Zamknij oczy i patrz. - fantastyka

1
Zamknij oczy i patrz

Jasne światło pochodzące z kamiennego kominka rozświetliło panujący w małej izdebce półmrok. Roztańczone płomienie ognia łagodnie lizały czajnik, w którym gotowała się woda. Stary człowiek dorzucił drewna do kominka, po czym rozsiadł się wygodnie w stojącym nieopodal fotelu. Pomarszczona, szara twarz starca wyglądem przypominała wyschnięty ziemniak. Pokryta licznymi bruzdami zdradzała, że starzec niejedno przeżył w życiu. Okalały ją długie, siwe włosy, a pod białymi, krzaczastymi brwiami czaiły się żywe, pełne nadziei oczy. Mężczyzna nabił tytoniem fajkę przyozdobioną motywami roślinnymi, po czym z zadumą rzekł:
- W tym roku o wiele za wcześnie nadeszła zima – głowę odwrócił w kierunku dębowego stołu, przy którym siedział młody mężczyzna wraz z żoną i dwoma synami.
- Dziadku, opowiedz nam baśń – po izbie rozszedł się cieniutki głosik młodszego z chłopców.
- Baśń? - staruszek znów zamyślił się. – No dobrze. Iverze, Devonie chodźcie tu, usiądźcie przed kominkiem.
Jasnowłosi chłopcy z radością zajęli miejsca na drewnianej wypolerowanej tysiącami kroków podłodze przed fotelem. Przyjemne ciepło bijące od rozpalonego do białości drewna ogrzewało plecy dzieci. Nastała cisza. Nawet dorośli siedzący przy stole wytężyli słuch. Bajarz rozpoczął swoją opowieść:
- Słuchajcie uważnie, bowiem jest to historia o altruizmie. – starzec zaciągnął się fajką i po chwili wypuścił z ust trzy kółka dymu, które rozpłynęły się w nieruchomym powietrzu. – Historia ta wydarzyła się dawno, dawno temu jeszcze za czasów świetności Zakonu Verdi Astio na wyspie Aschetei. Lecz nawet teraz porośnięte bluszczem ruiny tej budowli mogłyby wam więcej opowiedzieć niż ja o młodzieńcu imieniem Nordian.

Pewnego czerwcowego dnia, gdy słońce górowało nad widnokręgiem za murami Zakonu Verdi Astio będącego głównym ośrodkiem szkolnictwa Magów Żywiołów wydarzyło się coś ważnego. Dziś mury wszechnicy opuszczał jeden z uczniów imieniem Nordian, który pomyślnie przeszedł wszystkie pięć poziomów szkolenia na urtigara i zdał ostateczny test umiejętność. Nauka władania magią zajęła mu dwadzieścia lat, to i tak mniej niż przeciętnemu kadetowi.
Teraz Nordian w spartańskiej celi przygotowywał się do swojej ostatniej, jak sądził podróży. Do brązowej, skórzanej torby pakował osobiste rzeczy, nie było ich zbyt wiele: długi czarny płaszcz, woreczek z ziołami, poszarzały zwój pergaminu, pierścień z dużym, odbijającym promienie słoneczne klejnotem i krótki jednoręczny miecz z zakrzywionym jelcem. Zawahał się czy schować również do torby łuk, lecz po chwili zarzucił go sobie na plecy razem z kołczanem. Zapiął tobół i westchnął ciężko. Żal było mu opuszczać miejsce, które od ósmego roku życia nazywał domem. Gdy skończył osiem wiosen poddano go „próbie umysłu”, jak każde dziecko przejawiające cechy urtigarskie. Okryto w nim wielką moc i przyjęto go w szeregi kadetów. Przez kolejne dwadzieścia lat zgłębiał wiedzę na temat czarów aż do dziś, kiedy nastał czas jego odjazdu. Rozległo się pukanie do masywnych, dębowych drzwi. Do celi wszedł arcymistrz zakonu, wysoki mag o nie siwych, lecz białych jak śnieg włosach i surowej trójkątnej twarzy. Ciepło uśmiechnął się do Nordiana. Młody mężczyzna kiwną na powitanie głową. Jego półdługie, gęste, hebanowe włosy opadły na czarne jak węgiel oczy pozbawione tęczówek. Zdawałoby się, że z jego oczu emanuje otchłań pełna nicości.
- Już czas przyjacielu. Jesteś gotowy? – przemówił mag.
- Tak mistrzu Tarchenie. – młodzieniec przestąpił z nogi na nogę.
- Po co ci łuk? – czujny wzrok maga spoczął na wystającej za pleców towarzysza broni.
- Nie chcę pokazać się im tylko jako mag, lecz również jako wojownik.
- Nordianie pamiętaj, że przede wszystkim jesteś urtigarem a nie wojownikiem – głos Tarchena był surowy tak samo jak jego twarz.
- Wybacz mistrzu – odparł młodzieniec.
- Chodź już, wszyscy czekają.
Na placu gościnnym zebrała się garstka osób, w tym dziesięciu kadetów oraz mistrzowie zakonu. Wszyscy podnieśli wzrok na Nordniana, gdy pojawił się na zalanym słońcem gościńcu. Grupka umilkła pozwalając arcymistrzowi przemówić.
- Moi drodzy, dziś żegnamy nowego, pełnoprawnego urtigara imieniem Nordian. Nie sądziłem, że tak szybko uda mam się wykształcić nowego maga żywiołów. Teraz idzie on reprezentować dobre imię Zakonu Verdi Astio. Niech mu los sprzyja! – stojący po prawej stronie Nordiana arcymistrz zakończył krótką, ale dodającą Nordianowi otuchy przemowę. Po czym spojrzał na towarzysza, który odezwał się tymi słowami:
- Przyjaciele, smutno mi się z wami rozstać, lecz muszę. Przyrzekam wam, że imienia zakonu nie splamię, a mądrość, którą mi przekazaliście w pełni wykorzystam. Nigdy was nie zapomnę!
Rozległy się gromkie oklaski a nowy urtigar uklęknął przed arcymistrzem Tarchenem prosząc o błogosławieństwo. Następnie powolnym krokiem ruszył ku centrum dziedzińca. Zarzucił na plecy torbę i cicho, ledwie dosłyszalnym przez obecnych głosem powiedział: Starrist at lagied. Nagle sylwetkę maga otoczyło nikłe zielonkawe światło, pod wpływem, którego zaczęła ona przybierać dziwną, nieludzką formę. Ręce Nordiana przeistoczyły się w duże czarne skrzydła a głowa w łeb wielkiego ptaka zakończonego długim, masywnym dziobem. Teraz przed widzami stał nie młody urtigar, lecz sporych rozmiarów czarny ptak o potężnych, ostrych szponach, który z wyglądu przypominał czarnego sokoła nadprzyrodzonych rozmiarów. Zwierze poderwało się do lotu zostawiają za sobą dziedziniec i stojących tam przyjaciół. W powietrzu jeszcze wykonało pętlę, aby ostatni raz zobaczyć mury zakonu i obrało kurs na zamek Elinis.

Tęgi mężczyzna w obecności dwóch jegomości oczekiwał na przybycie niezwykłego gościa. Ubiór jednego z towarzyszy wskazywał na jego niezwykłe pochodzenie. Długi szary płaszcz przyozdobiony srebrną nicią przykrywał masywne ciało mężczyzny, a pod spiczastym kapturem kryły się krótko przystrzyżone czarne włosy i tego samego koloru oczy, które czujnie obserwowały dziedziniec zamku Elinis. Był to urtigar imieniem Arstin. Następny towarzysz, niski i szczupły siedział na kamiennej ławce pod winoroślą. Przyglądał się stojącemu nieopodal otyłemu mężczyźnie. Ten ubrany był w niebiesko-białą szatę zapinaną na haftki i biały kapelusz chroniący przed słońcem. Jedwabną chustą ocierał spoconą twarz.
Jeden z nich niski mężczyzna nagle wskazał coś na horyzoncie przy tym wykrzykując:
- Panowie patrzcie tam! Czyżby to był on?
Na bezchmurnym niebie z ogromną prędkością coś mknęło w ich kierunku. Z początku mały czarny punkcik, lecz z upływem czasu nabierał kształtu ptaka.
- Tak to on, Jenirze – rzekł po chwili Arstin.
Ogromny ptak z hałasem rozłożył tuż nad ziemią potężne skrzydła i wyładował przed mężczyznami. W mgnieniu oka zwierze przybrało postać wysokiego, szczupłego młodzieńca. Jego apokaliptyczne oczy spojrzały spod opadających na czoło gęstych włosów na niższego od niego o półtora głowy jegomościa. Jenir zadrżał.
- Witaj, to ciebie zwą Nordianem, nowym urtigarem? – zapytał mag. Jego głos nie zdradzał żadnych emocji.
- Tak – młodzieniec zmierzył wzrokiem rozmówcę. – A ty z pewnością jesteś Arstin. Coś nieco wspominali mi o tobie.
- Zgadza się. Pozwól, że przedstawię ci Jenira i Garvena. Oni również są radnymi – najpierw wskazał na niewysokiego a następnie na tęgiego towarzysza. Obaj skinęli mu głową.
- Chcę spotkać się z królem Matchardem. – oznajmił spokojnym tonem Nordian.
- Teraz król jest zajęty, zobaczysz go jeszcze dziś na naradzie. A na razie chodź, jedna ze służek pokaże ci twoje apartamenty. – rzekł tym razem Garven.
Nordian posłuchał i ruszył w stronę zamku za radnymi. Idąc spostrzegł, że z okien budowli obserwuje go podekscytowania służba składająca się z większości z dziewczyn.

Czas płynął nieubłaganie, kolejne miesiące spędzone na zamku zamieniały się w lata. Dla Nordiana czas i tak nie miał znaczenia. Urtigar żył bardzo długo. Można by rzec, że prawie całą wieczność. Mistrzowie z zakonu pamiętali bardzo odległe dzieje królestwa nawet te, które wydarzyły się tysiąc lat temu. Nordian dobrze wiedział, że będzie mu dane przeżyć wszystkich swoich obecnych towarzyszy, ta myśl nieraz wzbudzała w nim grozę, była jego przekleństwem. Bał się zaprzyjaźnić jak i również zakochać, nie chciał, bowiem patrzeć na śmierć bliskiej osoby. Jednocześnie stronił od pojedynków i wystrzegał się wrogów, którzy mogliby go pozbawić wiecznego życia. Bał się śmierci, tego, jaki ból może mu zadać.
Dla niego wszystkie dni były do siebie podobne. Te same twarze spotykane na co dzień, ten sam przebieg dnia. Wcześniej tego nie zauważał, lecz po kilku latach zaczęło go to nużyć i męczyć. Patrzył jak nad znanymi mu osobami tryumfuje starość, która odbiera im, tak przez niego cenioną siłę działania. Aby w ostateczności wezwać swoją bliźniaczą siostrę – śmierć. Był również świadkiem narodzin nowego życia, w tym potomka króla, który pod czujnym okiem Nordiana dorastał. Dwadzieścia lat po tym wydarzeniu król Matchard zmarł, a tron przejął jego syn książę Sallan.

Gdy Nordian ukończył sześćdziesiąt lat został wezwany na jedną z wielu narad w jego życiu, która miała zdecydować o jego dalszym losie. W przestronnej sali za długim, hebanowym stołem zasiadało dwudziestu radnych, a pośrodku nich ubrany w szaty koloru szkarłatu, młody jasnowłosy mężczyzna. Jego oczy bez celu błądziły po jakimś dokumencie. Sprawiał wrażenie zamyślonego, nieobecnego duchem wśród radnych.
- Królu, możemy zaczynać obrady? – Jasnowłosy mężczyzna podniósł wzrok znad dokumentu, po czym wstał.
- Oczywiście Nordianie, ale zanim zaczniemy mówić o wewnętrznych i zewnętrznych sprawach królestwa, chciałbym poruszyć pewną kwestie. – zrobił pauzę poczym kontynuował – Istnieje, bowiem legenda o sercu jednorożca, które ma niezwykłe właściwości magiczne. Nie wiadomo czy ten mit jest prawdziwy, lecz w każdej baśni istnieje cień prawdy. Gdyby udało mam się odnaleźć serce, cały świat staną by przed nami otworem. Nawet na najodleglejszym krańcu krainy Issliany założylibyśmy nasze miasta. Poszerzylibyśmy granice królestwa i stali się niezwyciężeni. A w ostateczności zniszczylibyśmy naszych wrogów.
- Ale Panie, jakich wrogów? Przecież królestwo jest przyjaźnie nastawiane do sąsiadów. Posiadamy sześć sojuszy i piętnaście paktów o nieagresji. – rzekł niski, pulchny na twarzy o małych świdrujących oczkach pierwszy sekretarz króla zwany Ligus.
- Miałem na myśli, że kiedy będziemy mieć jakiś wrogów to ich unicestwimy przy pomocy serca jednorożca.
- Czym tak naprawdę jest to serce jednoroga? Czy to rzeczywiście organ magicznego zwierzęcia? – tym razem odezwał się osiemdziesięcioletni Garven. – Wybacz Panie, lecz my jesteśmy tylko radnymi, którzy nie mają zielonego pojęcia o magii. Owszem słyszeliśmy o czarownicach, czarnoksiężnikach, ale tylko w opowieściach bajarzy. Czary nie stanowią części naszego życia.
- Jest to pewien magiczny... – Sallan zaczął niepewnym głosem.
- Wybacz królu, pozwól, że ja odpowiem na to pytanie – rzekł Nordian wstając z krzesła. – To rodzaj amuletu. Legenda o nim jest zniekształcona, niepełna, ponieważ powstała bardzo dawno temu i występuje w trzech wersjach. Żadna z nich nie podaje czym tak naprawdę jest serce.
- Musimy odnaleźć ów amulet. Poszukiwania zlecam Nordianowi, Arstinowi oraz Drakusowi, Evanowi. Wyruszycie na wyprawę za cztery dni. A do tego czasu postarajcie się jak najwięcej dowiedzieć się o sercu jednorożca. Przysięgnijcie mi, że nie zrezygnujecie z poszukiwań ani, że gdy znajdziecie magiczny przedmiot nie zachowacie go dla siebie.
Z ust czterech radnych wypłynęły słowa przysięgi. Gdy Nordian wymawiał przyrzeczenie, słowa zaciążyły mu na sercu.

Już jakiś czas temu zaszło słonce i jedynym źródłem światła na niebie była nikła poświata księżyca. Nordian w swoim pokoju wertował opasłą księgę legend i baśni. Wreszcie znużony i zirytowany zatrzasnął anonimowe dzieło. Następnie wypowiadając zaklęcie ardi os retmis przywołał w nieruchomym powietrzu obraz mistrza zakonu, Tarchena. Powietrze zajaśniało srebrnym światłem i nagle pojawiła się zawieszona w przestrzeni głowa Tarchena.
- Nordianie, nic przez te trzydzieści cztery lata się nie zmieniłeś. – rzekł łagodnie stary urtigar – Ale jaka ważna sprawa sprowadza cię do mnie, bo chyba nie powiesz mi, że kontaktujesz się ze mną tylko, dlatego, że stęskniłeś się za zakonem?
- Nie mistrzu. Mam bardzo ważne pytanie. Interesuje mnie legenda o sercu jednorożca. Żadna z znanych mi wersji nie odpowiadam na moje pytania. – westchnął ciężko.
- A co chcesz wiedzieć? – mistrz wyraźnie posępniał.
- Opowiedz mi tę legendę.
- Serce jednorożca naprawdę istnieje i jest to narząd tego magicznego zwierzęcia zamknięty w oszlifowanym przez czary diamencie. W czasie wielkiej wojny jednorożców z urtigarami pewien jednoróg imieniem Gretiem śmiertelnie raniony oddał swoje serce urtigarskiej dziewczynie, Tiarze na znak rozejmu. W ten sposób powierzył jej opiekę nad wszystkimi magicznymi stworzeniami i całym światem magii. Tiara ukryła ten cenny dar gdzieś w Puszczy Dragon’Vinict i nikomu nie zdradzała gdzie dokładnie się znajduje. Gdy na tronie zasiadł król Linbert, wydał rozkaz pojmania dziewczyn i poddania jej torturom, aby wyjawiła cenną informację. Chciał, bowiem odnaleźć serce Gretiena i wykorzystać je dla własnych potrzeb. Tiara wkrótce zmarła na skutek tortur i tajemnicę spoczynku serca jednoroga zabrała ze sobą do grobu. Bardzo dobrze wiedziała, co może stać się, jeżeli zdradzi tajemnicę nieodpowiedniej osobie. Serce ma moc, która może zniszczyć cały świat magii, przywołać demony, ale również dać właścicielowi wieczne życie i złoto. Stanie się dzięki niemu najpotężniejszą istotą na ziemi.
- Na demony powietrza i ziemi! – zawołał Nordian drżącym głosem.
- Czemu prosiłeś abym opowiedział ci legendę?
- No, bo widzisz mistrzu, Sallan chce odnaleźć serce. To zadanie zlecił mi i Arstinowi.
- Nie dobrze. Mam nadzieje, że nie przyrzekłeś mu całkowitego posłuszeństwa?
- Zażądał przysięgi! Odmowa królowi byłaby nie najlepszym wyjściem. W ten sposób podważyłbym jego autorytet. Zostaje jeszcze kwestia mojego honoru.
- Nie masz już wyjścia, musisz mu przywieść to serce. A czy Arstin również złożył przysięgę?
- Tak. Nie sadzę, aby Sallan chciał zniszczyć magię.
- Może i nie chce, lecz dzięki temu amuletowi stanie się najpotężnym królem i strącić swoją śmiertelność. Żaden człowiek nie powinien żyć wiecznie, to wbrew ich naturze. Oni nie należą do świata czarów, tak jak my czy smoki. Życie ludzi jest policzone i ma swój koniec. Ale uważaj na niego to dopiero dziecko. W poszukiwaniach kieruj się sercem.
- Mistrzu nie zawiodę ani ciebie ani Sallana. Przyrzekam.
Na twarzy Tarchena pojawił się smutny uśmiech, po czym jego głowa znikła. Nordian został sam w pokoju. Położył się na łóżku i zasnął głębokim snem.

Gdy słońce po raz czwarty wzeszło, Nordian i reszta kompanii wyruszyła na wyprawę. Kierowali się na zachód w stronę puszczy Dragon’Vinict. Za dnia prowadziło ich słońce, w nocy gwiazda polarna. Nie zważając na palące słońce czy letnie burze codziennie pokonywali trzy i pół mili. Konie wyszkolone do galopu biegły uporczywie niechętnie robiąc postoje na odpoczynek. Lecz i one musiały wcześniej czy później odpocząć. Szóstego dnia pokonali równinę Ortrag, za którą krył się ich cel. Do przebycia zostało im dwadzieścia jeden mil. Miasta i wioski ustępowały tu miejsca rozległym pustkowiom, w których kryły się dziwne stworzenia, aż wreszcie Noridan stwierdził, że daleko za sobą pozostawili ludzkie siedziby. Czteroosobowa drużyna na swej drodze napotkała osobliwe zwierzęta, wręcz magiczne: stado Cirrdi, fantazyjnych ptaków o czerwono-złotych piórach, śnieżnego pegaza, wstrętnie, złośliwe chimery o głowach lwa, tułowiach kozy i ogonach smoka oraz kotołaki inteligentnie stworzenia przypominające nieco kota. Jednorożców nie udało im się zobaczyć. Pewnego dnia kompanię opanowała groza. Niedaleko od bezimiennej rzeki zastali powalone drzewa, jakby ktoś cisnął w sam środek małego lasu potężne zaklęcie, łamiące i niszczące drzewa. Na dodatek Arstin odkrył duże ślady liczące około mili. Z pewnością należały do smoka. Po tym wydarzeniu postanowili przyspieszyć tempo jazdy i w ciągu jednego dnia pokonywali już cztery mile. Po następnych pięciu dniach na horyzoncie zobaczyli długą ciemną plamę, która z czasem przybrała kształt puszczy. Dopiero nad ranem stanęli na jej skraju. Zmęczeni i wyczerpani rozbili obóz w małym zagajniku. Tam odzyskali siły i ruszyli w ciemną otchłań Dragon’Vinict. Drzewa tu były niewyobrażalnych rozmiarów. Mierzyły pół a może nawet milę wysokości. Ich gęste korony przysłaniały słońce. Jedynie wąskie smugi światła przeciskały się przez ten gąszcz. W wnętrzu puszczy panował półmrok. Pomiędzy drzewami rozciągały się grube na pięść liany. Występowały tu również wielkości dorosłego człowieka paprocie i dotąd nigdzie niespotykane krzewy, które biły się o dostęp do światła. Wśród gęstwiny czaiła się zwierzyna, z pewnością ogromnych rozmiarów, jak należało sądzić po wielkości samej flory.

Trzy dni błąkali się po puszczy poszukując amuletu. Na zmianę obejmowali warte przy nikłym ognisku rozpalanym podczas postojów. Nawzajem bronili się przed dzikimi zwierzętami. Tylko dzięki magii urtigarów i swojej czujności nie zginęli pod pazurami bestii. W czwartym dniu dotarli na niewielką polanę, na której w samym sercu rosło wysokie, karłowate drzewo. Jego pień był masywny, koloru czarnego. Na skraju polany Nordian i towarzysze rozbili obóz, pragnąc może już po raz ostatni nacieszyć się ciepłem bijącym od promieni słonecznych, zanim ponownie zagłębią się w mroku Dragon’Vinict. Gdy rozsiodłali konie i rozłożyli na miękkiej trawie koce zaczęli pogawędkę:
- Jak myślicie panowie, kiedy uda nam się wreszcie odnaleźć amulet? – zmęczonym głosem odezwał się barczysty mężczyzna.
-Nieprędko, jeśli w ogóle, Evanie. Ta puszcza nie ma początku ani końca. Zanosi się na to że, spędzimy tu jeszcze dobre kilka lat, o ile wcześniej nie staniemy się karmą dla zwierzyny. – odparł Arstin.
- Ty i twój czarny humor. Bądźmy dobrej myśli. Nordianie a ty jak myślisz? – Drakus spojrzał na wyczerpanego podróżą urtigara.
- Mam przeczucie, że jesteśmy już blisko. Cierpliwości towarzysze.
- Cierpliwość, cierpliwością, ale ja jestem strasznie głodny. – Arstin dźwignął się z ziemi, po czym zaczął grzebać w jukach. Wyciągnął suszone mięso i zabrał się do przygotowywania posiłku.

Mrok szybko spowił polanę a na niebie zajaśniał księżyc, który dziś był w pełni. Evan objął wartę przy ognisku. Reszta towarzyszy zasnęła głębokim snem. Potężny mężczyzna chodził w tę i z powrotem pomiędzy śpiąca kompanią a ogniskiem. Aż wreszcie zmęczony oparł się o pień drzewa i obserwował polanę. Jego umysł pomału opanowywała ciemność a monotonny szum liści usypiał go. Głowa mężczyzny opadła bezwładnie na pierś. Zasnął.
Drużynę ze snu zbudziło głośne rżenie koni. Nordian przetarł dłonią zaspane oczy sądząc, że to ich wierzchowce wydają z siebie te przerażające odgłosy. Pierwsze, co zobaczył to białe, rażące w oczy plamy. Gdy wzrok mu się wyostrzył, zerwał się z krzykiem na równe nogi. Ujrzał przed sobą stado jednorożców, od których emanował jasny blask. Magiczne zwierzęta nieco większe niż konie okrążyły obóz przybyszów. Były wszędzie. Potrząsały gniewnie głowami, z których sterczały groźnie spiralne rogi. Ich grzywy falowały przy każdym ruchu szyj. Jednorożce emanowały niezwykłym pięknem i szlachetnością. Reszta towarzyszy Nordiana cofnęła się za pobliskie drzewo, skąd czujnie obserwowała sytuacje. Jedno z magicznych stworzeń stanęło na tylnich nogach i w powietrzu zaczęło wymachiwać przednimi kopytami, demonstrując swoją przewagę nad wędrowcami. Na jego szyi zabłysnął duży niebieski diament. Nordian ukradkiem sięgnął po przytroczony do pasa sztylet, lecz bardzo dobrze wiedział, że gdy zabije a nawet zrani jednoroga zostanie na zawsze przeklęty – takie są prawa magii. Nagle w odpowiedzi na jego nierozważne posunięcie do umysłu Nordiana wtargnęła myślowa macka, która wbiła się w jego świadomość niczym sztylet, wywołując okropny ból. Ból wzmógł się powalając urtigara na ziemię. Po kilku minutach niemiłosiernej męki, ból osłab a do głowy Nordiana zaczęły napływać wizje, przepełnione tajemniczością i niewypowiedzianym cierpieniem. Zrozumiał on że, nastąpiło połączenie umysłu zwierzęcia z jego. Umysł jednorożca był zupełnie obcy, wydawał się rozległy i potężny. Do świadomości maga napływały pojedyncze myśli. Jam jest Sirrom, przywódca stada. Czemu zakłócacie spokój Dragon’Vinict? – słowa jednoroga echem odbiły się w umyślę Nordiana.
- Wybacz mi Sirromie. Jesteśmy tu z rozkazu króla Sallana. Chcemy...
Wiem, po co tu przybyliście, po Serce Gretiem. Więc pytam się ciebie, jakim prawem?
- Gretiem ofiarował swoje serce nam urtigarom, nie wam jednorożcom. – w głoście maga zabrzmiała nutka napięcia.
Tak, wam urtigarom, lecz ty jak sam powiedziałeś Nordianie z Verdi Astio, przychodzisz tu z rozkazu twojego pana. To on prosi o ten dar a nie ty.
- To ja teraz wypowiadam te słowa a nie król Sallan, więc to ja proszę a nie on. – wzrok Nordiana tkwił na sercu zatopionym w diamencie.
Jeśli naprawdę to ty magu upraszasz się o serce naszego pobratymca przyjmuje twoje błagane, jeśli nie to biada ci.
Sirrom pochylił głowę pozwalając zsunąć się z długiej szyi złotemu łańcuszkowi, na którym zawierzone było serce. Nordian pomału zbliżył się do jednoroga i zdjął szlachetny kamień z głowy stworzenia. Przyglądał mu się uważne. W niebieskim oszlifowanym diamencie zatopione przez magię biło prawdziwe serce jednorożca.
Gdy nadejdzie odpowiedni czas jeszcze raz odezwę się w twoim umyśle i zdradzę ci jak zniszczyć Serce Greitiema, lecz mam nadzieje, że to nie będzie konieczne. Do zobaczenia urtigarze z Verdi Astio.
- Do następnego razu Sirromie. – Nordian przyłożył prawa dłoń do lewej piersi i ukląkł przed Sirromem, jak to czynią wasale.
Stado magicznych istot powoli odwróciło się od przybyszy. Nagle Arstin jednym silnym szarpnięciem wyrwał amulet z ręki nadal klęczącego towarzysza. W jego oczach czaiła się chciwość. Nieoczekiwanie rozjuszony przywódca stada jednorożców całą swoją zwinnością ruszył ku Arstinowi nastawiając róg. Z ust starszego urtigara wydobył się krzyk piekielnego bólu. Ciało Arstina runęło na ziemię owładnięte dreszczami. W jego oczach nie było już chciwości, a jej miejsce zajął strach i przerażenie. Cała ta sytuacja trwała zaledwie kilkanaście sekund. Nordian zaledwie w tym czasie zdarzył krzyknąć: Nie!
Nie był godny dotykania Serca Greitiema. Musiał ponieść karę. – znów do umysłu Nordiana wtargnęła macka Sirroma.
Jednorożce kłusem oddaliły się od obozowiska wysłanników króla.

Przez główną bramę zamku Elinis wjechali galopem trzej zakapturzeni jeźdźcy. Pokierowali konie w stronę gościńca. W pełnym cwale zeskoczyli z grzbietów wierzchowców przed frontowymi drzwiami zamku. Jeden z nich wydał rozkaz zaprowadzeni ich do króla stojącemu przy studni nadzorcy zamku. Sallan przyjmował małą gromadkę wieśniaków z pobliskiej wioski w sali tronowej. Uskarżali się na swoją niedolę i na grasujące nieopodal wioski dziwne, potężne bestie, które atakowały nie tylko inwentarz żywy ludzi, ale i ich samych. Król na widok przybyszów, machnął ręką w stronę chłopów, aby odeszli. Po czym rzekł:
- Nareszcie! Witaj Drakusie, Nordianie i ty również Evanie. A gdzie Arstin? – twarz monarchy pociemniała.
- Przykro mam Panie, ale Arstin poległ pod rogiem przeklętego jednoroga Sirroma. – odezwał się Evan.
- To bardzo smutna wiadomość, ale wy żyjecie. Opowiedzcie mi przebieg wyprawy.
Nordian podjął się opowieści. Z początku szło mu łatwo, bez większych przeszkód, lecz gdy dotarł do dziwnego spotkania z przywódcą jednorogów głos mu uwiązł w gardle. Z przerażeniem spojrzał na króla, który pocieszycielko położył mu rękę na ramieniu. Nordian zawahał się czy wyjawić wszystko z rozmowy z Sirromem, ostatecznie postanowił nie zdradzać ostatnich słów jednorożca mówiących o ponownym kontakcie umysłowym, w którym przekaże mu jak zniszczyć amulet.
Król wysłuchał opowieści z spokojem. Po kilku minutowej ciszy spytał:
- Przynieśliście ze sobą serce?
W odpowiedzi Nordian wyciągnął z torby spore zawiniątko i wręczył je Sallanowi. Ten zaś delikatnie i pomału zaczął rozwijać materiał odsłaniając wnętrze pakunku. W oczach króla pojawiała się ta sama chciwość, którą urtigar wcześniej zauważył w spojrzeniu Arstina.
- Zwołajcie naradę na dzisiejszy wieczór. Muszą stawić się wszyscy. Zrozumiano? – rozkazał monarcha wciąż przyglądając się Sercu Greitiema.
- Tak jest. – odparli chórem.
- Dziękuje wam za wasze poświęcenie. Teraz odejdźcie, chce zostać sam.

Słońce zachodziło nadając niebu czerwony odcień. Ostatnie jego promienie oświetlały przestronną sale. W pomieszczeniu panowała podniosła atmosfera. Wokół hebanowego stołu zebrało się dziewiętnastu radnych, głośno o czymś dyskutowali. Głosy natychmiast umilkły, gdy do pokoju wszedł Sallan a za nim pulchny służący niosąc na złotej tacy znany tylko czterem osobom przedmiot. Służący zajął miejsce przy popiersiu króla Matcharda. Natomiast monarcha usiadł na honorowym miejscu pośrodku radnych.
- Panowie chciałbym zacząć sześćsetne obrady za czasu mojego panowania. – Sallan wstał z krzesła – Jak już zauważyliście Hrabia Evan, dowódca armii Drakus oraz urtigar Nordian dołączyli do nas po trzydziestu pięciu dniach trudnej wyprawy. Ich misja zakończyła się pomyślnie. Przywieźli mam nową nadzieje. Teraz spełnią się nasze marzenia o lepszym, potężniejszym państwie – król umilkł na chwilę, poczym kontynuował – o kraju ludzi, którzy w pocie czoła udoskonalają ten świat. Ziemię Issliany od zalania dziejów należały do ludzi. Chce je teraz oczyścić z wszelkiego plugastwa! Oto owa nadzieja – skinął palcem na służącego, który zbliżył się i wręczył tace królowi – przed waszymi oczami znajduje się sławetne serce jednorożca, dające wieczne życie jak i również śmierć.
Wszyscy podnieśli z niepokojem głowy, aby spojrzeć na amulet. Byli bowiem bardzo ciekawi jak może wyglądać opisywany wcześniej przez Nordiana magiczny diament.
- Panie, co chcesz zrobić? – pytanie padło z ust Krella będącego już na schyłku swojego życia.
- Co chce zrobić? To proste! Przy pomocy amuletu położę kres istnieniu magii. Świat stanie się wolny od tej piekielnej mocy.
- Nie możesz! – z krzykiem zerwał się z krzesła Nordian. – Czary wypełniają każda szczelinę tej ziemi. Ona obumrze bez magii. Jeśli to zrobisz zabijesz tysiące istniej począwszy od czarodziejskich zwierząt a skończywszy na czarownicach, magach i urtigarach. Zabijesz również i mnie! Na ziemi już nigdy nie pojawi się mag żywiołów! Czy tego chcesz szaleńcze?
- Uważaj na słowa psie! – syknął król. – Wy magowie przewyższacie nas, ludzi tylko tym, że potraficie przywoływać burze, zmieniać za pomocą zaklęć dotychczasowy stan rzeczy. Tylko tym! Bez magii jesteście bardziej żałosni niż my!
- Nie pozwolę! Veto! Tu chodzi o moje życie! Panie nie złamałem przysięgi, którą Ci złożyłem w dniu ostatniej narady.
- Panie, Nordian ma rację. Magowie nam...
- Milcz, Zakko!

Nagle coś dużego i ciemnego ze świstem przecięło powietrze. Czarny ptak przeleciał wzdłuż stołu porywając w potężne szpony Serce Greitiema. Z brzękiem rozbijanego szkła wyleciał przez okno. Za sobą usłyszał głośne przekleństwa króla i rozkazy „Za nim, zabijcie go”. Nordian zamieniony w ptaka znalazła schronienie w lesie, oddalonym o kilka mil od zamku. Teraz już w ciele maga szukał miejsca na odpoczynek. Jak przypuszczał nikt nie będzie szukał go w środku nocy w lesie pomiędzy leśnymi stworzeniami. Wilki, niedźwiedzie i dziki stały się teraz jego sojusznikami. Oparł się o pień drzewa. Wciąż w dłoniach trzymał spokojnie bijące serce zaklęte w diamencie. Postanowił nie spać, mieć szeroko otwarty umysł, lecz senność zawładnęła jego ciałem. W śnie miał wizję. Z zielonej otchłani Dragon’Vinict galopował ku niemu jednorożec Sirrom. Zatrzymał się kilka kroków przed urtigarem i odezwał się w jego głowie:
- Zawiodłem się na tobie urtigarze z Verdi Astio. Teraz zostało tylko jedno wyjście.
- Jakie?
- Zniszczysz serce, a sam poniesiesz klęskę.
- Czy koniecznie muszę niszczyć amulet? Nie mogę z powrotem ci go oddać, abyś go dobrze ukrył?
- Nie! Raz ofiarowanego daru, jakim jest serce jednorożca nie można tak po prostu zwrócić. Od momentu gdy go otrzymałeś wasze losy zostały na zawsze połączone. To jest pewnego rodzaju przekleństwo i błogosławieństw zarazem.
- Dobrze, rozumiem. Jak mam to zrobić Sirromie, mój panie?
- Gdy tylko się obudzisz weź w dłonie amulet i połóż go na miękkiej ziemi. Obrysuj go kołem, po czym unieś dłonie nad diamentem i wypowiedz zaklęcie: Arta kostis tagirii ass wydri ekos. Zapamiętałeś?
- Tak. Jaką mam ponieść klęskę?
- Zasłużoną. Los świata magii jest w twoich rękach.
Gdy Nordian obudził się już świtało. Z głębi lasu dochodziło ujadanie psów. Szukali go w lesie. Mag przypomniawszy sobie senną wizję, położył na ziemi diament i obrysował go tak jak powiedział mu Sirrom. Uniósł obie ręce nad magicznym przedmiotem i cichym głosem rzekł:
- Arta kostis tagirii ass wydri ekos.
Jego ręce zajaśniały czerwonym światłem. Żyły na czole nabrzmiały mu a po szyi maga ściekały strużki potu. Poczuł jak z niego uchodzi cała energia. Czuł się coraz słabszy, bał się, że umrze. Czerwonawe światło objęło diament. Po chwili zaczęło topić szlachetny kamień i palić osłonięte serce. Po kilkunastu długich minutach z amuletu został tylko czarny popiół. Nordian nie mogąc ustać na nogach ukląkł na poszyciu. Tropiciele z psami byli coraz bliżej. Wtem jedna ze strzał przeszyła pierś urtigara. Ten zaczerpnął głęboki wdech i runął na ziemię. Jego wycieńczone ciało nie potrafiło bronić się przed bólem. Śmierć pomału zabierała go do swojego królestwa. Ludzie króla nie znaleźli przy nim Serca Gretiema i nigdy już go nie odnajdą.

Za oknem izdebki ciemność otuliła już świat. Mali słuchacze zwinięci w kłębek cicho pochrapywali. Nastała kolejna przepełniona spokojem noc. Stary człowiek zaciągnął się dymem tytoniowym ulatniającym się z fajki. „Gdyby nie Nordian, kto wie jakby teraz wyglądał świat. Czy nadal moglibyśmy się cieszyć małymi cudami, które towarzyszą nam w codziennym życiu. Szkoda tylko, że tak niewielu ludzi je jeszcze dostrzega.” – powiedział sam do siebie.
ARTZ

2
[1]Jasne światło [2]pochodzące z [3]kamiennego kominka [4]rozświetliło [5]panujący w [5]małej izdebce [4a]półmrok.
Pierwsze zdanie, mające wprowadzić czytelnika w tekst (plastyczne) i zawiera wszystko to, czego nie powinno się pisać. Rozbieram na części pierwsze:

[1] - Jeżeli światło nie jest mdłe (np. od świeczki), to jest jasne.
[2] - one nie pochodziło stamtąd, lecz było tam, czego pisać nie trzeba.
[3] - widziałaś drewniane kominki?
[4] i [4a] - jeśli rozświetlało, to półmroku już nie było.
[5] - izebka jest zdrobnieniem, czyli zawiera informację, że jest mała.
Po zmianach:
Światło z kominka oświetlało delikatnie małą izbę.
Czy moja propozycja nie zawiera wszystkiego, co zapisałaś? Zawiera.

I następne zdanie, rozepchane:
Roztańczone [1]płomienie ognia łagodnie lizały czajnik, w którym gotowała się woda. [2]Stary człowiek dorzucił drewna do [3]kominka, po czym rozsiadł się wygodnie w [4]stojącym nieopodal fotelu.
[1] - Płomienie - wiadomo, że ognia
[2] - Stary człowiek to dziadek, staruszek.
[3] - powtórzenie
[4] - fotel zawsze stoi (chyba, że go ktoś przewrócił albo zawiesił).
Po zmianach:
Roztańczone płomienie łagodnie lizały czajnik z wodą. Staruszek dorzucił polano i wrócił na fotel.
Pomarszczona, szara twarz starca wyglądem przypominała wyschnięty ziemniak. Pokryta licznymi bruzdami zdradzała, że starzec niejedno przeżył w życiu.
a ten opis (lecz bez powtórzeń) powinien znaleźć się w chwili, kiedy wprowadzasz bohatera. Łączę, aby pokazać ten zabieg:
Roztańczone płomienie łagodnie lizały czajnik z wodą. Staruszek o pomarszczonej, ciężko doświadczonej twarzy pokrytej bruzdami dorzucił polano i wrócił na fotel

Mężczyzna nabił tytoniem fajkę przyozdobioną motywami roślinnymi, po czym z zadumą rzekł:
- W tym roku o wiele za wcześnie nadeszła zima – głowę odwrócił w kierunku dębowego stołu, przy którym siedział młody mężczyzna wraz z żoną i dwoma synami.
Staruszka już zdążyłaś określić na 5 różnych sposobów, i podobnie określasz kolejną postać. Powinnaś trzymać się tekstu i określenia tak, aby intuicyjnie wyszło, kto jest kto. Poza tym, narracja nie dotyczy sposobu wypowiedzi i tam powinna znaleźć się kropka a po niej z dużej.
- Słuchajcie uważnie, bowiem jest to historia o altruizmie. – starzec zaciągnął
po kropce piszemy z dużej...
– Historia ta wydarzyła się dawno, dawno temu jeszcze za czasów świetności Zakonu Verdi Astio na wyspie Aschetei. Lecz nawet teraz porośnięte bluszczem ruiny tej budowli mogłyby wam więcej opowiedzieć niż ja o młodzieńcu imieniem Nordian.
fajnie, tylko że tu nie ma mowy o budowli...
Pewnego czerwcowego dnia, gdy słońce górowało nad widnokręgiem za murami Zakonu Verdi Astio będącego głównym ośrodkiem szkolnictwa Magów Żywiołów wydarzyło się coś ważnego. Dziś mury wszechnicy opuszczał jeden z uczniów imieniem Nordian
Jak wynika z narracji i czasu, tu powinno znaleźć się: tamtego dnia
pierścień z dużym, odbijającym promienie słoneczne
A skąd w celi słońce? Ta wstawka jest niepotrzebna.
- Tak mistrzu Tarchenie. – młodzieniec przestąpił z nogi na nogę.
i tyle chcesz pokazać? Narrator w tym miejscu powinien zacząć pokazywać myśli i uczucia tego młodego człowieka (m.in. dlaczego przestąpił z nogi na nogę: bał się? Niecierpliwił? Był podekscytowany?)

Po połowie lektury czułem się zmęczony. Schemat pisania jest nie do przejścia na dłuższą metę: nowa postać->opis stroju->spis czynności->dialog. Do tego błędy przy zapisach dialogów, rozepchane opisy i brak emocji (dot. bohaterów, wynikające z narracji). Co się zaś tyczy historii, jest taka sama, jakich wiele i nic jej nie odróżnia. Nawet dialogi wydały się wymuszone, jak fabuła. Nie podobało mi się. Wskazałem kilka rzeczy, które tak po prawdzie obowiązują dla całego tekstu i jeśli masz chęć pracy nad sobą, to mogą być dobre wskazówki.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
artz1007 pisze:Okalały ją długie, siwe włosy, a pod białymi, krzaczastymi brwiami czaiły się żywe, pełne nadziei oczy.
Nadmierna ilość przymiotników zamiast ubarwiać tekst, czyni go niestrawnym, bo każdy niesie ze sobą informację dot. wyglądu, którą muszę zapamiętać. Za dużo, jak na jedno zdanie.
artz1007 pisze:- Słuchajcie uważnie, bowiem jest to historia o [1]altruizmie. – starzec [2]zaciągnął się fajką i po chwili
[1] Ciekawe słówko w ustach starca chłopskiego pochodzenia.
[2] Jesteś pewny, że fajką się zaciągnął? Nie zakrztusił się nią?
artz1007 pisze:Nauka władania magią zajęła mu dwadzieścia lat, to i tak mniej niż przeciętnemu kadetowi.
Czegoś tu brakuje. Logiki. Nie spoiłeś zdań tak, by tworzyły sensowną całość.
Nauka władania magią zajęła mu dwadzieścia lat, ale to i tak mniej niż...
lub
Chociaż nauka władania magią zajęła mu dwadzieścia lat, to i tak mniej niż...
Widzisz różnicę?
artz1007 pisze:Dziś mury wszechnicy opuszczał jeden z uczniów imieniem Nordian, (...)
Teraz Nordian w spartańskiej celi przygotowywał się do swojej ostatniej, jak sądził podróży.
Zdecyduj się czy bohater już wyszedł, czy dopiero się zbiera.
artz1007 pisze:Ręce Nordiana przeistoczyły się w duże[,] czarne skrzydła[,] a głowa w łeb wielkiego ptaka zakończonego długim, masywnym dziobem.
Wiadomo, ptak z jednej strony zakończony jest ogonem, a z drugiej dziobem, ale chyba nie tak chciałeś to powiedzieć?
artz1007 pisze:Teraz przed widzami stał nie młody urtigar, lecz sporych rozmiarów czarny ptak o potężnych, ostrych szponach, który z wyglądu przypominał czarnego sokoła nadprzyrodzonych rozmiarów
Ależ okropny opis... czarny sokół. Oj jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić.
artz1007 pisze:Jego apokaliptyczne oczy
Tego również, przykro mi.
artz1007 pisze:Dla niego wszystkie dni były do siebie podobne. Te same twarze spotykane na co dzień, ten sam przebieg dnia.
Wiadomo - powtórzenia.
artz1007 pisze:A w ostateczności zniszczylibyśmy naszych wrogów.
W ostateczności znaczy, że gdyby nie było innego wyjścia. Ze zdań poprzedzających wynika, że on chciał zniszczyć wrogów tak po prostu, na koniec podboju terytoriów.
artz1007 pisze:Przysięgnijcie mi, że nie zrezygnujecie z poszukiwań ani, że gdy znajdziecie magiczny przedmiot nie zachowacie go dla siebie.
Z ust czterech radnych wypłynęły słowa przysięgi. Gdy Nordian wymawiał przyrzeczenie, słowa zaciążyły mu na sercu.
Zupełny brak logiki. Tak dziwne rzeczy mówi książę i o spełnienie niemożliwego prosi, a oni zgadzają się bez szemrania i do tego składają przysięgę.
artz1007 pisze: Nie dobrze.
artz1007 pisze:najpotężnym
Błędy.
artz1007 pisze:Nie zważając na palące słońce czy letnie burze codziennie pokonywali trzy i pół mili. Konie wyszkolone do galopu biegły uporczywie niechętnie robiąc postoje na odpoczynek.
Trzy i pół jakiej mili? Bo jeśli przyjąć milę angielską, to przebywali dziennie trochę ponad pięć i pół kilometra. Tyle wynosi moja droga do pracy, a jej przejście na piechotę(!) zajmuje mi około trzech kwadransów.


Masz brzydki zwyczaj powtarzania informacji co parę linijek albo już w kolejnym zdaniu. Popatrz:
artz1007 pisze:Żal było mu opuszczać miejsce, które od ósmego roku życia nazywał domem. Gdy skończył osiem wiosen
artz1007 pisze:Nauka władania magią zajęła mu dwadzieścia lat,
a pół akapitu niżej:
artz1007 pisze:Przez kolejne dwadzieścia lat zgłębiał wiedzę na temat czarów
Tekst jest pełen literówek, błędów ortograficznych, interpunkcja leży. Ale to wszystko można wyeliminować przy autokorekcie. W tekście jest inny problem, który nie pozwolił mi dotrzeć do końca. Utknęłam w połowie, kiedy okazało się jak dużo do przebycia dziennie mieli bohaterowie (patrz wyżej). Cokolwiek piszesz, jeśli nie jesteś pewny lub brak ci informacji – google.pl i szukaj.
Ponadto używasz słów, których znaczeń nie rozumiesz.
Historia, niestety, jest nudna, przewidywalna i nielogiczna. Bohaterowie są nijacy, ani śmieszni, ani irytujący. Nie wzbudzają we mnie żadnych uczuć, a to niedobrze. Opisujesz każdy szczegół z dokładnością do srebrnej nici, ale nie stawiasz przede mną ludzi, tylko wycięte z tektury podobizny, które zgadzają się na wszystko bez szemrania, i które ty, jako narrator przesuwasz po makiecie opowiadania.
Zacząłeś od Magii Żywiołów, ale nie opisałeś jej nawet odrobinkę, nie pociągnąłeś wątku, który mógłby rozkołysać historię. Czym jest owa magia? Co robi? Po co i dlaczego? Skoro elitarna szkoła i wybrańcy, to musi być ku temu jakiś powód, coś ponad zamienianie się w wielkie, czarne ptaszysko. Pokaż to, nie tylko zrelacjonuj, ale pokaż. Tego w tekście brakowało najbardziej. Spojrzenia okiem bohaterów.
Nie podobało mi się. Musisz popracować nad spójnością tekstu i wyrazistymi postaciami, bo bez nich twój wyimaginowany świat zginie.
Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron