BOGA JUŻ TUTAJ NIE MA
Herman EDIT: Bluzgi się zaznacza!„Tam dopiero w pełni objawia się szatan, gdzie niszczenie nie ma poza sobą innego celu, okrucieństwo dla okrucieństwa się spełnia, upokorzenie dla upokorzenia, śmierć dla śmierci, cierpienie bez celu – albo gdzie cel jest tylko wtórnie przybraną maską racjonalizującą głód niszczycielski.”
Leszek Kołakowski „Rozmowy z diabłem”
Starzec potknął się na zwalisku gruzów i zaklął cicho. W oddali słychać było terkot karabinów maszynowych i huk dział przeciwlotniczych. Nocne niebo naznaczone było milionem świetlistych smug i wybuchów.
Okoliczne budynki, zniszczone i zrujnowane, trawił ogień. Powstanie trwało już od przeszło dziesięciu dni. Warszawa krwawiła w ostatnim zrywie życia.
Starzec, ubrany w zieloną kurtkę i wyświechtane bojówki, zdawał się nie widzieć otaczającego go świata. Szedł przed siebie, co i rusz wywalając się na szary, brudny pył i raniąc sobie kostki.
W głowie mu huczało i dzwoniło, niemal jak wtedy, gdy ojciec zaprowadził go na jarmark i pokazał sztuczne ognie.
Syknął z bólu i poprawił ułożenie kurtki.
Miał dosyć biernego czekania, obserwowania jak młodzi, niewinni chłopcy giną pod gradem pocisków. Miał szczerze i głęboko dosyć tego, że umierają za niego ludzie, podczas gdy on siedzi w piwnicy i nie robi nic.
Wyszedł na miasto, gotowy dołączyć do pierwszego napotkanego batalionu akowców, lub zginąć w samotnej i żałosnej walce do samego końca. Jego jedyną bronią była stara, pokryta patyną szabla ojca, pamiętająca jeszcze czasy pierwszej wojny światowej. Przytroczył ją rzemykiem do paska u spodni; obijała mu się o udo za każdym krokiem.
W bladoniebieskich oczach świeciły się iskry wściekłości, bezsilnego gniewu rozsadzającego mu duszę. Zacisnął palce.
Nad głową, w ciemności, przeleciał z warkotem jakiś samolot.
Starzec skulił się nieco, lecz nie przestał maszerować.
***
- No kurwa mówię ci, że mnie nie chciała wpuścić! – zakrzyknął butnie Andrzej, wydymając usta. – Głupia suka, nie?
Janek pokiwał w zamyśleniu głową. Siedzieli na korytarzu w szkole, na zniszczonej ławce, na której tylko oni mieli odwagę siadać.
- Dziwne – stwierdził Janek. – Myślałem, że da ci dupy bez problemu, to w końcu zwykła kurwa. Każdy ją kiedyś przeleciał.
Zamyślił się na chwilę, po czym dodał:
- Nawet ja.
Andrzej obrzucił go groźnym spojrzeniem.
- Dzięki, cioto. Naprawdę poprawiłeś mi humor.
- Ja pierdolę, przecież staram się jak mogę!
- Nie wychodzi ci.
Na chwilę zapadła cisza, podczas gdy obaj zbierali w sobie siły na dalszą konwersację.
- I tak po prostu odpuściłeś? – ciągnął Janek.
- No chyba kurwa śnisz. Jak mógłbym odpuścić? Byłem na nią napalony jak zdziczały słoń. Wyważyłem drzwi, uderzyłem ją kilka razy, przywiązałem paskami do łóżka i zerżnąłem w sto pięćdziesiąt, głupią zdzirę.
Oczy Janka zalśniły.
- O kurwa! Serio!?
Andrzej pokiwał głową.
Janek zaśmiał się głośno.
- Ale jazda, o kurde! I jak to jest: zgwałcić kurwę?
- Zamknij się.
Janek nie przestawał się śmiać.
- Tego jeszcze nie było!
Rozległ się dzwonek na lekcję. Znudzeni uczniowie, sprawnie i w duchu patriotyzmu wychowywani przez nauczycieli, pełni dobroci, miłości i cnót wszelakich, klnąc szpetnie i głośno powstali z miejsc i zaczęli przygotowywać się do zajęć.
***
Starzec zakaszlał głośno i oparł się o brudną ścianę budynku. Był bardzo zmęczony. Choroba trawiła go od kilku miesięcy.
- Jeszcze trochę, Stasiu – powiedział do siebie. – Jeszcze trochę.
Wtem dał się słyszeć łoskot kopniętych kamieni. Mężczyzna podniósł wzrok i omiótł spojrzeniem okolicę. W oddali, pod ciągnąca się fasadą ruiny, w świetle łuny, zabłyszczały dwa niemieckie hełmy.
Starzec padł na ziemię, na gruzy, kryjąc się za zwaliskiem.
Żołnierze rozprawiali o czymś głośno po niemiecku. Jeden z nich palił papierosa.
W Stanisławie zawrzała krew. Zacisnął palce na rękojeści szabli.
- Chodźcie tutaj, sukinsyny, odpłacę się wam teraz za wszystko, co zrobiliście mojemu narodowi. No dalej…
Niemcy zbliżali się powoli, maszerując beztrosko; ta dzielnica została przez nich całkowicie zajęta.
Stanisław wyskoczył, wyszarpując szablę z pochwy.
- Chodźcie tutaj, zawszeni hitlerowcy! W imię świętej Trójcy rozpłatam wam czaszki!
Żołnierzy tak zaskoczył widok pędzącego w szale starca, niczym husarza w szarży, że nie ruszyli się z miejsc. Papieros wypadł zdziwionemu mężczyźnie z ust.
Posiekł ich na miejscu. Potężnym ciosem z zamachu przeciął jednemu gardło; z rany trysnęła krew i korpus zwalił się na bruk. Drugiemu rozpruł brzuch i powalił kopniakiem.
Gdy było po wszystkim, odetchnął głęboko, kaszlnął trzy razy i splunął na ziemię krwią. Wytarł ostrze o połę kurtki i schował szablę do pochwy. Roztarł ręce.
- Mógłbym zabić wielu takich – stwierdził pogodnie i zabrał się do przeszukania zwłok.
Jedynym, co mogło mu się przydać, była srebrna, poręczna piersiówka w trzech czwartych wypełniona whisky. Pociągnął z niej spory łyk i otarł brudne, spocone czoło.
Spojrzał w dal, a na jego twarzy kwitł, niczym prześliczny kwiat, szeroki, trochę straszny uśmiech.
Uśmiech szaleńca.
***
- I co, Herman, znowu przegrałeś – uśmiechnął się podoficer Glück i klepnął towarzysza po ramieniu. Siedzieli wraz całym oddziałem strzelców na barykadzie, która jeszcze niedawno należała do powstańców. Przed sobą rozłożyli drewnianą pokrywę od beczki i grali na niej w kości, przy świetle palących się warszawskich domów.
Bezpieczni, w miejscu, z którego udało im się już wykurzyć wroga, Niemcy beztrosko spędzali czas.
- Na to wygląda – powiedział Herman i westchnął. Wyjął zza pazuchy biało-czerwoną flagę. Była nieskazitelnie czysta. Podał ją podoficerowi.
- Piękna – stwierdził Glück.
- Mhm.
Ale widać to Glückowi nie wystarczyło. Zawołał:
- „Mhm”!? „Mhm”!? Tylko tyle? Durniu, niedoceniasz chyba prawdziwego piękna. Opowiem ci coś. Wiesz dlaczego flaga niemiecka też składa się głównie z czerwonego i białego?
- Nie.
- Tak myślałem. Otóż, wbrew temu, co mówią wszyscy, nie ma w tym żadnej głębszej symboliki. Myślisz, że Hitler myśląc nad wyglądem flagi starał się dobrać kolory według znaczeń? Hitler? Człowiek z duszą artysty? To bzdura. Po prostu uważał, że najpiękniejszą flagą na świecie jest flaga Rzeczpospolitej. Bije z niej majestat, jakaś niepohamowana siła.
- Bluźnisz.
- Nieprawda.
Zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosami walk, gdzieś w dali, na zachodzie.
- A co z czarnym? – odezwał się wreszcie Herman, wlepiając w podoficera badawczy wzrok.
- Co?
- No, swastyka, na naszej fladze, jest czarna. Skoro kopiował flagę Polski, to czemu dodał czarny?
***
W klasie panował nieopisany zgiełk. Uczniowie rozmawiali ze sobą, nie krępując się tym, że nauczyciel – wysoki, chudy mężczyzna o mysiej twarzy – wylewał z siebie siódme poty, starając się realizować określony plan.
Kamil nachylił się nad ławką i stuknął palcem Michała.
- Michał, idziemy po szkole zajarać?
- Jasne! Masz ziele?
- Mhm. Załatwiłem od Żółwia.
- Zajebiście! Już się nie mogę doczekać.
Nauczyciel chrząknął głośno i kontynuował wypowiedź, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w tablicę:
- Mysz zaganiana jest miotłą w kąt pomieszczenia. Należy pamiętać, aby uczynić to szybkimi, pewnymi ruchami. Nie należy okazywać litości. Mysz to gryzoń. Gryzoń jest szkodnikiem. Gdy zapędzimy już taką mysz, w kozi, jak to się mówi, róg, jesteśmy prawie na finiszu.
Uczniowie go nie słuchali, pochłonięci sobą. Nie zauważyli nawet, że plecie od rzeczy.
- Teraz, drogie dzieci, ostateczna faza. Unosimy stopę, uzbrojoną w but, jak najwyżej potrafimy. Ważne jest, by dobrze wycelować. Następnie, pozbawieni wszelkich emocji, zimni jak lód, jak zawodowcy, zgniatamy gryzonia. Aż wypłyną zeń flaki.
***
Gdyby nie huk eksplozji, który oderwał Hermana i Glücka na chwilę od gry, zapewne nie zobaczyliby pędzącej w stronę barykady postaci.
- Herman, czy ty też to widzisz?
- Tak, zdaje się, że tak.
Środkiem ulicy, z szablą uniesioną ku górze, pędził zgarbiony starzec w prochowej kurtce. Zaczął wrzeszczeć, wzywając po kolei wszystkich świętych.
Herman uniósł wysoko brwi.
- Ci Polacy.
Obaj Niemcy ułożyli spokojnie swoje mauzery na drewnianych skrzynkach, przyłożyli policzki do kolb. Wycelowali.
I wtedy starzec dostał jakby skrzydeł. Tak jak wcześniej biegł trochę niemrawo, potykając się i gubiąc tempo, tak teraz dosłownie w kilku susach doskoczył do barykady.
Niemcy oddali dwa strzały, alarmując tym resztę oddziału. Jeden pocisk śmignął tuż nad prawym uchem Stanisława, urywając pęczek siwych włosów, a drugi zarył w ziemię przed nim i zrykoszetował w bok. To nie był szczęśliwy dzień ani dla Hermana, ani Glücka, ani kolejnych ośmiu Niemców z oddziału strzeleckiego. Wszyscy zginęli pod ciosami szybkiej i kąśliwej szabli zmęczonego wojną starca.
Po przetrząśnięciu wszystkich trupów, Stanisław z niemałym zadowoleniem odnalazł biało-czerwoną flagę. Wyciągnął ją przed siebie i uśmiechnął się.
- Piękna – stwierdził. I nie dodawał nic więcej.
W gratach, z których zrobiona była barykada, odnalazł kij od miotły. Przyczepił do niego materiał, po czym przywiązał sobie całość do pleców. Teraz wyglądał jak prawdziwy rycerz, jak husarz.
Tak ubrany, ruszył dalej przez płonące miasto, kierując się do Woli, do chłopaków z „Parasola”.
***
- Więc tak – zaczął Młody, obierając protekcjonalny ton. Janusz darzył swojego dowódcę wielkim szacunkiem, zresztą jak większość ludzi z oddziału, więc słuchał go uważnie. – Hitler nie jest żadnym „szatanem”, czy jak ty to tam zwiesz. Owszem, może nie postępuje po anielsku, ale to po prostu człowiek. Szajbnięty, rozumiesz, ale człowiek. Z krwi i kości. Nie można o nim mówić, jako o jakiejś „sile wyższej”. Naziści mówią, że jest Bogiem i to jest złe według ciebie, tak?
Janusz westchnął i zastanowił się nad odpowiedzią, z góry jednak wiedział, że jest skazany na porażkę. Młody był niedościgniony w pojedynkach filozoficznych. Sześciu ludzi z oddziału przysłuchiwało się rozmowie, podjadając solone mięso.
- No tak – powiedział wreszcie Janusz, czekając co będzie dalej.
- Doskonale. A nie uważasz, że nazywając go analogicznie szatanem, czyli mówiąc krótko, rozumiesz, „istotą wyższą o złym charakterze” mówimy jednocześnie, że jest czymś w rodzaju bytu doskonalszego?
- Nie do końca, Młody. Wszystko zależy od tego, czy szatan jest w istocie doskonalszy od człowieka, nie?
Młody westchnął.
- Masz rację. Czuję jednak, że niestety tak jest. Gdyby było inaczej, nie dawalibyśmy się kusić i podjudzać. Myślę, że Hitlera trzeba nazywać człowiekiem, bo nim jest, a szatana, szatana widzę, rozumiesz, w całej tej wojnie. Po obu stronach. Szatana widzę w przecinających powietrze kulach, w zapachu krwi, w jęku rannych. Tutaj jest ukryty.
Nastała krótka chwila ciszy, którą odważył się przerwać Roman, nasz strzelec wyborowy:
- Ciekawe, co będzie później.
- To znaczy? – zapytał Kazik.
Roman powiódł po nich smutnym wzrokiem.
- No, co z tej całej walki będzie miała Polska. Bo jasne jest, chłopaki, że powstanie jest z góry przegrane. Zginiemy na tych gruzach. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Ale, tak się zaczynam zastanawiać, z wielką, naprawdę wielką nadzieją, że w przyszłości, jak „Polska będzie z woli Bożej”, to nasza walka nie pójdzie na marne. Że szatan jednak przegra.
Gdzieś w oddali huknęły działa artylerii.
Żołnierze drugiego plutonu, jak na komendę, zaczęli głośno odmawiać „Pod twoją obronę”, myślami będąc w Polsce, która wyrwana jest ostatecznie z jarzma niewoli.
***
Kamil i Michał siedzieli na pniu drzewa, w lesie, gdzieś w Rembertowie. Kamil podał Michałowi zrobionego niedawno skręta. Michał zaciągnął się porządnie i kaszlnął.
- Niezłe – zawyrokował. Świat zmienił kolory, wszystkie problemy zniknęły, wszystko stało się radosne, zabawne.
Butelka wody, w jego dłoniach, nagle zmieniła się w karabin, autentyczny karabin.
- O kurwa! – zaśmiał się, zrywając się z miejsca.
Był powstańcem. Żołnierzem Armii Krajowej. Pobiegł w kierunku krzaków, celując z karabinu do wyskakujących Niemców. Rach, ciach, zabici padają.
- Patrz, Kamil, jestem kurwa powstańcem!
Wokoło wybuchały pociski artyleryjskie, latały kule.
Kamil również, pod naporem wizji Michała, dał się temu unieść.
Biegali po lesie, śmiejąc się głośno i szczerze, strzelali do przeciwników, przeskakiwali przeszkody, walczyli o wolność, a potem zwalili się ciężko pod dwa rosłe dęby. Odpoczywali po ciężkiej walce.
Kamil wziął do ust trochę wody, przepłukał gardło i wylał ją na ziemię. Była brązowa.
- Ja pierdolę! – wykrzyknął Michał. – Przemieniłeś wodę w szczyny!
Bach, mysz zapędzona do kąta.
Kamil się śmieje.
Bach, noga podniesiona.
- Jestem Jezusem! – zawołał wesoło Kamil. – Jestem kurwa Jezusem. Przemieniłem wodę w szczyny! To cud!
Bach, mysz zgnieciona obcasem. Wypływają zeń flaki.
Ucz się, gamoniu. Ucz się. Czemu się nie uczysz? Rozmawialiśmy przecież wczoraj o tym! Dlaczego masz takie oceny!? Do wychowawcy, biegiem marsz! Wychowawca! Mysz, zapędziłeś mysz do rogu, brawo, jesteś już dorosły, ucz się, ucz, doskonale, tak jest, tak ma być.
Zapędziłeś mysz, to teraz ją tłucz!
Zadepcz!
***
Hans Immerich, doskonały snajper z elitarnego oddziału Wermachtu, siedział niepewnie na brzeżku krzesła w gabinecie jednego z najbardziej respektowanych oficerów Gestapo.
- Hans – zaczął wreszcie wysoki mężczyzna o bladej twarzy, stukając palcami o okno – czy słyszałeś coś może o tak zwanym „szalonym husarze”?
Immerich przełknął ślinę.
- Trochę. Same plotki.
- Ten Polak jest nam prawdziwą belką w oku. Rozniósł w pył cały jeden oddział strzelecki! Samemu!
- Bohater?
- Można tak powiedzieć. Pewnie się domyślasz, czego od ciebie wymagam?
- Zabić?
- Mhm.
Wyżeł węgierski, który do tej pory leżał spokojnie na swoim posłaniu w kącie gabinetu, teraz podniósł łeb i zawarczał.
- Cicho, Betty – mruknął oficer i pies się uciszył. Zwrócił się znowu do żołnierza: – Dasz radę?
- Oczywiście, panie oficerze.
- Świetnie.
Mężczyzna wyciągnął z szuflady dębowego biurka plik kartek i wręczył go snajperowi.
- Ostatnio widziano go na Woli, niedaleko pozycji tych świń z „Parasola”.
Zegar wybił dwunastą.
- Czy to wszystko? – zapytał ostrożnie Hans.
- Tak, możesz odejść. Heil Hitler!
Immerich obdarzył gestapowca zmęczonym spojrzeniem.
- Heil Hitler – mruknął i wyszedł, zostawiając mężczyznę samego w ciemnym, pozbawionym życia pokoju.
***
Młody podniósł się lekko na łokciach, aby móc lepiej zobaczyć zbliżającą się kawalkadę Niemców. Szli w szyku patrolowym, jeden z przodu, dwóch za nim, dziesięciu po środku, w luźnym szeregu, dwóch z tyłu. Wszyscy uzbrojeni w pistolety maszynowe niemieckiej roboty. Jeden kapitan.
Schował się ponownie za wykrotem i zerknął na swój oddział. Zmizerowani, brudni chłopcy rwali się do walki. Jedenaście par roziskrzonych oczu wpatrywało się w niego z niecierpliwością. Byli dość dobrze uzbrojeni, szczególnie po ostatniej walce.
Młody gorączkowo myślał. Oceniał szanse.
Znajdowali się na wzgórzu utworzonym z ruin jakiegoś budynku. Leżeli wśród ostrych jak brzytwa kamieni, a pod nimi, na ulicy, przechodziła właśnie kolumna Niemców.
Byli bardzo blisko, czasu było niewiele.
Młody starł pot z czoła i poprawił ułożenie hełmu na głowie. Zacisnął palce na kolbie parabelki.
- Dobra, chłopaki, roznosimy ich.
Ucieszyli się na tę wieść. Dowódca kontynuował przyciszonym głosem:
- Roman, Pięściarz, atakujecie od frontu. Weźcie ze sobą ze trzy sidolówki, przydadzą się. Janusz, Nysa, Polikarp, flankujecie z lewej, od tyłu. Odcinacie im w razie czego drogę ucieczki. Doktor i Karol, dajecie nam stąd osłonę z kaema. Jasne?
Potwierdzili i przygotowali się do walki.
- Na pozycje – zakomenderował Młody. – Czekać na mój sygnał.
Wyjrzał na ulicę.
Czas jakby zwolnił, tętno zaczęło mu bić szybciej i mocniej, w uszach szumiało.
Niemcy zbliżali się, byli coraz bliżej, dało się już odróżnić poszczególne twarze. Byli bardzo, bardzo blisko…
Młody podniósł rękę do góry, aby dać sygnał do rozpoczęcia ataku, ale zamarł w ostatniej chwili.
Nie wierzył własnym oczom.
W stronę kilkunasto osobowego oddziału Niemców pędził od tyłu nieco groteskowy staruszek. Biało-czerwona flaga powiewała mu na plecach. W górze trzymał szablę.
To mogło przeszkodzić w akcji. Młody nie czekał dłużej.
- Teraz! – krzyknął.
Powstańcy zerwali się z miejsc, kaem otworzył ogień.
Niemcy rozproszyli się jak mrówki. Dwóch z nich padło na ziemię, otrzymawszy serię pocisków z góry.
- Oj! Oj! Oj! – krzyczeli Polacy zbiegając po osuwisku gruzów. Pył wzniósł się w powietrze.
W tym czasie Stanisław dopadł do pierwszego z żołnierzy wroga i zadał mu cios od góry. Jakież było jego zdziwienie, gdy zdezorientowany Niemiec obronił się, wyrzucając przed siebie karabin. Starzec okręcił się na pięcie i tym razem ostrze przecięło ciało. Najpierw pozbawił Niemca ręki, później wbił mu szablę w głowę.
Pięściarz wypalił trzy razy ze swojego Lügera, zabijając tym uciekającego Niemca. Teraz przeciwnicy otworzyli ogień. Zza wyłomów, murów i wykrotów posypały się pociski pistoletów maszynowych. Głuchy jęk rozdarł powietrze.
Strzały odbijały się od gruzów, rykoszetowały na kawałkach metalu. Młody syknął, cudem unikając postrzału w nogę i padł na ziemię. Przeturlał się kawałek w dół zbocza i schronił za starymi, wyrwanymi z zawiasów drzwiami. Pociski rozrywały dębowe drewno przy brzegach.
W tym samym czasie Roman wyciągnął zawleczkę z jednej ze swoich sidolówek, podbiegł kilka metrów w stronę pozycji niemieckich i rzucił. Eksplozja targnęła ścianą budynku, dał się słyszeć krzyk rannego żołnierza.
Niemcy odpłacili powstańcowi zmasowanym ogniem. Kule poszatkowały chłopaka jak sito, krew siknęła z wielu otworów. Upadł na ziemię i wydał z siebie ostatni dech.
Doktor skończył ładować pas amunicji do kaema i klepnął Karola w ramię. Znów otworzyli ogień, siekąc po schowanych za osłonami Niemcach.
***
Immerich zaciągnął się papierosem. Stał pod zniszczoną uliczną lampą i przysłuchiwał się oddalonym odgłosom strzelaniny. Myślał.
Czasu było niewiele. Chciał szybko wykonać zadanie i zwinąć się, szczególnie że Wola była teraz niebezpieczna. Pomyślał o swojej żonie, o Gertrudzie, która czekała na niego we Frankfurcie. Zamknął oczy.
- Robię to dla ciebie, Gertrudo – wyszeptał. – Wszystko robię dla ciebie.
Huk eksplozji wyrwał go z zamyślenia. W ruch musiały pójść granaty, a więc nie była to zwykła uliczna potyczka. Za długo trwała.
Omiótł szybkim spojrzeniem okolicę. Gdy wydało mu się, że znalazł odpowiedni budynek, ruszył w jego stronę, zdejmując z ramienia karabin snajperski.
***
Pocisk trafił Pięściarza w ramię. Powstaniec krzyknął rozpaczliwie i upadł na ziemię; pistolet wypadł mu z ręki. Klnąc podniósł go i rzucił się w bok. Nie zdążył się jednak schować. Zabłąkana kula niemieckiego pistoletu maszynowego przebiła mu skroń. Czerwone krople ochlapały wystający kawałek muru.
Stanisław wrzasnął wściekle, wskakując za przewaloną secesyjną kanapę, za którą krył się przeciwnik. Zamachnął się i zadał mu cios przez lewe ramię, nim ten zdążył pomyśleć o obronie.
Niemcy bali się go jak diabła.
Młody obserwował starca z uwagą. Wciąż nie mógł wyjść z podziwu. Coś musiało siedzieć w tym zgarbionym, schorowanym staruszku, jakaś niepohamowana siła, ogromna nienawiść, którą skierowywał przeciwko swym wrogom.
Niemcy zaczęli się wycofywać, uciekali w popłochu pomiędzy budynkami.
Udało się.
Doktor natychmiast porzucił swoje stanowisko i pobiegł doglądać rannych.
Powstańcy odetchnęli z ulgą, rzucili się na ziemię, dysząc ciężko.
Młody westchnął, przetrzepał dłonie i ruszył do stojącego na uboczu, na środku ulicy, tajemniczego starca.
***
Immerich ze swojej pozycji przy oknie widział doskonale swój cel.
Starzec stał na ulicy, wycierając krew z szabli. Wyglądał majestatycznie, dumnie.
Niemiec poczuł do tej postaci niesamowity respekt. Respekt, który kazał mu poczekać chwilę z likwidacją celu.
***
Nauczycielka klasnęła trzy razy w dłonie.
- Cisza! – krzyknęła.
Gwar na chwilę ucichł.
- Chcę wam o czymś opowiedzieć. W Hiszpanii, jakieś czterdzieści kilometrów od miasta Saragossy, znajduje się małe miasteczko Belchite. Czy ktoś o tym słyszał?
Cisza. Uczniowie patrzyli się tępo w przestrzeń, jak zawsze. Michał i Janek uśmiechali się głupkowato, puszczając zajączki z zegarków.
Nauczycielka zacisnęła piąstki, w geście złości i uparcia, i ciągnęła dalej:
- Belchite zostało doszczętnie zrujnowane podczas wojny domowej w Hiszpanii, tuż przed wybuchem Drugiej Wojny Światowej. Niezliczone bomby tak je poraniły, że z dawnej świetności nie pozostało tam prawie nic. Władze jednak postanowiły, że nie będą odbudowywać Belchite. Że zostawią je tak, jak jest, zniszczone i zrujnowane. Ludzi wysiedlili i dali im mieszkania w okolicznych miastach. Belchite do tej pory wygląda tak, jak wyglądało po wojnie domowej. Jest pomnikiem wojny. Pomnikiem zniszczenia. Pomnikiem tego, co robi na naszej planecie szatan. W te wakacje odwiedziłam to miasto. Nawet nie wiecie, jaka drzemie siła w tym widoku. Wyobraźcie sobie, że maszerujecie przez ciche, opuszczone, zrujnowane ulice, oglądacie zapadnięte budynki. W niektórych widać resztki kafelek, pozostałości po rurach kanalizacyjnych, tapetach.
Uczniów już ta opowieść nie interesowała. Znów zaczęli się przekrzykiwać, śmiać, hałasować. Z oczu nauczycielki pociekły łzy. Mówiła dalej:
- W centrum… W centrum Belchite stoi katedra. Kiedyś piękna, kolorowa i wspaniała, teraz zniszczona. W środku zachowały się tylko główne ściany i strop. W kopule tkwi wielka dziura po bombie. Jedyną rzeczą, która się zachowała, jest ołtarz i krzyż. Samotny krzyż pośród zniszczenia. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do środka, panuje nieopisana cisza. Na zewnątrz panuje upał, skwar nie do wytrzymania, ale tutaj w cieniu ruin, czujecie delikatny chłód wiatru. Stajecie na środku zniszczonej katedry i chłoniecie jej ponury widok. Spalone, rozwalone ściany, wyrwane z fundamentów kawałki posadzki, dziura w kopule… Stoicie tam i czujecie, wyraźnie czujecie, że świat jest podły. Że nie ma dla niego ratunku. Że człowiek w naturze ma dążność do autodestrukcji, do zła. Stoicie w centrum katedry, zmęczeni życiem… A krzyż patrzy na was, patrzy i wymaga. Wymaga skupienia, żalu, zadumy. Gdy tak tam stoicie, chcecie walczyć. Chcecie krzyczeć, bo widzicie, że mimo wszystko, cokolwiek byśmy nie robili, nie mówili i nie myśleli, cokolwiek byśmy zaczęli zmieniać i o czymkolwiek zaczęlibyśmy rozmawiać, w każdym kącie, w każdym półszepcie, w każdej minucie waszego życia kryje się szatan, którego chęć niszczenia świata jest niemożliwa do odparcia. I nie potraficie z nim walczyć.
Klasa śmiała się i hałasowała, nie zauważając nawet, że z oczu stojącej bezradnie nauczycielki leją się rzewne, ciężkie łzy. Patrzy się ona na to zdziczenie, na to zło, które kiedyś wykiełkuje w coś gorszego i wreszcie zaczyna rozumieć, że stare ideały, wartości i tradycje, to wszystko o co walczono przez setki lat, to co udało się wreszcie wywalczyć, jest już nieaktualne i niemodne, zniszczyła je starość – najlepsza broń diabła.
***
Młody nie wierzył własnym oczom.
- O-ojcze? – wyjąkał, ścierając z oczu łzy.
Stanisław uśmiechnął się smutno, ujrzawszy umorusanego syna. W jego oczach tliło się współczucie i miłość.
- Pamiętaj – wyszeptał.
***
Niemiec westchnął, widząc całą scenę, ale nie było już czasu na litość.
Klęknął, zdjął karabin z ramienia i oparł go o parapet.
Roztarł palce.
Przyłożył policzek do kolby i wycelował.
Odetchnął głęboko.
Przełknął ślinę i przygotował się.
Szatan pociągnął za spust.
14 sierpnia 2010
POSŁOWIE
Nie wiem, czemu znowu to robię, tak samo jak nie wiem, czemu w ogóle piszę posłowie. Wydaje mi się, że muszę zaznaczyć kilka rzeczy, które są istotne dla tego opowiadania.
Po pierwsze, chciałem prosić o wybaczenie, że znowu podejmuję ten sam temat, który wałkuję już od ponad roku, jeśli nie dłużej. Cały czas jednak staram się go przedstawić jak najpełniej i jak najdokładniej odwzorować moje poglądy.
Świat się psuje, co widać chociażby po ostatnich wydarzeniach pod pałacem prezydenckim. Szatan zaczyna działać nie tylko w typowej dla niego sferze zła, ale zaczyna również się objawiać tam, gdzie nie powinien. Krzyż pod pałacem jest idealnym tego przykładem.
Z drugiej strony, jako chłopak wychowany w duchu tradycji i cnoty, nie mogę milczeć widząc, co dzieje się w szkołach. To tam jest teraz najgorzej. Wszystkie sytuacje dotyczące współczesnych realiów opisałem na podstawie własnych wspomnień i doświadczeń. Nieprawdziwe są tylko imiona, aby nikogo nie urazić.
Miasto Belchite naprawdę istnieje i gorąco polecam je odwiedzić. Wrażenie jest niesamowite.
I wreszcie: podjąłem się napisania historii powstańczej, jako że wydarzenia z Warszawy ’44 są dla mnie najlepszym obrazem heroicznej walki dobra ze złem, walki o przyszłość świata. Postawy, prezentowane przez Polaków walczących w powstaniu są naprawdę godne naśladowania. Jednocześnie głęboko kontrastują z drugim wątkiem głównym, który dotyczy współczesności. Tylko zestawiając tak dwa zgoła odmienne okresy byłem w stanie uzyskać odpowiedni efekt, wskazać zepsucie współczesnego społeczeństwa.
Postać Stanisława, jak i wszystkich powstańców i Niemców, jest całkowicie fikcyjna. O szaleńczym starcu, współczesnym Don Kichocie walczącym w Powstaniu, niestety nie słyszałem.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi to posłowie.