Wybraniec od dzisiaj

1
Bluzgi, bluzgi, bluzgi... Są i to bardzo, bardzo.
Taa...


Okej, była zajebista impreza. Zeszłej nocy mocno popiliśmy, przyznaję, trochę lepiłem się do lasek, figlowałem i faktycznie urwała mi się klisza. Ale nie przypuszczam, abym zgodził się na sado maso zabawy. A właśnie to była jedyna myśl, która przyszła mi do głowy, gdy obudziłem się z kostkami przykutymi łańcuchami do podłogi.
- Halo, przepraszam, to się kameruje? - rzuciłem w przestrzeń. Jeżeli ktoś jest na tyle zdolny, aby w jedną noc zamontować pośrodku mojego salonu parę łańcuchów, to czemu od razu nie ukryć kamery gdzieś na półce między książkami? Te dzisiejsze są małe jak igła, czytałem o tym w magazynie o sekretach Big Brothera.
Pociągnąłem łańcuch – chuj pogrzebany. Siedział tak mocno, jakby zamocowano go głęboko pod podłogą, prawdopodobnie wylewką betonu, przy okazji wymieniając mi całą podłogę na dużo twardszą i wytrzymalszą.
Zdarłem sobie gardło, wołając o pomoc. Bezskutecznie, zero zainteresowania mieszkańców. Wpadłem na lepszy pomysł. Napiąłem łańcuchy, ile mogłem, aby sięgnąć po pilot od telewizora i włączyć taniego pornosa na DVD w nadziei, że hieny z sąsiedztwa jak zwykle poświęcą trochę uwagi memu mieszkaniu.
Gdy już tak chwilę poddawałem się zdrowemu rozciąganiu, bezskutecznie próbując dosięgnąć plastikowy przedmiot władzy, coś niepokojąco zaczęło wibrować w mojej kieszeni. Czemu ja wcześniej na to nie wpadłem!?
Komóra! Numer zastrzeżony co prawda, ale każda pomoc się przyda.
- Cześć. Czy chciałbyś zagrać w moją grę?
Telegry. Kurwa!
- Przepraszam, pomyłka – rozłączyłem.
Po drugiej stronie padła wiązanka bluzgów.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ten gość mógł mi pomóc się stąd wydostać. No nic, wszedłem w kontakty i wybrałem połączenie do pierwszego kumpla z brzegu.
- Połączenia wychodzące zablokowane. W celu odblokowania, zasil swoje konto.
KURWA!
Furia! Znienawidziłem swojego operatora! Ze zgryzoty prawie wgryzłem się w segment. Wtedy stało się coś dziwnego – zastrzeżony dzwonił raz jeszcze. Odebrałem, ostrożnie, aby nie nacisnąć przypadkiem czerwonej słuchawki „rozłącz”.
- Panie – krzyczałem – utknąłem w mieszkaniu przykuty do podłogi! Dzwoń na pały!
Po drugiej stronie ktoś kaszlnął.
- W tej chwili wdychasz trujący gaz, jeśli w ciągu dwóch minut nie znajdziesz antidotum, ZGINIESZ.
W tym momencie nasuwało mi się mnóstwo pytań, jak na przykład: Co? Jak? Dlaczego? Czemu ja? albo Którego rachunku nie zapłaciłem, że mnie tak urządzili?...
- Niech rozpocznie się gra – rzekł oficjalnie.
- Jaka znowu gra?!
- O życie. Polecam uciekać – dodał nieznajomy, gdy barwnie kląłem do słuchawki.
- Ale jestem, kurwa, przykuty!!
- To nie wiem. Odgryź sobie stopy czy coś.
Zmarszczyłem brwi, a gdy zrozumiałem, że na dobrą sprawę nie czuję w powietrzu żadnego gazu, zmarszczyłem jeszcze bardziej.
- A jak niby mam uciekać bez stóp?! - rzuciłem zbulwersowany.
Długie milczenie w słuchawce.
- Podskakuj na rękach?!
Z mojej strony poleciała barwna wiązanka, której nie potrafię zacytować ze względu na jej bogactwo. Takie głupie rozmowy zazwyczaj kończą się ubytkiem moralnym jednego z rozmówców. Dla podpowiedzi – w tym wypadku nie chodziło o mnie. Produkowałem się w najlepsze, a kiedy zrozumiałem, że trwa to stanowczo za długo, odciągnąłem słuchawkę od ucha i rzuciłem okiem na wyświetlacz. Czas trwania połączenia – trzy minuty dziesięć sekund. Bomba. Wciąż żyłem!
- Ruscy odłączyli ci gaz. Nadal nie umarłem – zakończyłem dumnie monolog.
Zaśmiałem się mrocznie. Gość, z którym rozmawiałem, odpowiedział rechotem.
- Dobra, masz mnie, stary. Tu Zielony – rzekł. Zdziwiłem się, że nie od razu nie poznałem jego głosu. Znaliśmy się przecież tyle lat. Mimo to do tej pory nie wiem, czy jego ksywa pochodzi od nazwiska – Zieliński – czy może od pasji hodowania roślinek.
Chciałem podyskutować i pośmiać się z wczorajszej bani, a ponad to uzupełnić braki w zerwanej kliszy. Szczególnie odświeżyć wspomnienie, gdy obmacywałem Magdę, i dowiedzieć się, jak i czym skończyła się ta cała sytuacja na łóżku. Lecz wtedy przypomniałem sobie o stalowym szczególe przy moich stopach.
- Nie wiem, czy wiesz, ale tkwię tu z łańcuchami na kostkach i jestem taki jakby nieruchliwy...
- Wiem.
Znowu rechot. Kurwa. Byłem pewny, że coś wie. Tak samo jak tego, iż to raczej nic przyjemnego a już na pewno doszczętnie szargało moją reputację na skalę przyłapania mnie podczas szalonego trójkącika z czarnym jamnikiem w lateksie i płonącym trupem własnej matki.
- Więc co?! - krzyknąłem, obawiając się najgorszego. Na przykład udawania pedalskiej maskotki po pijaku.
- Słuchaj uważnie, ok? - zarzucił pogodnie, ale zabrzmiało to jak strzał ostrzegawczy w żebra.
- Okej – rzekłem, a po kręgosłupie przeszły mi ciarki.
- Więc Maks...
- JA Z MAKSEM?! - panicznie przerwałem.
- Nie! Słuchaj, to zupełnie nie tak! Maks to montował.
Spojrzałem z sentymentem na łańcuchy. To nawet wiele wyjaśniało. Maks był specem we wszelkiego rodzaju... „zabawach”. Aby przelecieć, był zdolny zamienić wodę w wino, nie mówiąc o czymś tak błahym jak montaż łańcuchów na potrzebę jednorazowej orgietki. A czym niby różni się mała sado maso gierka od potrzeby uziemienia kogoś na łańcuchach na środku jego salonu?
Ej, rzuciłem do siebie, chyba nie grałeś w żadne sado maso?! Cholera... A jeśli grałeś!?
- Bardziej obchodzi mnie dlaczego... - zgrzytnąłem, bo tylko tak można opisać dźwięk, który z siebie wydałem.
- No, już mówię! - powiedział Zielony... i w śmiech. - Ale przygotuj się na szok!
- Ok.
- Tylko się nie przewróć!
- Właściwie, to siedzę przykuty łańcuchami...
- To się nie połóż!
- No, kurwa, mówże! - wywrzeszczałem.
- Więc... Jak wiesz, schlałeś się – zaczął, chociaż to przecież było oczywiste, że się schlałem... - Dobierałeś się właśnie do Magdy. Na boku mówiąc: całkiem nieźle ci szło. Na czarodzieja. Sam wiesz: ręka znika pod bluzką.
Nabrał nowego oddechu. Z każdą sekundą słowo „seks” przejmowało kolejne partie mojego mózgu.
- I wtedy stało się coś dziwnego – powiedział głosem matki, której syn rozwalił sobie kolano na rowerze. - Wiesz, zacząłeś się telepać. Ręka wyskoczyła z bluzki, wyrzuciła cyca na wierzch. Ty na glebę. Laska w pisk, faceci łypią na cyce Magdy, a ty telepiesz się na tej podłodze. Wtedy roztwierasz dziób na szerokość murzyńskiego fajfusa i zaczynasz tryskać z japy krwią z domieszką niebieskiego ognia.
- COOOO?!
- No! A najlepsze, żeś zakończył ten teatrzyk efektami dźwiękowymi. Wiesz, głos demona! I chrzanisz takim pustym głosem, że jesteś jakimś pierdolonym wybrańcem i masz ważną misję jako człowiek!
Na chwilę zabrakło mi odpowiedniego komentarza. Diler, który sprzedał nam to zielsko, zbije kokosy na tym stuffie. Ej, zaraz, przecież to było zielsko Zielonego...
- Nie pal więcej tego gówna. Zaczynasz mieć halucynacje!
- Nie no, ziom, przysięgam na wszystkie moje plony! Tak było. Maks widział, reszta też. Przecież nie uziemiali byśmy cię, gdyby nie konieczność!
Troska ćpunów z halucynacjami – bezcenne. Nie palę z wami już...
- Ale już dobrze? – zapytał po dłuższej chwili, podczas której starałem się zagryźć go przez słuchawkę.
- Gratuluję dedukcji, kurwa mać. I chętnie poszedłbym pod prysznic, ale jakoś nie mogę.
- Rozumiem. Zaraz będę u ciebie – rzucił i rozłączył.
No właśnie. U mnie.
Mieszkanie było zrujnowane jakby przeszła po nim fala pełna murzynów. Podłogę ścieliły płyty CD i szkło w tak drobnych częściach, że najcięższe puzzle świata się przy nich chowały. Jedna z tapet była częściowo zerwana, inna wzbogacona o malowniczy wymiocinowy fresk. Że o parze łańcuchów nie wspomnę.
To był jakiś niesmaczny żart, ta cała opowieść Zielonego. Podobno plułem krwią, a czułem się przecież doskonale. W najlepszym przypadku, pomyślałem, mogę uwierzyć w padaczkę. To się zdarza. Płomienie z pyska?!... One się nie zdarzają.
Jedno było pewne – jeśli wierzyć wersji z telepaniem, Magda musiała być nieźle wzburzona za ten fragment z wystającą piersią. Postanowiłem póki co nie porywać się na spotkanie z nią, a uciec jak najdalej i – zupełnie jak w przypadku trzęsienia ziemi – z bezpiecznej perspektywy oglądać jak spokojnieje.
Zająłem się kreatywnym podziwianiem sufitu, zupełnie nieświadomy, że od tamtej chwili zmieni się moje dotychczasowe życie, a wiele istnień spocznie w moich rękach...[/b]

2
Barzdo mi się podobało. Pijackie klimaty super oddane. Słownictwo na miejscu. Fajna parodia "Piły" na początku:) W niektórych miejscach parsknęłam śmiechem. No i podobało mi się luźne podejście do tematu wybrańców. Bez patosu i uniesień tez można:)
Opowiadanie na plus:)

4
A jakieś sugestie jak tworzyć takie cosie jeszcze lepiej?
Więcej sarkastycznych komentarzy ze strony głównego bohatera, mniej rzucania kurwami. :) Reszta w porządku - to twój styl i nie ma się co na siłę przyczepiać.

Sprawa wygląda inaczej, jeśli zamierzasz to kontynuować, a nie pisać nowego "cosia". Wtedy będziesz musiał bardziej skupiać się na osobowościach bohaterów, niż na samej fabule, przynajmniej na starcie.

Uważaj, żebyś nie stracił obecnego klimatu. Jeśli zmienisz "gatunek" na poważniejszy, nie będziesz mógł pisać takim beztroskim stylem.

5
Vialix pisze:Wtedy będziesz musiał bardziej skupiać się na osobowościach bohaterów, niż na samej fabule, przynajmniej na starcie.
Rozpoczynanie, skupiając się na osobowościach, zazwyczaj kończy się totalnym fiaskiem. Przynajmniej moim zdaniem. Pisanie o bohaterze już na starcie po prostu nudzi.

Ktoś nawet kiedyś mi mówił, że wstęp do fabuły musi być dynamiczny i mocny, aby czytelnikowi w ogóle chciało się poznawać tego bohatera.

6
Yami pisze:
Vialix pisze:Wtedy będziesz musiał bardziej skupiać się na osobowościach bohaterów, niż na samej fabule, przynajmniej na starcie.
Rozpoczynanie, skupiając się na osobowościach, zazwyczaj kończy się totalnym fiaskiem. Przynajmniej moim zdaniem. Pisanie o bohaterze już na starcie po prostu nudzi.

Ktoś nawet kiedyś mi mówił, że wstęp do fabuły musi być dynamiczny i mocny, aby czytelnikowi w ogóle chciało się poznawać tego bohatera.
Pierwszy rozdział był mocny. Drugi niech będzie dynamiczny. A trzeci - nudny. :)

Nie przesadzajmy, w tym opowiadaniu nie musisz rozpisywać się na temat wnętrza bohaterów AŻ TAK. To lekka forma, chodzi o minimum, które pozwoli bez problemów odróżniać bohaterów po imionach.

7
Lekka opowiastka z poczuciem humoru. Nie takim, który mnie zachwyca, ale nie o to chodzi.
Czytelników znajdzie taki twór. zwłaszcza w tych czasach gdzie nikt nie ma czasu pomyśleć.
Początek jest parodią. Ciekawe czy masz zamiar zagłębiać się dalej w te klimaty i zrobić z tekstu wielką parodię różnych filmów czy to jednorazowa wstawka. Ot, miałeś pomysł na coś zabawnego i to napisałeś.
Na krótką historyjkę nie jest to złym materiałem, ale na książkę już niezbyt. Łatwo jest przekombinować.
W krótkich formach nie musisz skupiać się na osobowości bohaterów opisując ich skrupulatnie. Samo wyjdzie z tekstu. Jeśli to zrobisz zanudzisz czytelnika zanim dotrwa do połowy. Póki co tego uniknąłeś.

Jednak jak powiedziałem na początku nie w moim stylu i guście.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

8
yami pisze:- Przepraszam, pomyłka – rozłączyłem.
Po drugiej stronie padła wiązanka bluzgów.
znajdź błąd logiczny :-P

to jest lekkie, ale nie wydaje mi się, zebyś dał rade utrzymać sposób pisania i uwagę czytelnika przez dłuższy czas na równym poziomie, bo w kawałku strasznie dużo się dzieje, mimo, ze bohater siedzi w miejscu.
wygląda, jakbyś chciał opisać, co sie da, zanim koncepcja umknie.

ale - tak na dobrą sprawę - co można dalej zrobić z przykutym kolesiem i jego demonicznym alter ego? się nie zanosi na fajerwerki - imo - pewnie nic więcej w temacie nie napiszesz.

styl do strawienia, błedów nie zauważyłam.

za krótkie, żeby wciągnęło, plus, ze się szybko czyta.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

9
Zdarłem sobie gardło, wołając o pomoc. Bezskutecznie, zero zainteresowania mieszkańców. Wpadłem na lepszy pomysł. Napiąłem łańcuchy, ile mogłem, aby sięgnąć po pilot od telewizora i włączyć taniego pornosa na DVD w nadziei, że hieny z sąsiedztwa jak zwykle poświęcą trochę uwagi memu mieszkaniu.
Gdy już tak chwilę poddawałem się zdrowemu rozciąganiu, bezskutecznie próbując dosięgnąć plastikowy przedmiot władzy
Jedno warto napisać inaczej.
Komóra! Numer zastrzeżony co prawda, ale każda pomoc się przyda.
- Cześć. Czy chciałbyś zagrać w moją grę?
Telegry. Kurwa!
- Przepraszam, pomyłka – rozłączyłem.
Po drugiej stronie padła wiązanka bluzgów.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ten gość mógł mi pomóc się stąd wydostać.
Wpierw sięga po telefon z nadzieją uzyskania pomocy, a dopiero potem zdaje sobie sprawę, że rozmówca mógł mu pomóc - mało w tym logiki.
- Przepraszam, pomyłka – rozłączyłem.
Niepoprawny zapis dialogu. Nie jest to atrybut mowy, więc od wielkiej litery.
Wtedy stało się coś dziwnego – zastrzeżony dzwonił raz jeszcze. Odebrałem, ostrożnie, aby nie nacisnąć przypadkiem czerwonej słuchawki „rozłącz”.
Zbędne – czerwona słuchawka wystarczy, każdy wie, czym "grozi" wciśnięcie tego klawisza.
Z mojej strony poleciała barwna wiązanka, której nie potrafię zacytować ze względu na jej bogactwo. Takie głupie rozmowy zazwyczaj kończą się ubytkiem moralnym jednego z rozmówców. Dla podpowiedzi – w tym wypadku nie chodziło o mnie.
Nie podoba mi się ten fragment – nie bezpośrednio, ale jednak, bohater nagle zwraca się do czytelnika, jakby mrugając do niego okiem. Trzeba z tym uważać.
Zaśmiałem się mrocznie. Gość, z którym rozmawiałem, odpowiedział rechotem.

Zbędne – bohater się śmieje, a odpowiada mu rozmówca, nikogo więcej w tekście nie ma.
Zdziwiłem się, że nie od razu nie poznałem jego głosu.

Wiadomo.
Mimo to do tej pory nie wiem, czy jego ksywa pochodzi od nazwiska – Zieliński
Błędny czas – nie wiedziałem.
Więc co?! - krzyknąłem, obawiając się najgorszego. Na przykład udawania pedalskiej maskotki po pijaku.
Bardziej pasowałoby do tych obaw raczej wahanie zamiast krzyku.
- Słuchaj uważnie, ok?
Okay, okej.
- JA Z MAKSEM?! - panicznie przerwałem.
Może: przerwałem w panice?
I bez Caps Locka – krzyk powinien po prostu zabrzmieć jak krzyk.
- I wtedy stało się coś dziwnego – powiedział głosem matki, której syn rozwalił sobie kolano na rowerze.
Tonem, jeśli już, bo raczej nie przemówił kobiecym głosem.
Po drugie: jaki jest ton matki, której syn rozwalił sobie kolano? Może być naprawdę różny.
Podobno plułem krwią, a czułem się przecież doskonale. W najlepszym przypadku, pomyślałem, mogę uwierzyć w padaczkę. To się zdarza.
Dlaczego to się dzieje tylko w jego głowie? Trochę mnie dziwi, że nie spojrzał na koszulkę (?), by sprawdzić czy nie ma tam śladów krwi. Zabrakło mi tutaj tego odruchu.


Podobało mi się, choć mogłeś wycisnąć coś jeszcze z tego pomysłu. Masz bohatera, którego na dzień dobry pakujesz w kłopoty (początek jest świetny). Potem jednak tekst jest skupiony na rozmowie prowadzonej przez telefon, wspomnieniach z imprezy i rzeczach, które się dzieją w głowie bohatera. Jednym słowem: wyciągnąłeś czytelnika z pokoju, w którym się znajduje. Do tego łańcuchy też przestały być problemem, przez co tekst bardzo stracił. Dorzuciłabym kilka rzeczy, które nie odrywałyby czytelnika od całej sytuacji, jak na przykład: rosnąca potrzeba udania się do toalety, czy suchość w ustach i butelka pepsi stojąca poza zasięgiem dłoni (w końcu bohater pił alkohol i wcale nie w małych ilościach).
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron