Upalna noc część 2

1
Noc była duszna i gorąca. Pomimo otwartych okien, gęste od wilgoci powietrze, wypełniało pokój. Żadnego, najmniejszego ruchu powietrza. Zegarek wskazywał godzinę dwudziestą czwartą dwadzieścia. Spałem, zaledwie półtorej godziny. Musiał mi się przyśnić jakiś koszmar. W głowie słyszałem potworny łomot, a wyschnięte gardło rozrywał mi kaszel. Czyżby znowu podczas snu złapał mnie bezdech? Całe ciało miałem obolałe, niczym obity przez przeciwnika zawodnik uprawiający boks tajlandzki. Próbowałem przypomnieć wczorajszy wieczór. Pamięć czysta, jak tablica wytarta mokrą gąbką. Cokolwiek robiłem wczoraj, wspomnienie zagubiło się w zakamarkach niepamięci. Możliwość, ze nachlałem się jak dzika świnia zagubiona na pustyni, mogła okazać się wielce prawdopodobna. Mokry od potu, leżałem przez chwilę w wilgotnej pościeli. Wiedziałem, że nie uda mi się zasnąć. Wstałem z łóżka i zachwiałem się. Mało brakowało bym się przewrócił na podłogę. Niespodziewany zawrót głowy, zapewne wynikający z osłabienia organizmu zbyt wysoką temperaturą, nadwyrężył równowagę ciała. Usiadłem na brzegu posłania. Powoli wirujący pokój powracał do normalnego, stabilnego położenia. Powlokłem się do łazienki. Nadzieja, że zimny natrysk ochłodzi mój przegrzany organizm okazała się być tylko pobożnym życzeniem. Po odkręceniu kurka z zimną wodą, z prysznica popłynął gorący strumień . Musiałem czekać dobrą minutę, by ukrop obniżył się do ciepłoty równej, no może trochę niższej od temperatury otoczenia. Namydliłem porządnie ciało, a letnia struga cieczy zmyła ze mnie wydzieliny gruczołów potowych. Na mokre ciało włożyłem krótkie spodenki, podkoszulkę, a na bose stopy wsunąłem klapki. Bez większej nadziei zajrzałem do lodówki. Kawałek żółtego sera, konserwa z tuńczykiem, zwiędnięte warzywa, to nie było to, czego w tej chwili potrzebowałem. Parę puszek schłodzonego piwa, jakieś zimne napoje, tego niestety nie znalazłem. Pragnienie miałem dużo silniejsze, niż niechęć do opuszczenia mieszkania.

Ulice były pozbawione elektrycznego oświetlenia. Pewnie ratusz znowu wpadł w trudności finansowe. Księżyc był w pełni, świecił swym srebrzystym światłem, miliony gwiazd na niebie, cały ten niebiański blask oświetlał miasto, nadając mu trochę inny, bardziej tajemniczy, trochę nierealny i lekko niesamowity urok. Powietrze było jeszcze bardziej gorące niż w mieszkaniu. Rozglądałem się w koło, wypatrując jakiegoś oświetlonego lokalu mając nadzieję, że znajdę w, nim zaspokojenie dokuczliwego pragnienia. Jednak wszystkie okna w budynkach były zaciemnione. Co jest? – Pomyślałem – czyżby znowu awaria w elektrowni? Dumałem nad tym dziwnym zjawiskiem, po chwili mój umysł zajął się ważniejszym problemem;, gdzie i u kogo mógłbym zdobyć butelkę mrożonej wody mineralnej. Godzina raczej nie sprzyjała składaniu przyjacielskich wizyt, zresztą większość znajomych wyjechała na urlopy, a ci, którzy pozostali w mieście, śpią sobie smacznie przy włączonej klimatyzacji. Oczywiście, pod warunkiem , że w ich mieszkaniu nie wyłączono prądu. Ruszyłem przed siebie, zdając się na szczęśliwy przypadek. Zostawiłem moim nogom absolutną swobodę. Czas płynął, nogi poruszały się w coraz wolniejszym tempie. Chciałem już zawrócić do domu, ale dzielnica, w jakiej się znalazłem wydała mi się zupełnie obca. Znałem to miasto od chwili urodzenia, każdy jego zakątek przemierzałem tysiące razy, a tu nagle wyrosło jak spod ziemi, osiedle nieznane, osobliwe zjawisko powstałe nie wiadomo , kiedy i, gdzie. W żaden sposób nie mogłem sobie przypomnieć w geograficznym położeniu tego miejsca. Bezradnie rozglądałem się wokoło. Miałem nadzieję natknąć się na punkt, znak, tabliczkę z nazwą ulicy cokolwiek, co, by w jakiś sposób naprowadziłoby mnie na drogę wiodącą do śródmieścia. Nic takiego nie znalazłem. Na budynkach brak było nawet tabliczek z numerem domu. To dla mnie było zupełnie niezrozumiałe. My mieszkańcy naszego miasta dumni byliśmy z wzorowego oznakowania ulic, numerów domów i nazw dzielnic. Na każdym skrzyżowaniu, przystanku komunikacji wisiały stosowne tabliczki ze szczegółowi informacji. W tym cholernym osiedlu nie było nawet przystanków tramwajowych czy autobusowych, nie wspominając nawet o stacji metra. Zacząłem rozglądać się za taksówką. Teraz dopiero dotarło do mnie, że podczas mojego spaceru na ulicy nie przejeżdżał żaden pojazd. Noc jeszcze wczesna a miasto wyglądało jak wymarłe. Nawet pieszych przechodniów nie spotkałem. Komunikacja miejska pracuje całą dobę. W święta i nocą o zmniejszonym natężeniu, autobusy, niestety tylko one, jednak kursują. Dzisiaj jest…Jaki właściwie jest dzisiaj dzień? To przez ten upał. Nie mogłem skoncentrować myśli. Tylko jeden problem opanował mój umysł. Pić! Pić! Pić! Podkoszulka i spodenki miałem przesiąknięte potem. Włosy mokre niczym u topielca. Co za upiorna noc. Organizm stanowczo żądał uzupełniających płynów. Ciało człowieka składa się w dziewięćdziesięciu procent z cieczy. W moim najwyżej pięć, dziesięć. Z resztką nadziei spojrzałem w okiennice kamienicy. Maleńki płomyk światła błysnął w oknie na parterze. Jak zapalona na chwilę zapałka. Po kilku sekundach ponownie, tylko razem jak, gdyby nieco dłużej. Patrzyłem jak zahipnotyzowany. Czekałem na jeszcze jeden znak. Na jeszcze jeden błysk. Moja wiara w to małe i krótkie światełko w ciemnym oczodole kamiennicy, które mogło być sygnałem wysyłanym do mnie, ratunkiem dla ciała i duszy, zgasła.

Bez wiary i nadziei wszedłem do klatki schodowej budynku. W korytarzu było trochę chłodniej niż na ulicy. Kręciło mi się w głowie. Myśli w mózgu biegały nieskoordynowane niczym owieczki gonione przez wilki. Przestałem odróżniać rzeczy realne od urojonych. Pchnąłem pierwsze drzwi. Były otwarte, co wcale w tamtej chwili mnie nie zdziwiło. Przedpokój tonął w ciemnościach. Po omacku, posuwistym, lecz niezbyt pewnym krokiem, z rękoma wyciągniętymi jak ślepiec próbowałem dojść do następnego pomieszczenia. Żeby chwilę odpocząć oparłem się o ścianę. Ściana okazała się nie być ścianą, tylko zasłoną wiszącą we framudze i zastępującą drzwi. Odpoczynek był chwilowy i zdecydowanie niekomfortowy. Leżałem na wyłożoną terakotą podłodze, moje zmysły opuściły ciało i krążyły wokół niego niczym sępy nad padliną. Już dusza szykowała się w podróż do nieba, gdy jak czyjaś ręka uzbrojona w mokrą ścierkę obmyła mi twarz. Pić – miało to być prośbą, lecz moje wargi niemo, bez wydania dźwięku poruszyły się tylko. Mój wzrok zasnuwała mgła i nie mogłem dojrzeć osoby, która powoli, kropla za kroplą nasączała moje usta wodą. Widząc moją poruszającą z niecierpliwieniem grdykę, nieznajoma osoba przechyliła naczynie i napój popłynął żywszym strumieniem. Musiałem ponownie zapaść w niebyt.

Kiedy otworzyłem oczy a mój wzrok odzyskał funkcjonalność zobaczyłem duży pokój nieśmiało podświetlony światełkiem nocnej lampki stojące na stoliku, tuż obok kanapy, na której leżałem. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to wielce oryginalne spostrzeżenie dotyczące elektrowni. Nie było awarii i prąd jednak docierał do mieszkań, jeżeli nawet nie do wszystkich, do tego, na pewno. Obok lampki stała na blacie stolika karafka napełniona kolorową cieczą i sporym kielichem. Uniosłem się na posłaniu, sięgnąłem po karafkę i kielich. Płyn wypity duszkiem, jednym haustem nie był z pewnością wodą zabarwioną sokiem owocowym. Alkohol i dosyć dużo procentowy spełnił swoje zadanie. Głowa przez chwilę poruszała się ruchem obrotowym wokół tułowia skręcając w sprężynę moją szyję i jej kręgi. Nadludzkim wysiłkiem woli zmusiłem ją, by zatrzymała się w miejscu, a potem ruchem odwrotnym od obrotu wskazówek zegara wróciła w zbliżone do prawidłowego miejsca położenia. Masowałem obolały kark, pokręciłem potylicą we wszystkie strony świata aż kręgi szyjne wydając charakterystyczny trzask, potwierdziły fakt, że czaszka znalazła oparcie na swej twardej podstawie, kręgosłupie. Moje dłonie niezależnie od sygnałów płynących kanałami nerwowymi z mózgu, mogło to trwać zbyt długo, chwyciły flakon z życiodajnym płynem, za nic mając szklankę, podniosły do ust, wargi w wielkim pragnieniu przyssały się do naczynia, ze nawet po wyssaniu ostatniej kropli, z wielką trudnością uwolniłem się od niepotrzebnego, bo już pustego, szklanego zasobnika. Teraz poczułem jak krew w żyłach krąży żwawym tempem, serce bije właściwym rytmem. Moje ciało i członki przypomniały sobie o przyrodzonym, im obowiązkom. Teraz dopiero spostrzegłem, że nie jestem sam w pokoju.

Postać ubrana w czarną odzież, pierwotnie wziąłem ją za księdza, ale po dokładniejszym przyjrzeniu przekonałem się, że, jeżeli nawet jest to kapłan, to na pewno płci pięknej. Trochę zaniepokojony tym osobliwym zjawiskiem, nie zdarzyło mi się spotkać księdza rodzaju żeńskiego, nie bardzo wiedziałem jak znaleźć się w takiej sytuacji.
Kim pani jest?– Moje pytanie spowodowało, że kobieta uniosła się z fotela i podeszła do mnie. Pochyliła głowę do mojej twarzy tak blisko, że jej oddech delikatnym powiewem, jak lekki strumień powietrza, muskał mi policzki. Usiadła na kanapie tuż obok mnie. Jej nogi dotykały moje, jej tułów oparł się na moim, jej dłonie chwyciły moje ręce.
Długo czekałam na ciebie – oparła głowę na mym ramieniu – wróciłeś.
Wróciłem? Jak to wróciłem? Nigdy tutaj nie byłem – pewnie mnie z kimś pomyliła, pomyślałem – teraz…dzisiaj trafiłem tutaj przypadkiem. Zobaczyłem światełko…- położyła palec na moich ustach –– Ciicchoo – szepnęła – dobrze , że wróciłeś. Ja czekałam, wiedziałam – chciałem jej przerwać i wytłumaczyć pomyłkę, ale jej dłoń zacisnęła się na mojej szczęce.
Przestań -szczupłe palce miały siłę wystarczającą bym się zamknął.
Fajnie, no to jestem w domu. Tylko w czyim?
Jak to w czyim? – Kobieta powtórzyła za mną – w naszym domu.
Ona czyta moje myśli! Nie dobrze. Wpakowałem się w idiotyczną historię, w której Ona karze mi grać jedną z głównych ról. Swoje rozważania starałem się prowadzić w umyśle jak najciszej. Chyba się udało. Ona wstała z tapczanu, ciągnąc mnie za rękę zaprowadziła do drugiego pokoju.

Tutaj jest nasza sypialnia. – Popatrzyłem na tę sypialnię i dopiero teraz poczułem zmęczenie.
Większa część pokoju zajęta była szerokim, małżeńskim łożem. Reszta mebli, jeżeli takowe były, nie zostały zarejestrowane w mojej pamięci. Może stało się tak z powodu marnego oświetlenia. Tutaj, jak i w poprzednim pomieszczeniu, paliła się jedna lampka. Żarówka osłonięta czerwonym materiałem, niczym filtrem używanym w ciemni fotograficznej, rzucała przyciemnione światło na posłanie, pozostała część tego lokum okryta była zasłoną ciemności. Czułem się podle. Nocna gorączka nie miała zamiaru odpuszczać. Czy ta cholerna noc nie ma końca? Pragnienie powróciło ze zdwojoną siłą. Kobieta rozpinała księżowską sutannę z nieskończoną ilością guzików. Prościej byłoby ściągnąć ją przez głowę, tak jak zrobiłem to z przemoczoną potem podkoszulką. Zaraz, zaraz. Co to ma znaczyć? Czy Ona ma ochotę na erotyczne figle? W taki upał? Osobiście dziękuję. Była chyba zbyt podniecona, by usłyszeć moje refleksje.
Nie masz, - przerwałem nie wiedząc jak mam się do niej zwracać – e, jak masz na imię?
Zapomniałeś Adamie? – Skąd u licha zna moje imię?
Nie ładnie Adamie, nie ładnie. Żartujesz sobie z Lilith? Ze swojej żony Lilith? - Lilith, Lilith, coś słyszałem o Lilith. Ale co? Nie mogłem skojarzyć.
Słuchaj Lilith, może bym się wykąpał? Taki upał. Jestem cały mokry. Pokaż mi, gdzie znajdę łazienkę – poprosiłem.
Adamie, Adamie ciągle masz w głowie żarty. Też jestem mokra. Cała. Przecież lubimy jak jest gorąco i mokro. – Lilith leżała naga w łóżku i kusiła swym świerzym, mimo upału, nie za dużym i nie za małym, bardzo proporcjonalnym biustem.
To, chociaż przynieś coś do picia – byłem spragniony, niepodniecony – może być, co poprzednio.
Przestań marudzić i właź do łóżka – dziewczyna niecierpliwiła się.
Nic z tego, chce mi się pić – naciągałem podkoszulkę z powrotem, –, jeżeli mi nie przyniesiesz to wychodzę.
Nie dobry, nie grzeczny Adaś – próbowała jeszcze się przekomarzać, ale widząc moje zdecydowanie wstała z posłania – tak długo czekałam… Dobrze już przynoszę.
Tylko dużo, bardzo dużo – krzyknąłem za nią.
Już za chwilę – jej głos dobiegł z oddali.

Lilith, gdzie ja słyszałem to imię? Może jak się napiję to sobie przypomnę. Rozglądałem się w poszukiwaniu okna, na wszelki wypadek, gdym musiał szukać ucieczki. Dziwne obszedłem ten lokal i nigdzie nie znalazłem okna. Podszedłem do lampki, wziąłem ją w dłonie. To nie była zwykła, nocna lampka. Nie była podłączona do prądu a światłem okazał się maleńki płomyczek ognia. Wieczny płomień.

Lilith, diablica, pierwsza żona Adama. Przypomniałem sobie komentarze do Biblii. Według pewnych źródeł Adam, zanim została stworzona Ewa, miał mieć za żonę Lilith. Diabelską nimfomankę, która została strącona z nieba na ziemię za swoją wybujałą chuć. Przypomniałem sobie nagle czytaną kiedyś literaturę na ten temat.
Teraz ona stała przede mną i podawała ogromną, dwulitrową butlę i dwie szklanki. Identyczna jak na obrazie Johna Colliera z roku 1892. Długie, gęste rudawe włosy sięgające pośladków, jasna, czy też blada cera. Brakuje tylko węża owiniętego dookoła jej ciała.
Piękna, uwodzicielska, nienasycona Lilith. Nieposkromiona, stale dominująca nad Adamem. Nie bałem się jej. Postawiłem szklanki na podłodze, napełniłem napojem z butelki. Jedną szklankę podałem Lilith. Pokręciła przecząco głową.
Nie pijesz? – Zapytałem.
Nie, dziękuję.
Dlaczego?
Nie potrzebuję dodatkowych podniet. Ty mi wystarczysz. – Powiedziała to patrząc swoimi niebieskimi oczami (na obrazie Colliera oczy przysłaniają powieki) na moją chuderlawą cielesną materię.
Nie lubię pić sam – ja też nie odrywałem oczu od jej twarzy – nawet alkoholu.
To nie jest alkohol –odrzuciła na plecy warkocz płomiennych włosów.
Co to za napój?
Różnie mówią – opuściła powieki – nektar, ambrosia.
Napój bogów, dający nieśmiertelność – nie wiem, dlaczego roześmiałem się.
Jesteś nieśmiertelny, dlaczego się śmiejesz. – Jej śmiertelnie (niezły kalambur) poważna mina spowodowała, że mój śmiech stał się bardziej donośny.
Wypijmy za nieśmiertelność – duszkiem wypiłem zawartość szklaneczki – właściwie, co to znaczy nieśmiertelność? – Zastanowiłem się nad tym problemem.
Adamie, proszę – dziewczyna położyła się na łóżku – czy ty zawsze musisz żartować?
Dobry jest ten nektar. - Ponownie napełniłem szklankę. – Mocny.
Teraz jestem podwójnie nieśmiertelny – taka refleksja naszła mnie po opróżnieniu szklanego dozownika.
Jesteś nieśmiertelny, chociaż nie jesteś tego świadomy – obróciła się na prawy bok, by lepiej mnie obserwować – wiesz, dlaczego?
Nie wiem – odparłem, –, ale ty mi wytłumaczysz, prawda?
Nudny jesteś – moja Lilith robiła się zła – naprawdę nie masz ochoty na seks?
Naprawdę – przyznałem się szczerze.
Trudno – teraz była bardziej smutna niż zła – połóż się. Porozmawiamy.
Zanim położyłem się, nalałem jeszcze jedną kolejkę. Nadpiłem łyczek. Wypity napój zaczął już swoje działanie w moim organizmie, jednak w nie tak oszałamiający sposób, jak ten pierwszy kieliszek.
Moja słodka Lilith – głos miałem lekko zmieniony – porozmawiajmy o nieskończoności.
Nieśmiertelności, chciałeś powiedzieć?
A czy jest jakaś różnica? – Nieśmiertelność kojarzyła mi się zawsze z nieskończonością.
Jest i to duża. –Słodka Lilith położyła głowę na mojej zapadłej piersi.- Zostawmy nieskończoność na inną okazję. Wróćmy do nieśmiertelności.
Już wróciłem – mam już taki ugodowy charakter. Pociągnąłem kolejną porcję nektaru.
Twoja nieśmiertelność jest inna. Inna od tej, którą wyobraża sobie zwykły śmiertelnik.
Ja nie jestem zwykłym śmiertelnikiem – zaprotestowałem – jestem niezwykłym nieśmiertelnikiem.
Tak nie jesteś – nie byłem pewny czy zdołała rozszyfrować sens zdania. Język zasupłał się w węzeł. Skoro potrafi czytać w myślach, to podoła sobie z tłumaczeniem.
Tak Adasiu - zaczyna się powtarzać, chociaż nic nie piła – twoja ponadczasowość to pojęcie bardziej skomplikowane niż myślisz.
Nie kłam, - zaprotestowała moja pijana jaźń – ja nic nie myślę.
Wieczność zawarta w snach jest także nieśmiertelnością. – Rzeczywiście, powieki stawały się coraz cięższe, głowa opadła na poduszkę, czułem nadciągający sen.
Twój sen jest ponadczasowy, ciągły i wieczny. To w, nim trwasz wiecznie.
Hola, hola, - zawołałem, zabrakło tchu w piersiach, by dokończyć zadanie. Chciałem zapytać, co stało się z Ewą, co z moją żoną, lecz Morfeusz przebrany za słodką Lilith zamknął mi usta, oczy, całą świadomość. Zasnąłem.

Noc była duszna i gorąca. Pomimo otwartych okien, gęste od wilgoci powietrze, wypełniało pokój. Żadnego, najmniejszego ruchu powietrza. Zegarek wskazywał godzinę dwudziestą czwartą dwadzieścia. Spałem, zaledwie półtorej godziny. Musiał mi się przyśnić jakiś koszmar. W głowie słyszałem potworny łomot, a wyschnięte gardło rozrywał mi kaszel. Czyżby znowu podczas snu złapał mnie bezdech? Całe ciało miałem obolałe, niczym obity przez przeciwnika zawodnik uprawiający boks tajlandzki. Próbowałem przypomnieć sobie wczorajszy wieczór. Pamięć czysta, jak tablica wytarta mokrą gąbką. Cokolwiek robiłem wczoraj, wspomnienie zagubiło się w zakamarkach niepamięci. Możliwość, że nachlałem się jak dzika świnia zagubiona na pustyni, mogła okazać się wielce prawdopodobna. Mokry od potu, leżałem przez chwilę w wilgotnej pościeli. Wiedziałem, że nie uda mi się zasnąć. Wstałem z łóżka i zachwiałem się. Mało brakowało bym się przewrócił na podłogę. Niespodziewany zawrót głowy, zapewne wynikający z osłabienia organizmu zbyt wysoką temperaturą, nadwyrężył równowagę ciała. Usiadłem na brzegu posłania. Powoli wirujący pokój powracał do normalnego, stabilnego położenia. Powlokłem się do łazienki.Nadzieja, że zimny natrysk ochłodzi mój przegrzany organizm okazała się być tylko pobożnym życzeniem. Po odkręceniu kurka z zimną wodą, z prysznica popłynął gorący strumień . Musiałem czekać dobrą minutę, by ukrop obniżył się do ciepłoty równej, no może trochę niższej od temperatury otoczenia. Namydliłem porządnie ciało, a letnia struga cieczy zmyła ze mnie wydzieliny gruczołów potowych. Na mokre ciało włożyłem krótkie spodenki, podkoszulkę, a na bose stopy wsunąłem klapki. Bez większej nadziei zajrzałem do lodówki. Kawałek żółtego sera, konserwa z tuńczykiem, zwiędnięte warzywa, to nie było to, czego w tej chwili potrzebowałem. Parę puszek schłodzonego piwa, jakieś zimne napoje, tego niestety nie znalazłem. Pragnienie miałem dużo silniejsze, niż niechęć do opuszczenia mieszkania.

[ Dodano: Sob 17 Lip, 2010 ]
Prośba do Martiniusa. Proszę, popraw ten tekst, szczególnie interpunkcję. Przez ten upał nie mam na to siły.
W dodatku, bardzo nie lubię czytać swoich wypocin.
Pozdrawiam
Ostatnio zmieniony czw 31 maja 2012, 18:51 przez kuba, łącznie zmieniany 3 razy.
prawda jest zawsze subiektywna
-----------------------------------------------------------
prawda pierwsza: przyjemność, kiedy staje się obowiązkiem przestaje być przyjemnością
prawda druga: obowiązek połączony z przyjemnością jest masochizmem, cokolwiek to słowo znaczyć by miało
prawda trzecia: zamiast kropki lepiej postawić wielokropek

2
Mało brakowało bym się przewrócił na podłogę. Niespodziewany zawrót głowy, zapewne wynikający z osłabienia organizmu zbyt wysoką temperaturą, nadwyrężył równowagę ciała.
Tu miałem wrażenie, jakbyś trzykrotnie powtórzył, że zakręciło się w głowie. Dlaczego? Ponieważ już z wcześniejszych zdań wynika, że bohater jest słaby, a teraz dokładasz (potwierdzające te podejrzenie), że nieomal się przewrócił, i później dodajesz o równowadze ciała.
Namydliłem porządnie ciało, a letnia struga cieczy zmyła ze mnie wydzieliny gruczołów potowych.
za dużo detali.
Kawałek żółtego sera, konserwa z tuńczykiem, zwiędnięte warzywa, to nie było to, czego w tej chwili potrzebowałem. Parę puszek schłodzonego piwa, jakieś zimne napoje, tego niestety nie znalazłem.
Tu zrobiłeś brzydki zabieg - bohater wylicza treść z lodówki, a pogrubienie jest nie wyliczeniem, ale jego oczekiwaniami. Trzeba przełożyć wzmiankę o znalezieniu:
Kawałek żółtego sera, konserwa z tuńczykiem, zwiędnięte warzywa, to nie było to, czego w tej chwili potrzebowałem. Wolałbym znaleźć parę puszek schłodzonego piwa, lub jakieś zimne napoje.
Księżyc był w pełni, [1]świecił swym srebrzystym światłem, miliony gwiazd na niebie, cały ten niebiański blask oświetlał miasto, [2]nadając mu trochę inny, bardziej tajemniczy, trochę nierealny i lekko niesamowity urok.
[1] - aliteracja.
[2] - nadając mu trochę innego, bardziej tajemniczego...

Trochę o powtórzeniach:
Na budynkach brak było nawet tabliczek z numerem domu. To dla mnie było zupełnie niezrozumiałe. My mieszkańcy naszego miasta dumni byliśmy z wzorowego oznakowania ulic, numerów domów i nazw dzielnic. Na każdym skrzyżowaniu, przystanku komunikacji wisiały stosowne tabliczki ze szczegółowi informacji. W tym cholernym osiedlu nie było nawet przystanków tramwajowych czy autobusowych, nie wspominając nawet o stacji metra.
byłoza razi w oczy.
Organizm stanowczo żądał uzupełniających płynów. Ciało człowieka składa się w dziewięćdziesięciu procent z cieczy.
Znowu za dużo szczegółów - zamiast patrzeć na ulicę i spacerującego faceta, zaczynam widzieć biologiczne detale.
Po kilku sekundach ponownie, tylko razem jak, gdyby nieco dłużej.
tu się zgubiłeś.
Obok lampki stała na blacie stolika karafka napełniona kolorową cieczą i sporym kielichem.
karafka napełniona cieczą i kielichem?
Postać ubrana w czarną odzież,
ubiór to odzież. Ubrana na czarno
Postać ubrana w czarną odzież, pierwotnie wziąłem ją za księdza, ale po dokładniejszym przyjrzeniu przekonałem się, że, jeżeli nawet jest to kapłan, to na pewno płci pięknej.
Zaczynasz od postaci, przechodzisz na myśl i... brakuje tu zawiązania. Co z tą postacią? (zrobiła coś?)
- Lilith leżała naga w łóżku i kusiła swym świerzym, mimo upału, nie za dużym i nie za małym, bardzo proporcjonalnym biustem.
świeżym

Dwie cholernie ważne uwagi:
- Za dużo piszesz. Niektóre rzeczy powinny pozostać w wyobraźni, a wywlekasz je na wierzch bez gracji, niemalże topornie, co tylko odejmuje tekstowi klimatu.
- Powinieneś oddzielać myśli bohatera od dialogów, a zwłaszcza od wypowiedzi Lilith.

Jeśli przyjąć, że połowę informacji wyciąłem przy drugim czytaniu, tekst zaczyna być prawdziwie mroczny. Jest bohaterka, która intryguje, jest dom, którego nie ma i zapomniana dzielnica z mieszkaniami bez okien. Ale to jest zapisane "po łebkach" - ciągiem, i wymaga dużo poprawek. Przede wszystkim w pierwszej kolejności należy usunąć powtórzenia (byłoza, siękoza zaimki) - nie można pisać na kolanie, i dać od razu do oceny. Andrzeju, potrafisz pisać, to wiesz, ale nie masz zmysłu do ulepszania tekstu - sam pomysł nie wystarczy: trzeba go jeszcze umieć pokazać.

I w pierwszej i w drugiej części klimat pojawia się znikąd (co dobre) i za każdym razem przerywasz go, burzysz dziwną wstawką, albo innym nieprzemyślanym zabiegiem. Te przerwy wyciąłem podczas drugiego czytania - i jestem z lektury zadowolony. Wykonanie nie podoba mi się (bardzo złe), natomiast fabularnie i klimat trafił do mnie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
kuba pisze:Spałem, zaledwie półtorej godziny.
kuba pisze:że znajdę w, nim zaspokojenie dokuczliwego pragnienia.
kuba pisze:ale dzielnica, w jakiej się znalazłem wydała mi się zupełnie obca.
kuba pisze:Pamięć czysta, jak tablica wytarta mokrą gąbką.
kuba pisze:że, jeżeli nawet jest to kapłan,
Po co przecinek?
kuba pisze: Nawet pieszych przechodniów nie spotkałem.
Albo pieszych, albo przechodniów.
kuba pisze:przyssały się do naczynia, ze nawet po wyssaniu ostatniej kropli,
Dominacja ssania.
kuba pisze:świerzym
kuba pisze:Nie ładnie Adamie, nie ładnie.
kuba pisze:Nie dobry, nie grzeczny Adaś
ortografy

Te sny wciągają. Ale czyta się trudno.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron