Poligeren

1
Rozdział 1
Najgorsze Boże Narodzenie


– Mamo! Mamo! A co myślisz o tym? – zapytał
Daniel prezentując rodzicowi srebrny łańcuch choinkowy.
Anna zamyśliła się na chwilę.
– Jest śliczny synku, ale wydaję mi się, że ten chyba będzie lepszy – odparła, wskazując na leżącą w pudle ozdobę świąteczną.
– Może masz rację – skwitował Daniel. Szybko pochwycił łańcuch i zaczął stroić drzewko. – Pamiętaj, mamo, że musimy przygotować dzisiaj ciastka i mleko dla Mikołaja.
– Ciastka i mleko? A po co?
– No… mamo! Mikołaj ciągle lata i rozdaje prezenty. Jest zmęczony i chciałby coś zjeść!
Anna zaśmiała się cicho.
– Naprawdę? A skąd to wiesz?
– Pani w przedszkolu nam mówiła – powiedział dumnie.
– No dobrze synku… skoro chcesz. Przekąskę dla Mikołaja przygotuję później.
– Aaa! Mamo i jeszcze musimy kominek wyczyścić – przypomniał.
– To też dla świętego Mikołaja?
– Tak, mamo, bo jeśli się ubrudzi to będzie na nas zły i nie da nam prezentów!
– Mikołaj jest dobry i nawet, jeśli by się ubrudził to i tak zostawi coś pod choinką.
– Ale nie zaszkodzi wyczyścić, prawda?
– No dobrze, dobrze. Tatuś wyczyści kominek później.
Daniel wyraźnie ucieszony, całkowicie zagłębił się w ubieranie choinki. I choć wzrost pozwalał mu na dosięgnięcie do zaledwie paru gałązek to i tak nie tracił radości z zawieszania ozdób.
– Mamo? A kto przyjedzie na święta? – spytał, przerywając ciszę.
– No cóż… na pewno babcia z dziadkiem, ciocia Danuta z wujkiem i może Natalia z Przemkiem, choć nie wiem czy nie wyjeżdżają gdzieś na święta. Aaa… no i ciocia Hania z Kacprem, Arturkiem i Marysią.
– Arturem? – jęknął Daniel. – Nie cierpię Artura! – fuknął.
– Czemu tak mówisz? Przecież powtarzam ci, że nie wolno obrażać innych – pouczyła Anna.
– Ale on mi zniszczył wieżę! – poskarżył się.
– Przeprosił – przypomniała mama.
– No i co z tego!
Anna podeszła do syna i pogłaskała go po czuprynie.
– No już, daj. Ja się tym zajmę – mruknęła i przejęła od synka łańcuch. Daniel szybko zapomniał o spięciu i zaczął układać bombki na podłodze według jemu tylko znanemu wzoru. Raz czerwona, raz zielona, a potem niebieska. Potem nagle znowu niebieska, zielona, znów niebieska i czerwona. W następnym rzędzie trzy zielone i fioletowa. Tak, to był bardzo skomplikowany wzór…
Anna zerknęła na bezsensowne poczynania synka i postanowiła zagadnąć.
– Danielku, jak ci się nudzi to pójdź na górę i powiedz Marcinowi, że go wołam.
– A po co?
– Chcę mu coś powiedzieć.
– A co chcesz mu powiedzieć?
Anna zaśmiała się cicho.
– Nie mogę powiedzieć. To tajemnica. A tajemnic…
– … się nie zdradza! – dokończył synek i wyszczerzył zęby.
– No, bardzo ładnie. A teraz idź już po niego. Tylko uważaj na schodach!
– Dobrze mamo, nie wywrócę się! Ostatni raz spadłem dawno temu.
– Tak, bardzo dawno. Całe trzy dni temu – zaśmiała się Anna.
Daniel puścił tę uwagę mimo uszu i szybko pobiegł niezdarnym krokiem na górę. Po chwili wrócił z bratem.
– Boże! Jak ty wyglądasz! Wstydziłbyś się! – krzyknęła Anna na widok Marcina w pogniecionej pidżamie i z rozczochranymi włosami.
– Jest dziewiąta… to normalne… – usprawiedliwił się chłopak.
– O nie, nie. To nie jest normalne. Zobacz na Danielka. Osiem lat młodszy i potrafi rano wstać.
– Jak się w ogóle nie śpi to nie trzeba W OGÓLE wstawać – wytknął Marcin.
Anna zdezorientowana rzuciła okiem na Daniela.
– Synku? To prawda? Nie spałeś?
Chłopczyk wlepił wzrok w podłogę i mruknął:
– No bo już się nie mogłem doczekać! Myślałem o świętym Mikołaju! I… o choince!
Anna roześmiała się i przytuliła mocno Danielka.
– Musisz wytrzymać. Jutro przyjdzie Mikołaj i da ci prezenty, wiesz?
– Już jutro? – spytał zafascynowany chłopiec.
– Tak, jutro – odparła mama.
– A w niedzielę mama mówiła, że to dopiero za trzy dni.
– No bo w niedzielę to były trzy dni.
– A dzisiaj ile?
– Dzisiaj już tylko jeden dzień.
– Czyli jutro to dwa dni?
Anna pogubiła się w rozmowie z synem.
– W niedzielę były trzy dni: niedziela, poniedziałek, wtorek. A dzisiaj jest już wtorek, więc został tylko on, czyli JEDEN dzień – wyjaśniła.
Daniel chwilę popatrzył na mamę ze zdumieniem.
– Nie rozumiem – powiedział.
Nagle przyjemną rozmowę przerwał Marcin:
– No dobra, po co kazałaś mi przyjść? – wtrącił.
Anna posępniała nagle i zwróciła się do Daniela:
– Idź na chwilę do siebie.
– Dobrze mamo – odparł szybko. – A wyjaśnisz mi później, czemu dwa dni to jutro?
Anna zmieszała się na chwilę.
– Tak… Oczywiście…
Daniel porwał jeszcze swój samochodzik i prędko zniknął za rogiem. Tymczasem Anna zwróciła się do Marcina.
– Słuchaj… jutro przyjeżdża cała rodzina. Żeby było jasne. Nie życzę sobie żadnych pyskówek, żadnego obrażania, rzucania opłatkiem, chlebem czy czymkolwiek innym!
– Jeśli myślisz o zeszłych świętach to mam coś na swoje usprawiedliwienie. Ta świnia, Maryśka…
– Nie obchodzi mnie twoje usprawiedliwienie. Po prostu nie chcę narobić sobie znowu wstydu przed całą rodziną!
Marcin spuścił głowę.
– Coś jeszcze? – rzucił.
Anna warknęła ze złości
– Idź już…
Gdy jej starszy syn zniknął za drzwiami nadbiegł Daniel trzymając w rękach samolocik.
– Jutro przyjdzie Mikołaj! Mikołaj!

Reszta dnia upłynęła Marcinowi posępnie i nudno. Jego mały, obdrapany pokój aż prosił się o remont. Wypełniony był cały niepotrzebnymi gratami jak na przykład starymi kuferkami Anny wypchanymi po brzegi wszelkiej maści bibelotami, broszkami, niemodnymi naszyjnikami i kolczykami, czy też pudełkami po butach ze starymi zeszytami. Spośród zniszczonych szafek sterczały gazety, które to czas świetności miały już daleko za sobą. Gdzieniegdzie można też było znaleźć opakowania po pizzy, na których widok Marcinowi zbierało się na wymioty. Na biurku leżały rozrzucone papiery, parę książek i pudełko z ołówkami.
Nie, Marcin nie był bałaganiarzem. Starał się dbać o swój pokój, ale jego działania nie miały najmniejszego sensu. W dwa dni po porządkach szafki znów były pełne starych zabawek Daniela, zniszczonych książek czy zużytych ścierek. Działo się tak, dlatego, bo pokój Marcina był czymś w swego rodzaju domową graciarnią. Jak coś było niepotrzebne, to „siup, do Marcina!” – jak to mawiał Daniel.
Marcin rozejrzał się po swym nędznym pokoju. Wśród rozgardiaszu dostrzegł żółtawą kopertę. Na jej widok złapał się za głowę.
– Zapomniałem wysłać! – jęknął.
Podszedł do okna i obserwując spadające płatki śniegu wyklinał w duchu swoje zapominalstwo.
– Teraz to już bez sensu – pomyślał, zgniatając list. –Napiszę nowy – dodał w duchu.
Zasiadł przy biurku, złapał najlepiej wyglądający ołówek, znalazł mało pogniecioną kartkę i zaczął pisać…





Mińsk Mazowiecki, 23 grudnia 2003r.

Droga Natalio!
Obiecałem, że napiszę coś przed świętami, więc piszę, choć znając naszą pocztę list pewnie dojdzie do Ciebie na Nowy Rok. Jutro Wigilia, powinienem się cieszyć, ale gdy się tak zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że nie mam, z czego się cieszyć. Zjedzie się cała irytująca rodzinka, wszyscy znowu będą mnie wyzywać i zaprzątać głowę jakimiś głupimi sprawami. Ciężko być mną! Jak to dobrze, że chociaż babcia mnie rozumie. Tak, równa z niej babka!
Cały czas namawiam rodziców, abym mógł pojechać na to zimowisko, ale nie wiem czy się zgodzą. Nie będę się poddawał, będę im zawracał głowę dotąd, aż w końcu powiedzą „tak”!
A co tam u Ciebie?
Liczę, że zobaczymy się w lutym!

PS: Przesyłam Ci to zdjęcie, o które prosiłaś, z ostatniego zimowiska.
Wesołych świąt!
Marcin

Chłopak zerknął jeszcze raz na swój list i przebiegł wzrokiem po jego treści. Pozostawił kartkę na biurku i podszedł do jednego z regałów. Przerzucił całą zawartość do góry nogami, aż w końcu wyjął swój album ze zdjęciami. Pogładził okładkę, napawając się dotykiem miękkiej, delikatnej skóry. Tak lubił ją dotykać. I wąchać. I choć śmierdziała wilgocią, Marcin wyczuwał w niej zapach swojego pokoju ze starego domu. Tak, czuł go wyraźnie! Nutka cytryny, może pomarańczy i zapach… lasu. Tak to niewątpliwie las!
Otworzył album mniej więcej w połowie i kartkując go, szukał działu zatytułowanego „Ferie 2000”. Dotarł do niego dopiero po kilku minutach, bo musiał zatrzymać się na każdej stronie i dokładnie przejrzeć wszystkie zdjęcia. Robił to niemalże codziennie, ale zawsze znajdował na fotografiach inne, ciekawe rzeczy, których wcześniej nie widział. Wyrwał jedno zdjęcie przedstawiające Marcina z kolegą, Błażejem trzymających w rękach narty i szybkim gestem zapakował je do koperty. Prędko schował list do kieszeni i wyszedł z pokoju.
Droga na pocztę była bardzo długa i nieprzyjemna. Siarczysty mróz dawał Marcinowi mocno w kość. A na dodatek w nocy spadło mnóstwo nowego śniegu i w ciągu dnia nikt go nie zgarnął, więc gdy doszedł do budynku poczty, buty i spodnie do kolan miał całe przemoczone. Postanowił szybko wysłać list i wracać w te pędy do domu. Droga powrotna zajęła mu całe czterdzieści minut, więc gdy wrócił, było już mocno po dwudziestej pierwszej. Daniel leżał już w swoim łóżeczku, a Anna z Piotrem kończyli przystrajać choinkę. Marcin wpadł szybko do kuchni, wykradł ciastka i pospieszył do swojego pokoju. Padł na łóżko ledwo żywy i zajadając się, myślał o ucieczce. To głupie, ale właśnie tak chciał zrobić. Dość miał już znieważania i drwienia. Czuł się w tej rodzinie jak piąte koło u wozu. Jakby jego pobyt w tym domu był karą dla rodziców. Nawet niekiedy myślał, że bez niego Anna z Piotrem byliby szczęśliwsi; mieliby jedną głowę mniej do wykarmienia i nikt by ich nie denerwował, jednak ostatnio powstrzymywał się od takich myśli, twierdząc, że do niczego dobrego one nie prowadzą. Tak, czy siak, zostanie w tej rodzinie aż do osiągnięcia pełnoletności. A to już tylko trzy lata! Na tę myśl Marcin uśmiechnął się lekko i zapadł w głęboki sen…

Następnego dnia w domu wrzało już od samego rana. Około szóstej nad ranem Daniela zaczął boleć brzuch i płakał przez bite pół godziny, dopóki lek przeciwbólowy nie zaczął działać. Naturalnie, obudził cały dom. Marcin, po przymusowej pobudce nie mógł już zmrużyć oka. Cały czas myślał o zbliżającym się dniu.
– To będzie katastrofa – pomyślał.
Okrył się po uszy kołdrą i postanowił nie wstawać dopóki nie zwleką go z łóżka siłą. Niestety, na ten moment nie musiał długo czekać. Już dwadzieścia minut później Anna wtargnęła do pokoju Marcina i nakazała mu wstać. Niechętnie, ale spełnił jej polecenie. Po śniadaniu został zasypany wszelkiej maści zadaniami, które musiał wypełnić przed piętnastą. Odśnieżyć podjazd i chodniki, upiec ciasto, posprzątać salon, udekorować przedpokój, zapakować prezenty dla wujostwa a na koniec nakryć stół. Jednak nie tylko Marcin miał ciężki dzień. Anna też biegała z kąta w kąt, przestawiając kwiatki, figurki czy inne mniej lub bardziej potrzebne rzeczy, bo jak to ona mówiła: „Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.” I rzeczywiście było. O piętnastej dom świecił czystością oraz zachwycał dekoracjami.
– Pamiętasz Danielku żeby nie dorywać się do prezentów jak do słodkich ciasteczek, rozrywać opakowania czy co ci tam jeszcze przyjdzie do głowy. To niegrzeczne – pouczyła Anna.
Potem zwróciła się do męża:
– Na litość boską, Piotrek! Zmień szybko tą marynarkę!
Piotr podrapał się po brodzie, spojrzał na swój ubiór i rzekł:
– Coś z nią nie tak?
– Jest w paski!
– No i…?
– A koszula w kratkę!
– No i...?
– No i nie pasuję! Biegiem, biegiem, zmień ją!
Piotr poddał się i powolnym krokiem poszedł do innego pokoju.
– Marcin! Chryste! Matko przenajświętsza! Co ty na siebie włożyłeś! Szybko, szybko zmień tą koszulę i załóż te czarne spodnie! Prędko, zaraz przyjadą!
– Czarne spodnie? Nie mam takich.
– Oh… serio? Trudno. Załóż cokolwiek innego!
Marcin nie przejmował się nadmiernym zaangażowaniem Anny i posłusznie poszedł do pokoju zmienić ubranie. Wrócił w jeszcze bardziej obdartych spodniach, całkiem przyzwoitej koszuli i pogniecionej muszce. Gdy tylko zszedł ze schodów rozdzwonił się dzwonek do drzwi; przybyli pierwsi goście.
Babcia Stefania z dziadkiem Januszem witali się z rodzicami przez dobre dziesięć minut. Ich widok zawsze wywoływał na twarzy Marcina uśmiech. Byli starym, wspierającym się małżeństwem, żywym wzorem miłości. Ponadto babcia Stefania jako jedyna w rodzinie popierała i rozumiała Marcina, dlatego lubiła spędzać z nim czas. Widywała się z wnuczkiem dość rzadko, bo mieszkała z Januszem daleko za miastem, ale gdy tylko się z nim spotykała, rozmawiali niemalże bez przerwy. Tak też było i teraz. Gdy tylko przekroczyła próg, natychmiast wpadła w wir rozmowy z Marcinem. Potem w tajemnicy przed Danielem podłożyła swoje pakunki pod choinkę, pod którą leżały już prezenty od Anny i Piotra. Z czasem prezentów pod choinką przybywało, podobnie jak gości. Ostatni zjawili się Natalia i Przemek.
– No, to chyba wszyscy już są – stwierdziła Anna, a goście pokiwali twierdząco głowami.
– Teraz musimy chwilę poczekać. Postójmy tutaj, w przedpokoju – dodał Piotr.
Daniel podskoczył zafascynowany.
– Mikołaj! Mikołaj! To Mikołaj, prawda?
– Tak, Danielu. Teraz Mikołaj podkłada prezenty pod choinkę, dlatego musimy zaczekać – wytłumaczył Piotr.
Minęło pięć minut i Daniel z Arturem, Marysią i Kacprem wbiegli do pokoju ile sił w nogach, zanurkowali pod choinkę i po kolei wygrzebywali spod niej prezenty. Daniel ignorując nakazy mamy rozerwał opakowanie, dobierając się do nowego toru wyścigowego, Marysia do nowego zestawu flamastrów, a Kacper z Arturem do wspólnego zestawu małego wędkarza.
Stół wigilijny wyglądał przepięknie. Na środku, wielki świecznik stojący na kupce sianka. Obok niego taca z pierogami, karp w galarecie, makowiec, ryba po grecku i wiele innych przysmaków, których wciąż przybywało. W końcu na stole pojawiły się śledzie.
– O nie… zabierzcie to – szepnął Marcin zakrywając ręką usta. Babcia Stefania zgodziła się z jego poglądami.
– Masz rację, mały. Na stole wigilijnym powinna być przede wszystkim kutia! A widzisz ją tutaj, bo ja nie?
– Nie ma, babciu.
Stefania fuknęła z oburzenia i ochrypłym głosem rzekła do męża:
– Słyszałeś Janusz! Kutii ni ma!
– Ni ma kutii?!
– A fu kutia! Kutia ble! – dodał mały Kacper.
– Anno jest może jakaś inna zupa prócz tej okropnej grzybowej? Nie tknę jej! – spytała Stefania.
Anna skrępowała się wyznaniem babci i szybko dodała:
– Tak, mamo, naturalnie.
I szybko pobiegła do kuchni.
– No całe szczęście – podsumowała Stefania.
Marcin tymczasem zerknął na gości. Kacper, Marysia i Daniel siedzieli w osobnym kącie i zajadli się makowcem. Na ich widok Marcin poczuł zazdrość. Tak bardzo chciałby w ich wieku, niczym się nie przejmować i beztrosko podchodzić do życia
Ciocia Danuta z wujkiem Jarosławem bawili się pierwszorzędnie smakując ryby po grecku, a ciocia Hania zajmowała się płaczącym Arturkiem, z którym nikt nie chciał się bawić.
Marcin siedział samotnie, pośród gwaru. Poczuł się tak samotnie, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Wszyscy zajmowali się sobą, śmiali się, rozmawiali. Nawet babcia Stefania odwróciła się teraz do Janusza i zatopiła we wspólnej rozmowie. A Marcin siedział.
– Nie ma co, uroczo…– pomyślał Marcin i wstał od stołu. Poszedł do kuchni, zobaczyć jak mama radzi sobie z ugotowaniem nowej zupy. Gdy tylko wszedł do kuchni zobaczył Annę mieszającą łyżką w garnku. Wyczuł w powietrzu wyraźny zapach barszczu.
– Mmm… barszcz. Jak w prawdziwe święta – powiedział zachwycony. –Ale gdyby nie był z proszku, byłby lepszy.
Anna zdawała się nie usłyszeć tej uwagi. Marcin, załamany wrócił do stołu i jak skazaniec czekał na koniec Wigilii.
– Kochani! Barszczyk! – zawołała Anna, a babcia Stefania wykrzyknęła z radości:
– Uwielbiam barszcz!
Wszyscy po kolei nalewali sobie zupy do talerzy. Danie zrobiło furorę.
– Jaki pyszny! – pochwaliła ciocia Danuta. – Koniecznie musisz dać nam przepis. – Dodała.
– Eee… tak… jasne… – wydusiła Anna
Nagle babcia Stefania wyprostowała się na krześle, z trudem przełknęła łyk barszczu i spuściła głowę.
– Fu! Okropny! Czuć od niego chemią na kilometr! Czego ty tam dolałaś?
Annę zamurowało.
– Nie wiem, to Marcin robił barszcz – odparła i wypiła łyżkę zupy. – Faktycznie, sama chemia.
Nagle spojrzała na Marcina.
– Miałeś zrobić normalny, czerwony barszcz. Dokładnie powiedziałam ci jak go ugotować. Nie dotarło?
– Anno, spokojnie. Są święta, nie denerwuj się – wtrąciła Stefania.
– Przecież mama sama gotowała ten barszcz. – zaprzeczył Marcin.
– Ho! I jeszcze zwalasz wszystko na mnie! Jaki bezczelny!
– Anno! Obejdzie się bez barszczu, naprawdę! – wtrąciła Stefania.
Teraz już wszyscy goście zamilkli. Wpatrywali się z zaciekawieniem w rozwój sytuacji. Babcia skryła twarz w rękach widocznie załamana rozwojem sytuacji. Reszta gości również nie kryła zażenowania.
– Bezczelny?! Jak śmiesz?!
– Nie krzycz na mnie! Jak możesz!
– Ty możesz to i ja mogę!
– Ja jestem twoją matką i wybacz, ale wolno mi trochę więcej.
– Matką?! Ty się nazywasz moją matką? Nie taka powinna być matka!
– Marcin! Bez pyskówek!
– To przestań mi wmawiać, że ugotowałem jakąś zupę z proszku!
– Nie wmawiam ci tego! Po prostu się przyznaj!
Marcin nie wytrzymał. Przewrócił swój talerz z zupą.
– Chrzanię takie święta – rzucił i wybiegł z jadalni.
– Chyba już nie jestem głodna… – mruknęła Stefania.
– Nie tak prędko kochaniutki! – krzyknęła Anna i pobiegła za synem.
Spotkali się na schodach. Anna ruchem ręki zatrzymała Marcina i odwróciła go siłą w swoją stronę.
– Znów to zrobiłeś! Zepsułeś całe święta!
Jednak Marcin zdawał się być odporny na wszystkie zarzuty.
– Śpisz na strychu!
– Super, na lepszą karę cię nie stać?
– Bez dyskusji! – zdecydowała Anna i otworzyła drzwi na strych.
Marcin bez oporów wszedł po schodach na poddasze.
– I siedzisz tam do rana!
Ostatnio zmieniony śr 04 kwie 2012, 23:23 przez MaW, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Ok. Przeczytałem ten tekst z wielkim trudem. Jest nudny. Plusem jest, że pewnie powstawał w jeszcze większym mozole. Plus dla Ciebie za pracowitość. Jeśli będziesz wytrwały zrobisz karierę. Ale pisz wyraźnie w sensie, wydarzenia opisuj. Ciekawe wydarzenia. Myślisz, że książki są długie, jest dużo stron, bo pisarze rozwlekają żeby było więcej? Nie, w gazetach płaci się wierszówkę. Kreowanie interesujących zdarzeń jest w Twoim przypadku szczególnie ważne bo twojego stylu na razie nie ma. Ale kiedyś wyrobisz pewnie.

To jeszcze konkretny przykład nudy w tym tekście:
No cóż… na pewno babcia z
dziadkiem, ciocia Danuta z
wujkiem i może Natalia z
Przemkiem, choć nie wiem czy
nie wyjeżdżają gdzieś na
święta. Aaa… no i ciocia Hania
z Kacprem, Arturkiem i
Marysią.
no i Marek z Igą, dziadek Ryszard, babka Rysia, kuzyn Robert, swatka Stasia, siostra Asia, ciocia Jadzia, piesek burek, Wuj i sznurek, cztery koty, szwagier Czesiek, świekra Marta, proboszcz Janusz, świnia Hanna, krówka Danka, konik Janka, mała Sylwia, duża Lilia, dwa owczarki i trzy lalki, worek pierza, taczka żwiru, mąż Haliny, brat słoniny, Wit bratanek, Olej Olek, pasztet Bartek, szynka Kasia, koleżanka pana Stasia.
Obrazek

3
Daniel szybko zapomniał o spięciu i zaczął układać bombki na podłodze według jemu tylko znanemu wzoru. Raz czerwona, raz zielona, a potem niebieska. Potem nagle znowu niebieska, zielona, znów niebieska i czerwona. W następnym rzędzie trzy zielone i fioletowa. Tak, to był bardzo skomplikowany wzór…
Bardzo ładnie potrafisz pokazać zwykłe czynności - są dynamiczne, żywe. Ale nadużywasz "tak" w całym tekście. Musiałbyś zmienić ten nawyk, albo go dywersyfikować.
A na dodatek w nocy spadło mnóstwo nowego śniegu i w ciągu dnia nikt go nie zgarnął
a mógł spaść stary śnieg?
Okrył się po uszy kołdrą i postanowił nie wstawać dopóki nie zwleką go z łóżka siłą. Niestety, na ten moment nie musiał długo czekać. Już dwadzieścia minut później Anna wtargnęła do pokoju Marcina i nakazała mu wstać. Niechętnie, ale spełnił jej polecenie. Po śniadaniu został zasypany wszelkiej maści zadaniami, które musiał wypełnić przed piętnastą. Odśnieżyć podjazd i chodniki, upiec ciasto, posprzątać salon, udekorować przedpokój, zapakować prezenty dla wujostwa a na koniec nakryć stół. Jednak nie tylko Marcin miał ciężki dzień. Anna też biegała z kąta w kąt, przestawiając kwiatki, figurki czy inne mniej lub bardziej potrzebne rzeczy, bo jak to ona mówiła: „Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.” I rzeczywiście było.
Jak mało kto, potrafisz doskonale pisać wyliczankę czynności. Nie jest mdła, jak większość takowych, lecz jeden stopień wyżej i powiem, żeś pisarz. Ten ostatnio stopień, to... życie. Brakuje właśnie tego życia, coś co odnosiłoby się do bohatera, bo z jakiś powodów w narracji, gdy zaczynasz wyliczać, często bohater znika. Ale przyznam, że jesteś blisko, blisko.

Tutaj jest dowód (cofam się w tekście):
Działo się tak, dlatego, bo pokój Marcina był czymś w swego rodzaju domową graciarnią. Jak coś było niepotrzebne, to „siup, do Marcina!” – jak to mawiał Daniel.
W tym fragmencie, poza wyliczanką, jest wspomniane życie - nie wyliczasz rzeczy, bo tak, tylko robisz to w konkretnym celu i dajesz dowód. O, właśnie tak. Jest, bo ma być.

Przeczytałem, zaraz lecę do kolejnego fragmentu. Dialogi, choć naturalne, są zbyt obszerne - to znaczy, że rozmowy nic specjalnego nie wnoszą do tekstu (o ile w ogóle coś wnoszą), ale zajmują dużo miejsca. narracja dobra, momentami bardzo dobra, ale ponieważ składa się praktycznie z wyliczeń tego i owego, jest nudna i, niestety, także rozciągnięta. Z oceną wstrzymam się po III fragmencie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
MaW pisze:zapytał Daniel prezentując rodzicowi srebrny łańcuch choinkowy.
Ładnie rymujesz. :)
Słowo rodzicowi w tym kontekście jest jakieś sztuczne. Gdyby je usunąć zniknął by niefortunny rym i sztuczność, a zdanie nic nie straci.
MaW pisze:całkowicie zagłębił się w ubieranie choinki.
Zwrot "zagłębić się w coś, np. rozmyślania" jest w porządku, ale zagłębić się w ubieranie choinki wprost przeciwnie. Może: całkowicie oddał się ubieraniu choinki?
MaW pisze:– Arturem? – jęknął Daniel. – Nie cierpię Artura! – fuknął.
– Czemu tak mówisz? Przecież powtarzam ci, że nie wolno obrażać innych – pouczyła Anna.
Jak dla mnie Daniel nie obraził Artura. Ot, marudzi, ze znowu musi spotkać się z nielubianym kuzynem. Mama wygłasza formułkę wychowawczą nieadekwatną do sytuacji. I teraz nie wiem czy ona przesadza, czy autor nie do końca napisał to, co chciał.
MaW pisze:Anna posępniała nagle i zwróciła się do Daniela:
Anna sposępniała...
Poza tym ta matka to potwór, wywaliła dzieciaka z łóżka i kazała zejść na dół tylko po to, by powiedzieć mu, że nie życzy awantur jak w ubiegłym roku? A potem kazała mu znikać? Ta scena jest trochę naciągana. Może powinna dać mu jakieś śniadanie czy co... Zawsze by mu mogła apetyty odebrać swoim gadaniem. I w ogóle nie pojmuję dlaczego odesłała małego do innego pokoju. Bo co? Matki niby takie delikatne, że nie opieprzają jednych dzieci przy innych?
MaW pisze: Jego mały, obdrapany pokój aż prosił się o remont. Wypełniony był cały niepotrzebnymi gratami jak na przykład starymi kuferkami Anny wypchanymi po brzegi wszelkiej maści bibelotami, broszkami, niemodnymi naszyjnikami i kolczykami, czy też pudełkami po butach ze starymi zeszytami. 1. Spośród zniszczonych szafek sterczały gazety, które to czas świetności miały już daleko za sobą.
Ten opis przypomina mi pokój biednego Harrego Pottera, podobny śmietnik, tyle, że on otrzymywał rzeczy po kuzynie.
1. spomiędzy - przyimek informujący, że z miejsca położonego między jakimiś obiektami wysunęła się, wyjrzała lub wyszła rzecz lub osoba, o której mowa w zdaniu; np. Spomiędzy kamieni ciekła woda.
spośród - przyimek komunikujący, że to, o czym mowa w zdaniu, dotyczy wyróżnionej części jakiegoś zbioru, np. Wybrano go spośród zebranych
MaW pisze:Chłopak zerknął jeszcze raz na swój list i przebiegł wzrokiem po jego treści.
Powielasz myśl. Zerknął na list chyba po to, by jeszcze raz przeczytać.
Przebiegł wzrokiem tekst, zdania. Treść się w nich kryje. Nie wiem czy można przebiec wzrokiem po treści.
MaW pisze:Marcin nie przejmował się nadmiernym zaangażowaniem Anny i posłusznie poszedł do pokoju zmienić ubranie.
Raczej mamy, to nagłe mówienie o matce w taki sposób jakoś nie pasuje. Marcin ma duży dystans do matki, chyba nie pomyślałby w ten sposób.
MaW pisze:Gdy tylko zszedł ze schodów rozdzwonił się dzwonek do drzwi; przybyli pierwsi goście.
dzwonek dzwoni u drzwi,
ktoś dzwoni do drzwi;
MaW pisze:Babcia Stefania z dziadkiem Januszem witali się z rodzicami przez dobre dziesięć minut.
Babcia S. i dziadek J. witali się z rodzicami...
Dziadkowie witali się z rodzicami...
MaW pisze:Ponadto babcia Stefania jako jedyna w rodzinie
Popierała i rozumiała, spędzała z nim wiele czasu, bo lubiła Marcina a nie :popierała i rozumiała Marcina, dlatego lubiła spędzać z nim czas.


MaW napisał/a:
Ciocia Danuta z wujkiem Jarosławem bawili się pierwszorzędnie smakując ryby po grecku,

coś smakuje, ale nie można czegoś smakować; można posmakować, skosztować, jeść ze smakiem;

MaW napisał/a:
Poszedł do kuchni, zobaczyć jak mama radzi sobie z ugotowaniem nowej zupy. Gdy tylko wszedł do kuchni zobaczył Annę mieszającą łyżką w garnku.

powtórzenia

MaW napisał/a:

– Anno, spokojnie. Są święta, nie denerwuj się – wtrąciła Stefania.
– Przecież mama sama gotowała ten barszcz. – zaprzeczył Marcin.
– Ho! I jeszcze zwalasz wszystko na mnie! Jaki bezczelny!
– Anno! Obejdzie się bez barszczu, naprawdę! – wtrąciła Stefania


Ach ta babcia. Najpierw chce barszczu, potem kręci nosem, a na końcu stwierdza, ze właściwie, to się obejdzie. I dogódź tu kobiecie...
Ta końcowa awantura jest całkiem udana, choć kilka kwestii wydaje się sztucznych. Mówiłam, że ta matka to potwór! I do tego nie umie barszczu gotować!

Czytało się całkiem, całkiem. Nie, żebym była od razu zachwycona, ale nie brnęłam przez tę opowieść, a to wielki plus. Nie musiałam się zmuszać do przeczytania do końca. Nawet jestem ciekawa, co czyha na Marcina na strychu.

Pozdrawiam.
Ostatnio zmieniony czw 05 kwie 2012, 20:28 przez dorapa, łącznie zmieniany 1 raz.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”