"A marchewki też mogą" [obyczaj/ rural fantasy]

1
"A marchewki też mogą"


            Z większej odległości polanka mogłaby wydawać się całkiem normalna. Była położona na małym pagórku. Od północy otaczał ją las, a w dolinie, na zachód od wzgórza płynął mały strumyk. Łagodne dźwięki rzeki śpiewały piękną melodię, razem z ćwierkającymi ptakami i szumem brzóz, które wiatr łagodnie wychylał w stronę polanki. Przy rzeczce młode sarny zaspokajały pragnienie. Zakłócając ten spokój, do potoku doleciał przeciągły dźwięk końskiego rżenia. Odgłos był drażniący i stanowczo trwał zbyt długo jak na dzikie zwierzę. Sarenki zerwały się i pobiegły do lasu, ptaki poderwały skrzydła do lotu, a wiatr, tak jakby wiedząc o co chodzi, uspokoił się i nakazał liściom milczeć.
            Na pagórku, w powietrzu tuż nad ziemią unosił się wielki czarny koń. Nie miał żadnych kończyn, które wskazywałyby na to, że umie latać, ale mimo tego majestatycznie lewitował. Jasno czerwony dym wylatywał z jego pyska i powoli płynął ku ziemi. Zwierzę patrzyło w dal, czekając na swego pana. Miało uśmiechnięty pysk, co dziwne jak na konia. Fioletowe oczy jarzyły się iskierkami i rzucały kolorowe blaski we wszystkie strony. Ogon konia był żółto-zielony i powoli kręcił sie jak wiatrak, w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Czerwony dym pod koniec wędrówki do podłoża łagodnie opadał na grunt i zmieniał kolor trawy.
           Z oddali, wolnym krokiem nadchodził dżokej. Był to pogodny szaleniec, nigdy nie rozstający się z różowym porem. Malował nim swojego rumaka. Zwierzę było codziennie inne, raz różowe, raz czarne, innego dnia srokate. Kilkakrotnie zdarzyło się, że sierść konia była upstrzona tak dziwnymi kolorami, że patrząc z bliska, ciężko było utrzymać wzrok w jednym punkcie. Jeździec chwycił ogiera za grzywę i wskoczył na niego z gracją. Pociągnął lejce w bok i klepnął konia w zad, kierując zwierzaka w stronę strumyka. Mała niebieska świnia truchtała sobie za nimi, trzymając ryj wysoko.

***

            Stary komputer był położony na ziemi obok biurka. Wydawał z siebie głośny szum. Mimo tego, Asia nie przejmowała się ani trochę tym szczegółem. Siedziała na krześle przy nowym stoliku, który załatwił jej dziadek. Był to stolik, przypominający szkolne biurko z szafką. Ale tylko wydawał się takim, bo znawca tematu dostrzegłby XVIII wieczny mebel, z mosiężnymi, pozłacanymi uchwytami, który wyrzeźbiony i wykwintnie ozdobiony, wyszedł spod dłuta nie byle jakiego artysty. Asia dotknęła z gracją blatu i przejechała po nim dłonią, tak jakby biurko miało uśpione zmysły, a ona chciała je obudzić.
- Dziadku wiesz co, to biurko jest przepiękne! Dziękuję! - krzyknęła Asia. Szybko wstała i rzuciła się w objęcia starca, a ten uśmiechnął się i przytulił ją mocno. Był to mężczyzna, o na wskroś przenikliwym spojrzeniu, którego ludzie słuchali oraz darzyli szacunkiem. Nawet ci, którzy mieli z nim do czynienia po raz pierwszy, stawali się w oka mgnieniu pokorni i spokojni. Miał w sobie to coś, co powodowało, że ludziom przechodziły ciarki po plecach. Mimo tego, miał przyjazne usposobienie, lubiał żartować i był bardzo pogodnym człowiekiem, mającym zmarszczki wokół oczu.
- Stanisławie! Asiu! Chodźcie na obiad! - krzyknęła Anna. Kiedy przygotowywała obiad, zastanawiała się jak przeprowadzić rozmowę z Asią. Była tak zajęta własnymi myślami, że podczas krojenia pietruszki dwukrotnie przecięła sobie palec. Chciała za wszelką cenę nie dopuścić do powiększenia problemu ze Stanisławem, który nie chciał słuchać o szpitalu. Dlatego też od jakiegoś czasu przestali o tym rozmawiać. Asia z kolei wiedziała, że dziadek jest chory, ale nie mówiła o tym głośno, i nawet w swoich myślach wypierała ten fakt do dalekiej nieświadomości, bojąc się, że kiedyś dziadka może już nie być. Kiedy rano budziła się z krzykiem, nigdy nie wiedziała jaki miała sen, ale tym chwilom zawsze towarzyszyło przeczucie, że z dziadkiem dzieje się coś złego. Była bardzo związana ze staruszkiem, o wiele bardziej niż z Anną.
            Odmówili modlitwę trzymając się za ręce. Asia rzuciła się na jedzenie, pochłaniając kurczaka z niezwykłą szybkością. Kilka godzin temu wróciła z obozu i ten obiad, pierwszy godziwy posiłek od kilkunastu dni, był dla niej czymś, co było w jej mniemaniu godne salonów królewskich. Stanisław przyglądał się wnuczce kątem oka. Anna nie tknęła jedzenia. Nie potrafiła skupić myśli i nagle wybuchnęła płaczem. Asia przerzuciła wzrok z talerza na twarz Anny.
- Baapciu ccho sie chstało?! - powiedziała Asia z ustami pełnymi kurczaka i ziemniaczków. Była zdziwiona i mrugała szybko, przenosząc lękliwy wzrok raz na babcię, raz na dziadka. Stanisław patrzył przez chwilę na swoje złożone dłonie. Były to ręce stare i przepracowane. Szybko odwrócił głowę w lewo i skupił całą swoją uwagę na trzmielu, który latał wokół kwiatów pelargoni, kwitnących na parapecie za oknem. Oczy zwilżyły mu się od łez.
- Dziadek. On... - Anna szlochała. Jej dłonie trzęsły się tak, jakby miała zaawansowaną chorobę parkinsona. Stanisław milczał. Z kolei Asia nie wiedziała co powiedzieć i nie odzywała się. Nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji. Babcia była dla niej zawsze wzorem opanowania i dyscypliny. Dlatego teraz nie potrafiła jej w żaden sposób pocieszyć, ani wykrztusić z siebie żadnego słowa.
- Mam raka. To już drugi przerzut. Zostało mi parę tygodni - Stanisław powiedział to patrząc Asi prosto w oczy. Później, ta chwila wyryła się w jej pamięci i często powtarzała w snach. Nie odwracali od siebie wzroku przez dłuższą chwilę. Asia pomyślała, że powinna być w szoku, ale jednak przyjęła to ze stoickim spokojem. Kiwnęła głową i zaczęła powoli jeść niedokończony obiad.
- Przepraszam was, to... - Anna zaszlochała i wytarła ręką zasmarkany nos.
- To jest mocniejsze. Już nie mogę wytrzymać tego bólu, przepraszam - dokończyła urwane zdanie. Teraz wróciła myślami do obiadu, wstała i pozbierała talerze. Stanisław spojrzał na swoją wnuczkę i pomyślał, że teraz wszystko będzie inaczej. Świadomość końca powodowała, że zaczynał doceniać "tu i teraz", a zwłaszcza to czego nie dostrzegał, albo czasem nie chciał rozumieć.
- Będziemy się modlić, napewno wyzdrowiejesz dziadku! - krzyknęła Asia, która skończyła kilka tygodni temu piętnaste urodziny. Jej naiwna wiara była bardzo budująca i podnosiła każdego na duchu. Czasem jednym zdaniem potrafiła polepszyć bliskim humor, dać iskierkę nadziei i rozpalić ognisko życzliwości. Była takim promykiem szczęścia, które wychodzi ze źródła dużego światła. Niewątpliwie tym światełkiem byli jej rodzice, którzy przekazali jej te wszystkie wspaniałe cechy. Odeszli, ale zdążyli nauczyć ją czym jest miłość.
- Dobrze Asiu. Choć ze mną na pole, przejdziemy się - wstał zbyt szybko. Mocno odepchnięte krzesło upadło z hukiem na podłogę. Stanisław podniósł je, i kiedy stanął prosto, spojrzał z troską na Annę. Patrzyła na niego zapłakanymi oczami. Uśmiechnęła się i szybko odwróciła głowę. Wiedziała, że musi być silna. Kochała mocno męża i właśnie teraz musiała stawić czoła swoim słabościom. Stanisław był dla niej podporą przez całe życie, a teraz wydawało jej się, że ta wielka silna kłoda powoli ugina się pod wielkim ciężarem. Mimo obaw Anny, Stanisław w tych ostatnich dniach był prawdziwą opoką, murem który sam nie wie o tym, jak bardzo jest silny. Równocześnie przy tej twardości psychicznej, Stanisław potrafił dostrzec w Annie to, jaką wspaniałą jest kobietą, która każdemu oddaje cząstkę swego serca. Kiedy kładli się wspólnie spać, szeptali sobie do uszu czułe słowa, bądź trzymając się za ręce, razem odmawiali różaniec.
            Stanisław i Asia szli między równymi rzędami wiśni. Przechadzali się w milczeniu i patrzyli na białe kwiaty kwitnących drzew. Na nieboskłonie kłębiaste chmury i słońce, które się przez nie przebijało, tworzyły piękny widok, który byłby idealną pożywką dla malarza impresjonisty. Wiatr łagodnie muskał ich twarze i sprawiał, że czuli się dobrze. Oboje lubili wiosnę, zapach traw i śpiew ptaków, które przylatywały z gorących krajów, przynosząc ze sobą cieplejsze powietrze. Przyroda budziła się i rozpoczynała następny etap, nowy cykl. Natomiast oni zaczynali życiowe zmagania z końcem, a początek dobrych zdarzeń wydawał się już kończyć.
- Zostawiam ci dłuto i pędzel, bo mi sie już nie przydadzą. Jak się nauczysz to zrozumiesz - dziadek spojrzał na zdziwioną wnuczkę. Nie rozumiała tych słów. Milczała, bo wiedziała, że to coś ważnego. Czekała i była przekonana, że dziadek wyciągnie zaraz te rzeczy, o których powiedział, ale on usiadł pod wiśnią i oparł się o pień.
- Jestem bardzo ciekaw co będzie pierwszym twoim dziełem - powiedział Stanisław, przy czym śmiejąc się patrzył na wnuczkę, która nie bardzo wiedząc czy powinna płakać, czy krzyczeć z bólu, lekko wydęła wargi i beznamiętnie ułożyła je w uśmiech. Wyglądała bardzo komicznie i Stanisław, jak tylko dostrzegł tą dziwną twarzyczkę, wybuchnął jeszcze większym śmiechem.

***

- Słuchaj, masz tylko dwadzieścia jeden lat i jesteś ode mnie rok starszy. Jesteś jak zestarzałe dziecko, które nie potrafi nawet myśleć jak dziecko!
- Ech, nie rozumiem Cię - odpowiedział Krzysiek i pokręcił głową z niesmakiem na twarzy.
- Ej Aśka! Jakim cudem? No niby jak?! - rzucił Krzysiek, do odchodzącej koleżanki. Asia zatrzymała się, chwilę stała w bezruchu, po czym z werwą odwróciła się w przeciwną stronę i spojrzała uroczo, swoim świdrującym spojrzeniem. Jej zwiewna sukienka podniosła się gwałtownie i ukazała większą częśc zgrabnych nóg. Krzysiek mimo wielkiego wysiłku woli spojrzał w dół. Ona to dostrzegła i filuteryjnie uśmiechnęła się do niego.
- Odpowiedz jeszcze raz. Truskawki latają?
- Ale przecież truskawki nie mogą latać!

***

            Świnia taplała się w polewie truskawkowej. Asi wydawało się, że gdzieś już ją widziała, ale nie była pewna gdzie i kiedy. Może kojarzy ją z jakiegoś snu, albo bajki, którą opowiadał jej dziadek. W każdym razie, świnka bawiła się wyśmienicie. W powietrzu czuć było zapach bananów. Dzieci, które pojawiły się znikąd goniły świnię i ślizgając się, upadały co parę kroków. Kolorowe towarzystwo było całe umorusane w czerwieni i co chwile zlizywało z siebie słodką polewę. Świnka kichnęła i wypadł z niej mały fortepian, pomalowany na jaskrawo-zielony kolor. Asia nie zdążyła powiedzieć "na zdrowie", bo była w szoku, kiedy to fortepian upadł na ziemię i rozwalił się na kawałki. Leżał kilka minut na trawie. Potem westchnął akordem fis mol, po czym samoistnie poskładał się i otrzepał z kurzu. Był z siebie bardzo zadowolony i wyglądał prawie jak nowy. Asia przekrzywiła głowę, rozchyliła lekko usta, zmarszczyła brwi i oszołomiona patrzyła na to widowisko. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Oto przed nią fortepian grał dzieło Chopina, ulubiony utwór dziadka, a u jego podstawy, to znaczy tam, gdzie powinny być pedały, widziała trzy dziwne naczynia-butelki. Były z materiału przypominającego przezroczysty, utwardzony żel. W ich środku - przez to, że fortepian grał jak szalony - przelewał się ciemny płyn, a na każdej, wygrawerowano złotymi, powykręcanymi literami napis: "Sok z modliszek i starych śrubokrętów".
            Świnia przestała biegać wokół fortepianu, zatrzymała się i spojrzała na Asię, która od razu wiedziała, że z tej całej szajbniętej gromadki, właśnie młoda maciora jest najbardziej osobliwa. Świnia patrzyła jej w oczy. Asi wydawało się, że to zwierzątko rozumie wszystko, co dzieje się w jej duszy. Właśnie teraz zdała sobie sprawę, że chyba zwariowała. Zaczęła mocno szczypać się po rękach. Ból nie ustawał, a świnia dalej była przed jej oczyma, nic się nie zmieniło, z tym, że zwierzę po chwili przysiadło jak pies, z tą różnicą, że na tylnych racicach.
            Dzieci rozpłynęły się, topniejąc jak lody w upalny dzień. Zostawiły po sobie różnokolorowe plamy. Po chwili, z tych odcieni tęczy zaczęły wyrastać pędy kwiatów, a ten odcień, który był żółty, wyrósł na wielki cukierkowy grzebień. Asia poczuła cytrynowy zapach. Zachęcona podeszła i urwała jeden ząb grzebienia. Ugryzła miękki cukierek i poczuła słodki, pyszny i roszkosznie miło rozlewający się w ustach smak.
- Pomóż innym ludziom, będziesz wiedzieć komu - powiedziała świnia. Asia ani trochę nie zdziwiła się, że świnia mówi. W odpowiedzi wyciągnęła z kieszeni pędzel i patrząc na niego kiwnęła zamaszyście głową. Nagle zrozumiała dziadka i już wiedziała od czego zacznie.

2
kamilavena pisze:Był to mężczyzna, o na wskroś przenikliwym spojrzeniu
Niepotrzebny przecinek.
kamilavena pisze:Nawet ci, którzy mieli z nim do czynienia po raz pierwszy, stawali się w oka mgnieniu pokorni i spokojni. Miał w sobie to coś, co powodowało, że ludziom przechodziły ciarki po plecach.
Skoro przechodzą im ciarki, to chyba jednak nie są tacy spokojni.
kamilavena pisze:lubiał żartować
Lubił.
kamilavena pisze:Była tak zajęta własnymi myślami, że podczas krojenia pietruszki dwukrotnie przecięła sobie palec.
Bardziej pasuje: skaleczyła się w palec. Słowo "przecięła" pasuje mi do większych obrażeń, niż te opisane.
kamilavena pisze:Kiedy rano budziła się z krzykiem, nigdy nie wiedziała jaki miała sen, ale tym chwilom zawsze towarzyszyło przeczucie, że z dziadkiem dzieje się coś złego.
Pamiętała - tu lepiej pasuje.
kamilavena pisze:Odmówili modlitwę[1] trzymając się za ręce.
[1] przecinek
kamilavena pisze:Stanisław milczał. Z kolei Asia nie wiedziała co powiedzieć i nie odzywała się.
Asia również się nie odzywała. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć w obecnej sytuacji.
kamilavena pisze:napewno
Pisze się osobno.
kamilavena pisze:- Dobrze[1] Asiu. Choć[2] ze mną na pole, przejdziemy się - wstał zbyt szybko.
[1] przecinek
[2] Cho...
kamilavena pisze:Kochała mocno męża i właśnie teraz musiała stawić czoła swoim słabościom.
Przestaw dwa pierwsze wyrazy i od razu brzmi mniej sztucznie.
kamilavena pisze:Równocześnie przy tej twardości psychicznej, Stanisław potrafił dostrzec w Annie to, jaką wspaniałą jest kobietą, która każdemu oddaje cząstkę swego serca.
Zamiast pogrubienia: jej wspaniałość - każdemu oddawała cząstkę serca.
kamilavena pisze:Kiedy kładli się wspólnie spać,
Pogrubienie do kasacji.
kamilavena pisze:Przechadzali się w milczeniu i patrzyli na białe kwiaty kwitnących drzew.
Przechadzali się, patrząc...
kamilavena pisze:Natomiast oni zaczynali życiowe zmagania z końcem, a początek dobrych zdarzeń wydawał się już kończyć.
Tego zdania jakoś nie potrafię zajarzyć. o_O Coś mi w nim nie gra, ale nie doszedłem jeszcze co. :P

Odczułem wrażenie, że używasz ubogiego zakresu spójników. Za dużo "i" oraz "kiedy", jak na tak krótki tekst. Masz też kłopoty z powtórzeniami i nadmierną ilością zaimków. Fragmenty podzielone gwiazdkami za słabo się łączą. Opko wydaje się być chaotyczne. Pomysł również nie zwalila z nóg.

Nie porwałaś mnie tym tworem, jednak pisz dalej i się rozwijaj. Mam nadzieję, że choć trochę pomogłem.
Adres e-mail: kontakt(M@ŁP@)weryfikatorium.pl
WeryfikatoriuM na Facebooku

Land of Fairy Tales

Eskalator.exe :batman:

3
Zakłócając ten spokój, do potoku doleciał przeciągły dźwięk końskiego rżenia.
Zastosowana inwersja w połączeniu z imiesłowem przysłówkowym współczesnym razi. Nie wspomnę o dźwięku rżenia… Zbyt skomplikowane, przez co mało plastyczne.
Mała zmiana:
Do potoku dotarło przeciągłe rżenie, zakłócając spokój.
Nie wiem, jakie zwierzęta oprócz koni rżą, ale czytelnikowi w pierwszym momencie właśnie to zwierze przyjdzie do głowy, więc nie trzeba precyzować.
Na pagórku, w powietrzu tuż nad ziemią unosił się wielki czarny koń.
Stwierdzenie tuż nad ziemią samo przez się sugeruje, że w powietrzu, więc zaznaczone do usunięcia.
Nie miał żadnych kończyn, które wskazywałyby na to, że umie latać, ale mimo tego majestatycznie lewitował.
A to przedni babol wręcz!
Kury mają takowe kończyny, a mimo to nie umieją latać – pierwszy błąd logiczny. Posiadanie jakiegoś atrybutu nie jest jednoznaczne z umiejętnością posługiwania się nim.
Lewitować =/= latać, więc do tego skrzydła nie są potrzebne. Poza tym, całe zdanie z użyciem kończyn, które wskazywałyby na umiejętność latania jest bardzo niezgrabne…
Jasno czerwony
Łącznie.
Fioletowe oczy jarzyły się iskierkami
Zaznaczone do usunięcia.
Stary komputer był położony na ziemi obok biurka.
Postawiony i na podłodze. On nie leżał tylko stał i do tego w pokoju, czyli tam ziemi jako tako nie było.
Stary komputer był położony na ziemi obok biurka. Wydawał z siebie głośny szum. Mimo tego, Asia nie przejmowała się ani trochę tym szczegółem. Siedziała [1]na krześle przy nowym stoliku, który załatwił jej dziadek. Był to stolik, przypominający szkolne biurko z szafką. [2]Ale tylko wydawał się takim, bo znawca tematu dostrzegłby XVIII wieczny mebel, z mosiężnymi, pozłacanymi uchwytami, który wyrzeźbiony i wykwintnie ozdobiony, wyszedł spod dłuta nie byle jakiego artysty.
Zbyt krótkie zdania. Stawiasz kropkę, gdzie z powodzeniem i zyskiem dla tekstu można by wstawić przecinek. Popatrz:
Stary komputer stał na podłodze, szumiąc głośno, jednak Asia nie przejmowała się tym ani trochę.
Do tego powtarzasz informacje. Pięć zdań można streścić tak: Asia siedziała przy stoliku, który był biurkiem załatwionym przez dziadka.

[1] Domyślnie wiadomo, że na krześle, więc nie trzeba tego dopisywać.
[2] Osiemnastowieczny mebel, z kutymi wstawkami faktycznie można pomylić z byle biurkiem, powleczonym sosnową okleiną. Nawet na groteskę trochę zbyt naciągane.
- Dziadku wiesz co, to biurko jest przepiękne! Dziękuję! - krzyknęła Asia. [1]Szybko wstała i rzuciła się w
[1] Od nowego akapitu, wszystko co dzieje się po tym, nie należy już do dialogu. Ten błąd powtarza się co chwilę w całym fragmencie.
lubiał żartować i był bardzo pogodnym człowiekiem, mającym zmarszczki wokół oczu.
Lubił.
Sugerujesz tym zdaniem, że tylko pogodni ludzie mają zmarszczki wokół oczu.
Chciała za wszelką cenę nie dopuścić do powiększenia problemu ze Stanisławem, który nie chciał słuchać o szpitalu.
Te informacje wyskakują jak królik z kapelusza. Nijak mają się do tego co wyżej napisane, do tego nagle zmieniłaś punkt widzenia narratora. No i dlaczego nie chciał słuchać o szpitalu? Coś z nim – tym szpitalem – było nie tak? Może jednak nie chciał słuchać o powrocie/leczeniu/wizycie w szpitalu?
Asia z kolei wiedziała, że dziadek jest chory, ale nie mówiła o tym głośno, i nawet w swoich myślach wypierała ten fakt do dalekiej nieświadomości, bojąc się, że kiedyś dziadka może już nie być.
O, w jednym akapicie po raz drugi zmieniłaś punkt widzenia narratora. To niedopuszczalne, bo czytelnik się gubi.
Asia pomyślała, że powinna być w szoku, ale jednak przyjęła to ze stoickim spokojem. Kiwnęła głową i zaczęła powoli jeść niedokończony obiad.
Albo więc była nieczułą wnuczką, albo ten stoicki spokój, to właśnie objaw szoku.
pelargoni
Pelargonii.
parkinsona
Parkinsona.
która skończyła kilka tygodni temu piętnaste urodziny.
Skończyć piętnaście lat lub obchodzić piętnaste urodziny.
. Była takim promykiem szczęścia, które wychodzi ze źródła dużego światła. Niewątpliwie tym światełkiem byli jej rodzice,
No to w końcu jak? Światło czy światełko?
filuteryjnie uśmiechnęła
Filuternie.


Oj, dziwny to tekst. Nie chodzi o fantastykę, bo i elementy realistyczne były niezbyt dobrze napisane. Jeśli ma się jakąś fantazję, to trzeba umieć przekazać ją czytelnikowi w sposób, który zrozumie. Twój przekaz jest niezrozumiały.
Tekst jest o niczym, nie trzyma się całości, następujące po sobie elementy są jak wyrwane każdy z innej bajki. Do tego błędy. Mnóstwo – ortograficzne, literówki, dziwne i pokręcone zdania.

Niestety pomysłu też tutaj nie widzę. Nie zainteresowałaś mnie, a jedynie zmęczyłaś. W tej formie, nie miałabym ochoty czytać dalej. Abstrakcja musi być bardzo dobrze przemyślana, żeby zagrała właściwą rolę w utworze. U ciebie, to zwykłe kleksy rzucone między strzępki opowieści.
Dużo pracy przed tobą, jeśli chcesz ciągnąć historię w tej konwencji.
Niestety, nie podobało mi się.
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

4
kamilavena pisze:Nie miał żadnych kończyn, które wskazywałyby na to, że umie latać, ale mimo tego majestatycznie lewitował. Jasno czerwony dym wylatywał z jego pyska i powoli płynął ku ziemi. Zwierzę patrzyło w dal, czekając na swego pana. Miało uśmiechnięty pysk, co dziwne jak na konia. Fioletowe oczy jarzyły się iskierkami i rzucały kolorowe blaski we wszystkie strony. Ogon konia był żółto-zielony i powoli kręcił sie jak wiatrak, w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Czerwony dym pod koniec wędrówki do podłoża łagodnie opadał na grunt i zmieniał kolor trawy.
mnie opis śmieszy. A Ty tu z tym "majestatycznie". Mamy czarnego, uśmiechniętego konia z fioletowymi oczami i wiatrakiem w miejscu ogona. Gdzie Ty tu masz "majestatycznie"? ;]
kamilavena pisze:Stary komputer był położony na ziemi obok biurka.
strona bierna tutaj nie brzmi
kamilavena pisze:Był to stolik, przypominający szkolne biurko z szafką. Ale tylko wydawał się takim, bo znawca tematu dostrzegłby XVIII wieczny mebel, z mosiężnymi, pozłacanymi uchwytami, który wyrzeźbiony i wykwintnie ozdobiony, wyszedł spod dłuta nie byle jakiego artysty.
Jaki znawca? Trzeba być skończonym kretynem, żeby tak opisane biurko uznać za podobne do "szkolnego biurka z szafką".
kamilavena pisze:na wskroś przenikliwym spojrzeniu,
na wskroś przenikliwe... Czegoś tu za dużo
kamilavena pisze:ludzie słuchali oraz darzyli szacunkiem. Nawet ci, którzy mieli z nim do czynienia po raz pierwszy, stawali się w oka mgnieniu pokorni i spokojni. Miał w sobie to coś, co powodowało, że ludziom
powtórzenie (takie przykładowe, bo robisz ich sporo)
kamilavena pisze:skończyła kilka tygodni temu piętnaste urodziny.
Kończy się ileś lat, a nie któreś urodziny
kamilavena pisze:wielka silna kłoda powoli ugina się pod wielkim ciężarem
o powtórzeniach już pisałam, ale tego nie mogę nie wytknąć
kamilavena pisze:białe kwiaty kwitnących drzew.
jak mają kwiaty, to wiadomo, że kwitnące (a uniknęłabyś powtórzenia)
kamilavena pisze:, która nie bardzo wiedząc czy powinna płakać, czy krzyczeć z bólu,
co? A czemu akurat to?

Wiele innych zdań nadawałoby się do zacytowania. Masz nierówny styl. W jednym miejscu kombinujesz, tworzysz długie, pokrętne zdanie. W innych tniesz prosty opisik na kupę kilkuwyrazowych zdań. Masz problem z powtórzeniami, trochę zapisem dialogów, konstrukcją zdania itd. Kupa roboty w tym zakresie jeszcze przed Tobą.

Chyba wzięłaś się za formę ponad Twoje siły. Elementy fantastyczne/abstrakcyjne nijak się mają do opowieści, na siłę tylko wciskasz im jakieś znaczenie. Już chyba bez tej łzawej historyjki byłoby fajniej (przynajmniej zabawne obrazki). Przedstawienie relacji dziadka i Asi jest sztywne. Emocje jakieś taki pokićkane (przykładowo: rzuca się na szyję dziadkowi, bo dostała biurko; dowiaduje się, że dziadek umiera - siedzi i wcina dalej obiad), a dialogi sztywne.

Nie podobało mi się, niestety.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”