawet w świecie roślinnym), a więc życia.

W myśl wschodnich wierzeń świat nie jest realizacją uprzedniego planu (jak w kulturze judeochrześcijańskiej), lecz ruchliwym samo-tworem bez narzuconego celu. Życie bezcelowe pozwala otworzyć się na drgnienia, impulsy, dzięki którym tao może się realizować bez przeszkód wynikających z niewłaściwego używania umysłu. Wspomniany już przeze mnie Watts odwołuje się do pojęcia wzrostu, by zobrazować tę myśl; porównuje dzieje świata do wzrastania rośliny, która zależnie od warunków otoczenia może się rozwinąć tak lub inaczej, ale na pewno nie w sposób sprzeczny z tymi warunkami.

Bycie dzieckiem w wieku 30, 40 czy 50 lat nie oznacza więc regresu, lecz połączenie tego, co z najwcześniejszych lat życia jest warte ocalenia, z mądrością dojrzałego człowieka.

Jeśli w czymś się mylę, będę wdzięczny za wytknięcie błędów lub nieścisłości. Nie jestem znawcą, nie przestudiowałem tematu dogłębnie, a tutaj dzielę się tylko pozostałościami po dość wyrywkowych lekturach. W taką całość mi się to wszystko układa.
https://sceptyk.substack.com/

od jednego strzału

65
Stan niedziałania nie jest czymś co można wyfilozofować. To w jakimś sensie poziom nadczłowieka i nie ma znaczenia czy piszesz, ćwiczysz szermierkę, aby intuicyjnie reagować na atak wroga czy zajmujesz się kaligrafią. To coś, do czego trzeba długo i uporczywie dążyć, jeśli się go osiągnie, wówczas wszystko dzieje się samo. Ale dopiero wtedy. Nie wiem czy brałeś udział w poważnej sesji zen, albo treningu taoistycznego qi gongu. Ja i owszem. Ostatecznym celem obu tych praktyk jest osiągniecie stanu wu wei. Jednak droga do tego celu wymaga ogromnego wysiłku adepta. W zazen bolą nogi, plecy, kark, a medytuje się godzinami. W praktyce taoistycznego qi gong adept poddaje się działaniu przyrody i energii przenikających wszechświat, często nie ćwicząc konkretnych technik oddychania jak w szkołach buddyjskich czy medycznych, ale samo stanie w odpowiedniej pozycji ( nb. podstawowa praktyka nazywana jest zhan zhuang - "stanie jak słup") jest ogromnie męczące. W praktykach bojowych należy jeszcze utrzymać stan "naprężenia w rozluźnieniu" co wymaga odpowiedniej aktywności mentalnej. I dopiero w rezultacie takich ćwiczeń, po latach, a raczej dziesiątkach lat, można reagować instynktownie, spontanicznie i "tak jak należy", w każdej sytuacji. To efekt morderczego treningu, a nie intelektualnego przyjęcia takiej czy innej filozofii. Dlatego japońscy szermierze, poeci, kaligrafowie czy malarze ćwiczyli regularnie zen, dlatego podstawą niemal wszystkich chińskich praktyk bojowych i medycznych jest qi gong. To WYSIŁEK, a nie bierne luzactwo, czy zdawanie się na instynkty. Gdybyś musiał walczyć na noże z ekspertem, nie pomogłaby ci cała filozofia świata, ani założenie, że zdasz się na instynkt, bo w takiej sytuacji NIE REAGOWAŁBYŚ INSTYNKTOWNIE. Nie bez długoletniego treningu. W starych szkołach qi gong istniała cała gama ćwiczeń dla pisarzy, mających wyrobić u autorów in spe, specyficzny stan umysłu pozwalający na swobodny przepływ koncepcji, a nawet "natchnienie". Według dalekowschodnich koncepcji filozoficznych podstawą wszelkich osiągnięć wynoszących człowieka ponad przeciętność, jest praktyka. Mówią o tym wszystkie klasyczne teksty, piszą o tym badacze jak choćby Eliade czy van Gulik. Praktyka, a nie intelektualna woltyżerka. Lepiej już tego chyba nie wytłumaczę :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

od jednego strzału

66
A tyle wysiłku włożyłem w obwarowanie swojego lenistwa różnymi racjonalizacjami! Przyszedł Navajero i łup - cała konstrukcja w gruzach, a ja staję oko w oko ze swoim improduktywizmem ;)

A tak na serio: nasza różnica zdań może wynikać z pomieszania tradycji myślowych. Zen przejął wiele z taoizmu, ale stanowi jednak odrębny kierunek filozoficzny. W zen samodyscyplina, jak już zaznaczyłem, jest na wskroś spontaniczna, bezwysiłkowa. Jeśli starasz się osiągnąć stan przebudzenia (satori) czy też działać zgodnie z tao, niczego nie wskórasz. W zen chodzi właśnie o to, żeby się nie starać. Nie oznacza to "biernego luzactwa", choć nasz zachodni sposób myślenia od razu odsyła nas w tę stronę. Tao czy też pierwotny umysł, który jest udziałem każdej istoty żyjącej, sam z siebie będzie dążył do narzucenia sobie dyscypliny w dziedzinach, które uzna za warte starań.

Sztuczna samodyscyplina jest przeszkodą. Nie możesz identyfikować się ze swoją rolą pisarza, żeby zachować naturalność i spontaniczność, a także żyć w zgodzie z tao. Twoje wyobrażenie o samym sobie jest przeszkodą. Nie można sobie powiedzieć: będę przez całe życie pisał. Takim zobowiązaniem wobec samego siebie zamykasz sobie drogę do bycia spontanicznym. Tao samo zadecyduje, czy posłuży się Tobą jako pisarzem w przyszłości.

W zen ogromną wagę przywiązuje się do tego, by nic nie robić. "Siedzisz spokojnie, nic nie robisz" - tak brzmi tytuł jednego z rozdziałów książki Wattsa. Uwrażliwiasz wszystkie swoje władze poznawcze na to, czego w danej chwili doświadczasz. Nie może to być wymuszone. Ja np. sam z siebie po przeczytaniu tego rozdziału zacząłem się lampić w ścianę i po kilku minutach poczułem impuls do zrobienia rzeczy, której bym nie zrobił bez tego wyciszenia się. Przeszkadzałoby mi w tym ego, ukształtowane przez kulturowe stereotypy. Wyrwałem się tym stereotypom, zrobiłem coś, co było do zrobienia, a co potrzebowało po prostu wyzbycia się samokontroli, jakiegokolwiek działania, dążenia do jakiegokolwiek celu, realizowania uprzednich planów.

Można mieć wyobrażenie o swojej przyszłości, oparte na identyfikacji z określoną rolą społeczną, ze swoim zawodem - ale trzeba brać je w nawias. Na zasadzie: dziś jestem pisarzem, jutro może mnie pociągać co innego. Dlatego taki opór wzbudza we mnie stawianie sobie dalekosiężnych celów, które koniecznie trzeba zrealizować, za cenę swojej spontaniczności. One się same zrealizują, jeśli tak ma być.

Navajero pisze: (śr 23 wrz 2020, 23:20) I dopiero w rezultacie takich ćwiczeń, po latach, a raczej dziesiątkach lat, można reagować instynktownie, spontanicznie i "tak jak należy", w każdej sytuacji. To efekt morderczego treningu, a nie intelektualnego przyjęcia takiej czy innej filozofii.
Navajero pisze: (śr 23 wrz 2020, 23:20) Gdybyś musiał walczyć na noże z ekspertem, nie pomogłaby ci cała filozofia świata, ani założenie, że zdasz się na instynkt, bo w takiej sytuacji NIE REAGOWAŁBYŚ INSTYNKTOWNIE. Nie bez długoletniego treningu.

Wszyscy reagujemy instynktownie na to, co nas spotyka. Do tego nie trzeba treningu, ten trening został już wykonany - przez naturę, ewolucję, czyli przez nas. W dalekowschodnich filozofiach szczególnie ujęła mnie diametralnie inna niż u nas wizja ciała. Ludzie Zachodu postrzegają je jako automat dołączony do jaźni (lub na odwrót). Na Dalekim Wschodzie nie czyni się tego rozróżnienia, to ja poruszam sercem, ja wydzielam soki trawienne, ja zajmuję się tymi wszystkimi procesami, które tam zachodzą. Ja nadałem sobie taką właśnie postać, jaką mam, ja stworzyłem sobie takie życie, jakie wiodę. Nie zostałem w ten świat wrzucony, jak sądzą egzystencjaliści, lecz wyrosłem z tego świata, bo zawierałem się w nim od zawsze, to ja jestem tym światem/tao.

Sztuczna samokontrola blokuje swobodne działanie tao, ponieważ wypływa z ego, na które składają się przeszłe, nieistniejące już doświadczenia. Teraźniejszość jest inna, oferuje inne możliwości, stwarza nowe środowisko. Nie trzeba się obawiać, że nagle stracisz zamiłowanie do pisania, że porzucisz pracę nad powieścią, bo Twoje predyspozycje są czymś na kształt ręki, głowy, szyi. Dowolnej części ciała. To Twój bazowy software. Oczywiście może się zdarzyć, że stracisz kontakt emocjonalny ze swoim tekstem; że zechcesz pisać co innego. Jeśli w takiej sytuacji nadal uparcie będziesz trzymał się powieści, którą powinieneś zarzucić, blokujesz tao, oddalasz się od nie-działania.

Zgadzam się z Tobą co do tego, że aby osiągnąć perfekcję w nie-działaniu, trzeba trenować przez wiele, wiele lat. Jednak każdy ma w sobie tę umiejętność, może nie rozwiniętą w takim stopniu jak u mistrzów zen, ale jednak. Nie startujemy od zera. A swoimi wyborami możemy bądź rozwijać tę umiejętność, bądź ją osłabiać.

Dodano po 19 minutach 37 sekundach:
Jeśli zabrzmiało to protekcjonalnie, to przepraszam. W tym poście zwracam się w sumie do każdego z piszących, stąd taka forma.
https://sceptyk.substack.com/

od jednego strzału

67
Obawiam się, że raczej się nie porozumiemy, jako, że Ty generalnie opierasz się na teorii, ja bardziej na praktyce, choć rzecz jasna nie jestem żadnym ekspertem w tej dziedzinie. "Siedzenie nic nie robiąc" to fajne hasło, ale działa tylko w przypadku jeśli przybrałeś idealną pozycję ciała ( o czym na Dalekim Wschodzie napisano setki tomów) i opróżniłeś umysł. Wtedy i tylko wtedy to "się dzieje" A coś takiego wymaga wysiłku i praktyki. Podobnie z instynktownym reagowaniem: tysiące lat cywilizacji ogołociły nas z instynktów, cała nasza cywilizacja polega na hamowaniu tychże instynktów i w realu działają słabiutko. Trzeba je najpierw wydobyć i "oczyścić" i informacyjnego szumu. Żebyś nie złamał ręki koleżance która niespodziewanie podejdzie do Ciebie od tyłu i poklepie po pleckach. O instynktach w realnej walce już nie mówię, bo u większości osób owe zachwalane przez Ciebie wrodzone instynkty objawiają się tylko wzmożonym parciem na pęcherz ;) Z mojej strony EOT, ale życzę powodzenia w instynktownym pisaniu :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
ODPOWIEDZ

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”