
Tupot białych mew.
Pierwsza z powiek uchyliła się z trudem. Jakby machinalnie. W końcu, kiedy człowiek się budzi nie jest w stanie nad tym zapanować. Był świadom, że się uchyliła. Czuł jej ciężar. Ogromny ciężar. Z początku nie był w stanie podnieść drugiej. Czemu ta pieprzona grawitacja jest dziś taka duża? – pomyślał.
Wreszcie udało się całkowicie otworzyć oczy. To był błąd. Pokuj natychmiast zaczął wirować i kręcić piruety. Na dodatek nie zamierzał się zatrzymać by dać odpocząć. Mało tego, on wciąż przyspieszał. Tępo zmieniło się po chwili z zawrotnego na hiperzawrotne. Nie było innego ratunku jak tylko ponowne zamknięcie oczu.
O cholera – wyszeptał. Wziął kilka głębszych wdechów i zabrał się do podejmowanie trudnej decyzji. Musiał wstać. Jego pęcherz się tego domagał. Jeszcze chwila i zastrajkuje. A wtedy dopiero będzie problem.
Dobra. Bądź mężczyzną. – w myślach starał się dodać sobie otuchy. Jeden mały wysiłek i usiadł na brzegu łóżka. W zasadzie to nie taki mały. Ciało zdawało się ważyć tonę. Dopiero po przyjęciu pozycji siedzącej odważył się ponownie spojrzeć na pokuj. Karuzela znowu ruszyła. Tym razem już nie tak gwałtownie, ale wciąż nie dawała się ujarzmić.
Oparł łokcie na kolanach, ukrył twarz w dłoniach i przytrzymał mocno. Tak jakby to mogło powstrzymać nieznośne zawroty głowy. Zauważył, że odruchowo rozstawił szerzej nogi. Nazwał to kiedyś dla żartu „pozycja bezpieczną”. W tej chwili nie wydawało mu się to już takie śmieszne. Zagrożenie zarzygania sobie stóp wydawało się nazbyt realne.
Zaczęło się pojawiać coś nowego. Coś czego jeszcze dzisiaj nie była a musiało w końcu nadejść. Z początku było jak zbyt mocne głaskanie. Jakby ktoś, nie świadomy swojej siły, zamiast delikatnie masować głowę tarł łapa uginając przy tym sklepienie czaszki. Później głaskanie przeszło w monotonne, równomierne uderzenia, wywołujące huk, który następnie odbijał się echem po całej głowie. W końcu i to zjawisko ustąpiło miejsca piorunom, które przy każdym, nawet najmniejszym ruchu, uderzały całymi seriami w jego biedny kalafior.
Kurwa mać – wyszeptał. O tak przyjacielu. Lepiej tego nie mogłeś ująć. Zapragnął kojącego działania środków przeciwbólowych. Odnalazł w szafce lisek z takowymi tabletkami. Zostały już tylko dwie. Trzeba będzie uzupełnić zapasy. Wyjął obie, a opakowanie rzucił na podłogę. Rozejrzał się za jakąś cieczą. Na stoliku stał kartonik po soku. Ciekawe czy coś zostało. Udało mu się sięgnąć bez wstawania. Całe szczęście. Wolał na razie uniknąć tej czynności. Potrząsnął opakowaniem. Ze środka dał się słyszeć plusk jakiegoś płynu.
Mam cię – pomyślał i uchylił wieczko. Powąchał zawartość. Błąd. Już drugi dzisiaj. Zapach taniego soku grejpfrutowego przywołał wspomnienie smaku wódki. Zrobiło mu się niedobrze. Potrzebował czegoś bardziej neutralnego. Potrzebował wody. żadna butelka nie znajdowała się jednak w jego zasięgu. Na stoliczku, z którego wziął kartonik, dostrzegł szklaneczkę z jakąś przeźroczystą cieczą. Wcześniej nie mógł jej zobaczyć, bo tenże kartonik skutecznie ją zasłaniał. Oby to była woda – szepnął. Sięgnął do niej bez najmniejszego trudu. Z niemała obawą powąchał zawartość. Gdyby była to wódka, wymioty byłyby nieuniknione. Nie pachniało jak wódka, wiec nie mogła być to wódka. Całe szczęście. Szybko połknął odnalezione wcześniej tabletki, choć wiedział, że ten pośpiech nie przyspieszy ich działania.
Pęcherz znów zaczął dopraszać się wycieczki do kibla. No dobra. Komu w drogę temu szkło w nogę. Wstał i mimo ogromu zawirowań całego świata udało mu się za pierwszym razem trafić w otwór drzwiowy. Z wejściem do toalety już tak gładko nie poszło, ale najważniejsze, że jakoś w końcu trafił do celu.
Miał już brać się do dzieła, gdy nagły skurcz żołądka wypchnął swoją zawartość na zewnątrz. Dobrze, że deska była już uniesiona. Kiedy resztki przetrawionego pokarmu przestały już wypływać z ust, wnętrzności wciąż miotały się konwulsyjnie po jamie brzusznej. Postarał się nieco uspokoić, gdyż serce biło mu jak oszalałe. Miał w ty wprawę. Wyrównał oddech i poczuł, że wszystko zaczyna wracać do jako takiej normy. Wtedy zauważył, że na powierzchni wody w sedesie pływa jakiś proszek. Musiały to być tabletki, które kilka minut wcześniej połknął. Swoją drogo to ciekawe. Zawsze sądził, że w miarę procesu trawiennego tabletki zmniejszają swoja objętość. Tymczasem one niemal od razu zamieniają się w proszek. A to ci niespodzianka – pomyślał.
Ból głowy znowu dał o sobie znać równie silnym co wcześniej uderzeniem. Ogarnęło go przerażenie. Tabletki. Te, które połknął były ostatnimi jakie posiadał. Podniósł się z podłogi, obmył twarz i wrócił do łóżka. Naciągnął kołdrę prawie na sama głowę. Zrobiło mu się przeraźliwie zimno. Zamknął oczy i postarał się nie myśleć o bólu pulsującym w skroniach.
Za co? – na to pytanie nie uzyskał odpowiedzi. Westchnął kilka razy i obiecał sobie, tak jak poprzedniego dnia, że to był już ostatni raz.