ABAB [Miniatura eksperymentalna]

1
Chłopiec!
Okrzyk ten był pierwszym dźwiękiem, który dotarł do uszu nowo narodzonego Zygmusia.
Potem mógł słyszeć przede wszystkim swój rozdzierający szloch.

Ważył akurat tyle, co trzeba. Zdrów jak ryba– orzekł też wkrótce pan doktor i mama z dzieckiem mogli opuścić zimny szpital i wrócić (matka) lub pierwszy raz przybyć (syn) do domu.
Zaczęło się niewinnie.
- Aaaaaaaaaaaaaa! - płakał malec.
- Już, cichutko – odpowiadał ojciec.
- Eeeeeeeeeeeeee! - wył dalej Zygmuś.
- Cichuteńko, spokojnie, już, ciiiiii.
- Aaaaaaaaaaaaaa!
- A a a, kotki dwa, szare bure obydwa...
- Eeeeeeeeeeeeeee!

Nikt oczywiście niczego jeszcze nie zauważył. W zasadzie trudno się dziwić. Nie ma też nic nadzwyczajnego w tym, że w czterech pierwszych opanowanych przez malca słowach (mama, tata, sama, lata) nikt nie dopatrzył się zależności.

Przyjrzyjmy się trzyletniemu już Zygmusiowi. Buduje wieżę z klocków. Czerwony klocek. Niebieski. Czerwony. Niebieski. Rodzice zadowoleni, dziecko się rozwija i zaczyna odróżniać kolory.
Ma już sześć lat i idzie do zerówki. Wśród jego kolegów (oczywiście) spotkamy Tomka, Maćka, Romka i Wacka. Tato się śmieje, że zabawnie się dobrali. Zygmuś nie widzi w tym nic śmiesznego.

Pierwsza miłość? Zosia.
Druga? Basia.
Trzecia? Tak, dobrze myślicie. Gosia.
I tak ze wszystkim. Na półce z książkami - „Mistrz i Małgorzata”, obok, zamiast Psiego Serca albo Białej Gwardii – Władca Pierścieni podpierany przez „Pożegnanie lata”, które z kolei stoi ramię w ramię z obcą gatunkowo „Godziną cieni”.

Wkrótce Zygmunt wzbogaca swoją sztukę rymotwórczą. Nie tylko poznaje rym okrężny, uczy się także rymować ze sobą nie słowa, a zdarzenia. Zaczyna dzień filiżanką kawy, w środku doby wypija dwie herbaty, by zakończyć ją małą czarną. Potem rzecz jasna nie mogąc zasnąć przeklina w duchu nieprzemyślaną kompozycję.
Tworzy w ten sposób strukturę całych tygodni i miesięcy. W każdym roku jego życia usłyszeć można czysty stukot wewnętrznych rymów – styczeń pokrywa się z grudniem, poniedziałek z niedzielą, czerwiec z lipcem wspaniale współbrzmią, cudownie komponując się ze zgodnym dźwiękiem północy z północą.

Gdy czuje, że poemat dobiega kresu, pozostaje mu już tylko znaleźć najważniejszy rym, który pozwoli zamknąć życie w spójnej formie.

Udaje się więc pod wielki kopiec, usypany na część jakiegoś wielkiego herosa przeszłości. Siada na ławce. Świat powoli gaśnie mu przed oczyma, ma jeszcze jednak dość siły, by wskazać przechodzącemu chłopcu wzniesienie i zapytać:
- Co to jest?
Malec nie słyszy pytania. Zygmunt przestaje istnieć nie otrzymawszy odpowiedzi.

Więc wszystko na nic? Pozostaje nadzieja, że naprawdę istnieje jakieś niebo, a święty Piotr nie wytępił jeszcze wszystkich niebiańskich kretów i ostał się choć jeden kreci kopiec.

2
Pewnie już Ci to kiedyś pisałam, ale się powtórzę - lubię Twoje teksty. Nie jestem fanką melancholijnych "głębokich" miniaturek, ale po Twoich opowiadaniach tak lekko prześlizguje się wzrok, że obok smutniejszej refleksji zawsze pozostaje poczucie samej przyjemności czytania.

To opowiadanie musiałam jednak przeczytać kilka razy zanim do mnie dotarło. Za pierwszy razem wszystko poszło przyjemnie i szybko, ale wydawało się nie mieć zupełnie żadnego sensu. Nie jestem najbystrzejszą osobą jeśli chodzi o wychwytywanie niuansów i wszelkiego typu konceptów, więc dopiero za drugim razem zauważyłam te "rymujące się" fragmenty. I za drugim razem tekst zaczął mi się podobać... jako eksperyment. Jest odrobinę zaskakujący i podziwiam, że można na taką ideę wpaść. Do gustu przypadł mi szczególnie ten fragment o książkach:
Hans K pisze:tak ze wszystkim. Na półce z książkami - „Mistrz i Małgorzata”, obok, zamiast Psiego Serca albo Białej Gwardii – Władca Pierścieni podpierany przez „Pożegnanie lata”, które z kolei stoi ramię w ramię z obcą gatunkowo „Godziną cieni”.
Doszukanie się sensu w końcówce zajęło mi dużo czasu (plus dla Ciebie, że mi się chciało, bo zwykle jak aluzja nie spadnie mi z dużej wysokości na głowę, to nie czuję motywacji do rozgryzania jej), ale wynik poszukiwań zaskoczył pozytywnie. :)

Tekst ma jednak dwa zasadnicze minusy:
1. Ostatni akapit. Wszystko fajnie, ślicznie, a ta sama końcówka jakby na siłę doklejona.
2. Brak fabuły. Wiem, że to eksperymentalna miniatura (nadmienię, że udana), ale dla mnie zawsze mankamentem takich tekstów będzie praktyczny brak treści. Masz świetne pióro i umiesz przekazywać myśli, tylko mam wrażenie, że zamykasz je w trochę za krótkich, zbyt odrealnionych formach.

Podsumowując. Tekst nie dość, że się lekko czyta, to jeszcze pozostawia po sobie pozytywnie intrygujące wrażenie. Podobało mi się :)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

4
Skłamałbym pisząc, że podobało mi się. I skłamałbym, jakbym napisał, że to złe jest. Znając twoje pióro, twoje teksty tu mam zagwozdkę. Wydaje się ciekawym ten zabieg z rymami, ta postać, ale zakończenie burzy to, co sobie stworzyłem. Po trzech czytaniach, rozkładaniu tego krótkiego tekstu na części pierwsze, budowaniu kilku wersji przekazu uznałem, że po prostu całość (zamysł) nie trafił do mnie i zwyczajnie go nie zrozumiałem. I z tego powodu - relacji pisarz-czytelnik nie jestem wstanie tego ocenić. Napisane średnio - jeśli chodzi o styl, bo widziałem dużo ciekawsze twory spod twojej ręki. Tyle, co mogę napisać
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Hm... Ponoć prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Twój bohater dobrze zaczął, szedł przez życie wystukując swoją melodię i to było ciekawe, ale na koniec chyba ktoś mu zabrał cymbałki. Kompletnie nie zrozumiałam zakończenia, sens mi gdzieś umknął. Szkoda, bo czytając układałam sobie w głowie punkt kulminacyjny, chciałam go zweryfikować z twoim pomysłem, czekałam na potwierdzenie, albo wywrócenie do góry nogami mojego widzimisię, a tu mi ktoś nagle klocki zburzył. Nieładnie. Ciekawa forma, chociaż trochę za krótkie, mało czasu dajesz czytelnikowi żeby wczuł się w twój tekst.
Mimo wszystko, lubię twoje eksperymenty.
Pozdrawiam
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”