Sinka szła ścieżką wśród kwitnących jabłoni. Gałęzie niskopiennej odmiany dotykały jej twarzy i ramion i pieściły muśnięciami. Uśmiechała się do nich i co chwila przystawała, by ich dotykać lub wciągać głęboko pachnące słodko powietrze. Białoróżowe płatki ścieliły się do nóg i wplatały we włosy. Ich napowietrzny taniec rozweselił ją na chwilę, jednak kiedy ostatni upadł na ziemię w jej sercu drgnęła ta sama nuta strachu i buntu. Otrzymała rozkaz pozostania w swoim domu, mimo że miał się do niego wprowadzić obcy. Wysoko postawiony obcy. A ona spadała do rangi zarządcy, gospodyni, ochmistrzyni i miała mu służyć. Buntowała się przeciw temu, ale czy ktoś jej posłuchał, jej, najmłodszej córki zabitej w wielkiej bitwie Przewodniczki? Świat jaki znała, legł razem z ich wojskami na polach pod szczytem Orlicy i nic na razie nie wskazywało, aby miał się szybko odrodzić. Obcy uznali się za panów ich ziem i nie było nikogo, kto mógłby im wskazać, gdzie ich miejsce. Nikt nie miał dość sił, by zmusić ich do odwrotu. Po pierwszym wstrząsie ludzie na jej rodzinnej plantacji pogodzili się z losem i nadal wykonywali swoje obowiązki, spokojnie czekali na ciąg dalszy życia. Nie dziwiła się im, wszak pierwsze przykazanie ich religii głosiło: „Wszystko przemija.” A skoro tak, to może i obcy odejdą, przeminą, jak płatki jabłoni?
-Co tu robisz kobieto? - głos jaki usłyszała brzmiał gardłowo, a słowa nienaturalnie. Wiedziała od razu, że tak mógł mówić tylko jeden z nich. Słyszała tę ich wymowę już wcześniej, słowa płynęły z ich ust jakby po tarce, chrypiały. Odwróciła się i stanęła na wprost niego. Był ludzko przystojny, ale jego usta, wyraz oczu, były nieludzko obce.
-Podziwiam piękno kwitnących jabłoni. - odpowiedziała, a jej głos nie zdradził zaskoczenia. - Zawsze straszysz przechodniów?
-Boisz się? Czyżbyś robiła coś niewłaściwego?
-Wystraszyłam się lekko, bo nie spodziewałam się spotkać tu nikogo, tym bardziej obcego.
-Ta posiadłość jest własnością obcego. Można więc spodziewać się obcych.- próbował być logiczny.
-Mają przybyć za kilka dni. - w jej głosie była niewzruszona pewność – Czyżby zmienił się plan?
-Być może nowy właściciel nie mógł się doczekać i przyspieszył swoje przybycie? Być może jest zmęczony i pragnie spokoju w takim ustronnym miejscu? Być może jest ciekaw co tu zastanie?
Nie odezwała się, bo przecież nie znała odpowiedzi na te dywagacje. Spojrzał jednak wnikliwiej na wypowiadającego te słowa. Nie był pierwszym obcym jakiego widziała, trzecim z którym rozmawiała, ale pierwszym, który wydał się jej interesujący.
-Czy ty jesteś nowym właścicielem?- zapytała wprost.
-A kim ty jesteś?- ominął jej pytanie zadając swoje.
-Rozkazano mi zarządzać tym domem, dbać o ludzi, którzy w nim zostali.
-Dbać o obcego, który w nim zamieszka?- jego ton sugerował, że było to oczywiste.
-Nie było mowy o dbaniu. Słowa „dbać o kogoś” zakłada przyjazne uczucia. Czy służący musi mieć przyjazne uczucia? Czy niewolnicy w twoim domu dbają o ciebie czy tylko ci służą?
-Nie wiem nic o niewolnikach. - patrzył na nią bystro, lekko przekrzywiając głowę na prawą stronę - Nie ma ich w moim domu, uważam, że to dość przestarzały sposób służenia. Wolę pracę ludzi wolnych, którzy świadomie wybierają swój los i godzą się z nim.
-Wybrałam świadomie mój los, choć nie miałam na niego wpływu. Mogłam odejść, ale zdecydowałam się tu zostać. Ten dom, ta posiadłość jest dla mnie ważniejsza, niż ten obcy i jego świta. Jednak nie godzę się z tym, że tu będzie. To ponad moje siły pogodzić się z tym, że zamieszka w dom jednego z najwspanialszych rodów, wypędziwszy z niego prawowitych właścicieli. - mówiła to i obserwowała, jak jego oczy zwężają się w szparki.
-Uważaj, kobieto... - ostrzegał.
-Jednak – kontynuowała, jakby nie usłyszała jego słów – nie uczynię nic, co by łamało zasady mojej wiary. Nigdy nie podniosę na niego ręki. Nie będę mu szkodzić. Tego wymagają ode mnie moje przekonania. Przekonania moich przodków i mam nadzieję, że również przyszłych pokoleń. I chcę zostać im wierna. Więc, mimo że moje serce nie godzi się z tym co on i jego rodacy robią wokół, przywitam go z godnością i zapewnię spokój. Czy on może dać mi to samo?
-Czyli? - nie wiedziała czy nie rozumie, czy o prostu potrzebuje czasu na wymyślenie odpowiedzi.
-Zapewni mi spokój i mimo wszystko pozwoli zachować godność?
Patrzył na nią, a w jego oczach było coś, co mówiło, że nie spodziewał się takiego pytania.
-Gardzisz nim. - wypowiedział wreszcie wniosek do jakiego doszedł.
-Nie znam go. -pokręciła przecząco głową -Jak mogę gardzić kimś kogo nie znam? Nie mogę. Jednak nie mam powodów by go lubić, czy mu ufać.
-Podejrzewasz go o złe intencje...
-A o co innego mogę go podejrzewać? Jest jednym z dowódców obcych wojsk, które zabijają moich rodaków.
-Jest Generalnym Dowódcą Wojsk Inwazyjnych. - wyrecytował tytuł, dokonując sprostowania.
-Jest obcym, który napadł na moją ziemię.
-Jest żołnierzem, który wykonuje rozkazy swojego króla.
-Jest żołnierzem, którego rozkazy wykonują inni. - w jej głosie był wyrzut.
-Nie rozkazuje: „Idźcie i mordujcie.”
-Żaden porządny dowódca tak nie powie. On mówi: „Za godzinę ta posiadłość ma być nasza.”
-A porządny podwładny wykona rozkaz.
-A porządny, niepotrzebny właściciel posiadłości i jego żona, i jego dzieci, i jego wierna służba, stają się martwi.
-Pozostają ci, którzy godzą się na nowe warunki. Nic im nie grozi, póki wykonują swoje obowiązki.- stwierdził zimno i charkotliwie.
-Taak. - cały czas przyglądał się mu uważnie - Żałuję, że cię spotkałam. Popsułeś tak miło zapowiadający się dzień.- powiedziała z namysłem – Czas wracać do swoich obowiązków. Skoro ma tu przybyć zmęczony inwazją dowódca obcych wojsk...- w jej głosie była rezygnacja i smutek – Wybacz, że cię opuszczę. - skinęła głową – Proszę, zadaj mu moje pytanie, może mi odpowie, kiedy już tu oficjalnie przybędzie.
-Z pewnością odpowie. Lubi jasne sytuacje.
-Tak, wierzę. To żołnierz...
Nie powiedział nic, tylko patrzył jak odchodzi z opuszczoną głową w szpaler kwitnących jabłoni. W pewnej chwili wyciągnęła rękę i odepchnęła gałąź, które zagrodziła jej przejście. Poszła dalej, a on stał i obserwował jak opadają z niej wszystkie czerniejące na jego oczach kwiaty, tak jakby ból, jaki dostrzegł w jej oczach, poraził drzewo.
[ Dodano: Pon 17 Sty, 2011 ]
Poproszę o poprawę fragmentu zapisu dialogu.
[ Dodano: Wto 18 Sty, 2011 ]
"– Gdy to wrzucę – mówiła do siebie – to pewnie pożałuję.
– Co tam, raz kozie śmierć – mruczała dalej. – Dla mnie to nic nowego, a jest szansa, że się czegoś nauczę.- Westchnęła, naciskając enter."
Nikt nic nie komentuje, wasza wola! Uczę się zapisywać dialogi na nowo. Cóż za żmudna robota! Ale tutaj już tego wrzucać nie będę!
