"Szabla Salomona" [fantasy](fragment powieści)

1
PROLOG


Czy nie mieliście nigdy wrażenia, że miejsca, w których jesteśmy zdają sobie sprawę z naszej obecności? Że twory natury, dzieła ludzkich rąk, elementy krajobrazu posiadają świadomość i duszę, nie mniej skomplikowaną i złożoną od naszej?
Mnie zawsze wydaje się, że morze wpatruje się we mnie. Właśnie tak. Jestem starym człowiekiem i możecie brać moje słowa za bajdurzenie znudzonego, samotnego dziwaka, lecz ilekroć wysyłam moje wciąż przenikliwe spojrzenie tam, gdzie mieści się horyzont, a fale marszczą się muskane powiewem bryzy, słyszę jego głos. Nocą, gdy śpię czujnym wilczym snem, w moich uszach brzmią czułe słowa powitania i pociechy.
"Życie, które nie ma końca... Czy nie tego każda istota pragnie najbardziej?"
Słucham tych szeptów i już się nie boję. Śmierć to dla mnie oddalający się wciąż horyzont. Czasem wyobrażam sobie, że biorę łódź i płynę. Płynę i widzę, że gładka i prosta linia, gdzie spotykają się niebo i ziemia, istnieje naprawdę. A za nią jest czarny wodospad, w który chcę się rzucić, by zostawić ten przeklęty świat raz na zawsze.
I wtedy się budzę.







1.

W chłodnej sali jadalnej panował półmrok. Drżący blask łuczyw umocowanych na kolumnach, zdawał się ożywiać sylwetki morskich stworzeń wyryte w surowym, przydymionym drewnie stropowych belek . Na drewnianym parkiecie po obu stronach od wejścia rozstawiono kilkanaście okrągłych stolików. Tej nocy wszystkie krzesła były puste, popielniczki lśniły czystością, a scena, gdzie wieczorami do dźwięków pianina tańczyły roznegliżowane panie, próżno czekała na stukot ich obcasów. Opustoszałą salę wypełniały echa szalejących w pobliskim porcie fal oceanu i huk wiatru. Niezapowiedziany sztorm uderzył w portowe miasto Karat niespodziewanie jak podstępny cios zabójcy i od trzech godzin nękał jego wiekowe ulice i mury.
Stojący za kontuarem łysy, korpulentny mężczyzna o wydatnym brzuchu, pucował kufle kawałkiem kraciastej szmatki, wsłuchując się w szaleństwa gniewnej pogody. Nie miał dziś żadnych klientów, mimo to czuwał. Wydawał się być spokojny, lecz lekkie drżenie dłoni i ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę głównego wejścia, zdradzały czający się głęboko w nim lęk. W swej pustej gospodzie, o trzeciej nad ranem, barman czekał na kogoś, kto zgodnie z zapowiedzią, miał się tu pojawić przed świtem.
Nagły łomot w szybę sprawiło, że podskoczył w miejscu, omal nie wypuszczając z rąk kufla. Spojrzał przez okno, gdzie przyczepiony już tylko za jeden róg, szarpany przez porywisty wicher, powiewał szyld z napisem: "Gospoda pod Morświnem". Zerwany kawałek łańcucha uderzał w witrynę z dźwięcznym stukotem, na szybie zaczęła rozrastać się siatka pęknięć. Jeszcze jeden mocniejszy podmuch i szyld oderwał się całkowicie, a wiatr poniósł go gdzieś daleko, w zupełnie inną część miasta.
Barman nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widział podobną nawałnicę. Piętnaście, może dwadzieścia lat temu? W tej sytuacji wątpić należało, czy gość przybędzie tej nocy. Tylko wariat poważyłby się na paradowanie ulicami, podczas gdy...
Raptem jego tok myślowy został przerwany. Oderwawszy wzrok od okien, na tle drzwi wejściowych, barman ujrzał cień ludzkiej sylwetki. Na jedną okropną sekundę serce podskoczyło mu do gardła, zastygł na wdechu, po czym zachichotał nerwowo.
- Przestraszyłeś mnie, Kohn - powiedział, kładąc dłoń na piersi. - Już myślałem, że nie przyjdziesz...
Pełnym gracji i pewności siebie krokiem przybysz ruszył w stronę kontuaru. Stopy w wysokich skórzanych butach sięgających połowy ud nie wydawały żadnego dźwięku w kontakcie ze śliskim parkietem. Zbliżył się do jednego z barowych stołków i ze zwinnością akrobaty, wspiął się na niego jednym płynnym ruchem.
Był to mężczyzna, szczupły, średniego wzrostu, cały skąpany w czerni. Jego włosy okrywał czarny spiczasty kaptur, nasunięty aż po ciemne, proste brwi. Poniżej znajdowały się oczy w jasnym kolorze, trudnym do określenia przy tak słabym oświetleniu; resztę twarzy zakrywała cienka, czarna chustka, pod którą widniał zarys nosa i podbródka.
- Uwierz mi, Horacy, niewiele brakowało, a istotnie bym się nie zjawił- odezwał się swobodnym głosem, przytłumionym przez chustkę. - Twój szyld omal mnie nie zabił.
Oparł przedramiona na blacie, jego szczupłe palce zaczęły rytmicznie bębnić w lakierowaną powierzchnię. Wzrok utkwił w barmanie, którego błyszcząca, spocona łysina odbijała w sobie blask pochodni jak świeżo wyglancowany trzewik.
- Łańcuch musiał przerdzewieć...
- Nie tłumacz się - przerwał mu Kohn, unosząc rękę.- Szyld to jeszcze nic, powinieneś zobaczyć dachówki. Fruwają po całej ulicy. Ta twoja rudera nie zniesie kolejnej takiej wichury. W samą porę zdecydowałeś wrócić do paserstwa.
Horacy zaśmiał się sztucznie, starając się sprawiać wrażenie człowieka wyluzowanego i pewnego siebie.
- Tak, miałem nosa... A co słychać w Gnieździe? - zagadnął, przybierając otwartą postawę i zarzucając sobie ścierkę do naczyń na ramię. - Jak się miewa Don?
- Chyba nie najlepiej, skoro chce przyjąć do Gildii takie dupsko jak ty - zgasił go Kohn, a Horacy momentalnie przestał się uśmiechać i skrzyżował ręce na piersiach. - Ale to nie moja sprawa. Nie ja tu rządzę. Mam tylko nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz? - upewnił się z niesmakiem. - To już nie ten sam Karat, co parę lat temu. Straż miejska bardzo urosła w siłę, odkąd inspektorem została Bergs. To wściekłe babsko w ciągu dwóch lat węszenia po ulicach miasta posłało na stryczek pięćdziesięciu naszych ludzi, cholernie porządnych i ważnych ludzi, zdemaskowało ze dwadzieścia dziupli poza terenem Gniazda, a ty możesz stać się jej kolejnym celem. Lepiej się zastanów się, czy tego chcesz. Czy dasz radę... - dodał, obrzucając krytycznym spojrzeniem jego brzuszysko.
- Martw się o siebie. To w końcu ty najbardziej zalazłeś jej za skórę - zauważył Horacy, patrząc na niego z niemal zabobonnym lękiem i podziwem. - Tyle czasu próbuje cię dopaść...
- Ciebie złapałaby i powiesiła szybciej niż zdążyłbyś skłamać, że jesteś niewinny. Ale skoro Don zdecydował, że można ci zaufać, to ja nie będę się nad tym rozwodził. - Gołym okiem widać było, że chętnie powiedziałby na ten temat coś jeszcze, ale ostatecznie odpuścił. - To może przejdziemy do interesów, zanim zastanie nas świt i jakiemuś patrolowi przyjdzie do głowy schronić się tu przed deszczem?
Na dźwięk słowa "patrol" twarz barmana wydłużyła się i pobladła. Nad górną wargą perlił mu się pot. Bojąc się, że złodziej to spostrzeże, odwrócił się i sięgnął na wiszącą z tyłu półkę i spośród ustawionych w rządku butelek, wziął tę z ciemnozielonego szkła.
- Napijesz się? - spytał, ale Kohn pokręcił głową, zabębniwszy nieco mocniej palcami w kontuar, jakby chciał dać do zrozumienia, że to nie pora na degustację win . Horacy nie przejął się; wyciągnął kieliszek i zaczął go napełniać wiśniowym płynem. - No dobra, to co masz dla mnie? - zagadnął, wypiwszy zawartość jednym haustem.
Kohn rozpiął kilka srebrnych sprzączek przy swej kurtce z miękkiej, czarnej skóry i wyciągnął zza pazuchy zamszowy woreczek. Energicznym ruchem odwiązał rzemyk, po czym złapał mieszek za dno. Ze środka na z cichym stukotem wyturlało się kilka rubinów o barwie czerwonej i intensywnej jak tętnicza krew.
- Dużo tego - rzekł Horacy bez uznania, ledwo rzucając okiem w tę stronę. Skupiony był bardziej na tym, by napełniając kolejny kieliszek, nie uronić ani kropli wina, co nie było takie proste ze względu na lekkie drżenie rąk. Nalał go wreszcie po brzegi, po czym uniósł jak do toastu i rzekł: - Twoje zdrowie.
Wypił duszkiem całą zawartość, po czym zaczął następną kolejkę. Kohn ściągnął brwi, wyraźnie niezadowolony.
- Możesz uwalić się później - warknął. - Nie po to przebyłem całą drogę do tej zapyziałej nory, żeby patrzeć jak chlasz.
Horacy machnął ręką.
- Kto wie, co będzie później - rzekł filozoficznie. - Ty wiesz? Wiesz, co będzie za pięć minut? Weźmy choćby ten sztorm. Wieczór był pogodny, nie za ciepły, nie za zimny - piętnaście minut i jesteśmy w pieprzonym oku cyklonu...
Zamilkł, jego spojrzenie zmętniało, po czym nagle ożywił się, jakby wstąpiła w niego nowa energia. Złapał ponownie butelkę z winem i ku oburzeniu Kohna uniósł ją do ust, nie zawracając sobie już głowy kieliszkiem. Gospodę wypełnił gulgoczący odgłos.
- Dosyć tego! - Kohn wychylił się ponad dzielący ich kontuar i wyrwał mu z rąk butelkę. Część zawartości ulała się, plamiąc białą koszulę Horacego. - Właśnie przez takich jak ty Gildia słabnie! Pijusów, którzy chlapią jęzorem na prawo i lewo! - Zamilkł na chwilę, z pogardą napawając się widokiem mężczyzny, który dzięki swym gabarytom, śmiało mógłby położyć go na ziemi jednym palcem, a teraz kurczył się w sobie, wyraźnie przestraszony. - Naprawdę nie wiem, czemu Don ci ufa. Dla mnie jesteś tylko tchórzliwym lizusem, który...
Gdzieś z tyłu, po lewej stronie zaskrzypiały drewniane panele. Kohn natychmiast umilkł i spojrzał w tamtym kierunku jak spłoszony jeleń. Znajdowały się tam drzwi prowadzące na piętro do mieszkania Horacego. Były niedomknięte.
- Ktoś jest u ciebie? - spytał ze złowieszczym spokojem.
- Tak, moja żona. W końcu mieszka ze mną. Pewnie zaraz tu zejdzie. Będzie wściekła.
Lekko roztrzęsiony Horacy zaczął bezmyślnie trzeć plamę wilgotną szmatką.
- Nie tak jak ja - warknął Kohn.
Przestał wpatrywać się w półmrok za swymi plecami i nie wiedząc najwyraźniej, co począć z rękami, zaczął trącać czubkiem palca jeden ze swych drogocennych, zdobycznych rubinów, obracając go pod różnymi kątami i obserwując grę światła. Był rozeźlony, ale widok świecidełek zdawał się go uspokajać. Horacy natychmiast dostrzegł okazję, by się przypodobać.
- Wybacz, jeśli jestem wścibski, ale ciekawi mnie, skąd masz te rubiny? Widzisz, w młodości sam zwykłem kraść, więc mam trochę wiedzy w tym temacie. A ciebie zwą tu księciem złodziei i po tym, czego dokonałeś w minionym tygodniu...
- Czego niby dokonałem? - spytał Kohn nieuważnie, unosząc największy rubin i ważąc go w dłoni.
- To przecież twoja robota.
- Niby co? - odpowiedział złodziej najniewinniejszym tonem.
- Ukradziono Pierścień Afrodyty z gablotki w galerii sztuki. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie słyszał, a artefakt wyparował jak kamfora. Robota zawodowca, nie?
- Najwyraźniej. Nie jestem jedynym złodziejem w mieście.
- Jesteś jednym, który poważyłby się na coś takiego - stwierdził Horacy, odwracając się do niego plecami, by obejrzeć efekt czyszczenia plamy w małym lustrze, wiszącym obok półek z trunkami . - Tamto miejsce to twierdza. Sądzę, że nawet Renzo nie podjąłby tak wielkiego ryzyka. To zrozumiałe, że Don nie chce rozgłaszać twojego w tym udziału. Za bardzo cię ceni, by narazić cię na niebezpieczeństwo...
- Cały czas się narażam - przerwał mu Kohn.
- No tak, ale zmierzam do tego, że Don wolałby stracić pięciu swoich ludzi niż ciebie...
- Ja też jestem jego człowiekiem.
- Masz więcej swobodny niż inni - upierał się Horacy, odwracając się do niego twarzą. Uśmiechał się przyjaźnie. - Może jednak podać ci kieliszeczek? - zaproponował, widząc że jego gość skupił teraz swą uwagę na butelce wina, stukając w nią palcem jak w ściankę akwarium.
- Nie, nie trzeba - odmówił natychmiast Kohn, otrząsnąwszy się z zamyślenia.
Wiedział już, że coś jest nie tak. Czuł to przez skórę, zupełnie jakby posiadał szósty zmysł.
Horacy uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jego twarz przypominała napiętą skórzaną maskę. Wyciągnął pusty kieliszek ku złodziejowi.
- Więc polej mnie! Zanim przejdziemy do interesów, pozwól mi wypić za najbardziej zuchwałą kradzież mijającego roku. I za tego, który jej dokonał. No dalej, Kohn. Nie bądź taki skromny! Przyznaj, że to ty.
- No dobrze - westchnął złodziej z irytacją, napełniając szkło w dłoniach barmana. - To ja obrobiłem tę gablotkę. A teraz wypij to i nie traćmy czasu...
Urwał, bo zobaczył, że ręka Horacego zaczyna trząść się jak u starca, wino zalewa mu pulchne palce, a wzrok utkwiony jest w jakimś odległym punkcie.
- Arminie Kohn, jesteś aresztowany.
Brzęk tłuczonego szkła rozległ się niemal w tej samej sekundzie, co ów głos. Ostre odłamki i szkarłatne krople rozbryznęły się na posadzce, po drugiej stronie kontuaru. Wino z rozbitej butelki tym razem zbrukało spodnie Horacego, zanim ten zdążył się cofnąć.
- Przepraszam, przepraszam - jęczał barman, kuląc się jak w obronie przed ciosem. - Przepraszam...
Armin w ułamek sekundy odzyskał zimną krew. Znał tamten głos, wiedział kto czyha za jego plecami. Powoli obrócił się i spojrzał za siebie.
Obok schodów prowadzących na górę stała kobieta i nawet w tak słabym oświetleniu nie dało się jej pomylić z żoną Horacego. Była niskiego wzrostu, ale za to niezwykle kusząco zaokrąglona w biodrach i piersiach. Miała śniadą twarz o drapieżnych rysach, skośne oczy i czarne jak krucze pióra włosy, zaplecione w długi warkocz. Całą jej postać otaczała aura dzikości i niezłomnej pewności siebie, lodowate spojrzenie zdawało się kruszyć ludzi słabych i bojaźliwych, a silnych trzymać na dystans.
Zaczęła się zbliżać, kołysząc biodrami. Na koszulę włożoną miała kolczugę, ramiona osłaniały metalowe naramienniki, u pasa nosiła krótki miecz, ocierający się o udo przy każdym ruchu. Z ciemności za jej plecami wyłoniło się dwóch rosłych mężczyzn w pełnym uzbrojeniu. Na stalowych napierśnikach wytłoczone mieli emblematy straży miejskiej - dwa skrzyżowane miecze i siedzącego między ich ostrzami kruka z rozłożonymi skrzydłami.
Kobieta przystanęła w odległości jakichś dwóch metrów od kontuaru i od stołka, na którym przysiadł złodziej, osaczając go jak drapieżnik swą ofiarę.
- Mam cię , Kohn - rzuciła krótko niskim, stanowczym głosem kogoś, kto nawykł do wydawania rozkazów. - Tym razem się nie wywiniesz.
- Lavinia... - westchnął Armin przeciągle, z rozmarzeniem, jakby delektował się brzmieniem tego imienia. - Dawno się nie wiedzieliśmy...
- Na tyle dawno, że zapomniałeś o ostrożności.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - stwierdził. - Zawsze chętnie korzystam z okazji, by nacieszyć oko widokiem pięknej...
- Stul pysk! - warknęła. - Wiesz, Kohn, dlaczego cię tak nie znoszę?
- Bo twój nos jest na wysokości mojej pachy? - zgadywał Kohn.
W kącikach jego oczu pojawiły się małe zmarszczki - złodziej uśmiechał się. Dwaj strażnicy też wyraźnie poweseleli. Tylko Lavinia nie wyglądała na rozbawioną. Jej oblicze było bez wyrazu jak twarzyczka lalki.
- Zła odpowiedź - zawiadomiła sucho. - Chodziło mi o twoje durne żarciki. Gdyby nie twoje wypaczone poczucie humoru, lubiłabym cię o wiele bardziej.
- Och, więc jednak troszeczkę mnie lubisz - podchwycił Kohn.- Muszę ci wyznać, że ja też cię podziwiam za tę niezłomność i wytrwałość w dążeniu do celu. Uganiasz się za mną od dwóch lat. Niedługo wypada nasza rocznica...
- Nie dożyjesz jej.
- ... więc może spotkalibyśmy się w jakiejś restauracji przy winie albo w bardziej kameralnych warunkach - zaproponował Kohn szarmanckim tonem, choć zasysana do ust chusta psuła nieco efekt.
Lavinia roześmiała się szyderczo, odrzucając głowę do tyłu i jednocześnie nie spuszczając z niego wzroku, co było trudnym zadaniem i niewątpliwie wymagało częstej praktyki.
- Lubisz sobie słodzić, co Kohn? Takich jak ty nie wpuszczają do restauracji, czyżbyś nie wiedział? Pewnie w żadnej jeszcze nie byłeś. No chyba, że zakradłeś się tam jak szczur.
- Co ty wiesz o szczurach, Bergs... - Kohn pokręcił głową z politowaniem. - Nigdy pośród nich nie spałaś, nigdy ich nie jadłaś...
- A ty? - wtrąciła Lavinia, krzywiąc się z obrzydzeniem. - Nie, nie odpowiadaj! To było pytanie retoryczne.
Armin wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: "Myśl, co chcesz".
- Nie ciekawi cię, skąd wiedziałam, że tu będziesz? - spytała Lavinia z wyższością.
Kohn zerknął na łkającego w kącie Horacego.
- To dość oczywiste.
Bergs chyba jednak myślała inaczej. A może po prostu lubiła się chwalić swym sprytem. W każdym razie postanowiła uraczyć Armina opowieścią o swym niecnym planie, który wciągnął go w sam środek zasadzki.
- Nigdy nie będzie istnieć coś takiego jak przestępstwo doskonałe- zaczęła, siadając na brzegu jednego ze stolików i krzyżując ręce na piersiach. Dwaj strażnicy przestępowali na początku z nogi na nogę, jakby bez jej instrukcji nie wiedzieli co ze sobą począć. Potem jeden ustawił się przy głównych drzwiach, a drugi stanął za plecami swej zwierzchniczki.- A w każdym razie nie było i nie będzie doskonałych ludzi - ciągnęła, spoglądając na trzęsącego się Horacego. Właściciel gospody nie krył już strachu. Po policzkach ciekły mu łzy. - Weźmy na przykład pana Horacego, żeby nie szukać dalej. W zeszłym tygodniu zatrzymaliśmy go za handel nalewkami z zakazanych ziół. Sprawa wydawałaby się prosta, gdyby nie to, że pan Horacy okazał się być osobowością dużo bardziej złożoną i frapującą. Nielegalny handel to pestka, przyćmiły go stare wyroki za pobicie, kradzieże, paserstwo, a nawet podejrzenie o zabójstwo, choć nieudowodnione. Cóż w tej sytuacji można zrobić?Powiesić go? Ściąć? Zamknąć jego gospodę? Trudna decyzja, tyle możliwości, a mało czasu. I jeszcze to włamanie do galerii. Wszystko na mojej głowie - Lavinia zrobiła przerwę w swej opowieści, by westchnąć ciężko. - Ale pan Horacy znalazł sposób, by przekonać mnie, że zasługuje na kolejną szansę. Wiedział, że skorzystamy na tym oboje...
Armin wysilił się na cyniczny uśmieszek.
- Puścił famę w gildii, że chce na powrót zająć się paserstwem i umówił się ze mną . A potem zawiadomił ciebie. I ponieważ nie miałaś dowodów na to, że ja okradłem galerię, pokierował rozmową tak, żebym przyznał się do wszystkiego. Jakże to podstępne.
- Przyznanie się do tego rabunku to tylko formalność - rzekła Lavinia lekceważąco. - Mam całą udowodnioną listę twoich przewin. Wystarczy tego, żeby powiesić cię dwadzieścia razy. Jak będziesz grzeczny to zabiorę cię do mojego gabinetu i razem ją sobie poczytamy, chcesz? - zwróciła się do niego jak niania do niesfornego dziecka.
- A przebierzesz się do tego w strój pokojówki?
Oczy Lavinii rozszerzyły się. Na twarz wypełzł jej rumieniec - gniewu lub wstydu. Nie potrafił tego rozróżnić.
- Wydaje ci się, że rozmawiasz z jakąś swoją przyjaciółeczką, Kohn? - wycedziła przez zęby. - Jeśli masz jakieś fantazje i czujesz się niespełniony w tej sferze, to dokwateruję cię do dwuosobowej celi. W więzieniu jest wielu samotnych panów. Mam nadzieję, że płeć nie ma dla ciebie aż tak dużego znaczenia. Zresztą warto zawsze spróbować czegoś nowego, prawda?
Uśmiech przygasł na twarzy Armina pod czarną chustą jak płomień zduszonej świecy. Jej groźby nie były wyssane z palca. Ona naprawdę zrobiłaby to, co powiedziała. Chcesz by cię poważano - bądź konsekwentny.
- Co się stało, Kohn? - zatroskała się Lavinia, splatając ręce na piersiach. - Zbladłeś czy mi się wydaje?
- Na pewno nie nie zrobiłem się tak pąsowy jak ty przed chwilą - odparował bez namysłu.
Było to zuchwałe posunięcie. Armin czekał na kontratak, ale otrzymał w zamian coś innego. Bergs parsknęła swym wystudiowanym, służbowym śmiechem, który bez zbędnych słów starczał, by zmieszać człowieka z błotem.
- Jesteś wyjątkowym człowiekiem, Kohn. Zabawnym i inteligentnym. Nie rozważałeś nigdy obrania uczciwszej drogi życia? Na przykład pracując na dworze królewskim. Założę się, że królowa marzy, by mieć w swej świcie tak utalentowanego błazna.
- Pomyślę nad tym - zapewnił Armin z powagą. - Ciebie udało mi się rozbawić,a to już coś.
W oczach Lavinii coś zamigotało. Usta wykrzywił gorzki uśmiech.
- Najzabawniej będziesz dla mnie wyglądał z pętlą na szyi, Kohn.
- Dobrze, że chociaż tobie poprawi to humor.
- O, na pewno. Twój upadek, to mój awans.
- I na odwrót.
Umilkli oboje, wpatrując się w siebie.
- Pani inspektor, możemy już... - zaczął jeden ze strażników, wykorzystując tę chwilę ciszy, ale napotkawszy spojrzenie Lavinii, ucichł.
- Milcz - warknęła. - Mamy czas. Poczekamy aż na ulicach zbierze się więcej ludzi. Oprowadzimy go dookoła miasta, zakutego i sponiewieranego. Chcę by posmakował upokorzenia...
- Dorastałem na ulicy, Bergs. Wiem, czym jest upokorzenie.
- Och, doprawdy? - ironizowała Lavinia. - Zapewniam cię, że prawdziwe upokorzenia dopiero się czekają...
Za kontuarem zachrzęściło nadepnięte szkło. To odwróciło na chwilę uwagę Lavinii od Armina.
- Panie Horacy, niech pan nie czuje się zobligowany do bycia świadkiem tego przedstawienia. Już odegrał pan swoją rolę i zrobił to pan doskonale. W imieniu straży miejskiej oraz mieszkańców miasta pragnę wyrazić wdzięczność.
- Armin, popatrz na mnie - zachrypiał Horacy, wyłamując sobie palce i drobnymi kroczkami zmierzając ku schodom.
Kohn nie zamierzał udawać, że nie słyszy. Spojrzał właścicielowi gospody prosto w oczy i nie był zdziwiony, kiedy tamten od razu odwrócił wzrok.
- Armin, to nie było tak do końca... Ja nie chciałem nic mówić, ale ktoś im powiedział, że kontaktuję się z Donem i z tobą... Bili mnie i grozili mej rodzinie...
- My? - Lavinia zrobiła wielkie oczy i przytknęła końce palców do piersi. - My nie robimy takich rzeczy, prawda chłopaki?
Obejrzała się przez ramię, by ujrzeć jak wyrażają swoją aprobatę. Trwało to jedną, może dwie sekundy, ale kiedy znowu zwróciła twarz ku Arminowi, jego już tam nie było. Zdążyła zobaczyć, jak zamykają się ukryte w ścianie drzwi od zaplecza.
- Gońcie go, osły! Już! - krzyknęła i sama popędziła śladem uciekiniera.
Drzwi prowadziły do wąskiego korytarzyka, a stamtąd na tyły budynku. Podwórze było zastawione pojemnikami na śmieci i drewnianymi skrzynkami. Aura uspokoiła się nieco, zimny deszcz zacinał z ukosa, a wiatr turlał puste butelki. W wąskim przemysku między gospodą a sąsiednią kamienicą niosło się jeszcze echo biegnących stóp. Na końcu prześwitywał fragment prostopadłej ulicy.
Lavinia Bergs rzuciła się w tamtym kierunku. Wypadłszy na chodnik, przystanęła w strugach deszczu. Wicher wściekle szarpał jej warkoczem. Rozejrzała się kilkakrotnie w obie strony - po złodzieju nie było śladu. Z jej gardła dobył się krzyk furii, odbił się echem wśród pustych ścian, ponad pomruk oceanu i wypłoszył stadko mew, które poszybowały ku szaremu niebu na wschodzie.

2
wiem co napiszą Ci niektózy użytkownicy tego forum, zwłaszcza Ci, którzy przekonani są, że po napisaniu więcej niż 100 postów stali się gwiazdami pióra. "źle zapisujesz dialogi" i " brak przeciwnków":))))


a tak poważnie. Wkleiłaś wcześniej opinię jaką przesłało Ci wydawnictwo. Przeczytałem na razie pobieżnie Twoj tekst i rzeczywiście zarzut zbędnego szczególarstwa jest trafny. Sam pomysł na tekst bardzo fajny, nie poddawaj się, pracuj i pisz:)

3
Wenapies pisze:wiem co napiszą Ci niektózy użytkownicy tego forum, zwłaszcza Ci, którzy przekonani są, że po napisaniu więcej niż 100 postów stali się gwiazdami pióra. "źle zapisujesz dialogi" i " brak przeciwnków":))))
Akurat tutaj nie ma problemu z zapisem dialogów, o które chodziło w twoim tekście (to stwierdzam po 'przebieżeniu' opowiadania wzrokiem) i wydaje mi się, że ilość napisanych postów nie ma tu nic do rzeczy, starczy znać zasady, o których trąbią tu nie tylko ci 'niewydani'.

Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

4
Dziękuję bardzo za opinię i poświęcony czas, ale gdybym mogła jeszcze prosić o jakąś wkazówkę w związku z tym moim szczególarstwem, byłabym wdzięczna:). Czy to znaczy, że mam stosować mniej przymiotników i skócić opisy?

Jeśli chodzi o zapis tekstu, to poprawię się na przyszłość. Zdziwiło mnie, że po wkelejniu "wcięło" gdzieś wszystkie akapity. Cóż, mea culpa:) Chyba powinnam była to przewidzieć, ale dawno nie udzielałam się na żadnym forum i zapomniałam jak to jest.
"I'm Alive, I'm Alive, oh yeah
Between the good and bad is where you'll find me,
Reaching for heaven.
I will fight, and I'll sleep when I die,
I'll live my life, I'm Alive!"

5
Nodoka pisze:Że twory natury, dzieła ludzkich rąk, elementy krajobrazu
Nodoka pisze:Jestem starym człowiekiem i możecie brać moje słowa za bajdurzenie znudzonego, samotnego dziwaka
Przykłady na przegadanie - sens się rozmywa.
Nodoka pisze:wysyłam moje wciąż przenikliwe spojrzenie
Posyła się spojrzenie (komuś, więc tutaj również nie pasuje). Bez moje - wiadomo, że nie posyła się cudzego spojrzenia. Poza tym z kontekstu wynika, że jest wciąż przenikliwe - skoro stary człowiek może wciąż dojrzeć horyzont. Przymiotnik nie jest niezbędny, dałaś go, żeby podkreślał pewną Twoją ideę, ale on tylko przeszkadza i rozmydla znaczenie. Nie brzmiałoby lepiej: ilekroć patrzę na daleki horyzont?
Nodoka pisze:gdy śpię czujnym wilczym snem
Znów za dużo określeń.
Nodoka pisze:Nocą, gdy śpię czujnym wilczym snem, w moich uszach brzmią czułe słowa powitania i pociechy.
"Życie, które nie ma końca... Czy nie tego każda istota pragnie najbardziej?"
Słucham tych szeptów i już się nie boję. Śmierć to dla mnie oddalający się wciąż horyzont. Czasem wyobrażam sobie, że biorę łódź i płynę. Płynę i widzę, że gładka i prosta linia, gdzie spotykają się niebo i ziemia, istnieje naprawdę. A za nią jest czarny wodospad, w który chcę się rzucić, by zostawić ten przeklęty świat raz na zawsze.
Nic nie rozumiem z tego fragmentu. Bo bohater słyszy głos morza kiedy patrzy na horyzont. Ale jak może patrzeć i spać równocześnie? I zupełnie nie rozumiem tej metafory z horyzontem i śmiercią.
Nodoka pisze:wyryte w surowym, przydymionym drewnie stropowych belek
Przydymionych belkach stropu?
Nodoka pisze:po obu stronach od wejścia rozstawiono
Po obu stronach kogo czego? wejścia. A od daje się w wyrażeniu od strony (wejścia na przykład). Rozstawiono wprowadza stagnację do opisu, wg mnie lepiej byłoby stały ALE to moje subiektywne odczucie.
Nodoka pisze:a scena, gdzie wieczorami do dźwięków pianina tańczyły roznegliżowane panie
Narzuca się na której. Dźwięki pianina też bym wywaliła, wiadomo, że jak tańczyły, to do jakiejś muzyki, a o ile nie używasz dalej w opowieści rzeczonego pianina, to jego wprowadzenie w tym zdaniu daje wrażenie chaosu.
Nodoka pisze:nękał jego wiekowe ulice i mury.
Bez murów. Z murami zdanie traci rytm.
Nodoka pisze:w stronę głównego wejścia
W gospodach zazwyczaj jest wejście główne i wejście od zaplecza. Jednak w tym wypadku jest tak oczywiste, że chodzi o wejście główne, że nie potrzeba tego zaznaczać.
Nodoka pisze:czający się głęboko w nim lęk
Bez głęboko. Po co to dodawać? Poza tym nieładnie współgra ze słowem czający się - czaić się to tak, jakby miał zaraz wyskoczyć, ukazać się. Głęboko może być ukryty - wtedy by bardziej pasowało.
Nodoka pisze:W swej pustej gospodzie, o trzeciej nad ranem, barman czekał na kogoś, kto zgodnie z zapowiedzią, miał się tu pojawić przed świtem.
Już wiemy, że gospoda (nie tawerna?) jest pusta, opisałaś to. No i 3 am to nie jest właśnie przed świtem przypadkiem? ;)
Nodoka pisze:Nagły łomot w szybę sprawiło
Nagłe łomotanie. ;) No i czy przy takim gwałtownym zdarzeniu nie lepiej byłoby pisać czasownikowo? Nagle coś załomotało w szybę, sprawiając, że podskoczył, omal nie wypuszczając kufla. Rzeczowniki, strona bierna, nadmiar przymiotników spowalniają akcję.
Nodoka pisze:już tylko za jeden róg, szarpany przez porywisty wicher, powiewał szyld z napisem: "Gospoda pod Morświnem". Zerwany kawałek łańcucha uderzał w witrynę z dźwięcznym stukotem, na szybie zaczęła rozrastać się siatka pęknięć. Jeszcze jeden mocniejszy podmuch i szyld oderwał się całkowicie, a wiatr poniósł go gdzieś daleko, w zupełnie inną część miasta.
Brakuje mi połączenia tych zdarzeń - uderzania i pękania, a potem oderwania (czemu w czasie przeszłym?) i odlatywania. Dynamiki brak. No i tak: barman gapi się w okno, a narrator opisuje to co barman widzi. Skąd więc wiadomo, że szyld uleciał w dalekie regiony miasta? Wkrada się nielogiczność - zupełnie niezauważalna, nierażąca, ale sprawiająca, że tekst się gorzej czyta.
Nodoka pisze:podczas gdy...
Raptem jego tok myślowy został przerwany.
Łopatologizm. Wiadomo, że tok myślowy, i wiadomo że przerwany (wielokropek i te sprawy). Po co powtarzać?
Nodoka pisze:Oderwawszy wzrok od okien, na tle drzwi wejściowych, barman ujrzał cień ludzkiej sylwetki. Na jedną okropną sekundę serce podskoczyło mu do gardła, zastygł na wdechu, po czym zachichotał nerwowo.
Przegadane! Cień ludzkiej sylwetki na tle drzwi wejściowych? Widziany od wewnątrz? To znaczy, że jak? Używasz tylu słów, a ja nie potrafię sobie wyobrazić tej sceny. Cały akapit można zamknąć w jednym zdaniu: Nagle serce podskoczyło mu do gardła na widok stojącego w drzwiach człowieka. Albo jakkolwiek inaczej. :P Niech każdy wyraz niesie jakieś znaczenie. No i kolejny osobisty wtręt: nienawidzę chichoczących mężczyzn. Odetchnął z ulgą? Parsknął śmiechem? Chichoczący mężczyzna to dla mnie ktoś pokroju pana Collinsa z Dumy i uprzedzenia. :P
Nodoka pisze:- Przestraszyłeś mnie, Kohn - powiedział, kładąc dłoń na piersi.
To kładzenie dłoni na piersi jest trochę niejednoznaczne. Nie wiem dokładnie czemu ma służyć - podkreśleniu przestrachu? Bo mnie się skojarzyło raczej z fryzjersko-kelnerską formą przywitania. ;) A takie niejednoznaczne jest moim zdaniem równocześnie niepotrzebne.
Nodoka pisze:Pełnym gracji i pewności siebie krokiem przybysz ruszył w stronę kontuaru.
Pełnym gracji? Jak w balecie? ;D
Nodoka pisze:Stopy w wysokich skórzanych butach sięgających połowy ud
Przeczytałam to szybko i w moim umyśle wykrystalizował się obraz stóp sięgających połowy ud.
Nodoka pisze:Stopy w wysokich skórzanych butach sięgających połowy ud nie wydawały żadnego dźwięku w kontakcie ze śliskim parkietem.
Przeczytaj to zdanie. Hesus! Strasznie długie jak na ładunek informacji, który niesie. No i stopy oczywiście nie mogły rzeczonego dźwięku wydawać bo NIE MIAŁY kontaktu z parkietem. Czy w dalszej części któryś z bohaterów się ślizga na tym parkiecie? Jeśli nie to ten ślizgający przymiotnik out.
Nodoka pisze:Zbliżył się do jednego z barowych stołków i ze zwinnością akrobaty, wspiął się na niego jednym płynnym ruchem.
Wspiął ze zwinnością akrobaty? Ja rozumiem na szafę, słup, drzewo... Ale na stołek? Wskoczył zwinnie na jeden z barowych stołków will do.
Był to mężczyzna, szczupły, średniego wzrostu, cały skąpany w czerni. Jego włosy okrywał czarny spiczasty kaptur, nasunięty aż po ciemne, proste brwi. Poniżej znajdowały się oczy w jasnym kolorze, trudnym do określenia przy tak słabym oświetleniu; resztę twarzy zakrywała cienka, czarna chustka, pod którą widniał zarys nosa i podbródka.
1. Radzę unikać takich opisów (zaczynających się od Był to mężczyzna), a raczej wplatać informacje w akcję. 2. Skąpany w czerni? (Ale że jak to???) 3. Bez jego - opisujesz go, więc wiadomo, że nie barmana. 4. Poniżej - czego? kaptura? 5. Z tego opisu generalnie wynika, że barman nie znał dobrze przybysza, skoro nie wiedział wcześniej jaki ma kolor oczu.
Nodoka pisze:zagadnął, przybierając otwartą postawę
To znaczy jaką?
Nodoka pisze:Mam tylko nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz? - upewnił się z niesmakiem.
Jak można upewniać się z niesmakiem? W ogóle, na początku wydaje się być zadowolony, że barman zajmuje się na powrót paserstwem, a potem daje wyraz odmiennym uczuciom.
Nodoka pisze:To wściekłe babsko w ciągu dwóch lat węszenia po ulicach miasta
Wyrzuciłabym to. A całe zdanie za długie się wydaje, traci się wątek w którymś momencie.
Nodoka pisze:patrząc na niego z niemal zabobonnym lękiem i podziwem
Zabobonny może być lęk (aczkolwiek tutaj niezbyt chyba pasuje, bo wychodzi na to, że barman się go boi PONIEWAŻ zalazł babsku za skórę), ale już nie podziw. Z mieszaniną lęku i podziwu?
Nodoka pisze:Gołym okiem widać było
Bez gołego oka.
Nodoka pisze:- Ciebie złapałaby i powiesiła szybciej niż zdążyłbyś skłamać, że jesteś niewinny.
Nie rozumiem tutaj tego trybu przypuszczającego. Złapałaby gdyby co?
Nodoka pisze:wiśniowym płynem
Jak wino to bordowym. ;)
Nodoka pisze:Kohn rozpiął kilka srebrnych sprzączek przy swej - wynocha kurtce z miękkiej, czarnej skóry i wyciągnął zza pazuchy zamszowy woreczek
Srebrne, miękka, czarna, zamszowy. Dużo. :P Sprzączki zazwyczaj są metalowe i raczej nie złote - można odpuścić.
Nodoka pisze:Energicznym ruchem odwiązał rzemyk, po czym złapał mieszek za dno.

Czy rzeczywiście potrzebujemy tylu szczegółów? Rozpiął kurtkę, wyjął woreczek i wysypał z niego to i tamto - więcej tu akurat nie potrzeba.
Nodoka pisze:barwie czerwonej i intensywnej jak tętnicza krew.
Tu jest dobry przykład na to, jak chcąc coś podkreślić, zamazujesz to. Krew sama w sobie jest bardzo mocnym porównaniem, tętniczowość spycha ją na medyczne rejony skojarzeniowe. No i rubiny są czerwone, jak krew, wszyscy to wiedzą. Jeśli chcesz podkreślić wrażenie, jakie wywarły na barmanie, to raczej błyskiem, kontrastem z czarnym podłożem, głębią barwy.
Nodoka pisze:Wypił duszkiem całą zawartość, po czym zaczął następną kolejkę
Już wcześniej to zrobił, może warto by było do tego nawiązać? Bo tak robi się trochę powtórzenie znaczeniowe. No i kolejka jakoś mi tu nie brzmi - to raczej do wódki, niż to wina...
Nodoka pisze:ale widok świecidełek zdawał się go uspokajać
Świecidełek? To dość lekceważące słowo jak na super hiper piękne rubiny.
Nodoka pisze:Niby co? - odpowiedział złodziej najniewinniejszym tonem.
Wyrzuciłabym.
Nodoka pisze:za bardzo cię ceni, by narazić cię na niebezpieczeństwo...
- Cały czas się narażam - przerwał mu Kohn.
- No tak, ale zmierzam do tego, że Don wolałby stracić pięciu swoich ludzi niż ciebie...
- Ja też jestem jego człowiekiem.
- Masz więcej swobodny niż inni
Nie wiem czemu ma służyć ta wymiana zdań. Męczy mnie coś w niej, jakby obaj mówili na dwa zupełnie inne tematy.
Nodoka pisze:- Nie, nie trzeba - odmówił natychmiast Kohn
Wiemy, że odmówił (nie, nie trzeba) i wiemy, że natychmiast (narrator nic w międzyczasie nie sygnalizuje) - po co się więc powtarzać?
Nodoka pisze:rozbryznęły się na posadzce, po drugiej stronie kontuaru.
Kohn wiedział, że coś jest nie tak, więc narracja przeskakuje na jego punkt widzenia (narrator nie może się najwyraźniej zdecydować). Skoro tak, rzeczony Kohn nie mógł widzieć posadzki po drugiej stronie kontuaru, no chyba, że przechyliłby się bardzo mocno do przodu, a jak mi się zdaje nie to było mu w głowie.
Nodoka pisze:Była niskiego wzrostu, ale za to niezwykle kusząco zaokrąglona w biodrach i piersiach.
Dlaczego za to? Niski wzrost to jakaś wada? No i słowo kusząco niezbyt tu pasuje, bo nie mówimy o panience do towarzystwa tylko o, jak się domyślam - wściekłej babie.
Nodoka pisze:Mam cię , Kohn - rzuciła krótko niskim
Nie można rzucać czegoś (w sensie mowy) inaczej niż krótko. Zresztą widać, że krótko.
Nodoka pisze:- Bo twój nos jest na wysokości mojej pachy? - zgadywał Kohn.
Koniecznie wyrzucić zaznaczenie, psuje cały efekt. W ogóle, zauważyłam, że u Ciebie zawsze musi być jakiś dookreślnik mowy. Mowa + czynność (- Nie możesz. - Barman odwrócił się obrażony.) właściwie nie występuje. Bardzo obciąża to tekst.
Nodoka pisze:W każdym razie postanowiła uraczyć Armina opowieścią o swym niecnym planie, który wciągnął go w sam środek zasadzki.
Plan wciągnął? No i ten niecny plan...
Nodoka pisze:- To dość oczywiste.
Tak, dla czytelnika też. Skróć dalszą część jak się da, a najlepiej wytnij. Albo przerób tak, by było trochę zaskoczenia.
Nodoka pisze:Uśmiech przygasł na twarzy Armina pod czarną chustą jak płomień zduszonej świecy. Jej groźby nie były wyssane z palca.
No ok, wcześniej był taki wyluzowany nawet z perspektywą stryczka, aż tu nagle taki strach przed dwuosobową celą... ?

Wypunktowałam najważniejsze błędy, część z nich się powtarza wielokrotnie. Nie są jakieś baaardzo tragiczne, raczej świadczą o tym, że nie opanowałaś do końca języka, którym się posługujesz. Takie to wszystko rozmamłane, dużo słów, a mało treści. Ale nie jest źle, nie miałam uczucia, że właściwie nie wiadomo w co ręce włożyć, jak to czasem bywało tu na forum. ;) Narracja mi się niezbyt podoba, bo przeskakujesz ciągle od wszystkowiedzącej, potem trochę do barmana, potem trochę do Kohna... I nie wiadomo niekiedy o co chodzi. Rozmowa bohatera i bohaterki jest przegadana. Przeczytaj ją po jakimś czasie, a to zauważysz. Ciągle któreś z nich milknie znacząco albo zmienia minę... miała być iskrząca się i pełna napięcia, a wyszła trochę chaotycznie. Najlepszy moment jest tu:
Nodoka pisze:- Milcz (swoją drogą po co to mówi, skoro strażnik już i tak ucichł?) - warknęła. - Mamy czas. Poczekamy aż na ulicach zbierze się więcej ludzi. Oprowadzimy go dookoła miasta, zakutego i sponiewieranego. Chcę by posmakował upokorzenia...
- Dorastałem na ulicy, Bergs. Wiem, czym jest upokorzenie.
- Och, doprawdy? - ironizowała Lavinia. - Zapewniam cię, że prawdziwe upokorzenia dopiero się czekają...
Nie dajesz żadnego określenia, a i tak można spokojnie wywnioskować jakim tonem on to mówi. Natomiast zamiast warknęła dałabym jakiś opis czynności, który by ją charakteryzował. Walnęła pięścią o stół? Ironizowanie też niepotrzebne, przecież to widać samo przez się.
No i uważaj na scenę początkową rozgrywającą się w karczmie/gospodzie/tawernie/innym przybytku serwującym jedzonko. Gdyż jest to bardzo wyświechtany motyw.
Ogólnie nie jest źle moim zdaniem, pomysł jest ciekawy - bezczelni złodzieje zawsze znajdą miejsce w moim sercu - a scena nieźle zbudowana. Tylko ten styl! Więcej minimalizmu. ;) Trzymaj się!
A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não

6
Czy nie mieliście nigdy wrażenia, że miejsca, w których jesteśmy zdają sobie sprawę z naszej obecności? Że twory natury, dzieła ludzkich rąk, elementy krajobrazu posiadają świadomość i duszę, nie mniej skomplikowaną i złożoną od naszej?
Mnie zawsze wydaje się, że morze wpatruje się we mnie. Właśnie tak. Jestem starym człowiekiem i możecie brać moje słowa za bajdurzenie znudzonego, samotnego dziwaka, lecz ilekroć wysyłam moje wciąż przenikliwe spojrzenie tam, gdzie mieści się horyzont, a fale marszczą się muskane powiewem bryzy, słyszę jego głos. Nocą, gdy śpię czujnym wilczym snem, w moich uszach brzmią czułe słowa powitania i pociechy.
"Życie, które nie ma końca... Czy nie tego każda istota pragnie najbardziej?"
Słucham tych szeptów i już się nie boję. Śmierć to dla mnie oddalający się wciąż horyzont.
O rety, zaimków, a zaimków. I zmieniłabym to pierwsze „naszej” na „waszej”, skoro już zwracasz się w 2 os. l. mn.


przydymionym drewnie stropowych belek . Na drewnianym parkiecie
Powtórzenie

Niezapowiedziany sztorm uderzył w portowe miasto Karat niespodziewanie jak podstępny cios zabójcy
Skoro niespodziewanie to wiadomo, że niezapowiedziany.

Stojący za kontuarem łysy, korpulentny mężczyzna o wydatnym brzuchu, pucował kufle kawałkiem kraciastej szmatki, wsłuchując się w szaleństwa gniewnej pogody.
To jest przykład zbytniego opisywania szczegółów. Kogo obchodzi, w jakie wzroki była jakaś tam szmatka? Wystarczyłoby same „pucował kufle”, reszta obrazu w głowie czytelnika już sama się dorysuje.

Wydawał się być spokojny, lecz lekkie drżenie dłoni i ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę głównego wejścia,
Gdybym zobaczyła człowieka z drżącymi dłońmi i rzucającego ukradkowe spojrzenia, wcale nie wydawałby mi się spokojny.

W tej sytuacji wątpić należało, czy gość przybędzie tej nocy.
Przekombinowane to zdanie. Poza tym powtórzenie.

Raptem jego tok myślowy został przerwany.
To też jest jakieś na siłę rozbuchane. Dla mnie brzmi wręcz komicznie.

Był to mężczyzna, szczupły, średniego wzrostu, cały skąpany w czerni. Jego włosy okrywał czarny spiczasty kaptur, nasunięty aż po ciemne, proste brwi. Poniżej znajdowały się oczy w jasnym kolorze, trudnym do określenia przy tak słabym oświetleniu; resztę twarzy zakrywała cienka, czarna chustka, pod którą widniał zarys nosa i podbródka.
Niepotrzebnie wspominasz o tych czarnych częściach garderoby, wiemy, że postać była cała w czerni. Poza tym brwi zazwyczaj są ciemne, nie wiem, po co o tym mówisz. I skoro mówisz, że oczy były jasne, jest to już jakieś określenie koloru. To nie tak, że koloru w ogóle nie dało się określić przez słabe oświetlenie. Wspominanie o zarysach nosa i podbródka też moim zdaniem zbędne. Czytelnicy wiedzą, jak wygląda ludzka twarz. Ten fakt byłby istotny, gdyby np. bohater w wyniku wypadku nosa nie miał.
odezwał się swobodnym głosem, przytłumionym przez chustkę.
Swobodnym to znaczy jakim? Dla mnie swobodny oznacza niczym nieskrępowany, co kłóci się z kolejnym określeniem. Swobodny, przytłumiony głos?
W samą porę zdecydowałeś wrócić do paserstwa.
Zjadłaś „się”
Horacy zaśmiał się sztucznie, starając się sprawiać wrażenie człowieka wyluzowanego i pewnego siebie.
O nie, to słowo zdecydowanie nie pasuje do obranego stylu i realiów opowiadania.
Bojąc się, że złodziej to spostrzeże, odwrócił się i sięgnął na wiszącą z tyłu półkę i spośród ustawionych w rządku butelek, wziął tę z ciemnozielonego szkła.
Przegadane. Zamiast zwykłego „odwrócił się i wziął jedną z butelek”. Wiemy, że były tam butelki, w końcu to stoisko barmana. Możemy się domyślić, że stały na półce, a nie na podłodze. A czy na wiszącej, czy stojącej czy jeszcze jakiejś innej – to nieistotne. Podobnie jak to, że butelka była ciemnozielona.

wyciągnął zza pazuchy zamszowy woreczek. Energicznym ruchem odwiązał rzemyk, po czym złapał mieszek za dno.
Znowu przegadane. Każdy wie, jak wygląda wysypywanie rzeczy w woreczka.

Nalał go wreszcie po brzegi, po czym uniósł jak do toastu i rzekł: - Twoje zdrowie.
Nalać kieliszek po brzegi? Brzmi dziwnie. Naturalniejszym byłoby „napełnić”. I czemu JAK do toastu? Przecież to był toast, a nie coś w stylu toastu.

Przestał wpatrywać się w półmrok za swymi plecami i nie wiedząc najwyraźniej, co począć z rękami, zaczął trącać czubkiem palca jeden ze swych drogocennych, zdobycznych rubinów, obracając go pod różnymi kątami i obserwując grę światła.
Pogrubione można wywalić. Nie ucierpi na tym ani sens zdania, ani fabuła. Natomiast zyskasz na dynamice i płynności czytania. A jeśli ciężko byłoby Ci tak mocno okroić to zdanie, to na pewno wywal „nie wiedząc najwyraźniej, co począć z rękami”.

Wiedział już, że coś jest nie tak. Czuł to przez skórę, zupełnie jakby posiadał szósty zmysł.
A mimo to za chwilę wypaplał, że to on dokonał tej kradzieży. Bez sensu. To co to za szósty zmysł?

A może po prostu lubiła się chwalić swym sprytem. W każdym razie postanowiła uraczyć Armina opowieścią o swym niecnym planie, który wciągnął go w sam środek zasadzki.
Taaa. To takie filmowe. Przeciwnicy zawsze tuż przed schwytaniem/zabiciem tego drugiego prawią mu mega długie gadki o tym, jak udało im się go złapać oraz jak zamierzają go zabić. W tym czasie nasz bohater ma jakieś milion szans na ucieczkę. Mogę się założyć, że i w tym wypadku tak będzie.
Gdyby Lawinia rzeczywiście była tak dobra w swoim fachu, jak twierdzisz, na pewno najpierw obezwładniłaby i zakuła złodzieja, ewentualnie później, skoro już jest taka gadatliwa, wdawałaby się w jakieś bezsensowne gadki.

Trwało to jedną, może dwie sekundy, ale kiedy znowu zwróciła twarz ku Arminowi, jego już tam nie było.
O, proszę, zgadłam! To nie było trudne do przewidzenia. Powiem więcej – to było strasznie przewidywalne…


Twój styl nie jest lekki, czasami musiałam mocno się skupiać podczas czytania, żeby wyłapać wszystkie szczególiki i umiejscowić je w tworzonym w głowie obrazie. To było czasem męczące. Miałam wrażenie, że Ty wręcz nie potrafisz czegoś NIE opisać, po prostu zostawić to wyobraźni czytelnika lub uznać za totalnie nieistotne.
Dialogi – oba były za długie, momentami nudne. Spokojnie można by je odchudzić. A już na pewno te docinki Lavini i Armina. O roztropności postępowania Lavini mówiłam już wcześniej. Odniosłam też wrażenie, że w obu tych dialogach występuje zupełnie inny Armin. Pierwszy jest znudzony, zimny, oschły, łatwo się denerwuje. Drugi to flirciarz z poczuciem humoru. Ja wiem, że w obecności kobiet mężczyźni mogą zachowywać się inaczej, ale naprawdę miałam wrażenie, że to dwaj różni bohaterowie.
I, jak już wspominałam, wszystkie wydarzenia dało się przewidzieć. Najpierw, że barman zdradzi Armina, a gdzieś w tawernie czai się patrol i tylko czeka, aż ten się przyzna do kradzieży. Później, że podczas pogadanki Lavinii, złodziej zwieje.

7
Naprawdę bardzo, bardzo Ci dziękuję za tak szczegółową opinię. Właśnie o coś takiego mi chodziło:) Jutro poświęcę trochę czasu i przestudiuję dokładnie wszystkie uwagi. Na razie zrobiłam to pobieżnie i wreszczcie wiem, co konkretnie robię źle. Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki.

[ Dodano: Sro 20 Paź, 2010 ]
Stokrotne dzięki wszystkim:)
"I'm Alive, I'm Alive, oh yeah
Between the good and bad is where you'll find me,
Reaching for heaven.
I will fight, and I'll sleep when I die,
I'll live my life, I'm Alive!"

8
A, jeszcze przypomniała mi się jedna rzecz, która mi zgrzytnęła podczas czytania.
Z jednej strony opisałaś dosyć dokładnie wnętrze tawerny, a z drugiej - nie wspomniałaś o bardzo istotnej dla fabuły rzeczy. Dopiero w połowie tekstu dowiadujemy się, że tam były jakieś schody, wyższe piętro. I mówisz to tuż przed tym, jak wyskoczyli stamtąd strażnicy. W efekcie wyglądało to jak deus ex machina. Piętro, gdzie mogli ukryć się strażnicy, pojawiło się nie wiadomo skąd.

Cieszę się, że przydał się mój komentarz. Ale pamiętaj, że nie jestem wyrocznią ;)

9
Obywatelka AM pisze: Cieszę się, że przydał się mój komentarz. Ale pamiętaj, że nie jestem wyrocznią ;)
W porządku:) Ale doceniam, że chciało Ci się poświęcić tyle czasu, by mi pomóc spojrzeć obiektywnie na moją pracę. Sama teraz doszłam do wniosku, że mój styl pisania jest strasznie... hmmm... "wydumany". ;)
"I'm Alive, I'm Alive, oh yeah
Between the good and bad is where you'll find me,
Reaching for heaven.
I will fight, and I'll sleep when I die,
I'll live my life, I'm Alive!"

10
Obywatelka i Lili wykonały już gigantyczną pracę, wyłapując błędy i skupiając się na bardziej szczegółowych poprawkach. Na początek muszę się podpisać pod ich zarzutami, ponieważ miałam podobne odczucia podczas lektury.
Jestem starym człowiekiem i możecie brać moje słowa za bajdurzenie znudzonego, samotnego dziwaka, lecz ilekroć wysyłam moje wciąż przenikliwe spojrzenie tam, gdzie mieści się horyzont, a fale marszczą się muskane powiewem bryzy, słyszę jego głos.
Długie zdania - to raz. Przeczytaj to sobie, próbując zachować jakąś melodykę. Jest ciężko. Strasznie dużo określeń, do tego jedno mocno koślawe (to wysyłane spojrzenie).
Wydawał się być spokojny, lecz lekkie drżenie dłoni i ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę głównego wejścia, zdradzały czający się głęboko w nim lęk.
Zaimki. W tym zdaniu na pewno mogłaś zrobić kompletny koszmar, więc i tak nie jest najgorzej, ale nawet takie szczegóły kłują. Bo w końcu w kim ma się czaić ten lęk. Jedno słówko mniej, a zdanie brzmi o niebo mniej łopatologicznie.
Stopy w wysokich skórzanych butach sięgających połowy ud nie wydawały żadnego dźwięku w kontakcie ze śliskim parkietem
Nieźle się uśmiałam przy tym zdaniu - wiem, że da się je zrozumieć "normalnie", ale brzmi trochę jakby miał stopy sięgające połowy ud xP

Powiem szczerze, że dalej trochę się poddałam. Nie miałam pojęcia, co wypisywać, a co już zrzucać na ogólne hasło: mniej przymiotników, zaimków, przysłówków, mniej zbędnych informacji!
Niektóre fragmenty po prostu przebiegłam wzrokiem, bo niestety mnie nudziło.

Z zasady lubię luźny, gawędziarski styl, w którym niekiedy jest to i owo niepotrzebnie wymienione, wspomniany jakiś nieistotny fakt itp., ale Ty niestety przedobrzyłaś. Strasznie ciężko się to czyta, nie sposób pozwolić myślom się rozluźnić, bo trzeba śledzić, co było czarne, co fioletowo-różowe, śliskie i niepokojąco błyszczące itp. Pewne elementy ok - jeżeli bohater ma znak szczególny to możesz o nim wspomnieć, ale jeżeli jest jednym z setki typów tak samo ubranych, tylko ma kamizelkę w innym odcieniu, to odpuść. Zaufaj czytelnikowi - zostawienie go na chwilę bez opieki nie spowoduje, że jego wyobraźnia ustawi w miejscu Armina jednookiego murzyna w czapce błazna i KBKSem w łapie.
Tak, wiem, piszę oczywistości, ale myślę, że powtórzenie ich sobie sto razy Ci nie zaszkodzi.

Dialogi są nudne. Niby udaje Ci się przekazać w nich jakiś konkretny obraz zachowania bohaterów, ale za długo z tym walczysz. A już podkreślanie w dziesięciu wypowiedziach, jak to barman jest zdenerwowany trochę godziło w inteligencję czytelnika. Naprawdę nietrudno było to od razu dostrzec. ;)

No właśnie... Ogólnie nietrudno tu się zorientować w fabule. Ja nie lubię patrzeć na to, jak bohater robi z siebie kretyna - patrz Lavinia - więc mnie to zirytowało. Uważam, że nawet najbardziej oklepany motyw można fajnie wykorzystać. Tutaj wyglądało to trochę jak początek słabej sesji D&D.

I to już chyba wszystko. Mam nadzieję, ze nigdzie Cię nie uraziłam. Tekst niestety nie przypadł mi do gustu, stąd czasami nieco ostre uwagi, ale... Masz na pewno możliwości. Lubisz opowiadać - to widać. A jak ktoś lubi opowiadać, to tylko dołożyć do tego styl :)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

11
Dziękuję, na pewno i Twoje uwagi wezmę sobie do serca.
"I'm Alive, I'm Alive, oh yeah
Between the good and bad is where you'll find me,
Reaching for heaven.
I will fight, and I'll sleep when I die,
I'll live my life, I'm Alive!"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”