Pierwszy tekst tutaj. Miałam problemy z jego dopasowaniem do konkretnego gatunku, ale ten w temacie wydał mi się najbardziej pasujący. Liczę na konstruktywną krytykę, moi drodzy.
Mgła spowiła miasto, uciszając wszechobecną kakofonię dźwięków i dając tajemnicy bilet wstępu do tego miejsca. Osiadła na dachach budynków i z pogardą spoglądała na nielicznych, przemykających chyłkiem do swoich domów, mieszkańców. Świat wydawał się przytłumiony, a ludzkie nadzieje krążyły w nim z wolna i leniwie. Chodnikiem podążała starsza kobieta. Siwe włosy miała upięte wysoko, jej obcasy stukały głucho, a sukienka opinała się na puszystych kształtach. W prawym ręku trzymała przepastną torbę, w lewym papierosa. Rozglądała się niepewnie dokoła. Anuszka podbiegła do niej, gdy ta dochodziła do zakrętu. Krzyknęła dzień dobry, dygnęła, uśmiechnęła się słodko i wyciągnęła do kobiety małą rączkę.
-Zgubiła to pani – zaświergotała i uniosła ku niej swoje duże, brązowe oczy. Spojrzenie było wyrazem dziecięcej ufności, naturalnej i tak bardzo naiwnej. Brak autentyczności zrekompensowała wprawa w jego udawaniu. Kobieta najpierw z przestrachem, a potem zdziwieniem zerknęła na podtykany jej pod nos przedmiot. Była to mała, świecąca się broszka, z zielonym kamieniem pochodzenia niewiadomego.
-Dziecino, to nie ja zgubiłam… Pierwsze widzę…
-Ależ pani wybaczy, sama widziałam jak przed chwilą wypadła pani z torebki… To piękna broszka, szkoda byłoby ją stracić, proszę jej się przyjrzeć uważniej.
Zawsze te same słowa, te same gesty, ten sam ton. Nawet przerwy między wyrazami były identyczne. Podeszłam do nich cicho, tak żeby kobieta mnie nie zauważyła. Była zajęta Anuszką, pochyliła się właśnie, by obejrzeć świecidełko raz jeszcze. Wprawnym ruchem sięgnęłam do jej torby, chwyciłam sakiewkę i szybko schowałam ja do kieszeni mego płaszcza. Dwie, może trzy sekundy.
-Anuszka, nie przeszkadzaj pani! Pewnie zgubił ją kto inny. Najmocniej panią przepraszam – zwróciłam się w stronę kobiety i skinęłam głową – moja córka musi się nauczyć lepiej opanowywać emocje.
-Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi… - kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła z torby żółtego cukierka, a następnie wręczyła go małej. –Pani dziewczynka jest urocza.
Anuszka podziękowała za cukierka i niespiesznie oddaliłyśmy się od kobiety. Nie rozmawiałyśmy o tym, co się przed chwilą stało, słowa były zbędne. Przyzwyczaiłyśmy się do tego obydwie, to była nasza praca, nietypowa owszem, ale jednak praca. Spowszedniała nam. Anuszka złapała mnie za rękę, poczułam ciepło jej małej dłoni. Miała lepkie palce, pewnie od cukierka. Skręciłyśmy w lewo od głównej ulicy, zagłębiając się w labirynt wysokich i wąskich kamienic. Budynki patrzyły na nas nieprzychylnie, jak na intruzów, którzy zakłócali ich spokój. Jeszcze tylko parę kroków… I naszym oczom ukazała się strzelista, omszała brama, zakończona ostrymi szpikulcami. Od tej strony nie można było dostrzec co się za nią znajduje, widok przesłaniały zielone iglaki, rosnące na całej szerokości ogrodzenia. Z niemałym wysiłkiem pchnęłam bramę i weszłyśmy na posesję. Kilkanaście metrów wąską ścieżką, wśród bujnej roślinności, a na jej końcu niewielki dom z czerwonej cegły, stary i bardzo zniszczony, z połatanym dachem i wybitymi paroma szybami.
-Mamo, mogę iść się pobawić z innymi za dom?
Przytaknęłam. Wiedziałam, że musi się pochwalić swoim kolegom dzisiejszym udanym dniem. Sama weszłam do środka i skierowałam się w stronę pomieszczenia służącego nam za kuchnię. Dochodziły z niej smakowite zapachy duszonego mięsa. Z westchnieniem opadłam na drewnianą ławę, odchyliłam głowę w tył i zamknęłam oczy.
-Widzę, że panienka zmęczona… Co, ciężki dzień?
-Tak prawdę mówiąc, to nie. Poszczęściło się nam z Anuszką, dwóch nadzianych urzędników i jedna starsza kobiecina. Ale ta pogoda mnie wykończy, mgła otępia zmysły…
W tym momencie poczułam na ustach pocałunek, odsunęłam się gwałtownie, otwierając oczy.
-…te zmysły można zawsze pobudzić – Lucas rzucił mi pociągłe spojrzenie ciemnych oczu i usiadł naprzeciw. Oparł łokcie na stole i skrzyżował palce dłoni, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Zrobisz to jeszcze raz i pożałujesz, zaręczam… - wysyczałam, mrużąc oczy. Drażniła mnie jego pewność siebie. Uważał, że może ze swoimi brudnymi buciorami wkraczać w sferę mojej prywatności, nie pytając nawet o zgodę. Uważał, że wszystko mu się należy, a cały świat leży u jego stóp.
-Twoja propozycja jest kusząca… - uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Wstałam, odpychając stół od siebie. Moje obcasy zastukały na podłodze, gdy wychodziłam z kuchni i kierowałam się w stronę własnego pokoju. Musiałam się uspokoić. Ostatnio denerwowało mnie zbyt wiele sytuacji, zbyt wielu ludzi i zdecydowanie zbyt wiele pojedynczych zdarzeń. Nie potrafiłam nawet precyzyjnie ustalić źródła tej irytacji, czułam tylko jak wypełnia mnie całą, od góry do dołu, szukając ujścia, zupełnie bezskutecznie. Miałam wrażenie życia na granicy absurdu. Zewsząd otaczał mnie świat nonsensu, bezsensu i bezdennej głupoty, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Dodatkowo czułam, że staję wobec czegoś, czego nie potrafię zrozumieć i co mnie przerasta. Właśnie to budziło rozdrażnienie. Otworzyłam drewniane, skrzypiące drzwi i znalazłam się w maleńkim pokoju. Wąskie okno, dwa sienniki i mała szafka. Zdjęłam buty, płaszcz i zaczęłam rozpinać sukienkę. Piętnaście guzików. Gdy zostały mi trzy, drzwi uchyliły się z powrotem, skrzypiąc niemiłosiernie. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć kto za nimi stanął. Poprzednie zdenerwowanie już ze mnie dawno opadło, ale pozostało uczucie, będące źródłem nieskonkretyzowanego napięcia. Zastygłam w bezruchu. Po moim ciele przeszedł dreszcz, gdy musnął ustami moje ramię, potem zaczął przesuwać się w górę, znacząc pocałunkami drogę prowadzącą do szyi. Odchyliłam lekko głowę. Lucas oparł ręce na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie, stał się bardziej zachłanny, gdy zrozumiał, że nie będę się opierać. Dokończył za mnie walkę z guzikami, sukienka opadła tworząc okręg wokół moich stóp. Odwrócił mnie i złożył na ustach pocałunek, silny, wręcz agresywny. Obawiałam się tej jego dominacji. I jednocześnie chciałam się jej poddać, całą sobą. Czemu on budził we mnie tak sprzeczne uczucia? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie, być może nie chciałam. Oplotłam rękami jego kark. Pożądaliśmy siebie nawzajem i to było szaleńcze. Wiedziałam, że to nas w pewnym momencie zgubi. Ale w tamtej chwili o tym nie myślałam, liczyła się tylko bliskość, ciepło jego ciała, urywany oddech. Gdy we mnie wszedł, wygięłam plecy w łuk i jęknęłam cicho. A potem zobaczyłam na jego twarzy uśmiech triumfu. Świadomość, że jestem jego kolejną zdobyczą, bolała. Przekręciłam głowę, by nie widział, jak płaczę. Położył się obok mnie i zaczął gładzić mój brzuch, potem włosy. Szeptał mi coś do ucha, ale nie słyszałam co to było, nie chciałam słyszeć. Myśli wypełniało mi uzmysłowienie sobie ogromu emocjonalnej porażki, jaką poniosłam. Uległam mężczyźnie, który siłą zabrał mi moją niezależność. Czułam się jak w więzieniu. Więzieniu pragnień, niespełnionych ambicji i niezrealizowanych marzeń. Najgorsze było to, że nie wiedziałam, jak z niego uciec i że na razie nie miałam na to siły. Lucas odwrócił mnie w pewnym momencie ku sobie, odgarnął włosy z twarzy. Od jego szarpnięcia bolały mnie ramiona. Czułam jak szybko bije mu serce.
-A gdybym powiedział, że cię kocham?! – rzucił we mnie tym pytaniem ze złością, ostro, napastliwie.
Nie, nie zaskoczył mnie. Lucas mówił wiele różnych rzeczy, zupełnie oderwanych od rzeczywistości i uwielbiał składać obietnice bez pokrycia.
-Zapewne nie byłoby to prawdą… - szepnęłam. I w tamtym momencie dostrzegłam w jego oczach ból, pomieszany z rozczarowaniem. On toczył wewnątrz siebie walkę. Walkę, którą chciał wygrać za wszelką cenę, nie wiedział jeszcze tylko, jaka strategia będzie prawidłowa. Zrozumiałam, że jest jeszcze bardziej zagubiony niż ja. Obydwoje staliśmy nad przepaścią. Na krawędzi prawdy i fałszu. Krok do przodu i pochłonie nas bezbrzeżna pustka, iluzoryczna rzeczywistość kłamstwa i półprawdy. Krok w tył, by z powrotem wejść na drogę prowadzącą do poznania samego siebie. I zaczynać wszystko od początku, znów…? Nie miałam na to siły. On owszem, ale zastanawiał się, czy zabrać mnie ze sobą na siłę, czy do tego przekonać czy zostawić tam, gdzie znalazł. Widziałam w jego oczach, że nie mógł się zdecydować i na tym polegała ta jego walka. Moja była inna. Z góry przegrana, gdyż nie zamierzałam nawet jej podjąć. Tym się różniliśmy, że on był wojownikiem, ja – nie. Podniósł się z wściekłością, ubrał i wyszedł bez słowa. Usłyszałam jak zbiega po schodach i rzuca w stronę kuchni zdawkowe „będę wieczorem”. Zacisnęłam mocno powieki, by powstrzymać łzy, które się do nich cisnęły nieproszone.
"Po drugiej stronie lustra" [psychologiczne]
1'Patrz poza te ściany spękane, sczerniałe, poza ten smutek rzeczy porzuconych i zacznij widzieć nikłe zarysy, taki obraz, jaki ma się w oczach jeszcze przez chwilę po iskrzeniu się sztucznych ogni.'
Czy człowiek osiągnie kiedyś taki poziom moralności, że stworzy dla nomadów ruchome więzienia? / J. Lec
Czy człowiek osiągnie kiedyś taki poziom moralności, że stworzy dla nomadów ruchome więzienia? / J. Lec