ostatnie ostrzeżenie (nietykalni. część pierwsza) [fantasy]

1
Tekst zawiera wulgaryzmy.


ostatnie ostrzeżenie

‘Nigdy nie ma się drugiej okazji,
żeby zrobić pierwsze wrażenie.’
Trochę poświęcenia


Południowy wiatr delikatnie muskał skupioną twarz wysokiego elfa i przynosił smród gnijącego ciała, odór uryny, domowego samogonu, palonego zielska i bezdomnych. Fetor, jakie wydzielało popadające w ruinę miasteczko od lat trawione konfliktami, ulicznymi bójkami i skrytobójstwami w walce o pozycję.
Dobór naturalny sprawdzał się tutaj na każdym kroku - czy to człowieka, czy to krasnoluda, czy kogoś całkiem innego. Wujek Darwin byłby niezmiernie dumny.
Elf jak zwykle w takich sytuacjach był, może aż nadto, opanowany. Mimo to, napinając cięciwę bił się z myślami. Nienawidził przyjmować zleceń od ludzi na ludzi. Wśród rozpętanej burzy on nie chciał być kolejną rasistowską kurwą, która szpikuje innych strzałami tylko ze względu na rasę. Bo jakiekolwiek miałby powody, zawsze wszystko sprowadzałoby się do segregacji rasowej.
Ale była też druga strona medalu, która nakłaniała do precyzyjnego strzału. To zlecenie mogło w krótkim czasie przerodzić się w serię płatnych morderstw, mających utorować drogę rebeliantom. To z kolei oznaczało sowity zarobek i, przynajmniej chwilowo, stabilizację.
Elf nigdy nie pomyślałby, że w tym wieku, w tej profesji i z takim bagażem doświadczeń mogą nim targać tęsknota albo potrzeba stabilizacji i bezpieczeństwa. Mimo wszystko, nie pogardziłby miejscem, do którego mógł wrócić o każdej porze. Od dawna nie miał domu.
Początkowo tłumaczył to sobie ryzykiem zawodowym. Do czasu, kiedy zmądrzał. I zrozumiał, że w jego mniemaniu dom i rodzina to tylko przereklamowane hasła, które więcej zabierają, aniżeli są w stanie dać. I w tym utwierdzeniu trwał przez lata, aż nagle szarpnęła nim nostalgia, a w duchu odezwał się sygnał rozpaczliwym głosem krzyczący o domowym ognisku. Które nagle stało się istotne.
Każdy bowiem statek, nieważne ile czasu przebywa na otwartym morzu, musi kiedyś zawinąć do portu.
On także tego potrzebował, po wielu latach tułaczki i poszukiwania zarobku w miastach, w których królowały ubóstwo, głód i narkotyki. Elf wysysał z nich resztę życia, przeszywając ciała nieszczęśników i żądając wysokiego wynagrodzenia. Pracował dla narkomanów i dilerów, dla bitych żon i mężów alkoholików, dla wydziedziczonych dzieci i skurwiałych rodziców, dla alfonsów i kurew.
Aż trafił do miasta zionącego złem.
Niewysoki mężczyzna wysunął się z tłumu, nieświadomie kierując się na zachód. Elf nie dbał o to, gdzie chce dojść. Nie dane było mu się dowiedzieć.
Zmrużył oko i wstrzymał oddech, uspokajając regularny ruch klatki piersiowej. Nie mierzył długo. Lekkim, niemal niezauważalnym ruchem dłoni spuścił strzałę, która przebiła powietrze i z cichym świstem odnalazła drogę do celu.
Elf nie spojrzał nawet, czy trafił. Nie mógł chybić. Zaczesał długie, lśniące włosy za spiczaste uszy i zeskoczył na dach sąsiedniego, niższego budynku. Tam czekała na niego drabina sznurowana.
-
Tłum gapiów patrzył, jak w sekundzie strzała przebija pierś mężczyzny. I mocno się zawiódł. Przypadkowi przechodnie albo stali bywalcy w postaci żebraków oczekiwali tryskającej niczym fontanna krwi, brudzącej wszystkich po kolei, jak to się zawsze miało w opowieściach i klechdach. Mieli też nadzieję, że mężczyzna upadnie w wyszukanym stylu, wyginając się nienaturalnie.
A on po prostu osunął się na nierówny grunt.
- Z drogi, kurwa! – rozległ się zachrypnięty głos.
Tłum pierzchł. Nawet żebracy, którym zawsze było wszystko jedno, pozbierali cały swój dobytek i zaczęli uciekać w najbliższe uliczki. Cudem i ci, którzy na co dzień głosili wyuczone, nastawione na litość formułki o schorowanych nogach albo kuśtykali na pokaz, tym razem pędem puścili się przed siebie.
Pod pobliskimi budynkami zostało kilku maruderów. Głównie tłum składał się z poubieranych w jaskrawe wdzianka nastolatków w wysokich glanach i z ogolonymi głowami, bez względu na płeć. W zaułkach stanęli strażnicy, z chłodem patrząc na nieliczną grupkę skupioną wokół dogorywającego mężczyzny.
Do którego spokojnym krokiem podszedł brodaty krasnolud i niedelikatnym ruchem wyrwał sterczącą z ciała strzałę. Kałuża krwi zaczynała wsiąkać w poszczerbioną glebę. Z niezadowoleniem pokiwał głową.
- Elfia – mruknął cicho.
- O w pyzdę.
- Jeszcze nam tu elfa brakuje – dorzucił wysoki mężczyzna stojący za nim.
- Bez pochopnych wniosków – odrzekł chłodno inny, spoglądając na trupa. – Elfie strzały kupić nie jest ciężko, a prawdą jest, że lepszych się nie znajdzie. Niejeden człowiek używa takich strzał. Ale przyznać, kurwa, nikt się nie przyzna.
- Jak oni to nazywają? Segregacją rasową? – warknął krasnolud.
Do leżącego bezwładnie mężczyzny podszedł zgarbiony facet z wyłupiastymi oczami i padł na kolana, by nerwowymi ruchami obmacać trupa.
- Co ty robisz?
- Czy on ci wygląda na ćpuna? – zaśmiał się jeden z magów.
- Ciii – mruknął mężczyzna, dalej przeszukując kieszenie zabitego.
- Co ten nałóg z tobą robi – westchnął krasnolud. – Nie ma co, wy ludzie macie nasrane w głowach.
- Nie powiem – syknął ćpun, patrząc na krasnoluda spode łba – kto nosi ze sobą topór większy niż on sam.
Wysoki czarodziej gestem uspokoił krasnoluda, którego dłoń już sięgała do trzonka. Zmełł przekleństwo i umilkł.
- Tak czy siak, ktoś się zapomniał. Nie dbam o to, czy to był elf, człowiek, krasnolud czy sam Jezus Chrystus. Trzeba go dojebać.
Reszta pokiwała z udawanym zrozumieniem.
- A teraz dajmy popracować organom ścigania – wyrzekł cicho, z pogardliwym uśmiechem patrząc na ukrytych w cieniu strażników.
-
W bladym świetle trup wyglądał całkiem inaczej. Blekot sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął podniszczoną piersiówkę. Pociągnął sowitego łyka i wyciągnął rękę do młodego strażnika.
- Chcesz?
Żółtodziób zaprzeczył głową. Blekot nie zamierzał się kłócić. Młodym wpajano: żadnego alkoholu na służbie. A starszym to jak najbardziej pasowało, bo nikt w głębi duszy dzielić się nie zamierzał.
- Miło z ich strony, że zostawili strzałę.
Młody nie skomentował. Blekot ciągle zapominał, jak ma na imię.
- Jeśli to elf, sprawę możemy zamknąć od razu.
- Co?
- Ostatnimi czasy wykształciła się nietykalność innych ras – wyjaśnił doświadczony strażnik. – Że niby ciągle się ich gnębi, na każdym kroku napotykają przejawy rasizmu i takie tam. Ogólnie sranie w banie, ale ludzie się na to łapią.
Odetchnął głęboko.
- Widziałem już kilka takich spraw, kiedy próbowano oskarżyć jakiegoś elfa albo krasnoluda. A potem ludzie linczowali oskarżycieli i obrzucali ich kamieniami, nie szczędząc obelg. W ich oczach oskarżanie innej rasy było kolejnym objawem segregacji rasowej, na który społeczeństwo w akcie heroizmu nie mogło pozwolić.
Młody pokiwał głową, chociaż Blekot nie był wcale pewny, czy w ogóle go słucha.
- Opowiem ci bajkę.
- Bajkę?
- Wyobraź sobie bar wypełniony ludźmi, do którego wchodzi elf. I zanim zdąży sobie usiąść, od razu dopierdala się do niego jakiś obleśny bibosz, wyzywając od odmieńców i startując z pięściami. Dochodzi do rękoczynów. Jak byś to nazwał?
- Rasizmem – odpowiedział niepewnie młodzieniec. Blekot nieustannie zachodził w głowę, jak się nazywa. Pamięć już nie ta.
- A teraz wyobraź sobie drugą scenkę, gdzie bar wypełniony jest elfami, a wchodzi do niego człowiek. I na wstępie rusza do niego wysoki, niby szlachetny elf i wyzywa od odmieńców, też startując z pięściami i chcąc mu obić mordę. Jak byś to nazwał tym razem?
Strażnik zamyślił się. Blekot przerwał szybko milczenie.
- Ja ci powiem. Nazwałbyś to bójką.
-
Kiedy wreszcie przeszli przez labirynt korytarzy i, jak się domyślał, tajemnych przejść, pozwolili mu ściągnąć opaskę z oczu. Odruchowo przysłonił się ręką, ale w pomieszczeniu nie było żadnego oślepiającego światła. Wręcz przeciwnie, panował tu nieprzyjemny półmrok przysłaniający detale wyglądu większości osób siedzących na wszelkiego rodzaju skrzyniach i beczkach, w którym zapewne znajdowały się przede wszystkim dragi, alkohol, a do tego dragi i alkohol.
Tak to już jest z rebeliantami.
Jego eskorta szybkim krokiem schowała się z w cieniu, mrucząc coś pod nosem. Dziesiątki par oczu świdrowały go, ale jemu nieszczególnie to przeszkadzało. Stał, oddychając spokojnie i czekając na jakiś ruch. Nie trwało to długo.
Z beczki podniósł się wysoki nastolatek, który, jak z resztą prawie wszyscy, wyłączając egzotyczne ewenementy, miał głowę ogoloną równo na zero. Człapiąc potężnymi glanami zbliżył się na odległość wyciągnięcia ręki. Której nie wyciągnął. Wlepił wzrok w elfa, ale szybo wyczuł, że nie jest to przeciwnik, który po kilku sekundach zacząłby szukać czegoś na podłodze, albo błądzić wzrokiem po ścianach, suficie i własnych dłoniach. Mogliby tak stać godzinami, wpatrując się w siebie z kamienną twarzą.
- Zabiłeś go? – zapytał. Niepotrzebnie, bo doskonale znał odpowiedź.
- Przejdźmy do rzeczy – odrzekł chłodno elf. Formalności na bok.
- Romeo – przestawił się łysy nastolatek.
Elf parsknął, wywołując szmer w obszernym pomieszczeniu. Usłyszał też nawet jakieś wyzwiska. Do nastolatka szybkim krokiem podeszła niska dziewczyna, której fizjonomia do złudzenia przypominała każdego innego rebelianta. Poza tym, że była okropnie brzydka. Wtuliła się w Romea i spojrzała na elfa spode łba.
- Nie mów, że…
Elf roześmiał się.
- To chyba nie jest…
- Julia – przedstawił ją Romeo.
- O kurwa – wtrącił między salwy śmiechu elf. – Szekspir pewnie już się w grobie przewraca.
Marsowe miny wskazywały, że rebelianci nie należą do osób z wybitnym poczuciem humoru.
- Teraz ty powinieneś się przedstawić.
- Ja? Nie ma takiej potrzeby – odparł z uśmiechem elf.
W dłoni Romea błysnął nóż. I po chwili z powrotem został wsunięty za spodnie.
- To mnie nie przekonało. Ale niech wam będzie. Gordon.
- Usiądź.
- Postoję. Elfy mają to we krwi. Rozumiesz, stoimy sobie nieraz na rynku przykuci do pręgierza, obrzucani byle gównem. Takie manifestacje potrafią zdziałać cuda.
Romeo skrzywił się.
- Dlaczego tak wam zależy na zabijaniu rajców? – zaryzykował elf.
- Pytasz, a wiesz.
- Ale, po chuja wam do tego łowca głów, w dodatku elf?
Romeo uśmiechnął się szyderczo. A wraz z nim jego przeznaczenie, stojące obok i tulące się do jego ramienia jak koń drapiący się przy użyciu drzewa.
- Jak to mówią… profilaktyka? Wyobraź sobie, że zgarną któregoś z rebeliantów. I co? Gówno. Skurwiała władza ma sposoby, ma narzędzia, całą gamę tortur – psychicznych, fizycznych, czego tylko zapragniesz. A przy czymś takim, wierz mi lub nie, każdy wymięka. Trzeba być trupem, żeby nie pisnąć słówka podczas tortur. A po czymś takim straż wiedziałaby o nas wszystko – od a do z. Kryjówkę, nazwiska rebeliantów, koneksje, plany. Krótko mówiąc, w czarnej dupie byśmy byli.
- A jeśli dobiorą się do mnie…
- To choćby ci wsadzili w odbyt wszystkie rozżarzone pręty, jakimi dysponują, i tak gówno mógłbyś im wyjawić. Wtedy nie dbałbym nawet, co ci robią i jakie masz szanse, żeby przeżyć. Możesz się obrazić, ale traktuje cię przedmiotowo.
- Jak każdy – westchnął Gordon. – Ale czemu nie pierwszy lepszy płatny zabójca, których dziesiątki spotkać można w każdej śmierdzącej knajpie albo innej ruderze.
- Żaden z nich nie będzie szył łukiem tak jak ty. Z resztą, wiesz jak to teraz jest z elfami. System opamiętał się z deka za późno i na siłę próbuje naprawić błędy przeszłości, tfu, błędy pokoleń. Chcą wam zadośćuczynić za ucisk i pogromy, za segregację rasową i nieprzychylność społeczeństwa. Za niedługo nawet Kościół zacznie beatyfikować krasnoludów i elfów.
- Na mnie nie patrz – odpowiedział z uśmiechem Gordon. – Poza tym, jeśli się uprą, to się uprą.
- Oni tak. Ale potem odezwie się katolickie społeczeństwo z wypranymi przez niedzielnie msze i kazania mózgami, które w kółku powtarzać będzie, że insynuacja, jakoby elf miał kogoś zabić, jest ohydnym przejawem uprzedzenia względem innych ras.
- Byłeś w kościele?
- Nie, po prostu się domyślam. Kościół jest bardziej przewidywalny niż wschód i zachód słońca. Z resztą, słońce kiedyś zgaśnie. Kościół tym bardziej – wytłumaczył Romeo. Julia chyba trochę przysypiała, bo obecnie wisiała mu na ramieniu z miną ćpuna. Elf pokiwał głową ze zrozumieniem. Temat kościoła go męczył. Podobnie jak temat pogody i polityki. Ileż kurwa można.
- Po co wam ta rebelia?
Romeo uśmiechnął się.
- Stojąc w miejscu, cofasz się.
- Jak to ma się do zabijania? Nie zabijając, umierasz?
- Coś w tym jest – mruknął rebeliant. – Nie zdziwiłbym się, gdybyś uważał nas za młodych buntowników podjaranych romantycznymi hasłami głoszonymi przez samobójców i psychicznie chorych. Ale tak nie jest. Mamy cel, mamy środki.
- Nie, nie, nie. Nie wmówisz mi tego.
- Że cel uświęca środki? Nawet nie zamierzam. To tak jakby potrzeba macierzyństwa usprawiedliwiała prostytucję. Też byłeś nastolatkiem, powinieneś wiedzieć, jak to jest. Wszyscy są na ciebie wypięci, bo w ich mniemaniu gówno widziałeś i gówno wiesz. I tak do czterdziestki, kiedy jesteśmy już wyjątkowo skurwieni i zbyt zgorzkniali żeby zajmować się polityką i rządzeniem państwem, czytaj niszczeniem go na każdy możliwy sposób.
- A wy chcecie utopii za cenę przemocy i rozlanej krwi.
- Kościół robi to od wieków, a do kościołów nadal ciągną tłumy, jakby rozdawali tam coś za darmo. Każdy ma swój fetysz. Rozlew krwi nie jest zły.
Gordon zaśmiał się.
- Jak teraz właduje ci strzałę w krtań też tak będziesz uważał?
- Nie oceniam czynów, oceniam pobudki. My nie rozlewamy krwi dla zabawy albo z nudów. Nudę zabijamy alkoholem, seksem i dragami. Zabawą jest zabijanie nudów. My chcemy pokazać, że wiek nie ma znaczenia, a liczy się tak naprawdę to, co masz w środku.
- I co takiego zrobicie, kiedy już znajdziecie się u władzy? – spytał elf. – Pozabijacie się nawzajem, bo każdy będzie chciał rządzić?
- Wiesz, czym jest demokracja?
- Władzą ludu.
- Cóż za ironia – odrzekł ze śmiechem Romeo. – System, który miał zapewnić władzę ludowi opiera się na tym, że lud wybiera tego, kto będzie nimi rządził. Niewiele różni się to od monarchii, chyba tym, że król przynajmniej brał udział w wojnach, a władcy tylko te wojny wywołują. Wojny, podczas których giną cywile. Gdzie tu władza ludu?
- Zawsze masz wybór.
- A ty go masz? Masz wpływ na to, kto zasiada w radzie miasta?
- Nawet mnie to nie interesuje. Miasta zmieniam częściej niż kobiety i w dupie mam, kto gdzie czym się zajmuje – odpowiedział elf. Szczerze nienawidził polityki.
- Możemy sobie wybrać, kto będzie nami rządził. Tylko tyle.
- Aż tyle.
- A potem jesteśmy bierni – rebeliant zignorował elfa.
- Ty za to pewnie masz świetlaną wizję demokracji – odpowiedział z ironią Gordon. Romeo pokiwał głową.
- Mam. Władza ludu, to władza ludu. To społeczeństwo ma podejmować decyzje. Dotyczące wszystkiego. Rządy większością głosów, a nie widzimisię jednego skurwysyna rządzącego krajem.
Pobudzony naiwnością, elf zaśmiał się głucho.
- Wyobrażasz sobie, ile czasu zajęłoby podjęcie jednej, chociażby najmniejszej decyzji?
- Wiara czyni cuda – odparł pewny siebie Romeo. – Nie jesteś idealistą, co?
- Zdecydowanie bardziej wolę być perfekcjonistą.
- No tak, zawód zobowiązuje.
- Nie tylko zawód. Po prostu nie wierzę w ideały. Eden ma jedną charakterystyczną cechę – nie istnieje. Idealistyczne wizje to twór naszej chorej wyobraźni, jakiś odległy cel, ku któremu chcemy podążać. Nawet jeśli ten cel tak naprawdę nie istnieje, a już na pewno jest nieosiągalny.
- A marzenia?
- Marzenia tym się różnią od edenu, że się spełniają. Wiara w marzenia to optymizm, wiara w eden to przejaw choroby psychicznej.
- Zabójca, perfekcjonista, filozof. Życie potrafi być zaskakujące.
- Życie jest dziwką. A kurwy nie są zaskakujące – odparł elf.
- Racja – skwitował Romeo i kiwnął na stojącego za nim rebelianta. Krótkim ruchem rzucił sakiewkę w kierunku Gordona.
- Nie przeliczysz?
- Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział z uśmiechem elf. – Obaj wiemy, że zdecydowanie bardziej wolisz mieć mnie po swojej stronie. A gdyby jednak przyszło ci do głowy, żeby wychujać mnie na kasę… Podpowiem ci jedno. Kiedy przed kimś uciekasz, nie jesteś w stanie jednocześnie patrzeć przed siebie i w tył. A nigdy się nie dowiesz, gdzie będę czekał.
Romeo uśmiechnął się od ucha do ucha i gestem nakazał eskorcie podejść do Gordona. Elf na widok czarnej wstążki, którą za chwilę mieli mu zawiązać oczy, zaśmiał się lekko.
- Nie, nie trzeba – odparł wesoło. – Sam trafię.
-
Zgodnie z oczekiwaniami, siedziba rebeliantów znajdowała się w podziemiach starego, sypiącego się domu w najbiedniejszej dzielnicy, gdzie nikt wolał nie zaglądać. Tym bardziej zdziwiło Gordona, kiedy nagle przed nim wyrosła dwójka wysokich mężczyzn i krasnolud.
Próbował się cofnąć, ale usłyszał chrzęst żwiru za jego plecami. Było ich więcej. Zmełł przekleństwo. Nie cierpiał takich sytuacji.
- Jednego zdążę ubić – warknął cicho, sięgając ręką po strzałę.
Nie zdążył napiąć łuku. Poczuł mocne uderzenie fali kinetycznej. Jego ciało przeszył ból, kiedy zsunął się po ścianie budynku. Świat zawirował mu przed oczami. Nim zdążył się opanować, ktoś szarpnął nim i poczuł silną rękę na wysokości gardła. Charknął niewyraźnie.
Dopiero teraz elf miał nieco czasu, by przyjrzeć się napastnikom. Mężczyźni musieli być magami. Obok nich stał burcząc coś szeroki krasnolud, za nim siedząc pod ścianą sąsiedniego domu za głowę łapał się szczupły, przyćpany mężczyzna. Ten który ściskał jego gardło, śmierdział wódką, potem i bezlitosnością.
- O co wam… - zaczął Gordon. Zamilkł, kiedy mężczyzna szybkim ruchem uderzył go w wątrobę.
- Zamknij ryj! – wrzasnął mu w twarz. Elf skrzywił się, kiedy alkoholowa woń wdarła się w nozdrza.
- Kim jesteś, przedstawicielu śmiesznej rasy elfich przyjaciół lasów i natury, żeby szafować życiem w tym mieście? – syknął jeden z magów, patrząc mu w oczy. – Źle ci było w cieniu sosen i dębów, wśród innych dryblasów z odstającymi uszami?
Gordon spojrzał na niego pytająco. Mag wyciągnął rękę do krasnoluda, który wręczył mu elfią strzałę. Na której widać jeszcze było ślady krwi.
- Nikt inny nie używa tu elfich strzał. Sam z resztą wiesz czemu. Nie zgrywaj więc niewiniątka. Nie obchodzi mnie po co, dla kogo i dlaczego zabiłeś tego gościa. W dupie mam też, kim on był dla ciebie i dla szczurów kryjących się w podziemiach tej rudery. W tym mieście nie każdy może zabijać. A już na pewno nie ty – mag wyszczerzył się szyderczo.
- A wy niby…
Znowu poczuł uderzenie w brzuch. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny. Nie chciał zakrztusić się własnymi rzygami.
- Nie należę do porywczych osób. Ciesz się, że tu jestem, bo tylko dzięki mnie wciąż jeszcze oddychasz – syknął, spoglądając na żylastą rękę oplatającą gardło elfa. – Ja zawsze daję ostrzeżenie. Zawsze ostatnie, nigdy pierwsze. Do jutra do zachodu słońca miasto ma się uwolnić od twojego smrodu. Zniknij i nie próbuj wracać.
W miarę możliwości Gordon próbował kiwnąć.
- Módl się, żebyśmy się więcej nie spotkali – wyszeptał mag i odwrócił się.
Elf poczuł kolejne uderzenie i bezwładnie osunął się na żwir.
-
Krasnolud spojrzał niepewnie na maga.
- Skąd wziąłeś tę strzałę?
Mag uśmiechnął się i głową wskazał na mężczyznę trzęsącego się w kącie.
- Ten ćpun? – zdziwił się krasnolud. Czarownik kiwnął głową.
- Jeden ze Strażników ma u niego długi i raz na jakiś czas załatwia dla niego drobne sprawy. A ja po prostu chciałem mieć tą strzałę.
- Dlatego go przygarnęliście…
- Nie oceniaj po pozorach. To nie jest ćpun jak ćpun, którego interesuje tylko działka hery. On ma wiele zdolności, nawet takich, o których nie zdaje sobie sprawy.
Mimo, że krasnolud niewiele zrozumiał, pokiwał głową ze zrozumieniem.
-
Słońce nastrojowo zachodziło nad niskim budynkami slumsów, kiedy wysoki elf niepewnym krokiem przemierzał kolejne wąskie uliczki. Żebracy pouciekali do domów, pijacy do oberży, dziwki wciąż czekały na ogarniające miasto ciemności. Pustka nie przeszkadzała Gordonowi. Wręcz przeciwnie.
Romeo czekał w umówionym miejscu, kryjąc się w cieniu ślepego zaułku. Był sam. Elf odetchnął z ulgą.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – syknął Romeo. Elf uspokoił go gestem dłoni.
- Spokojnie.
- Tłumaczyłem ci – nie więcej niż jedno spotkanie w przeciągu tygodnia. Nie mam ochoty spowiadać się nikomu ze znajomości z elfem.
- Trochę za późno – rzucił Gordon niechętnie.
- Co?
- Po ostatniej wizycie w waszej kwaterze natknąłem się na paru nieprzyjemnych kolesi. Pokrótce: krasnolud, dwóch magów, jakiś ćpun i wychudzony facet wyglądający i śmierdzący na doświadczonego płatnego zabójcę.
- Pierdolisz…
Elf pokręcił głową.
- Kurwa mać! – wrzasnął Romeo ze strachem w głosie.
- Kto to jest?
- Nietykalni. Banda ludzi, których omijasz jak najszerszym łukiem. Grupa, której w Krańcu wolno wszystko. Stoją ponad prawem, ponad Strażą, ponad Inkwizycją i ponad Bogiem.
Gordon nie potrafił powstrzymać prychnięcia.
- Nic nowego. Strzelam, że jest za nich nagroda.
- Nagroda to mało powiedziane – przyznał Romeo. – Prawie jak w bajkach, rozumiesz – skarbiec, ręka królewny, roczny zapas piwa et cetera. Śmiałkowi, który pozbyłby się Nietykalnych, król obiecał złote góry. Tylko po to, żeby ktokolwiek spróbował.
- Spróbował?
Rebeliant kiwnął głową.
- I to nie jeden. Niestety, z marnym skutkiem. Zaczęło się od pojedynczych Don Kichotów, skończyło na dwudziestoosobowej ekipie. Po trzech minutach wszyscy wąchali kwiatki od spodu.
- Nieźle – skwitował elf.
- Co od ciebie chcieli?
- Kazali mi spierdalać. W podskokach – elf podniósł luźną koszulę, ukazując fioletowy siniec wielkości melona. Romeo zmełł przekleństwo.
- Skąd wiedzieli gdzie cię znaleźć?
- Nie wiem – odparł Gordon. – Będę potrzebował wiedzieć o nich jak najwięcej. Załatw mi jakieś źródło informacji. I wizytę u wójta. Wolę zawczasu zaklepać sobie nagrodę.
- Oszalałeś? - pisnął rebeliant. – Na twoim miejscu już by mnie tu nie było.
Elf uśmiechnął się.
- Ja nie zostawiam za sobą nieuregulowanych rachunków.


//dodam tylko, że nie jest to 'skończona' opowieść, to raczej dopiero początek; drugą część mogę zamieścić w każdej chwili - chyba, że nikt nie wykaże zainteresowania tudzież tekst okaże się nieciekawy

2
Przebrnąłem przez tekst bez większych problemów, czytało się lekko i przyjemnie, choć raziło mnie sporo rzeczy.

Przede wszystkim, masa, ale to masa niespójności i niedopowiedzeń.
Na wejście - czas - broń używana przez postacie sugeruje średniowiecze, stosowany język współczesność, wspomnienie Darwina XIX wiek, wspomniana inkwizycja czas między średniowieczem a XIX wiekiem, kwestie ustrojowe zaś wskazują na XVIII wiek lub odpowiednik, segregacja rasowa na lata 20-50 XX wieku.
Świat - z jednej strony mamy elfy, krasnoludy, magów etc. co wskazuje na świat fantasy, wspomnienia Darwina, Szekspira, Jezusa, katolików etc. wskazują na "nasz" świat. Co to jest? Jakaś alternatywna Ziemia?
Inne - magowie ale jednocześnie wspomniana inkwizycja - rzeczy, które się wykluczają - inkwizycja w katolickim znaczeniu tępiłaby magów z całą surowością, jako chodzace narzędzia diabła, heretyków i w ogóle zło wcielone.

Z innych przytyków - język - zbyt współczesny jak na coś, co raczej zdecydowanie nie ma akcji umieszczonej w takim czasie. Terminy pokroju "hera", "dragi" etc. jakoś strasznie gryzą mi się ze wspomnieniami o łukach, toporach, magach i innych takich.

Co muszę za to pochwalić - język - wiem, wiem, o ile moim skromnym zdaniem nie pasuje do klimatu, o tyle mowa potoczna typowego rynsztokowego towarzystwa oddana jest dość dobrze i naturalnie, choć moim zdaniem kilka wulgaryzmów możnaby spokojnie wywalić, bo tekst w kilku miejscach zbytnio zbliżał się do stosowania swojskiej "kurwy" jako przecinka.
Dalej - muszę pochwalić ciekawe spostrzeżenia - zwłaszcza "bajkę" o bójce w barze - diabelnie trafna i pasująca do tego, co dzieje się nawet i teraz, podobnie z ironicznymi nawiązaniami do religii, czy literatury - podobały mi się bardzo, mimo iż - zaczynam się powtarzać - jakoś mi do klimatu nie pasowały (choć to pewnie dlatego, że niezbyt przepadam za tego typu przerabianiem realnego świata na fantasy - moim zdaniem takie uniwersum miałoby wspólny z naszym światem jedynie układ kontynentów, zaś kultury, religii, obyczajów, polityki etc. już w żadnym wypadku).

Co jeszcze? Z ogólnych uwag muszę niestety powiedzieć, że trochę brakuje mi tu warstwy opisowej - balans opowiadania jest zaburzony ogromną ilością dialogu przytłaczającą wszystko inne. Akcja pędzi przez to tak szybko, że bez przerywnika w postaci dłuższego, klimatycznego opisu łatwo się pogubić. Czytelnik nie ma czasu ani możliwości oswojenia się z natłokiem informacji i wbiciem się w klimat.
Ogólnie jednak, nawet mi się podobało, choć mam dość paskudne wrażenie, że tekst, jakby to ująć... Zalatuje Wiedźminem w pewnych aspektach.
http://hideshisface.deviantart.com/ - Moja skromna galeria, zapraszam serdecznie.

3
Najwygodniej mi zacząć od końca.
Już sam cytat na początku wskazuje, jaką wagę ma dla mnie Wiedźmin. I pewnie mi 'wiedźminowskie zapędy' zostały, ale starałem się odizolować.
A co do Darwina, Jezusa czy Szekspira - nie jesteś pierwszą osobą, która mi na to zwróciła uwagę i powiem szczerze, że nigdy bym nie pomyślał, że umiejscowienie świata wyimaginowanego w czasie względem świata rzeczywistego jest tak ważne. Myślałem, że mogę wykorzystać po prostu to, co mamy i wrzucić do świata fantastycznego, a tak już się składa, że klimaty średniowieczne pasują mi najbardziej. Wybacz wybrane dzieło, ale w Wiedźminie jest cała masa nawiązań do 'teraz i tu' za pomocą świata podchodzącego pod średniowiecze. A że tam jest to zrobione o niebo lepiej, to już nie ma o czym dyskutować.
No i za brak opisów też jestem ganiony po raz kolejny. Po prostu osobiście nie przepadam za opisami. Zapytam więc - czy opłaca się przerobić opowiadania pod względem opisów, spróbować je urozmaicić, przedłużyć akcję momentami?
Zamieszczę też część drugą, może tam i też się to wyklaruje. Ach, i Inkwizycja za magów też się weźmie, wszystko w swoim czasie.

4
Odpowiadając, bo w końcu krytyka ma za zadanie pomóc i jeśli można coś rozwinąć to wypada:
Darwin i spółka - dużo zależy od powiadam od koncepcji świata - jeśli twój świat fantasy jest "naszym" światem, w którym jednak cała magiczna hałastra pokroju elfów, krasnoludów, smoków etc. nie należny tylko do podań i wyobraźni, cytowanie wielkich danej epoki i wcześniejszych jest jak najbardziej na miejscu ale już wspominanie z nazwiska autora z epoki kolejnej jest fabularnie po prostu głupie i pozbawione jakiejkolwiek logiki. To jest dokładnie to samo, gdyby, powiedzmy rycerz Roland z IX wieku mówił głośno o lotni Leonarda da Vinci - kupy się nie trzyma. Jeśli pisze się o danej epoce i chce stworzyć jej klimat, to wypada się trzymać jej realiów i tyle.

Jeśli zaś świat ów jest światem zupełnie oddzielnym od naszego, a nie jego alternatywą, zabawy z Darwinem, czy Jezusem już nie ujdą w żadnym wypadku... Znaczy się, to twój świat i możesz z nim zrobić co ci się tylko podoba, nawet stwierdzić, że krowy są zielone, mają macki zamiast nóg, latają i co więcej, można to uzasadnić ale problem w tym, że obecności realnych postaci wciśniętych bez ładu składu już nie uzasadnisz w sposób przekonywujący.
Możesz wykonać prosty zabieg - pozmieniać trochę imiona i nazwiska danych wielkich np. zamiast owego Darwina może być choćby i Derwin, czy jakoś podobnie. Nienawidzę tego zabiegu i uważam go za paskudne łażenie na łatwiznę w światotworzeniu ale jakieś wyjście to jest. Każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o historii od razu podłapie o kogo chodzi. Pozostaje ci jeszcze jeszcze wplatanie owych nawiązań w sposób dużo bardziej subtelny, no i nawet wtedy wypadałoby brać pod uwagę epokę dla danego świata - trochę bezsensowne jest wspominanie wielkich przez postaci nie wywodzące się z wysoko postawionych kręgów w czasach odpowiadających średniowieczu, w których praktycznie tylko niektórzy możni i dyplomaci potrafili czytać. Podobnie bezsensowne będzie w takim wypadku głoszenie super rewolucyjnych naukowych teorii.
Wszystko to mówię zakładając, że obchodzi cię czynienie swojego fantastycznego świata miejscem trzymającym się kupy.

Co do samego Wiedźmina - wpływ widać i to wielki, wręcz zbyt wielki, jeśli mam być szczery - w kilku miejscach wręcz odnosiłem wrażenie, że czytam jakiś fan-fic. Ponownie - Wiedźmin nie jest też najlepszym sposobem do czerpania inspiracji o settingu średniowiecznym, bowiem nasz swojski Wiesiu był w tej kwestii dość, żeby nie powiedzieć 'bardzo', luźny i przez długi czas jednak nie do końca spójny, w sensie uniwersum - inna sprawa, że nie miał być. Problem w tym, że niespójności owe nie waliły po oczach z prostej przyczyny - opowiadania zwykle najprościej mówiąc były nowoczesnymi wersjami klasycznych bajek dla dzieci, takimi, z których wywalono nadaną im radość oraz cukierkowość - to takie "co by było gdyby" owe wydarzenia z bajek wrzucić do realnego świata - wrzucić prosto w błoto pod murami ohydnego miasta i jeszcze trochę przydeptać.
http://hideshisface.deviantart.com/ - Moja skromna galeria, zapraszam serdecznie.

5
Wiedźmin ryje mózg i zostawia bruzdę, której nie da się usunąć. A przynajmniej ja nie umiem. Jeśli chodzi o stylizację świata, nie wzoruję się na Wiedźminie. Jeśli już coś chciałbym naśladować (powtarzam chciałbym, bo zabrzmi to śmiesznie) to sposób narracji i sam styl - żeby było to płynne, lekkie, ale jednocześnie, że tak powiem, niepłytkie (po prostu słowo głębokie w moim przypadku niekoniecznie mnie przekonuje, a na pewno nie teraz; z drugiej zaś strony nie twierdzę, że piszę o dupie marynie albo szlakiem wytartym przez miliony).
Co do tych postaci - sam już nie wiem jak to rozwiązać, bo wcześniej nie umieszczałem mojego świata w żadnej pozycji względem realistycznego - mój świat po prostu jest, jakby z całym dorobkiem, który posiadamy. Widać, błąd. Zazwyczaj moje wizje świata fantastycznego przedstawiają się jako świat w roku 3xxx, kiedy ludzkość niszczy ziemię wzdłuż i wrzesz, w wyniku czego cofa się do średniowiecza i zaczyna jakby egzystencję ludzką od podstaw. Ale opisanie tego tu w jakikolwiek sposób wydaje mi się niemożliwe, bo sam ten pomysł mam jako tako rozbudowany i nie chciałbym go marnować jako streszczenie na jedną stronę.

Może po prostu usunę z tekstu Darwina, albo spróbuję jakoś przekształcić to zdanie, tak jak mówiłeś w sposób subtelny, ażeby uniknąć nazwiska. Szekspira też usunę, zostawię samego Romea i Julię, bez autora. To jest aż nadto sugestywne. Kwestie ustrojowe i segregację rasową niestety muszę (?) zostawić, bo na tym głównie opierałem, hm, 'przekaz' (ja wiem że to na wyrost) i jakby treść ideologiczną tekstu. Jezusa jak i Inkwizycję zostawić muszę, ponieważ to oni będą 'tematem' innych części, gdzie chcę się tez odwołać do Kościoła. To musi więc zostać.

Co do warstwy opisowej, postaram się pierwszą i drugą część urozmaicić o opisy i trochę spowolnić akcję - efekt zobaczymy. Pisząc obecnie trzecią część staram się stosować do zasłyszanych uwag i przywiązuję większą wagę do balansu opis-dialog-akcja. Efekty także zobaczymy.

Dzięki za uwagi, za 14 dni umieszczę drugą część, może do tego czasu zdążę uzupełnić ją o upragnione opisy, jeśli nie - przynajmniej powiesz mi, jak ma się sprawa z fabułą.

Co do samego Wiedźmina - sam nie wiem, jak wyzbyć się tego wpływu.

6
0eit pisze:Tam czekała na niego drabina sznurowana.
sznurowa!
0eit pisze:Tłum gapiów patrzył, jak w sekundzie strzała przebija pierś mężczyzny.
w jednej sekundzie
0eit pisze:Zmełł przekleństwo i umilkł.
Zmełł w ustach przekleństwo. (bo to taka niepełna metafora była)
Zresztą, powtarzasz to chyba ze trzy razy w tekście - jak dla mnie za bardzo rzuca się w oczy.
0eit pisze:Człapiąc potężnymi glanami zbliżył się na odległość wyciągnięcia ręki. Której nie wyciągnął.
Miałam się przyczepić, że drugie zdanie nie jest po przecinku, ale zauważyłam, że to taka Twoja dziwna maniera. Ale dość charakterystyczna.
0eit pisze:Sam z resztą wiesz czemu.
zresztą

Hmmm. Kto ma ochotę na dobre fantasy, ten na pewno zadowoli się tym tekstem.

Masz bogate słownictwo i nie przeszkadzają temu nawet nieco zbyt często rzucane "kurwy". O Jezusie, Kościele i Szekspirze w świecie fantastycznym mówić nie będę, bo już o tym sobie tam wyżej pogadaliście. Jednak taka zabawa w mieszanie światów wypadła całkiem zgrabnie. Mała uwaga: jeżeli pisałeś o Kościele jako instytucji, to z dużej litery - chyba nie zawsze się tej zasady trzymałeś.
Przewinęło się gdzieś pod koniec wyrażenie "wysoki elf". Wiemy, kto to jest elf i jak wygląda, a potem mówisz "wysoki elf" - czyli że co? Wyższy niż normalne elfy?
Opisy szybkie, obrazowe. Dialog ciekawy, śmieszny, iskrzący, pełen trafnych stwierdzeń - przez to nie przeszkadza jego długość ani znikoma ilość wstawek narracyjnych.
Widać, że piszesz bardzo świadomie i dana scena wychodzi tak, jak zamierzałeś. Gdzie miało być śmiesznie - jest śmiesznie, gdzie malowałeś obrazy - jest kolorowo.

Myślałam, że czeka mnie dziś mnóstwo poprawiania, ale trafiłam na niezłe fantasy, i to bez karczmy i jarmarku.

Pozdrawiam.
ObrazekObrazekObrazek

7
. I w tym utwierdzeniu trwał przez lata
Przeświadczeniu lub przekonaniu.
, a w duchu odezwał się sygnał rozpaczliwym głosem krzyczący
Dość to koślawe. Może: odezwał się rozpaczliwy głos, krzyczący…
jak to się zawsze miało w opowieściach
Jak to się działo lub jak to miało miejsce.
wokół dogorywającego mężczyzny.
Do którego
spokojnym krokiem podszedł brodaty krasnolud
Nie wiem, czy to część stylizacji tekstu, ale dla mnie to błąd. Używasz kropki tam, gdzie powinien być przecinek i tym samym urywasz zdanie niejako w połowie.
poszczerbioną glebę
Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić…
Reszta pokiwała z udawanym zrozumieniem.
Czym pokiwała? Może po prostu: przytaknęła.
Blekot sięgnął do wewnętrznej
Jeśli to imię bohatera, to zmień, bo mi jednoznacznie kojarzy się z rośliną trującą, a jeśli chodzi o co innego to wytłumacz, kim jest ten blekot.
Jego eskorta szybkim krokiem schowała się z w cieniu,
Szybkim krokiem oddaliła się w cień lub szybko schowała się. Po raz kolejny mieszasz zwroty.
- Nie mów, że…
Elf roześmiał się.
- To chyba nie jest…
Rozdzielasz kwestie jednego bohatera i tym samym mieszasz, bo dla mnie domyślnie jest już rozmowa dwóch osób.
tulące się do jego ramienia jak koń drapiący się przy użyciu drzewa.
Widziałam każdą z tych sytuacji osobno i jakoś nie potrafię ich porównać. Dla mnie nietrafione porównanie.
A przy czymś takim, wierz mi lub nie, każdy wymięka. Trzeba być trupem, żeby nie pisnąć słówka podczas tortur. A po czymś takim straż
Brzydkie powtórzenia robisz.


Ciekawie operujesz stereotypami, masz interesujące spojrzenie na świat i całkiem zgrabnie wplatasz to w opowieść. Podobało mi się i nawet te ww. błędy nie przeszkadzały jakoś bardzo w odbiorze.
Trochę trąciło oklepanymi motywami, ale to dopiero początek opowieści, do tego rokującej całkiem dobrze. Jeśli zgrabnie zabawisz się słowem, może wyjść ciekawa powieść. Brakowało mi tylko trochę opisu świata przedstawionego. Dialogi zabawne, postaci dobrze zarysowane, ale wokół bohaterów pustka. Zapełnij ją czymś.
Powodzenia w dalszym pisaniu.
Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron