W ciemnościach czają się potwory [cz.1]

1
I



1


Deszcz zacinał mocno. Chłopiec mający może pięć, a może i sześć lat wędrował w stronę Colorado. Chłopcem tym był Luck Rand, brat Jakoba Randa, który w tym czasie majestatycznie unosił się wśród spienionych fal na otwartym morzu. Konał... Do Colorado było sporo ponad sto mil, mimo wszystko młodzieniec podjął próbę. Widział w sobie wielkiego, rozwścieczonego potwora wędrującego daleko, poza horyzont zdarzeń mających miejsce w ciągu ostatnich dni. Prawda nie była jednak znów tak odległa. Chłopiec trzymał w ręku broń, rugera. Nie potrafił strzelać, a może to tylko pozory? Luck nie grzeszył urodą, był on przerażająco brzydki. Miał wielką, rozwydrzoną paszczę, szerokie oczyska, a usta jego były zanadto wąskie. Jego brat Jakob był inny... Chłopiec, który szedł od dłuższego czasu główną drogą mijając co chwilę auta skierowane w przeciwną stronę do Colorado mając dwa lata zastrzelił swoją przyjaciółkę, a następnie zakopał ją głęboko w ogródku, tak też zwłoki jej nie zostały nigdy odnalezione. Wydawałoby się, że to mało prawdopodobne, prawda była jednak inna. W chłopcu drzymała jakaś nieznana moc, która zawładnęła nad jego całym ciałem. Szatan opanował jego umysł, tak też teraz szedł on na ostateczną rzeź.

2


Burton rozprostował nogi. Wziął głęboki oddech, a następnie machinalnie odskoczył w tył. Chłopiec z rugerem z w ręce podążał w jego stronę. Ciemna moc -przeszło mu przez myśl. Burton był pisarzem osadzonym niegdyś w więzieniu stanowym San Quentin położonym na północ od San Francisco. Oskarżono go o coś strasznego, o coś czego tak na prawdę nigdy w życiu nie zrobił. Zarzuty były twarde, świadczyło kilka osób. Po kilkunastu latach odsiadki mężczyzna wolał trzymać się z dala od wszelakich kłopotów, szczególnie tych, które miały ręce i nogi.
- Ajrara raj! - rzucił w przestrzeń Luck.
Burton chwilę się wahał, kilka sekund później odszedł jednak na pobocze odsuwają się tym samym temu co stało przed nim. Chwilę później zdrowy rozsądek minął. Chłopiec miał rugera, Burton zaś broni nie miał. Nie można było zapominać jednak o tym, kto tu tak na praw dę był mężczyzną. Reakcja była zaskakująco szybka. Pisarz błyskawicznie doskoczył do chłopca z zamiarem powalenia go na ziemię ciężarem swojego ciała, ten nawet nie drgnął. Zamiast zwijać się z bólu z impetem uderzył mężczyznę kolbą pistoletu, aż ten wydał z siebie złowieszczy skowyt. Chłopiec zagroził Burtonowi palcem, ten zaś tylko pospiesznie ułożył ręce w znak pokoju, po czym zaczął się wycofywać. Piekielny szczeniak - pomyślał mężczyzna wsiadając do samochodu. Porachuje ci jeszcze kości, złamańcu!
Zanosiło się na burzę, czuć to było do dłuższego czasu.

3


Wszystko potoczyło się inaczej niż Luck się tego spodziewał. Chłopiec doznał nagłego zawrotu głowy, a następnie mimowolnie upadł na ulicę. Wtedy też spod ziemi zaczęło wyrastać coś, czego on nie zapomni do końca swojego życia. Olbrzymi korzeń najpierw zaczął przeobrażać się w łodygę, a następnie w olbrzymiaste drzewo. Zamiast liści na gałęziach zaczęły wyrastać krwawe owoce. Rosły coraz szybciej, stawały się coraz to potężniejsze. Wszystko to trwało najwyżej kilka sekund, potem zaś drzewo zaczęło uginać się pod ciężarem krwi zamkniętej w tysiącach komór mających na celu utrzymać więź między krwią a drzewem. Luck tylko jęknął, wydał z siebie przeraźliwy jęk. Nagle wszystko na niego runęło. Powłoki zniknęły, pozostała tylko krew, która rozbryznęła się we wszystkie strony w powietrzu, oraz potężny kawał drzewca. Prawdziwy koszmar... Auta, które przejeżdżały obok zatrzymywały się z bezruchu a ludzie uważnie oglądali cały przebieg sytuacji. Oglądali to co dzieje się z chłopcem, ukrytym pośród konarów drzew. Ugrzązł on najwidoczniej w wielkiej kałuży krwi. Skóra jego zaczęła blaknąć, oczy stały się zanadto przekrwawione, nogi zaś coraz to głębiej zapadały się pod ziemi. Nagle oczy jego pociemniały, wzrok całkowicie zanikł. Wszystko szumiało, okropny szum. Luck odniósł wrażenie, że to już koniec. Światełko w tunelu, defibrylator, nagły wstrząs to wszystko co pamięta. Potem tylko lęk... lęk przed ogarniającą go ciemnością.

4


Jack zwolnił kroku. Było przepiękne lato, wręcz idealne do opuszczenia więzienia, w którym tkwił przez ostatnie cztery lata. Nigdy nie przypuszczał, że jeszcze kiedykolwiek tam trafi. Prawda czasem jednak boli... To Coś na niego czychało, chciało na niego zapolować a potem wykorzystać do niecnych celów. On nie widział jednak Tego Czegoś, ono jednak widziało go doskonale, czuło jego każdy oddech, stąpało krok w krok za nim, czekało...

5


Chłopiec leżał w szpitalu przygotowując się na najgorsze. Podpięty do odpowiedniej aparatury czuł tylko strach. Nagle o wszystkim zapomniał, jakby ktoś odjął mu pamięć. Nie wiedział gdzie jest ani z jakiego powodu tu trafił, była to niewątpliwie oznaka do niepokoju. Nagle oblał go zimny pot. Chłopiec poczuł mrowienie w okolicach skroni, nie był w stanie się poruszyć.
- Jezusku, dopomóż... - powiedział w przestrzeń, odpowiedziało mu echo.
- Jezusek jest zbyt zajęty aby ci dopomóc - odpowiedział Burton, który nagle pojawił się ni stąd, ni zowąd. - Wezwałem karetkę, ty już niestety nie żyłeś...
Luck oddychał głęboko, przełknął ślinę, po czym przyjrzał się bardziej mężczyźnie, który stał na przeciwko drzwi, wpatrując się w jego ślepia. Dałby sobie rękę uciąć, że gdzieś już go widział.
- Jak to, nie żyłeś? - zapytał marszcząc brwi.
- Po prostu, umarłeś... - przerwał na moment pisarz. - Przejedziemy się po korytarzu? - Luck złapał łapczywie powietrze do ust, wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć. - Nie patrz tak na mnie, Słyszysz? - skarcił go mężczyzna - A więc jak będzie, przejdziemy się? - rzucił pytające spojrzenie w stronę Lucke'a.
Chłopiec nagle stracił czucie w nogach. Był sparaliżowany. Mgła wypełniła całe pomieszczenia, wszystko rozpłynęło się w powietrzu. Zewsząd unosił się swąd palonego ciała. Luc k był oszołomiony. Zaczął się modl ić. Kiedyś mamusia powiedziała mu, że trzeba się codziennie żarliwie modlić, aby Matka Boska miała go w opiece i nie dała go nikomu skrzywdzić. Chłopiec pomyślał, że skoro coraz częściej zapominał o modlitwie, toteż w końcu spotkała go zasłużona kara i przyszło mu zginąć. Bał się śmierci, bał się, że aniołowie strącą go do piekiełka i tam przyjdzie mu strasznie cierpieć, a cierpieniu jego nie będzie końca. Luck wiedział, że kiedyś postąpił bardzo be. Chwycił za broń tatka i pociągnął za spust mając na celowniku swoją przyjaciółkę z pięterka. To było kilka lat temu, ale ten koszmar ciągle powracał. Nie powiedział o tym co zrobił nikomu, nie chciał złościć mamusi, która i tak miała tysiące innych problemów na głowie. Potem nastały złe czasy. Wciąż dręczyły go wyrzuty sumienia. Co dzień żarliwie się modlił do Matki Boskiej prosząc ją o wybaczenie, przecież on wcale tego nie chciał. Jakaś zła dusza wtedy w niego wstąpiła i pociągnęła za spust. Przez dwa lata żył udając, że wszystko jest w jak najlepszych porządeczku, potem jednak nie wytrzymał. Wstąpił w niego jakiś demon... Wziął do ręki rugera, po czym zaczął iść brukowaną drogą w stronę Colorado. Stąpał przed siebie nie wiedząc jeszcze co go czeka...

6


Kiedyś tatko w napadzie szału, kiedy był trochę podbity uderzył Lucke'a. Uderzony zap amiętał to wydarzenie bardzo dobrze. Chłopiec wciąż nie był świadom tego, że nagle powróciła mu pamięć wypełniając tym samym luki jakie powstały w jego głowie. Tatkowi wybaczył już dawno. Wiedział, że tatuś nie miał łatwego dnia i pewnie ktoś go zmartwił aż do tego stopnia, że musiał na nim odreagować. On kiedyś postąpił gorzej, wciąż miał to głęboko w pamięci. Nagle przypomniał sobie co wydarzyło się poprzedniego dnia. Olbrzymiaste drzewko runęło na niego z takim impetem, że wszystko mu się w głowie poprzewracało. Powinien tego nie przeżyć, ale jednak wciąż żył, przynajmniej tak przypuszczał. Pamiętał jak zatapiał się w kałuży krwi, a ludzie trwali w bezruchu i nagle z nieba runął okropny deszcz. Wtedy też już nic nie widział, jakby nagle ktoś odjął mu wzrok. Bał się ciemności jak niczego innego. Bał się tego, że pośród ciemności mogą ukrywać się potwory, których on nie zauważy, a one zaś będą widziały go doskonale, tak też bardzo często zaświecał przed snem nad łóżeczkiem lampkę aby ona świeciła mu i broniła przez potworami. Mamusia kiedyś powiedziała mu, że czas dorosnąć, wyzbyć się tych jego lęków, ale on nie do końca ją zrozumiał. Był przecież tylko małym chłopcem, po co miał dorastać? Czasem go to troszkę martwiło. Przecież w końcu i tak stanie się dorosłym i wtedy już lampka mu nic nie dopomoże sam będzie musiał stoczyć walkę w potworem czającym s ię pośród ciemności i wtedy już mamusia ani tatko nic już nie po radzą , bo oni bę dą j uż w krainie wiecznego snu, nie wiedział co to znaczy, ale podobno dziadek tam odpłynął wraz z przyjściem wiosny. Chłopiec wciąż leżał, patrzył się jak ciemność spowija całe pomieszczenia. Czuł, że ktoś go obserwuje. We mgle nie mógł jednak nikogo dostrzec. Był świadom tego, że nic nie może na to wszystko poradzić. Był uwięziony, wpadł we własne sidła.
7
Mijały kolejne godziny... W szpitalu jak Luck przypuszczał nie było oprócz niego żadnej żywej duszy. Ciemność była wszechobecna. Do tej pory chłopiec był sparaliżowany, nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Teraz jednak czucie w rękach i w nogach powróciło. Luck wymacał na łóżku włącznik lampki, umiejscowionej najwidoczniej nad jego głową. Bez wahania podjął próbę i o dziwo udało się. Lampka oświetliła część pomieszczania. Tak chłopiec czuł się raźniej. Zaczął liczyć baranki na ścianie. Mamusia mówiła, że jak się nie można zasnąć, to trzeba zacząć liczyć barany i wtedy sen sam nas zmorzy. Gdzie on do cholery był? Na szpital to, to nie wyglądało, ale z drugiej strony... Chłopiec wiedział jednak, że coś tu jest nie tak. Gdzie są ludzie? Przecież nie mogli tak po prostu zniknąć. Rozejrzał się uważnie po pomieszczaniu. Sala była prawie pusta, w kącie leżało tylko jakieś zakurzone pudło, oraz szafka z książkami. Z całą pewnością nie wyglądało to na szpital, przynajmniej nie na taki o jakim opowiadał mu tatko. W szpitalu podobno jest zimno, brudno i oprócz niewygodnych, skrzypiących łóżek nic w nim nie ma. Chłopiec wierzył ojcu bezgranicznie, bo skoro mamusia wciąż z nim była, to i on musiał. Kiedyś namówił nawet rodziców do zakupu psiaka. Wszystko było dobrze dopóty, dopóki pies nie zaczął w obecności jego Pana wariować. Kiedyś chłopiec nawet się nad tym zastanawiał, ale wtedy nie wysnuł konkretnych wniosków. Tatko wszystko tolerował, do czasu gdy ten nie zaatakował Lucke'a. Psiak wpadł w jakiś amok. Rzucił się na chłopca ze swoimi ostrymi kłami i chciał przebić mu gardełko. Chłopak cudem uniknął śmierci. Mamusia mówiła, że następnego dnia psa znaleziono nad stawem, rozszarpanego przez jakiegoś dzikiego zwierza. Chłopiec domyślał się, że mamusia nie powiedziała mu wszystkiego, ale nie miał jej tego za złe. Psiak dostał w końcu za swoje, dobrze mu tak, myślał Luck jeszcze przez długie tygodnie. Tamtego dnia uratował go nie kto inny jak sam Bóg.
8
Luck nie przypuszczał, że jeszcze kiedykolwiek spotka psiaka. Nie był pewien czy mamusia mówiła prawdę i czy on na prawdę został rozszarpany przez tego dzikiego zwierza. Może on dalej jest be i krzywdzi ludzi? Na to pytanie chłopiec nie mógł sobie odpowiedzieć. Psiak był z ły, chciał skrzywdzić chłopca... Ktoś jednak odnalazł go tamtej nocy, ktoś kogo w niedługim czasie miał poznać Luck. Nikt nie spodziewał się, że życie chłopca od tamtego momentu tak się zmieni... Aż tak się zmieni...

II


1
Kilkanaście lat... Kilkanaście straconych lat. Więzienie... coś, co będzie mi towarzyszyć przez całą resztę życia. Ludzie osadzeni za niewinność, coś niebywałego. Taki byłem właśnie ja. Osądzono mnie za coś, czego tak na prawdę nigdy nie zrobiłem. Okrążyli mnie, powalili na ziemię, a następnie zakuli w kajdany. Milczałem... Gdy ogłoszono wyrok łzy napłynęły mi do oczu. Miałem ochotę ich wszystkich pozabijać, rozszarpać na strzępy. Byłem skazańcem... Oszukali mnie, po prostu oszukali. I tyle, a może aż tyle. Wolność, co oznacza to słowo? Wolności nie ma, zawsze jesteśmy z czymś związani. Nie ma znaczenia kim jesteś ani z jakiego powodu tam trafiłeś. Zawsze będziesz tylko wielkim, wyrafinowanym dupkiem, któremu wolność jest obca. Rzeczywistość wciąż pędzi do przodu. Nim się obejrzę znów trafię do pudła, znów trafię tam za niewinność, jak zresztą każdy. Żałuję tych wszystkich lat... Czasu, który tak szybko ucieka. Pamiętasz przyjacielu jak po raz pierwszy mnie ujrzałeś? Pewnie, że już tu byłem... Pamiętasz ten wielki sztorm? Widzisz przyjacielu, ja nie pamiętam wszystkiego tak dobrze jak kiedyś. Nawet nie pamiętam jak ja się do cholery nazywam! A, ty nazywasz się Jack, ładnie. Dopiero wyszedłeś? Cztery lata powiadasz? Czas leci jak szalony. Co tam u ciebie słychać stary przyjacielu? Czuję, że zapowiada się na niezłą burzę... Pamiętasz tę aktorkę, tę blondynkę, co to ją potrącił przed laty Tom Gordon? Nie pamiętasz, no szkoda... Wiesz przyjacielu, nie potrafię odnaleźć się na wolności. Boże, co ja bredzę, na jakiej znowu wolności? Przecież wciąż jestem tylko nędznym skazańcem, który do końca swojego zasranego żywota będzie tylko zwykłym, zapchlonym skazańcem. Tyle. Co? Mógłbyś powtórzyć? A, tak. Widzisz przyjacielu, ja wciąż nie mogę pogodzić się z tym co stało się przed laty w Maine. Bardzo tego żałuję, niestety takie jest życie. No nic, trzeba żyć jakoś dalej. Co proszę? Skąd ta blizna? Długo by mówić. Jakiś szczeniak, popraniec, złamaniec, któremu w końcu porachuje kości dołożył mi kolbą pistoletu prosto w pysk. Ile miał lat? Bo ja to pamiętam... Młody był, bardzo młody...
2
Widzę przyjacielu, że spodobało Ci się w Colorado... To tylko przelotne uczucie. Wkrótce ludzie zaczną opuszczać to miejsce. Jesienią... Stanie się coś złego, przeczuwam to. Dusza ludzka jest podła, zdolna do bardzo złych rzeczy. Zobaczysz, my tu jeszcze powrócimy, powrócimy aby ratować to co pozostało. To Coś na ciebie poluje... Musisz razem ze mną uciekać. Dokąd? Musimy uciec jak najdalej od tego piekielnego miejsca, ratować swój własny tyłek... Inni tu poginą. Wszystko przewróci się do góry nogami. Musisz mi uwierzyć, Jack! Jeżeli szatan opanuje także twoją duszę nie będzie już odwrotu. Zaczniesz mordować innych, powybijacie się wszyscy na wzajem. Tam gdzie zginie przedostatni z was, stanie nowy kościół. Wtem spod ziemi zacznie wyrastać olbrzymie drzewo, które zacznie pożerać tego co to pozostał od środka, umierać zaś będzie on w niewyobrażalnych męczarniach. A więc jak będzie, uciekasz ze mną, czy będziesz tak tu siedział i gapił w nieskończoność? Strach cię obleciał? Nie? Tak też myślałem. Zobaczysz... Wkrótce nadejdzie wielka fala zła. Wiesz kto ją zapoczątkuje? Ty przyjacielu...
3
Jack Millson odsiadywał swój wyrok za napad z bronią w ręku. Było mu ciężko... Próbował skołować kilka patyków, niestety jego trudy poszły na marne. Gliny dotarły tam w niespełna kilka minut. Tak skończyła się kariera człowieka, który towarzyszył mi od kilku dni. Siedział cztery lata. Pierwsza noc jest najtrudniejsza. Człowiek nie jest w stanie się pozbierać, chce zrobić wszystko aby wydostać się tylko poza zimne mury więzienia. Jack nie chciał o tym rozmawiać. Żyjemy z dnia na dzień. Wczoraj byłem tam, dzisiaj jestem tu...
- A ty, za co siedziałeś? - pytał uporczywie liżąc ostrze.
- Niech pomyślę... Za co ja do cholery tak na prawdę siedziałem? - przerwałem na moment. - Widzisz przyjacielu, cholera wie za co ja siedziałem. Tylko najwyższy, Bóg może ludzi sądzić... Według nich zaś jestem potępionym mordercą, gwałcicielem, nikczemnikiem, który już dawno powinienem skonać - Zatrzymałem się na moment aby podkreślić wagę tych słów. - Za co siedziałem, pytasz. Lepiej być winnym niż niewinnym. Winni wiedzą przynajmniej za co tak na prawdę siedzieli, niewinni zaś nie wiedzą nic.
Gdy wychodziłem z więzienia nie przypuszczałem, że jeszcze kiedykolwiek będę musiał spowiadać się komuś z tego za co tak na prawdę siedziałem. Ludzie mnie znienawidzili. Wszyscy nagle odwrócili się ode mnie. Koniec, kropka. Życie mija szybko, zbyt szybko. Hotel, do którego zmierzaliśmy wydawał się być pustym. Był w nim tylko jeden mały chłopiec, którego nienawidziłem z całego serca. Może to tylko zgryzota? To coś go porwało. Dopadło go. Wielkie olbrzymie drzewo... On wtedy umarł, jednocześnie jednak odrodził się na nowo w miejscu, z którego nie ma ucieczki. Tylko on mógł nam pomóc, uchronić nas przed nadciągającą zagładą. Musieliśmy wyciągnąć tego chłopca z sideł Tego Czegoś. Szatan zawładnął nad jego ciałem, on jednak nie był tego jeszcze świadom. Widziałem go tylko raz. Miał broń, próbowałem go powstrzymać, niestety nie udało mi się. Zobaczyłem w jego oczach coś dziwnego. Nagle stałem się małym, niewinnym chłopcem, który nie może nic uczynić. Czułem obecność Tego Czegoś. Oddaliłem się i oglądałem z dystansu przebieg całej sytuacji. Wtedy To Coś wypełzło spod ziemi i zaczęło zbierać żniwo. Nie było już odwrotu, on wtedy umarł a jednocześnie odrodził się na nowo.
4
Mamusia mówiła, że trzeba się codziennie modlić aby później pójść do nieba - wciąż powtarzał sobie w myślach Luck. Mamusi tu nie było, potwory i owszem. One zawsze są, kryją się w mroku, w szafie, pod łóżkiem... Luck nie wiedział jak stawić czoła potworem. One po prostu są, im nie można stawić czoła - myślał chłopiec. Luck rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Pomieszczenie, z którego nie da się uciec, piekielna sprawa... Próbował przejść przez ścianę jak to robiły duchy w filmach, które oglądał na video. Niestety, próba nie powiodła się. Jego wzrok przesunął się w kierunku szafeczki z książkami. Nic a nic, co mogłoby go zainteresować. Sięgnął po pierwszą lepszą książkę otwierając ją na losowej stronie. O dziwo kartki papieru były puste. Co do cholery? - zaklął w myślach. Świat dookoła znikł, pozostał tylko Luck wertujący kolejne strony książek Karola Maya z nadzieję, że trafi choć na jedną zadrukowaną stronę. Figę! Po kilku minutach znudzony chłopiec zaprzestał swoich poszukiwań. Był spragniony, dałby sobie rękę uciąć za szklankę wody. Stracił już wszelkie nadzieje. Przeszukał dokładnie całe pomieszczenie cal po calu, wody niestety nie znalazł. Położył się wygodnie na łóżeczku a następnie wyłączył lampkę. W pokoju panowała ciemność wśród, której ukrywały się prawdziwe potwory. Luck oddychał głęboko, wiedział, że one tu są. Łatwo się im nie wywinie, oj nie...
- Mały bestiarz zaciukał siekierką psiapsiółkę - odezwał się głos w ciemnościach. - Och.. Och.. Ależ głupi morderczyk! Nie wstyd Ci doktorku?
Luck próbował przegonić złe duchy. Wymacał na łóżeczku włącznik lampki, ale jednak jego starania poszły na nic. Potwory nie odchodzą tak łatwo...
- Mały bestiarczyk, matkę też być zabił... - znów odezwał się ukryty w ciemnościach głos. Słowa te raniły serduszko małego chłopca. Luck kochał mamusię całym sercę, nigdy nie pozwoliłby na to, żeby ktoś zrobił jej krzywdę. - Mamusi tu nie ma, lampeczka zaś nie pomoże takiego niegrzeczniuchowi jak ty.
- Poszłymy mi stąd! - wykrzyczał Luck drżącym głosem.
Chłopiec bał się jak nigdy dotąd, cały trząsł się ze strachu. Zakrył swoją główkę pierzyną starając się nie słuchać głosu płynącego z ciemności.
- Wiesz co Luck? - W głowie chłopca znów zaczął rozbrzmiewać głos potwora. - Ty już i tak jesteś martwy. Aniołkowie strącą cię do piekiełka a potem... - Do oczu skulonego pod pierzynką chłopczyka zaczęły napływać łzy. - Potem zaś umrze twoja matka - słowa te wypowiedział sztucznie podnieconym głosem. - Obyś się smażył w piekle po wsze czasy, Luck! - Zaczął się przeraźliwie śmiać. - Obyś się smażył... - urwał myśl, chłopiec leżał nieprzytomny, wykrwawiał się...
[/b][/b][/b][/center][/b]

2
Chłopiec mający może pięć, a może i sześć lat wędrował w stronę Colorado

No nie. To wkońcu ile? Czterdzieści? Jak już chcesz podawać takie informacje (wdłg. mnie i tak niepotrzebne, wystarczyłby po prostu "chłopiec") to podawaj je na sucho. A tak to wychodzi ni ciekawie, ni poprawnie.

brat Jakoba Randa, który w tym czasie majestatycznie unosił się wśród spienionych fal na otwartym morzu

Ah. Jak ja bym chciał unosić się majestatycznie. Zamiast "majestatycznie unosił się" spokojnie można użyć słów płynął, lub podróżuje. Widziałeś kiedyś kogoś robiącego coś majestatycznie?

Widział w sobie wielkiego, rozwścieczonego potwora wędrującego daleko, poza horyzont zdarzeń mających miejsce w ciągu ostatnich dni. Prawda nie była jednak znów tak odległa.

Mój piękny Boże. Nie rozumiem tego co tutaj próbowałeś powiedzieć. Za bardzo "odpicowałeś" tą część. Zbyt duże ilości lakieru nawet na pięknej furze wyglądają paskudnie.

Nie potrafił strzelać, a może to tylko pozory?

Albo tak albo nie. Wybrałeś w tym utworze narratora wszechwiedzącego, więc trzymaj się tego.

Luck nie grzeszył urodą, był on przerażająco brzydki. Miał wielką, rozwydrzoną paszczę, szerokie oczyska, a usta jego były zanadto wąskie.

Czekaj, przestanę się śmiać i lecę dalej. Paskudny opis, napewno nie pokrywający się z tym jak go sobie wyobrażałeś, a jeśli tak, no to współczuję już temu chłopakowi od początku.

Chłopiec, który szedł od dłuższego czasu główną drogą mijając co chwilę auta skierowane w przeciwną stronę do Colorado mając dwa lata zastrzelił swoją przyjaciółkę, a następnie zakopał ją głęboko w ogródku, tak też zwłoki jej nie zostały nigdy odnalezione.

Za długie, naszpikowane błędami i informacjami zdanie. Rozbij to na części. Zastrzelił przyjaciółkę... brzydko podany fakt, na sucho.

W chłopcu drzymała jakaś nieznana moc, która zawładnęła nad jego całym ciałem. Szatan opanował jego umysł, tak też teraz szedł on na ostateczną rzeź.

Literówka. Wyciąłbym to "całym". Pozatym zapowiada się niezła zabawa ^^. Czuję, że będą jaja.

W sumie gdyby nie to ostatnie zdanie, pewnie już przestałbym czytać.

Wziął głęboki oddech, a następnie machinalnie odskoczył w tył.

Prędzej odruchowo. Weź słownik zanim użyjesz słowa, którego do końca nie zrozumiesz.

Co do Burtona... wolałbym wiedzieć "co on takiego zrobił". Bo słowo "straszne" jakoś mnie nie przekonuje. Dziwny jestem, co nie?

kto tu tak na praw dę był mężczyzną.

Zabić tą spację.

Zamiast zwijać się z bólu z impetem uderzył mężczyznę kolbą pistoletu, aż ten wydał z siebie złowieszczy skowyt.

O! Uderzony facet wydaje z siebie złowieszczy skowyt? Przemyśl to sobie.
No chyba, że dostał poniżej pasa, wtedy możnaby polemizować.

Chłopiec zagroził Burtonowi palcem, ten zaś tylko pospiesznie ułożył ręce w znak pokoju, po czym zaczął się wycofywać.

Cholera, świetny widok! Prędko nie wymarzę tego z wyobraźni.

Luck tylko jęknął, wydał z siebie przeraźliwy jęk.

Jęknął jękiem? Powtórzenie, to po przecinku zupełnie niepotrzebne.
"Luck tylko jęknął przeraźliwie" - choć dalej mi się nie podoba.

Cała sytuacja z tym drzewem tak surrealistyczna, że aż fajna :P.
Gdyby tylko było to trochę lepiej opisane.

pod ziemi.

Ziemię*.

Wszystko szumiało, okropny szum.

Zauważam tu tendencję. Tak jak z tymi jękami.
Prędzej "Wszystko okropnie szumiało". Choć i tak nie można "okropnie szumieć".

No kurde! Czuję się jak Herkules, choć sądzę, że i on poddałby się już na tym etapie. Ja brnę dalej!

To Coś na niego czychało, chciało na niego zapolować(przecinek) a potem wykorzystać do niecnych celów.

Jak w nawiasie...

On nie widział jednak Tego Czegoś, ono jednak widziało go

Powtórzenie i to w jednym zdaniu!

- Jezusku, dopomóż... - powiedział w przestrzeń, odpowiedziało mu echo.

Czekaj. To ten sam demoniczny chłopiec co wcześniej? Syn szatana? Zdradził papę, mi się zdaje...

- Jak to, nie żyłeś? - zapytał marszcząc brwi.

Mówi przecież o sobie... Aha, nie pamiętam czy określenie "marszczyć brwi" jest wogóle poprawne, ale u mnie to kolejna rzecz, która wywołuje mój uśmiech. Może to wynikać z mojej słodkien niewiedzy.

Luc k był oszołomiony.

Spacja ci się rozszalała... Znowu.

Bał się śmierci, bał się, że aniołowie strącą go do piekiełka i tam przyjdzie mu strasznie cierpieć, a cierpieniu jego nie będzie końca.

Piekiełko to jakaś lżejsza wersja piekła?

Modlił się do Matki Boskiej? Cholera... muszę wrócić w tył. Zmieniłeś bohatera? To jest ten sam demoniczny chłopiec? Coś przegapiłem.
Widocznie nawet Herkules dupa gdy błędów kupa.

Chwycił za broń tatka i pociągnął za spust mając na celowniku swoją przyjaciółkę z pięterka.

Pięterko? Rozumiem, że to dzieciak... no ale narrator nim chyba nie jest? Nawet jeśli to i tak jest to denerwujące.

w jak najlepszych porządeczku
Najlepszym*. Znów zdrobnienie. Bij, zabij! ... to w sobie.

Wziął do ręki rugera, po czym zaczął iść brukowaną drogą w stronę Colorado. Stąpał przed siebie nie wiedząc jeszcze co go czeka...

Nareszcie! Doczekam się! Wstępuję we mnie nadmierna chęć zrobienia rozróby. Zapłacisz za ewentualne szkody?

Znowu to "tatko"... zostaw te zdrobnienia w spokoju.

Powinien tego nie przeżyć, ale jednak wciąż żył
Au, au, au.

Pamiętał jak zatapiał się w kałuży krwi, a ludzie trwali w bezruchu i nagle z nieba runął okropny deszcz.

Kiedy ten deszcz runął? Cholera, znowu muszę się wracać w tekście.
Nie, nie runął... przynajmniej ja go tam nie widzę. Rozumiem, że chodzi ci o tą lecącą krew? Źle opisałeś, bo ja to widziałem inaczej.

Bał się ciemności jak niczego innego. Bał się tego, że pośród ciemności mogą ukrywać się potwory,
Wiadomo.

Łóżeczkiem... robi mi się niedobrze. Tu miał być taki lukierkowy klimat? On zupełnie nie pasuje do tego co przedstawiasz.

broniła przez potworami

Literówka.

sam będzie musiał stoczyć walkę w potworem czającym s ię pośród ciemności i wtedy już mamusia ani tatko nic już nie po radzą , bo oni bę dą j uż w krainie wiecznego snu, nie wiedział co to znaczy, ale podobno dziadek tam odpłynął wraz z przyjściem wiosny.

Spacja po raz kolejny za dużo wypiła. O wiele za dużo.

Chłopiec wciąż leżał, patrzył się jak ciemność spowija całe pomieszczenia.

Miało być chyba "pomieszczenie"?

Mijały kolejne godziny... W szpitalu jak Luck przypuszczał nie było oprócz niego żadnej żywej duszy. Ciemność była wszechobecna. Do tej pory chłopiec był sparaliżowany, nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu.

Pierwszy raz to zauważyłem, ale przypuszczam, że i wcześniej mogło się gdzieś zdażyć.

Tak chłopiec czuł się raźniej.
Poczuł i bez tego "tak".

Mamusia, tatuś, gardełko i szalony pies skrytobójca zarżnięty przez jakiegoś zwierza.
Słodkie połączenie słów i tego co się dzieje.

Może on dalej jest be i krzywdzi ludzi?

Owca nam się w tekst wkradła. To brzmi brzydko i radzę nie stosować takich hasełek.

siak był z ły

Ta spacja to chyba zaprawiony w bojach alkoholik...

Nikt nie spodziewał się, że życie chłopca od tamtego momentu tak się zmieni... Aż tak się zmieni...

Brzydki dodatek.

Czytam o tym jak go powalili... jak doprowadzili przed sąd. Boże, toż to można pozwać ich za napastowanie dziecka! Za żadne skarby nie potrafię sobie wyobrazić.

Oszukali mnie, po prostu oszukali. I tyle, a może aż tyle.

Powtórzenia można stosować sensownie. Tu tego sensu nie widzę... całość do przeredagowania.

Wolności nie ma, zawsze jesteśmy z czymś związani. Nie ma znaczenia kim jesteś ani z jakiego powodu tam trafiłeś. Zawsze będziesz tylko wielkim, wyrafinowanym dupkiem, któremu wolność jest obca.

O! Skończył się lukier, a zaczęły jakieś nie do końca jasne wywody myślowe. Nic nie zrozumiałem.

Nim się obejrzę znów trafię do pudła, znów trafię tam za niewinność, jak zresztą każdy.

Logiki brak od samego początku, ale tutaj już mnie powaliłeś. Ludzie siedządzy w pace są niewinni? Wypuścić ich! Niech nastanie początek końca!

Dopiero pod koniec tego cholernie długiego monologu skapnąłem się kto to mówi. Już nie wspominając, że dopiero wtedy zjażyłem, że to był monolog. Być może jestem tempym odbiorcą, ale do takich też trzeba przemawiać.

"Myśli" tego "ktosia" wytrąciły mnie już z mojej umysłowej równowagi. Nigdy nie słyszałem podobnych bredni i obym nie usłyszał. Chciałeś zrobić z niego czubka? Wyszło aż za dobrze...
Logika siadła zanim jeszcze ruszyła...


Herkules robi sobie przerwę. Idę jeść, wracam jak skończę. Tylko nienaturalna chęć rozruby trzyma mnie jeszcze przy tym tekście. Jak zakończę czytanie, wypowiem się na temat całości, ale chyba już wiesz jaka będzie moja opinia?
Jeść? A co w tym dziwnego? Pisanie tego komentarza zajmuje mi kilkakrotnie razy więcej niż czytanie tekstu. Herkules nie idiota, wie, że Bogiem nie jest i jeść tez musi.

























[/i]

[ Dodano: Pon 12 Lip, 2010 ]
Świeży, pełny sił witalnych i z pełnym brzuchem wracam do tekstu by zaspokoić w sobie niepochamowaną rządzę rozruby, którą mi tutaj obiecałeś.

Było mu ciężko... Próbował skołować kilka patyków, niestety jego trudy poszły na marne. Gliny dotarły tam w niespełna kilka minut.

Poszedł siedzieć za napastowanie drzewa? Wybacz, ale tak to z początku zrozumiałem :P.

pytał uporczywie liżąc ostrze.

Czy on aby na pewno siedzi w dobrym zakładzie? Pozatym, jakie ostrze psia jego krew?

- Niech pomyślę... Za co ja do cholery tak na prawdę siedziałem? - przerwałem na moment. - Widzisz przyjacielu, cholera wie za co ja siedziałem. Tylko najwyższy, Bóg może ludzi sądzić... Według nich zaś jestem potępionym mordercą, gwałcicielem, nikczemnikiem, który już dawno powinienem skonać - Zatrzymałem się na moment aby podkreślić wagę tych słów. - Za co siedziałem, pytasz. Lepiej być winnym niż niewinnym. Winni wiedzą przynajmniej za co tak na prawdę siedzieli, niewinni zaś nie wiedzą nic.

Kolejny tekst, który kompletnie mi się nie spodobał. Wodolejstwo pełną gębą. Pseudo-filozoficzne wywody wcale nie są ciekawe. Wywnioskowałem tylko, że jesteś głęboko wierzącym (w Boga oczywiście...).

Życie mija szybko, zbyt szybko.

Przestań mi to robić! To wcale nie jest fajne!

Ha! Wreszcie zajarzyłem. Ten chłopiec to wcale nie ten demoniczny chłopiec. Znaczy się, nie w pełni. Albo i w całości, tylko że odmieniony. Nie, czekaj... znowu się zgubiłem.

Luck nie wiedział jak stawić czoła potworem.

Literówka.

Pomieszczenie, z którego nie da się uciec, piekielna sprawa...

Piekielna? Kompletnie mi to nie pasuje. Chyba prędzej paskudna.
A może to zamierzone?

które oglądał na video.

Po polsku please :P.

Nic a nic, co mogłoby go zainteresować.

Jedno nic zdecydowanie by wystarczyło. Masz paskudną tendencję, teraz to po prostu widzę.

kolejne strony książek Karola Maya z nadzieję,

Literówka.
Wiedział co czyta chociaż nic tam nie pisało? Faktycznie jest wyjątkowy.
Chyba, że pisało na okładce, ale nie zaznaczyłeś tego...

Figę!

Literówka i brzydkie (za często używam tego słowa).

Przeszukał dokładnie całe pomieszczenie cal po calu

Tendencyjna tendencja. Tutaj jest to już mniej drażniące, no ale przewrażliwiłem się podczas czytania tego tekstu, więc i tak wypomnę.

Łóżeczko? Znowu będziesz lukrował? Ale ja już jadłem :<.

- Mały bestiarz zaciukał siekierką psiapsiółkę - odezwał się głos w ciemnościach. - Och.. Och.. Ależ głupi morderczyk! Nie wstyd Ci doktorku?

Boże! Cukierkowe potwory! Jedzenie powoli podchodzi mi do gardła...
I czy przypadkiem nie zabił tej koleżanki ze strzelby? Nie, ja już nie wracam. Kółko od myszki mnie boli.


A teraz tu:
Położył się wygodnie na łóżeczku a następnie wyłączył lampkę.
A zaraz potem:
Wymacał na łóżeczku włącznik lampki, ale jednak jego starania poszły na nic.

Gdzie logika? Poszła i popełniła samobójstwo.

- Mały bestiarczyk, matkę też być zabił...

Jeszcze chwila...

- Mamusi tu nie ma, lampeczka zaś nie pomoże takiego niegrzeczniuchowi jak ty.

Za późno, wisisz mi nową klawiaturę. Ta prędko nie przestanie cuchnąć.
Ja rozumiem, że to dziecko, ale to jest sztuczne i przelukrowane do granic możliwości!
Do tego dochodzi brak sensu i tadam, mieszanka, której nie trawię.

- Poszłymy mi stąd!

Imię jednego z potworów? Na literówkę mi to nie wygląda.


Koniec?! Gdzie moja rozruba? Gdzie moje wybijane miasto? Gdzie rzeźnia przy, której nawet Dracula narobiłby w spodnie? Zabiłeś mnie i powiadam ci - dobrze, że mnie nie widzisz, bo i ja bym ciebie widział. Wtedy przekonalibyśmy się kto szybciej biega.

Co do tekstu. Tego piwnno się zakazać. Wyżarłeś mi ponad godzinę (jeśli nie więcej, straciłem rachubę czasu) z życia. Do tego nie zaspokoiłeś rządzy rozruby...

Styl kuleje, słownictwo momentami bogate, ale wydawało mi sie, że nie rozumiałeś wszystkich słów, których używałeś. Sama opowieść kompletnie odjechana (czyt. jak gdyby pod wpływem pisana) i pozbawiona logiki, sensu składu. Ogrom błędów tak mnie przytłoczył, że nie byłem w stanie do końca skupić się na historii. Ten tekst nie nadaje się do niczego. W tym w stanie, w jakim jest, nie poleciłbym go nikomu. Chyba, że ta osoba jest masohistą. Ty musisz jeszcze bardzo dużo pracować...

Pozdro i nie bierz tego tak do siebie, jestem młody (nie wiem jak ty, nie patrzyłem, ale z opowieści wnioskuję, że starszy nie jesteś...) i też często się mylę.

3
Drogi nelliusz'u.
Masz potencjał i to rzuca się w oczy już przy pierwszych zdaniach twojego opowiadania.
W przeciwieństwie do dużej grupy osób tu piszących, do przedstawiania swojego świata używasz zdarzeń i obrazów, a nie czystych informacji. To już jest bardzo dużo, a przynajmniej solidna podstawa.
Czy odstawiłeś to opko na parę tygodni przez jego publikacją w tym dziale?

Postaram napisać ci coś więcej jak tylko się ochłodzi, teraz chciałem tylko powiedzieć, żebyś absolutnie nie traktował poważnie weryfikacji powyżej napisanej przez mającego piętnaście a może i mniej lat chłopca, któremu się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadał.
Na forum mamy do czynienia z Syndromem Zbyt Długich Wakacji (dzieci nie mają co robić i im się nudzi po prostu), po wakacjach pójdą do szkoły i powinno być ok.

Tamta weryfikacja jest błędna, jak na ton, w którym została wypowiedziana.
Pozdrawiam.

4
Nieźle się uśmiałem, na prawdę ;) Czytałem twój post z uśmiechem, ale póki co nie powiem co o nim sądzę :)
Zabiłeś mnie i powiadam ci - dobrze, że mnie nie widzisz, bo i ja bym ciebie widział. Wtedy przekonalibyśmy się kto szybciej biega.
Grozisz mi?

W niektórych momentach na prawdę myślałem, że jesteś... idiotą.

[ Dodano: Pon 12 Lip, 2010 ]
Powyższy post był skierowany oczywiście do obywatela: UnNorm :)

Dzięki za miłe słowa Hardrick :)

5
absolutnie nie traktował poważnie weryfikacji powyżej napisanej przez mającego piętnaście a może i mniej lat chłopca, któremu się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadał.

Auć. Zabolało. Może i mniej? Jakie masz ku temu podstawy? Fakt, jestem młody, mam swoje odpały (większe lub mniejsze), ale w moim komentarzu wymieniłem głównie błędy.

Ton wypowiedzi? Mam dzisiaj dobry humor, to wszystko. Jestem tylko paskudnie spieczony (dwa dni nadmiernego wystawiania się na słońcu, może wyszedł tutaj jakiś mój udar?) i siedzę w domu, więc postanowiłem przeczytać coś dłuższego.

Wybacz jeśli mój komentarz faktycznie źle brzmi. Sam widzę, że było tam trochę złośliwości - wina "za dobrego" humoru. Powiem więc tak - niech Nelliusz zwróci uwagę tylko na pokazane błędy, a zbędne komentarze z mojej strony pominie. Pisałem gorsze powieści/opowiadania i dalej piszę, ale tutaj skomentowałem jako czytelnik.

[ Dodano: Pon 12 Lip, 2010 ]
Nieźle się uśmiałem, na prawdę Czytałem twój post z uśmiechem, ale póki co nie powiem co o nim sądzę

I o to chodziło, dzielę się dobrym humorem.

Nie, nie grożę, zarzucam kolejny, kiepski żart.

[ Dodano: Pon 12 Lip, 2010 ]
Tak się zastanawiam... Wogóle nie widać, że mój pierwszy komentarz był pisany w całkiem żartobliwym tonie?

6
A, poznęcam się trochę... ;)
nelliusz pisze:Deszcz zacinał mocno.
"Mocno" jest niepotrzebne. Kiedy deszcz zacina, to wiadomo, że jest to solidna ulewa, a nie mżawka. Najlepiej byłoby zacząć od prostego i sugestywnego: Lało.
nelliusz pisze:Chłopiec mający może pięć, a może i sześć lat wędrował w stronę Colorado.
"Mający", "będący", "chcący"... - to prawie zawsze brzmi brzydko. Unikamy.
Chłopiec miał może pięć, może sześć lat. Wynika z tego, że narrator nie jest wszechwiedzący, nie ma podstawowych informacji o chłopcu, a jedynie patrzy na niego z boku. Mógłby zatem powiedzieć tak:

Chłopiec, który wędrował w stronę Colorado, mógł mieć pięć, może sześć lat.
nelliusz pisze:Chłopiec mający może pięć, a może i sześć lat wędrował w stronę Colorado. Chłopcem tym był Luck Rand, brat Jakoba Randa, który w tym czasie majestatycznie unosił się wśród spienionych fal na otwartym morzu.
Trzeba wyeliminować powtórzenia. Na przykład tak:
Jego brat, Jakob, w tym czasie...
Przy takim rozwiązaniu tracimy jednak personalia chłopca, zatem musimy pamiętać, żeby wprowadzić je w innym miejscu.

"Majestatyczne unoszenie się wśród fal' jest samo w sobie poprawne, ale jedynie w odniesieniu do statku lub czegoś innego dużego. Człowiek mógłby się majestatycznie przechadzać ścieżką w ogrodzie, ale unoszony przez morskie fale będzie zawsze drobiazgiem, bezwolną drobiną. Źle dobrany przysłówek.
nelliusz pisze:Konał... Do Colorado było sporo ponad sto mil, mimo wszystko młodzieniec podjął próbę.
Kto konał? Ten, który się unosił, czy ten, który wędrował?
Sześcioletnie dziecko nie jest młodzieńcem. Młodzieniec to osoba niemal dorosła.
nelliusz pisze:Widział w sobie wielkiego, rozwścieczonego potwora wędrującego daleko, poza horyzont zdarzeń mających miejsce w ciągu ostatnich dni.
Bardzo dziwne. Wiesz, co to znaczy "horyzont zdarzeń"? Nie chodzi absolutnie o "wydarzenia, które miały miejsce w ciągu kilku ostatnich dni". Nie używaj sformułowań, których znaczenia nie rozumiesz. Sprawdź, potem pisz. Słownik najlepszym przyjacielem pisarza.
nelliusz pisze:Prawda nie była jednak znów tak odległa.

Co chciałeś przez to powiedzieć?
nelliusz pisze:Luck nie grzeszył urodą, był on przerażająco brzydki.
Tu jest okazja, żeby wprowadzić pełne personalia bohatera, które wcześniej wyleciały.
"On" w takim zdaniu jest typowym objawem zaimkozy.
A chodziło zapewne o to, że:
Luck Rand nie grzeszył urodą, wręcz przeciwnie - był przerażająco brzydki.
nelliusz pisze:Miał wielką, rozwydrzoną paszczę, szerokie oczyska, a usta jego były zanadto wąskie.
Słownik. Hasło: "rozwydrzony". Jak już się dowiesz, co to słowo znaczy, to zdecydujesz, czy pasuje do "paszczy", czy nie.
"Paszcza" oznacza zazwyczaj usta (czy w ogóle: otwór gębowy) zwierzęcia lub potwora. A tutaj on ma paszczę, a ponadto jeszcze usta... Dziwne.
Jakie to są usta "zanadto wąskie"? Zanadto w stosunku do czego, według jakiej miary? I jakie to są "szerokie oczyska"? Szeroko rozstawione? Wielkie? Wybałuszone? Wyłupiaste?
nelliusz pisze:Jego brat Jakob był inny...
Już poznaliśmy imię brata. Niedawno. I jeszcze je pamiętamy. Nie trzeba za każdym razem powtarzać.
nelliusz pisze:Chłopiec, który szedł od dłuższego czasu główną drogą mijając co chwilę auta skierowane w przeciwną stronę do Colorado mając dwa lata zastrzelił swoją przyjaciółkę, a następnie zakopał ją głęboko w ogródku, tak też zwłoki jej nie zostały nigdy odnalezione.
Yyy? Może zrób z tego trzy odrębne, porządnie zbudowane zdania? Albo i cztery?
nelliusz pisze:Wydawałoby się, że to mało prawdopodobne, prawda była jednak inna.

Babol. Zdanie bez sensu i w dodatku niepotrzebne.
nelliusz pisze:W chłopcu drzymała jakaś nieznana moc, która zawładnęła nad jego całym ciałem. Szatan opanował jego umysł, tak też teraz szedł on na ostateczną rzeź.
drzemała. Literówka.

Panować można nad czymś, natomiast zawładnąć można czymś albo opanować coś. Powinno być: zawładnęła całym jego ciałem.

"tak też teraz szedł on" - brzmi jak tykający zegar. Znów objaw zaimkozy ("on"), a dodatku wygląda na to, że to szatan szedł na tę ostateczną rzeź.

Cóż, już w tym pierwszym, krótkim akapicie widać, w czym tkwi problem. Całość tekstu ma zalety - pomysł, wyobraźnia. Ale dobór słów i budowa zdań - fatalne. Moja rada: usiąść nad tym opowiadaniem z dwiema książkami pod ręką - słownikiem języka polskiego oraz frazeologicznym. W pierwszym sprawdzać, krok po kroku, znaczenie poszczególnych słów. W drugim - co z czym można łączyć, a czego nie. To bardzo żmudne zajęcie, ale zapewniam, że się opłaci.

Pozdrawiam
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

7
W wielu kwestiach się z Tobą zgodzę, ale nie we wszystkich.
nelliusz napisał/a:
Widział w sobie wielkiego, rozwścieczonego potwora wędrującego daleko, poza horyzont zdarzeń mających miejsce w ciągu ostatnich dni.


Bardzo dziwne. Wiesz, co to znaczy "horyzont zdarzeń"? Nie chodzi absolutnie o "wydarzenia, które miały miejsce w ciągu kilku ostatnich dni". Nie używaj sformułowań, których znaczenia nie rozumiesz. Sprawdź, potem pisz. Słownik najlepszym przyjacielem pisarza.
Wiem co to znaczy horyzont zdarzeń, ale popatrzy na to z innej perspektywy.

Marti EDIT: Perspektywa nie ma tutaj nic do rzeczy. Horyzont zdarzeń to terminologia astrologiczna i nie ma nic wspólnego z horyzontem, o jakim ty piszesz a czytelnik ma pomyśleć. Z angielskiego: Event horizont

Znaczenie słowa horyzont:

1. «linia, wzdłuż której niebo wydaje się stykać z powierzchnią ziemi»
2. «koło wielkie na sferze niebieskiej, prostopadłe do pionu»
3. «zakres, zasięg lub granice wiedzy, zainteresowań itp.»
4. «środowisko, w którym ktoś się obraca»
5. «zasłona lub ściana tworząca tył sceny, wywołująca wrażenie głębi lub złudzenie nieskończoności»

Można przekształcić to zdanie w ten sposób: Widział w sobie wielkiego, rozwścieczonego potwora wędrującego daleko, poza zasięg zdarzeń mających miejsce w ciągu ostatnich dni.
nelliusz napisał/a:
Miał wielką, rozwydrzoną paszczę, szerokie oczyska, a usta jego były zanadto wąskie.


Słownik. Hasło: "rozwydrzony". Jak już się dowiesz, co to słowo znaczy, to zdecydujesz, czy pasuje do "paszczy", czy nie.
Rozwydrzony - synonimy:

rozbisurmaniony, rozpieszczony, rozpuszczony, rozwydrzony, rozzuchwalony, zepsuty, niegrzeczny, niewychowany;

Można zamienić więc to zdanie w ten sposób: Miał wielką, zepsutą paszczę, szerokie oczyska, a usta jego były zanadto wąskie.

Jeszcze raz dzięki, Thano :)
Ostatnio zmieniony ndz 18 lip 2010, 12:02 przez nelliusz, łącznie zmieniany 1 raz.

8
Pierwsza poprawka: jest lepiej, ale jeszcze nie doskonale.
"Horyzont wydarzeń" był tutaj złym określeniem, ponieważ znaczenie zbitki: "horyzont wydarzeń" jest inne, niż "horyzontu" i "wydarzeń" z osobna.
"Zasięg" jest trochę lepszy, ale: co to znaczy "wyjść poza zasięg wydarzeń"? Po prostu opuścić jakieś miejsce, gdzie wydarzenia się dzieją? Czy może uniknąć konsekwencji tych wydarzeń? Nie wiem, co dokładnie chciałeś tu powiedzieć, a to powinno być napisane tak, żeby nie pozostawiało żadnych wątpliwości.

Druga poprawka: dobrze, że szukasz synonimów - to jest praca, która na pewno nie pójdzie na marne. Ale w tym przypadku zalecałabym słownik frazeologiczny, nie słownik synonimów. Wszystkie te określenia, które przytoczyłeś, odnoszą się bowiem tylko do jednego: do dzieci. Żadne z nich nie może być określeniem paszczy, bo czy można mieć "niewychowaną paszczę"? :)

Poza tym całkowicie zignorowałeś drugi, poruszony przeze mnie przy okazji paszczy, problem: paszcza, w przypadku zwierzęcia czy potwora, to to samo co usta. Na przykład: wpaść w paszczę lwa. Czyli do jego "ust". Opisujesz dwa razy tę samą część twarzy. No właśnie - wydaje mi się, że pisząc "paszcza" miałeś na myśli twarz... Precyzja i jeszcze raz precyzja - musisz bardzo uważnie dobierać słowa - tak, żeby opisywały dokładnie to, co chcesz. I tylko to. :)

Pozdrawiam
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

9
Chłopiec mający może pięć, a może i sześć lat wędrował w stronę Colorado. Chłopcem tym był Luck Rand, brat Jakoba Randa, który w tym czasie majestatycznie unosił się wśród spienionych fal na otwartym morzu.
Tu niepotrzebne powtórzenie i złe wprowadzenie bohatera. Zobacz na drobne zmiany:
Sześciolatek Luck Rand wędrował w stronę Colorado. Chłopiec był bratem Jakoba Randa, który w tym czasie majestatycznie unosił się wśród spienionych fal na otwartym morzu.
Nie potrafił strzelać, a może to tylko pozory?
pozory czego? Jak je stwarzał, w jaki sposób je zobaczyć, skoro niesie broń a narrator o tym mówi - brak tu logiki. I powtórzę: z czego te pozory? Że niesie broń?
Luck nie grzeszył urodą, był on przerażająco brzydki.
bez sensu - powtarzasz się, a narrator poraz kolejny wydaje się niepewny.
Luck był przerażająco brzydki. - tak to powinno brzmieć.
[1]Chłopiec, który szedł od dłuższego czasu główną drogą [2]mijając co chwilę auta skierowane w przeciwną stronę do Colorado [3]mając dwa lata zastrzelił swoją przyjaciółkę, [4]a następnie zakopał ją głęboko w ogródku, tak też zwłoki jej nie zostały nigdy odnalezione.
to zdanie to potwór! Zrobiłeś tutaj chyba wszystkie możliwe błędy składni i stylistyki.
[1] - po raz czwarty powtarzasz chłopiec. Wprowadzasz zdanie plastyczne (opisowe...)
[2] - mijając auta skierowane w przeciwną stronę - oznacza, że one stały, a nie jechały. Powinieneś napisać jadące w stronę Colorado
[3] - Błąd imiesłowu przysłówkowego współczesnego: mając trzy latka zastrzelił przyjaciółkę - powinno być: gdy miał trzy latka zastrzelił. (a tu już retrospekcja, która ni jak się ma do opisu...)
[4] - I znowu opis ale w połączeniu z rzutem na historię, co całkowicie szatkuje zdanie.

Po zmianach:
Chłopiec od dłuższego czasu szedł główną drogą, mijany przez samochody pędzące z Colorado. Kiedy miał dwa latka zastrzelił swoją przyjaciółkę, a następnie zakopał jej ciało w ogródku i nigdy jej nie odnaleziono.
Pomijając styl, to logika tego zdania leży i prosi o pomstę. Dwulatek, który zastrzelił i (!) zakopał dziewczynkę? Fantastyka niskich lotów godna kina klasy B (vide Alive).

Tekst mnie nie zaciekawił, a wręcz odpychał. Silisz się na patos, ale jest on tak sztuczny, jak zdania które tworzysz. Powtórzenia, dziwne sformułowania, brak plastyki i toporny pomysł z dzieckiem owładniętym przez szatana składają się na opowiadanie słabe tak w formie jak i wykonaniu. Działy (?) czy to raczej strony poszatkowane na różne kolejne sceny wydają się zabiegiem nieuzasadnionym, równie wymuszonym co patos. I jeszcze niedoróbki typu: Luc k był oszołomiony. Zaczął się modl ić. dodatkowo zniechęcają. Przerwałem po 5-tce (cokolwiek to oznacza) i dałem sobie spokój. Nie podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
mijając co chwilę auta skierowane w przeciwną stronę
Skierowane oznacza, że ustawione są w jakimś kierunku, ale się nie poruszają. Zobaczyłam w tym momencie jak mija stojące na drodze samochody.
która zawładnęła nad jego całym ciałem.
Zawładnąć czymś, albo przejąć władzę nad czymś.
Szatan opanował jego umysł, tak też teraz szedł on na ostateczną rzeź.
Zagubiony podmiot w zdaniu i teraz wynika z niego, że szatan lub umysł szedł na ostatnią rzeź.
Bez wahania podjął próbę i o dziwo udało się.
To jest przykład jak bardzo przegadujesz tekst. Wystarczyło napisać, że spróbował ją włączyć i się udało.


Błędów jest w tekście sporo, powtarzają się, więc nie będę wymieniać. Thana i pozostali dużo Ci podpowiedzieli, trzymaj się ich rad.
A teraz coś ode mnie. Jestem pod wrażeniem tego tekstu. Nie dlatego, że jest poprawny (dużo pracy przed tobą, w sferze warsztatu), ale z powodu zamysłu, kreacji postaci i świata, jaki próbujesz przedstawić.
Jest jedna główna wada – za bardzo udziwniasz. Zbyt mocno silisz się na inność językową i to wychodzi sztucznie. Widać, że masz pomysł, potrafisz wydumać sobie bohatera i to, do czego dąży, więc spróbuj to opisać tak, żeby i czytelnik zrozumiał – jak najprościej. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – prosto nie znaczy ubogim językiem, ale nieskomplikowanym, łatwym w odbiorze, bo wtedy nie zmęczysz czytelnika, tak jak to dzieje się w tej chwili.
Dziwnie też wychodzi tutaj kontrast, połączenie bohatera wypowiadającego się o rodzicach mamusia, tatko, operującego zdrobnieniami na każdym kroku i to „be”, które mogłoby uchodzić za wypowiedź trzy, może czterolatka, a nie przedszkolaka, ze zwrotem tak dosadnym:
Gdzie on do cholery był?
Kiedy tworzymy bohatera, trzeba zdecydować się na określoną osobowość, umysł i wiek. Jeśli twój bohater ma sześć lat, na takiego musi się zachowywać. Twój bohater bez widocznej przyczyny jest nadto zdziecinniały, ale nie w zachowaniu, a w myśleniu. To mi osobiście bardzo nie pasowało w opowiadaniu, sprawiało, że Luck był niewiarygodny.

Pisz, pisz dużo, masz mnóstwo czasu na podszkolenie się w niedociągnięciach takich jak nieznajomość znaczenia wyrazów i kilka innych, ale efekt na pewno będzie widoczny.

Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”