Serce chłopaka waliło jak oszalałe. Nigdy jeszcze nie stawał do prawdziwej walki. Wiedział wprawdzie jak trzymać miecz i którą stroną uderzyć, był w końcu synem kowala. Codzienna praca w kuźni zahartowała mięśnie i siłę w sposób jakiego pozazdrościłby każdy weteran książęcej straży. Nie raz ćwiczył też z wykuwanym przez ojca orężem tnąc powietrze na tysiące różnych sposobów i bezlitośnie mordując wszelką okoliczną roślinność. Jednak ścinanie pokrzyw ma się do prawdziwej walki tak jak…. W ogóle się do niej nie ma. „Oj Talos, Talos, wziąłbyś lepiej za dziwkami poganiał” mawiał wtedy ojciec. Niestety, posłuchał i oto stoi teraz pośrodku miejskiej areny, odziany jedynie we własne zniszczone pobytem w więzieniu spodnie ze starym zardzewiałym mieczem w jednej ręce i nie lepszej jakości tarczą w drugiej.
- Słuchajcie! Słuchajcie! – rozległ się donośny głos, uciszając gwar jak zawsze licznie przybyłych na egzekucję mieszkańców Ortos, jednego z najdalej na południe wysuniętych miast Niwii – Oto stoi przed wami nikczemny zbrodniarz. Zwyrodnialec znany jako Talos z Runy. Plugawiec ten nie dość, że dopuścił się gwałtu na niewinnej kobiecie to jeszcze o niemal zabił strażnika miejskiego, który chciał mu w gwałcie przeszkodzić!
Obwieszczający zamilkł a ze wszech stron areny rozległy się okrzyki
- Suczy syn!
- Krew za krew!
- Wiejski kmiot!
- Walka! Walka!
Wśród powstałej wrzawy nikt słyszał rozpaczliwych krzyków samotnie stojącego na piasku Talosa.
-Ludzie, ja niewinny! To nie tak! To on! Ludzie! Dajcie powiedzieć! To on ją… a wy mnie…
Zabrakło mu tchu. Nie słyszeli, a może nie chcieli słuchać, tak samo jak komendant i sędzia przed nimi. Nikt nie uwierzył, że to pijany strażnik dobierał się do młodej córki drwala Janosa. Dziewczyna nazywała się Bema i mieszkała w bliskiej okolicy kuźni, dlatego dobrze znała się z oskarżonym o gwałt Talosem. Nikt nie uwierzył, że chłopak rzucił się z pomocą i potężnym ciosem kowalskiej pięści zmasakrował twarz napastliwego stróża prawa. Nikt nie uwierzył bo i jak można było wierzyć kiedy sama kobieta gorliwie przyznała, że to on jest winy i że już od dawna na nią „jakoś dziwno patrzał”. Bała się zemsty strażnika i jego kolegów.
- Potworny to czyn i potworne będą jego konsekwencje - zaczął znowu książęcy obwoływacz.
- Wilk! Wilk! Wilk! – zrozumiał natychmiast tłum
- Niech więc bestia zmierzy się z bestią! – dokończył egzaltowanym głosem urzędnik dając znak strażnikom areny.
Niemal natychmiast uniosła się ciężka żelazna krata umiejscowiona dokładnie na wprost samotnie sterczącego na arenie chłopaka. Zapadła kompletna cisza przerywana jedynie miarowym brzękiem łańcucha. Łańcucha, który ciągnęła za sobą postać wyłaniająca się z zaciemnionego przejścia. Miecz i tarcza chłopaka upadły na ziemię.
- WILK!!! – ryknął tłum
Talos z rzadka bywał w mieście, ale często słyszał historię o arenie i strasznych bestiach jakie są tam więzione. Do tej pory nie wierzył by mogły istnieć. Oczywiście, zdarzało się, że ktoś spotkał w lesie kobolda, błękit nieba przecinał lot pterola a zeszłego lata coś rozszarpało krowę starego Martery. Ale to?
Zrozumiał dlaczego nazwano to „Wilkiem”. Bestia poruszała się na dwóch nogach zupełnie jak człowiek. Miała ludzkie nogi, ludzkie ręce i wzrost równy wzrostowi wysokiego mężczyzny. Biodra przepasał jej brudny, pokryty zaschłymi plamami krwi kawał materiału, ale na tym podobieństwa się kończyły. To co najbardziej rzucało się w oczy, to zdeformowana twarz o potężnie rozszerzonym, wydłużonym w dół nosie, spod którego wyzierała para wilczych kłów. Zamiast zwykłych włosów tę zniekształconą gębę okalała bujna grzywa brązowej sierści, która z przodu docierała aż do wyraźnie zarysowanej klatki piersiowej, a z tyłu gęsto pokrywała kark sięgając niżej aż do połowy pleców. Na tle glinianej barwy skóry wyraźnie odznaczały się czarne tatuaże zdobiące łydki i przedramiona bestii. Od obu zakutych w kajdany nadgarstków odbiegały dwa długie łańcuchy więżąc ją, tak jak wiąże się groźnego psa. Brakowało tylko ogona i postawionych na sztorc uszu.
- Walcz!
- Wilk! Wilk!
- Wiejski tchórz!
- Podnieś miecz!
- Wilk! Wilk!
Potwór zwany Wilkiem bez pośpiechu zbliżał się do środka areny wydłużając każdy oddech chłopaka do chwili trwającej dłużej niż całe jego dotychczasowe życie.
Talos walczył ze wszystkich sił by nie rzucić się do panicznej ucieczki. Bo i dokąd tu uciekać. Otrząsnął się i niemal natychmiast podjął decyzję. Będzie walczył. Choćby najmniejszy cień szansy na zwycięstwo jest lepszym wyborem niż zgoda na pewną, poniżającą śmierć. Drżące ręce uniosły oręż a stopy samowolnie zaparły się o piasek. Byle tylko utrzymać się na nogach. Byle tylko nie wahać się przed zadaniem ciosu. Byle tylko przeżyć.
W końcu to nawet nie jest człowiek. To jakiś potwór schwytany wśród barbarzyńskich ostępów południa. Jeżeli go zabije, zyska wolność. Prawo boskie ponad ludzkim - zwycięstwo na arenie oznaczałoby, że Wielka Matka jest po jego stronie, a jak wiadomo łaski Wielkiej Matki zawsze sprzyjają niewinnym.
- O Asjante, dodaj mi sił. Bądź przy mnie Matko Życia, okaż łaskę… - mamrotał pośpiesznie chłopak a z każdym wypowiedzianym zdaniem modlitwy bestia była coraz bliżej.
Gdy znajdowali się już o kilkanaście kroków od siebie potwór zatrzymał się i uważnie rozejrzał dookoła. Nieznacznie dłuższą chwilę poświęcił na obserwację balkonu nieobecnego w tym dniu księcia, gdzie prócz władcy zasiadali też inni ważni obywatele Ortos. Trwał tak krótką chwilę, po czym zwrócił twarz w kierunku uzbrojonego w zardzewiały metal człowieka.
W tym czasie syn kowala wpatrywał się w ostre pazury wyrastające z dłoni potwora. Starał się nie myśleć o dziesiątkach sposobów na jaki może zaraz zginąć tylko skupić się na racjonalnym myśleniu, za jaki zawsze chwaliła go matka. Czy zobaczy jeszcze kiedyś matkę? Na pewno nie jeżeli nie zacznie trzeźwo myśleć. Gorączkowo zastanawiał się co wiedział o drapieżnych zwierzętach. Najważniejsze – to nie okazywać strachu. Łatwo powiedzieć, tylko że doskonale zdawał sobie sprawę z drżenia kolan i kleistego potu pokrywającego całe ciało. Przypomniał sobie starą legendę mówiącą, że jeżeli człowiek wystarczająco długo będzie wpatrywał się w oczy wilka, ten uzna jego wyższość i nie zaatakuje. Przeniósł wzrok z pazur na twarz przeciwnika gdzie spodziewał się natrafić na wrogie rządne mordu oczy dzikiego drapieżcy.
Jedyne co zobaczył, to obojętne spojrzenie pustych oczu, zupełnie takie jakby obaj siedzieli teraz przy różnych stołach jednej karczmy nie znając się i nie mając sobie zupełnie nic do powiedzenia.
Napięte do granic możliwości nerwy Talosa nie wytrzymały. Rzucił się z wrzaskiem na wroga atakując mieczem, potężnym zamachem zza głowy, ruchem wyćwiczonym przy codziennej pracy kowalskim młotem. Trafił w piasek. Jeden nieznaczny unik bestii wystarczył za całą obronę. Podobnie wyglądały wszystkie kolejne ataki chłopaka – zardzewiała klinga przecinała tylko powietrze bo przeciwnika nigdy nie było tam gdzie był jeszcze w chwili zadawania ciosu.
Gdy wyczerpany szaleńczą szarżą Talos przymierzał się do wyprowadzenia następnego wymachu Wilk zaatakował. Szybkim susem przyskoczył do człowieka i płynnym trudnym do zauważenia ruchem rąk skręcił mu kark. Dopiero wtedy ostre szpony otworzyły na ciele chłopaka liczne fontanny krwi. Krwi, która plamiła piasek. Krwi, której Talos syn kowala z Runy nie będzie już potrzebował. Krwi, której żądała publiczność.
-WILK! WILK! WILK! – rozbrzmiewało jeszcze długo po tym jak za ściągniętą łańcuchami bestią opadła żelazna krata areny.
---------------------------------
- Zmiana warty
- Spóźniłeś się. Znów dziwki, czy tylko pijaństwo?
- Aż tak to widać ? – wesoło odpowiedział dopiero co przybyły strażnik. Było to pytanie czysto retoryczne, bowiem faktycznie: było widać. Gruby łysiejący jegomość o ciemnych wąsiskach miał mocno podkrążone oczy i ubiór, który przy najlepszych nawet chęciach trudno by było nazwać zadbanym. Poza tym śmierdział alkoholem na taką odległość, że gdy się zbliżał, szybciej można go było wyczuć niż zobaczyć.
- Nie muszę na ciebie nawet patrzeć – zdecydowanie młodszy stażem i wiekiem wartownik nie podzielał dobrego humoru grubego – spóźniasz się tak za każdym razem a pilnowanie tych kreatur nie jest moim ulubionym zajęciem – mówiąc to obrzucił niechętnym spojrzeniem liczne otaczające ich skryte w cieniu stalowe klatki, których wydobywały się różnego rodzaju pomruki i warknięcia.
- Już, już, masz napij się, zostało mi jeszcze trochę gorzałki.
- Nooo, trzeba było tak od razu. Zagryzka?
- Ogółłki ałłbo kiełłłbasa – wydobyło się z pełnych ust grubego, który nie wiedzieć kiedy usadowił się za drewnianą ławą stróżówki. Gdy przełknął, dodał – jak tam dzisiejsza warta?
- Nudno jak zawsze. Egzekucje i wrzaski tłumów a potem pilnowanie niewolników zbierających flaki z piachu. Śmierdzi toto bardziej od twojej gorzały – na te słowa oboje ryknęli śmiechem. Robota powszedniała. Znieczulała.
Po dłuższej chwili młodszy zaczął:
- Butelka już pusta to i ja się będę powoli zbierał. Pamiętaj o żarciu dla tych dziwaków. Od kiedy zdechła nam jedyna skorpena, komendant strasznie się piekli żeby wszystkie te pokraki miały żreć.
- Pusta, ale nie ostatnia. Masz, siadaj i pij. Komendant moczy nam łby bo nad nim wisi sam książe. Ta skorpena była jego ulubionym pupilkiem. On jej nawet nadał imię! Hema ją wołał, a trzeba ci wiedzieć, że tak samo, Hema znaczy, nazywała się też matka jaśnie pani małżonki księcia. Ha ha ha. Kiedy tylko pomyślę o wyrazie twarzy księżnej Rasmy, gdy mówił: ta stara poczwara Hema zdechła z głodu ha ha …
- Zamknij się! Nie szydź z księcia. Jak ktoś usłyszy to obaj skończymy jako garstka flaków ubabranych w piachu – strachliwie rozejrzał się dookoła – a wcale nie uśmiecha mi się stanąć na arenie razem z Wilkiem.
- Ha! – gruby wypił już tyle, że nie był mu straszny ani książę ani nawet ziejący ogniem smok. Oczywiście gdyby taki istniał, bo jak powszechnie wiadomo, żaden ze znanych rodzajów smoka nie zieje ogniem – Wilk to zwykły kundel. Suczy syn! Ha, ha to dobre. Rozumiesz… syn suki… a to przecież pies. Jeden cios halabardą i koniec z wielkim strasznym Wilkiem.
- No, nie wiem. Widziałem jak walczy i jak zabija.
- Gówno tam walczy!! To ma być bestia. Widziałeś co to robi w swojej klatce?
– A co ma robić, śpi, żre, sra - młody tylko wzruszył ramionami
- Właśnie!!! – triumfalnie krzyknął grubas – nie drapie ścian, nie wyje, nie warczy. Nawet jak mu mięso wrzucamy to on nic. Walczy? On tylko dobija młodych gówniarzy i starych stetryczałych złodziei, którzy nie dostają nawet porządnego miecza. I jak dobija? Nie wyrywa rąk jak kong, nie odcina głów tak jak lubi to robić Rok, a to przecież człowiek, nie żadna porośnięta sierścią pokraka. Ba, on nawet krwi porządnie upuścić nie potrafi.
- Bredzisz, na własne oczy widziałem dziś jatkę jaka pozostała po występie Wilka. Jeden dezerter, a krwi tyle co po całym oddziale piechoty.
-Młodyś to i nie dziwota żeś głupi – grubas konspiracyjnie rozejrzał się dookoła po czym kontynuował przesadnie ściszonym głos – Słuchaj dobrze. Siedzę w tym bagnie już od kilkunastu lat i niejedno widziałem. Wiem jak walczą ludzie i jak walczą potwory. Z tym całym Wilkiem jest coś grubo nie tak. Niby potwór, a agresji w nim tyle co w nie przymierzając - gołębiu. Widziałem co robi na arenie. Kiedy doskakuje do ofiar zawsze najpierw skręca im kark. Zawsze. Szybko i bezboleśnie. Potem oczywiście, jest mięso, flaki i kałuże krwi. Ludzie widzą krew. Tylko krew. Nikt nie zwraca uwagi na szybki ruch brązowych łap. Najważniejsza jest krew.
- Co też ci chodzi po głowie?
-Mi? Sam nie wiem, ale dobrze ci radzę, miej oko na tego kundla. Będą z nim kłopoty.
2
No własnie przytoczone przymioty to nie podobieństwa, ale to, co odróżniało bestię od wilka. Dalej następuja podobieństwa.Blackwolf111 pisze:Zrozumiał dlaczego nazwano to „Wilkiem”. Bestia poruszała się na dwóch nogach zupełnie jak człowiek. Miała ludzkie nogi, ludzkie ręce i wzrost równy wzrostowi wysokiego mężczyzny. Biodra przepasał jej brudny, pokryty zaschłymi plamami krwi kawał materiału, ale na tym podobieństwa się kończyły.
Bardzo mi się podobała ta metafora. Idealnie wtopiła się w klimat.Blackwolf111 pisze:Jedyne co zobaczył, to obojętne spojrzenie pustych oczu, zupełnie takie jakby obaj siedzieli teraz przy różnych stołach jednej karczmy nie znając się i nie mając sobie zupełnie nic do powiedzenia.
I teraz konkurs - w podanym fragmencie brakuje dwóch przecinków i dwóch kropek. Pokaż palcem gdzie. Zamieniłabym także liczne na licznie, to trochę ostudziłoby to bombardowanie przymiotnikami.Blackwolf111 pisze:Nie muszę na ciebie nawet patrzeć – zdecydowanie młodszy stażem i wiekiem wartownik nie podzielał dobrego humoru grubego – spóźniasz się tak za każdym razem a pilnowanie tych kreatur nie jest moim ulubionym zajęciem – mówiąc to obrzucił niechętnym spojrzeniem liczne otaczające ich skryte w cieniu stalowe klatki, których wydobywały się różnego rodzaju pomruki i warknięcia.
Przeczytałam. W międzyczasie miałam własnie napomknąć, że co to za bestia z tego Wilka, skoro robi uniki i wzrok ma zgaszony, ale po rozmowie dwóch strażników nawet się zainteresowałam. Przeczytałabym dalsze cześci. Jak dla mnie świetnie operujesz gwarnym stylem, wiesz kiedy zarzucić metaforą, a kiedy krótkim lae dobrym opisem. Mi się podobało. Fabułę tez zdążyłeś zawiązać. Już sobie wyobrażam, co też sie kryje pod tą skóra wilka.
Pozdrawiam
3
te okrzyki wciągnąłbym plastycznie w narrację - tak, żeby było iż to narrator pokazuje. Będzie ładniej i więcej klimatu.Obwieszczający zamilkł a ze wszech stron areny rozległy się okrzyki
- Suczy syn!
- Krew za krew!
- Wiejski kmiot!
- Walka! Walka!
A tu z kolei jest narracyjny błąd - piszesz o krzykach, ale ja jeszcze ich nie słyszę, i dopiero po chwili można się dowiedzieć, o co chodzi. Zamieniłbym kolejność i chyba też włożył w narrację. Zauważ, że cały czas to narrator opisuje, co się dzieje i tylko słowa wieszcza są "z poza kadru".Wśród powstałej wrzawy nikt słyszał rozpaczliwych krzyków samotnie stojącego na piasku Talosa.
-Ludzie, ja niewinny! To nie tak! To on! Ludzie! Dajcie powiedzieć! To on ją… a wy mnie…
nie jestem pewny, ale mamrotać pospiesznie się nie da...mamrotał pośpiesznie chłopak
Bardzo ładny styl. Doskonale ukazujesz bohatera, otoczenie i emocje. W zasadzie tekst aż kipi od tych ostatnich, a dawno podczas czytania nie oczekiwałem walki, która jest świetna. Mam tylko obiekcje co do krzyków tłumu, które najpewniej dałbym w słowa narratora. Poza tym, podobało mi się - i nawet nieznane nazwy obcej krainy wypadły świetnie, nie sprawiały kłopotu. Oczywiście, nie piszemy dużymi literami w prozie, przecinki też trzeba stawiać tam, gdzie to konieczne i jest kilka drobnych spraw technicznych, ale to kwestia pierwszej lepszej korekty. Podobało mi się. Nie spal tego tekstu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
Dzięki za uwagi - większość już wcieliłem w życie i poprawiłem oryginalny tekst. Dodaję kolejny (obszerny) fragment. To póki co wszystko co napisałem - jak skończę sesję to będę kontynuował tę historię.
-Wilk! Wilk! Wilk!
Dwóch złapanych na gorącym uczynku braci złodziei dobrze wiedziało co ich czeka. Szczerze żałowali, że nie urodzili się w Suburze. Tam prawo stanowiło jasno. Oko za oko, ząb za ząb. Któryś z rzędu władca wpadł nawet na pomysł, że kradzież za kradzież to trochę zbyt banalne podejście, więc w tym wypadku pozwolił sobie na małe odejście od reguły. Utrata jednej dłoni, standardowa kara spotykająca nieuważnego suburskiego złodzieja, to zaiste piękna perspektywa w porównaniu z przyszłością jaka czekała Jurgena i Gortena. W Ortos, tak jak i w całej Niwii, kara za każde poważniejsze przestępstwo mogła być tylko jedna – arena. Nierówna walka o życie na zawsze głodnym krwi piasku pośród rządnego widowiska tłumu prawych obywateli, którzy egzekucje na arenie uznawali za świetny pomysł utrzymywania porządku publicznego, dopóki sami tego porządku nie naruszyli.
- To wszystko twoja wina – kolejny raz zaczął Jurgen, młodszy z braci stojąc pośrodku areny, nerwowo ściskając w dłoni starą włócznię.
- Powtarzasz to od kiedy nas złapali. Weź się lepiej w garść – Gorten, jak to zawsze między nimi było, był tym od myślenia. Uderzył mieczem w tarczę – w końcu mamy broń i jest nas dwóch.
- Przecież to Wilk. Na mieście wszyscy wiedzą, że nikt jeszcze nie wygrał z Wilkiem
-To może od razu poderżnijmy sobie gardła, co? Nikt nie wygrał z tą paskudą bo schwytano ją ledwie trzy tygodnie temu – mówiąc to Gorten cały czas przyglądał się zbliżającej się nieśpiesznie istocie o zdeformowanej twarzy, która rzeczywiście przypominała wilczy pysk. -Robimy tak jak zwykle, zachodzimy go z dwóch stron i ten który będzie z tyłu krzyczy, a ten z przodu atakuje.
-A potem?
-Potem, o co błagaj matkę Asjante, wypalą nam na czole piętno areny i wrócimy do ojca paść owce. Nigdy więcej nie wyciągniemy ręki po cudze i nie wrócimy do miasta, ale będziemy żyć. Dosyć, jest już blisko.
Uwiązana długimi łańcuchami bestia faktycznie znajdowała się już zbyt blisko by mogli w dalszym ciągu pozwalać sobie na pogawędki. Rozeszli się usiłując zajść przeciwnika z obu stron, co nie było trudnym zadaniem. Wilkopodobny potwór zatrzymał się w samym środku wypełnionego piaskiem kręgu, po czym pośpiesznie przeczesał wzrokiem widownię, dłuższą chwilę przyglądając się loży książęcej. Dopiero teraz przyszła kolej by spojrzeć na dwójkę podobnie wyglądających mężczyzn.
-Wilk! Wilk! Wilk! – kochająca rytuały publiczność zdążyła już przywyknąć do powtarzanego za każdym razem zachowania swojego nowego pupila.
Spokojne wejście i spojrzenie na wszystkich zgromadzonych widzów poprzedzające krwawe widowisko brano za objaw szacunku jaki dzika bestia odczuwa przed cywilizacją. Często z uwagi na wygląd i zachowanie porównywano go do wiernego psa, który atakuje tylko na polecenie swego pana. Wilk pojawił się na arenie koło trzech tygodni temu. Jak niosła wieść został dostarczony do miasta przez nikomu nie znanego czarnoskórego handlarza zwierząt z południa, który kazał się zwać Nigrem. Niektórzy słyszeli też jak ów Nigro przepijając zarobione w ten sposób pieniądze w jednej z najgorszych ortońskich tawern opowiadał historię pojmania bestii. Złapał ją daleko za Granicą Światów. Ponoć stracił wtedy pięciu ludzi a pozostały tuzin szczęściem tylko schwytał potwora, który nocą napadł na ich wędrowny obóz.
Chodziły też inne mniej wiarygodne plotki na temat pochodzenia Wilka, ale w tej chwili wszyscy bardziej zastanawiali się nad sposobem, w jaki zginie dzisiejszych dwóch nieszczęśników. Mężczyźni bez problemu otoczyli bestię, stojącą nieruchomo pomiędzy nimi frontem do tego dzierżącego włócznię.
-AAAArrr!!! - krzyk rozległ się nagle tuż zza pleców Wilka, który o dziwo nie odwrócił się, tylko wyrwał do przodu błyskawicznie doskakując do szarżującego z przodu Jurgena. Ten ostatni, zaskoczony biegiem wydarzeń, nie zdążył nawet wyhamować umówionego ataku. Bestia dopadła do niego zwinnie unikając nieporadnej próby zadania w pełnym biegu celnego ciosu, po czym potężnym chwytem jednej tylko dłoni zmiażdżyła gardło młodszego złodzieja.
Wszystko to stało się zanim uzbrojony w miecz i tarczę człowiek zorientował się co się w ogóle dzieje. Zanim zdążył zareagować, Wilk owinął szyję martwego już skazańca jednym z więżących go łańcuchów, po czym silnie pociągnął z obu stron a ścięta w ten sposób głowa Jurgena odskoczyła w powietrze ciągnąc za sobą strugę czerwonej posoki.
-Wilk! Wilk! Wilk! – zmieszało się z głosem Gortena krzyczącym – Jurgen!!!
Ogarnięty wściekłością złodziej spojrzał w oczy mordercy swego brata. Ujrzał w nich tylko obojętność. Ujrzał też lecącą ku niemu włócznię. Widział ją jedynie przez mgnienie oka, przez moment tak krótki, że nie zdążył nawet zrozumieć co widzi. Potem nie widział już zupełnie nic. Nie mógł nic zobaczyć z długą na trzy łokcie włócznią wbitą w czoło, z którego teraz obficie lała się krew. Dużo krwi.
-Wilk! Wilk! Wilk!!!
__________________________
- Dotrzemy na miejsce jeszcze przed zmierzchem – słowa te przerwały ciszę jaka panowała wśród orszaku blisko dwóch tuzinów konnych postaci. Większość z nich stanowili zbrojni odziani w krwiście czerwone płaszcze i lśniące od promieni zachodzącego słońca kolczugi. Większość, ale nie wszyscy. Wśród oddziału młodych podobnych do siebie rycerzy podróżowały też dwie kobiety. Dwie kapłanki Pierwszej Matki, bogini Asjante. Tej, która obdarzyła duszą wszystkich ludzi. To właśnie jedna z nich, starsza, siwowłosa już kobieta wypowiedziała podziękowanie dla bogini. - dzięki ci za łaskę pani Asjante.
Słowa te wyrwały z zamyślenia drugą kobietę. Choć właściwie należałoby powiedzieć dziewczynę, bo ta nie mogła sobie liczyć więcej niż dwadzieścia kilka wiosen. Ruchem głowy odrzuciła z czoła kosmyk długich jasnych włosów, po czym pośpiesznie dokończyła formułę.
- Dajesz życie duszy, pozwól żyć ciału – po czym jej przenikliwie zielone oczy skierowały się na towarzyszkę – czcigodna dukte Suno, czy te mury na horyzoncie to już Ortos?
Starsza kapłanka jedynie przytaknęła, zajęta szukaniem czegoś w zakamarkach prostej czerwonej sukni. Kolorze zarezerwowanym dla wiernych sług bogini Asjante. Czerwone szaty i czerwone pasy skóry nad oczami. Symbole kapłaństwa.
Przeorane zmarszczkami czoło siwowłosej zdobiły aż trzy poziome tatuaże, brakowało jeszcze dwóch, a wszyscy tytułowali by ją mianem aitis. Była by opiekunką Pierwszej Córki Bogini Matki, najwyższą kapłanką Asjante.
Młodsza mogła pochwalić się tylko jedną grubą na dwa palce kreską przecinającą czoło centralnie na szerokości nosa. Była neve, kandydatką na kapłankę. Dziewczyną, którą po wielu latach nauk przekazano pod opiekę dukte, by przed ostatecznym zaprzysiężeniem nauczyła się co w praktyce oznacza bycie sługą Asjante.
- Trzymaj – siwowłosa wreszcie odnalazła niewielki mieszek, z którego odliczyła młodszej kilka srebrnych monet – weź dwóch mężczyzn i jedź do najlepszej tawerny w mieście. Kup dwie butelki najlepszego wina jakie uda ci się dostać. Potem wracaj do pałacu i czekaj na mnie.
- Ale… przecież… - kapłanki nie mogły pić alkoholu, nieważne zwykła neve czy też sama aitis. Była to jedna z nauk Pierwszej Córki wpajana dziewczynie już od najmłodszych lat życia.
- Taaaak?
- Nic szlachetna dukte – lata dyscypliny nauczyły ją, że polecenia starszych kapłanek należy wykonywać bez cienia wahania – czy to wszystko?
- Tak. Jedź już.
Odjechała wraz z dwójką przypadkowo dobranych rycerzy. Mijał właśnie drugi tydzień od kiedy po raz pierwszy znalazła się poza murami świątyni Kashimada, miejsca gdzie dzieciństwo spędzała każda kapłanka Bogini Matki. Wprawdzie pierwszy szok spowodowany ogromem i różnorodnością zewnętrznego świata miała już za sobą, ale nadal ciekawiło ją wszystko dookoła, dlatego też żywo przyglądała się rosnącym w oczach miejskim murom.
- Chwała Bogini Matce – krzyknął rudy dziesiętnik, gdy tylko zauważył odzianą w czerwień kobietę – Witaj pani.
- Dajesz życie duszy, pozwól żyć ciału. Jestem neve Arie, adeptka podróżująca z dukte Suno. Przybywamy by przeprowadzić rytuały podczas święta areny. Dukte nadjedzie najdalej za godzinę. Poślij kogoś by poinformował księcia o naszym wcześniejszym przybyciu
- Tak jest pani! – ryknął w odpowiedzi mężczyzna, po czym przywołał jednego z podwładnych – Roster, pędź do pałacu i powiedz komu trzeba, że przybyły kapłanki. Biegniesz!
- Jeszcze jedno, powiedz mi dobry człowieku, gdzie w tym mieście znajdę jakąś porządną karczmę?
__________________________________
Gruby strażnik o czarnych wąsach wyłonił się z bocznego wejścia areny. Odszedłszy kilka kroków zsunął portki i z cicha pogwizdując zajął się nawilżaniem kamiennej ściany. Noc była ciemna, więc nie zauważył jak trzy niewielkich rozmiarów postacie oderwały się od bryły jednego z otaczających arenę budynków. Cienie szybko wślizgnęły się do nie zamkniętych przez gonionego potrzebą strażnika drzwi.
- Udało się, grubas nawet nie przestał sikać. Co teraz?
- A po cośmy tu przychodzili? Idziemy zobaczyć potwory.
- Tak, tak! Chcę zobaczyć Wilka!
Entuzjastyczny, choć stłumiony z uwagi na okoliczności okrzyk, należał do kilkuletniej czarnowłosej dziewczynki. Skradała się teraz za plecami dwóch rówieśników, którzy z wprawą właściwą wszystkim wychowanym na ulicy dzieciom poruszały się w mroku lepiej niż niejeden kot. Dotarli do końca korytarza i prowadzący ich piegowaty chłopiec dał im znak by zaczekali a sam poszedł dalej. Po chwili wrócił.
- Idziemy, nikogo nie ma, grubas musi być sam.
- Widziałeś już jakiegoś potwora?
- Sami zobaczycie, tylko po cichu.
Strażnikowi najwyraźniej nie śpieszyło się z powrotem i podekscytowane dzieci mogły spokojnie przyglądać się śpiącym w klatkach, spętanych łańcuchami bestiom.
- Łaaaał, jakie to ma wielkie rogi – wyszeptał rudy chłopak wskazując palcem podobnego do byka stwora o potężnych rozmiarów torsie i dwóch parach prostych długich jak ludzki łokieć rogach.
- A widzieliście tego? – dziewczynka zapatrzyła się na dużą włochatą małpę o czarnej sierści. Zwierzę twardo spało ułożywszy łeb na jednej z czterech silnie umięśnionych łap.
- Chciałbym mieć takie skrzydła – harpia zwisała głową w dół, ptasimi szponami uczepiona górnych prętów klatki.
- O, a ten chyba już nie żyje – faktycznie, zielonkawy jaszczur o grzbiecie gęsto pokrytym lśniącymi kolcami wydawał się być martwy. Dziewczynka ostrożnie włożyła rękę między kraty starając się go dosięgnąć – chcę taki kolec, zrobię sobie z niego naszyjnik.
- Zostaw go! – reakcja piegusa nie mogła być spóźniona nawet o sekundę. Gdyby odciągnął przyjaciółkę o moment później, pełna trójkątnych zębów paszcza pozbawiła by ją ręki. Hałas jaki wywołał atak przyczajonego jaszczura zbudził wszystkie pozostałe bestie. Zewsząd dobiegały ryki, syki i warknięcia.
Nim mali nocni turyści zdążyli cokolwiek zrobić, z wyjściowego korytarza dobiegł ich dźwięk ciężkich podkutych butów.
- Co jest na łzy bogini matki?! Czego się drzecie, przeklęte pokraki?! Dostałyście żre…. CO?!!! Co tu robicie gówniarze!?!?
Dzieci rozbiegły się nie troszcząc się o składanie wyjaśnień. Wąsacz zasłaniał im wyjście, a jego krzyki na pewno przyciągną tu strażników z pozostałych części areny. Dziewczynka wybrała najciemniejszy kąt pomieszczenia, jeden z tych, których nie zdążyli jeszcze odwiedzić. Niestety, strażnik najpierw zamknął prowadzące na zewnątrz drzwi, a potem z pochodnią w ręku skierował się właśnie w jej stronę.
- Złodzieje zatraceni. Śmiecie ulicy. Kraść się zachciało, eee? – był coraz bliżej młodej urwiski, która niewiele myśląc przecisnęła się między pionowymi stalowymi prętami. Była bardzo szczupła, więc samo wejście nie stanowiło najmniejszego problemu, a z wnętrza spowitej mrokiem klatki nie docierały żadne dźwięki świadczące o tym by była ona zamieszkana. – Kraść na mojej warcie! Niedoczekanie wasze! Wyłaźcie bo i tak was znajdę, a wtedy poucinam wam te złodziejskie pazury.
Z każdym krokiem mężczyzny światło pochodni powoli wdzierało się do kryjówki wystraszonej dziewczynki, która zaczęła ostrożnie przemieszczać się w głąb klatki. Chciała krzyknąć, ale to samo coś co pociągnęło ją do tyłu zakryło jej też usta. Próbowała się wyrwać, ale żelazny uścisk, w jakim się znalazła blokował wszystkie ruchy. Nieznane coś przewróciło ją na ziemię i zamarło, a przyciśnięta do podłoża dziewczynka nie mogła zrobić nic innego poza wsłuchiwaniem się w niepokojąco szybki rytm serca tego czegoś.
Wąsaty strażnik dotarł do końca pomieszczenia. Oświetlił celę Wilka i nie zdziwił się, gdy zobaczył, jak bestia śpi na ziemi w najodleglejszym kącie klatki, niewzruszona całym tym hałasem. Człekokształtny potwór zawsze był jakiś dziwny i grubas nieraz myślał, że będą z tego kłopoty, ale teraz potwór spał spokojnie a on miał co innego na głowie. Jeżeli szybko nie złapie tych gówniarzy, będzie musiał wołać do pomocy innych strażników. Ci na pewno nie zapomną donieść o wszystkim komendantowi, a jeżeli komendant dowie się, że wykiwała go banda ulicznych niedorostków to już na drugi dzień dostanie przydział do jednego z garnizonów „granicy światów”.
- Wyłazić!! Wyjdźcie sami to puszczę was wolno. Słyszycie? Puszczam was wol… - uderzony w tył głowy grubas runął na ziemię nie dokończywszy zdania.
- Suvi! Wito! szybko, uciekamy – piegowaty odrzucił stalową tykwę, która z brzękiem potoczyła się po kamiennej posadzce – szybko zanim ta gruba świnia się ocknie
- Ogon, tu jestem.
- A gdzie Suvi?
- Nie wiem, byłem sam
- Suvi!!! Suvi!!!
Uchwyt najpierw zelżał, a zaraz potem zupełnie ustąpił. Przerażona dziewczynka wystrzeliła do przodu pośpiesznie wydostając się ze znowu spowitej ciemnością klatki.
- Suvi, tu jesteś, szybko musimy uciekać… Suvi? Co ci jest? Otrząśnij się, spadamy – dziewczyna nie odpowiadała, ale też nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Sama rzuciła się do wyjścia nie oglądając się nawet na przyjaciół – Wito znalazłeś?
- Klucz tak, ale nadal szukam sakiewki.
- Daj spokój, nie mamy czasu, idziemy. Suvi! Przestań kopać te drzwi, mamy klucz.
Po kilkunastu minutach byli już w swojej kryjówce. Dwójka upojonych zwycięstwem chłopców i jedna śmiertelnie przerażona dziewczynka.
_________________________________________
Kapłanki zostały przyjęte uprzejmiej, niż można się było tego spodziewać. Mimo późnego wieczoru na miejsce zwyczajowej strawy i schronienia przygotowano sutą ucztę, a przybyłych gości powitał sam książę Lotar z małżonką Rasmą. Po wymianie formalnych grzeczności rozmowa toczona przy dużym zdobionym stole znajdującym się w obszernej pałacowej Sali, przybrała nieco mniej zobowiązujący ton.
Zaspokoiwszy pierwszy głód, Arie przyjrzała się otoczeniu. Książę musiał być bitnym władcą bowiem niemal każdy fragment ściany zajmował różnej maści oręż. Od lśniących mieczy o kunsztownie wykonanych rękojeściach po szeroki topory z zatartymi, ale wciąż jeszcze widocznymi śladami krwi. Liczne trofea w postaci zawieszonych tu i ówdzie łbów zwierząt i potworów świadczyły ponad to, zamiłowaniu do myślistwa.
Uwagę dziewczyny przykuł właśnie ogromnych rozmiarów obraz bitewny. Zastępy uzbrojonych jedynie w prymitywną broń barbarzyńców szturmowały wysoki kamienny mur obsadzony ledwie garstką niwińskich rycerzy. Choć nigdy nie widziała go na własne oczy, młoda kapłanka wiedziała, że to co widzi na obrazie to Granica Światów.
Znała geografię i historię Niwii, dlatego wiedziała, że Ortos jest jednym z najdalej wysuniętych na południe skupisk ludzkich. Dalej za kilkutysięcznym miastem znajdowały się już tylko nieliczne wsie i gęste lasy ciągnące się aż do Granicy Światów. Tak ludzie zwykli nazywać długi mur, który wyznaczał południową granicę Niwii. Mająca swój początek na piaszczystych plażach Morza Wschodnich Wiatrów kamienna bariera, biegła prosto na zachód by po kilkunastu dniach konnej podróży dotrzeć do stromych zboczy Niezmierzonej Wody zwanej też Oceanem Matki. Wysoka na trzech mężczyzn ściana kamienia stanowiła doskonałą obronę przed najazdami niecywilizowanych pogan. Wprawdzie budowa kosztowała życie tysięcy niewolników i dostarczyła zajęcia aż trzem pokoleniom Niwińskich władców, ale z perspektywy czasu warto było poświęcić tak kolosalne środki by zabezpieczyć kraj przed regularnymi rajdami barbarzyńskich hord. Przynajmniej tak ujmowała to Joesma, nauczycielka historii. Z rozmyślań wyrwał ją fragment rozmowy, dotyczący tego o czym myślała
- Jakieś istotne wieści z Granicy Światów? – pytanie Suno skierowane było bezpośrednio do księcia.
- Dobrze, że czcigodna dukte raczy o to spytać. Wysyłałem już w tej sprawie dwóch posłańców do stolicy, ale jak dotąd nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Na przestrzeni ostatnich sześciu miesięcy żaden z garnizonów nie zaobserwował jakiejkolwiek działalności ze strony południowców.
- To chyba dobra wiadomość.
- Nie dukte. To nie może być nic dobrego. Barbarzyńcy z niezrozumiałym dla mnie uporem od zawsze próbowali przedostać się przez barierę. Mimo wszystkich klęsk, nadal starają się sforsować mur. To cisza przed burzą. Obawiam się, że możemy tu mieć kolejny najazd Versusa. Proszę cię pani byś gdy wrócisz do stolicy pomówiła o tym z królem. Mogę się mylić, ale lepiej by przysłano nam posiłki.
- Najazd Versusa? – ciekawie zapytała Arie – mówisz panie o tym barbarzyńskim wodzu, który zdołał zebrać pod swoim przywództwem większość plemion południa i który przez kilka lat łupił Niwię? O jedynym barbarzyńcy, który zdołał zająć Amun już po ukończeniu budowy Granicy Światów. Myślisz książę, że to może się powtórzyć?
- Obym się mylił, młoda neve, obym się mylił. Cesarska armia jest teraz związana wojną z Suburem. Gdyby faktycznie pojawił się nowy Versus, moi żołnierze zostali by zwyczajnie zmiażdżeni liczebnością tych dzikusów, a pozbawione fortyfikacji obronnych centrum kraju stanowiło by dla barbarzyńców łatwy łup. Potrzebuję co najmniej trzech kontyngentów piechoty…
____________________________
- Dosyć już książę – krótko ucięła starsza kapłanka, a Arie z zaskoczeniem zauważyła, że nieco zbyt ostra jak na jej gust wypowiedź dukte w żaden sposób nie uraziła księcia Lotara. Wojenny pan, który stoi na straży południowej części Niwii i który jak dowiedziała się kupując wino w karczmie, rządzi Ortos twardą ręką, często korzystając przy tej okazji z areny, w kontaktach z kapłanką jest nieomal potulny – Nie potrzebuję szczegółów militarnych. Rozumiem wagę sytuacji i z pewnością osobiście porozmawiam w tej sprawie z generałami cesarza.
- Będę wdzięczny czcigodna dukte. Zanim udamy się na spoczynek czy zechcesz pani skosztować ortońskiego wina?
- Nie książę Lotarze. Powinieneś wiedzieć panie, że kapłanki Asjante nie piją alkoholu w żadnej postaci. Dobranoc książę. Arie, idziemy.
Dziewczyna posłusznie udała się za Suno, zastanawiając się jak ostatnie słowa przełożonej mają się do dwóch bukłaków wina, które zgodnie z rozkazem dostarczyła uprzednio do sypialni starszej kapłanki.
____________________________________
Wilk spał. Kolejna noc przynosiła kolejne sny. Znów te same głosy i te same obrazy oglądane każdej nocy od nowa. Wciąż od nowa. Straszne sny. Bestia pamiętała - to już było. Nocne sny były tylko wspomnieniem tego co kiedyś rozegrało się w pełnym blasku słońca. Nie tu, nie na arenie. Koszmary wydarzyły się na długo przedtem. W innym miejscu, wśród innych ludzi. Nie, nie ludzi – ludzkich trupów.
Krew na pazurach i smak krwi w pysku. Smak gorącej słodkiej krwi. Ludzkiej krwi.
- Potwór!! – krzyczy chłopiec – Mamo! Potwór!!!
Krzyczy tylko przez chwilę. Tylko krótki moment, po którym jest tylko smak krwi i widok zmasakrowanego ciała dziecka.
Ciał jest więcej. Mężczyźni i kobiety. Staruszkowie i dzieci. Są też fragmenty, oddzielne kawałki. Odcięta głowa patrzy na niego z wyrazem bezbrzeżnego niezrozumienia.
- Litości!! – kobieta płacząc zasłania nowonarodzone dziecko – Litości!!
Nie ma litości. Nie ma też nienawiści. Jest tylko pragnienie. Tylko rządza odszukania tego czego szuka. Musi to znaleźć. Znalazł to już wiele razy i musi znaleźć tego więcej.
- Aaaa! Puść mnie!!! Puść!! – dziecko panicznie wyrywa się z rąk bestii – Boli!!! Puść!!
Znalazł. Czuje to. Znalazł a mimo to nadal musi szukać. Więcej i więcej.
Znowu krew i znowu stos trupów. Rozszarpani i okaleczeni ludzie leżą w trawie. Leżą w błocie i leżą na piasku. Wszędzie trupy i krew.
- Zginiesz bestio – przemawia zakuty w stal rycerz z czerwonym płaszczem na ramieniu – Zginiesz w imię Asjante!
Potem ten sam rycerz próbuje włożyć własne flaki z powrotem do brzucha.
Bestia pamięta. Sny nie pozwalają zapomnieć. Te same sny każdej nocy. Te same koszmary.
Zbudził go dźwięk trąb.
_______________________________
Dźwięk trąb zapowiedział rozpoczęcie uroczystości poświęcenia areny.
- Chwała Wielkiej Matce Asjante – donośnym głosem zaczęła przemawiać znajdująca się na książęcym balkonie dukte Suno – chwała Władczyni Życia i Rodzicielce Dusz. Dziś na arenie przelana zostanie krew barbarzyńców, dzieci Fuma, boga ojca wszystkich niewolników. Niech ta krew przebłaga Asjante by sądy areny nadal odróżniały niewinnych od winnych i prawych od niegodziwców. Ku chwale Asjante niech się rozpocznie.
- Dajesz życie duszy. Pozwól żyć ciału – zgodnie dopowiedział tłum.
Na arenie pojawili się pierwsi specjalnie na tą okazję sprowadzeni barbarzyńcy. Kilku odzianych w zwierzęce skóry i uzbrojonych w prymitywne dzidy zarośniętych mężczyzn. Przeciwko nim wypuszczono forona. Czterorogi łeb masywnego bawoła w kilka chwil zmasakrował wszystkich dzikusów. Publiczność szalała.
- To jeden z moich ulubionych okazów – książę z entuzjazmem opowiadał kapłankom o więzionych w arenie potworach – podobno barbarzyńcy potrafią takie oswajać i jeździć na nich jak na koniu. Ja w to nie wierzę. Widziałaś czcigodna jak to zwierze kipi agresją? Prawdziwy potwór.
Arie mogła po raz pierwszy zobaczyć jak w praktyce wygląda niwińska sprawiedliwość, o której uczyła się jeszcze jako adeptka. Wprawdzie dzisiejsi skazani nie mieli najmniejszej szansy na przeżycie, ale mechanizm pozostawał ten sam. Na człowieka, który popełnił poważne przestępstwo czekały zawsze złaknione krwi piaski areny. Im gorsza zbrodnia, tym z niebezpieczniejszą bestią przychodziło mu się zmierzyć. Jeżeli oskarżony ginął, co zdarzało się nad wyraz często, uznawano go wtedy za niegodnego w oczach Asjante. Jeżeli komuś udawało się przeżyć zwracano mu wolność, wypalając jednocześnie na czole piętno areny. Tak by każdy kto napotka takiego człowieka wiedział z kim ma do czynienia. Nigdy też nie dawano drugiej szansy. Następne złamanie prawa oznaczało pewną śmierć.
Kolejni barbarzyńcy ginęli pod zębami i pazurami kolejnych bestii. Młoda kapłanka przyglądała się rzezi z mieszaniną fascynacji i obrzydzenia na twarzy. Starsza pozostawała niewzruszona, cierpliwie oczekując zakończenia ceremoniału. Książę Lotar wciąż namiętnie prawił o swoich potworach niewzruszony faktem, że nikt go nie słucha. Regularnie powtarzał też, że najlepsze zostawił na koniec.
Przed ostatnią walką głos zabrał obwieszczający.
- Przyszła wreszcie pora na ostatnią walkę dzisiejszej uroczystości! Oto najprawdziwszy wódz barbarzyńskiej hordy – oczy publiczności powędrowały do wypchniętego na piasek potężnie zbudowanego rudobrodego mężczyznę. Poza brodą reszta głowy pozostawała zupełnie łysa, przez co doskonale widoczne stawały się dwie pionowe blizny przecinające oko wojownika. To, że był wojownikiem nie podlegało choćby słowu dyskusji. Było coś takiego w postawie tego dzikiego barbarzyńcy, co czyniło by go groźnym nawet gdyby ubrał się w kobiecy strój i założył na głowę wianek kwiatów – Wygląda jak dzika bestia, więc zmierzy się z dziką bestią!
- Wilk!!! – szybko zrozumiał któryś z bystrzejszych widzów.
- Tak. Wasz umiłowany książę daje wam Wilka!
- Wilk!! Wilk!! Wilk!!
- Skąd takie ożywienie wśród tłumu? – zapytała Arie.
- Tylko patrzcie, to będzie dopiero coś – książę zacierał ręce, z podniecenia zapominając o tym jak należy się zwracać do kapłanki Bogini Matki – Bestia, którą zaraz zobaczycie to mój najnowszy nabytek. Prawdziwa maszyna do zabijania.
Najpierw był dźwięk otwieranej kraty i krzyki publiczności. Potem zapadła cisza i kilkaset osób wsłuchiwało się w rytmiczny brzęk łańcucha. Gdy na Arenie pojawił się już Wilk, rozgrzani poprzednimi występami mieszczanie o mało nie zdzierali sobie gardeł.
-WILK! WILK! WILK!
Bestia powoli zbliżała się do środka wysypanego piaskiem kręgu. Gdy od barbarzyńskiego wodza dzieliło ją już tylko kilkanaście kroków, zatrzymała się i uważnym wzrokiem zlustrowała widownię, jak zawsze dłuższą chwilę poświęcając loży książęcej.
W tym samym czasie rudobrody spokojnym wzrokiem mierzył zbliżającego się przeciwnika. Nie bał się. Nie takie monstra kończyły swój podły żywot pod ostrzem jego dwuręcznego topora. W zasadzie jedynym o czym teraz myślał, było poszukiwanie drogi ucieczki. Jak wrócić do klanu i jak zmyć hańbę, która splamiła jego imię w chwili, w której pozwolił by pojmano go żywcem. Jego, wielkiego Vorjusa, wodza Urungotów. Jeszcze przyjdzie czas, gdy role się odwrócą. Ten cherlawy klan ludzi północy zapłaci za krzywdę wyrządzoną Vorjusowi. Zapłaci własną krwią i tyloma łupami ile zdoła unieść.
Gdy bestia zwróciła swój łeb w kierunku barbarzyńcy, ten czekał już w bojowej pozycji z ogromnym toporem wzniesionym nad głową i wolą walki w oczach. Człowiek zaatakował pierwszy licząc na jeden celny cios przesądzający o jego zwycięstwie. Trafił dokładnie tam gdzie zamierzał, tyle tylko, że wilkopodobnego stwora już tam nie było.
- No proszę. Piesek umie walczyć – burknął Vorius poprawiając chwyt topora – No to zawalczmy.
Ostrze świsnęło w powietrzu nim rudobrody skończył wymawiać ostatnie słowo. Chybił lecz od razu wyprowadził kolejne cięcie. Wilk zablokował atak okutym w stal przedramieniem, ale siła uderzenia powaliła go na kolana o mało nie wyłamując ręki. Przed następnym trafieniem uchroniło go szybkie odturlanie się w bok.
Przeciwnik nie był zwykłym przestępcą z jakimi Wilk walczył na co dzień. Był znacznie większy i z pewnością silniejszy, o czym świadczyły potężnie uwydatnione mięśnie rąk i nóg. W przeciwieństwie do większości skazańców potrafił doskonale walczyć i nie truchlał na sam widok potwora z jakim przyszło mu się mierzyć. Dodatkowym problemem był dwuręczny topór, który z rękach barbarzyńcy mógł się wydawać witką do poganiania owiec i stalowe łańcuchy krępujące ruchy bestii.
Witka ponownie wznosiła się w górę i Wilk wykorzystał ten moment by doskoczyć do olbrzyma. Barbarzyńca przygotował się już do przyjęcia impetu bestii, ale ze zdziwieniem stwierdził, że ta zamiast zaatakować przemknęła tylko obok niego i popędziła dalej biegiem zataczając krąg i zatrzymując się w miejscu, z którego ruszyła. Rudobrody zrozumiał dziwny manewr w chwili, w której jego nogi zaczęły zbliżać się do siebie ściskane naprężonymi łańcuchami więżącymi Wilka.
-Sprytnie piesku, sprytnie – mruczał do siebie wódz barbarzyńców – ale nie dość sprytnie.
Mierzone uderzenie topora rozcięło stalowe ogniwa jak gdyby zrobione były z drewna. Oswobodzony Vorius miał już ruszyć naprzeciw bestii, gdy ta odwróciła się i popędziła w kierunku najodleglejszej ściany areny. Nim ktokolwiek zrozumiał w czym rzecz, Wilk był już pod książęcym balkonem. Balkonem, który był zawieszony nad ziemią na wysokości trzech rosłych mężczyzn.
Pozostały fragment łańcucha zwisający z kajdan Wilka był dłuższy. Krzyki oniemiałej do tej pory widowni podniosły się dopiero w chwili, w której bestia wspinała się do góry po owiniętym wokół jednej z kolumn podtrzymującej zadaszenie książęcej loży. Strażnicy zareagowali dopiero na dźwięk okrzyku opanowanego mimo sytuacji księcia.
Na obszernej werandzie prócz książęcej pary znajdowały się też obie kapłanki z trójką noszących czerwone płaszcze przybocznych rycerzy zakonu i czwórką gwardzistów książęcej straży. Jako pierwsze do Wilka doskoczyły dwa z czerwonych płaszczy. Trzeci stanął tuż przed dukte Suno zdecydowany osłaniać ją własną piersią. Ta heroiczna postawa oszczędziła mu losu jaki spotkał jego kompanów. Nie został wyrzucony z balkonu i nie skonał gdy powyginana impetem upadku zbroja porozcinała większość witalnych organów organizmu. Uniknął też rozszarpanego gardła, skręconego karku i ścięcia głowy mieczem wyrwanym innemu strażnikowi, którym to szczęściem nie mógł pochwalić się żaden z czwórki książęcych gwardzistów. Mimo chęci odwetu na rozszalałej bestii, rycerz Asjante stał w miejscu przed własny honor przedkładając życie swej przełożonej przekonany, że potwór zemściwszy się na księciu za swoją niewolę, ucieknie gnany tęsknotą za wolnością.
Mylił się. Wilk ledwie przelotnie spojrzał na pozbawionego broni, acz gotowego do walki księcia, który osłaniał krzyczącą z przerażenia księżną Rasmę. Bestia nie tracąc czasu zwróciła się w kierunku obu kapłanek. Tu wyczerpało się szczęście odważnego rycerza. Nie zdążył zadać choćby jednego ciosu bo płynny ruch uzbrojonych w pazury rąk skręcił mu kark sprawiając, że bezwładne ciało głucho uderzyło o podłogę.
Obserwacja całego zajścia zajęła Arie nie więcej niż trzy oddechy. Wprawdzie rozsądek nakazywał jej ucieczkę a wpajane przez lata poczucie obowiązku kazały walczyć w obronie swej dukte, ale paraliżujący strach i bliskość zagrożenia uniemożliwiały podjęcie jakichkolwiek działań. Dziewczyna poderwała się z miejsca dopiero w chwili, w której ostatni rycerz Bogini Matki padł martwy tuż przed stopami nadal siedzącej na miejscu Suno.
- Stój w imię Asjante bestio! – krzyknęła równocześnie wchodząc między Wilka a dukte i niewielkim nożykiem nacinając sobie skórę prawego nadgarstka.
Spływająca po palcach krew zaczęła już nawet świecić własnym czerwonym światłem, ale Wilk nie miał zamiaru czekać, aż roztrzęsiona kapłanka zdoła przeprowadzić kompletny rytuał. Odepchnął ją na bok tak silnie, że upadając złamała nogę. Poświęcenie kobiety kupiło siwowłosej kapłance dość czasu by zdążyła przeprowadzić rytuał krwi. Dookoła wycelowanej w bestię dłoni wirowały strugi lśniącej czerwienią krwi.
Arie z podziwem przyglądała się ręce dukte. Nigdy jeszcze nie widziała by którakolwiek z jej nauczycielek była w stanie przywołać moc choćby w dziesiątej części równej mocy jaka zostanie zaraz skierowana przeciwko wilkopodobnemu stworowi. Wirująca krew uformuje się zaraz w jeden strumień, który uderzy potwora. Poświęcona przez Asjante krew dukte zaatakuje krew bestii, która przy takiej ilości mocy dosłownie zagotuje się w żyłach przynosząc najstraszniejszą z możliwych śmierci. Łzy Matki.
Strumień czerwonej cieczy trafił w bestię, która nawet nie próbowała się uchylić. Lśniąca krew nadal spływała po ciele Wilka, gdy doskoczył do kapłanki Suno, przewracając ją i przystawiając jej do gardła zakończoną ostrymi pazurami dłoń.
- Rytuał nie zadziałał. Ale jak? Przecież to Łzy Matki – ani spokojna do tej pory dukte ani Arie nie mogły zrozumieć co się właściwie dzieje. Nikt nie mógł przeżyć zaklęcia o takiej sile.
Wilk w odpowiedzi podsunął jej pod oczy przedramię drugiej ręki tak by mogła przyjrzeć się jego tatuażom
- …. ale – leżąca opodal Arie po raz pierwszy zobaczyła jak twarz przełożonej wyraża strach. Więcej nawet. Jej twarz wyrażała nieskrępowane przerażenie - To zakazane. Przecież to…
- Gdzie ona jest? – przerwał jej Wilk. Powiedział to niskim nieprzyjemnym głosem. Głosem człowieka. Zrozumiałym cywilizowanym językiem mieszkańców Niwii – gdzie jest pierwsza córka?
- Nn… nie wiem – pazury bestii zaciskały się na szyi kapłanki tak, że zaczęły z niej cieknąć strużki krwi – naprawdę nie wiem
- Gdzie? – ten sam nieprzyjemny ton głosu i mocniejszy uścisk na gardle
- Tylko aitis to wie. Nikt inny.
- Gdzie znajdę aitis?
- Książę Weker. Spodziewa się dziecka – kapłance brakło tchu - Za trzy miesiące. Aitis tam będzie. Musi być.
- Wiesz co znaczą moje tatuaże? – Wilk ponownie pokazał czarne wzory zdobiące jego ręce. Przerażona kapłanka przytaknęła głową – Teraz wiem to i ja.
Zaokrąglone szpony zacisnęły się miażdżąc gardło starej kobiety i pozbawiając jej ciało iskry życia jaką ofiarowała jej Bogini Asjante.
Wilk spojrzał w kierunku Arie, ale w wejściu do książęcej loży pojawili się wreszcie uzbrojeni rycerze w czerwonych płaszczach. Było ich zbyt wielu. Bestia wyskoczyła z podwyższonego balkonu prosto w tłum uciekających z widowni ludzi. Arena przestała już być mu potrzebna.
Jak wypada fabuła? Oczywiście to dopiero początek i wszystko się dopiero wyjaśni, ale jak się sprawuje do tej pory?
-Wilk! Wilk! Wilk!
Dwóch złapanych na gorącym uczynku braci złodziei dobrze wiedziało co ich czeka. Szczerze żałowali, że nie urodzili się w Suburze. Tam prawo stanowiło jasno. Oko za oko, ząb za ząb. Któryś z rzędu władca wpadł nawet na pomysł, że kradzież za kradzież to trochę zbyt banalne podejście, więc w tym wypadku pozwolił sobie na małe odejście od reguły. Utrata jednej dłoni, standardowa kara spotykająca nieuważnego suburskiego złodzieja, to zaiste piękna perspektywa w porównaniu z przyszłością jaka czekała Jurgena i Gortena. W Ortos, tak jak i w całej Niwii, kara za każde poważniejsze przestępstwo mogła być tylko jedna – arena. Nierówna walka o życie na zawsze głodnym krwi piasku pośród rządnego widowiska tłumu prawych obywateli, którzy egzekucje na arenie uznawali za świetny pomysł utrzymywania porządku publicznego, dopóki sami tego porządku nie naruszyli.
- To wszystko twoja wina – kolejny raz zaczął Jurgen, młodszy z braci stojąc pośrodku areny, nerwowo ściskając w dłoni starą włócznię.
- Powtarzasz to od kiedy nas złapali. Weź się lepiej w garść – Gorten, jak to zawsze między nimi było, był tym od myślenia. Uderzył mieczem w tarczę – w końcu mamy broń i jest nas dwóch.
- Przecież to Wilk. Na mieście wszyscy wiedzą, że nikt jeszcze nie wygrał z Wilkiem
-To może od razu poderżnijmy sobie gardła, co? Nikt nie wygrał z tą paskudą bo schwytano ją ledwie trzy tygodnie temu – mówiąc to Gorten cały czas przyglądał się zbliżającej się nieśpiesznie istocie o zdeformowanej twarzy, która rzeczywiście przypominała wilczy pysk. -Robimy tak jak zwykle, zachodzimy go z dwóch stron i ten który będzie z tyłu krzyczy, a ten z przodu atakuje.
-A potem?
-Potem, o co błagaj matkę Asjante, wypalą nam na czole piętno areny i wrócimy do ojca paść owce. Nigdy więcej nie wyciągniemy ręki po cudze i nie wrócimy do miasta, ale będziemy żyć. Dosyć, jest już blisko.
Uwiązana długimi łańcuchami bestia faktycznie znajdowała się już zbyt blisko by mogli w dalszym ciągu pozwalać sobie na pogawędki. Rozeszli się usiłując zajść przeciwnika z obu stron, co nie było trudnym zadaniem. Wilkopodobny potwór zatrzymał się w samym środku wypełnionego piaskiem kręgu, po czym pośpiesznie przeczesał wzrokiem widownię, dłuższą chwilę przyglądając się loży książęcej. Dopiero teraz przyszła kolej by spojrzeć na dwójkę podobnie wyglądających mężczyzn.
-Wilk! Wilk! Wilk! – kochająca rytuały publiczność zdążyła już przywyknąć do powtarzanego za każdym razem zachowania swojego nowego pupila.
Spokojne wejście i spojrzenie na wszystkich zgromadzonych widzów poprzedzające krwawe widowisko brano za objaw szacunku jaki dzika bestia odczuwa przed cywilizacją. Często z uwagi na wygląd i zachowanie porównywano go do wiernego psa, który atakuje tylko na polecenie swego pana. Wilk pojawił się na arenie koło trzech tygodni temu. Jak niosła wieść został dostarczony do miasta przez nikomu nie znanego czarnoskórego handlarza zwierząt z południa, który kazał się zwać Nigrem. Niektórzy słyszeli też jak ów Nigro przepijając zarobione w ten sposób pieniądze w jednej z najgorszych ortońskich tawern opowiadał historię pojmania bestii. Złapał ją daleko za Granicą Światów. Ponoć stracił wtedy pięciu ludzi a pozostały tuzin szczęściem tylko schwytał potwora, który nocą napadł na ich wędrowny obóz.
Chodziły też inne mniej wiarygodne plotki na temat pochodzenia Wilka, ale w tej chwili wszyscy bardziej zastanawiali się nad sposobem, w jaki zginie dzisiejszych dwóch nieszczęśników. Mężczyźni bez problemu otoczyli bestię, stojącą nieruchomo pomiędzy nimi frontem do tego dzierżącego włócznię.
-AAAArrr!!! - krzyk rozległ się nagle tuż zza pleców Wilka, który o dziwo nie odwrócił się, tylko wyrwał do przodu błyskawicznie doskakując do szarżującego z przodu Jurgena. Ten ostatni, zaskoczony biegiem wydarzeń, nie zdążył nawet wyhamować umówionego ataku. Bestia dopadła do niego zwinnie unikając nieporadnej próby zadania w pełnym biegu celnego ciosu, po czym potężnym chwytem jednej tylko dłoni zmiażdżyła gardło młodszego złodzieja.
Wszystko to stało się zanim uzbrojony w miecz i tarczę człowiek zorientował się co się w ogóle dzieje. Zanim zdążył zareagować, Wilk owinął szyję martwego już skazańca jednym z więżących go łańcuchów, po czym silnie pociągnął z obu stron a ścięta w ten sposób głowa Jurgena odskoczyła w powietrze ciągnąc za sobą strugę czerwonej posoki.
-Wilk! Wilk! Wilk! – zmieszało się z głosem Gortena krzyczącym – Jurgen!!!
Ogarnięty wściekłością złodziej spojrzał w oczy mordercy swego brata. Ujrzał w nich tylko obojętność. Ujrzał też lecącą ku niemu włócznię. Widział ją jedynie przez mgnienie oka, przez moment tak krótki, że nie zdążył nawet zrozumieć co widzi. Potem nie widział już zupełnie nic. Nie mógł nic zobaczyć z długą na trzy łokcie włócznią wbitą w czoło, z którego teraz obficie lała się krew. Dużo krwi.
-Wilk! Wilk! Wilk!!!
__________________________
- Dotrzemy na miejsce jeszcze przed zmierzchem – słowa te przerwały ciszę jaka panowała wśród orszaku blisko dwóch tuzinów konnych postaci. Większość z nich stanowili zbrojni odziani w krwiście czerwone płaszcze i lśniące od promieni zachodzącego słońca kolczugi. Większość, ale nie wszyscy. Wśród oddziału młodych podobnych do siebie rycerzy podróżowały też dwie kobiety. Dwie kapłanki Pierwszej Matki, bogini Asjante. Tej, która obdarzyła duszą wszystkich ludzi. To właśnie jedna z nich, starsza, siwowłosa już kobieta wypowiedziała podziękowanie dla bogini. - dzięki ci za łaskę pani Asjante.
Słowa te wyrwały z zamyślenia drugą kobietę. Choć właściwie należałoby powiedzieć dziewczynę, bo ta nie mogła sobie liczyć więcej niż dwadzieścia kilka wiosen. Ruchem głowy odrzuciła z czoła kosmyk długich jasnych włosów, po czym pośpiesznie dokończyła formułę.
- Dajesz życie duszy, pozwól żyć ciału – po czym jej przenikliwie zielone oczy skierowały się na towarzyszkę – czcigodna dukte Suno, czy te mury na horyzoncie to już Ortos?
Starsza kapłanka jedynie przytaknęła, zajęta szukaniem czegoś w zakamarkach prostej czerwonej sukni. Kolorze zarezerwowanym dla wiernych sług bogini Asjante. Czerwone szaty i czerwone pasy skóry nad oczami. Symbole kapłaństwa.
Przeorane zmarszczkami czoło siwowłosej zdobiły aż trzy poziome tatuaże, brakowało jeszcze dwóch, a wszyscy tytułowali by ją mianem aitis. Była by opiekunką Pierwszej Córki Bogini Matki, najwyższą kapłanką Asjante.
Młodsza mogła pochwalić się tylko jedną grubą na dwa palce kreską przecinającą czoło centralnie na szerokości nosa. Była neve, kandydatką na kapłankę. Dziewczyną, którą po wielu latach nauk przekazano pod opiekę dukte, by przed ostatecznym zaprzysiężeniem nauczyła się co w praktyce oznacza bycie sługą Asjante.
- Trzymaj – siwowłosa wreszcie odnalazła niewielki mieszek, z którego odliczyła młodszej kilka srebrnych monet – weź dwóch mężczyzn i jedź do najlepszej tawerny w mieście. Kup dwie butelki najlepszego wina jakie uda ci się dostać. Potem wracaj do pałacu i czekaj na mnie.
- Ale… przecież… - kapłanki nie mogły pić alkoholu, nieważne zwykła neve czy też sama aitis. Była to jedna z nauk Pierwszej Córki wpajana dziewczynie już od najmłodszych lat życia.
- Taaaak?
- Nic szlachetna dukte – lata dyscypliny nauczyły ją, że polecenia starszych kapłanek należy wykonywać bez cienia wahania – czy to wszystko?
- Tak. Jedź już.
Odjechała wraz z dwójką przypadkowo dobranych rycerzy. Mijał właśnie drugi tydzień od kiedy po raz pierwszy znalazła się poza murami świątyni Kashimada, miejsca gdzie dzieciństwo spędzała każda kapłanka Bogini Matki. Wprawdzie pierwszy szok spowodowany ogromem i różnorodnością zewnętrznego świata miała już za sobą, ale nadal ciekawiło ją wszystko dookoła, dlatego też żywo przyglądała się rosnącym w oczach miejskim murom.
- Chwała Bogini Matce – krzyknął rudy dziesiętnik, gdy tylko zauważył odzianą w czerwień kobietę – Witaj pani.
- Dajesz życie duszy, pozwól żyć ciału. Jestem neve Arie, adeptka podróżująca z dukte Suno. Przybywamy by przeprowadzić rytuały podczas święta areny. Dukte nadjedzie najdalej za godzinę. Poślij kogoś by poinformował księcia o naszym wcześniejszym przybyciu
- Tak jest pani! – ryknął w odpowiedzi mężczyzna, po czym przywołał jednego z podwładnych – Roster, pędź do pałacu i powiedz komu trzeba, że przybyły kapłanki. Biegniesz!
- Jeszcze jedno, powiedz mi dobry człowieku, gdzie w tym mieście znajdę jakąś porządną karczmę?
__________________________________
Gruby strażnik o czarnych wąsach wyłonił się z bocznego wejścia areny. Odszedłszy kilka kroków zsunął portki i z cicha pogwizdując zajął się nawilżaniem kamiennej ściany. Noc była ciemna, więc nie zauważył jak trzy niewielkich rozmiarów postacie oderwały się od bryły jednego z otaczających arenę budynków. Cienie szybko wślizgnęły się do nie zamkniętych przez gonionego potrzebą strażnika drzwi.
- Udało się, grubas nawet nie przestał sikać. Co teraz?
- A po cośmy tu przychodzili? Idziemy zobaczyć potwory.
- Tak, tak! Chcę zobaczyć Wilka!
Entuzjastyczny, choć stłumiony z uwagi na okoliczności okrzyk, należał do kilkuletniej czarnowłosej dziewczynki. Skradała się teraz za plecami dwóch rówieśników, którzy z wprawą właściwą wszystkim wychowanym na ulicy dzieciom poruszały się w mroku lepiej niż niejeden kot. Dotarli do końca korytarza i prowadzący ich piegowaty chłopiec dał im znak by zaczekali a sam poszedł dalej. Po chwili wrócił.
- Idziemy, nikogo nie ma, grubas musi być sam.
- Widziałeś już jakiegoś potwora?
- Sami zobaczycie, tylko po cichu.
Strażnikowi najwyraźniej nie śpieszyło się z powrotem i podekscytowane dzieci mogły spokojnie przyglądać się śpiącym w klatkach, spętanych łańcuchami bestiom.
- Łaaaał, jakie to ma wielkie rogi – wyszeptał rudy chłopak wskazując palcem podobnego do byka stwora o potężnych rozmiarów torsie i dwóch parach prostych długich jak ludzki łokieć rogach.
- A widzieliście tego? – dziewczynka zapatrzyła się na dużą włochatą małpę o czarnej sierści. Zwierzę twardo spało ułożywszy łeb na jednej z czterech silnie umięśnionych łap.
- Chciałbym mieć takie skrzydła – harpia zwisała głową w dół, ptasimi szponami uczepiona górnych prętów klatki.
- O, a ten chyba już nie żyje – faktycznie, zielonkawy jaszczur o grzbiecie gęsto pokrytym lśniącymi kolcami wydawał się być martwy. Dziewczynka ostrożnie włożyła rękę między kraty starając się go dosięgnąć – chcę taki kolec, zrobię sobie z niego naszyjnik.
- Zostaw go! – reakcja piegusa nie mogła być spóźniona nawet o sekundę. Gdyby odciągnął przyjaciółkę o moment później, pełna trójkątnych zębów paszcza pozbawiła by ją ręki. Hałas jaki wywołał atak przyczajonego jaszczura zbudził wszystkie pozostałe bestie. Zewsząd dobiegały ryki, syki i warknięcia.
Nim mali nocni turyści zdążyli cokolwiek zrobić, z wyjściowego korytarza dobiegł ich dźwięk ciężkich podkutych butów.
- Co jest na łzy bogini matki?! Czego się drzecie, przeklęte pokraki?! Dostałyście żre…. CO?!!! Co tu robicie gówniarze!?!?
Dzieci rozbiegły się nie troszcząc się o składanie wyjaśnień. Wąsacz zasłaniał im wyjście, a jego krzyki na pewno przyciągną tu strażników z pozostałych części areny. Dziewczynka wybrała najciemniejszy kąt pomieszczenia, jeden z tych, których nie zdążyli jeszcze odwiedzić. Niestety, strażnik najpierw zamknął prowadzące na zewnątrz drzwi, a potem z pochodnią w ręku skierował się właśnie w jej stronę.
- Złodzieje zatraceni. Śmiecie ulicy. Kraść się zachciało, eee? – był coraz bliżej młodej urwiski, która niewiele myśląc przecisnęła się między pionowymi stalowymi prętami. Była bardzo szczupła, więc samo wejście nie stanowiło najmniejszego problemu, a z wnętrza spowitej mrokiem klatki nie docierały żadne dźwięki świadczące o tym by była ona zamieszkana. – Kraść na mojej warcie! Niedoczekanie wasze! Wyłaźcie bo i tak was znajdę, a wtedy poucinam wam te złodziejskie pazury.
Z każdym krokiem mężczyzny światło pochodni powoli wdzierało się do kryjówki wystraszonej dziewczynki, która zaczęła ostrożnie przemieszczać się w głąb klatki. Chciała krzyknąć, ale to samo coś co pociągnęło ją do tyłu zakryło jej też usta. Próbowała się wyrwać, ale żelazny uścisk, w jakim się znalazła blokował wszystkie ruchy. Nieznane coś przewróciło ją na ziemię i zamarło, a przyciśnięta do podłoża dziewczynka nie mogła zrobić nic innego poza wsłuchiwaniem się w niepokojąco szybki rytm serca tego czegoś.
Wąsaty strażnik dotarł do końca pomieszczenia. Oświetlił celę Wilka i nie zdziwił się, gdy zobaczył, jak bestia śpi na ziemi w najodleglejszym kącie klatki, niewzruszona całym tym hałasem. Człekokształtny potwór zawsze był jakiś dziwny i grubas nieraz myślał, że będą z tego kłopoty, ale teraz potwór spał spokojnie a on miał co innego na głowie. Jeżeli szybko nie złapie tych gówniarzy, będzie musiał wołać do pomocy innych strażników. Ci na pewno nie zapomną donieść o wszystkim komendantowi, a jeżeli komendant dowie się, że wykiwała go banda ulicznych niedorostków to już na drugi dzień dostanie przydział do jednego z garnizonów „granicy światów”.
- Wyłazić!! Wyjdźcie sami to puszczę was wolno. Słyszycie? Puszczam was wol… - uderzony w tył głowy grubas runął na ziemię nie dokończywszy zdania.
- Suvi! Wito! szybko, uciekamy – piegowaty odrzucił stalową tykwę, która z brzękiem potoczyła się po kamiennej posadzce – szybko zanim ta gruba świnia się ocknie
- Ogon, tu jestem.
- A gdzie Suvi?
- Nie wiem, byłem sam
- Suvi!!! Suvi!!!
Uchwyt najpierw zelżał, a zaraz potem zupełnie ustąpił. Przerażona dziewczynka wystrzeliła do przodu pośpiesznie wydostając się ze znowu spowitej ciemnością klatki.
- Suvi, tu jesteś, szybko musimy uciekać… Suvi? Co ci jest? Otrząśnij się, spadamy – dziewczyna nie odpowiadała, ale też nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Sama rzuciła się do wyjścia nie oglądając się nawet na przyjaciół – Wito znalazłeś?
- Klucz tak, ale nadal szukam sakiewki.
- Daj spokój, nie mamy czasu, idziemy. Suvi! Przestań kopać te drzwi, mamy klucz.
Po kilkunastu minutach byli już w swojej kryjówce. Dwójka upojonych zwycięstwem chłopców i jedna śmiertelnie przerażona dziewczynka.
_________________________________________
Kapłanki zostały przyjęte uprzejmiej, niż można się było tego spodziewać. Mimo późnego wieczoru na miejsce zwyczajowej strawy i schronienia przygotowano sutą ucztę, a przybyłych gości powitał sam książę Lotar z małżonką Rasmą. Po wymianie formalnych grzeczności rozmowa toczona przy dużym zdobionym stole znajdującym się w obszernej pałacowej Sali, przybrała nieco mniej zobowiązujący ton.
Zaspokoiwszy pierwszy głód, Arie przyjrzała się otoczeniu. Książę musiał być bitnym władcą bowiem niemal każdy fragment ściany zajmował różnej maści oręż. Od lśniących mieczy o kunsztownie wykonanych rękojeściach po szeroki topory z zatartymi, ale wciąż jeszcze widocznymi śladami krwi. Liczne trofea w postaci zawieszonych tu i ówdzie łbów zwierząt i potworów świadczyły ponad to, zamiłowaniu do myślistwa.
Uwagę dziewczyny przykuł właśnie ogromnych rozmiarów obraz bitewny. Zastępy uzbrojonych jedynie w prymitywną broń barbarzyńców szturmowały wysoki kamienny mur obsadzony ledwie garstką niwińskich rycerzy. Choć nigdy nie widziała go na własne oczy, młoda kapłanka wiedziała, że to co widzi na obrazie to Granica Światów.
Znała geografię i historię Niwii, dlatego wiedziała, że Ortos jest jednym z najdalej wysuniętych na południe skupisk ludzkich. Dalej za kilkutysięcznym miastem znajdowały się już tylko nieliczne wsie i gęste lasy ciągnące się aż do Granicy Światów. Tak ludzie zwykli nazywać długi mur, który wyznaczał południową granicę Niwii. Mająca swój początek na piaszczystych plażach Morza Wschodnich Wiatrów kamienna bariera, biegła prosto na zachód by po kilkunastu dniach konnej podróży dotrzeć do stromych zboczy Niezmierzonej Wody zwanej też Oceanem Matki. Wysoka na trzech mężczyzn ściana kamienia stanowiła doskonałą obronę przed najazdami niecywilizowanych pogan. Wprawdzie budowa kosztowała życie tysięcy niewolników i dostarczyła zajęcia aż trzem pokoleniom Niwińskich władców, ale z perspektywy czasu warto było poświęcić tak kolosalne środki by zabezpieczyć kraj przed regularnymi rajdami barbarzyńskich hord. Przynajmniej tak ujmowała to Joesma, nauczycielka historii. Z rozmyślań wyrwał ją fragment rozmowy, dotyczący tego o czym myślała
- Jakieś istotne wieści z Granicy Światów? – pytanie Suno skierowane było bezpośrednio do księcia.
- Dobrze, że czcigodna dukte raczy o to spytać. Wysyłałem już w tej sprawie dwóch posłańców do stolicy, ale jak dotąd nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Na przestrzeni ostatnich sześciu miesięcy żaden z garnizonów nie zaobserwował jakiejkolwiek działalności ze strony południowców.
- To chyba dobra wiadomość.
- Nie dukte. To nie może być nic dobrego. Barbarzyńcy z niezrozumiałym dla mnie uporem od zawsze próbowali przedostać się przez barierę. Mimo wszystkich klęsk, nadal starają się sforsować mur. To cisza przed burzą. Obawiam się, że możemy tu mieć kolejny najazd Versusa. Proszę cię pani byś gdy wrócisz do stolicy pomówiła o tym z królem. Mogę się mylić, ale lepiej by przysłano nam posiłki.
- Najazd Versusa? – ciekawie zapytała Arie – mówisz panie o tym barbarzyńskim wodzu, który zdołał zebrać pod swoim przywództwem większość plemion południa i który przez kilka lat łupił Niwię? O jedynym barbarzyńcy, który zdołał zająć Amun już po ukończeniu budowy Granicy Światów. Myślisz książę, że to może się powtórzyć?
- Obym się mylił, młoda neve, obym się mylił. Cesarska armia jest teraz związana wojną z Suburem. Gdyby faktycznie pojawił się nowy Versus, moi żołnierze zostali by zwyczajnie zmiażdżeni liczebnością tych dzikusów, a pozbawione fortyfikacji obronnych centrum kraju stanowiło by dla barbarzyńców łatwy łup. Potrzebuję co najmniej trzech kontyngentów piechoty…
____________________________
- Dosyć już książę – krótko ucięła starsza kapłanka, a Arie z zaskoczeniem zauważyła, że nieco zbyt ostra jak na jej gust wypowiedź dukte w żaden sposób nie uraziła księcia Lotara. Wojenny pan, który stoi na straży południowej części Niwii i który jak dowiedziała się kupując wino w karczmie, rządzi Ortos twardą ręką, często korzystając przy tej okazji z areny, w kontaktach z kapłanką jest nieomal potulny – Nie potrzebuję szczegółów militarnych. Rozumiem wagę sytuacji i z pewnością osobiście porozmawiam w tej sprawie z generałami cesarza.
- Będę wdzięczny czcigodna dukte. Zanim udamy się na spoczynek czy zechcesz pani skosztować ortońskiego wina?
- Nie książę Lotarze. Powinieneś wiedzieć panie, że kapłanki Asjante nie piją alkoholu w żadnej postaci. Dobranoc książę. Arie, idziemy.
Dziewczyna posłusznie udała się za Suno, zastanawiając się jak ostatnie słowa przełożonej mają się do dwóch bukłaków wina, które zgodnie z rozkazem dostarczyła uprzednio do sypialni starszej kapłanki.
____________________________________
Wilk spał. Kolejna noc przynosiła kolejne sny. Znów te same głosy i te same obrazy oglądane każdej nocy od nowa. Wciąż od nowa. Straszne sny. Bestia pamiętała - to już było. Nocne sny były tylko wspomnieniem tego co kiedyś rozegrało się w pełnym blasku słońca. Nie tu, nie na arenie. Koszmary wydarzyły się na długo przedtem. W innym miejscu, wśród innych ludzi. Nie, nie ludzi – ludzkich trupów.
Krew na pazurach i smak krwi w pysku. Smak gorącej słodkiej krwi. Ludzkiej krwi.
- Potwór!! – krzyczy chłopiec – Mamo! Potwór!!!
Krzyczy tylko przez chwilę. Tylko krótki moment, po którym jest tylko smak krwi i widok zmasakrowanego ciała dziecka.
Ciał jest więcej. Mężczyźni i kobiety. Staruszkowie i dzieci. Są też fragmenty, oddzielne kawałki. Odcięta głowa patrzy na niego z wyrazem bezbrzeżnego niezrozumienia.
- Litości!! – kobieta płacząc zasłania nowonarodzone dziecko – Litości!!
Nie ma litości. Nie ma też nienawiści. Jest tylko pragnienie. Tylko rządza odszukania tego czego szuka. Musi to znaleźć. Znalazł to już wiele razy i musi znaleźć tego więcej.
- Aaaa! Puść mnie!!! Puść!! – dziecko panicznie wyrywa się z rąk bestii – Boli!!! Puść!!
Znalazł. Czuje to. Znalazł a mimo to nadal musi szukać. Więcej i więcej.
Znowu krew i znowu stos trupów. Rozszarpani i okaleczeni ludzie leżą w trawie. Leżą w błocie i leżą na piasku. Wszędzie trupy i krew.
- Zginiesz bestio – przemawia zakuty w stal rycerz z czerwonym płaszczem na ramieniu – Zginiesz w imię Asjante!
Potem ten sam rycerz próbuje włożyć własne flaki z powrotem do brzucha.
Bestia pamięta. Sny nie pozwalają zapomnieć. Te same sny każdej nocy. Te same koszmary.
Zbudził go dźwięk trąb.
_______________________________
Dźwięk trąb zapowiedział rozpoczęcie uroczystości poświęcenia areny.
- Chwała Wielkiej Matce Asjante – donośnym głosem zaczęła przemawiać znajdująca się na książęcym balkonie dukte Suno – chwała Władczyni Życia i Rodzicielce Dusz. Dziś na arenie przelana zostanie krew barbarzyńców, dzieci Fuma, boga ojca wszystkich niewolników. Niech ta krew przebłaga Asjante by sądy areny nadal odróżniały niewinnych od winnych i prawych od niegodziwców. Ku chwale Asjante niech się rozpocznie.
- Dajesz życie duszy. Pozwól żyć ciału – zgodnie dopowiedział tłum.
Na arenie pojawili się pierwsi specjalnie na tą okazję sprowadzeni barbarzyńcy. Kilku odzianych w zwierzęce skóry i uzbrojonych w prymitywne dzidy zarośniętych mężczyzn. Przeciwko nim wypuszczono forona. Czterorogi łeb masywnego bawoła w kilka chwil zmasakrował wszystkich dzikusów. Publiczność szalała.
- To jeden z moich ulubionych okazów – książę z entuzjazmem opowiadał kapłankom o więzionych w arenie potworach – podobno barbarzyńcy potrafią takie oswajać i jeździć na nich jak na koniu. Ja w to nie wierzę. Widziałaś czcigodna jak to zwierze kipi agresją? Prawdziwy potwór.
Arie mogła po raz pierwszy zobaczyć jak w praktyce wygląda niwińska sprawiedliwość, o której uczyła się jeszcze jako adeptka. Wprawdzie dzisiejsi skazani nie mieli najmniejszej szansy na przeżycie, ale mechanizm pozostawał ten sam. Na człowieka, który popełnił poważne przestępstwo czekały zawsze złaknione krwi piaski areny. Im gorsza zbrodnia, tym z niebezpieczniejszą bestią przychodziło mu się zmierzyć. Jeżeli oskarżony ginął, co zdarzało się nad wyraz często, uznawano go wtedy za niegodnego w oczach Asjante. Jeżeli komuś udawało się przeżyć zwracano mu wolność, wypalając jednocześnie na czole piętno areny. Tak by każdy kto napotka takiego człowieka wiedział z kim ma do czynienia. Nigdy też nie dawano drugiej szansy. Następne złamanie prawa oznaczało pewną śmierć.
Kolejni barbarzyńcy ginęli pod zębami i pazurami kolejnych bestii. Młoda kapłanka przyglądała się rzezi z mieszaniną fascynacji i obrzydzenia na twarzy. Starsza pozostawała niewzruszona, cierpliwie oczekując zakończenia ceremoniału. Książę Lotar wciąż namiętnie prawił o swoich potworach niewzruszony faktem, że nikt go nie słucha. Regularnie powtarzał też, że najlepsze zostawił na koniec.
Przed ostatnią walką głos zabrał obwieszczający.
- Przyszła wreszcie pora na ostatnią walkę dzisiejszej uroczystości! Oto najprawdziwszy wódz barbarzyńskiej hordy – oczy publiczności powędrowały do wypchniętego na piasek potężnie zbudowanego rudobrodego mężczyznę. Poza brodą reszta głowy pozostawała zupełnie łysa, przez co doskonale widoczne stawały się dwie pionowe blizny przecinające oko wojownika. To, że był wojownikiem nie podlegało choćby słowu dyskusji. Było coś takiego w postawie tego dzikiego barbarzyńcy, co czyniło by go groźnym nawet gdyby ubrał się w kobiecy strój i założył na głowę wianek kwiatów – Wygląda jak dzika bestia, więc zmierzy się z dziką bestią!
- Wilk!!! – szybko zrozumiał któryś z bystrzejszych widzów.
- Tak. Wasz umiłowany książę daje wam Wilka!
- Wilk!! Wilk!! Wilk!!
- Skąd takie ożywienie wśród tłumu? – zapytała Arie.
- Tylko patrzcie, to będzie dopiero coś – książę zacierał ręce, z podniecenia zapominając o tym jak należy się zwracać do kapłanki Bogini Matki – Bestia, którą zaraz zobaczycie to mój najnowszy nabytek. Prawdziwa maszyna do zabijania.
Najpierw był dźwięk otwieranej kraty i krzyki publiczności. Potem zapadła cisza i kilkaset osób wsłuchiwało się w rytmiczny brzęk łańcucha. Gdy na Arenie pojawił się już Wilk, rozgrzani poprzednimi występami mieszczanie o mało nie zdzierali sobie gardeł.
-WILK! WILK! WILK!
Bestia powoli zbliżała się do środka wysypanego piaskiem kręgu. Gdy od barbarzyńskiego wodza dzieliło ją już tylko kilkanaście kroków, zatrzymała się i uważnym wzrokiem zlustrowała widownię, jak zawsze dłuższą chwilę poświęcając loży książęcej.
W tym samym czasie rudobrody spokojnym wzrokiem mierzył zbliżającego się przeciwnika. Nie bał się. Nie takie monstra kończyły swój podły żywot pod ostrzem jego dwuręcznego topora. W zasadzie jedynym o czym teraz myślał, było poszukiwanie drogi ucieczki. Jak wrócić do klanu i jak zmyć hańbę, która splamiła jego imię w chwili, w której pozwolił by pojmano go żywcem. Jego, wielkiego Vorjusa, wodza Urungotów. Jeszcze przyjdzie czas, gdy role się odwrócą. Ten cherlawy klan ludzi północy zapłaci za krzywdę wyrządzoną Vorjusowi. Zapłaci własną krwią i tyloma łupami ile zdoła unieść.
Gdy bestia zwróciła swój łeb w kierunku barbarzyńcy, ten czekał już w bojowej pozycji z ogromnym toporem wzniesionym nad głową i wolą walki w oczach. Człowiek zaatakował pierwszy licząc na jeden celny cios przesądzający o jego zwycięstwie. Trafił dokładnie tam gdzie zamierzał, tyle tylko, że wilkopodobnego stwora już tam nie było.
- No proszę. Piesek umie walczyć – burknął Vorius poprawiając chwyt topora – No to zawalczmy.
Ostrze świsnęło w powietrzu nim rudobrody skończył wymawiać ostatnie słowo. Chybił lecz od razu wyprowadził kolejne cięcie. Wilk zablokował atak okutym w stal przedramieniem, ale siła uderzenia powaliła go na kolana o mało nie wyłamując ręki. Przed następnym trafieniem uchroniło go szybkie odturlanie się w bok.
Przeciwnik nie był zwykłym przestępcą z jakimi Wilk walczył na co dzień. Był znacznie większy i z pewnością silniejszy, o czym świadczyły potężnie uwydatnione mięśnie rąk i nóg. W przeciwieństwie do większości skazańców potrafił doskonale walczyć i nie truchlał na sam widok potwora z jakim przyszło mu się mierzyć. Dodatkowym problemem był dwuręczny topór, który z rękach barbarzyńcy mógł się wydawać witką do poganiania owiec i stalowe łańcuchy krępujące ruchy bestii.
Witka ponownie wznosiła się w górę i Wilk wykorzystał ten moment by doskoczyć do olbrzyma. Barbarzyńca przygotował się już do przyjęcia impetu bestii, ale ze zdziwieniem stwierdził, że ta zamiast zaatakować przemknęła tylko obok niego i popędziła dalej biegiem zataczając krąg i zatrzymując się w miejscu, z którego ruszyła. Rudobrody zrozumiał dziwny manewr w chwili, w której jego nogi zaczęły zbliżać się do siebie ściskane naprężonymi łańcuchami więżącymi Wilka.
-Sprytnie piesku, sprytnie – mruczał do siebie wódz barbarzyńców – ale nie dość sprytnie.
Mierzone uderzenie topora rozcięło stalowe ogniwa jak gdyby zrobione były z drewna. Oswobodzony Vorius miał już ruszyć naprzeciw bestii, gdy ta odwróciła się i popędziła w kierunku najodleglejszej ściany areny. Nim ktokolwiek zrozumiał w czym rzecz, Wilk był już pod książęcym balkonem. Balkonem, który był zawieszony nad ziemią na wysokości trzech rosłych mężczyzn.
Pozostały fragment łańcucha zwisający z kajdan Wilka był dłuższy. Krzyki oniemiałej do tej pory widowni podniosły się dopiero w chwili, w której bestia wspinała się do góry po owiniętym wokół jednej z kolumn podtrzymującej zadaszenie książęcej loży. Strażnicy zareagowali dopiero na dźwięk okrzyku opanowanego mimo sytuacji księcia.
Na obszernej werandzie prócz książęcej pary znajdowały się też obie kapłanki z trójką noszących czerwone płaszcze przybocznych rycerzy zakonu i czwórką gwardzistów książęcej straży. Jako pierwsze do Wilka doskoczyły dwa z czerwonych płaszczy. Trzeci stanął tuż przed dukte Suno zdecydowany osłaniać ją własną piersią. Ta heroiczna postawa oszczędziła mu losu jaki spotkał jego kompanów. Nie został wyrzucony z balkonu i nie skonał gdy powyginana impetem upadku zbroja porozcinała większość witalnych organów organizmu. Uniknął też rozszarpanego gardła, skręconego karku i ścięcia głowy mieczem wyrwanym innemu strażnikowi, którym to szczęściem nie mógł pochwalić się żaden z czwórki książęcych gwardzistów. Mimo chęci odwetu na rozszalałej bestii, rycerz Asjante stał w miejscu przed własny honor przedkładając życie swej przełożonej przekonany, że potwór zemściwszy się na księciu za swoją niewolę, ucieknie gnany tęsknotą za wolnością.
Mylił się. Wilk ledwie przelotnie spojrzał na pozbawionego broni, acz gotowego do walki księcia, który osłaniał krzyczącą z przerażenia księżną Rasmę. Bestia nie tracąc czasu zwróciła się w kierunku obu kapłanek. Tu wyczerpało się szczęście odważnego rycerza. Nie zdążył zadać choćby jednego ciosu bo płynny ruch uzbrojonych w pazury rąk skręcił mu kark sprawiając, że bezwładne ciało głucho uderzyło o podłogę.
Obserwacja całego zajścia zajęła Arie nie więcej niż trzy oddechy. Wprawdzie rozsądek nakazywał jej ucieczkę a wpajane przez lata poczucie obowiązku kazały walczyć w obronie swej dukte, ale paraliżujący strach i bliskość zagrożenia uniemożliwiały podjęcie jakichkolwiek działań. Dziewczyna poderwała się z miejsca dopiero w chwili, w której ostatni rycerz Bogini Matki padł martwy tuż przed stopami nadal siedzącej na miejscu Suno.
- Stój w imię Asjante bestio! – krzyknęła równocześnie wchodząc między Wilka a dukte i niewielkim nożykiem nacinając sobie skórę prawego nadgarstka.
Spływająca po palcach krew zaczęła już nawet świecić własnym czerwonym światłem, ale Wilk nie miał zamiaru czekać, aż roztrzęsiona kapłanka zdoła przeprowadzić kompletny rytuał. Odepchnął ją na bok tak silnie, że upadając złamała nogę. Poświęcenie kobiety kupiło siwowłosej kapłance dość czasu by zdążyła przeprowadzić rytuał krwi. Dookoła wycelowanej w bestię dłoni wirowały strugi lśniącej czerwienią krwi.
Arie z podziwem przyglądała się ręce dukte. Nigdy jeszcze nie widziała by którakolwiek z jej nauczycielek była w stanie przywołać moc choćby w dziesiątej części równej mocy jaka zostanie zaraz skierowana przeciwko wilkopodobnemu stworowi. Wirująca krew uformuje się zaraz w jeden strumień, który uderzy potwora. Poświęcona przez Asjante krew dukte zaatakuje krew bestii, która przy takiej ilości mocy dosłownie zagotuje się w żyłach przynosząc najstraszniejszą z możliwych śmierci. Łzy Matki.
Strumień czerwonej cieczy trafił w bestię, która nawet nie próbowała się uchylić. Lśniąca krew nadal spływała po ciele Wilka, gdy doskoczył do kapłanki Suno, przewracając ją i przystawiając jej do gardła zakończoną ostrymi pazurami dłoń.
- Rytuał nie zadziałał. Ale jak? Przecież to Łzy Matki – ani spokojna do tej pory dukte ani Arie nie mogły zrozumieć co się właściwie dzieje. Nikt nie mógł przeżyć zaklęcia o takiej sile.
Wilk w odpowiedzi podsunął jej pod oczy przedramię drugiej ręki tak by mogła przyjrzeć się jego tatuażom
- …. ale – leżąca opodal Arie po raz pierwszy zobaczyła jak twarz przełożonej wyraża strach. Więcej nawet. Jej twarz wyrażała nieskrępowane przerażenie - To zakazane. Przecież to…
- Gdzie ona jest? – przerwał jej Wilk. Powiedział to niskim nieprzyjemnym głosem. Głosem człowieka. Zrozumiałym cywilizowanym językiem mieszkańców Niwii – gdzie jest pierwsza córka?
- Nn… nie wiem – pazury bestii zaciskały się na szyi kapłanki tak, że zaczęły z niej cieknąć strużki krwi – naprawdę nie wiem
- Gdzie? – ten sam nieprzyjemny ton głosu i mocniejszy uścisk na gardle
- Tylko aitis to wie. Nikt inny.
- Gdzie znajdę aitis?
- Książę Weker. Spodziewa się dziecka – kapłance brakło tchu - Za trzy miesiące. Aitis tam będzie. Musi być.
- Wiesz co znaczą moje tatuaże? – Wilk ponownie pokazał czarne wzory zdobiące jego ręce. Przerażona kapłanka przytaknęła głową – Teraz wiem to i ja.
Zaokrąglone szpony zacisnęły się miażdżąc gardło starej kobiety i pozbawiając jej ciało iskry życia jaką ofiarowała jej Bogini Asjante.
Wilk spojrzał w kierunku Arie, ale w wejściu do książęcej loży pojawili się wreszcie uzbrojeni rycerze w czerwonych płaszczach. Było ich zbyt wielu. Bestia wyskoczyła z podwyższonego balkonu prosto w tłum uciekających z widowni ludzi. Arena przestała już być mu potrzebna.
Jak wypada fabuła? Oczywiście to dopiero początek i wszystko się dopiero wyjaśni, ale jak się sprawuje do tej pory?
5
To slang młodzieżowy. Nie pasuje tutaj.Blackwolf111 pisze:Na mieście wszyscy wiedzą, że nikt jeszcze nie wygrał z Wilkiem
Albo zgromadzonych, albo widzów, bo zgromadzeni (choćby przymusem) mimowolnie stają się widzami.Blackwolf111 pisze:Spokojne wejście i spojrzenie na wszystkich zgromadzonych widzów poprzedzające krwawe widowisko brano za objaw szacunku jaki dzika bestia odczuwa przed cywilizacją.
[1]Całe zdanie nijak ma się do wykrzykiwanej kwestii, więc od nowego akapitu.Blackwolf111 pisze:-Wilk! Wilk! Wilk! – [1]kochająca rytuały publiczność zdążyła już przywyknąć do [2]powtarzanego za każdym razem zachowania [3]swojego nowego pupila.
[2]Powtarzającego się.
[3]Zbędny zaimek.
Jeżeli Nigro to rasa, nacja czy coś co określa jakąś grupę, odmieniłeś poprawnie. Jeśli jednak imię – masz błąd.Blackwolf111 pisze:kazał się zwać Nigrem. Niektórzy słyszeli też jak ów Nigro
Jedno zdanie a popatrz ile przymiotników i jeszcze przyimek.Blackwolf111 pisze:Bestia dopadła do niego zwinnie unikając nieporadnej próby zadania w pełnym biegu celnego ciosu, po czym potężnym chwytem jednej tylko dłoni zmiażdżyła gardło młodszego złodzieja.
A to całkiem przyzwoity babol.Blackwolf111 pisze:ciszę jaka panowała wśród orszaku blisko dwóch tuzinów konnych postaci.
Krwisto czerwone.Blackwolf111 pisze:krwiście czerwone
Jak na to nie spojrzysz – była kobietą.Blackwolf111 pisze:Choć właściwie należałoby powiedzieć dziewczynę, bo ta nie mogła sobie liczyć więcej niż dwadzieścia kilka wiosen.
Z dwoma przypadkowo dobranymi rycerzami, chyba że któryś z nich był kobietą.Blackwolf111 pisze:Odjechała wraz z dwójką przypadkowo dobranych rycerzy.
Pleonazm. Fortyfikacja jest budowlą obronną.Blackwolf111 pisze:fortyfikacji obronnych
!?Blackwolf111 pisze:rządza
Kolejny pleonazm. Barbarzyńca – dziki, nieokrzesany człowiek.Blackwolf111 pisze:dzikiego barbarzyńcy
Zdanie potworek.Blackwolf111 pisze:Nie został wyrzucony z balkonu i nie skonał gdy powyginana impetem upadku zbroja porozcinała większość witalnych organów organizmu.
Zainteresowałeś mnie. Nawet bardzo. Pierwsza wersja niezbyt przypadła mi do gustu. Jednak to, co wrzuciłeś później, ma widoczny zalążek fabuły i zakrawa na ciekawą opowieść. Przed tobą dużo pracy, jeśli idzie o warsztat, bo błędów jest sporo, ale jeśli idzie o fabułę, to moim zdaniem stoisz na dobrej pozycji. Nie wyszczególniałam wszystkich potknięć ze względu na powtarzalność. Kilka chybionych opisów, jak ten:
kamienna bariera, biegła prosto na zachód by po kilkunastu dniach konnej podróży dotrzeć do stromych zboczy
Sporo pleonazmów, dość często skupiasz opisy wokół kwestii dialogowych i to się rzuca w oczy. W tym miejscu powinno się znajdować tylko coś, co ściśle dotyczy osoby/osób wypowiadających się, cała reszta ma należeć do akcji. Nie zrozumiałam też retrospekcji z przeszłości Wilka - zbyt dużo było tam niedopowiedzeń, ale sam bohater jest niesamowicie intrygujący. Aż chcę wiedzieć o co chodzi.
Hm, jeszcze rytuał krwi (?) kapłanek mało plastyczny, spróbuj to rozbudować, żeby w czytelniku zabiło klina i chciał koniecznie wiedzieć czym ten rodzaj magii jest.
Za to takie zdania, jak to:
Odszedłszy kilka kroków zsunął portki i z cicha pogwizdując zajął się nawilżaniem kamiennej ściany.
robią fajne smaczki w całości.
Pisz, oj pisz dalej. Mimo błędów podobało mi się. Trafiłeś w klimat, który lubię, jednak jeszcze dużo pracy przed tobą.
Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.