BOGA JUŻ TUTAJ NIE MA

1
BOGA JUŻ TUTAJ NIE MA
Herman EDIT: Bluzgi się zaznacza!

„Tam dopiero w pełni objawia się szatan, gdzie niszczenie nie ma poza sobą innego celu, okrucieństwo dla okrucieństwa się spełnia, upokorzenie dla upokorzenia, śmierć dla śmierci, cierpienie bez celu – albo gdzie cel jest tylko wtórnie przybraną maską racjonalizującą głód niszczycielski.”
Leszek Kołakowski „Rozmowy z diabłem”






Starzec potknął się na zwalisku gruzów i zaklął cicho. W oddali słychać było terkot karabinów maszynowych i huk dział przeciwlotniczych. Nocne niebo naznaczone było milionem świetlistych smug i wybuchów.
Okoliczne budynki, zniszczone i zrujnowane, trawił ogień. Powstanie trwało już od przeszło dziesięciu dni. Warszawa krwawiła w ostatnim zrywie życia.
Starzec, ubrany w zieloną kurtkę i wyświechtane bojówki, zdawał się nie widzieć otaczającego go świata. Szedł przed siebie, co i rusz wywalając się na szary, brudny pył i raniąc sobie kostki.
W głowie mu huczało i dzwoniło, niemal jak wtedy, gdy ojciec zaprowadził go na jarmark i pokazał sztuczne ognie.
Syknął z bólu i poprawił ułożenie kurtki.
Miał dosyć biernego czekania, obserwowania jak młodzi, niewinni chłopcy giną pod gradem pocisków. Miał szczerze i głęboko dosyć tego, że umierają za niego ludzie, podczas gdy on siedzi w piwnicy i nie robi nic.
Wyszedł na miasto, gotowy dołączyć do pierwszego napotkanego batalionu akowców, lub zginąć w samotnej i żałosnej walce do samego końca. Jego jedyną bronią była stara, pokryta patyną szabla ojca, pamiętająca jeszcze czasy pierwszej wojny światowej. Przytroczył ją rzemykiem do paska u spodni; obijała mu się o udo za każdym krokiem.
W bladoniebieskich oczach świeciły się iskry wściekłości, bezsilnego gniewu rozsadzającego mu duszę. Zacisnął palce.
Nad głową, w ciemności, przeleciał z warkotem jakiś samolot.
Starzec skulił się nieco, lecz nie przestał maszerować.

***

- No kurwa mówię ci, że mnie nie chciała wpuścić! – zakrzyknął butnie Andrzej, wydymając usta. – Głupia suka, nie?
Janek pokiwał w zamyśleniu głową. Siedzieli na korytarzu w szkole, na zniszczonej ławce, na której tylko oni mieli odwagę siadać.
- Dziwne – stwierdził Janek. – Myślałem, że da ci dupy bez problemu, to w końcu zwykła kurwa. Każdy ją kiedyś przeleciał.
Zamyślił się na chwilę, po czym dodał:
- Nawet ja.
Andrzej obrzucił go groźnym spojrzeniem.
- Dzięki, cioto. Naprawdę poprawiłeś mi humor.
- Ja pierdolę, przecież staram się jak mogę!
- Nie wychodzi ci.
Na chwilę zapadła cisza, podczas gdy obaj zbierali w sobie siły na dalszą konwersację.
- I tak po prostu odpuściłeś? – ciągnął Janek.
- No chyba kurwa śnisz. Jak mógłbym odpuścić? Byłem na nią napalony jak zdziczały słoń. Wyważyłem drzwi, uderzyłem ją kilka razy, przywiązałem paskami do łóżka i zerżnąłem w sto pięćdziesiąt, głupią zdzirę.
Oczy Janka zalśniły.
- O kurwa! Serio!?
Andrzej pokiwał głową.
Janek zaśmiał się głośno.
- Ale jazda, o kurde! I jak to jest: zgwałcić kurwę?
- Zamknij się.
Janek nie przestawał się śmiać.
- Tego jeszcze nie było!
Rozległ się dzwonek na lekcję. Znudzeni uczniowie, sprawnie i w duchu patriotyzmu wychowywani przez nauczycieli, pełni dobroci, miłości i cnót wszelakich, klnąc szpetnie i głośno powstali z miejsc i zaczęli przygotowywać się do zajęć.

***

Starzec zakaszlał głośno i oparł się o brudną ścianę budynku. Był bardzo zmęczony. Choroba trawiła go od kilku miesięcy.
- Jeszcze trochę, Stasiu – powiedział do siebie. – Jeszcze trochę.
Wtem dał się słyszeć łoskot kopniętych kamieni. Mężczyzna podniósł wzrok i omiótł spojrzeniem okolicę. W oddali, pod ciągnąca się fasadą ruiny, w świetle łuny, zabłyszczały dwa niemieckie hełmy.
Starzec padł na ziemię, na gruzy, kryjąc się za zwaliskiem.
Żołnierze rozprawiali o czymś głośno po niemiecku. Jeden z nich palił papierosa.
W Stanisławie zawrzała krew. Zacisnął palce na rękojeści szabli.
- Chodźcie tutaj, sukinsyny, odpłacę się wam teraz za wszystko, co zrobiliście mojemu narodowi. No dalej…
Niemcy zbliżali się powoli, maszerując beztrosko; ta dzielnica została przez nich całkowicie zajęta.
Stanisław wyskoczył, wyszarpując szablę z pochwy.
- Chodźcie tutaj, zawszeni hitlerowcy! W imię świętej Trójcy rozpłatam wam czaszki!
Żołnierzy tak zaskoczył widok pędzącego w szale starca, niczym husarza w szarży, że nie ruszyli się z miejsc. Papieros wypadł zdziwionemu mężczyźnie z ust.
Posiekł ich na miejscu. Potężnym ciosem z zamachu przeciął jednemu gardło; z rany trysnęła krew i korpus zwalił się na bruk. Drugiemu rozpruł brzuch i powalił kopniakiem.
Gdy było po wszystkim, odetchnął głęboko, kaszlnął trzy razy i splunął na ziemię krwią. Wytarł ostrze o połę kurtki i schował szablę do pochwy. Roztarł ręce.
- Mógłbym zabić wielu takich – stwierdził pogodnie i zabrał się do przeszukania zwłok.
Jedynym, co mogło mu się przydać, była srebrna, poręczna piersiówka w trzech czwartych wypełniona whisky. Pociągnął z niej spory łyk i otarł brudne, spocone czoło.
Spojrzał w dal, a na jego twarzy kwitł, niczym prześliczny kwiat, szeroki, trochę straszny uśmiech.
Uśmiech szaleńca.

***

- I co, Herman, znowu przegrałeś – uśmiechnął się podoficer Glück i klepnął towarzysza po ramieniu. Siedzieli wraz całym oddziałem strzelców na barykadzie, która jeszcze niedawno należała do powstańców. Przed sobą rozłożyli drewnianą pokrywę od beczki i grali na niej w kości, przy świetle palących się warszawskich domów.
Bezpieczni, w miejscu, z którego udało im się już wykurzyć wroga, Niemcy beztrosko spędzali czas.
- Na to wygląda – powiedział Herman i westchnął. Wyjął zza pazuchy biało-czerwoną flagę. Była nieskazitelnie czysta. Podał ją podoficerowi.
- Piękna – stwierdził Glück.
- Mhm.
Ale widać to Glückowi nie wystarczyło. Zawołał:
- „Mhm”!? „Mhm”!? Tylko tyle? Durniu, niedoceniasz chyba prawdziwego piękna. Opowiem ci coś. Wiesz dlaczego flaga niemiecka też składa się głównie z czerwonego i białego?
- Nie.
- Tak myślałem. Otóż, wbrew temu, co mówią wszyscy, nie ma w tym żadnej głębszej symboliki. Myślisz, że Hitler myśląc nad wyglądem flagi starał się dobrać kolory według znaczeń? Hitler? Człowiek z duszą artysty? To bzdura. Po prostu uważał, że najpiękniejszą flagą na świecie jest flaga Rzeczpospolitej. Bije z niej majestat, jakaś niepohamowana siła.
- Bluźnisz.
- Nieprawda.
Zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosami walk, gdzieś w dali, na zachodzie.
- A co z czarnym? – odezwał się wreszcie Herman, wlepiając w podoficera badawczy wzrok.
- Co?
- No, swastyka, na naszej fladze, jest czarna. Skoro kopiował flagę Polski, to czemu dodał czarny?

***

W klasie panował nieopisany zgiełk. Uczniowie rozmawiali ze sobą, nie krępując się tym, że nauczyciel – wysoki, chudy mężczyzna o mysiej twarzy – wylewał z siebie siódme poty, starając się realizować określony plan.
Kamil nachylił się nad ławką i stuknął palcem Michała.
- Michał, idziemy po szkole zajarać?
- Jasne! Masz ziele?
- Mhm. Załatwiłem od Żółwia.
- Zajebiście! Już się nie mogę doczekać.
Nauczyciel chrząknął głośno i kontynuował wypowiedź, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w tablicę:
- Mysz zaganiana jest miotłą w kąt pomieszczenia. Należy pamiętać, aby uczynić to szybkimi, pewnymi ruchami. Nie należy okazywać litości. Mysz to gryzoń. Gryzoń jest szkodnikiem. Gdy zapędzimy już taką mysz, w kozi, jak to się mówi, róg, jesteśmy prawie na finiszu.
Uczniowie go nie słuchali, pochłonięci sobą. Nie zauważyli nawet, że plecie od rzeczy.
- Teraz, drogie dzieci, ostateczna faza. Unosimy stopę, uzbrojoną w but, jak najwyżej potrafimy. Ważne jest, by dobrze wycelować. Następnie, pozbawieni wszelkich emocji, zimni jak lód, jak zawodowcy, zgniatamy gryzonia. Aż wypłyną zeń flaki.

***

Gdyby nie huk eksplozji, który oderwał Hermana i Glücka na chwilę od gry, zapewne nie zobaczyliby pędzącej w stronę barykady postaci.
- Herman, czy ty też to widzisz?
- Tak, zdaje się, że tak.
Środkiem ulicy, z szablą uniesioną ku górze, pędził zgarbiony starzec w prochowej kurtce. Zaczął wrzeszczeć, wzywając po kolei wszystkich świętych.
Herman uniósł wysoko brwi.
- Ci Polacy.
Obaj Niemcy ułożyli spokojnie swoje mauzery na drewnianych skrzynkach, przyłożyli policzki do kolb. Wycelowali.
I wtedy starzec dostał jakby skrzydeł. Tak jak wcześniej biegł trochę niemrawo, potykając się i gubiąc tempo, tak teraz dosłownie w kilku susach doskoczył do barykady.
Niemcy oddali dwa strzały, alarmując tym resztę oddziału. Jeden pocisk śmignął tuż nad prawym uchem Stanisława, urywając pęczek siwych włosów, a drugi zarył w ziemię przed nim i zrykoszetował w bok. To nie był szczęśliwy dzień ani dla Hermana, ani Glücka, ani kolejnych ośmiu Niemców z oddziału strzeleckiego. Wszyscy zginęli pod ciosami szybkiej i kąśliwej szabli zmęczonego wojną starca.
Po przetrząśnięciu wszystkich trupów, Stanisław z niemałym zadowoleniem odnalazł biało-czerwoną flagę. Wyciągnął ją przed siebie i uśmiechnął się.
- Piękna – stwierdził. I nie dodawał nic więcej.
W gratach, z których zrobiona była barykada, odnalazł kij od miotły. Przyczepił do niego materiał, po czym przywiązał sobie całość do pleców. Teraz wyglądał jak prawdziwy rycerz, jak husarz.
Tak ubrany, ruszył dalej przez płonące miasto, kierując się do Woli, do chłopaków z „Parasola”.




***

- Więc tak – zaczął Młody, obierając protekcjonalny ton. Janusz darzył swojego dowódcę wielkim szacunkiem, zresztą jak większość ludzi z oddziału, więc słuchał go uważnie. – Hitler nie jest żadnym „szatanem”, czy jak ty to tam zwiesz. Owszem, może nie postępuje po anielsku, ale to po prostu człowiek. Szajbnięty, rozumiesz, ale człowiek. Z krwi i kości. Nie można o nim mówić, jako o jakiejś „sile wyższej”. Naziści mówią, że jest Bogiem i to jest złe według ciebie, tak?
Janusz westchnął i zastanowił się nad odpowiedzią, z góry jednak wiedział, że jest skazany na porażkę. Młody był niedościgniony w pojedynkach filozoficznych. Sześciu ludzi z oddziału przysłuchiwało się rozmowie, podjadając solone mięso.
- No tak – powiedział wreszcie Janusz, czekając co będzie dalej.
- Doskonale. A nie uważasz, że nazywając go analogicznie szatanem, czyli mówiąc krótko, rozumiesz, „istotą wyższą o złym charakterze” mówimy jednocześnie, że jest czymś w rodzaju bytu doskonalszego?
- Nie do końca, Młody. Wszystko zależy od tego, czy szatan jest w istocie doskonalszy od człowieka, nie?
Młody westchnął.
- Masz rację. Czuję jednak, że niestety tak jest. Gdyby było inaczej, nie dawalibyśmy się kusić i podjudzać. Myślę, że Hitlera trzeba nazywać człowiekiem, bo nim jest, a szatana, szatana widzę, rozumiesz, w całej tej wojnie. Po obu stronach. Szatana widzę w przecinających powietrze kulach, w zapachu krwi, w jęku rannych. Tutaj jest ukryty.
Nastała krótka chwila ciszy, którą odważył się przerwać Roman, nasz strzelec wyborowy:
- Ciekawe, co będzie później.
- To znaczy? – zapytał Kazik.
Roman powiódł po nich smutnym wzrokiem.
- No, co z tej całej walki będzie miała Polska. Bo jasne jest, chłopaki, że powstanie jest z góry przegrane. Zginiemy na tych gruzach. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Ale, tak się zaczynam zastanawiać, z wielką, naprawdę wielką nadzieją, że w przyszłości, jak „Polska będzie z woli Bożej”, to nasza walka nie pójdzie na marne. Że szatan jednak przegra.
Gdzieś w oddali huknęły działa artylerii.
Żołnierze drugiego plutonu, jak na komendę, zaczęli głośno odmawiać „Pod twoją obronę”, myślami będąc w Polsce, która wyrwana jest ostatecznie z jarzma niewoli.

***

Kamil i Michał siedzieli na pniu drzewa, w lesie, gdzieś w Rembertowie. Kamil podał Michałowi zrobionego niedawno skręta. Michał zaciągnął się porządnie i kaszlnął.
- Niezłe – zawyrokował. Świat zmienił kolory, wszystkie problemy zniknęły, wszystko stało się radosne, zabawne.
Butelka wody, w jego dłoniach, nagle zmieniła się w karabin, autentyczny karabin.
- O kurwa! – zaśmiał się, zrywając się z miejsca.
Był powstańcem. Żołnierzem Armii Krajowej. Pobiegł w kierunku krzaków, celując z karabinu do wyskakujących Niemców. Rach, ciach, zabici padają.
- Patrz, Kamil, jestem kurwa powstańcem!
Wokoło wybuchały pociski artyleryjskie, latały kule.
Kamil również, pod naporem wizji Michała, dał się temu unieść.
Biegali po lesie, śmiejąc się głośno i szczerze, strzelali do przeciwników, przeskakiwali przeszkody, walczyli o wolność, a potem zwalili się ciężko pod dwa rosłe dęby. Odpoczywali po ciężkiej walce.
Kamil wziął do ust trochę wody, przepłukał gardło i wylał ją na ziemię. Była brązowa.
- Ja pierdolę! – wykrzyknął Michał. – Przemieniłeś wodę w szczyny!
Bach, mysz zapędzona do kąta.
Kamil się śmieje.
Bach, noga podniesiona.
- Jestem Jezusem! – zawołał wesoło Kamil. – Jestem kurwa Jezusem. Przemieniłem wodę w szczyny! To cud!
Bach, mysz zgnieciona obcasem. Wypływają zeń flaki.
Ucz się, gamoniu. Ucz się. Czemu się nie uczysz? Rozmawialiśmy przecież wczoraj o tym! Dlaczego masz takie oceny!? Do wychowawcy, biegiem marsz! Wychowawca! Mysz, zapędziłeś mysz do rogu, brawo, jesteś już dorosły, ucz się, ucz, doskonale, tak jest, tak ma być.
Zapędziłeś mysz, to teraz ją tłucz!
Zadepcz!

***

Hans Immerich, doskonały snajper z elitarnego oddziału Wermachtu, siedział niepewnie na brzeżku krzesła w gabinecie jednego z najbardziej respektowanych oficerów Gestapo.
- Hans – zaczął wreszcie wysoki mężczyzna o bladej twarzy, stukając palcami o okno – czy słyszałeś coś może o tak zwanym „szalonym husarze”?
Immerich przełknął ślinę.
- Trochę. Same plotki.
- Ten Polak jest nam prawdziwą belką w oku. Rozniósł w pył cały jeden oddział strzelecki! Samemu!
- Bohater?
- Można tak powiedzieć. Pewnie się domyślasz, czego od ciebie wymagam?
- Zabić?
- Mhm.
Wyżeł węgierski, który do tej pory leżał spokojnie na swoim posłaniu w kącie gabinetu, teraz podniósł łeb i zawarczał.
- Cicho, Betty – mruknął oficer i pies się uciszył. Zwrócił się znowu do żołnierza: – Dasz radę?
- Oczywiście, panie oficerze.
- Świetnie.
Mężczyzna wyciągnął z szuflady dębowego biurka plik kartek i wręczył go snajperowi.
- Ostatnio widziano go na Woli, niedaleko pozycji tych świń z „Parasola”.
Zegar wybił dwunastą.
- Czy to wszystko? – zapytał ostrożnie Hans.
- Tak, możesz odejść. Heil Hitler!
Immerich obdarzył gestapowca zmęczonym spojrzeniem.
- Heil Hitler – mruknął i wyszedł, zostawiając mężczyznę samego w ciemnym, pozbawionym życia pokoju.

***

Młody podniósł się lekko na łokciach, aby móc lepiej zobaczyć zbliżającą się kawalkadę Niemców. Szli w szyku patrolowym, jeden z przodu, dwóch za nim, dziesięciu po środku, w luźnym szeregu, dwóch z tyłu. Wszyscy uzbrojeni w pistolety maszynowe niemieckiej roboty. Jeden kapitan.
Schował się ponownie za wykrotem i zerknął na swój oddział. Zmizerowani, brudni chłopcy rwali się do walki. Jedenaście par roziskrzonych oczu wpatrywało się w niego z niecierpliwością. Byli dość dobrze uzbrojeni, szczególnie po ostatniej walce.
Młody gorączkowo myślał. Oceniał szanse.
Znajdowali się na wzgórzu utworzonym z ruin jakiegoś budynku. Leżeli wśród ostrych jak brzytwa kamieni, a pod nimi, na ulicy, przechodziła właśnie kolumna Niemców.
Byli bardzo blisko, czasu było niewiele.
Młody starł pot z czoła i poprawił ułożenie hełmu na głowie. Zacisnął palce na kolbie parabelki.
- Dobra, chłopaki, roznosimy ich.
Ucieszyli się na tę wieść. Dowódca kontynuował przyciszonym głosem:
- Roman, Pięściarz, atakujecie od frontu. Weźcie ze sobą ze trzy sidolówki, przydadzą się. Janusz, Nysa, Polikarp, flankujecie z lewej, od tyłu. Odcinacie im w razie czego drogę ucieczki. Doktor i Karol, dajecie nam stąd osłonę z kaema. Jasne?
Potwierdzili i przygotowali się do walki.
- Na pozycje – zakomenderował Młody. – Czekać na mój sygnał.
Wyjrzał na ulicę.
Czas jakby zwolnił, tętno zaczęło mu bić szybciej i mocniej, w uszach szumiało.
Niemcy zbliżali się, byli coraz bliżej, dało się już odróżnić poszczególne twarze. Byli bardzo, bardzo blisko…
Młody podniósł rękę do góry, aby dać sygnał do rozpoczęcia ataku, ale zamarł w ostatniej chwili.
Nie wierzył własnym oczom.
W stronę kilkunasto osobowego oddziału Niemców pędził od tyłu nieco groteskowy staruszek. Biało-czerwona flaga powiewała mu na plecach. W górze trzymał szablę.
To mogło przeszkodzić w akcji. Młody nie czekał dłużej.
- Teraz! – krzyknął.
Powstańcy zerwali się z miejsc, kaem otworzył ogień.
Niemcy rozproszyli się jak mrówki. Dwóch z nich padło na ziemię, otrzymawszy serię pocisków z góry.
- Oj! Oj! Oj! – krzyczeli Polacy zbiegając po osuwisku gruzów. Pył wzniósł się w powietrze.
W tym czasie Stanisław dopadł do pierwszego z żołnierzy wroga i zadał mu cios od góry. Jakież było jego zdziwienie, gdy zdezorientowany Niemiec obronił się, wyrzucając przed siebie karabin. Starzec okręcił się na pięcie i tym razem ostrze przecięło ciało. Najpierw pozbawił Niemca ręki, później wbił mu szablę w głowę.
Pięściarz wypalił trzy razy ze swojego Lügera, zabijając tym uciekającego Niemca. Teraz przeciwnicy otworzyli ogień. Zza wyłomów, murów i wykrotów posypały się pociski pistoletów maszynowych. Głuchy jęk rozdarł powietrze.
Strzały odbijały się od gruzów, rykoszetowały na kawałkach metalu. Młody syknął, cudem unikając postrzału w nogę i padł na ziemię. Przeturlał się kawałek w dół zbocza i schronił za starymi, wyrwanymi z zawiasów drzwiami. Pociski rozrywały dębowe drewno przy brzegach.
W tym samym czasie Roman wyciągnął zawleczkę z jednej ze swoich sidolówek, podbiegł kilka metrów w stronę pozycji niemieckich i rzucił. Eksplozja targnęła ścianą budynku, dał się słyszeć krzyk rannego żołnierza.
Niemcy odpłacili powstańcowi zmasowanym ogniem. Kule poszatkowały chłopaka jak sito, krew siknęła z wielu otworów. Upadł na ziemię i wydał z siebie ostatni dech.
Doktor skończył ładować pas amunicji do kaema i klepnął Karola w ramię. Znów otworzyli ogień, siekąc po schowanych za osłonami Niemcach.

***

Immerich zaciągnął się papierosem. Stał pod zniszczoną uliczną lampą i przysłuchiwał się oddalonym odgłosom strzelaniny. Myślał.
Czasu było niewiele. Chciał szybko wykonać zadanie i zwinąć się, szczególnie że Wola była teraz niebezpieczna. Pomyślał o swojej żonie, o Gertrudzie, która czekała na niego we Frankfurcie. Zamknął oczy.
- Robię to dla ciebie, Gertrudo – wyszeptał. – Wszystko robię dla ciebie.
Huk eksplozji wyrwał go z zamyślenia. W ruch musiały pójść granaty, a więc nie była to zwykła uliczna potyczka. Za długo trwała.
Omiótł szybkim spojrzeniem okolicę. Gdy wydało mu się, że znalazł odpowiedni budynek, ruszył w jego stronę, zdejmując z ramienia karabin snajperski.

***

Pocisk trafił Pięściarza w ramię. Powstaniec krzyknął rozpaczliwie i upadł na ziemię; pistolet wypadł mu z ręki. Klnąc podniósł go i rzucił się w bok. Nie zdążył się jednak schować. Zabłąkana kula niemieckiego pistoletu maszynowego przebiła mu skroń. Czerwone krople ochlapały wystający kawałek muru.
Stanisław wrzasnął wściekle, wskakując za przewaloną secesyjną kanapę, za którą krył się przeciwnik. Zamachnął się i zadał mu cios przez lewe ramię, nim ten zdążył pomyśleć o obronie.
Niemcy bali się go jak diabła.
Młody obserwował starca z uwagą. Wciąż nie mógł wyjść z podziwu. Coś musiało siedzieć w tym zgarbionym, schorowanym staruszku, jakaś niepohamowana siła, ogromna nienawiść, którą skierowywał przeciwko swym wrogom.
Niemcy zaczęli się wycofywać, uciekali w popłochu pomiędzy budynkami.
Udało się.
Doktor natychmiast porzucił swoje stanowisko i pobiegł doglądać rannych.
Powstańcy odetchnęli z ulgą, rzucili się na ziemię, dysząc ciężko.
Młody westchnął, przetrzepał dłonie i ruszył do stojącego na uboczu, na środku ulicy, tajemniczego starca.

***
Immerich ze swojej pozycji przy oknie widział doskonale swój cel.
Starzec stał na ulicy, wycierając krew z szabli. Wyglądał majestatycznie, dumnie.
Niemiec poczuł do tej postaci niesamowity respekt. Respekt, który kazał mu poczekać chwilę z likwidacją celu.

***

Nauczycielka klasnęła trzy razy w dłonie.
- Cisza! – krzyknęła.
Gwar na chwilę ucichł.
- Chcę wam o czymś opowiedzieć. W Hiszpanii, jakieś czterdzieści kilometrów od miasta Saragossy, znajduje się małe miasteczko Belchite. Czy ktoś o tym słyszał?
Cisza. Uczniowie patrzyli się tępo w przestrzeń, jak zawsze. Michał i Janek uśmiechali się głupkowato, puszczając zajączki z zegarków.
Nauczycielka zacisnęła piąstki, w geście złości i uparcia, i ciągnęła dalej:
- Belchite zostało doszczętnie zrujnowane podczas wojny domowej w Hiszpanii, tuż przed wybuchem Drugiej Wojny Światowej. Niezliczone bomby tak je poraniły, że z dawnej świetności nie pozostało tam prawie nic. Władze jednak postanowiły, że nie będą odbudowywać Belchite. Że zostawią je tak, jak jest, zniszczone i zrujnowane. Ludzi wysiedlili i dali im mieszkania w okolicznych miastach. Belchite do tej pory wygląda tak, jak wyglądało po wojnie domowej. Jest pomnikiem wojny. Pomnikiem zniszczenia. Pomnikiem tego, co robi na naszej planecie szatan. W te wakacje odwiedziłam to miasto. Nawet nie wiecie, jaka drzemie siła w tym widoku. Wyobraźcie sobie, że maszerujecie przez ciche, opuszczone, zrujnowane ulice, oglądacie zapadnięte budynki. W niektórych widać resztki kafelek, pozostałości po rurach kanalizacyjnych, tapetach.
Uczniów już ta opowieść nie interesowała. Znów zaczęli się przekrzykiwać, śmiać, hałasować. Z oczu nauczycielki pociekły łzy. Mówiła dalej:
- W centrum… W centrum Belchite stoi katedra. Kiedyś piękna, kolorowa i wspaniała, teraz zniszczona. W środku zachowały się tylko główne ściany i strop. W kopule tkwi wielka dziura po bombie. Jedyną rzeczą, która się zachowała, jest ołtarz i krzyż. Samotny krzyż pośród zniszczenia. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do środka, panuje nieopisana cisza. Na zewnątrz panuje upał, skwar nie do wytrzymania, ale tutaj w cieniu ruin, czujecie delikatny chłód wiatru. Stajecie na środku zniszczonej katedry i chłoniecie jej ponury widok. Spalone, rozwalone ściany, wyrwane z fundamentów kawałki posadzki, dziura w kopule… Stoicie tam i czujecie, wyraźnie czujecie, że świat jest podły. Że nie ma dla niego ratunku. Że człowiek w naturze ma dążność do autodestrukcji, do zła. Stoicie w centrum katedry, zmęczeni życiem… A krzyż patrzy na was, patrzy i wymaga. Wymaga skupienia, żalu, zadumy. Gdy tak tam stoicie, chcecie walczyć. Chcecie krzyczeć, bo widzicie, że mimo wszystko, cokolwiek byśmy nie robili, nie mówili i nie myśleli, cokolwiek byśmy zaczęli zmieniać i o czymkolwiek zaczęlibyśmy rozmawiać, w każdym kącie, w każdym półszepcie, w każdej minucie waszego życia kryje się szatan, którego chęć niszczenia świata jest niemożliwa do odparcia. I nie potraficie z nim walczyć.
Klasa śmiała się i hałasowała, nie zauważając nawet, że z oczu stojącej bezradnie nauczycielki leją się rzewne, ciężkie łzy. Patrzy się ona na to zdziczenie, na to zło, które kiedyś wykiełkuje w coś gorszego i wreszcie zaczyna rozumieć, że stare ideały, wartości i tradycje, to wszystko o co walczono przez setki lat, to co udało się wreszcie wywalczyć, jest już nieaktualne i niemodne, zniszczyła je starość – najlepsza broń diabła.

***

Młody nie wierzył własnym oczom.
- O-ojcze? – wyjąkał, ścierając z oczu łzy.
Stanisław uśmiechnął się smutno, ujrzawszy umorusanego syna. W jego oczach tliło się współczucie i miłość.
- Pamiętaj – wyszeptał.

***

Niemiec westchnął, widząc całą scenę, ale nie było już czasu na litość.
Klęknął, zdjął karabin z ramienia i oparł go o parapet.
Roztarł palce.
Przyłożył policzek do kolby i wycelował.
Odetchnął głęboko.
Przełknął ślinę i przygotował się.
Szatan pociągnął za spust.


14 sierpnia 2010








POSŁOWIE

Nie wiem, czemu znowu to robię, tak samo jak nie wiem, czemu w ogóle piszę posłowie. Wydaje mi się, że muszę zaznaczyć kilka rzeczy, które są istotne dla tego opowiadania.
Po pierwsze, chciałem prosić o wybaczenie, że znowu podejmuję ten sam temat, który wałkuję już od ponad roku, jeśli nie dłużej. Cały czas jednak staram się go przedstawić jak najpełniej i jak najdokładniej odwzorować moje poglądy.
Świat się psuje, co widać chociażby po ostatnich wydarzeniach pod pałacem prezydenckim. Szatan zaczyna działać nie tylko w typowej dla niego sferze zła, ale zaczyna również się objawiać tam, gdzie nie powinien. Krzyż pod pałacem jest idealnym tego przykładem.
Z drugiej strony, jako chłopak wychowany w duchu tradycji i cnoty, nie mogę milczeć widząc, co dzieje się w szkołach. To tam jest teraz najgorzej. Wszystkie sytuacje dotyczące współczesnych realiów opisałem na podstawie własnych wspomnień i doświadczeń. Nieprawdziwe są tylko imiona, aby nikogo nie urazić.
Miasto Belchite naprawdę istnieje i gorąco polecam je odwiedzić. Wrażenie jest niesamowite.
I wreszcie: podjąłem się napisania historii powstańczej, jako że wydarzenia z Warszawy ’44 są dla mnie najlepszym obrazem heroicznej walki dobra ze złem, walki o przyszłość świata. Postawy, prezentowane przez Polaków walczących w powstaniu są naprawdę godne naśladowania. Jednocześnie głęboko kontrastują z drugim wątkiem głównym, który dotyczy współczesności. Tylko zestawiając tak dwa zgoła odmienne okresy byłem w stanie uzyskać odpowiedni efekt, wskazać zepsucie współczesnego społeczeństwa.
Postać Stanisława, jak i wszystkich powstańców i Niemców, jest całkowicie fikcyjna. O szaleńczym starcu, współczesnym Don Kichocie walczącym w Powstaniu, niestety nie słyszałem.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi to posłowie.
Ostatnio zmieniony wt 31 sie 2010, 22:14 przez Fatal1ty, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Człowieku! Skąd ty sie wziołeś? Ja cię szukam po tym świecie z świeczką w dłoni, w biały dzień i nie mogę znaleźć.

Tekst jest świtny, czasem trochę ciężkawy, ale to pewnie dlatego, że nie mam dziś siły na wyrafinewane słowo pisane. Ale podoba mi się zwłaszcza język narracji, skromne opisy tła. Życie widziane oczyma człowieka, zwykłego, wrzuconego w rzeczywistość jak w sytuacje bez wyjścia, która może tylko doświadczać, bez zbędnych słów, bez emocji.

Weryfikatorzy będą się czepiać formalności. To pewne. Ja wole skupic się na wymowie tekstu. Jako niepoprawny miłośnik apokaliptyki w literaturze i filmie dewastując w swoich tekstach przyszłość często sięgam do przeszłości. Widzę, że to co robisz, robisz z głową, na solidnej podbudowie.

Dobrzej jest czasami przeczytać coś, co boli.
Ból, jest bowiem przyjacielem żywych.

3
Bardzo dziękuję, Lu, za ten pozytyw. :)
Jednakże bardzo bym prosił kogoś o rzeczową, konkretną weryfikację tekstu, bo gdzie tego nie publikuję, to tylko wypowiadają się ogólnie, a ja bym chciał to podszlifować jeśli chodzi o szczegóły.
Liczę na rychłą pomoc. xD

4
Szedł przed siebie, co i rusz wywalając się na szary, brudny pył i raniąc sobie kostki.
W głowie mu huczało i dzwoniło, niemal jak wtedy, gdy ojciec zaprowadził go na jarmark i pokazał sztuczne ognie.
Syknął z bólu i poprawił ułożenie kurtki.
Miał dosyć biernego czekania, obserwowania jak młodzi, niewinni chłopcy giną pod gradem pocisków. Miał szczerze i głęboko dosyć tego, że umierają za niego ludzie, podczas gdy on siedzi w piwnicy i nie robi nic.
Dlaczego wydzielasz zdania z akapitu? Opisujesz, co dzieje się ze staruszkiem; lepiej by było zostawić to razem.
"Wywalając się", zbyt kolokwialne, lepiej "przewracając się" albo jakoś podobnie.
Wyszedł na miasto[1], gotowy dołączyć do pierwszego napotkanego batalionu akowców, [2]lub zginąć w samotnej i żałosnej walce do samego końca.
[1] do miasta
[2] bez przecinka.
Nie rozumiem, czemu walka ma być żałosna?
- No kurwa mówię ci, że mnie nie chciała wpuścić! – zakrzyknął butnie Andrzej, wydymając usta. – Głupia suka, nie?
"Przerywniki" wydziela się przecinkami, powinno być:
- No, kurwa, mówię ci...
Pomijam, że nie ostrzegłeś przed wulgaryzmami, a w dodatku źle je zapisałeś w całym tekście - mówię o interpunkcji.
Na chwilę zapadła cisza, podczas gdy obaj zbierali w sobie siły na dalszą konwersację.
To, co pobrubione, jest niepotrzebne, moim zdaniem. Ta "konwersacja" ma być złośliwością?
Rozległ się dzwonek na lekcję. Znudzeni uczniowie, sprawnie i w duchu patriotyzmu wychowywani przez nauczycieli, pełni dobroci, miłości i cnót wszelakich, klnąc szpetnie i głośno[1] powstali z miejsc i zaczęli przygotowywać się do zajęć.
[1] przecinek
Sprawnie wychowywani przez nauczycieli? Nauczyciele nauczają, wychowują rodzice.
Ten sarkazm jest twoją oceną uczniów, nauczycieli i procesu nauczania i dlatego robi się publicystyka, a ja liczyłam na opowiadanie.
Choroba trawiła go od kilku miesięcy.
Choroba może trawić od środka; kilka miesięcy.
W oddali, pod ciągnąca się fasadą ruiny, w świetle łuny, zabłyszczały dwa niemieckie hełmy.
ruiną fasady. Nie rozumiem za bardzo, o co chodzi? Fasada się ciągnie, ruiny fasady się ciągną? Się czepiam, ale chcę zrozumieć i wyobrazić sobie.

- Chodźcie tutaj, zawszeni hitlerowcy! W imię świętej Trójcy rozpłatam wam czaszki!
Święta Trójca dużymi literami oba wyrazy. Zabijanie w imię czegokolwiek świętego? Wyprawy krzyżowe już się skończyły, na szczęście.
Posiekł ich na miejscu. Potężnym ciosem z zamachu przeciął jednemu gardło; z rany trysnęła krew i korpus zwalił się na bruk. Drugiemu rozpruł brzuch i powalił kopniakiem.

Posiekać można na plasterki lub inne kawałki. Człowieka czy wroga można uciec lub zasiec. Jeśli Stanisław przeciął jedemu gardło, to dlaczego upadł "korpus", co stało się z głową? A drugiego staruszek powalił kopniakiem? Piszesz o nim "starzec" i że pluje krwią, że nie ma siły iść, a po takim wysiłku miał siłę kopać?
Spojrzał w dal, a na jego twarzy kwitł, niczym prześliczny kwiat, szeroki, trochę straszny uśmiech.
Porównujesz uśmiech szaleńca do prześlicznego kwiatu - odważne i cyniczne.
Przed sobą rozłożyli drewnianą pokrywę od beczki i grali na niej w kości, przy świetle palących się warszawskich domów.
Bezpieczni, w miejscu, z którego udało im się już wykurzyć wroga, Niemcy beztrosko spędzali czas.
Lepiej: pokrywę drewnianej beczki.
Pokazujesz obrazek z Nowego Testamentu? Że niby Niemcy grają w kości o Polskę, polską flagę? Zbyt grubymi nićmi szyte, jak dla mnie. Nie wydaje mi się też wiarygodne, żeby jakikolwiek żołnierz niemiecki zachwycił się naszą biało-czerwoną. Oni mieli "wdrukowaną" nienawiść do podbitego narodu. Byli zbyt butni. A poza tym bali się, bo taki zachwyt kosztował doniesienie do Gestapo i front rosyjski.
- Tak myślałem. Otóż, wbrew temu, co mówią wszyscy, nie ma w tym żadnej głębszej symboliki. Myślisz, że Hitler[1] myśląc nad wyglądem flagi[1] starał się dobrać kolory według znaczeń? Hitler? Człowiek z duszą artysty? To bzdura. Po prostu uważał, że najpiękniejszą flagą na świecie jest flaga Rzeczpospolitej. Bije z niej majestat, jakaś niepohamowana siła.
[1] przecinki
myślisz - powtórzenie.
Rzeczpospolitej - nazwa naszego kraju: odmieniamy oba człony, czyli Rzeczypospolitej.
Za takie dywagacje o naszej fladze Niemiec dostałby kulkę w łeb natychmiast, bez sądu. Taki tekst w ustach wroga - niewiarygodne.
Uczniowie go nie słuchali, pochłonięci sobą.
zajęci sobą.
Środkiem ulicy, z szablą uniesioną ku górze,
Czy można unieść coś ku dołowi?
I wtedy starzec dostał jakby skrzydeł. Tak jak wcześniej biegł trochę niemrawo, potykając się i gubiąc tempo, tak teraz dosłownie w kilku susach doskoczył do barykady.
Niemcy oddali dwa strzały, alarmując tym resztę oddziału. Jeden pocisk śmignął tuż nad prawym uchem Stanisława, urywając pęczek siwych włosów, a drugi zarył w ziemię przed nim i zrykoszetował w bok. To nie był szczęśliwy dzień ani dla Hermana, ani Glücka, ani kolejnych ośmiu Niemców z oddziału strzeleckiego. Wszyscy zginęli pod ciosami szybkiej i kąśliwej szabli zmęczonego wojną starca.
Jakiś nadczłowiek to był. Sam pokonał ośmiu czy dziesięciu młodych chłopa.
kierując się do Woli,
na Wolę.
- Heil Hitler – mruknął i wyszedł, zostawiając mężczyznę samego w ciemnym, pozbawionym życia pokoju.
Nikt nie mógł mruknąć pozdrowienia niemieckiego. Musiało być oddane w odpowiedni sposób. Nie wiarygodne jest też zwracanie się do oficera "panie oficerze". W wojsku niemieckim był porządek i przepisy i wszyscy ich przestrzegali. Snajper nie poszedł do anonimowego oficera.
Młody podniósł się lekko na łokciach, aby móc lepiej zobaczyć zbliżającą się kawalkadę Niemców.
kawalkada może być jeźdźców, czasami samochodów. To, co opisujesz była raczej tyraliera, chociaż nie znam sięna wojsku.
W stronę kilkunasto osobowego oddziału Niemców pędził od tyłu[2] nieco groteskowy staruszek. Biało-czerwona flaga powiewała mu[3] na plecach. W górze trzymał szablę.

pogdubione - jedno słowo
[2] nie potrzebne
[3] bez "mu". To zdanie lepiej by brzmiało: W stronę oddziału Niemców pędził nieco groteskowy staruszek z biało-czerwoną flagą na plecach.
Młody westchnął, przetrzepał dłonie i ruszył do stojącego na uboczu, na środku ulicy, tajemniczego starca.
Na uboczu czy na środku ulicy?


Widziałam twój tekst już dawniej, ale nie chciałam go czytać, bo wydał mi się zbyt poszatkowany, pocięty. Napisałam, bo wiem, jak to jest, kiedy czeka się na ocenę i nikt nie ocenia.
Przesłanie opowiadania jest badzo czytelne bez posłowia. Tak widzisz rzeczywistość, jak piszesz. Nie podoba mi się, a nawet przeszkadza, przerzucanie się z jednego bohatera na innego, z jednej epoki w drugą. Takie porównanie tamtych i tych czasów jest, dla mnie, bez sensu.
Zauważyłam sporo błędów rzeczowych, jak dyscyplina w wojsku niemieckim, niewiarygodnych zdarzeń - staruszek, który ma siłę i zwinność Supermena, rozważania filozoficzne na barykadzie. Nieporadność nauczycieli i rozpasanie uczniów też dość groteskowe. Całość przerysowana.
Czytało mi się dość płynnie, parę błędów interpunkcyjnych i frazeologicznych do poprawienia samemu, było też parę literówek. Myślę, że do tekstów historycznych trzeba się bardziej przyłożyć, mówię o realiach.
Chętnie przeczytam inne twoje teksty, bez dydaktyki.
Scio me nihil scire.

5
Pomysł niezły i nieźle też zrealizowany, dialogi Niemców świetne, tylko dialogi współczesnych wydają mi się zbyt drewniane. Na realizm zbyt nierealne, na groteskę też nie bardzo, bo starasz się wymusić realizm. Widać włożony w tekst wysiłek. Szatana mogłeś nieco lepiej "wykorzystać";) bo dobry z niego symbol, jakimś bardziej konkretnym porównaniem, wyrazistą metaforą, jakoś zbyt ogólnikowo go potraktowałeś. To rozbicie na przeszłość/teraźniejszość spodobało mi się, przynajmniej nie było tak jednostajnie i monotematycznie.
Fatal1ty pisze:Syknął z bólu i poprawił ułożenie kurtki.
Może po prostu: poprawił kurtkę.
Fatal1ty pisze:- Jeszcze trochę, Stasiu – powiedział do siebie. – Jeszcze trochę.
Tu pomyślałam sobie, że staruszek, który właśnie bierze się w garść i podejmuje męską decyzję, nie powie sam do siebie tak pieszczotliwie. Prędzej "Staśku", "Stachu" albo coś...

Reszta będzie również poprawianiem błędów, ale nie Twoich;)
Bogna pisze:
Wyszedł na miasto[1], gotowy dołączyć do pierwszego napotkanego batalionu akowców, [2]lub zginąć w samotnej i żałosnej walce do samego końca.

[1] do miasta
W tej chwili tysiące ludzi wychodzi na miasto. Jak można wyjść "do miasta", w którym już się jest?
Bogna pisze:Sprawnie wychowywani przez nauczycieli? Nauczyciele nauczają, wychowują rodzice.
Gdyby szkoła nie wychowywała, bylibyśmy dzikim narodem.
Bogna pisze:
- Tak myślałem. Otóż, wbrew temu, co mówią wszyscy, nie ma w tym żadnej głębszej symboliki. Myślisz, że Hitler[1] myśląc nad wyglądem flagi[1] starał się dobrać kolory według znaczeń? Hitler? Człowiek z duszą artysty? To bzdura. Po prostu uważał, że najpiękniejszą flagą na świecie jest flaga Rzeczpospolitej. Bije z niej majestat, jakaś niepohamowana siła.
[1] przecinki
myślisz - powtórzenie.
Rzeczpospolitej - nazwa naszego kraju: odmieniamy oba człony, czyli Rzeczypospolitej.
Moim skromnym zdaniem, w dialogach jest więcej luzu, jeśli chodzi o poprawność i Niemcy mogą robić tyle powtórzeń, ile zechcą. Na dodatek, dlaczego nie "Rzeczpospolitej"? Obie formy są poprawne, jedna jest bardziej potoczna.
Bogna pisze:
Choroba trawiła go od kilku miesięcy.
Choroba może trawić od środka; kilka miesięcy.
Nie wydaje mi się.

6
Pomimo, że nie powinno się, to odniosę się do komentarza Luki. Mam nadzieję, że to nie jest karalne.
Interpunkcja w dialogach to tylko i wyłącznie sprawa autora, jak to potraktuje. Doskonale wiem, że tam powinno się stawiać przecinki, ale ich nie postawiłem celowo. Ponieważ nie brzmi to realnie.

Tak, sam posiekł Niemców, tak może i ma moc supermana, ale to nie miało być nigdy: "opowiadaniem historycznym". Wszystkie postaci są alegoriami, pewnymi metaforami. Nic nie należy brać całkowicie na poważnie.

Resztę wyjasnił ci użytkownik/użytkowniczka powyżej. :)

7
co i rusz wywalając się na szary, brudny pył i raniąc sobie kostki.
Ranił sobie kostki o pył?
W bladoniebieskich oczach świeciły się iskry wściekłości
Trochę to dziwnie brzmi. Może raczej błyszczały lub skrzyła się wściekłość.
[1]Wtem dał się słyszeć łoskot kopniętych kamieni. Mężczyzna podniósł wzrok i omiótł spojrzeniem okolicę. W oddali, [2]pod ciągnąca się fasadą ruiny, [3]w świetle łuny, [4]zabłyszczały dwa niemieckie hełmy.
[1] Wymieszałeś tryb niedokonany z dokonanym i zaburzyłeś odbiór zdania. Druga rzecz: kopane kamienie nie wydają jakiegoś specyficznego dźwięku, brzmią tak samo, jak spadające kamienie, zrzucone przez szturchnięcie. Czytelnik nie widzi w jaki sposób powstał ten dźwięk, tak samo bohater – dopiero po chwili zobaczy, kto spowodował hałas. Lepiej napisać spadających kamieni.
[2] Fasada to frontowa ściana budynku, może być ruiną, może też być częścią ruiny – jej fasadą, jak w tym przypadku – ale nie może się ciągnąć.
[3] Łuna jest poświatą silnego światła, nie samym światłem, należy dookreślić z czego powstała ta łuna.
[4] Błysnęły, ale to kwestia bardziej gustu, niż błędu.
Starzec padł na ziemię, na gruzy,
No to w końcu gdzie padł? Jedno usunąć, bo wprowadza zamieszanie.
niedoceniasz
Nie doceniasz.
Po przetrząśnięciu wszystkich trupów
A to skrót myślowy, który należałoby rozwinąć.
obierając protekcjonalny ton
Ze skórki go obierając? ;)
Roman, nasz strzelec wyborowy
W narracji trzecioosobowej, z narratorem ukrytym takich zwrotów należy unikać. To nie jeden z bohaterów opowiada zdarzenie, ono jest opowiadanie.
że w przyszłości, jak „Polska będzie z woli Bożej”, to nasza walka nie pójdzie na marne.
Nie rozumiem zastosowania tutaj cudzysłowu. Czy to jakiś cytat? Poza tym, sens zdania gdzieś umyka. Czym Polska będzie z woli Bożej?
Butelka wody, w jego dłoniach, nagle zmieniła się w karabin, autentyczny karabin.
Bez pierwszych dwóch przecinków. Poszatkowałeś to zdanie. Na końcu też przydałby się wykrzyknik, skoro akcentujesz karabin. To powinno zrobić wrażenie, a jest nijakie i bez uczuć.

Zgrabnie napisane, pomijając kilka zdań-kwiatków, potrafisz pokierować słowem, więc pod względem warsztatowym było całkiem dobrze.
Jeśli chodzi o fabułę, to nie lubię nachalnego moralizatorstwa i wrażenie całości popsuło posłowie, w którym tłumaczysz swoje pobudki. One były dość widoczne w opowiadaniu, a jeśli odniosłeś po napisaniu inne wrażenie, powinieneś raczej popracować nad tekstem, wtedy nie musiałbyś na koniec z niczego się tłumaczyć.
Osobiście, kawałki opisujące współczesną młodzież mi się nie podobały, brak im było polotu i obrazowości pozostałych elementów tekstu.
Korzystaj ze swoich umiejętności w pisaniu tekstów fabularnie bardziej skomplikowanych, opowiadających konkretną historię, nie tylko przedstawiających grupę przeciwstawnych obrazów.

Pozdrawiam,
eM

Aha i takie małe sprostowanie. Chyba chciałeś odnieść się do komentarza Bogny ;)
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

8
Tekst mnie zaskoczył. Był naprawdę dobry, przeczytałem go dwukrotnie i szczerze mówiąc jestem pod wrażeniem. Podobał mi się sam pomysł, wykonanie odrobinę mniej. Ale i tak na plus. Ciekawie opowiadanie, mogłeś jednak odpuścić sobie "część współczesną", bo ona do mnie nie przemówiła. Piszesz jednak dobrze, co ciekawsze masz coś do powiedzenia, tekst niesie ze sobą przesłanie. Chętnie przeczytam coś innego twojego autorstwa. Strzała.

9
Witaj!

Cóż, do tekstu przyciągnęło mnie posłowie, które jest pewnym kuriozum, bo dawno nie widziałem żeby ktoś po prostu kładł kawę na ławę przesłanie swojego tekstu. Tak więc zacząłem czytać jakby od końca, nie bij ;)

Strona językowa - jest dobrze, nawet bardzo dobrze, czyta się płynnie, a potknięcia wytknęli ci inni, lepsi w te klocki użytkownicy.

Realia - tu już odrobinkę gorzej, ale że tekst to raczej moralitet, niż opowieść wojenna tudzież historyczna, więc też nie będę się czepiał.

Natomiast realizm, przesłanie i wymowa... Popolemizuję ;)

Po pierwsze, odrzuciła mnie historia dziadka, który z szablą wyrzyna całe oddziały Niemców. To po prostu niemożliwe, zwłaszcza tak jak to pokazałeś, ale jak wyżej - odebrałem tekst jako moralitet, zatem mogę, choć z trudem, że mieści się to w ramach konwencji. Natomiast rozśmieszyły mnie kwestie:
Chodźcie tutaj, sukinsyny, odpłacę się wam teraz za wszystko, co zrobiliście mojemu narodowi. No dalej…
- Chodźcie tutaj, zawszeni hitlerowcy! W imię świętej Trójcy rozpłatam wam czaszki!

Są po prostu zbyt przerysowane, nawet jak na wariata-bohatera moralitetu.

Dalej. W posłowiu uderzyło mnie chyba najbardziej to zdanie:
wydarzenia z Warszawy ’44 są dla mnie najlepszym obrazem heroicznej walki dobra ze złem,
Hmmm. Pierwszy chyba raz widzę, żeby ktoś - oprócz propagandystów - nazwał jakąkolwiek wojnę po prostu starciem dobra ze złem. Nie mówię, że Niemcy nie byli źli, hitlerowski system był jednym z najbardziej zwyrodniałych w dziejach. Ale naprawdę, nie wydaje ci się śmieszne mówienie że Polacy to były niebiańskie zastępy walczące z czystym, upostaciowionym w Wehrmachcie zUem?

No i przede wszystkim, całe ta wizja zawarta w tekście i jego przesłaniu jest nieprawdą, wynikającą z niewiedzy.

Świat się nie psuje. Ludzie nie są teraz gorsi, niż byli przed wojna, ani II-gą Światową, ani żadną inną, a dzisiejsza młodzież poziomem moralnym niewiele różni się od tej z dowolnej epoki historycznej. Wystarczy wejść w historię głębiej, za warstwę publikacji podręcznikowych, by się o tym przekonać. W pokoleniu naszych dziadków i pradziadków młodzież także piła i ćpała (np. eter), sporo chłopców było napalonych jak dzikie słonie na laski, a niektóre z nich dawały dupy na prawo i lewo, w górę i dół. Powiem ci też w sekrecie, że nie każdy z pokolenia kolumbów był patriotą, którego wymarzonym finałem życia była śmierć za ojczyznę.

Tak więc, nie desperuj że świat gnije, cywilizacja upada, a młodzi już nie czekają do ślubu ;) Jak było, tak jest, a jak jest - tak będzie ;)

P.S Za barwami polskiej, ani hitlerowskiej flagi nie stoi żadna symbolika, a jeśli tak to dorobiona. To po prostu przeniesione na płachtę tynktury heraldyczne z godeł Polski i Niemiec. To tak nawiasem, bo jako element tekstu bardzo zgrabnie użyłeś tego zagadnienia ;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron