Sunie szybko chodnikiem, elegancko szeleszcząc adidasami. Beżowy kapelusz i prochowiec to jego osłona przed światem. Jednak jego ego znajduje w prochowcu prześwity, otwory i promieniuje oscentacyjnie na ulicę. Nie bacząc na okoliczności, zawsze trzyma fason poważnej miny, śmiało spoglądając przed siebie. To inspektor Józef. Józef - inspektor naczelny (i bezczelny). Co inspektor Józef robi na ulicy Młyńskiej? Sam chciałbym wiedzieć. Dlatego go śledzę. śledzę w narracji. Jak do tej pory nie zrobił nic ciekawego. Wyszedł ze swojego domu mieszczącego się na osiedlu Rozboje Białodniowe (liczącym, nie wiedzieć czemu, tylko dwóch mieszkańców), dalej zszedł ulicą Wąską, co już wydało mi się podejrzane. Przed głównym wejściem do supermarketu Jolka złapał go skurcz lewej ręki. Mimo wszystko szedł dalej. Skręcił w Krzyżakowską aż w końcu znalazł się tu. Idzie, Józef, idzie. Nagle jego badawczy hiperdokłady wzrok dostrzega, mimo przeźroczystości powietrza, zaburzenie kontinuum czasoprzestrzennego pierwszego stopnia. Zielone trampki idą na godzinie trzeciej.
- Biorę to na moje bary! - Wykrzykuje bohatersko Józef.
Przyśpiesza kroku dzięki precyzyjnie wymierzanym podskokom. Zielony trampek ciągle utrzymuje dystans, lecz nie wie, że inspektorzy moralności chodzą szybciej, a poza tym jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tak oczywistego faktu jakim jest istnienie Pana Józefa.
W pewnym momencie zielony trampek wchodzi do autobusu. Lecz inspektor nie da się tak łatwo zmylić. Wchodzi do tego samego autobusu. Zielony trampek wysiada na trzecim przystanku. I tym razem jego manerwy okazały się bezskuteczne. Inspektor wysiada również. W dodatku na tym samym przystanku. Dystans między nimi zmniejsza się na tyle, że inspektor może założyć zielonemu trampkowi swój kapelusz. Dopiero teraz zielony trampek wie kogo ma za plecami. Dostrzega beżowy kapelusz Józefa na swojej głowie i czuje się upokorzony jak nigdy w życiu. Chce do mamy, ale mama trwa obecnie w domu i bardzo konsekwentnie śpi. Zielony trampek jest takim typem człowieka, który wiele potrafi zrozumieć, lecz czyny inspektora musi poddać ponownej analizie. Józef bierze swój kapelusz i szybko wraca na Młyńską.
- Dzisiaj zielone trampki, a jutro popielate sweterki! - Krzyczy oburzony. - Ja wam dam wolność. Osz wy, osz wy. Wolności się zachciewa. Phi. A robić to ni ma komu.
Józef krzyczy do siebie, ale nikt nie patrzy w jego kierunku. Wychodzi z Młyńskiej nucąc piosenki miłosne. Otaczają go betonowe ściany jakiegoś zaułku. Schodzi schodkami. Znika za drzwiami. W środku jest ochroniarz, który przepuszcza mnie bez pytania, gdyż jestem narratorem niniejszego opowiadania (w tym mieście narratorom przysługują specjalne przywileje, na przykład niewidzialność).
To jakaś speluna. Zapatrzyłem się na dwie dziewczyny. Każda z nich dysponuje parą okropnie długich nóg. Ponadto widać dużo skóry - to dobrze. Noszą obcisłe kombinezoniki imprezowe. Takie fajne z balonami. No, no, no. ślinka moja nie słucha się i kapie na podłogę. Każda z nogą założoną na nogę i tak oto siedzą przy tym barku okazale. Jak dwa bizony w puszczy przy wodotrysku... znaczy wodopoju. Jedna z nich pije ciecz w kolorze moczu (to chyba sok jabłowy albo piwo). A druga pije coś karmelowego. Ale nie wiem czy to taka ciecz czy szklanka. A nie. To kubeczek. Nieważne. Widać, że są zmysłowe i napalone na mnie. Znaczy jeszcze mnie nie widzą, ale ja jestem maczo. Melodyjnie wpada mi do ucha ich rozmowa. Nie wiem o czym.
- Skórzany paseczek, tak skórzany - piszczy ta z prawej.
- A, skórzany paseczek. A ja myślałam, że zamszowy - odpiskuje druga.
- Nie, skórzany paseczek.
Ta z prawej wyjmuje szminkę i maluje usta koleżance.
- No, teraz spróbuj - mówi chowając kosmetyk do torebki.
- Skórzany paseczek - wymawia ta z lewej w pełni wdzięku.
- Właśnie. Skórzany, a nie zamszowy.
- Aaa... A ja myślałam, że zamszowy.
- A mówiłam ci o moim kotku? Ojejku. Jak ja mojego kotka kocham. I taki futrzasty ten mój kotek. Taki futrzak normalnie, że nie wiem. Oszaleję chyba. Jakie, Booożeeeeee, jakie futerko. łał!
- Skórzany paseczek.
- Tak! - wykrzynęła ta z prawej, po czym przytuliły się.
Myślę, że jeszcze może pocałują się z języczkiem, ale niestety - życie to nie film porno.
Już prawie biorę sprawy w swoje ręce, gdy podchodzi nagle jakiś duży pan.
- Cześć małe - mówi do upatrzonych przeze mnie okazów.
- Cześć duży - odpowiadają chórem okazy.
- Jesteście jak bizony przy wodotrysku - rzuca komplementem duży.
W dodatku moim komplementem. Szczyt! Normalnie szczyt! Podgląda pewnie moją narrację.
Okaz prawostronny czerwieni się z zachwytu. Lewostronny zaczerwieni się za chwilę, gdyż ma przesuniętą fazę. O, teraz. Czerwone obie.
- Seks za pieniądze - mówi duży.
- Ty podła przemiano materii! - Krzyczy ta z prawej zrywając się na równe nogi i pokazując mięśnie bicepsu.
- Ty pierdolniku jeden śmieciogennny! Dekadencki dupasie ambiwalentny! - Produkuje druga pokazując, że ma tatuaż na łydce i męski sygnet.
- Ty i twoje gierki warte kukuryku! - Dodaje pierwsza skacząc aż głowa boli.
- Ja wierzę w prawdziwą miłość! Po mnie przyjdzie rycerz w krawacie i zabierze mnie do zamku. Takiego z lochami. Ale ja w lochach nie-e. Ja w komnatach będę. Takich barokooowych. Wydubowanych za czasów panowania Władysława Czwarteeeegooo. I będę całymi dniami tuliła twojego kotka, droga koleżanko.
- A ja, drogie panie, wierzę w prawdziwą miłość za pięć złotych - odpowiada spokojnie jegomość i wyjmuje z błyskiem w oku metalowy pieniążek.
- O! Mój rycerz właśnie przybył! - raduje się ta z lewej.
- Poczekaj - laseczka z prawej wydaje się być poważnie zaskoczona. - Przecież ja go pierwsza zauważyłam, bo był po mojej stronie. Umywiłyśmy się, że ty oglądasz tamtą część sali, a ja tą. Podsumujmy więc: tamto twoje, to moje.
- Osz, jędza! Daj mi chociaż tego zapchlonego kota do głaskania! Przecież ja bez czułości umrę. Jestem jak delikatny bizon przy wodotrysku.
- Dobra. Przyjdź do mnie jutro. Pamiętasz gdzie mieszkam?
- Jak przez mgłę.
- Bo była wtedy mgła.
- Aaa... Nie martw się. Jakoś cię dopadnę. Znaczy znajdę. Kiedyś. Kiedyś cię znajdę.
Kobitka z prawej wychodzi niesiona przez rycerza. Odprowadza ją ponura mina jej koleżanki.
Najwyższy czas, abym przystąpił do działania, gdyż w otoczeniu pięciu metrów została już tylko jedna. Najwyraźniej są dziś zrywane jak bizony. Tfu... jak kwiaty. Oparłem łokieć o blat. Mając świadomość, iż ten skromny kawałek blatu należy także do niej, czuję pewne podniecenie ducha (wyjaśnienie: jestem bardziej intelektualny niż cielesny). Wyczuła mój łocieć szóstym zmysłem i dlatego odwróciła się, by zobaczyć, jakie to maczo na nią patrzy. Czy w jej oczach jest zachwyt? A jakże? No przecież. Nie ma innej opcji. Totalna zajawka.
- Czego tu? - Powiada do mnie delikatnie niskim głosem.
Także założyłem nogę na nogę, aby zbliżyć się do niej sytuacyjnie.
- Siedzisz jak pedał, ziemniaku.
Zabawne. Zawsze myślałem, że ziemniak to obraza. A pedał ziemniaczany to już zupełnie ho, ho! Gorszy jest tylko pedał z waty cukrowej.
- Jesteś pedałem z waty cukrowej! - Brzmi wyrok bogini.
- Przepraszam, ale to chyba jakaś pomyłka - nie ukrywam zdziwienia. - Ja jestem maczo.
- Jesteś pomyłką - wyjmuje z torebki szminkę. - A masz! - Maluje mnie strasznie, po czym szybko pokazuje mi lusterko. Tak szybko, że nie zdążam oderwać wzroku i widzę siebie straszliwie umalowanego.
- Och, nieee! - Krzyczę rozpaczliwie. - Szybko wycieram serwetką. To był Factor. Max Factor.
Moje zdolności podrywcze okazują się marne. Pewnie zachorowałem. Może zdarzyć się nawet mistrzowi. Nie mam pięciu złotych. Mam cztery. Ale za cztery mam także limo. Od teraz.
Chyba nic gorszego nie mogło mnie dziś spotkać. Nagle ktoś puka w moje plecy znamionując, że oto stoi za mną. Tak więc obracam się, by otostojącego ujrzeć mym niepodbitym okiem. Jakież ogarnia mnie zdziwienie! Toż to sam inspektor moralności - Pan Józef, którego miałem śledzić.
- Mam cię, gagatku - mówi zadowolony.
- Kogo? Mnie? - Pytam.
- Tak, ciebie. To ty jesteś tym wrednym narratorem.
Moje zdziwienie osiąga punkt wrzenia.
- A co wrednego jest w mojej narracji? Narracja jak narracja.
- Cytuję: "Józef - inspektor naczelny (i bezczelny)". I co ty na to, gagatku? Bizonów się zachciewa za cztery złote? Sądząc po twoim krawacie jesteś ogrodnikiem.
- Jak ktoś nosi krawat, to jeszcze nie znaczy, że musi być ogrodnikiem.
- Ogrodników nie lubię, ale to moja prywatna sprawa. Skoro robię dla ludzi tyle moralnego, to chyba czasem mogę pozwolić sobie na odrobinę niemoralności? A masz!
Dał mi. Limo. Symetrycznie, czyli pod drugie oko. Czarno widzę. Gwiazdy jakieś. Znowu dobro wygrało. Idę spać.


Dodane po 20 minutach:
Sorry. Buga znalazłem.
Jest: "Wyczuła mój łokieć szóstym zmysłem i dlatego odwróciła się..."
Powinno być: Czuje mój łocieć szóstym zmysłem i dlatego odwraca się...