Rozdział I
Dzwonki
Z pamiętnika Marzeny
(wpis po części fikcyjny)
25 marca 2007 r.
Postanowiłam pójść dalej. To głupie. Pisząc o tym czuję się jak niespełna rozumu. Zresztą zawsze tak się czuję, nie zależnie od tego na jak genialny pomysł wpadnę. Wczoraj odkryłam tę drogę. Może to zabrzmi dziwnie ale kiedy wkroczyłam na nią poczułam się silna. Czułam strach. Nigdy tam wcześniej nie byłam. Ale po chwili minął, a na jego miejsce przyszła jakże dla mnie typowa spontaniczność i bezmyślność. Poczułam przeszywającą ciszę jakiej tak dawno nie słyszałam. Znienacka wtargnął we mnie ten boski stan błogości i jakoś ogarnięta tą ciszą i samotnością zaczęłam śpiewać. Przez chwilę czułam jakbym unosiła się. Tak jakbym wyszła ze swojego ciała, jednakże robiąc to po raz pierwszy i doświadczając pierwiastek niedowierzania, kiedy nagle moje ciało zapada w sen, skupiając się na jednym elemencie wszechświata, którym w tamtym momencie była właśnie cisza. Słowo to chodziło mi wtedy po głowie, powtarzałam jego słodkie brzmienie, podczas gdy mój głos rozchodził się w niej. Jego abstrakcyjna postać zamieniała się w coś istniejącego, w coś posiadającego kształt, ciężkość, istotę, częstotliwość...
To był chyba jeden z najlepszych momentów jakie w ogóle pamiętam. Poczucie własnej siły i boskości.
Za każdym razem gdy dochodziłam do końca drogi wracałam się. Droga miała około kilometra. Przeszłam ją kilkakrotnie w tą i z powrotem. Dopiero po paru godzinach chodzenia nogi dały mi odczuć zmęczenie. Ledwo doszłam z powrotem do domu.
Rytuał powtarzany był codziennie. Poszerzałam tylko swoje horyzonty każdego dnia dochodząc dalej. Wpierw skręciłam w prawo. Droga za zakrętem była tak długa, że nigdy nie miałam okazji dojść do jej końca. Jednak do końca drogi za lewym zakrętem było całkiem niedaleko. Przyznaję, że tamte okolice są przerażające. Okropne pustki. Gdzie niegdzie ołtarze i krzyże, a na skraju drogi wielki blaszany, zardzewiały most, prowadzący przez tory. Za pierwszym razem patrzyłam na niego z nadnaturalnym zainteresowaniem. Chciałam wiedzieć gdzie jestem, jak daleko zaszłam. Nie potrafiłam tego określić. Nie miałam zielonego pojęcia która jest godzina, gdzie się znajduję .. Byłam jakby ponad czasem i przestrzenią. Nawet przez minutę nie przyszło mi do głowy, że mogłoby mi się coś złego stać. Podeszłam do mostu. Gdzieś obok stała rozbawiona starsza para. Mimo tego nie zakłócali tej pięknej ciszy w około mnie. Ledwo ich zauważyłam. Miałam klapki na oczach. Przez chwile istniałam tylko ja i stary blaszany most.
Nagle zrozumiałam gdzie się znajduje.
Postanowiłam iść wzdłuż torów. Tam cisza była jeszcze głośniejsza i bardziej przeszywająca, a do scenerii doszedł płynący wzdłuż torów strumyk. Nie mogłam się tym wszystkim nacieszyć. Czułam, że jestem zupełnie wolna, tak jak zawsze chciałam. Zamarzyłam pozostać tu na zawsze.
Szłam bardzo długo. Nie zauważyłam, że zrobiło się ciemno, a ja byłam zbyt oddalona od cywilizacji. Właśnie w tym momencie zaczęłam się bać. Ciemność nie pozwalała mi iść dalej. Nie miałam pojęcia gdzie jestem i nie widziałam nic oprócz granatowej ciemności i jasno świecących gwiazd. Trochę jakbym nagle znalazła się gdzieś indziej. Cisza nabrała niewiarygodnie wysokiej częstotliwości. Brzmiała niczym najniższy dźwięk. Przeraziłam się i zaczęłam się cofać.
Następnego dnia nie wróciłam tam. Zostawiłam to miejsce dla mojej wyobraźni. Tak właśnie miałby wyglądać raj. I ten niesamowity dźwięk... Zapragnęłam go nagrać. Wiedziałam, że to nie możliwe. To można usłyszeć tylko na żywo, będąc w stanie błogości i pozbywając się wszystkich myśli i kontaktu z rzeczywistością.
I tak oto już nigdy nie wybrałam się w tamte strony. Zrozumiałam, że to miejsce musi pozostać tylko w mojej głowie jako wspomnienie jednego razu, jako tęsknota. Nie jest mi dane go posiadać. Gdyby tak się stało, stałabym się częścią nierozłączną tego miejsca, nie czułabym się już wolna. Wolnym, tak jak szczęśliwym można być tylko przez krótki czas, kiedy bierzemy świadomy oddech i upajamy się powietrzem, które wchłaniamy czując niezmierną radość z obecnej sytuacji, chwilowego odkrycia, które pozostanie dla nas wspomnieniem na zawsze. Tak jak człowiek świeżo zakochany w swojej wolności. Jak człowiek, który poznając kogoś sobie bliskiego analizuje w głowie boskość drugiej osoby i upaja się nią. Tylko przez chwile.. Po chwili przestaje być wolnym, uzależnia się od szczęścia, błogości, miejsca, czasu, przedmiotu, stanu ducha bądź osoby jednocześnie popadając w skrajność, wraz z którą ulatuje z nas całe szczęście i wolność. W zamian za chciwość otrzymujemy poczucie ulotności i przemijania, które nie pozwala nam się pogodzić z własnym istnieniem..
Rozdział II
Kuchenny stół
O czym jest ta historia? O wykolejonym pociągu, rozstrojonym dzwonku, który jest zagubiony i nie wie co począć. Dzwonek to imię chłopca mieszkającego wraz ze swoją matką w małym nadmorskim miasteczku. Był on typowym sterroryzowanym chłopcem. Jego matka to surowa kobieta, która miała w zwyczaju kontrolować każdy krok swojego prawie dorosłego synka. Dzwonek miał dobre serce, lecz wciąż marzył o życiu gdzieś w odmiennej krainie, z dala od swojej matki, wszystkich i wszystkiego. Kochał fantastykę, bo uwalniała go od przykrej rzeczywistości..
- Gdybym to ja był Bogiem, o ile taki w ogóle istnieje, wszystko przepełnione byłoby magią i fantastycznymi stworzeniami... – rozmarzył się na lekcji religii.
Nauczycielka i reszta uczniów spojrzała na Dzwonka z zakłopotaniem i drwiną.
- Ależ o czym ty mówisz! Stworzenie Boga jest piękne. Przyznaj, że sam nie potrafiłbyś wymyślić coś równie genialnie funkcjonującego.
- Jak na razie nie posiadam boskiej mocy, ale gdybym posiadał, na pewno nie pozwoliłbym, aby ludzie czcili mnie w tej sposób i organizowali lekcje religii. Nie chciałbym być waszym Bogiem... – zadrwił Dzwonek ze złością w głosie. Był niebywale podniecony i przepełniony nienawiścią do Boga.
Reakcja klasy była dość nieadekwatna. Niektórzy wybuchli śmiechem a inni gapili się z wytrzeszczonymi oczami to na Dzwonka a to na katechetkę.
- Dzwonek ty sieroto! Za takie obelgi i nienormalne stwierdzenia dzwonie do twojej mamy, albo natychmiast przeprosisz nas tu wszystkich!!!
Dzwonek milczał a wraz z nim cała klasa. Wszystkie oczy były wlepione w jego twarz, a on pozostał niewzruszony, pamiętając o zachowaniu własnej dumy.
...Tylko nie telefon do mamy...
...
Wylądował za drzwiami. Sam nie pamiętał jak to się stało. Jego matka była jeszcze w pracy. Miał szczęście. Mógł się jakoś pozbierać i przygotować na jej powrót.
Lecz wcale tego nie zrobił. Prędko pobiegł do swojego pokoju i wziął pierwszą książkę z półki jaką znalazł. Wyjął kluczyk z szufladki swojego biurka i pobiegł do kuchni.
Pierwsze na co spojrzał był stół. Stary, drewniany, z wielką komorą zamykaną od środka pod ladą. Dzwonek pośpiesznie wgramolił się do środka. Po omacku zaczął poszukiwać latarki, gdzieś po kontach zakurzonej skrzyni. W końcu wymacał ją i zapalił. Był już teraz całkiem spokojny. Serce przestało bić nierównomiernie.
Książka miała skórzaną, czerwoną oprawę. Na niej namalowany był księżyc, na którym siedział piękny, biały jednorożec. Otworzył i rozpoczął czytanie.
„Noc była spokojna. Gwiazdy układały się w gwiazdozbiory, które tworzyły przepiękne oblicze nieba. Wszystko co zwykłe zapadło w sen, a to co nie pokazuje się w świetle dnia nagle zaczęło istnieć. Wśród nich znajdowało się stworzenie o fioletowych oczach i czysto białej sierści...”
Dzwonek przestał czytać.
...A jeśli coś w tym jest? Jeżeli istnieje coś co mogłoby wyciągnąć mnie z tego koszmaru? A może ja śnię?...
Po tych myślach wrócił z powrotem do lektury.
„...był to jednorożec...”
"Dzwonek" oraz "Kuchenny stół"
1
Ostatnio zmieniony pn 16 kwie 2012, 22:42 przez blindcrow, łącznie zmieniany 3 razy.