"Po drugiej stronie lustra" [psychologiczne]

1
Pierwszy tekst tutaj. Miałam problemy z jego dopasowaniem do konkretnego gatunku, ale ten w temacie wydał mi się najbardziej pasujący. Liczę na konstruktywną krytykę, moi drodzy.

Mgła spowiła miasto, uciszając wszechobecną kakofonię dźwięków i dając tajemnicy bilet wstępu do tego miejsca. Osiadła na dachach budynków i z pogardą spoglądała na nielicznych, przemykających chyłkiem do swoich domów, mieszkańców. Świat wydawał się przytłumiony, a ludzkie nadzieje krążyły w nim z wolna i leniwie. Chodnikiem podążała starsza kobieta. Siwe włosy miała upięte wysoko, jej obcasy stukały głucho, a sukienka opinała się na puszystych kształtach. W prawym ręku trzymała przepastną torbę, w lewym papierosa. Rozglądała się niepewnie dokoła. Anuszka podbiegła do niej, gdy ta dochodziła do zakrętu. Krzyknęła dzień dobry, dygnęła, uśmiechnęła się słodko i wyciągnęła do kobiety małą rączkę.
-Zgubiła to pani – zaświergotała i uniosła ku niej swoje duże, brązowe oczy. Spojrzenie było wyrazem dziecięcej ufności, naturalnej i tak bardzo naiwnej. Brak autentyczności zrekompensowała wprawa w jego udawaniu. Kobieta najpierw z przestrachem, a potem zdziwieniem zerknęła na podtykany jej pod nos przedmiot. Była to mała, świecąca się broszka, z zielonym kamieniem pochodzenia niewiadomego.
-Dziecino, to nie ja zgubiłam… Pierwsze widzę…
-Ależ pani wybaczy, sama widziałam jak przed chwilą wypadła pani z torebki… To piękna broszka, szkoda byłoby ją stracić, proszę jej się przyjrzeć uważniej.
Zawsze te same słowa, te same gesty, ten sam ton. Nawet przerwy między wyrazami były identyczne. Podeszłam do nich cicho, tak żeby kobieta mnie nie zauważyła. Była zajęta Anuszką, pochyliła się właśnie, by obejrzeć świecidełko raz jeszcze. Wprawnym ruchem sięgnęłam do jej torby, chwyciłam sakiewkę i szybko schowałam ja do kieszeni mego płaszcza. Dwie, może trzy sekundy.
-Anuszka, nie przeszkadzaj pani! Pewnie zgubił ją kto inny. Najmocniej panią przepraszam – zwróciłam się w stronę kobiety i skinęłam głową – moja córka musi się nauczyć lepiej opanowywać emocje.
-Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi… - kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła z torby żółtego cukierka, a następnie wręczyła go małej. –Pani dziewczynka jest urocza.
Anuszka podziękowała za cukierka i niespiesznie oddaliłyśmy się od kobiety. Nie rozmawiałyśmy o tym, co się przed chwilą stało, słowa były zbędne. Przyzwyczaiłyśmy się do tego obydwie, to była nasza praca, nietypowa owszem, ale jednak praca. Spowszedniała nam. Anuszka złapała mnie za rękę, poczułam ciepło jej małej dłoni. Miała lepkie palce, pewnie od cukierka. Skręciłyśmy w lewo od głównej ulicy, zagłębiając się w labirynt wysokich i wąskich kamienic. Budynki patrzyły na nas nieprzychylnie, jak na intruzów, którzy zakłócali ich spokój. Jeszcze tylko parę kroków… I naszym oczom ukazała się strzelista, omszała brama, zakończona ostrymi szpikulcami. Od tej strony nie można było dostrzec co się za nią znajduje, widok przesłaniały zielone iglaki, rosnące na całej szerokości ogrodzenia. Z niemałym wysiłkiem pchnęłam bramę i weszłyśmy na posesję. Kilkanaście metrów wąską ścieżką, wśród bujnej roślinności, a na jej końcu niewielki dom z czerwonej cegły, stary i bardzo zniszczony, z połatanym dachem i wybitymi paroma szybami.
-Mamo, mogę iść się pobawić z innymi za dom?
Przytaknęłam. Wiedziałam, że musi się pochwalić swoim kolegom dzisiejszym udanym dniem. Sama weszłam do środka i skierowałam się w stronę pomieszczenia służącego nam za kuchnię. Dochodziły z niej smakowite zapachy duszonego mięsa. Z westchnieniem opadłam na drewnianą ławę, odchyliłam głowę w tył i zamknęłam oczy.
-Widzę, że panienka zmęczona… Co, ciężki dzień?
-Tak prawdę mówiąc, to nie. Poszczęściło się nam z Anuszką, dwóch nadzianych urzędników i jedna starsza kobiecina. Ale ta pogoda mnie wykończy, mgła otępia zmysły…
W tym momencie poczułam na ustach pocałunek, odsunęłam się gwałtownie, otwierając oczy.
-…te zmysły można zawsze pobudzić – Lucas rzucił mi pociągłe spojrzenie ciemnych oczu i usiadł naprzeciw. Oparł łokcie na stole i skrzyżował palce dłoni, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Zrobisz to jeszcze raz i pożałujesz, zaręczam… - wysyczałam, mrużąc oczy. Drażniła mnie jego pewność siebie. Uważał, że może ze swoimi brudnymi buciorami wkraczać w sferę mojej prywatności, nie pytając nawet o zgodę. Uważał, że wszystko mu się należy, a cały świat leży u jego stóp.
-Twoja propozycja jest kusząca… - uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Wstałam, odpychając stół od siebie. Moje obcasy zastukały na podłodze, gdy wychodziłam z kuchni i kierowałam się w stronę własnego pokoju. Musiałam się uspokoić. Ostatnio denerwowało mnie zbyt wiele sytuacji, zbyt wielu ludzi i zdecydowanie zbyt wiele pojedynczych zdarzeń. Nie potrafiłam nawet precyzyjnie ustalić źródła tej irytacji, czułam tylko jak wypełnia mnie całą, od góry do dołu, szukając ujścia, zupełnie bezskutecznie. Miałam wrażenie życia na granicy absurdu. Zewsząd otaczał mnie świat nonsensu, bezsensu i bezdennej głupoty, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Dodatkowo czułam, że staję wobec czegoś, czego nie potrafię zrozumieć i co mnie przerasta. Właśnie to budziło rozdrażnienie. Otworzyłam drewniane, skrzypiące drzwi i znalazłam się w maleńkim pokoju. Wąskie okno, dwa sienniki i mała szafka. Zdjęłam buty, płaszcz i zaczęłam rozpinać sukienkę. Piętnaście guzików. Gdy zostały mi trzy, drzwi uchyliły się z powrotem, skrzypiąc niemiłosiernie. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć kto za nimi stanął. Poprzednie zdenerwowanie już ze mnie dawno opadło, ale pozostało uczucie, będące źródłem nieskonkretyzowanego napięcia. Zastygłam w bezruchu. Po moim ciele przeszedł dreszcz, gdy musnął ustami moje ramię, potem zaczął przesuwać się w górę, znacząc pocałunkami drogę prowadzącą do szyi. Odchyliłam lekko głowę. Lucas oparł ręce na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie, stał się bardziej zachłanny, gdy zrozumiał, że nie będę się opierać. Dokończył za mnie walkę z guzikami, sukienka opadła tworząc okręg wokół moich stóp. Odwrócił mnie i złożył na ustach pocałunek, silny, wręcz agresywny. Obawiałam się tej jego dominacji. I jednocześnie chciałam się jej poddać, całą sobą. Czemu on budził we mnie tak sprzeczne uczucia? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie, być może nie chciałam. Oplotłam rękami jego kark. Pożądaliśmy siebie nawzajem i to było szaleńcze. Wiedziałam, że to nas w pewnym momencie zgubi. Ale w tamtej chwili o tym nie myślałam, liczyła się tylko bliskość, ciepło jego ciała, urywany oddech. Gdy we mnie wszedł, wygięłam plecy w łuk i jęknęłam cicho. A potem zobaczyłam na jego twarzy uśmiech triumfu. Świadomość, że jestem jego kolejną zdobyczą, bolała. Przekręciłam głowę, by nie widział, jak płaczę. Położył się obok mnie i zaczął gładzić mój brzuch, potem włosy. Szeptał mi coś do ucha, ale nie słyszałam co to było, nie chciałam słyszeć. Myśli wypełniało mi uzmysłowienie sobie ogromu emocjonalnej porażki, jaką poniosłam. Uległam mężczyźnie, który siłą zabrał mi moją niezależność. Czułam się jak w więzieniu. Więzieniu pragnień, niespełnionych ambicji i niezrealizowanych marzeń. Najgorsze było to, że nie wiedziałam, jak z niego uciec i że na razie nie miałam na to siły. Lucas odwrócił mnie w pewnym momencie ku sobie, odgarnął włosy z twarzy. Od jego szarpnięcia bolały mnie ramiona. Czułam jak szybko bije mu serce.
-A gdybym powiedział, że cię kocham?! – rzucił we mnie tym pytaniem ze złością, ostro, napastliwie.
Nie, nie zaskoczył mnie. Lucas mówił wiele różnych rzeczy, zupełnie oderwanych od rzeczywistości i uwielbiał składać obietnice bez pokrycia.
-Zapewne nie byłoby to prawdą… - szepnęłam. I w tamtym momencie dostrzegłam w jego oczach ból, pomieszany z rozczarowaniem. On toczył wewnątrz siebie walkę. Walkę, którą chciał wygrać za wszelką cenę, nie wiedział jeszcze tylko, jaka strategia będzie prawidłowa. Zrozumiałam, że jest jeszcze bardziej zagubiony niż ja. Obydwoje staliśmy nad przepaścią. Na krawędzi prawdy i fałszu. Krok do przodu i pochłonie nas bezbrzeżna pustka, iluzoryczna rzeczywistość kłamstwa i półprawdy. Krok w tył, by z powrotem wejść na drogę prowadzącą do poznania samego siebie. I zaczynać wszystko od początku, znów…? Nie miałam na to siły. On owszem, ale zastanawiał się, czy zabrać mnie ze sobą na siłę, czy do tego przekonać czy zostawić tam, gdzie znalazł. Widziałam w jego oczach, że nie mógł się zdecydować i na tym polegała ta jego walka. Moja była inna. Z góry przegrana, gdyż nie zamierzałam nawet jej podjąć. Tym się różniliśmy, że on był wojownikiem, ja – nie. Podniósł się z wściekłością, ubrał i wyszedł bez słowa. Usłyszałam jak zbiega po schodach i rzuca w stronę kuchni zdawkowe „będę wieczorem”. Zacisnęłam mocno powieki, by powstrzymać łzy, które się do nich cisnęły nieproszone.
'Patrz poza te ściany spękane, sczerniałe, poza ten smutek rzeczy porzuconych i zacznij widzieć nikłe zarysy, taki obraz, jaki ma się w oczach jeszcze przez chwilę po iskrzeniu się sztucznych ogni.'

Czy człowiek osiągnie kiedyś taki poziom moralności, że stworzy dla nomadów ruchome więzienia? / J. Lec

2
Bardzo podoba mi się ten fragment. Czytało mi się lekko i przyjemnie. Z łatwością mogłam sobie wyobrazić opisane tutaj sceny. Moje drobne uwagi: o ile się nie mylę, masz w tekście kilka literówek. A przy dialogach rób odstępy od myślników - będzie się czytało jeszcze lżej i przyjemniej. To tyle ode mnie, jeśli chodzi o uwagi.
Szczerze mówiąc, twój styl przypomina mi trochę styl mojej przyjaciółki. Pamiętam, że kiedyś nas wzięło właśnie na tworzenie powieści akcji. Ale to było już dawno temu :P

Jeśli to jest część czegoś dłuższego, to ja osobiście chciałabym przeczytać dalszy ciąg (bo to jest początek, prawda?) ;)
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

3
Dziękuję ; )
Tak, to część czegoś dłuższego. Ale szczerze mówiąc chyba wolałabym tu wstawić coś inszego, zobaczymy, i tak muszę odczekać sakramentalne dwa tygodnie, co? xd
A co do literówek, to niestety, zawsze jakieś zostawiam wszystko jedno ile razy bym dokonywała korekty, cóż.
'Patrz poza te ściany spękane, sczerniałe, poza ten smutek rzeczy porzuconych i zacznij widzieć nikłe zarysy, taki obraz, jaki ma się w oczach jeszcze przez chwilę po iskrzeniu się sztucznych ogni.'

Czy człowiek osiągnie kiedyś taki poziom moralności, że stworzy dla nomadów ruchome więzienia? / J. Lec

4
Nie przejmuj się, każdemu się zdarza : )
Wiesz, szczerze mówiąc, myślałam, że skoro napisałaś o sobie "wiedźma", to wstawisz tu coś o magii, demonach duchach, wampirach, wilkołakach itepe, a tu coś takiego... Fajnie ci to wyszło ;D
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

5
Wiedźmy nie zawsze opisują swoje własne środowisko ;] Mam parę tekstów związanych z taką tematyką, jasne, ale nie powiem, żeby mi się one jakoś szczególnie podobały. A ty, piszesz o magii et cerata? I cieszę się, że tekst się podoba.
'Patrz poza te ściany spękane, sczerniałe, poza ten smutek rzeczy porzuconych i zacznij widzieć nikłe zarysy, taki obraz, jaki ma się w oczach jeszcze przez chwilę po iskrzeniu się sztucznych ogni.'

Czy człowiek osiągnie kiedyś taki poziom moralności, że stworzy dla nomadów ruchome więzienia? / J. Lec

6
Czy ja piszę o magii? Owszem, kiedyś napisałam taką powieść o demonach, gdzie główna bohaterka była córką wiedźmy. Jednak ta powieść mi się gdzieś straciła, a szkoda, bo chciałam napisać ją od nowa, i to dużo lepiej.

No, ale to historia nie na temat już. Czekam na twoje inne teksty :)
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

Re: "Po drugiej stronie lustra" [psychologiczne]

7
Świat wydawał się przytłumiony, a ludzkie nadzieje krążyły w nim z wolna i leniwie. Chodnikiem podążała starsza kobieta.

Piszesz o klimacie miasta i wprowadzasz postać - to w ogóle powinien być nowy akapit.
Siwe włosy miała upięte wysoko, jej obcasy stukały głucho, a sukienka opinała się na puszystych kształtach. W prawym ręku trzymała przepastną torbę, w lewym papierosa. Rozglądała się niepewnie dokoła. Anuszka podbiegła do niej, gdy ta dochodziła do zakrętu. Krzyknęła dzień dobry, dygnęła, uśmiechnęła się słodko i wyciągnęła do kobiety małą rączkę.
Kolejna, dziwnie wprowadzona postać. Anuszka wyskakuje jak królik z kapelusza.
Małą rączkę - skoro rączka, to wiadomo, że mała - zupełnie niepotrzebne dopowiedzenie.
Nie rozmawiałyśmy o tym, co się przed chwilą stało, słowa były zbędne. Przyzwyczaiłyśmy się do tego obydwie, to była nasza praca, nietypowa owszem, ale jednak praca. Spowszedniała nam.
Przegadane, dlatego, że powtarzasz informacje. Oba zaczernione fragmenty mówią przecież to samo.
Anuszka złapała mnie za rękę, poczułam ciepło jej małej dłoni. Miała lepkie palce, pewnie od cukierka. [X] Skręciłyśmy w lewo od głównej ulicy, zagłębiając się w labirynt wysokich i wąskich kamienic. Budynki patrzyły na nas nieprzychylnie, jak na intruzów, którzy zakłócali ich spokój. Jeszcze tylko parę kroków… I naszym oczom ukazała się strzelista, omszała brama, zakończona ostrymi szpikulcami. Od tej strony nie można było dostrzec co się za nią znajduje, widok przesłaniały zielone iglaki, rosnące na całej szerokości ogrodzenia. [X] Z niemałym wysiłkiem pchnęłam bramę i weszłyśmy na posesję. Kilkanaście metrów wąską ścieżką, wśród bujnej roślinności, a na jej końcu niewielki dom z czerwonej cegły, stary i bardzo zniszczony, z połatanym dachem i wybitymi paroma szybami.
X - w tych miejscach powinny być akapity.
Mamy trzykropek i dalszą część tego samego zdania, dlatego nie powinien ten fragment zaczynać się z dużej litery.
dzisiejszym udanym dniem.
Dzisiejszy dzień... brrr.
odchyliłam głowę w tył
Wyciąć. Jeżeli odchyliła - to tylko w tył. Do przodu się pochyla, a przechyla się w bok.
-…te zmysły można zawsze pobudzić – Lucas rzucił mi pociągłe spojrzenie ciemnych oczu i usiadł naprzeciw. Oparł łokcie na stole i skrzyżował palce dłoni, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.
To jest nowe nowa wypowiedź, więc z dużej litery i bez trzykropka - nie ważne, że bohater kończy wypowiedź innego bohatera.
"Wciąż" - zbędne.
Uważał, że może ze swoimi brudnymi buciorami wkraczać w sferę mojej prywatności, nie pytając nawet o zgodę.
Z buciorami raczej się wkracza bez pytania.
Wstałam, odpychając stół od siebie. Moje obcasy zastukały na podłodze, gdy wychodziłam z kuchni i kierowałam się w stronę własnego pokoju.

Jest jakiś ważny powód, żeby informować o stukaniu obcasów? Pytam, bo owy stukot nie przekazuje żadnej informacji (w odróżnieniu od odepchnięcia stołu) o uczuciach bohaterki. Zła, czy uśmiechnięta - obcasy mają to do siebie, że stukają. Inaczej jest, kiedy bohater idzie ciężkim krokiem, tupiąc w złości.
Poprzednie zdenerwowanie już ze mnie dawno opadło, ale pozostało uczucie, będące źródłem nieskonkretyzowanego napięcia.
Jak to dawno? Przecież dopiero weszła do pokoju.
Poprzednie zdenerwowanie - "poprzednie" wyciąć - no bo które miało opaść.
Po trzecie: zaczerniony fragment to bełkot. Napięcie to konkretny stan - więc jak może być nieskonkretyzowane? Do tego wywołane jakimś uczuciem?
Po moim ciele przeszedł dreszcz, gdy musnął ustami moje ramię, potem zaczął przesuwać się w górę, znacząc pocałunkami drogę prowadzącą do szyi. Odchyliłam lekko głowę. Lucas oparł ręce na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie, stał się bardziej zachłanny, gdy zrozumiał, że nie będę się opierać. Dokończył za mnie walkę z guzikami, sukienka opadła tworząc okręg wokół moich stóp. Odwrócił mnie i złożył na ustach pocałunek, silny, wręcz agresywny. Obawiałam się tej jego dominacji. I jednocześnie chciałam się jej poddać, całą sobą. Czemu on budził we mnie tak sprzeczne uczucia? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie, być może nie chciałam. Oplotłam rękami jego kark.
Zaimkoza - w całym tekście jest taka liczba zaimków, że starczyłoby na całą powieść.

Piszesz w narracji pierwszoosobowej i bardzo przeszkadza to, że wprowadzasz główną bohaterkę dopiero w dalszej części tekstu.
Narrator opisuje spowite mgłą miasto, ale ja go nie widzę oczami bohaterki, ponieważ jej po prostu nie ma - wyskakuje dalej jak królik z kapelusza.
Podobał mi się początek (poza dziwnym wprowadzeniem bohaterek) - fragment z dziewczynką był przekonywający i plastyczny, bardzo dobrze widziałam tę scenę.
Dalej było nijak - budujesz długie, przegadane zdania, które zbijasz w pozbawiony akapitów blok tekstu - ciężko się to czyta.
Próbujesz pokazać mętlik w głowie bohaterki - rozumiem, że ma chaos w głowie, ale ten chaos przeniosłaś także na tekst, a z tekstu na mnie. Masz dwoje ludzi, masz ich dialogi i gesty, którymi pokazujesz to, co się miedzy nimi dzieje. Ale przeplatasz to - w nadmiarze - myślami kobiety. A przecież można je po prostu pokazać - byłoby ciekawiej dochodzić, co się dzieje w głowie kobiety niż "zjadać podane na tacy myśli". Na dłuższą metę tekst byłby po prostu mdły.
I nie podobało mi się, że nagle pozbyłaś się dziecka, "wysyłając" za dom, kiedy przestało być potrzebne - usunęłaś je zupełnie, kobieta ani razu o nim pomyślała, roztrząsając w głowie sytuację - a przecież dziewczynka też ma w tej "rodzinie" swoją "rolę".


Pozdrawiam.

8
Dziękuję! Słowa takiej trzeźwej oceny się bardzo przydają, cholera, już od dawna powinnam tu zostawiać swoje teksty...xd No. Widzę, co zrobiłam źle, to oby w następnym tekście mi się to już nie powtórzyło.

Co do 'zaimkozy' (ciekawy zwrot) to niestety, ale często mi się ona zdarza, taki głupi nawyk. A stukot obcasów miał po prostu pomóc w lepszym wyobrażeniu sobie sceny. Dalej... ponieważ to tylko fragment, to Anuszka miała się pojawić z powrotem w kolejnej części, tutaj akurat uważałam, że nie jest potrzebna i bez sensu ją umieszczać w każdej scenie. Ale strasznie mi się podoba ten wniosek o wprowadzeniu głównej bohaterki, rzeczywiście, brakuje jej na początku. Sama bym tego nie dostrzegła. Plus więcej akapitów i mniej wciskania na siłę rozważań bohatera. Ok. Będę się poprawiać... ; )
'Patrz poza te ściany spękane, sczerniałe, poza ten smutek rzeczy porzuconych i zacznij widzieć nikłe zarysy, taki obraz, jaki ma się w oczach jeszcze przez chwilę po iskrzeniu się sztucznych ogni.'

Czy człowiek osiągnie kiedyś taki poziom moralności, że stworzy dla nomadów ruchome więzienia? / J. Lec

9
Mgła spowiła miasto, uciszając wszechobecną kakofonię dźwięków i [1]dając tajemnicy bilet wstępu do tego miejsca. Osiadła na dachach budynków i z pogardą [2]spoglądała na nielicznych, przemykających chyłkiem do swoich domów, mieszkańców. Świat wydawał się przytłumiony, a ludzkie nadzieje krążyły w nim z wolna i leniwie. [3]Chodnikiem podążała starsza kobieta. Siwe włosy miała upięte wysoko, jej obcasy stukały głucho, a sukienka opinała się na puszystych kształtach. W prawym ręku trzymała przepastną torbę, w lewym papierosa. Rozglądała się niepewnie dokoła. [4]Anuszka podbiegła do niej, gdy ta dochodziła do zakrętu. Krzyknęła dzień dobry, dygnęła, uśmiechnęła się słodko i wyciągnęła do kobiety małą rączkę.
Niby dobrze, a jednak jest wiele zgrzytów.
[1] - Bilet w tym akapicie nie istnieje. Ani do miejsca (miasto tu jest miejscem, co samo w sobie brzmi dość nietypowo). Komu go daje (ten bilet) i dlaczego? Właśnie mgła jest kluczem, ale w zestawieniu z biletem, przestaje nim być. Ot, taki wyraz, a jednak mocno miesza.
[2] - Tutaj szyk zdania jest zagmatwany. Zamieniłbym na:
Spoglądała na nielicznych mieszkańców chyłkiem przemykających do swoich domów
[3] - Tu z kolei jest dość toporny opis kobiety i pewien zgrzyt. Starsza kobieta a siwa, to dla mnie babinka/staruszka. Zamieniłbym na:
Chodnikiem podążała siwa staruszka z włosami upiętymi wysoko, ubrana w kwiecistą sukienkę opinającą się na puszystych kształtach. Obcasy kobiety stukały głucho, stanowiąc jedyny wyraźny dźwięk w okolicy. Zauważ, że w tym zdanie poukładałem opis plastyczny a dopiero na koniec podałem dźwięk (wcześniej rozcięłaś to właśnie tym dźwiękiem).
[4] - Dziewczynka pojawia się znikąd. Brakuje tu jakiegokolwiek wprowadzenia, że ktoś się do niej zbliża, nadchodzi. Poza tym, owa scena powinna stanowić nowy akapit.
Kobieta najpierw z przestrachem, a potem zdziwieniem zerknęła na podtykany jej pod nos przedmiot. Była to mała, świecąca się broszka, z zielonym kamieniem pochodzenia niewiadomego.
Byłoza ma to do siebie, że wciąga w pułapkę, a także prowadzi do miałozy (miała to, tamto siamto, była taka, było to itd.) Tu tajemniczy przedmiot pozostanie tajemniczy, do czasu kiedy go nie pokażesz, wobec czego szkoda o tym pisać i budować sztuczne napięcie. Zobacz na taką zmianę:
Kobieta najpierw z przestrachem, a potem zdziwieniem zerknęła na małą świecącą broszkę z zielonym kamieniem niewiadomego pochodzenia.
Zawsze te same słowa, te same gesty, ten sam ton. Nawet przerwy między wyrazami były identyczne. Podeszłam do nich cicho, tak żeby kobieta mnie nie zauważyła.
jest tak tajemniczo, że już się zgubiłem. Wprowadzasz znikąd kolejna postać. Wiesz, jaka była moja myśl? Że to mgła... absurdalne, nieprawdaż?
Wprawnym ruchem sięgnęłam do jej torby, chwyciłam sakiewkę i szybko schowałam ja do kieszeni [1]mego płaszcza. [2]Dwie, może trzy sekundy.
[1] - Zbędny zaimek (do tego archaiczny)
[2] - Długo. Za długo.
-Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi… - kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła z torby żółtego cukierka, a następnie wręczyła go małej. –Pani dziewczynka jest urocza.
Dwie różne wypowiedzi tej samej osoby oddzielamy. Zobacz na zmianę:
- Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi - Kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła z torby żółtego cukierka, a następnie wręczyła go małej. – Pani dziewczynka jest urocza.
Przyzwyczaiłyśmy się do tego obydwie, to była nasza praca, nietypowa owszem, ale jednak praca.
Tu już masz tyle przecinków, że wstawkę (myśl) trzeba wydzielić myślnikiem. Zobacz:
Przyzwyczaiłyśmy się do tego obydwie, to była nasza praca, nietypowa - owszem - ale jednak praca.
-Twoja propozycja jest kusząca… - uśmiech nie schodził z jego twarzy.
nadużywasz wielokropku, szczególnie w wypowiedzi. Poza tym, po kropce piszemy dużą litera, jeśli narracja nie dotyczy sposobu wypowiedzi.
Nie potrafiłam nawet precyzyjnie ustalić źródła tej irytacji, czułam tylko jak wypełnia mnie całą, od góry do dołu, szukając ujścia, zupełnie bezskutecznie. Miałam wrażenie życia na granicy absurdu. Zewsząd otaczał mnie świat nonsensu, bezsensu i bezdennej głupoty, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Dodatkowo czułam, że staję wobec czegoś, czego nie potrafię zrozumieć i co mnie przerasta. Właśnie to budziło rozdrażnienie.
a jednak potrafiła - brak konsekwencji.

Zapowiadało się arcyciekawie, jednak tekst (przynajmniej ten fragment) to ładnie napisane narzekanie, które staje się nudne. Duet matka-córka jako złodzieje, mieszkający w starej ruderze brzmi zachęcająco i mimo pewnych niedopracowań, drobnych mankamentów dałem się im porwać, ale od chwili wkroczenia do domu, zaczyna się dość usypiające marudzenie o sytuacji, życiu itd. Kondensacja tych emocji jest przytłaczająca i niestety, zniechęcająca.

Źle zapisujesz dialogi (narracja przy dialogach), przecinki sprawiają ci kłopot i, co najgorsze, na siłę budujesz napięcie ukazując ni z gruszki ni z pietruszki nowe postaci. Pamiętaj, że czytelnik NIEZNA twojego tekstu i wszystko, co ukazujesz jest nowe i tajemnicze. Ogólnie, motyw przewodni podobał mi się, wykonanie też niezgorsza, ale za dużo dywagowań tej babki działało na mnie odpychająco.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Dziękuję. Za poświęcony czas i konstruktywną krytykę. Muszę popracować nad wprowadzaniem bohaterów i zrezygnować ze zbędnych rozważań. Zapamiętam.
'Patrz poza te ściany spękane, sczerniałe, poza ten smutek rzeczy porzuconych i zacznij widzieć nikłe zarysy, taki obraz, jaki ma się w oczach jeszcze przez chwilę po iskrzeniu się sztucznych ogni.'

Czy człowiek osiągnie kiedyś taki poziom moralności, że stworzy dla nomadów ruchome więzienia? / J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”