Elf (Prolog)

1
WWWKrajobraz Wysp Dziewiczych, leżących na zachodnim krańcu karaibskich Małych Atyli, był niczym ręką wygarnięty z biblijnego raju. Takie wrażenie sprawiał przynajmniej na mnie, kiedy pojawiłem się tam po raz pierwszy i doznanie to, żeby nie skłamać, towarzyszy mi aż do dziś. Jako jeden z niewielu miałem okazję podziwiać ten widok z lotu ptaka, co mocno pogłębiło moją fascynację… ale o tym później.
WWWNa skraju jednej z mniejszych wysepek, obrosłych gęstym lasem i niemal całkowicie wyludnionych z powodu ograniczonych warunków do życia, znajdowało się małe miasteczko, Madson. Dookoła rozciągał się kawałek pola uprawnego, sady, a zaraz za nimi rozległa niczym wszechświat puszcza. Choć muszę przyznać, że w przeciwieństwie do innych jej rodzaju, ta, była bardziej piękna niż niebezpieczna. Mieszkańcy Madson często zapuszczali się na jej skraj, w weekendowe poranki, żeby zebrać dzikie owoce i grzyby. Niekiedy nawet turyści zwiedzający archipelag tam zaglądali, rozwiązując języki miejscowym plotkarzom.
WWWPaństwo Dowbor często opowiadali mi o dniu, w którym we trojkę, razem z pięcioletnią wtedy córką Gwen, wybrali się do tego lasu, poszukując spokojnego miejsca na piknik. To było dwa, może trzy tygodnie po tym, jak drugie dziecko Lois Dowbor zmarło przy porodzie. Za każdym razem, gdy wracali tam wspomnieniami, łzy płynęły po policzkach kobiety a pan Harold milczał, albo mówił ale jakby z innego wymiaru. Patrzył wtedy tępo na mnie i jednocześnie nie na mnie, jak niewidomy, z którym stajesz twarzą w twarz.
WWW- Nie życzyłbym tego najgorszemu wrogowi – mawiał – to najgorsza strata w życiu człowieka. Naprawdę.
WWWDowborowie byli najbogatszą rodziną na wyspie. Byli życzliwi i cieszyli się dużym uznaniem całego społeczeństwa Madson. Ta strata trochę oddaliła ich od reszty, głównie ze względu na współczucie, którym wszyscy ich obdarzali. Chcieli zapomnieć, natomiast sąsiedzi, świadomie lub nie – pan Harold był gotów sądzić, że nawet celowo – nie pozwalali im.
WWWKiedy łzy przeschły, pani Dowbor kontynuowała opowieść o tym, jak los zlitował się nad ich cierpieniem, jak dotarli na skraj przepięknej, dziewiczej polany, otoczonej gęsto paprociami, których liście sięgały nawet półtora metra wysokości. Przez jej środek płynął wąski strumyk, który najbardziej urzekł Lois i, jakby tego było mało, upiększał go fantastyczny, trzymetrowy wodospad, który utworzył u swych stóp małe bajorko. Ono z kolei oczarowało pana Harolda. Twarze Dowborów umalowały w końcu uśmiechy oraz wzruszenie, gdy Lois opowiadała, jak wyciągnęła małą Gwen z szelek i pozwoliła jej pobiegać po polance. Nawet pan Harold dodawał swoje przysłowiowe trzy grosze do historii jeśli uznał, że żona o czymś zapomniała.
WWWPani Dowbor kontynuowała opowieść, zaczynając od tego, że wystraszyła się, gdy dziewczynka podbiegła niebezpiecznie blisko potoku i przykucnęła, spoglądając z podziwem w lustro wody.
WWW- Gwen, uważaj bo wpadniesz – ostrzegła wtedy córeczkę.
WWW- Spójrz mamo! Widać rybki – zawołała z ekscytacją dziewczynka.
WWWZdaniem pana Harolda, pierwszy raz widziała pływające na wolności, tak duże ryby, a umożliwiła jej to przejrzysta jak kryształ woda.
WWWPan Harold wszedł głębiej na polanę i rozłożywszy ramiona odwrócił się do żony z szerokim uśmiechem. Tak szerokim jakiego pani Dowbor nie widziała, nie tylko w ciągu ostatnich dwóch, trzech tygodni, ale dwóch, trzech lat. Oczywiście gospodarz natychmiast temu zaprzeczył, ale bez wszczynania wymiany zdań.
WWW- Cudowne miejsce – powiedział wtedy.
WWWSpojrzał do góry. Wciągnął go widok pochylonych ku niemu koron palm i innych drzew, zupełnie jakby kłaniały się na przywitanie. Wziął głęboki oddech.
WWW- Po prostu pięknie.
WWWZbliżywszy się, pan Harold objął małżonkę w pasie i pocałował ją. I tu pani Dowbor podkreśliła, że również nie doznała tak namiętnego pocałunku, przynajmniej od czasu kiedy zaszła w ciążę… nie dokończyła, bo wracały smutne wspomnienia. Pan Harold przeprosił ją, doskonale pamiętając te dni i pocałował ją przy mnie. Krótko i czule ale wystarczyło, żeby mu wybaczyła.
WWWZarumieniłem się i odwróciłem wzrok. Spojrzałem na nią dopiero, gdy podjęła opowieść. Zaczęła od momentu w którym mężczyzna, wciąż szeroko uśmiechnięty, chwycił ją pod rękę i razem podeszli do stojącej nad wodą córki.
WWWMała Gwen pociągnęła ojca za rękaw, spoglądając jednocześnie na dziwną, jej zdaniem, rzecz znajdującą się na przeciwległym brzegu rzeczki.
WWW- Tato...
WWWPan Harold kucnął przy niej.
WWW- Słucham cię, kochanie.
WWW- Co tam jest?
WWWPan Harold spojrzał we wskazanym kierunku i wytężył wzrok. Pod grubym drzewem zauważył coś w kształcie wiklinowego koszyka. Uniósłszy brwi, zwrócił się do dziewczynki:
WWW- Wygląda jak gniazdo ptaszka.
WWW- Ptaszki mieszkają na drzewach – oznajmiła Gwen z rozczarowaniem, zupełnie jakby to, czego ją uczono okazało się fałszem. Lois… pani Dowbor, bardzo się przejęła, więc szturchnęła męża, żeby sprawdził i wytłumaczył córce tę osobliwość.
WWWPan Harold uśmiechnął się wtedy i powiedział:
WWW- Masz rację.
WWWPochyliwszy się wyciągnął ramiona po dziewczynkę.
WWW- Chodź, zobaczymy który ptaszek się pomylił i zbudował sobie domek obok drzewa, a nie na nim.
WWWGwen zawiesiła się na szyi ojca, obejmując go nogami w biodrach. Mężczyzna wstał i uniósłszy ją do góry, poszedł w dół potoku, żeby poszukać jak najpłytszego odcinka. Znalazł taki, jakieś dwa metry w głąb wysokich paproci. Miejsce, w którym woda sprytnie przedzierała się szczelinami między dużymi kamieniami, było wręcz idealne do przechodzenia na drugi brzeg.
WWWPan Harold wtrącił, że nie zmoczył nawet podeszwy szmacianego buta i podjął opowieść, gdyż pani Dowbor dopiero przechodziła przez potok. Postawiwszy małą na ziemi chwycił ją za rączkę i razem ruszyli w kierunku gniazda. Przedmiot okazał się jednak koszykiem utkanym nie z wikliny a zwykłego chrustu i suchych liści, który rósł w ich oczach w miarę jak zbliżali się do niego. W końcu pan Harold przekonał się, że jest stanowczo za duży jak na ptasie gniazdo. Zwolna podeszli do niego, żeby nie wypłoszyć mieszkających wewnątrz istot, zachowując jednocześnie ostrożność, gdyby wnętrze zamieszkiwały mniej przyjazne stworzenia. Jednak jego zawartość wprawiła pana Harolda w niemałe zakłopotanie i lekki szok, zaś mała Gwen puściła dłoń ojca i przykucnęła przy nim z uśmiechem.
WWW- Spójrz tato. To dzidziuś.
WWWW utkanym z gałęzi koszyku znajdowało się niemowlę nakryte kocem zielonych, palmowych liści, spod których wystawała jedynie główka.
WWWKobieta dogoniła ich. Gdy tylko dostrzegła niemowlę przystanęła w pół kroku i zasłoniła usta dłońmi. Szok szybko minął zastąpiony zdrowym rozsądkiem. Lois rzuciła się na kolana przed gniazdo. Wzięła noworodka w swoje ramiona, podczas gdy jej małżonek rozglądał się wokół, poszukując jego – właściwie jej – rodziców. Nawet, jak twierdził, przeszedł się kawałek w głąb lasu nawołując. Ale nie uzyskał odpowiedzi.
WWW- Nie wydaje mi się, żeby ktoś tu był oprócz nas – stwierdził wróciwszy do małżonki.
WWW- Mój Boże! Jak można być taką bestią? Powiedz mi, Haroldzie, jak można tak zostawić dziecko na pastwę lasu? Jakby nie mogli, go podrzucić do jakiegoś domu dziecka.
WWWPani Lois zabrała głos, zacząwszy od wiązanki przekleństw w kierunku rodziców Anny – tak nazwali później niemowlę – a kiedy się uspokoiła, dodała tylko, że nie może pojąć ludzkiej bezmyślności oraz całkowitego braku miłości i litości, dla własnego dziecka, nieświadomego niemowlęcia. Była wstrząśnięta odkryciem, lecz potraktowała je ulgowo, ciesząc się niezmiernie, że dziecko jeszcze żyło. Nawet nie chciała myśleć o tym, co by się stało, gdyby Gwen nie zauważyła koszyka.
WWWZwróciła się do męża:
WWW- Sądzisz, że przyjmie mój pokarm?
WWW- Spróbuj – odparł wzruszywszy ramionami.
WWWLoise podciągnęła koszulkę do góry i wysunęła spod niej nagą pierś. Pomagając sobie dłonią podsunęła ją dziecku do ust. Wzruszyła się do łez, widząc jak łapczywie łyka pokarm.
WWWPan Harold przerwał opowieść, widząc wzruszenie małżonki. Widziałem jak błyszczą jej oczy i ze zdumieniem stwierdziłem, że i mnie lekko ściska gardło. Opuściłem głowę, żeby nie dać po sobie poznać i podniosłem ją dopiero, gdy powstrzymałem łzy, a w tym czasie sporo zostało dopowiedziane drżącym głosem pani Dowbor.
WWW- Smakuje jej – powiedziała wtedy.
Podobno nawet mała Gwen przyglądała się temu z ogromną fascynacją.
WWWGdy niemowlę przestało ssać, kobieta opuściła koszulkę i pohuśtała je przez chwilę w ramionach.
WWWGwen pogłaskała dziewczynkę po brzuszku, ona zaś z zadowoleniem zaczęła machać rączkami i nóżkami, próbując się uśmiechnąć nieprzyzwyczajonymi do tego ustami.
WWW- Mamusiu, weźmiemy ją do domu? Mamusiu... – dziewczynka najwyraźniej bardzo polubiła milutką dziecinę.
WWW-Oczywiście, kochanie.
Gwen zaklaskała w dłonie.
WWW- Chcesz ją zatrzymać? – zapytał pan Harold, z utęsknieniem spoglądając na niemowlę i pani Dowbor dodała, że był wtedy tak wzruszony, jakby miał zaraz zanieść się dziecinnym wręcz płaczem.
WWWOna się popłakała, a wraz z nią malutka Gwen. Popłakała się, mając wciąż niezabliźnioną ranę w sercu, po niedawnej stracie. Podziękowała losowi za ten ogromny dar, zastanawiając się jednocześnie, czym na to zasłużyła. Ale nie doszła do żadnego wniosku ani wtedy, ani nigdy. Ucałowała niemowlę w czoło i przytuliła je do schowanej już pod koszulą piersi.
WWW- Chcę ją zatrzymać – oznajmiła – i będę traktować jak własną, bo wiem, że ona znalazła się tu właśnie dla mnie.
WWWPan Harold podszedł do niej, objął ramionami i utulił swoje skarby. Wszystkie trzy, gdyż mała Gwen przywarła do nogi ojca, ściskając z całych sił.
Pan Harold uśmiechnął się na tę myśl a po chwili wtrącił z ekscytacją, że właśnie wtedy, gdy Lois spojrzała na Annę a Gwen zaczęła biec uradowana do potoku, tuż przed twarzą coś mu śmignęło, powodując, że odskoczył do tyłu.
WWW- Co to było? Widziałaś ?
WWW- Nie. Co się stało ? – zapytała pani Dowbor, uniósłszy wzrok.
WWW- Coś... przeleciało mi przed oczyma. Coś wielkiego.
WWW- Może jakiś owad? – zasugerowała.
WWW- Owad? Większy od mojej dłoni? – powiedziawszy to, wyciągnął ją przed siebie, jakby chciał pomóc żonie wyobrazić sobie jaką wielkość ma na myśli. – Na pewno nie.
WWWNaprawdę się przeraził. Znów spojrzał niby na mnie, niby nie, błądził w innych wymiarach realizmu z nadzieją, że właśnie tam znajdzie odpowiedź. WWWCiepło, ciepło proszę pana – pomyślałem w duchu, doskonale wiedząc, co prawie zobaczył. – Właśnie tam należy jej szukać.
WWWPani Dowbor zakończyła swoją część opowieści wyrwawszy go z zadumy słowami:
WWW- Wracajmy już. Robi się chłodno – powiedziała do męża, po czym krzyknęła do oddalającej się Gwen: - Kochanie, nie przechodź sama przez strumyk!
Pan Harold odprowadził je do potoku, gdzie wziął na ręce Gwen i przeprowadził na drugą stronę. Potem pomógł żonie, trzymając za rękę i ruszyli w drogę powrotną. Nici z pikniku w tych okolicznościach, choć miejsce było piękne.
WWWPani Dowbor spauzowała na chwilę i spoglądając na męża zapytała czy to wtedy słyszał ten chichot, o którym ciągle swego czasu mówił. Pan Harold machnął tylko ręką i odpowiedział, że już dawno przestał wierzyć, że cokolwiek słyszał, ale potwierdził. Właśnie wtedy mu się wydawało. Tak, jakby ktoś jeszcze był w małym, krzaczastym koszyku obłożonym palmowymi liśćmi. Odwrócił się, oczywiście, ale nikogo nie zobaczył.
WWWPani Dowbor wzruszyła ramionami i dopowiedziała jeszcze, że prawdziwi rodzice Anny, nigdy nie odezwali się do nich, być może nawet nie wiedzą, gdzie jest ani co się z nią stało. A może gówno ich to obchodziło… najważniejsze, że sama Anna nie przejmuje się ich brakiem. Pani Dowbor nie powiedziała tego, ale miałem wrażenie, że chciała, bo wyczułem, że sama też cieszyła się z obecności Anny w ich życiu. Pan Harold czuł tak samo, widać było zwłaszcza po reakcji na opowieść.
WWWKiedy to wszystko się działo, ja byłem jeszcze szczęśliwym siedmiolatkiem z obojgiem rodziców, oglądającym kreskówki na Cartoon Network albo Kids Fox. Jeszcze bez problemów dojrzewania, trądziku, dokuczliwych rówieśników i nie miałem pojęcia, że istnieje coś takiego, jak archipelag wysp Dziewiczych.

***

Cała historia jest opowiedziana z perspektywy pierwszej osoby, a że narrator nie był obecny w tym fragmencie, zamieściłem wiec taką... opowieść w opowieści. Wszystko po to, żeby nie zmieniać narracji. Nie wiem nawet czy można tak sobie zmienić narracje w trakcie... Nie znalazłem takich eksperymentów w książkach, które przeszły przez moje ręce. Pozdrawiam...
Nie ma nudnych historii, są tylko źle opowiedziane...

2
No no, całkiem ciekawy prolog. Wybacz, ale jestem tak zmęczona, że nie mam siły, żeby ci dzisiaj wytknąć błędy. Pakowanie się na wyjazd robi swoje...
Ale obiecuję, że jak wrócę z wakacji, to jeszcze bardziej się zagłębię w tekst i wtedy ci wszystko powiem, co i jak. Dobra? :)
Tak w ogóle to, cholercia, nie wiem czemu, ale twój tekst skojarzył mi się nieco z "Labiryntem Fauna". :P
Ale jestem pod wrażeniem.
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

Re: Elf (Prolog)

3
Witam
themashall pisze: znajdowało się małe miasteczko, Madson.
Pasowasłby bardziej "- Madson" niż ten przecinek.
themashall pisze: Dookoła rozciągał się kawałek pola uprawnego, sady, a zaraz za nimi rozległa niczym wszechświat puszcza.
Dookoła czego (napisz że osady, bo wcześniejszym podmiotem była raczej wyspa na której leży miasteczko, niż miasteczko i nie rozciągał, tylko rozciągały się pola uprawne - swoją drogą jak kawałek pola uprawnego może się rozciągać? Po horyzont, czy gdzie?
themashall pisze: Choć muszę przyznać, że w przeciwieństwie do innych jej rodzaju, ta, była bardziej piękna niż niebezpieczna.
Interpunkcja, a swoją drogą strasznie dziwne to zdanie.
themashall pisze: Mieszkańcy Madson często zapuszczali się na jej skraj, w weekendowe poranki, żeby zebrać dzikie owoce i grzyby.
Zły szyk zdania. Lepiej brzmi: W jakieś tam poranki mieszkańcy zapuszczali się na jej skraj...
themashall pisze: Niekiedy nawet turyści zwiedzający archipelag tam zaglądali, rozwiązując języki miejscowym plotkarzom.
Nie rozumiem. Szli do lasu i to rozwiązywało języki plotkarzom? Zresztą plotkarze to z natury mają już i tak nieźle rozwiązane języki.
themashall pisze:Państwo Dowbor często opowiadali mi o dniu, w którym we trojkę, razem z pięcioletnią wtedy córką Gwen, wybrali się do tego lasu, poszukując spokojnego miejsca na piknik. To było dwa, może trzy tygodnie po tym, jak drugie dziecko Lois Dowbor zmarło przy porodzie. Za każdym razem, gdy wracali tam wspomnieniami, łzy płynęły po policzkach kobiety a pan Harold milczał, albo mówił ale jakby z innego wymiaru.
Przecinek przed a, raczej nie przed albo.
themashall pisze: jak los zlitował się nad ich cierpieniem, jak dotarli na skraj przepięknej, dziewiczej polany, otoczonej gęsto paprociami, których liście sięgały nawet półtora metra wysokości.
Nieskończony tok myślowy, połącz z kolejnym zdaniem.
themashall pisze: Przez jej środek płynął wąski strumyk, który najbardziej urzekł Lois i, jakby tego było mało, upiększał go fantastyczny, trzymetrowy wodospad, który utworzył u swych stóp małe bajorko.
Trzymetrowy wodospad na (raczej) płaskiej polanie? Z nieba spada? Warto napisać, że tam jest jakiś głaz, skała etc.
themashall pisze:Pani Dowbor kontynuowała opowieść, zaczynając od tego, że wystraszyła się,
Albo się coś kontynuuje, albo zaczyna. :P
themashall pisze:Zdaniem pana Harolda, pierwszy raz widziała pływające na wolności, tak duże ryby, a umożliwiła jej to przejrzysta jak kryształ woda.
Na wyspie mieszka mała i nigdy ryby w morzu nie widziała?
themashall pisze:Pan Harold wszedł głębiej na polanę i rozłożywszy ramiona odwrócił się do żony z szerokim uśmiechem.
Kto miał ten szeroki uśmiech? Ta żona tak ma, czy to on się śmiał?
themashall pisze:Zbliżywszy się, pan Harold objął małżonkę w pasie i pocałował . I tu pani Dowbor podkreśliła, że również nie doznała tak namiętnego pocałunku, przynajmniej od czasu kiedy zaszła w ciążę… nie dokończyła, bo wracały smutne wspomnienia. Pan Harold przeprosił ją, doskonale pamiętając te dni i pocałował przy mnie. Krótko i czule ale wystarczyło, żeby mu wybaczyła.
Do wywalenia, ich brak nic nie zmienia.


themashall pisze:Pan Harold wtrącił, że nie zmoczył nawet podeszwy szmacianego buta i podjął opowieść, gdyż pani Dowbor dopiero przechodziła przez potok.
Strasznie śmiesznie to brzmi :D







themashall pisze:Pani Dowbor wzruszyła ramionami i dopowiedziała jeszcze, że prawdziwi rodzice Anny, nigdy nie odezwali się do nich, być może nawet nie wiedzą, gdzie jest ani co się z nią stało. A może gówno ich to obchodziło… najważniejsze, że sama Anna nie przejmuje się ich brakiem.
No i w małym miasteczku na wyspie oczywiście nic nie było wiadomo, kto to mógłby być :).
themashall pisze: Cała historia jest opowiedziana z perspektywy pierwszej osoby, a że narrator nie był obecny w tym fragmencie, zamieściłem wiec taką... opowieść w opowieści. Wszystko po to, żeby nie zmieniać narracji. Nie wiem nawet czy można tak sobie zmienić narracje w trakcie... Nie znalazłem takich eksperymentów w książkach, które przeszły przez moje ręce. Pozdrawiam...
Można zmieniać narracje, ale nie tak często i chaotycznie w tak krótkim tekście, bo nie wiadomo, kiedy jest która. W obecnej formie to wszystko jest straszliwie pogmatwane. Poza tym stosujesz dziwne szyki zdania i jeszcze bardziej miejscami mieszasz. Uprość opowieść - ledwo ją doczytałem do końca.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

4
z powodu ograniczonych warunków do życia,
Jakie to są warunki? Bardzo nieprecyzyjna informacja, zważywszy, że i ludzie i zwierzęta dopasowują się do takich warunków jakie są – instynkt.
przeciwieństwie do innych jej rodzaju,
Po pierwsze – nie ma rodzajów puszczy, a przynajmniej nie w takim znaczeniu, jakiego użyłeś. Zapewne chodziło ci o (piszę jak podpowiadacz wyszukiwarki google :D ) puszcze podobne do tej.
zapuszczali się na jej skraj,
Zapuszczać można się w głąb, na skraj podchodzić ewentualnie.
Państwo Dowbor często opowiadali mi o dniu, w którym we trojkę, razem z pięcioletnią wtedy córką Gwen, wybrali się do tego lasu, poszukując spokojnego miejsca na piknik. To było dwa, może trzy tygodnie po tym, jak drugie dziecko Lois Dowbor zmarło przy porodzie. Za każdym razem, gdy wracali tam wspomnieniami, łzy płynęły po policzkach kobiety a pan Harold milczał, albo mówił ale jakby z innego wymiaru. Patrzył wtedy tępo na mnie i jednocześnie nie na mnie, jak niewidomy, z którym stajesz twarzą w twarz.
Czy ten fragment jeszcze dotyczy puszczy, czy już może czegoś innego? Zaczynasz opisem przyrody, potem dodajesz do tego interakcje ludzi z puszczą i wyskakujesz o traumie po utracie dziecka. Postaraj się o płynniejsze przejście, a nie tak z grubej rury całkiem temat zmieniasz.
Za każdym razem, gdy wracali tam wspomnieniami, łzy płynęły po policzkach kobiety a pan Harold milczał, albo mówił ale jakby z innego wymiaru.
Tam? To znaczy gdzie? Na wyspę, na piknik? Nie, z tekstu poniżej wynika, że do wspomnień o utracie dziecka. Znowu nieprecyzyjny opis, który nie wiadomo czego się trzyma.
dotarli na skraj przepięknej, dziewiczej polany, otoczonej gęsto paprociami, których liście sięgały nawet półtora metra wysokości. Przez jej środek płynął wąski strumyk, który najbardziej urzekł Lois i, jakby tego było mało, upiększał go fantastyczny, trzymetrowy wodospad, który utworzył u swych stóp małe bajorko. Ono z kolei oczarowało pana Harolda.
Próbowałeś sobie wyobrazić to, co opisujesz, autorze? Ja nie mogę. Najpierw pokazujesz mi polanę otoczoną paprociami (które dobrze się sieją i skoro już się pojawiły, to na pewno zajęły całą polanę), wysokimi na tyle, by schować człowieka, potem dodajesz do tego strumyk, który powinien by się schować w tych paprociach, a na końcu... wodospad! Tylko nie wspominasz, że tam było jakieś urwisko, skała czy cokolwiek, skąd owa woda mogłaby spadać. No i ta cisza... kurcze, jak to? Cisza w lesie? Nie może być!
Twarze Dowborów umalowały w końcu uśmiechy oraz wzruszenie, gdy Lois opowiadała, jak wyciągnęła małą Gwen z szelek i pozwoliła jej pobiegać po polance. Nawet pan Harold dodawał swoje przysłowiowe trzy grosze do historii jeśli uznał, że żona o czymś zapomniała.
Przykład zamieszania, które panuje w całym tekście. Bohaterzy uśmiechali się będąc na polanie, czy siedząc na kanapie (czy gdzie tam byli) i opowiadając historię? Spuścili małą z szelek w puszczy, czy w domu? Mieszasz elementy dżunglowej historii z odczuciami narratorów, którzy ją opowiadają, a wszystko to wkładasz w usta narratora pierwszoosobowego głównego opowiadania... uff... i wychodzi nam sieczka. Takie przytaczanie wspominanych wspomnień, czyli relacja z trzeciej ręki, bo nawet nie z drugiej.
pierwszy raz widziała pływające na wolności, tak duże ryby, a umożliwiła jej to przejrzysta jak kryształ woda.
Przegadywanie tekstu. Wiadomo przecież, że w szlamie by ryb nie zobaczyła, więc woda musiała być przejrzysta – zaufaj inteligencji czytelnika ; )
zauważył coś w kształcie wiklinowego koszyka.
Wiklinowy koszyk nie jest kształtem, sam koszyk – choćby wykonany z innego tworzywa – też nim nie jest. Może przybierać różne kształty – prostokątne, owalne, podłużne, okrągłe, itd. To, o co pewnie ci chodziło, to coś przypominającego wiklinowy koszyk (z powodu materiału wykonania właśnie).
Gwen zawiesiła się na szyi ojca, obejmując go nogami w biodrach.
Prowadzisz narrację pierwszoosobową i ktoś relacjonuje głównemu bohaterowi jakieś zdarzenie. Czy to są szczegóły, które się przytacza w takich przypadkach? Nie sądzę.

Jeśli w narracji pierwszoosobowej potrzebne są informacje pochodzące z innych źródeł niż główny bohater, można bez problemu zastosować retrospekcję, w której prowadzi się narrację trzecioosobową, coś jakby gł. bohater sam sobie opowiadał historię, ale po to, by przytoczyć ją czytelnikowi.
Pan Harold wtrącił, że nie zmoczył nawet podeszwy szmacianego buta i podjął opowieść, gdyż pani Dowbor dopiero przechodziła przez potok.
Że co? Uśmiałam się przy tym, czytając po raz pierwszy. Nie wiem, czy taki był cel tego wtrącenia.
- Mój Boże! Jak można być taką bestią? Powiedz mi, Haroldzie, jak można tak zostawić dziecko na pastwę lasu? Jakby nie mogli, go podrzucić do jakiegoś domu dziecka.
???
Mała wioska, na prawie że bezludnej wyspie i mieli jakieś domy dziecka?
zaczęła machać rączkami i nóżkami, próbując się uśmiechnąć nieprzyzwyczajonymi do tego ustami.
Tego narrator, ani bohaterowie nie mogą wiedzieć. Niemowlęta z reguły robią grymasy przypominające uśmiech, a skoro dziecko machało już kończynami, to nie było takim całkiem noworodkiem i uśmiechać się potrafiło choćby tylko do poruszających się gdzieś nad głową liści. Tego nie trzeba się uczyć. Kolejna rzecz – dziecko głodne, łapczywie jadło, ale ani nie zakwiliło będąc w koszyku? Ani drobinki płaczu, kiedy usłyszało, że ktoś się zbliża? To akurat jest całkowicie nieprawdopodobnie i tym samym pokłada wiarygodnością połowę tekstu.
- Chcę ją zatrzymać – oznajmiła – i będę traktować jak własną, bo wiem, że ona znalazła się tu właśnie dla mnie.
Jak dziewczynka o lalce... Nieładnie, spłaszczasz uczucia matki, degradujesz je do poziomu chęci posiadania.



Słabiutko, oj słabiutko. Warsztat leży, nijakie postacie, drętwe i nienaturalne dialogi, no i mieszanie punktów widzenia i miejsc/czasu akcji (o tym wspominałam wyżej). Pomysł? Nie widzę tu na razie nic ciekawego. Fragment wcale nie krótki, a jednak nudny. Przypuszczam, że odstawiłabym książkę, która rozpoczyna się w ten sposób, bez względu na to, jak będzie dalej.
To prolog, czy też wprowadzenie. Śmiało możesz poeksperymentować z narracją, możesz po prostu opisać całe to wydarzenie bez udziału głównego bohatera, który dopiero później, gdzieś tam zdradzi, że wie o tym wszystkim.
Brak mi tu przede wszystkim ustalonego toku historii. Na początku byłam pewna, że chodzi o puszczę, że to ona jest najważniejsza – przynajmniej w tej części historii – a tu nagle bum! Jakaś rodzina, jakieś dziecko? No i las poszedł w... na drugi plan.
Zmyłka, która zamiast uatrakcyjniać tekst, mierzi.
Dużo pisania przed tobą, jeszcze więcej nauki. Próbuj po kawałku, najpierw dopracuj pomysł (sam musisz wiedzieć o czym dokładnie chcesz pisać), potem spróbuj poprawić wstęp, korzystając bądź nie, z moich sugestii, a po kawałku będziesz zdobywał wiedzę. Życzę powodzenia.

Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

5
No cóż, dzięki za poświęcony czas i opinię. Jednak prawo Murphy'ego mówiące, że jeżeli udoskonalasz coś dostatecznie długo - na pewno to zepsujesz, jest jak najbardziej poprawne. Ten prolog był niegdyś trzecioosobową narracją, ale uznałem, że skoro cała opowieść napisana jest z perspektywy pierwszej osoby, to taka wstawka jest błędem. Wobec czego pozwoliłem sobie na taki oto eksperyment. Nie wypalił? Trudno. Choć skoro go zrozumiałaś/łeś, to znaczy, że jednak mógłby być dobry, gdyby nie moje lenistwo. Nie przepisałem pierwowzoru, tylko w istniejące zdania dodałem różne wstawki. Wyszło jak wyszło, wybaczcie.
Z drugiej jednak strony muszę stanąć w obronie owego fragmentu. Cała opowieść toczy się wokół tej polany i znalezionego dziecka i, tak, wyobrażałem sobie sobie to, co opisuje. Uwierzcie mi, polana tak właśnie ma wyglądać. Co do niedopowiedzeń, szczena mi opadła i zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle brać sobie Twoje uwagi do serca. Najpierw mi piszesz, żebym zaufał inteligencji czytelnika a w następnym akapicie całkowicie temu zaprzeczasz! Skoro jest wodospad to logiczne, że musi być skała, czy rzeczywiście muszę o tym pisać?
malika pisze:Cytat:
- Mój Boże! Jak można być taką bestią? Powiedz mi, Haroldzie, jak można tak zostawić dziecko na pastwę lasu? Jakby nie mogli, go podrzucić do jakiegoś domu dziecka.


???
Mała wioska, na prawie że bezludnej wyspie i mieli jakieś domy dziecka?
Kto powiedział, że to musi być dom dziecka na wyspie? Skąd pomysł, że to ktoś miejscowy zostawiał tam dzidzię?
malika pisze:Cytat:
- Chcę ją zatrzymać – oznajmiła – i będę traktować jak własną, bo wiem, że ona znalazła się tu właśnie dla mnie.


Jak dziewczynka o lalce... Nieładnie, spłaszczasz uczucia matki, degradujesz je do poziomu chęci posiadania.
Lepiej tak, niż do chęci pozbycia się. Poza tym, to moja bohaterka i będę ja traktował jak chcę.

Raz jeszcze dzięki za uwagi, choć nie ze wszystkimi się zgadzam. Na szczęście nie muszę. Jednak do większości z pewnością się przychylę. Pozdrawiam.
Nie ma nudnych historii, są tylko źle opowiedziane...

6
themashall pisze:Cała historia jest opowiedziana z perspektywy pierwszej osoby, a że narrator nie był obecny w tym fragmencie, zamieściłem wiec taką... opowieść w opowieści. Wszystko po to, żeby nie zmieniać narracji. Nie wiem nawet czy można tak sobie zmienić narracje w trakcie... Nie znalazłem takich eksperymentów w książkach, które przeszły przez moje ręce.
Zacznę od końca, czyli od Twojego komentarza. Wprowadzenie narratora pierwszoosobowego, który jednak nie opowiada o własnym życiu, lecz relacjonuje historie, które usłyszał od innych ludzi, albo jest obserwatorem wydarzeń, nie zaś ich głównym bohaterem, to zabieg dosyć rzadki, ale spotykany. „Lord Jim” Conrada jest taką właśnie opowieścią, chociaż tego się prawie nie dostrzega. Czytałam jednak kiedyś rozważania historyków literatury, którzy zastanawiali się, czy tak długą historię dałoby się naprawdę opowiedzieć w ciągu jednej nocy. O ile dobrze pamiętam, również „Dr Jekyll i Mr Hyde” Stevensona ma takiego narratora-obserwatora, który prowadzi narrację w pierwszej osobie, ale o życiu innych.
Taka narracja powinna jednak mieć wyraźnie określony punkt wyjścia. To znaczy, narrator już na wstępie powinien zaznaczyć, że jest to opowieść zasłyszana i w jakiś sposób opisać okoliczności, w jakich do tego doszło. U ciebie sytuacja jest nieokreślona:
themashall pisze:WWWPaństwo Dowbor często opowiadali mi o dniu, w którym we trojkę, razem z pięcioletnią wtedy córką Gwen, wybrali się do tego lasu
themashall pisze:Za każdym razem, gdy wracali tam wspomnieniami, łzy płynęły po policzkach kobiety a pan Harold milczał
I zaraz potem:
themashall pisze:WWWKiedy łzy przeschły, pani Dowbor kontynuowała opowieść o tym, jak los zlitował się nad ich cierpieniem
themashall pisze:I tu pani Dowbor podkreśliła, że również nie doznała tak namiętnego pocałunku, przynajmniej od czasu kiedy zaszła w ciążę… nie dokończyła, bo wracały smutne wspomnienia. Pan Harold przeprosił ją, doskonale pamiętając te dni i pocałował ją przy mnie. Krótko i czule ale wystarczyło, żeby mu wybaczyła.
WWWZarumieniłem się i odwróciłem wzrok. Spojrzałem na nią dopiero, gdy podjęła opowieść.
Raz piszesz w czasie przeszłym niedokonanym, co sugeruje, że takie rozmowy rzeczywiście się powtarzały (ale dlaczego?), potem znów stosujesz czas przeszły dokonany, tak, jakby narrator relacjonował jedno tylko spotkanie, kiedy dowiedział się o odnalezieniu dziewczynki. Wtedy dokładnie opisujesz zachowania rozmówców. Moim zdaniem, ta druga opcja jest korzystniejsza. Po co właściwie Dowborowie mieliby wielokrotnie opowiadać swojemu znajomemu tę historię? Oczywiście, na pewno wiele z niej wynika dla dalszego biegu wydarzeń, ale przecież do okoliczności przygarnięcia dziecka przez tę rodzinę narrator może wrócić w każdej chwili, jeśli zaistnieje taka potrzeba.
themashall pisze:WWWKiedy to wszystko się działo, ja byłem jeszcze szczęśliwym siedmiolatkiem z obojgiem rodziców, oglądającym kreskówki na Cartoon Network albo Kids Fox.
Informację, że wydarzenie to rozegrało się już dość dawno temu, też mógłbyś umieścić gdzieś na początku, kiedy narrator dopiero zaczyna opowiadać o Dowborach. Nie jest to przecież żaden nagły zwrot akcji, lecz po prostu jeden z elementów wprowadzenia czytelnika w historię, która zacznie rozwijać się w następnych rozdziałach.

Rozmaite potknięcia językowe i niekonsekwencje w sposobie opowiadania wychwycili już moi poprzednicy, więc nie będę do nich wracać.

A sam pomysł? Cóż, może nie jest szczególnie oryginalny, lecz wiadomo, że dzieci znalezione w tak niezwykłych okolicznościach czeka równie niezwykły los. Jest to więc materiał na atrakcyjną opowieść.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”