Na wstępie powiem tylko, że jest to moja pierwsza tego typu praca. Zastanawiałem się, czy umieścić tu od razu całość do tej pory napisaną, czy tylko część. Jednakże z uwagi na limit 1 tekst / 2 tygodnie postanowiłem wrzucić całość. Miłej lektury ( mam nadzieję ) i proszę o konstruktywną krytykę.
Piękne… - pomyślał Varon, leżąc na trawie i obserwując piątkowe, nocne niebo, usłane milionami gwiazd. Weszło mu to w nawyk już w wieku przedszkolnym, podobnie jak spokojne usposobienie. W chwili obecnej ma on lat 18 i jest w trakcie trzeciego, a zarazem ostatniego roku nauki w liceum ogólnokształcącym, która to nota bene szła mu wyśmienicie.
- Varon, kolacja! – rozległo się wołanie zza okna jednorodzinnego domu przy ulicy Migdałowej 10, w którym mieszkał.
- Znam ten głos… - znów pomyślał - to moja matka. Wstał więc, rzucając ostatnie przelotne spojrzenie na nieboskłon, po czym udał się do środka. Przy drzwiach czekał na niego Orion. Był to pies Varona ( i tylko jego, jak mawiała jego siostra, gdyż nie reagował na polecenia nikogo innego, jak właśnie swojego „pana” ).
- Jeszcze kilka godzin Orion, odpocznij.
Pies radośnie szczeknął w odpowiedzi, po czym machając ogonem pobiegł do sadu owocowego, mieszczącego się kawałek za domem, gdzie miał zwyczaj się bawić. Ciepło buchnęło chłopakowi w twarz, gdy wszedł do kuchni. Czekały tam na niego już świeże, apetycznie wyglądające naleśniki z białym serem i dżemem truskawkowym oraz jego matka. Spojrzał na jej twarz. Wydawała się ona odległa, nienaturalna, obca… - pomyślał ze zgrozą i natychmiast otrząsnął się z podobnych skojarzeń.
- Gdzieś ty się podziewał – spytała go mama – chyba nie gapiłeś się znowu w niebo?
W odpowiedzi jedynie zdawkowo się uśmiechnął.
- Naprawdę zastanawiam się co z ciebie wyrośnie – odparła również z lekkim rozbawieniem na twarzy. Jedz póki gorące.
Przez kilka minut słychać było jedynie nieco stłumione brzęknięcia sztućców i szum powietrza, dobiegający spod okapu kuchennego.
- Jak było dziś w szkole? – zagaiła podczas jedzenia Maria – matka Varona.
- Nic specjalnego
- Zawsze to samo… nic specjalnego. To czego was w tej szkole uczą!
- Szkoła nie jest w stanie mnie niczego nauczyć. Zresztą, tłumaczyłem ci to już kilka razy. System edukacji nie uczy myślenia, ale wpaja do głów utarte schematy, nie zawsze słuszne, eliminując wszelkie przejawy twórczego myślenia.
- I znów się powtarzasz młodzieńcze. Choć muszę przyznać, że nie bezpodstawnie… Pamiętaj jednak – dobre stopnie nie upoważniają cię do bagatelizowania nauki! Matura za pasem, musisz się naprawdę przyłożyć bo inaczej nie dostaniesz się na studia!
- Skoro ja nie martwię się o przyjęcie to wy z tatą również nie powinniście. Mam rację?
- No dobrze już… daj talerz, pozmywam dziś po tobie. Tylko nie siedź zbyt długo przed komputerem, już późno.
- Varon uśmiechnął się sam do siebie – nie będę. Tym razem był to zdecydowanie ponury uśmiech. Bynajmniej nie bez powodu. Wszystko, co przypominało mu o zakończeniu każdego kolejnego dnia, przyprawiało go o czarne myśli.
„Wytrzymam” powiedział sobie 3 lata temu i miał zamiar swych słów dopełnić.
Po dwóch godzinach spędzonych przed ekranem komputera, westchnął głęboko i podniósł się z fotela. Podszedł cicho do drzwi, otworzył je bezszelestnie i sprawdził, czy wszyscy w domu już śpią. Nie musiał się starać aby zachować ciszę – przychodziło mu to naturalnie. Kiedy już upewnił się, że nikt nie może go zobaczyć, wrócił do swojego pokoju. Starannie zamknął drzwi nie wywołując hałasu, po czym otworzył okno i wyskoczył w chłodną noc. Na twarzy poczuł łagodny powiew wiatru mierzwiący mu włosy. Natychmiast zjawił się przy nim Orion. Znał on doskonale zwyczaje swojego pana – wiedział, iż go tu znajdzie. Varon podrapał go za uchem, a następnie udał się wraz z nim do starej komórki, stojącej na pograniczu działki mieszkalnej oraz sadu, gdzie jego rodzice trzymali narzędzia ogrodnicze. Wyjął z kieszeni zamknięte, matowe czarne pudełko. Wymówił z powagą: intempestivus clavis agnitio est. Siła jego słów zachwiała przestrzenią wokół, jednakże efekt szybko minął. Coś w środku szczęknęło i zamek ustąpił. Wieko powoli uniosło się, ukazując opalizujący ciemnym błękitem kształt, przypominający rozmiarem pudełko zapałek. Varon wyciągnął go gołą dłonią i przyłożył do ściany. W jednej chwili mrok nocy został rozjaśniony szafirowym rozbłyskiem, który jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Orion najwyraźniej nie zaskoczony podobnym zjawiskiem, dalej zawzięcie machał ogonem. Na ścianie bowiem przyłożony przedmiot rozrósł się do rozmiarów dużych drzwi, o znakomitych zdobieniach, wydawać by się mogło niemożliwych do wykonania ręką ludzką. Motywy roślinne, zwierzęce oraz abstrakcyjne uzupełniały się wzajemnie, tworząc harmoniczną jedność pokrywającą całą powierzchnię wrót. Varon obrócił się po raz ostatni w stronę domu, który obdarzył długim, nostalgicznym spojrzeniem.
- Który to już raz… - pomyślał, po czym obrócił się na pięcie, pchnął lekko tajemnicze drzwi i razem z Orionem wszedł do środka, zmykając za sobą przejście. Nastała cisza, przerwana tylko krótkim, żałosnym huknięciem sowy z pobliskiej jabłoni.
***
Promienie słoneczne bezlitośnie wdzierały się do pokoju drażniąc Varona. Budzik głośno manifestował swoją obecność, ogłaszając nadejście godziny dziewiątej. Z grymasem na twarzy chłopak uciszył go, by znowu osunąć się na poduszkę. Chwilę później ktoś wszedł do pokoju i jednym ruchem odsunął zasłony.
- Wstawaj śpiochu! – krzyknęła wesoło Julia, siostra wspomnianego śpiocha – Jak długo masz zamiar się wylegiwać?
Znam ten głos… to Julia, moja siostra – pomyślał, po czym odwrócił się na plecy i przywitał poniekąd nieproszonego gościa krótkim „cześć młoda”.
Julia miała 14 lat i uczęszczała do drugiej klasy miejscowego gimnazjum. Była bardzo energiczna i żywiołowa, o czym miał okazję boleśnie się przekonywać każdego sobotniego i niedzielnego poranka. Zastanowił się czy będzie w stanie podjąć normalną rozmowę. Kiedy uznał, że warto spróbować zaczął:
- Ty naprawdę nie masz co robić codziennie rano. Mogłabyś wziąć Oriona na spacer.
- Jak gdyby „twój pies” pozwolił mi założyć sobie smycz…
- Może gdybyś na niego nie krzyczała to by cię posłuchał. Spójrz na mnie – ja nie mam z tym problemu.
- Nie! A teraz wstawaj. Mama kończy robić śniadanie.
Po czym wybiegła z pokoju zarzucając długimi, kruczoczarnymi włosami. Westchnął i chcąc nie chcąc zaczął się ubierać.
Gdy tylko wyszedł z pokoju przywitała go przyjemna woń tostów dobiegająca z kuchni. Wiedziony zapachem i z lekka również głodem, poczłapał na wpół śpiący coś zjeść. Gdy jednak przekroczył próg, zobaczył tam kogoś, kogo się nie spodziewał – sąsiadkę, „Monikę Naborską, swoją rówieśniczkę i dobrą znajomą” – wyrecytował w pamięci.
- Patrzcie kto wreszcie się obudził – powiedziała z przekąsem matka Varona, podając mu posiłek.
- Cześć mamo i hej Monika. Co tu robisz tak wcześnie rano?
- Nie pamiętasz? – spytała szczerze zdziwiona dziewczyna – mieliśmy zabrać dziś Julkę i Michała nad jezioro.
Przez moment nic nie mówił. Wziął do ręki wciąż ciepłego tosta z żółtym serem, jednocześnie wertując wspomnienia w poszukiwaniu podobnej obietnicy. Kiedy w końcu przypomniał sobie, iż istotnie miał tej soboty wybrać się z dziewczynami i bratem Moniki na piknik, stwierdził:
- Tak, rzeczywiście. Wybacz, jeszcze śpię… To o której się zbieramy?
- Jak tylko zjesz. Michał powinien właśnie kończyć śniadanie w domu, a twoja mama już nas spakowała.
- Mhm – mruknął przeżuwając kolejny kęs. Nie będzie wam przeszkadzało jeśli wezmę Oriona ze sobą? Dawno nie miał okazji wyjść na dłuższy spacer. Poza tym - twój brat się ucieszy. Bardzo go lubi.
- Nie ma sprawy. To ja wracam do siebie. Za 30 minut przed naszym domem?
Varon mrugnął powiekami w odpowiedzi, po czym odprowadził ją wzrokiem do drzwi, pałaszując trzeciego już tosta.
- Idę z tobą! – krzyknęła Julia i wybiegła w ślad za nią, trzaskając drzwiami.
Szybko dokończył śniadanie, wyszorował zęby ( o czym nie omieszkała trzykrotnie przypomnieć mu matka ) i wyszedł na dwór zakładając po drodze plecak z prowiantem. Dobiegło go jeszcze krótkie „miłej wycieczki” zza uchylonego okna, na które odpowiedział podniesieniem prawej ręki. Idąc ulicą, rozglądał się wokół odkurzając w pamięci wygląd budynków, krzewów, drzew i wszystkiego co znajdowało się w sąsiedztwie jego domu. Wszędzie widać było oznaki zbliżającego się lata. Forsycje kwitnące na posesji państwa Klaków roztaczały przyjemny, delikatny zapach cieszący przechodniów. Nad ich głowami natomiast, śmigała para jaskółek, głośno oznajmiając swój powrót do rodzinnych gniazd. Obserwując ten miły dla oka obrazek, odczuwał pewien dyskomfort psychiczny. Świadomość, że to wszystko powinno być mu świetnie znane, jego mała ojczyzna, którą zmuszony był porzucić na rzecz większego dobra… Obok niego biegł Orion, po zachowaniu którego można było przypuszczać, iż trapią go podobne myśli co jego pana. Z zamyślenia nieco brutalnie wyrwał go Michał, traktując bezlitośnie celnym strzałem z pistoletu na wodę - prosto w twarz.
- Haha! Trafiony! – krzyknął z uśmiechem od ucha do ucha, któremu wtórował wesoły chichot Julii.
Upomniał się w duchu, że nie powinien śnić na jawie, a następnie również rozbawiony podbiegł do malca, złapał go pod pachy i zrobił mu „karuzelę” ku uciesze przypadkowej gawiedzi ( mijali ich akurat państwo Gajda - starsze małżeństwo mieszkające nieopodal ) oraz samego chłopaka.
- No proszę, jednak potrafisz się jeszcze bawić – powiedziała zadowolona Monika, schodząc ze schodów prowadzących do ganku.
- Ale teraz postaw go zanim straci ręce. Przydadzą mu się, jeśli ma zamiar dziś z nami popływać.
- A oto i jaśnie królowa – zażartował Michał, uśmiechając się ironicznie. Miał jednakże trochę racji, gdyż w domu państwa Naborskich, Moniki słuchał nawet jej ojciec, gdy zaganiała go do sprzątania czy innych codziennych obowiązków.
- Cwaniaczek się znalazł – powiedziała wymierzając mu pstryczka w ucho, po czym cała czwórka wraz z towarzyszącym im Orionem, udała się w kierunku Jeziora.
***
Varon leżał pod wiekową lipą, rosnącą nieopodal Łzy – średniej wielkości rzeki, wpadającej do największego wodnego zbiornika w okolicy – Sedna. Pogoda była wyśmienita: bezchmurne niebo, lekki wiatr mierzwiący mu włosy, słońce, którego ciepłe promienie, niestrudzenie przebijały się przez koronę drzewa, by pokonawszy napotkane przeszkody wykonać radosny taniec na obliczu leżącego. Kawałek dalej, Julia i Michał bawili się w płytszej części jeziora goniąc Oriona, którego zdolności pływackie dalece przewyższały ich własne.
- Zmieniłeś się – zdziwiony usłyszał głos obok siebie. Nie musiał się oglądać aby wiedzieć do kogo należał. Obok niego siedziała Monika. Przed chwilą jej tu nie było… - pomyślał. Musiała właśnie przyjść.
- Co masz na myśli? – spytał, spodziewając się jaką uzyska odpowiedź.
- Pamiętasz kiedy byliśmy tutaj po raz ostatni? Było to niecałe 3 lata temu. Wówczas nie musiałam cię wyciągać na podobne wypady siłą - tak jak dzisiaj. Uśmiech nie schodził ci z twarzy, potrafiłeś poprawić humor wszystkim wokół siebie. Wszystko co mówiłeś i robiłeś, było tak pełne optymizmu. Kiedy byłeś w pobliżu, nawet ten ponurak Michał stawał się innym dzieckiem – uśmiechnęła się – w sumie zostało mu to do dzisiaj – i jej uśmiech zblednął pozostawiając na twarzy jedynie smutek – w odróżnieniu od ciebie… Kiedy zobaczyłam cię nazajutrz byłeś innym człowiekiem. Nie poznałam cię. Czy coś się tego dnia stało?
Pamiętał ten dzień jak dziś. Ostatni bastion szczęśliwych wspomnień w niezmierzonych odmętach świadomości. Dzień, w którym wszystko się zmieniło, w którym odnalazł swoją ścieżkę. Dzień, w którym poznał swoje przeznaczenie… Wspomnienia wywołały w nim falę bólu i cierpienia. Uczucia te jednakże szybko minęły, zastąpione przez niezłomną determinację. Zacisnął lewą dłoń na błękitnym przedmiocie w lewej kieszeni. Przez moment jego włosy zafalowały – zbyt intensywnie jak na łagodny wietrzyk hulający po łące, nienaturalnie... Gdy zdał sobie z tego sprawę, czym prędzej uspokoił emocje. Spojrzał z niepokojem w kierunku Moniki i odetchnął z ulgą - nie zauważyła… Odwracając głowę z powrotem w kierunku nieba, wymusił na twarzy delikatny uśmiech, po czym odrzekł:
- Wszystkich nas to czeka – zawiesił głos, a kiedy dziewczyna dalej wpatrywała się w niego pytająco, dodał – dorastanie. Każdy w pewnym momencie spojrzy na samego siebie, zweryfikuje swoje poglądy, zachowanie. Bardzo nieliczni pozostają dziećmi do końca swojego życia.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi…
Wyraz twarzy Varona zmienił się, kiedy przyszła mu do głowy pewna myśl. Nie był to już ten sam – choć wymuszony – uśmiech radosny, ale zgorzkniały grymas, który można było zaobserwować na jego twarzy ubiegłego wieczora, podczas rozmowy z matką.
- Cóż, można powiedzieć, że w moim wypadku proces dorastania miał specjalny charakter. Taka przyspieszona wersja extensywna.
Monika posłała mu kolejne zagadkowe spojrzenie, jednakże nie drążyła dalej tematu. Westchnęła tylko, po czym szarpiąc go za ramię powiedziała:
- Chodź, pobawmy się z dziećmi w wodzie!
Nie miał na to zbytniej ochoty, jednakże wrodzona kultura podpowiadała mu, że niezbyt grzecznie byłoby w tej sytuacji odmówić czy też się upierać. Rozebrał się do kąpielówek i wskoczył do jeziora „na bombę”, obficie przy tym opryskując wszystkich wokół fontanną mieniących się w słonecznym blasku kropel wody, przy akompaniamencie wesołego szczekania Oriona. Tak mogło wyglądać moje życie – pomyślał, oddając się bez reszty zabawie z siostrą i znajomymi. W tym momencie na jego twarzy, prawdopodobnie pierwszy raz od pamiętnego dnia przed trzema laty, zagościł uśmiech. Nie wymuszony, zgorzkniały, bądź maskujący prawdziwy nastrój, by nie zasmucać ludzi wokół, ale prawdziwy i szczery, wyrażający uciechę z prostych, prozaicznych elementów życia codziennego, którymi przez cały ten czas nie potrafił się cieszyć. Tak mogło wyglądać moje życie… - pomyślał po raz kolejny i zanim się obejrzał, słońce zbliżyło się do widnokręgu, nabierając pomarańczowych rumieńców, zwiastując koniec kolejnego dnia. Ta myśl starła dobry nastrój z jego twarzy. Tym razem jednak było inaczej. Tym razem nie kończył dnia przygnębiony. W miejsce zrezygnowania pojawiła się determinacja – teraz miał cel. W drodze do domu spojrzał na swych uśmiechniętych i zadowolonych z udanego wypadu towarzyszy oraz podziękował im w duchu za ten dzień, za to, że pokazali mu wartości, dla których warto dalej żyć. Nagrodę, jaką będzie mu dane otrzymać gdy wypełni swoją powinność jako… strażnika.
***
- A co ty o tym myślisz babciu? – spytała Monika. Pani Janina spojrzała na wnuczkę nie przerywając pracy nad wełnianym szalikiem.
- Można powiedzieć, że masz rację, ale tylko w połowie. Istotnie, to bardzo intrygujący chłopak, jeśli mu się dokładniej przyjrzeć.
- Co masz na myśli mówiąc, że mam rację w połowie?
Staruszka uśmiechnęła się lekko, po czym odpowiedziała.
- Pamiętasz pewnie, jak grywaliśmy w tysiąca razem z nim, jeszcze kiedy był beztroskim urwisem takim jak ty.
Monika zarumieniła się na to porównanie.
- Już wtedy zauważyłam, iż zachowuje się inaczej od swoich rówieśników – chociażby ciebie czy twoich znajomych z klasy, których widywałam gdy cię odwiedzali. W jego spojrzeniu czułam wyraźną inteligencję. Nie był to wzrok pierwszego lepszego nicponia, myślącego co by tu nowego wykombinować. Nie. Każde słowo, które wypowiadał było przemyślane. Oczywiście wciąż był dzieckiem, jego światopogląd nie był jeszcze odpowiednio ukształtowany, a więc nie zawsze dochodził do właściwych wniosków. Zawsze jednak, były one prawidłowe logicznie. Ponadto pamiętasz pewnie, że był bardzo oszczędny w słowach. Mało mówił, ale za to – bardzo uważnie słuchał innych. To prawdziwa oznaka inteligencji wnusiu – umiejętność nie tylko słyszenia, ale słuchania.
Odłożyła na chwilę robótkę i wypiła łyk wciąż gorącej herbaty malinowej, którą kilka minut wcześniej przyniosła jej Monika.
- Mówisz, że zmienił się 3 lata temu. Wydaje mi się, że ta przemiana nie dotyczyła tyle roszady cech jego charakteru, co raczej ich dojrzenia. W zasadzie nic w tym dziwnego - poza faktem, że zwykle młodzi w tym wieku nie są do tego stopnia dojrzali.
Cóż, można powiedzieć, że w moim wypadku proces dorastania miał specjalny charakter. Taka przyspieszona wersja extensywna. – w myślach Moniki odbiły się słowa wypowiedziane kilka godzin wcześniej przez Varona. Zaintrygowana tym, z zaciekawieniem słuchała dalszego wywodu babci Janiny
- Kiedy był u nas ostatnio, w jego wzroku wciąż widziałam tą nieprzeciętną inteligencję, to samo wypływało ze wszystkiego co mówił. Dostrzegłam jednak pewną zmianę. Spostrzegłszy pytające spojrzenie wnuczki dodała – Wyraz jego twarzy. Kiedyś był to obraz pełen optymizmu, pozytywnego nastawienia do życia. Jednakże dziś przedstawia on raczej świadomość tego, jak ponura jest nasza rzeczywistość. Tak, jakby znał wszelkie bóle tego świata. Parsknęła śmiechem – można powiedzieć, że przypomina ona raczej oblicze zgorzkniałego staruszka, aniżeli młodego chłopaka.
Pociągnęła kolejny łyk, po czym wróciła do szalika i dodała:
- Jedno nie ulega wątpliwości – chłopak ma przed sobą świetlaną przyszłość. Nie jest to typ osoby, która zadowoli się posadą sprzedawcy w spożywczaku.
Na kilka minut zapanowała cisza, przerywana tylko pobrzękiwaniem babcinych drutów. Monika próbowała poukładać sobie to wszystko w głowie, ale w żaden sposób nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć, jak teoria przekłada się na rzeczywistość. Jednego była pewna – babcia ma rację. Czuła to również podświadomie sama, musiała jeszcze tylko poskładać elementy układanki w logiczną całość.
- Ty jednak jesteś bardzo mądra babciu – powiedziała uśmiechając się do niej. Jak ty to robisz, że zauważasz to wszystko, na co ja nawet nie zwrócę uwagi?
Pani Janina nie odrywając się od pracy powiedziała serdecznym tonem:
- To tylko kwestia doświadczenia, moje dziecko. Kiedy będziesz miała za sobą tyle lat co ja, na wszystko będziesz patrzyła z innej perspektywy. Całe życie przed tobą, na wszystko przychodzi odpowiednia pora. A tak na marginesie – czemu tak nagle zaczęłaś się nim interesować? Czyżby nasza Monisia również powoli zaczęła dorastać? – powiedziała z nutką rozbawienia w głosie. Dziewczyna w jednej chwili strasznie się speszyła i jąkając się, zaczęła stanowczo zaprzeczać:
- Nie! Znaczy… Nie jestem już dzieckiem ale to nie… Babciu!
Po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, demonstracyjnie ciężko stąpając nogami po schodach do swojego pokoju.
- Heh… może i jest jeszcze trochę dziecinna, ale dobrze wybrała. Prawda, Varon? – powiedziała sama do siebie w myślach, kończąc kolejną pętelkę swojego wełnianego dzieła.
Monika wszedłszy do swojego pokoju rzuciła się na łóżko i zaczęła jeszcze raz rozmyślać nad tym, co usłyszała od babci. Wydaje mi się, że ta przemiana nie dotyczyła tyle roszady cech jego charakteru, co raczej ich dojrzenia. W zasadzie nic w tym dziwnego, poza faktem, że zwykle młodzi w tym wieku nie są do tego stopnia dojrzali. – te słowa wydały jej się niczym echo głosu Varona. Co to ma znaczyć… Dlaczego nie jestem w stanie tego zrozumieć! Co takiego mogło się wydarzyć w ciągu jednej nocy, żeby aż tak zmienił się czyjś charakter…! Wtedy nasunęła jej się kolejna myśl - ostatnie słowa babci. Zaczerwieniła się i nie mogąc wytrzymać sama z czterema ścianami, sięgnęła po sweter wiszący na wieszaku w szafie. Zbiegła szybko na dół, po czym rzuciła krótkie:
- Mamo! Idę na spacer do parku!
Po usłyszeniu w odpowiedzi standardowego „Tylko nie wracaj zbyt późno!”, zamknęła za sobą drzwi i dosyć szybkim krokiem skierowała się w stronę parku. Podświadomie wybrała okrężną drogę, żeby nie znaleźć się zbyt blisko domu państwa Mazur (nazwisko rodziny Varona i Julii), co znacznie wydłużyło jej trasę. Osiedlowe uliczki wyglądały naprawdę uroczo w świetle latarni, które zapaliły się niewiele wcześniej – wciąż nie zdążyły nabrać pełni blasku. Z uwagi na wczesną godzinę, w oknach większości domów widać było światło. W jednym z nich, rodzina spożywająca kolację przy zdecydowanie miłej atmosferze, w kolejnym - mężczyzna oglądający mecz piłki nożnej z piwem w ręku, a w jeszcze następnym kobieta wieszająca pranie na kaloryferze, przy akompaniamencie miłej dla ucha muzyki klasycznej. Niestety była ona skutecznie zagłuszana przez wszechobecne miauczenie kotów - istne serenady miłosne, odgrywane przez zwierzaki w godowym rytuale. Na większości podwórek rosły drzewa ozdobne, przeważnie wierzby i akacje, które opromienione bladym światłem latarni, ukazywały swoje prawdziwe piękno. W zasadzie – całe osiedle było jednym wielkim parkiem, gdyż spacer po jego pełnych zieleni zaułkach sprawiał dużo przyjemności.
Kiedy w końcu dotarła na miejsce, nie zastała żywej duszy. Obszar wydzielony jako właściwy park był kompletnie opustoszały – zastanawiało ją dlaczego. Porzuciła jednakże tę myśl, stwierdziwszy, że dziś już wystarczająco dużo się głowiła na inne tematy. Usiadła na jednej z zielonych, drewnianych ławek – pamiętała jak jeszcze tydzień temu wszyscy mieszkańcy pomagali przy ich renowacji. Machając nogami rozglądała się wokół, jednakże jej wzrok przykuł dopiero posąg żyrafy. Jak urywki filmu, zaczęły się jej przypominać minione sceny, gdy bawiła się z innymi dziećmi na „długiej szyi”, jak wówczas nazywali statuę. Wraz z tymi wspomnieniami ujrzała również uśmiechniętą twarz Varona. Przestała wymachiwać nogami i na moment zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, już postanowiła.
- Nie spocznę, póki nie dowiem się co naprawdę zaszło. A kiedy już się dowiem, zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby to naprawić.
Z tym stanowczym postanowieniem w sercu, podniosła się z ławki i pomaszerowała do domu, tym razem najbliższą drogą, wiodącą przez ulicę Migdałową.
Strażnik [fragment]
1
Ostatnio zmieniony ndz 03 lis 2013, 00:35 przez Novalogic, łącznie zmieniany 2 razy.