Hollowen [Powiedzmy, że horror]

1
Witam. Niezrażony brakiem weryfikacji poprzednich opowiadań (pozdrawiam serdecznie tych, którzy wyrazili swoje opinie!) wrzucam kolejne. A raczej wstęp do opowiadania, kilka pierwszych akapitów. Ogólny zamysł jest taki, aby wyszedł z tego horror. Mam pełną świadomość, że w tych pierwszych scenach niezbyt to widać - ale to się rozkręci, przynajmniej taki plan mam, żeby się rozkręciło. ;)



Niewielki pokój urządzony był raczej minimalistycznie. Pod jedną ze ścian ustawiony został duży regał, z jeszcze większą kolekcją książek. Znajdowały się tam najróżniejsze tytuły, nie zamykające się w konkretnej epoce ani gatunku. Naprzeciwko znajdował się adapter, ustawiony na masywnej komodzie. Był włączony. Wnętrze pomieszczenia wypełniał śpiew Chris’a Cornell’a, jeszcze z czasów, kiedy był członkiem Soundgarden. W samym centrum, frontalnie do rozpalonego kominka, stał duży, wygodny fotel. Jeden z tych, które samym wyglądem sprawiają, że chce się w nim zapaść w drzemkę.
Mebel musiał działać tak na zasiadającego w nim mężczyznę, który – mimo pokładania całej siły woli w walce z tym – z każdym kolejnym wersem Black Hole Sun czuł się coraz bardziej senny. Już kilka minut temu zrezygnował z czytania, zorientowawszy się, że wodzi tylko oczami po kartkach, bez żadnego zrozumienia. Teraz siedział w bezruchu, wpatrując się w trzaskający w kominku ogień. Jego pucołowata, nieco już pomarszczona twarz, nawet oświetlana wyłącznie blaskiem płonącego drewna, wyglądała przyjaźnie.
You won’t come – zaśpiewał po raz kolejny Cornell i wtedy, jakby na zaprzeczenie tych słów, rozległ się dźwięk dzwonka. Starszy pan podniósł się z fotela i ruszył w kierunku drzwi wejściowych, po drodze zagarniając ręką zawiniątko spoczywające do tej pory przy adapterze.
Wyjrzał przez niewielką szybkę w drzwiach, ale panująca na zewnątrz ciemność nie pozwoliła mu czegokolwiek dostrzec. Nacisnął klamkę i ostrożnie uchylił drzwi.
- Dobry wie… - urwał wpół słowa, kiedy dostrzegł, z kim rozmawia. Przed nim, jeden obok drugiego, stali czterej Jeźdźcy Apokalipsy. A raczej ich niedorośli potomkowie, zważywszy, że chyba żaden z nich nie miał powyżej półtora metra. Nie mniej jednak, usmoleni i ubrani w postrzępione ubrania, wyglądali dość upiornie.
- Cukierek albo… - Dalsza część zdania wypowiedzianego przez jednego z przybyszów została stłumiona przez huk zatrzaskiwanych drzwi. Minęło kilka uderzeń serca, a te otworzyły się znów. Stojący w progu starszy mężczyzna, ku uciesze przebranych za Jeźdźców chłopców, miał przestraszoną minę.
- Co powiedziałeś?
- Cukierek albo psikus – powtórzył chłopiec. Mówił odrobinę niewyraźnie, za sprawą sztucznej szczęki z nienaturalnie dużymi kłami.
- Cukierek albo… - powtórzył w zamyśleniu właściciel domu, szczypiąc się po szyi. – Dzisiaj Halloween?
- Tak, proszę pana.
- I nie jesteście żadnymi Jeźdźcami Apokalipsy?
- Nie, proszę pana. – Było widać, że wszyscy czterej chłopcy czerpali ogromną radość z reakcji starszego mężczyzny.
- Na pewno?
- Tak, proszę pana.
- Całe szczęście. – Mężczyzna ostentacyjnie odetchnął z ulgą i wyciągnął przed siebie chowaną do tej pory za plecami rękę. Trzymał w niej to samo zawiniątko, które kilka chwil temu porwał z komody. – Uzbroiłem się w cukierki, ale właściwie to jestem ciekaw waszych psikusów.
Młodzi spojrzeli po sobie i nawet przebrania nie mogły ukryć konsternacji i bezradności, jakie ich ogarnęły. Najwyraźniej z góry założyli, że wszyscy będą ochoczo rozdawać cukierki i nie przygotowali żadnych psikusów.
- Nic nie wymyśliliście, co? – domyślił się mężczyzna. – No trudno. I tak dałbym wam cukierki. A w ogóle, to wiecie co? Zapraszam was do siebie. Wejdźcie, zaraz wam wyjaśnię, o co chodzi, ale nie będę was tak w progu trzymał. – Postąpił krok w bok, wpuszczając chłopców do środka. Zamknął drzwi i odwrócił się do nich, z szerokim uśmiechem podając zawiniątko stojącemu najbliżej:
- Słodycze, podzielcie się. Dobrze, że przyszliście. Od dawna nie brałem udziału w żadnych takich zabawach. Odkąd umarł mój syn, dwadzieścia lat temu, kompletnie przestałem widzieć w tym cokolwiek zabawnego. Stałem się stetryczały, jak ten starzec w „Opowieści Wigilijnej”, znacie? No właśnie, byłem zupełnie, jak on. A teraz, na starość, powiedziałem sobie: „Nie, Dave, tak być nie może. Ten rok będzie inny, nie spędzisz tych wszystkich fajnych świąt, które cieszyły cię dawniej, siedząc bezczynnie przy kominku i udając, że nie ma cię w domu”. – Przerwał i spojrzał w dół. O nogę ocierał mu się czarny kot, jakby domagając się pieszczot. Dave pochylił się z uśmiechem i wziął futrzaka na ręce.
- To Felis, znalazłem go dwa lata temu. Przywitaj się, Felis.
Kot kompletnie zignorował słowa właściciela, nie zaszczycając chłopców choćby spojrzeniem. Ułożył się za to wygodniej na zgięciu łokcia Dave’a i mruknął cicho.
- Chodźcie, zrobię wam herbaty. Albo naleję wam Coli, co? Młodzież teraz pije chyba tylko Colę.

~*~

- Nigdy, khy, więcej.
Wysoki, blady, czarnowłosy mężczyzna stłumił ręką atak kaszlu. Dziękował w duchu roztargnieniu właściciela domu, przez które ten zapomniał zdjąć igłę z winylowej płyty. Muzyka nie była zbyt głośna, jednak w pełni wystarczyła, aby odgłosy krztuszenia nie zostały usłyszane przez nikogo ze znajdujących się obecnie w budynku.
Otrzepał ubranie i stuknął ręką jedną z książek na regale, który kilka chwil temu – zupełnie jak w prawie każdej bajce z udziałem Scooby-Doo – odjechał od ściany, otwierając tajemne przejście. Tyle tylko, że twórcy tych bajek nie uwzględniają kurzu i zaduchu w tych przejściach panujących, pomyślał gorzko mężczyzna, oddychając kilka razy głęboko.
A potem uśmiechnął się paskudnie. Brakowało mu kilku zębów, a w luce po górnej jedynce na moment pojawił się wąski jak u węża, rozdwojony na końcu język.
Kiedy sięgał do klamki, rękaw podwinął mu się nieco, okazując trupioblade przedramię, gdzieniegdzie naznaczone plamami w kolorze atramentu. Rozległ się cichy szczęk otwieranych drzwi. Potwór wyruszał na łowy.

2
Pierwsza część podoba mi się - narracja jest ładnie poprowadzona i poczułem klimat halloweenowej sielanki, która przepoczwarzy się w horror - natomiast druga część już nie bardzo mi leży. Na prawdę poczułem się jakbym oglądał Scooby-Doo (i popijał colą, którą jak mi się wydaje, powinno pisać się małą literą, chyba że to cola marki Cola), a ta kreskówka zbytnio nigdy mnie nie przerażała. :P

Pisz dalej, Barneju c:

3
Pod jedną ze ścian ustawiony został duży regał
Strona bierna jest fuj - ustawiono regał.
Znajdowały się tam najróżniejsze tytuły, nie zamykające się w konkretnej epoce ani gatunku. Naprzeciwko znajdował się adapter, ustawiony na masywnej komodzie.
Powtórzenia, siękoza.
mimo pokładania całej siły woli w walce z tym – z każdym kolejnym wersem Black Hole Sun czuł się coraz bardziej senny.
Za bardzo kombinujesz. Pisz prosto, łatwo się będzie czytać. mimo walki, z każdym wersem Black Sun ogarniała go senność – „się” używaj, kiedy już naprawdę musisz.
Już kilka minut temu zrezygnował z czytania, zorientowawszy się, że wodzi tylko oczami po kartkach, bez żadnego zrozumienia.
Czytając poprzednie zdanie, miałam wrażenie, że czyta. Teraz piszesz, że już od kilku minut – nie. Napisz, że w końcu się poddał (teraz!) - czytelnik będzie mógł uczestniczyć w tym, co się dzieje, miast być tylko informowanym o tym, co się wydarzyło.
nawet oświetlana wyłącznie blaskiem płonącego drewna, wyglądała przyjaźnie.
Piszesz, jakby każdy inny człowiek miał w takim oświetleniu wyglądać nieprzyjaźnie, a on nawet w tym przyjaźnie wygląda. Bez sensu.
po drodze zagarniając ręką zawiniątko spoczywające do tej pory przy adapterze.
Logiczne, że skoro stamtąd je zabierał, to tam – zanim go nie zabrał – musiało leżeć.
Dobry wie… - urwał wpół słowa, kiedy dostrzegł, z kim rozmawia
No, rzeczywiście sobie porozmawiali.
Nie mniej jednak, usmoleni i ubrani w postrzępione ubrania
Ubrani w ubrania – brzydko. W postrzępionych ubraniach.
Dalsza część zdania wypowiedzianego przez jednego z przybyszów została stłumiona przez huk zatrzaskiwanych drzwi.
Łopatologia.
Dalsze słowa zagłuszył huk zatrzaskiwanych drzwi.
otworzyły się znów.
Szyk: znów się otworzyły.
Stojący w progu starszy mężczyzna, ku uciesze przebranych za Jeźdźców chłopców, miał przestraszoną minę.
Już wiemy, że chłopcy są przebrani za Jeźdźców, wiemy, że mężczyzna jest starszy – zbędne. Powtarzasz, jakby czytelnik miał zaawansowaną sklerozę. I znów łopatologicznie: mężczyzna przestraszył się, co wyraźnie uradowało chłopców, może?
wyciągnął przed siebie chowaną do tej pory za plecami rękę. Trzymał w niej to samo zawiniątko, które kilka chwil temu porwał z komody.
Wyciągnął zza pleców rękę, w której trzymał zawiniątko. – tyle potrzebujesz, żeby to powiedzieć.
– Postąpił krok w bok, wpuszczając chłopców do środka.
Wpuścił chłopców - po prostu. Nieważne czy zrobił przy tym jeden, czy cztery kroki – czy w bok, czy w tył. „Krok w bok” to rym – tego także unikaj.


Słabe wykonanie. To tylko przykładowe błędy i nieporadne zdania - jest ich więcej. Opisujesz wszystko, jak leci. Masz w głowie obraz i próbujesz go dokładnie czytelnikowi opisać. Ale czytelnik ma własną wyobraźnię i sam zobaczy - na swój własny sposób – obraz, wystarczy mu dać tylko sygnał. W pokoju gra adapter, to czy czytelnik go sobie wyobrazi pod ścianą, pod oknem, czy na podłodze – nie ma znaczenia (chyba, że potem bohater przewróci się, uderzy w komodę, adapter zleci mu na głowę i nabije mu guza – wszystko musi mieć w opowiadaniu cel, jakikolwiek). Jest muzyka – to jest ważne, bo buduje klimat, nie to czy adapter stoi na małej, czy na dużej komodzie. Powinieneś ćwiczyć tworzenie opisów, przekazywanie informacji za pomocą kluczowych słów. Zastanów się, która informacja jest ważna, a która zbędna – zbędne pomijaj.

4
Językowo jest ciężko.
To znaczy nie robisz krzywdy językowi polskiemu, patrząc pod takim podstawowym kątem, to jest poprawnie. Ale jest też ciężko.

Próbujesz wszystko opisać aż do bólu. Masz obraz w głowie i chcesz go przekazać czytelnikowi dokładnie w takiej formie. Żeby a nuż nie ustawił fotela bokiem do kominka albo nie zapomniał, że mężczyzna jest stary.
To, co wypisała mamika6 to taki ogólny zarys problemu, bo kiepskich zdań jest dużo.
W ten sposób ucieka najwięcej przyjemności z czytania.
Wysoki, blady, czarnowłosy mężczyzna stłumił ręką atak kaszlu.
Ot, chociażby to zdanie mnie drażni. Zwłaszcza, że rozpoczyna akapit, a poniekąd wątek. Taka wyliczanka byłaby ok w szkolnej charakterystyce. Ale tutaj... Nie. Powinieneś rozbić to na jakiś bardziej płynny, ciekawy opis (jeżeli już musisz na wstępie przekazać wszystkie te informacje).

No i tak dalej i tym podobne. Ciężko to wypisywać - podziwiam mamikę - bo po prostu jest tego zatrzęsienie.

Trochę tak, jakbyś nie próbował czarować słowami i tworzyć klimatu, tylko przekazywał suche informacje.
Ni mniej ni więcej, tylko brakuje jakiegoś właśnie stylu. Czegoś, co by wskazywało, ze to jest UTWÓR literacki, a nie szkolne wypracowanko.

Jeśli chodzi o stronę fabularną, to było ok, aż do momentu wstawienia do akcji tego potwora. Nie wiem, czy tu już miało się rodzić napięcie? Dla mnie wyszło raczej komicznie.
Natomiast początek taki se całkiem przyjemny. Niby czuć, ze coś nie gra (jakiś dziwaczny ten facet), ale na razie raczej w stronę zabawną niż groźną.
Ale ostatecznie trudno tutaj wyrokować, bo nie wiem, jak tekst zamierza się rozwinąć.

I krótko podsumowując: musisz bardzo pracować nad stylem i warsztatem, bo na razie nie jest dobrze. A słaba strona językowa zamorduje każdy pomysł. Czytaj, analizuj, pracuj i (dopiero) pisz.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”