Upalna noc część 3

1
(Wiem, wiem. Beznadziejna interpunkcja. Ja sam nic na to nie poradzę. Mam nadzieję na pomoc z Waszej strony).


Noc była duszna i gorąca. Pomimo otwartych okien, gęste od wilgoci powietrze, wypełniało pokój. Żadnego, najmniejszego ruchu powietrza. Zegarek wskazywał godzinę dwudziestą czwartą dwadzieścia. Spałem, zaledwie półtorej godziny. Musiał mi się przyśnić jakiś koszmar. W głowie słyszałem potworny łomot, a wyschnięte gardło rozrywał mi kaszel. Czyżby znowu podczas snu złapał mnie bezdech? Całe ciało miałem obolałe, niczym obity przez przeciwnika zawodnik uprawiający boks tajlandzki. Próbowałem przypomnieć wczorajszy wieczór. Pamięć czysta, jak tablica wytarta mokrą gąbką. Cokolwiek robiłem wczoraj, wspomnienie zagubiło się w zakamarkach niepamięci. Możliwość, ze nachlałem się, jak dzika świnia zagubiona na pustyni, mogła okazać się wielce prawdopodobna. Mokry od potu, leżałem przez chwilę w wilgotnej pościeli. Wiedziałem, że nie uda mi się zasnąć. Wstałem z łóżka i zachwiałem się. Mało brakowało bym się przewrócił na podłogę. Niespodziewany zawrót głowy, zapewne wynikający z osłabienia organizmu zbyt wysoką temperaturą, nadwyrężył równowagę ciała. Usiadłem na brzegu posłania. Powoli wirujący pokój powracał do normalnego, stabilnego położenia. Powlokłem się do łazienki. Nadzieja, że zimny natrysk ochłodzi mój przegrzany organizm okazała się być tylko pobożnym życzeniem. Po odkręceniu kurka z zimną wodą, z prysznica popłynął gorący strumień. Musiałem czekać dobrą minutę, by ukrop obniżył się do ciepłoty równej, no może trochę niższej od temperatury otoczenia. Namydliłem porządnie ciało, a letnia struga cieczy zmyła ze mnie wydzieliny gruczołów potowych. Na mokre ciało włożyłem krótkie spodenki, podkoszulkę, a na bose stopy wsunąłem klapki. Bez większej nadziei zajrzałem do lodówki. Kawałek żółtego sera, konserwa z tuńczykiem, zwiędnięte warzywa, to nie było to, czego w tej chwili potrzebowałem. Parę puszek schłodzonego piwa, jakieś zimne napoje, tego niestety nie znalazłem. Pragnienie miałem dużo silniejsze, niż niechęć do opuszczenia mieszkania.


Mój zegarek chyba oszalał. W chwili, gdy się przebudziłem wskazywał na godzinę dwudziestą czwartą dwadzieścia. Fakt, za oknem, okno było otwarte, widziałem ciemność, czyli tak naprawdę niczego nie widziałem. Kąpiel pod prysznicem trwała może dziesięć, góra piętnaście minut, pozostałe czynności drugi kwadrans, w sumie pół godziny, na pewno nie więcej niż czterdzieści minut. Teraz powinno być około pierwszej w nocy. Na pewno nie było. Na ulicy moje zdziwione oczy oślepił blask słońca. Czekałem, aż mój wzrok przygotowany na nocną porę zdołał dostosować się do zgoła innego światła. Słoneczne promienie porażały intensywną jaskrawością. Spojrzałem na chronometr upierał się przy swojej racji. Jego wskazówki oznaczały godzinę pierwszą pięć, a nie trzynastą i pięć minut. Jak to możliwe? Doskwierający upał nie sprzyjał w koncentracji myśli. Co za różnica, pomyślałem? Skoro na niebie świeci słońce, nie księżyc to musi być dzień. Wciąż chciało mi się pić. Postanowiłem poszukać odpowiedniego miejsca, gdzie znajdę klimatyzację i zaspokoję pragnienie. Moje myśli gorączkowo poszukiwały takiej lokalizacji. Nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie w pobliżu odnajdę oazę na pustyni betonowego miasta, ruszyłem naprzód zdając się na przypadek. Pamięć moja czasami płata mi takie figle, szczególnie po nocy spędzonej w towarzystwie alkoholu. Nie piję często, ale gdy najdzie mnie ochota, nie potrafię zahamować w bezpiecznym jeszcze miejscu. Wręcz przeciwnie. Rozochocony jego działaniem, pędzę niczym wariat, kolejka za kolejką aż do momentu, gdy jazda kończy się katastrofą, krótszą lub dłuższą chwilą zaniku pamięci. Prawdopodobnie ubiegłej nocy uległem takowej ochocie. W każdy razie wszystko na to wskazywało. Odwodnienie organizmu, suchość w gardle, zawroty i ból w głowy, nagła amnezja. Mój stan zdrowia uległby znacznej poprawie po wypiciu paru butelek schłodzonego piwa. Maszerując dziarsko w nieokreślonym kierunku zastanawiałem, co jest powodem zupełnego braku moich ziomków na ulicach naszego grodu.
Żadnego spacerowicza, brak normalnego o tej porze ruchu samochodów. Miasto wyglądało na wymarłe. To, że wszyscy postanowili oddać się sjeście, schronić się za murami domów, nie mogło być w zgodzie z logiką, moją jak i pozostałych obywateli tego miasta. Takie zachowanie nie szło w parze z zamiłowaniem ludzi do życia na otwartym powietrzu. Z ich potrzebą przebywania w towarzystwie innych, zarówno w dzień jak i nocy. Gęsty tłum w dzień, trochę mniejszy nocą kłębił się na trotuarach i placach, kawiarniane ogródki do późnych godzin rozbrzmiewały hałasem rozmów, muzyka grana przez ulicznych grajków mieszała się z tą, odtwarzaną z płyt oraz dochodzącą z odbiorników telewizyjnych i radiowych. Teraz, gdy szedłem w ciszy odczułem tęsknotę za codziennym harmidrem. Taka martwota zdawała przepowiadać jakieś niespodziane i trudne do przewidzenia wypadki. Coś wisiało w powietrzu. Nie burza atmosferyczna, choć i jej nie mogłem wykluczyć, jakaś groza zawisła nieruchomo ponad dachami budynków. Jeszcze ten upał. Powietrze gęste od wilgoci oblepiało ciało. Ulice puste, okna w domach zasłonięte żaluzjami, pozamykane sklepy i lokale. Postanowiłem przejść się na dworzec kolejowy. Dworcowa restauracja otwarta jest całą dobę bez względu na dzień tygodnia. Aleja prowadząca do tego miejsca wyglądała na zupełnie inną od tej, którą przechodziłem wielokrotnie udając się w podróż pociągiem. Budynki stały odwrócone plecami do ulicy. Jak gdyby nie chciały być świadkami nadchodzących wydarzeń. Kawiarnie, puby, kluby tak liczne przy tym bulwarze, znikły nie pozostawiając nawet śladu po sobie. Domy i droga zdawały się być obce, nieznane i wrogie. Czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy tylko w mojej zagubionej w gorączce wyobraźni? Gmach dworca również bardzo się różnił od tego, który zachowałem w pamięci często odwiedzając jego mury. Ten budynek nie był nawet podobny do stacji w mym mieście. Nasz był wysoki, zbudowany z czerwonej cegły, z dużymi oknami, pełen licznych pomieszczeń, z olbrzymią halą. Ten, drewniany, mały, bardziej przypominał wiejski przystanek. Ku mojemu zdziwieniu drzwi były zamknięte na klucz. Na stopniach tego baraku siedział chłopak. Wyglądał na dziecko w wieku ośmiu dziesięciu lat. Pierwsza napotkana dzisiaj ludzka istota. Ubrany był w krótkie spodenki i koszulkę bez rękawów. Przyjrzałem się jego twarzy. Dziecinna buzia zabrudzona kurzem, zamyślona i poważna, z oczu płynęły łzy. Oblicze jak gdyby znajome, ale skąd, nie wiedziałem. Chłopiec pewnie ma kłopoty podobne moich.

Jak się nazywasz? – Miał to być wstęp do rozmowy. Chłopak jednak milczał i piąstkami tarł zapłakane oczy.
Hej ty – lekko trąciłem go w ramię, – czemu płaczesz? Zgubiłeś się?
Ja nie płaczę – jego głos był też wydał mi się znajomy.
Nie płaczesz? To skąd te łzy? – Może ma zwyczajną chrypkę?
To nie łzy. – Malec przestał pocierać oczy – to pot.
Co takiego? Pot w oczach?
To od gorąca. Spociły mi się oczy. – Chłopiec podniósł głowę.
Rzeczywiście, gorąco jak diabli – potraktowałem poważnie jego słowa – w taki upał wszystko jest możliwe.
Mieszkasz tutaj – sam nie wiem, po co wypytywałem dzieciaka.
Nie- pokręcił zaprzeczająco głową.
A gdzie? – Rozmowa z młokosem stawała się interesująca.
W innym mieście – jego odpowiedzi nie przestały być zdawkowe.
To, co ty tutaj robisz – zdziwiony odpowiedzią, zacząłem wypytywać dokładniej, – z jakiego jesteś miasta? Gdzie są twoi rodzice?
Zapomniałem jak się nazywa – mały miał na myśli prawdopodobnie miejscowość.
Może, chociaż powiesz jak masz na imię?
Adam – wydaje się, że powoli zacząłem zdobywać jego zaufanie – Adaś.
Coś takiego, Adaś – przysiadłem na schodku obok niego – zupełnie tak samo jak ja. Adaś zgubiłeś rodziców?
Nie, ja nie mam taty i mamy – smutna mina mojego imiennika rozbudziła nieodkryte do tej pory moje ojcowskie uczucia.
Opowiedz mi jak tutaj się znalazłeś. – Moja ciekawość miał swoje uzasadnienie.
Ja nie wiem. – Adam chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią – Nie wiem. Położyłem się spać w łóżku, w moim domu. Przebudziłem się tutaj, na tych schodach.

Cała ta historia wydała mi się mało możliwa. Tylko, dlaczego dziecko miałoby kłamać?
Nie znam się na chłopięcej wyobraźni. Nie mam dzieci i tak naprawdę żadnego nie znam. Do tego spotkania unikałem je jak ognia i nie cierpiałem ich towarzystwa. Moja wiedza o milusińskich ograniczona była do stereotypowych opinii, że dzieci są głupie i zadają zbyt dużo pytań.

Mówiłeś o tacie i mamie, że ich nie masz – tymczasem to ja zadawałem głupie pytania – gdzie oni są?
W niebie – Adam odpowiedział smutno i poważnie – dziadek mi powiedział.
Dziadek ci powiedział – mechanicznie powtórzyłem zdanie – a gdzie on jest? Jak wygląda twój dziadek?
Dziadek jest stary – chłopczyk coraz bardziej śmiało wciągał się w rozmowę – Jest stary i siwy. Ma siwe włosy i siwą brodę.
Nie powiedziałeś mi gdzie on jest – cierpliwość, stała się nie wiedzieć, kiedy moją cnotą – powiesz gdzie znajdę twojego dziadka.
E, ten dziadek to nie jest mój. On tylko czasem przychodzi do mnie. – Malec coraz bardziej gmatwał mi tworzący się obraz tej historii.
Adasiu – delikatnie próbowałem dowiedzieć się więcej szczegółów dotyczących jego życia i tajemniczego staruszka – Mówiłeś o tym starym panu, że nie jest twoim dziadkiem. Możesz powiedzieć mi, kim on jest?
Dziadek przychodzi do mnie w nocy. On mówi…On przychodzi z góry. Mieszka tam wysoko w niebie.

Dziecko niewątpliwie ma spaczoną wyobraźnię. Ktoś w bił do jego głowy niestworzone rzeczy, nagadał głupot a on w to wszystko święcie wierzy. Żal mi było chłopca, lecz sam nie wiedziałem jak mam mu pomóc. Spróbuję znaleźć coś do picia i wrócę z nim do mieszkania.

Chodź Adaś – ująłem jego małą rączkę w swoją wielką dłoń – pójdziemy poszukać coś do picia. Chcesz pić.
Tak – malec oblizał językiem suche usta – bardzo chcę.

Przemierzaliśmy wokół pustego parkingu, nie napotkawszy żadnego otwartego lokalu. Martwe miasto. Przyszedł mi pomysł, by wyjechać stąd. Obojętnie dokąd. Zostawić to miejsce, pojechać pociągiem do najbliższej miejscowości, znaleźć się wśród ludzi i wreszcie zagasić piekielne pragnienie lodowatym napojem. Wróciliśmy do miejsca, który był początkiem wędrówki. Wejście na perony nie prowadził podziemny tunel, tylko przerzucona nad torami wąska kładka. Na szczęście nie musieliśmy korzystać z niej. Na pierwszym torze stał skład liczący parę wagonów i lokomotywę. Tak jak przewidywałem kasy biletowe były nieczynne. Wsiedliśmy do pociągu. Miejscówki można kupić u konduktora. Przedział, który zajęliśmy był pusty. Prawdopodobnie jedyni pasażerami w całym pociągu byliśmy my dwaj. W żaden sposób nie mogło to nas smucić. Jazda w zatłoczonym przedziale, w takiej temperaturze nie należałaby do przyjemnie spędzonych chwil. Teraz moim zmartwieniem było wytrzymać ten upał i dotrzeć do ludzi. Drugim problemem jest Adaś. W jaki sposób odnaleźć jego krewnych? Oddać dzieciaka policji? Napisać komunikat do gazet?
Lokomotywa szarpnęła wagonem. Pociąg powoli ruszył w swoją drogę. Dokąd ta droga nas zaprowadzi? Miałem nadzieję, że w jakiekolwiek cywilizowane miejsce. Tam, gdzie będę mógł porządnie się wykąpać i wreszcie wypić parę litrów zimnego napoju. Otworzyłem okno.
Patrzyłem na przewijający się krajobraz. Słupy trakcji elektrycznej, drzewa coraz szybszym tempie mijały wagon. Wychyliłem głowę na zewnątrz. Wbrew wszelkim prawom fizyki, nie odczułem żadnego ruchu powietrza. Kolejowy środek transportu pędził naprzód nie napotykając żadnego oporu atmosferycznego. Poruszał się jak w aerodynamicznym, próżniowym tunelu. Gdzie ja jestem? Co się dzieje? Czy ja śnię? Może pod wpływem upału mój mózg uległ uszkodzeniu? Jednego byłem pewien, mam dylemat; albo zwariowałem, albo otaczające środowisko straciło realny wygląd. Spojrzałem na Adama. Leżał na kanapie fotela i spał. Czerwona buzia, sklejone na czole włosy. Oddech miał nierówny, ciężki. Klatka piersiowa unosiła się i opadała. Jego płuca rozpaczliwie walczyły o haust czystego tlenu. Nie byłem w stanie mu pomóc. Czułem, że jeszcze chwila i stracę przytomność. Ułożyłem się na przeciwległym siedzeniu. Zemdlałem czy zasnąłem? Raczej to drugie. Miękkość fotela, miarowy turkot metalowych kół poruszających po kolejowych szynach, kołysanie wagonu przynosiła w czasie moich podróży koleją, senność. Pewnie tak stało się i tym razem. Sen miałem niespokojny. Nie pamiętam, co mi się śniło. Obrazy niewyraźne, rozmywające w swych konturach, wychodzące po za ramy snu, mieszające z przebłyskami realności, animowany film na prześwietlonej kliszy. Do jawy przywróciło mnie lekkie szarpnięcie.

Przebudź się. - Otworzyłem oczy. Adam potrząsał delikatnie moją rękę.
Co się stało? – Wyrwany z półsnu, senności równej indyferencji, a jednak przytomny by pytać i czekać na odpowiedź
Zbliżamy się – Adam oznajmił to takim tonem, jak gdyby powierzał tajemnicę osobie niewtajemniczonej w sekret wiedzy absolutnej.
Zbliżamy się? Dokąd? – Zapytałem bez większego zainteresowania.
Dojeżdżamy do celu. – Dziwne słowa w ustach dziecka.
Jakiego celu? O czym ty mówisz? – Nic nie rozumiałem z jego odpowiedzi.

Usiadłem. Od upału bolała mi głowa. Temperatura i wilgotność otoczenia w najmniejszym stopniu nie zmieniły. Podczas, gdy ja wciąż byłem skazany na tortury żywiołu natury, Adam, jeszcze parę chwil temu, może godzin, straciłem rachubę czasu, śmiertelnie zmęczony i wyczerpany, teraz miał wygląd zdrowego, ba nawet wypoczętego chłopięcia. Dzieci mają zdumiewającą zdolność regeneracji organizmu. Sen, chociaż nie wiem ile czasu trwał dał mu nowe siły. Kondycja mojego ustroju nie miała aż takiej siły odnowy.

Miałeś dobry sen? – Może jego słowa miały powiązanie z przerwaną, niedokończoną projekcją sennych urojeń.
Mina malca świadczyła o braku zrozumienia sensu pytania.
Śniło ci się coś?. – Jeszcze raz zapraszałem do odpowiedzi.
Ja nie spałem – typowe zachowanie małych dzieci. Zaprzeczanie oczywistym wydarzeniom spowodowane zagrożeniem poniesienia kary, nawet wtedy, kiedy nie mają racjonalnych powodów do obaw.
.
Wyjrzałem przez okno pędzącego pociągu. Ponownie nie odczułem najlżejszego powiewu na twarzy.
Kiedy to się skończy? – Zdarza mi się, że głośną wyrażam myśl nie oczekując odpowiedzi.
Już nie długo, zobaczysz. – Adam stanowczo wyraził swój pogląd.
Dziecinne gadanie. Miałem dość jego towarzystwa, jazdy do nikąd, zmęczenia, wszystkiego. Pragnąłem znaleźć się w mieszkaniu, napić się nawet tej ciepłej wody płynącej z kranu. Prysznic, nawet gorący, byłby luksusem tak bardzo mi w tej chwili potrzebnym. Marzenia. Zbyt jestem stary by w nie wierzyć. One są dobre dla naiwnych. Starym, młodszym i najmłodszych.
Wyszedłem na korytarz. Spacerując zaglądałem do pozostałych przedziałów. Tak, jak myślałem. Wszystkie były pozbawione pasażerów. Przeszedłem do następnego wagonu. To samo. Od lokomotywy dzieliły mnie trzy platformy; pierwsza restauracyjna i dwie sypialne. Drzwi od restauracji były otwarte. W środku puste fotele i barowe stołki. Na stolikach, ku mojemu zdziwieniu stały przygotowane zastawy obiadowe, wprawdzie jeszcze puste, ale już gotowe na przyjęcie gości. Podszedłem do bufetu. Za nim na tylnej ścianie, na przymocowanych od ściany i podłoża półkach, stały baterie szklanych butelek napełnionych wszelkiego gatunku i koloru trunkami. Zamknąłem oczy. To nie możliwe. To tylko optyczne złudzenie, podpowiadał zdrowy rozsądek. Kiedy podniesiesz powieki twój wzrok to potwierdzi. Bałem się, że ten głos w moim mózgu, mówi prawdę. Stałem w miejscu, niczym żona Lota zamieniona w słup soli, nie słup soli nie odczułby zmiany temperatury. Trwało to jakiś czas zanim czujniki ciepła w moim ciele przesłały do rozumu informację o obniżeniu ciepłoty ciała i otoczenia. W sali przyjemny chłód sprawił, że zdobyłem się na odwagę skonfrontowania rozsądku z wizerunkiem, który ciągle miałem pod zamkniętymi powiekami. Butelki stały na swoim miejscu, a ochłodzenie powodowała klimatyzacja. Jestem uratowany. Szczęśliwy tą nagłą odmianą biegu wydarzeń. Przysiadłem na obrotowym stołku. Postanowiłem dla przyzwoitości postukać dłonią w blat baru. Z góry wiedziałem, że gdybym nawet walił pokrywką o pusty kocioł, wynik byłby ten sam. Myliłem się. Pomyłka nie była przykrą porażką. Bardziej nagrodą za męki, jakich doświadczyłem tego dnia. Młoda, piękna, cudownie zbudowana dziewczyna wyszła z zaplecza i chwyciwszy mocno moją, spoconą jeszcze dłoń i poprowadziła w stronę dyskretnie schowanego przed wzrokiem ciekawskich, kącika. Dyskrecja w sali bez żywego ducha? Diabli wiedzą. Zastawione stoliki dla ewentualnych gości mogły mi zgotować następną niespodziankę? Poddałem się woli jasnowłosej przewodniczce. To jej arkadia, ja tylko gościem.
Kącik nie był taki mały. Wygodna kozetka, maleńki stolik, wszędzie żywe, naturalne rośliny. Egzotyczne kwiaty o delikatnym aromacie, bogatej gamie barwy tworzyły atmosferę biblijnego Edenu, ogrodów Semiramidy. Lekko odurzony urodą i zapachem zapomniałem, gdzie tak naprawdę się znajduję. Maja Cicerone bez zbędnych słów ułożyła mnie na sofie i obficie balsamicznymi olejkami smarowała obolałe członki. Ruchy dłoni masujące moje ciało zdradzały profesjonalne przygotowanie.

Jak się czujesz Adamie? – Nie pytanie mnie zaskoczyło, lecz sposób, jaki je zadała. Wypowiedziała te słowa nie poruszając wargami. Chociaż usta miała rozchylone, głos zdawał się obywać pomocy języka. Samoistnie płynął z wnętrza jej trzewi.
Dlaczego nazywasz mnie Adamem? – Wymruczałem.
Takie masz imię – mówiła półgłosem – wolałbyś inne?
Nie. Zdążyłem przywyknąć, - zdałem sobie sprawę, że tak jest istotnie – ty jesteś Ewą? – Palnąłem nie zastanawiając się, co mówię,
Różnie do mnie mówią; Ewa, Hajja – zastanowiła się przez moment – najbardziej lubię jak mówisz Hawwa.
Ja? My się znamy? – Zdziwienie moje było jak najbardziej usprawiedliwione i autentyczne.
Od wieków Adamie – w tych słowach nie słyszałem wahania a jedynie zamyślenie.
Przyniosę napoje, dobrze? – Pytanie zupełnie zbyteczne. Pragnienie było wciąż aktualne.
Byłoby wspaniale! – To wykrzyczał mój organizm.
Hawwa wyjęła z lodówki parę butelek, ustawiła na tacy wraz z dwiema szklankami
.
Mam orzeźwiający cydr, Calvados i sok jabłkowy – postawiła tacę na stoliku, – co wybierasz?
Tak okropnie chce mi się pić, że wypiłbym to wszystko na raz - popatrzyła na mnie z wyrzutem, jakiego nie spodziewałem się – najlepiej zrób mi koktajl z tych napojów.
Do szklanki wlała po jednej części każdego trunku. Zanim mi ją podała nadpiła odrobinę.
Już miałem szklanicę w ręku, już przechylałem ją do ust, kiedy ktoś rozpaczliwie zawołał..
Nie pij tego Adamie! – Teraz przypomniałem o chłopcu, którego zostawiłem w odległym wagonie.
To krzyczał Adaś, mój mały towarzysz podróży. Odruchowo chciałem odstawić napój, lecz Ewa przemocą wlała mi go do ust. Zakrztusiłem się. Część napitku wyciekła mi na brodę, większość, z powodu zachłyśnięcia musiałem połknąć
.
Co się stało Adaś? – Zerwałem się z kanapy i wybiegłem na środek sali.
Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? – Chłopak aż się trząsł od płaczu – Byłeś już tak blisko. Tak blisko.

Chciałem chwycić w ramiona, przytulić i uspokoić. Wtedy ze wstydem odkryłem, że stoję przed nim całkiem nagi. Gdzie się podziało moje ubranie? Nie miałem zielonego pojęcia. Zmieszany i skrępowany negliżem, zawróciłem i uciekłem do Ewy. Ona, nie mniej ode mnie stała zakłopotana. Ona również pozbawiona była jakiejkolwiek odzieży.

Dlaczego mnie zdradziłeś Adamie – głos Adasia oddalał się od nas – Nigdy ci nie wybaczę.
Co masz mi wybaczyć – krzyknąłem – powiedz!

Chciałem wiedzieć, co złego zrobiłem. On tylko popatrzył na mnie z wyrzutem i odszedł. Potem już była tylko cisza. Ciężka, męcząca cisza. Gorsza od wszelkich przeżyć całego dnia. Czułem się winny wobec chłopca, chociaż nie bardzo wiedziałem, dlaczego. Nikomu nigdy nie zaszkodziłem, nikogo nie skrzywdziłem a jednak czułem, że zawiodłem. Znałem tylko jego imię. Parę godzin wspólnego towarzystwa w podróży i to wszystko. Co znaczyły jego słowa; „Byłeś już tak blisko”. Blisko czego? Może kogo? Chciałem się ubrać i biegnąć za nim. Nerwowe poszukiwania nie przyniosły rezultatu.

Gzie są moje spodenki i koszulka? – Krzyknąłem do Ewy.
Nie wiem – rozłożyła bezradnie ramiona – naprawdę nie wiem. Musiałeś zostawić w innym przedziale.

Lokomotywa zaczęła hamować. Więc jednak gdzieś dojeżdżaliśmy. Chłopak najwidoczniej mówił prawdę.
Co za brednie? Miałem rozebrać się i paradować nago? – Ewa nie odpowiedziała. Wyglądała na współwinną w tej groteskowej sytuacji.
Pomóż mi szukać – zabrzmiało to jak rozkaz, nie prośba – nago nie wysiądę z pociągu.

Dziewczyna zaglądała w zakamarki salonu restauracji. Jej poszukiwania, chociaż starała się robić to jak najdokładniej, zdały się na nic.

Gdzie położyłaś swoją sukienkę? – Może tam znajdzie się również moja odzież.
Też chciałabym wiedzieć – Hawwa była zdezorientowana nie mniej ja.
Pójdziemy sprawdzić na zapleczu – milcząco zgodziła mnie tam zaprowadzić.

Tymczasem pociąg już zatrzymywał swój bieg. Skąd ten strach i panika. Przez cały dzień spotkałem tylko dwie osoby; Adama i Ewę. Istniała bardzo mała możliwość powiększenia kręgu napotkanych osób. Gdyby nawet miała to być prawda i ulice miejscowości, do której właśnie przybyłem, będą dalej puste, to i tak nie mogłem wyobrazić siebie spacerującego nago. Nawet wtedy nie ośmieliłbym się wyjść bez ubrania do nieznanego miasta.
Część gastronomiczna zasłonięta ścianką przed ciekawskimi podróżnymi, zastawiona była kuchennymi sprzętami. W niej też nie znaleźliśmy nic, co mogłoby służyć za ubranie. Otwierając jedną z szafek usłyszałem dziwny dźwięk. Brzmiał on jak syczenie jakiegoś gada. W tej chwili przerażona Ewa krzyknęła. Metrowy wąż zwany żmiją rogatą wypełznął z półki i owinął wokół mojej nogi. Zrobił to tak błyskawicznie, że nawet największy refleks nie mógł temu zapobiec. Gad wgryzł się w nieosłoniętą łydkę. Wiedza o jego silnie trującym jadzie, mało mi mogła pomóc. Chwyciłem żmiję rękoma. Moje próby oswobodzenia nogi nie powiodły się. Szczęka węża przegryzła mięsień nogi. Usłyszałem, a może poczułem jak jego zęby trafiają na opór kości. Starając się podnieść z podłogi chwyciłem ręką brzeg półki. Zamiast jednak stanąć na nogi wraz z półką wylądowałem na podłodze. Kilkanaście jaj spadając na posadzkę rozbiło się, a ze skorupek wylazły malutkie żmijki. One też poszły w ślady mamusi.
Nie mogąc przebić skóry, wchodziły we wszystkie otwory ciała. Uszy, usta, nos a nawet oczy atakowały z siłą, odwrotnie proporcjonalną do długości tych zwierzątek. Usłyszałem oddalający się tupot bosych stóp. To pewnie Ewa uciekała przerażona tym groteskowym widokiem. Chętnie poszedłbym w jej ślady gdyby tylko bestie pozwoliły. Gorąco, które na moment opuściło mój organizm, ponownie dało znać o sobie. Zawroty głowy upewniły mnie, że jad zaczął działać. Nie miałem siły bronić się dłużej. Jeden z małych potworków wślizgnął się do gardła powodując wymioty. Torsje spowodowały niemożność oddychania. W moich nozdrzach inne, bracia bądź siostry urządziły sobie zabawę w chowanego. Tracąc przytomność usłyszałem chichot zadowolonego dziecka.
Z czego się śmiejesz Adamie? – Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Ostatnio zmieniony czw 31 maja 2012, 18:51 przez kuba, łącznie zmieniany 3 razy.
prawda jest zawsze subiektywna
-----------------------------------------------------------
prawda pierwsza: przyjemność, kiedy staje się obowiązkiem przestaje być przyjemnością
prawda druga: obowiązek połączony z przyjemnością jest masochizmem, cokolwiek to słowo znaczyć by miało
prawda trzecia: zamiast kropki lepiej postawić wielokropek

2
[1]Fakt, [2]za oknem, okno było otwarte, [3]widziałem ciemność, czyli tak naprawdę niczego nie widziałem.
[1] - Często autorzy stosują podkreślenie tego typu, które samo w sobie błędem nie jest, ale kiedy istotnie dotyczy wypowiedzianego faktu (nie domysłu, lub wahania), zaczyna koślawić zdanie. Lepiej to usunąć, gdy w dalszej części zdania jest jakiś fakt, którego podkreślenie dotyczy.
[2] - Drugie okno w nawias, tylko czy wówczas to będzie ładne zdanie? Nie, tak jak teraz.
[3] - I tu wychodzi na jaw fakt - widział nic, bo było ciemność. Trochę to jest na wyrost, z tym widzeniem. Przerobiłbym to zupełnie:
Za otwartym oknem panował całkowity mrok, niczego nie widziałem.
Jego wskazówki oznaczały godzinę pierwszą pięć, a nie trzynastą i pięć minut.
Ułożenie wskazówek mogło oznaczać godzinę, zaś one same wskazują godzinę.
Maszerując dziarsko w nieokreślonym kierunku zastanawiałem, co jest powodem zupełnego braku moich ziomków na ulicach naszego grodu.
Przez cały czas pokazujesz wykończonego pragnieniem faceta, snującego się w upalną noc, a tu nagle idzie dziarsko? Dysonans, że aż trzeszczy.
- Nie, ja nie mam taty i mamy – smutna mina mojego imiennika rozbudziła nie odkryte do tej pory moje ojcowskie uczucia.
zmiana zaimka na we mnie
Nie, ja nie mam taty i mamy. – Smutna mina mojego imiennika rozbudziła we mnie, nieodkryte do tej pory, ojcowskie uczucia.
Nie powiedziałeś mi gdzie on jest – cierpliwość, stała się nie wiedzieć, kiedy moją cnotą – powiesz gdzie znajdę twojego dziadka.
zagadka... A! Przecinki, tak, to one. Zobacz:
- Nie powiedziałeś mi, gdzie on jest. – Cierpliwość stała się, nie wiedzieć kiedy, moją cnotą. – Powiesz gdzie znajdę twojego dziadka.
Ponieważ nie wiedzieć kiedy jest wtrąceniem, to właśnie je oddzielasz przecinkami z obu stron.
Prawdopodobnie jedyni pasażerami w całym pociągu byliśmy my dwaj.
jedynymi.
Zwrócę uwagę, że w całym tekście występują takie krzaki - bardzo szkoda, że nie poświęciłeś chociażby kilku minut na przeczytanie WYDRUKOWANEGO tekstu. Tak, wydrukowanego, ponieważ czytając z kartki, do tego na głos, da się wychwycić większość podobnych błędów. A tak, trzeba się męczyć podwójnie za siebie, i autora.
Tak, jak myślałem. Wszystkie były pozbawione pasażerów.
to jest jedno zdanie - połącz myśl myślnikiem
Tak, jak myślałem - wszystkie były pozbawione pasażerów.

Wciąż jest klimat - tylko lektura jest męcząca. Tyle niedoróbek w tym tekście, że od myślenia nad wszystkim boli głowa. Za dużo strzelania, za mało płynności w czytaniu. Ciekawi mnie, gdzie sen prowadzi Adama. Ciekawią mnie postacie - zagadkowe do maksimum. Podoba mi się oniryzm w tym śnie, lekkość opisów (budynki obrócone plecami) i klimat, upalnego dnia w trakcie nocy. Świetne dialogi - niemalże czuję się, jakbym spał. Ale tak się nie robi - nie wrzuca się tak bardzo nieprzygotowanego tekstu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
kuba pisze:Spałem, zaledwie półtorej godziny.
Po co przecinek?
kuba pisze:Próbowałem przypomnieć wczorajszy wieczór.
przypomnieć sobie
kuba pisze:Namydliłem porządnie ciało, a letnia struga cieczy zmyła ze mnie wydzieliny gruczołów potowych.
ciecz i wydzielina gruczołów potowych - całkiem nie pasują do reszty.
kuba pisze:Na mokre ciało włożyłem krótkie spodenki, podkoszulkę, a na bose stopy wsunąłem klapki.
podkoszulek
kuba pisze:Kąpiel pod prysznicem trwała może dziesięć, góra piętnaście minut, pozostałe czynności drugi kwadrans, w sumie pół godziny, na pewno nie więcej niż czterdzieści minut. Teraz powinno być około pierwszej w nocy. Na pewno nie było. Na ulicy moje zdziwione oczy oślepił blask słońca. Czekałem, aż mój wzrok przygotowany na nocną porę zdołał dostosować się do zgoła innego światła.
kuba pisze:Odwodnienie organizmu, suchość w gardle, zawroty i ból w głowy, nagła amnezja. Mój stan zdrowia uległby znacznej poprawie po wypiciu paru butelek schłodzonego piwa. Maszerując dziarsko
Skacowany facet maszeruje dziarsko? To określenie chyba mało trafione.
kuba pisze:Mój stan zdrowia uległby znacznej poprawie po wypiciu paru butelek schłodzonego piwa.
zdrowia - wyrzucić
kuba pisze:To, że wszyscy postanowili oddać się sjeście, schronić się za murami domów, nie mogło być w zgodzie z logiką, moją jak i pozostałych obywateli tego miasta.
Trochę to skomplikowałeś. ... nie było logiczne ani dla mnie, ani dla mieszkańców miasta.
kuba pisze:Do tego spotkania unikałem je jak ognia i nie cierpiałem ich towarzystwa.
unikałem ich
kuba pisze:Przebudź się. - Otworzyłem oczy. Adam potrząsał delikatnie moją rękę.
Co się stało? – Wyrwany z półsnu, senności równej indyferencji, a jednak przytomny by pytać i czekać na odpowiedź
Zbliżamy się – Adam oznajmił to takim tonem, jak gdyby powierzał tajemnicę osobie niewtajemniczonej w sekret wiedzy absolutnej.
Zbliżamy się? Dokąd? – Zapytałem bez większego zainteresowania.
Dojeżdżamy do celu. – Dziwne słowa w ustach dziecka.
Jakiego celu? O czym ty mówisz? – Nic nie rozumiałem z jego odpowiedzi.
To się dziwnie czyta. Wypowiedź, komentarz. Wypowiedź, komentarz. I tak cały czas. Za wiele tych komentarzy. one irytują, pozbawiają dialog jakiejkolwiek urody.
kuba pisze:Temperatura i wilgotność otoczenia w najmniejszym stopniu nie zmieniły.
"nie zmieniły się z najmniejszym stopniu" jeśli już.
kuba pisze:Wszystkie były pozbawione pasażerów.
Czyli wcześniej pasażerowie byli, a potem ktoś ich wyprowadził, bo teraz ich nie ma.
Może: były puste?

Myślę, ze ten tekst jest bardzo niedopracowany. Taki pierwszy, gorący zapis. Trudno się czyta. Bardzo trudno.

Przeczytałam "Upalna noc" nr 1 z lipca 2010. Była najlepsza - obrobiona, wyczyszczona. "Upalna noc" nr 2 i 3 nie dorastają tej jedynce do pięt. Szkoda.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”