"Baśń o Wędrowcu i czarnym kwiecie" [baśń]

1
Baśń o Wędrowcu i czarnym kwiecie
-----------------------------------------Annie Marii

-----Pewnego razu był sobie świat. Świat wisiał w nieskończonym kosmosie i leniwie krążył wokół jednej z miliarda gwiazd w tej okolicy. Po jakimś czasie wykształciło się na nim życie. Mniejsza o to, jak. Po prostu – w bardzo słoneczny dzień, kiedy niebo było cudownie błękitne i najmniejszy podmuch wiatru nie zakłócał bezruchu powierza, powstało sobie i tyle.
-----Znowu minęło trochę nieistotnego dla tej opowieści czasu i życie ewoluowało w człowieka, który zaczął się rozmnażać i zasiedlać świat. Góry rosły, rzeki odnajdywały drogę do morza, lasy zamieniały się w węgiel, a człowiek cierpliwie się rozmnażał i rozprzestrzeniał, w tym odległym zakątku wszechrzeczy.
-----Czas biegł swoim własnym, odwiecznym rytmem. Życie się toczyło. Człowiek zdobywał wciąż nowe tereny i nową wiedzę. Prowadził wojny i zawierał pokoje. Niszczył i budował. Zabijał i rozmnażał się. Nienawidził i kochał. Wciąż kochał i kochał. I ciągle było mu mało.
-----A czas, jak to on - powoli, acz nieubłaganie parł do przodu.
-----Aż pewnego razu, w taki a taki dzień, w wyniku takich a takich okoliczności, w takim a takim miejscu i o takiej a takiej godzinie narodził się chłopiec, o którym będzie ta opowieść. Dla świętego spokoju nazwijmy go po prostu Wędrowcem. Nosił, co prawda, zupełnie inne imię, ale jest ono całkowicie nieistotne.
-----Nić jego historii snuła się wraz z czasem, Wędrowiec dorastał i uczył się świata, najpierw od rodziców, później w szkole i tak dalej, jak to zwykle bywa w takich przypadkach. Jeszcze później, kiedy dojrzał i zaczął być świadomy, uczył się już sam, jako że los różnie karty rozdawał.
-----Wędrowiec był już mężczyzną i szedł przez życie, a Droga przed nim wiła się niemiłosiernie. Na niej spotykał ludzi; dobrych, złych, i tych zupełnie nijakich, a wszyscy oni podążali swoimi ścieżkami. Trafiał do różnych miejsc i tam również poznawał innych tak, jak tylko człowiek może poznać człowieka. W jednym z nich - a było to w czasach, kiedy spotkał już na Drodze wiele osób i przy różnych okazjach zdarzało mu się je odwiedzać - Wędrowiec natknął się na kobietę, zupełnie przypadkowo, bo taka karta akurat wypadła. Nazwijmy ją Stokrotką. Nosiła oczywiście inne imię, ale jest ono zupełnie nieistotne.
-----Minęło trochę odwiecznego czasu. Wędrowiec i Stokrotka szli przez życie razem. Różnie bywało, wiele razy znajdowali się na rozstajach i musieli wybierać, w którą stronę podążyć. Być może nie widzieli drogowskazów, być może nie przejmowali się nimi, a może po prostu czasem gubili Drogę. Dość powiedzieć, że pewnego ponurego i deszczowego dnia, kiedy ich oczom ukazało się kolejne rozwidlenie, nie mogli zadecydować, w którą stronę się udać. Koniec końców każde z nich poszło inną ścieżką. I każde z krwawiącym sercem i rozdartą duszą, bo zdążyli się bardzo pokochać i przyzwyczaić do siebie. Ciężko było im się rozstać.
-----Wędrowiec, ponieważ był już trochę zahartowany, nie poddawał się i uparcie szedł dalej. Droga wiodła go teraz przez ciemny i zimny las, gdzie wciąż panowała noc i nie było innych ludzi ani słońca. Czasem się gubił, czasem odnajdywał. Różnie bywało. Las wydawał się nie mieć końca. Wędrowiec w końcu przesiąkł mrokiem, którym spowita była okolica - mniej się śmiał, poszarzał i szedł teraz ze spuszczoną głową, ledwie powłócząc nogami. Dłonie mu wyraźnie drżały, a kostur, którym się podpierał, coraz częściej wypadał z ręki. Z czasem na Drodze zaczęli pojawiać się ludzie, ale Wędrowiec nie zwracał na nich uwagi. Ze wzrokiem wbitym w ziemię, krok za krokiem, mozolnie parł do przodu. Miał za złe. Miał cholernie za złe losowi, że tak rozdał karty na tamtym rozdrożu. Uważał, że los oszukiwał w grze. Że karty były znaczone. Wędrowiec czuł się zdradzony i opuszczony. Zwątpił w ludzi i przestał wierzyć w magię. I kiedy już niemal stracił wszelką nadzieję i czuł, że ta ołowiana kula, co nieubłaganie i wciąż, wciąż, bez końca rośnie w nim, zaraz rozerwie go na strzępy, wtedy właśnie stało się coś dziwnego.
-----W samym środku ciemnego lasu dostrzegł niewielką polanę. Wydawała się jasno oświetlona słońcem i porośnięta soczystą trawą. Wyglądała jak doskonałe miejsce na odpoczynek, a Wędrowiec był już bardzo zmęczony. Zszedł więc na chwilę z Drogi i rozłożył na trawie. Wokół nie było żywej duszy. Wędrowiec spędził tam jakiś, zupełnie pozbawiony znaczenia czas, wylegując się w pachnącej korzeniami ziemi i zbierając siły do dalszej podróży.
-----Pewnego dnia, przewracając się z boku na bok, po drugiej stronie polany, na jej zielonym tle zobaczył czarną plamkę. Zaciekawiony zerwał się na nogi i podszedł bliżej. Plamka okazała się średniej wielkości kwiatem. Z góry padał na niego, nie wiadomo skąd, pojedynczy promień słońca. Była to jedyna taka roślina na polanie. Oprócz niej zieleniła się tu tylko trawa i ziemia pachniała korzeniami. Wędrowiec potarł brodę, zastanawiając się chwilę. W końcu usiadł po turecku przed kwiatem i zaczął mu się przyglądać. Kielich był cały czarny, łodyga natomiast miała nieco akwamarynowy odcień i była pozbawiona liści. Niestety, płatki były zwinięte i nie można było dostrzec, co znajduje się wewnątrz.
-----Zaintrygowany tym niecodziennym zjawiskiem Wędrowiec siedział i wpatrywał się w kwiat. Powoli zaczynał dostrzegać piękno czarnego kielicha i wyczuwał, że kwiat jest szczególny. Wyjątkowy. Do tego bardzo ładnie pachniał, chociaż jego słodka woń była ledwie wyczuwalna przez zamknięte płatki. Raz nawet nieśmiało musnął je palcami. Były aksamitne i bardzo delikatne w dotyku. Zdawało się, że rozsypią się przy większym nacisku, zabrał więc rękę. Ze zdziwieniem zauważył, że dłoń przestała mu się trząść.
-----Wędrowiec bardzo zapragnął odkryć serce kwiatu. W jednej chwili stało się jego marzeniem i obsesją, żeby zobaczyć, co kryje w sobie niezwykła roślina. Zaczął z nią rozmawiać. Cały dzień przesiedział na trawie ze skrzyżowanymi nogami, cicho mówił i słuchał, co odpowiada kwiat. Kiedy poczuł się zmęczony, odszedł trochę dalej, żeby nie uszkodzić znaleziska. Nie za daleko jednak, żeby mieć je na oku w razie, gdyby coś – cokolwiek – się stało, wierzył bowiem, że wszystko się może zdarzyć. Położył się w pachnącej korzeniami ziemi i zasnął.
-----Gdy obudził się po jakimś czasie, który jest zupełnie nieistotny w tej opowieści, zebrał w dłonie rosę ze źdźbeł trawy wokół i pobiegł do czarnego kwiatu. Ze zdziwieniem odkrył, że płatki jakby trochę – ociupinkę – się rozchyliły, ale wciąż ciężko było dostrzec, co jest w środku. Skropił roślinę rosą, usiadł przed nią i znów zaczęli rozmawiać.
-----Mijały dni. Wędrowiec codziennie podlewał kwiat, który w zamian opowiadał piękne historie. Człowiek co jakiś czas uśmiechał się. Było mu dobrze. Czuł spokój i stopniowo zapominał o tym, co zdarzyło się na Drodze. Jego myśli zaczynały nabierać jasności, a ciemny las wokół zanikał powoli. Z każdym dniem kwiat coraz bardziej otwierał się przed Wędrowcem. Kiedy nachylał się ostrożnie nad rośliną, czuł przytulne ciepło bijące ze środka i wtedy jego myśli również nabierały rumieńców.
-----Po jakimś czasie czarne płatki rozchyliły się na tyle, że można było jednym okiem zajrzeć do środka. Z kielicha biło delikatne, pomarańczowe światło i coś tam majaczyło na samym dole, ale Wędrowiec wciąż nie potrafił stwierdzić, co to jest. Zaczął więc ze zdwojoną mocą pielęgnować roślinę, rozmawiać z nią i donosić wodę. Wszystko było teraz o wiele prostsze, bo myśli miał ciepłe i jasne, las wokół zniknął i jego miejsce zajęła rozległa, zielona równina, a na niebie pojawiło się słońce. Minęło kilka dni i dzięki wysiłkom Wędrowca płatki rozchyliły się na tyle, by wreszcie dostrzec, co znajduje w tak chronionym przez kwiat sercu. Człowiek skropił go resztką rosy, która została na opuszkach palców i z bijącym mocno sercem zajrzał do środka.
-----Zamarł.
-----W kielichu, w jego niedostępnym wnętrzu, znajdowała się kobieta. Miała czarne, aksamitne włosy, zupełnie tego samego koloru, co płatki kwiatu i była najpiękniejszym stworzeniem, jakie Wędrowiec kiedykolwiek spotkał na Drodze. To od niej biło życiodajne ciepło i to ona z nim rozmawiała poprzez kwiat. Człowiek całym sercem zapragnął wydobyć kobietę ze środka i podziękować za to, że rozjaśniła jego myśli i dała mu ciepło, ale płatki wciąż nie były wystarczająco rozchylone. Wstał. Zrobił kilka kroków. Zerwał źdźbło trawy i włożył je do ust, kładąc się na ziemi. Ni stąd ni zowąd zapachniało kasztanami. Wędrowiec wciągnął ten zapach głęboko do płuc i poprzysiągł sobie, że choćby miał spędzić na polanie resztę życia, to wyciągnie kobietę z kwiatu. Będzie go tak długo podlewał, pielęgnował i mówił do niego, aż kobieta wydostanie się na zewnątrz.
-----A wtedy zobaczymy, jakie karty rozda los, pomyślał i zamarzył się, spoglądając na cudownie błękitne niebo, na którym nie było ani jednej chmurki. Bezruchu powietrza nie zakłócał najmniejszy podmuch wiatru, a słońce beztrosko świeciło na Wędrowca, na kwiat i czarnowłosą kobietę zamkniętą w jego sercu, na Drogę, na ludzi i na cały ten świat, wciąż i od zawsze zawieszony w nieskończonym kosmosie i leniwie wirujący wokół własnej osi, po kres odwiecznego czasu, na samym skrawku wszechrzeczy.

Leeds, 11 03 2010
[img]http://pmalacha.files.wordpress.com/2011/06/rr-350-x-22.jpg[/img]
Sleep is a baby-mama of death.

2
Mi to opowiadanie wydaje się być skrzyżowaniem Małego Księcia i Muminków. Wędrowiec i ten zanik poczucia czasu kojarzył mi się z Doliną Muminków i moim kochanym Włóczykijem. Natomiast rozmowy z kwiatem i pielęgnowanie go to element z Małego Księcia. Jako czytelnik mam wrażenie, że jest to opowisć o życiu na Ziemii, opowiedziana przez kogoś z Doliny Muminków. Albo przetłumaczona na język istot, którzy nie rozumieją co to znaczy stanąc przed wątpliwościami, roztsać się z ukochaną osobą i mieć złamane serce, być zmarnowanym przez życie...
Według mnie wyszło dobrze. W sumie szukałam jakiegoś morału na końcu tej opowiastki, ale nic takiego nie znalazłam. Wędrowiec znalazł coś pięknego w okrutnym, ciemnym świecie, co warte jest zaniechania dalszej drogi... Ok, to chyba własnie znalazłam przesłanie:)
Ja jestem na tak. Dla mnie jest to dobrze opowiedziana historia o ludzkim życiu przez korespondenta Muminków:)
Pozdrawiam:)

3
Ha! Dzięki za dobre słowo i porównanie do Muminków :) Włóczykij to moja ulubiona postać z tej kreskówki i może faktycznie podświadomie wykreowałem Wędrowca wzorując się na nim...? W każdym razie - nie było moim zamiarem skopiowanie motywów ani z Muminków, ani z Małego Księcia. Właściwie ta baśń to kawałek autobiografii... Ale nie będę wnikał - żeby nie odzierać opowieści z magii.

Co do morału - pozostawiam takowy do wyszukania. Myślę, ze morałów jest tu więcej niż jeden i każdy może znaleźć coś dla siebie.

Pozdrawiam!
-rr-
[img]http://pmalacha.files.wordpress.com/2011/06/rr-350-x-22.jpg[/img]
Sleep is a baby-mama of death.

4
rootsrat pisze:Droga przed nim wiła się niemiłosiernie.
Jak wąż się wiła i nie był w stanie nią podążać? Może lepiej: w nieskończoność, albo dłużyła się niemiłosiernie.
rootsrat pisze:gdzie wciąż panowała noc i nie było innych ludzi ani słońca.
Skoro panowała wieczna noc, to wzmianka o słońcu jest zbędna.
rootsrat pisze:Las wydawał się nie mieć końca. Wędrowiec w końcu przesiąkł mrokiem,
Powtórzenie, przeszkadza przy czytaniu, jak sobie to zaserwujesz na głos. Kursywą – wiem, że poprawne, ale okropnie tu brzmi. Lepiej – przesiąknął.
rootsrat pisze:wylegując się w pachnącej korzeniami ziemi
Wylegiwać się na pachnącej ziemi, chyba że wykopywał sobie rów i się w nim kładł. Później w tekście robisz taki sam błąd, no oczywiście, jeżeli to nie było zamierzone.


Nie zaczarowałeś mnie tym tekstem. Chciałeś coś przekazać czytelnikowi nie wprost, jednak nie do końca odszyfrowałam ten drugi przekaz. Pewnie dlatego, że już z pierwszym był problem. Jest, hm, niekonkretny. Pomijając powtórzenia, które były celowe (świat, świecie, światem, czas, czasem – ale trochę z nimi zaszalałeś), kłania się „siękoza”. Tyle że to można poprawić. W tym tekście jest inny problem. Siliłeś się na humor, próbowałeś wprowadzić sielskość i lekkość do utworu takimi stwierdzeniami:
rootsrat pisze:Aż pewnego razu, w taki a taki dzień, w wyniku takich a takich okoliczności, w takim a takim miejscu i o takiej a takiej godzinie narodził się chłopiec, o którym będzie ta opowieść.
rootsrat pisze:Nazwijmy ją Stokrotką. Nosiła oczywiście inne imię, ale jest ono zupełnie nieistotne.
a wyszło trochę śmiesznie. Niestety, w moim odczuciu świadczy to jedynie o nieumiejętnym posługiwaniu się środkami stylistycznymi.
Historia niezbyt dobrze pokazuje głębszą treść, a o to chyba ci chodziło. Próbowałeś połączyć zbyt wiele rzeczy naraz. Bajka-nie-bajka, alegoria, moralny przekaz? A może piosenka harcerska?
„Gdzie strumyk płynie z wolna, rozsiewa zioła maj, stokrotka rosła polna, a nad nią szumiał gaj...”
Takie też, chcąc nie chcąc, odniosłam wrażenie w połowie tekstu.
Do tego zakończenie mnie rozczarowało. Nie spodziewałam się fanfar, happy endów, ale 'czegoś'. Czegoś więcej niż tylko uporu.
Całe „życie” bohatera na polanie miało być lekcją, by nie zrywać kwiatu nim nie dojrzeje? Bo wcześniej, że droga, to rozumiem, każdy kroczy swoją, różnie się na niej dzieje. Ale cała polana nie jest dla mnie zrozumiała. Nie wiem, zbyt szybko nie sięgać po uczucie, bo można je zniszczyć? Najpierw pielęgnować, starać się, a nie na łapu-capu? A może chodzi o dojrzewanie głównego bohatera? Wychodzenie z depresji? Wzajemne wsparcie w trudnych chwilach? Hm... za dużo tu niewiadomych. Otwarte zakończenie musi być świadomym wyborem. Jeśli zakończyłeś tak i wiesz, że można to zinterpretować na milion różnych sposobów, to okej, ale jeśli uciąłeś tekst, bo nie było pomysłu na resztę i niech sobie czytelnik 'domyśli' co chce, to błąd.

Uważam, że aby napisać dobrą historię w historii, trzeba umiejętnie posługiwać się słowem. U ciebie wyszło na siłę, nie czyta się gładko.
Spróbuj najpierw napisać obie historie osobno, a potem spleść je w jedno. Może wtedy uda ci się przekazać to, co zamierzałeś, szczególnie, że historia, jak sam napisałeś, jest poniekąd autobiograficzna.
Pozdrawiam
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

5
Przede wszystkim dzięki za wnikliwą analizę tekstu. Dużo dla mnie znaczy.

Muszę powiedzieć, że na prezentowałem ten tekst różnym ludziom - na forach/portalach literackich i "w realu" (celowo w cudzysłowie, bo przecież ludzie na forach też nie są wirtualni ;)) i muszę powiedzieć, że to pierwszy raczej negatywny komentarz. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim podchodzi taki styl pisania i prowadzenia narracji. Osobiście (i obiektywnie w stosunku do siebie) uważam, że nie jest to zły tekst. A co do tego "co autor miał na myśli" - odsyłam z powrotem do szkolnej ławki, bo takie podejście tylko tam ma (względnie) sens. Że sparafrazuję swoją wypowiedź z posta powyżej - tyle interpretacji, ilu czytelników. Zasugerowałaś kilka interpretacji. Zapewniam, że każda jest trafna. Bo Twoja :)

Teraz odniosę się bardziej szczegółowo:
malika pisze:
rootsrat pisze:Droga przed nim wiła się niemiłosiernie.
Jak wąż się wiła i nie był w stanie nią podążać? Może lepiej: w nieskończoność, albo dłużyła się niemiłosiernie.
Moja wersja bardziej mi się podoba. Prawem autora - zostawiam :)
malika pisze:
rootsrat pisze:gdzie wciąż panowała noc i nie było innych ludzi ani słońca.
Skoro panowała wieczna noc, to wzmianka o słońcu jest zbędna.
Słusznie, dzięki za sugestię.
malika pisze:
rootsrat pisze:Las wydawał się nie mieć końca. Wędrowiec w końcu przesiąkł mrokiem,
Powtórzenie, przeszkadza przy czytaniu, jak sobie to zaserwujesz na głos. Kursywą – wiem, że poprawne, ale okropnie tu brzmi. Lepiej – przesiąknął.
Również słusznie, również dzięki. A propo słów kończących się na -ła -ęła etc.-zainteresowałem się kiedyś tym zagadnieniem i dowiedziałem się, że form -ęła używa się w odniesieniu do ludzi (Marta wybuchnęła płaczem), a -ła do wszystkiego innego (Bomba wybuchła dziś rano).
malika pisze:
rootsrat pisze:wylegując się w pachnącej korzeniami ziemi
Wylegiwać się na pachnącej ziemi, chyba że wykopywał sobie rów i się w nim kładł. Później w tekście robisz taki sam błąd, no oczywiście, jeżeli to nie było zamierzone.
Jak najbardziej zamierzone, to najzwyklejsza metafora.

malika pisze:Nie zaczarowałeś mnie tym tekstem. Chciałeś coś przekazać czytelnikowi nie wprost, jednak nie do końca odszyfrowałam ten drugi przekaz. Pewnie dlatego, że już z pierwszym był problem. Jest, hm, niekonkretny. (... ) W tym tekście jest inny problem. Siliłeś się na humor, próbowałeś wprowadzić sielskość i lekkość do utworu takimi stwierdzeniami:
rootsrat pisze:Aż pewnego razu, w taki a taki dzień, w wyniku takich a takich okoliczności, w takim a takim miejscu i o takiej a takiej godzinie narodził się chłopiec, o którym będzie ta opowieść.
rootsrat pisze:Nazwijmy ją Stokrotką. Nosiła oczywiście inne imię, ale jest ono zupełnie nieistotne.
Tutaj pozwolę sobie przerwać cytat. Nie siliłem się na żaden humor. To raczej smutna opowieść, która jednak niesie nadzieję na koniec. Jest oparta w 100% na faktach autentycznych (autobiografia, można rzec - a przynajmniej jej wycinek). I faktycznie Wędrowiec w realu miał kogoś, kogo nazywał Stokrotką.
malika pisze:a wyszło trochę śmiesznie. Niestety, w moim odczuciu świadczy to jedynie o nieumiejętnym posługiwaniu się środkami stylistycznymi.
Nie zgodzę się. Nie sądzę żeby wyszło śmiesznie ani żebym nieudolnie posługiwał się środkami stylistycznymi. Nie uważam się za pisarza, ale też nie jestem grafomanem. Jak pisałem - Twój komentarz jest właściwie pierwszym niepochlebnym (a takie najbardziej sobie cenię, szczególnie, jeśli są konstruktywne, a Twój jest), który ten tekst dostał. Nie uważam Baśni za żadne arcydzieło, ale wydaje mi się, że po prostu nie trafił do Ciebie ten tekst.
malika pisze:Historia niezbyt dobrze pokazuje głębszą treść, a o to chyba ci chodziło. Próbowałeś połączyć zbyt wiele rzeczy naraz. Bajka-nie-bajka, alegoria, moralny przekaz? A może piosenka harcerska?
„Gdzie strumyk płynie z wolna, rozsiewa zioła maj, stokrotka rosła polna, a nad nią szumiał gaj...”
Takie też, chcąc nie chcąc, odniosłam wrażenie w połowie tekstu.
Do tego zakończenie mnie rozczarowało. Nie spodziewałam się fanfar, happy endów, ale 'czegoś'. Czegoś więcej niż tylko uporu.
Całe „życie” bohatera na polanie miało być lekcją, by nie zrywać kwiatu nim nie dojrzeje? Bo wcześniej, że droga, to rozumiem, każdy kroczy swoją, różnie się na niej dzieje. Ale cała polana nie jest dla mnie zrozumiała. Nie wiem, zbyt szybko nie sięgać po uczucie, bo można je zniszczyć? Najpierw pielęgnować, starać się, a nie na łapu-capu? A może chodzi o dojrzewanie głównego bohatera? Wychodzenie z depresji? Wzajemne wsparcie w trudnych chwilach? Hm... za dużo tu niewiadomych. Otwarte zakończenie musi być świadomym wyborem. Jeśli zakończyłeś tak i wiesz, że można to zinterpretować na milion różnych sposobów, to okej, ale jeśli uciąłeś tekst, bo nie było pomysłu na resztę i niech sobie czytelnik 'domyśli' co chce, to błąd.
Otwarte zakończenie jest jak najbardziej świadome. Mnogość interpretacji, które podałaś przemawia tylko na korzyść tego tekstu i jego uniwersalności, jako baśni. Niedopowiedzenia to dobra sprawa, akurat ten tekst absolutnie nie miał być faktograficzną kawą na ławę...
malika pisze:Uważam, że aby napisać dobrą historię w historii, trzeba umiejętnie posługiwać się słowem. U ciebie wyszło na siłę, nie czyta się gładko.
I znów - to pierwsza taka opinia. Dlatego traktuję ją trochę jako "wyjątek od reguły" (z przymrużeniem oka oczywiście), co wcale nie umniejsza jej wartości.

Serdecznie,
-rr-
[img]http://pmalacha.files.wordpress.com/2011/06/rr-350-x-22.jpg[/img]
Sleep is a baby-mama of death.

6
rootsrat pisze:Moja wersja bardziej mi się podoba. Prawem autora - zostawiam :)
Prawem autora jest napisać wszystko i wszystko zostawić po swojemu. :) Prawem czytelnika oceniającego - wytknąć to, co uważa za błędne. Co z tym zrobisz, Autorze, twoja sprawa, a ja i tak będę obstawała przy swoim.
rootsrat pisze:Również słusznie, również dzięki. A propo słów kończących się na -ła -ęła etc.-zainteresowałem się kiedyś tym zagadnieniem i dowiedziałem się, że form -ęła używa się w odniesieniu do ludzi (Marta wybuchnęła płaczem), a -ła do wszystkiego innego (Bomba wybuchła dziś rano).
Czyli Wędrowiec w Twojej historii nie jest człowiekiem? Bo to on przesiąknął mrokiem.
rootsrat pisze: Jak najbardziej zamierzone, to najzwyklejsza metafora.
Hm... to jak dla mnie nielogiczność, bo wcześniej piszesz o soczystej trawie. Wiesz, metafory są fajne, ale nie można ich brać z powietrza. Muszą z czegoś wynikać, tak jak wszystko w tekście, chyba że piszesz groteskowy strumień świadomości - tam to chyba wolno wszystko. Jest soczysta trawa - nie ma wilgotnej ziemi, chyba że pod trawą.
rootsrat pisze:Tutaj pozwolę sobie przerwać cytat. Nie siliłem się na żaden humor. To raczej smutna opowieść, która jednak niesie nadzieję na koniec. Jest oparta w 100% na faktach autentycznych (autobiografia, można rzec - a przynajmniej jej wycinek). I faktycznie Wędrowiec w realu miał kogoś, kogo nazywał Stokrotką.
Sprawdź, proszę, czym jest pleonazm i nie odbieraj tego za chamstwo z mojej strony. Ja też popełniam błędy i jeśli mnie nikt nie poprawi, to żyję w nieświadomości, a to źle.

Nie chodziło mi o Stokrotkę, ale o zwrot jakiego użyłeś: nazwijmy ją tak, ale to w sumie nieistotne jak się nazywała
Widziałeś kiedyś Było sobie życie? To bajka traktująca o istotnych tematach, ale o zabarwieniu humorystycznym; pouczająca, ale nie waląca wiedzą po oczach. Tak samo mniej więcej zaczyna się twoje opowiadanie: był sobie świat, jakiś tam, ale nieistotne jaki i było sobie życie. Czas też jest nieistotny, co podkreślasz przy każdej okazji. Dla mnie forma, sposób narracji właśnie, sugeruje, że miało być humorystycznie. Nie pisze się: byle co, jakieś tam, nieważne dla historii, jeśli chce się, żeby tekst był traktowany całkiem poważnie. Uniwersalność czasoprzestrzenną nadają inne elementy.
rootsrat pisze:Nie zgodzę się.
Masz prawo. :)
rootsrat pisze:jego uniwersalności, jako baśni.
Uniwersalność baśni polega na tym, że każdy może odnieść ją do konkretnego problemu (z reguły ma coś wspólnego z folklorem, ale to szczegół). Nie jest atutem baśni, że nie mówi wszystkiego o wielu rzeczach - tak jak jest u ciebie. Od tego są domysły. Niech to będzie bajka z promykiem nadziei, ale nie baśń - sorry, z tym się zgodzić nie mogę. W sumie to dopiero teraz zwróciłam uwagę na gatunek i tytuł tekstu. Przeoczenie, wybacz.
rootsrat pisze:Muszę powiedzieć, że na prezentowałem ten tekst różnym ludziom - na forach/portalach literackich i "w realu" (celowo w cudzysłowie, bo przecież ludzie na forach też nie są wirtualni ;) ) i muszę powiedzieć, że to pierwszy raczej negatywny komentarz.
rootsrat pisze:I znów - to pierwsza taka opinia. Dlatego traktuję ją trochę jako "wyjątek od reguły" (z przymrużeniem oka oczywiście), co wcale nie umniejsza jej wartości.
Hm... skoro tak wolisz.
Czytając, myślę sobie, czy coś takiego chciałabym przeczytać w magazynie/czasopiśmie/zbiorze opowiadań. Jeśli mimo błędów, które korekta może wyplenić odpowiadam sobie - tak, uznaję tekst za dobry. To nazywam potencjałem. Jestem niezmiernie subiektywna, bo to o mój gust i moją przyjemność z czytania tu chodzi.

Może faktycznie Twoja opowieść nie przypadła mi do gustu, skłaniam się jednak ku trochę innym wnioskom, które pozostawię dla siebie.

Jeśli będzie Cię, drogi Autorze, interesowała dalsza dyskusja dotycząca tekstu, załóż wątek w odpowiednim dziale, pogadamy.
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

7
Niestety, cierpię ostatnio na chroniczny brak czasu... :/ Chętnie podyskutowałbym z Tobą, ale nie zrobię tego 1. patrz wyżej. 2. Czuję w Tobie nie chęć do dyskusji, ale do łapania za słówka, wywyższania się i dawanie prztyczków w nos.

P.S. Wiem, co to jest pleonazm. Wiem też, co to znaczy pracować po 13-14 godz. na dobę przez trzy tygodnie z rzędu (głową, nie ręką, dodam) i wiem, że kiedy ma się zmęczony umysł, łatwo o błędy. Wiem też, że do dobrego tonu nie należy ich zabarwione sarkazmem i protekcjonalną wyższością wytykanie.

Już-nie-tak-serdecznie,
-rr-
[img]http://pmalacha.files.wordpress.com/2011/06/rr-350-x-22.jpg[/img]
Sleep is a baby-mama of death.

8
życie ewoluowało w człowieka, który zaczął się rozmnażać i zasiedlać świat.
Nie wiem, czy moja wersja poprawniejsza, ale "ewoluować" kojarzy mi się z czymś ciągłym, a tu piszesz już o zakończonym procesie, więc może "wyewoluowało"?
Nosił, co prawda, zupełnie inne imię, ale jest ono całkowicie nieistotne.
Nosiła oczywiście inne imię, ale jest ono zupełnie nieistotne.
Nie podobają mi się te wstawki. Raz, że brzmią dość siłowo (jakbyś chciał wepchać koniecznie to słowo "nieistotne". A dwa, że mówisz do czytelnika jak do kretyna. Raz się nad tym przebiega za drugim razem... Piszesz "dla świętego spokoju nazwijmy go X" to "dla świętego spokoju już sugeruje, że to nie było prawdziwe imię, prawda? Jak się z taką wstawką powtarzasz, to czytelnik ma wrażenie, że przez cały czas będzie tylko słuchał. "W państwie, które musimy jakoś nazwać, więc powiedzmy ABC (ale ono naprawdę nazywało się inaczej!) wydarzyła się bitwa, która jednak nie ma znaczenia (ale to nie znaczy, że się nie odbyła!)" itd.
Każdy zabieg może być, ale co za dużo to niezdrowo.
gdzie wciąż panowała noc i nie było innych ludzi ani słońca.
Warto by było zaznaczać, jakby było słońce, a w lesie panowała noc, ale tak to brzmi głupio
Plamka okazała się średniej wielkości kwiatem. Z góry padał na niego, nie wiadomo skąd, pojedynczy promień słońca.
Do tych dwóch zdań mam wątpliwości. Po pierwsze dla mniej lepiej by brzmiało: "okazała się być średniej wielkości kwiatem". Po drugie: w pierwszym zdaniu podmiotem jest plamka, więc czytając odruchowo w głowie zgrzytnęło mi to "na niego" (poprawiłam sobie na "na nią"). To chyba niekoniecznie kwestia poprawności, ale może jakiejś płynności, brzmienia?

Od momentu natrafienia na kwiat na polanie słowo "kwiat" pada co krok. Wiem, że jest ważny. Wiem, że przez cały utwór stosujesz ten zabieg stylistyczny, ale tutaj już robi się to przyciężkie. I kwiat i kwiat i kwiat i dla odmiany kwiat. Mnie to irytowało.
pomyślał i zamarzył się,
raczej "rozmarzył się"
coś się komuś ewentualnie może "zamarzyć".

Poza tym bywały momenty lepsze, bywały i te słabsze, ale ogólnie napisane całkiem ładnie. Nieco drażniło mnie to powtarzanie, że czas jest obok i jest nieistotny. To jest krótki tekst, nie musisz mi w kółko o tym przypominać! Sam pomysł, idea unoszenia się gdzieś "obok" jest ok, ale wciskanie tego na siłę już mniej. Wystarczyło dwa razy zaznaczyć to wyraźnie, a dalej się wysilić i tokiem narracji dbać o to, by czytelnik nie zaczął owego czasu "odmierzać" ;)

Co do treści.
Mam już lekką alergię na przedstawianie życia jako krętej drogi z rozstajami. No cóż. Tutaj nie było jakiegoś fenomenalnego wykorzystania tego motywu, więc średnio mi się spodobało (nie było to też złe - po prostu dla mnie już mało ciekawe). Etap z kwiatem może trochę świeższy, ale też bez jakiegoś "och i ach". Ładna bajkowa otoczka kolejnych głębokich prawd o zawiłościach ludzkiego życia. Czytało się nieźle, ale momentami trochę nudziło.
I zakończenie, według mnie, dość słabe. Zakończenia otwarte mają swój urok, kiedy zostawiają jakoś wątpliwość albo coś do przemyślenia. Zakończenie "no i się położył, żeby poczekać, pełen dobrych przeczuć" jest po prostu trochę mdłe. A wcześniej trochę się za mało wciągnęłam w zabawę myślową, żeby mieć nad czym się zastanawiać.

Nie zachwyciłeś. Nie zamęczyłeś stroną językową, poratowałeś trochę baśniową otoczką, ale ogólnie mnie znudziłeś. Wynika to pewnie stąd, że nie jestem tutaj raczej grupą docelową - to raz. Częściowo jednak, sądzę, że powinieneś się zastanowić, co w tekście, a nie tylko w czytelniczce może nie grać.

Nie wiem, czy będziesz brał moje wynurzenia pod uwagę (Twoja kwestia - ja swoją część zrobiłam). Jak już sobie zadałam trud zastanowienia się, co mi tu nie pasowało, to wklepałam to też do kompa. A nuż Ci się przyda.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”