Wiem, nikt nie lubi długich tekstów. Wszyscy wolą miniaturki - małe, zgrabne, na jeden kęs, z oryginalnym tematem i błyskotliwą puentą. Co mi tam. Zaryzykuję. Nie zrobi toto pewnie furory i nie powali na kolana - wystarczy mi tylko, żeby było "okej". Może nawet "ciekawe".
Parę pierwszych stron czegoś, co ma się wkrótce zamienić w powieść - stąd brak podsumowania i puenty. Mimo to mam nadzieję, że ktoś przez to przebrnie. Warto to ciągnąć czy dać sobie spokój?
Pierwsze wymarły małpy.
WWWNie stało się to oczywiście tak nagle. Śmierć małpiego gatunku okazała się być procesem długim i paskudnym. Niechlubna sława pierwszego odnotowanego przypadku śmiertelnego przypadła w udziale chlubie i nadziei Bengalskiego Ogrodu Zoologicznego – szympansowi Kiko. Młody samiec spadł z drzewa piętnastego marca dwutysięcznego dwudziestego roku. Wkrótce w jego ślady poszły pozostałe szympansy. Objawy – cholerne objawy, które tak często dane mi było później oglądać – były zawsze takie same.
WWWPoczątkowo Kiko odczuwał lekką dezorientację. Człowiek, który od pięciu lat codziennie przynosił mu owoce, dzisiejszego ranka wydawał mu się dziwnie obcy, niemal złowrogi. Potem nadeszły zawroty głowy. Kiko wdrapał się na drzewo po imitującej pnącze linie zwijającej z solidnej, grubej gałęzi i wcisnął się w kąt będący łączeniem tejże gałęzi z pniem. Lubił to miejsce. Przychodził tu, by pod osłoną liści wylegiwać się beztrosko, obserwując leniwe życie ogrodu.
WWWTeraz jednak nie czuł się bezpiecznie. Im dłużej tak siedział, tym większy narastał w nim niepokój. Liście nie chroniły. Drzewo chwiało się groźnie, atakowało go, jego sękate macki szczypały i kłuły. Powietrze paliło go w płuca, które teraz rozrywał chrapliwy, krwawy kaszel. Szkarłatny płyn sączył się z oczu i ściekał po rudym pysku, znacząc czerwony krawat na piersi stworzenia. Szympans postanowił się bronić. Chciał ukarać drzewo. Zamachnął się szeroko kosmatą ręką, lecz okrutne drewno wykonało zręczny unik, tańczyło dookoła niego, liście wirowały w szaleńczym piruecie dwojąc się i trojąc niczym wilki, hieny osaczające ofiarę ze wszystkich możliwych kierunków.
WWWUderzenie o ziemię nie zostało odnotowane przez umysł szympansa, zbyt zajęty odczytywaniem milionów sygnałów bólu, który dochodził teraz z każdej żywej komórki jego ciała. Zwierzę płonęło, niezdolne nawet do nadania wyrazu swojemu cierpieniu. Zamglone, ludzkie sylwetki pochylające się nad nim tylko potęgowały przerażenie. Okropny wrzask – właściwie bulgot, który byłby wrzaskiem, gdyby nie opór zalegającej w krtani krwi – zmroził pracownikom ogrodu krew w żyłach.
Taki był słynny początek końca.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW***
WWWTajemnicza choroba rozprzestrzeniała się błyskawicznie, w jakiś nieodgadniony sposób docierając do najodleglejszych zakątków globu. W ciągu kilku tygodni małpi ród zniknął z powierzchni Ziemi. Szympansy, goryle, gibony, orangutany, magoty, huzary, kolobusy – wszystkie te doskonałe twory milionów lat ewolucji wygasły w mgnieniu oka, zostawiając nas, nagle jedynych pozostałych przy życiu człekokształtnych, samych z naszym - w pełni uzasadnionym - strachem.
WWWPowiedzieć, że świat był przerażony to jakby umierającego na grypę nazwać przeziębionym. Świat trząsł się, piszczał ze strachu, wył z rozpaczy i tupał nogami w żałosnym proteście przeciwko tak nieuzasadnionej zagładzie. Bo przecież tylko czekać, aż wirus przejdzie na ludzi. W zasadzie fakt, że to akurat my z długiego szeregu małpowatych uchowaliśmy się przy życiu bardziej wzmagał strach niż uspokajał. Sytuacja gatunku ludzkiego jawiła się – w pewnym sensie - gorzej niż w przypadku gibonów i szympansów. Nasza wysoce rozwinięta świadomość pozwoliła nam, w tych ostatnich dniach cywilizacji, pojąć całą grozę czekającej nas przyszłości. Widok małp drgających w przedśmiertnych konwulsjach, miotających się w obłąkańczym szale i toczących krwistą pianę z pysków wgryzł się nam w pamięć zbyt boleśnie, by można go było zbyć machnięciem ręki. Byliśmy niczym skazańcy, którym na moment przed strzałem dane było spojrzeć w czerń lufy. Usłyszeć błagalne, przedśmiertne krzyki towarzyszy.
WWWW świat ludzi, wciąż jeszcze żywy, wdała się gangrena strachu. Chaos i anarchia, wywołane masowymi ucieczkami z miast, zbierały krwawe żniwo na długo przed nadejściem choroby. Wyludnienie metropolii i zamknięcie granic państw spowodowało, że gospodarka światowa z dnia na dzień przestała istnieć. Miliardowa populacja, wcześniej ściśnięta razem na malutkiej przestrzeni, zapragnęła się nagle rozpierzchnąć. Nikt nie zliczył, ile ofiar pochłonęły bestialskie walki o azyl. Bez najmniejszej pomocy choroby ludzkość doprowadziła do niemal całkowitego zniszczenia cywilizacji.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW***
WWWByliśmy pewni, że nie nadejdzie, lub że nas ominie. W przeddzień, w przedminutę zagłady mieliśmy całą tę aferę za farsę, nieśmieszny żart mediów, który wymknął się spod kontroli wywołując niespodziewaną ogólnoświatową panikę. Dni mijały, a my żyliśmy względnie spokojnie. Początkowy strach zmienił się w stagnację, stagnacja przeszła w zniechęcenie a zniechęcenie w apatię. Wspomnienie zagłady małp zdążyło już zblaknąć i nie wywoływało dawnych emocji. Ich agonia była tylko obrazem na ekranie telewizora, niczym realnym, nie wydarzyła się naprawdę. Wyglądając przez okno, na opustoszałe ulice, widzieliśmy owoc ludzkiej naiwności i głupoty.
WWWByło nas trzech – Richard, Patrick i ja. Zamieszkaliśmy w opuszczonym domku w małym Miasteczku Ville. Miasteczko Ville nie było właściwie miasteczkiem, tylko zapuszczonym, ogrodzonym ośrodkiem turystycznym złożonym z kilku szeregów malutkich budek-domków skupionych wokół nieco większej budki pełniącej funkcję sklepu i - w jakiś cudowny sposób - zostało niemal całkowicie zignorowane przez migrujące tłumy. Pomijając kilku zupełnie nieszkodliwych przechodniów nie niepokoił nas nikt. Ominęły nas słynne rzezie, strzelaniny, brutalne walki o jedzenie i paliwo, napady wędrownych plemion i cała moc innych atrakcji, będących dla przeciętnego ziemianina codziennością. Wodę czerpaliśmy z podziemnej studni, mieliśmy jej więc pod dostatkiem, a baterie słoneczne na dachu zapewniały nam wszystkie luksusy elektryczności. Mieliśmy też, nawiasem mówiąc, sporo szczęścia - będąc pierwszymi obywatelami miasteczka w ciągu kilku pierwszych dni przenieśliśmy większość zapasów ze sklepu do naszej piwnicy. Mieszkańcy Ville nie utrzymywali ze sobą kontaktów. Znaliśmy paru z imienia, ale nic poza tym. Nikt nas nie odwiedzał, i bardzo dobrze - gdyby odkryli nasze lodówki, wypchane po brzegi jedzeniem, mógłby nas czekać niezły lincz. Podczas, gdy świat przymierał głodem, my opływaliśmy w dostatki. Jedzenie, woda, elektryczność – wszystko to było czymś naturalnym, a perspektywa wyczerpania zapasów - wizją tak odległą, że nie zawracaliśmy nią sobie głowy.
WWWW końcu jednak zagłada nadeszła. Nie potrafię podać dokładnej, ogólnoświatowej daty - media nie istniały, byliśmy więc odcięci od informacji z zewnątrz. Możliwe, że zaraza hulała po świecie od tygodni, a my nawet o niej nie słyszeliśmy. W każdym razie dzień, w którym zobaczyłem ją na własne oczy po raz pierwszy pamiętam dokładnie, ze wszystkimi cholernymi szczegółami.
WWWBył wczesny wieczór. Patrick wyszedł gdzieś po południu i nie wracał. Nie było to dla nas nic niezwykłego – każdego niemal dnia znajdywał powód, żeby wyrwać się z naszej nory. Chodził na ryby nad pobliskie jezioro, buszował po okolicznym lesie lub przebywał u naszej sąsiadki, samotnej starszej pani zamieszkałej naprzeciwko. On jeden zdawał się prowadzić coś w stylu życia towarzyskiego. Był przez to powszechnie nielubiany.
WWWLeżałem właśnie, beztrosko rozwalony, na sofie przy oknie. Richard siedział na podłodze wciśnięty w kąt pokoju, pogrążony w lekturze którejś z książek ze swojego imponującego zbioru. Wielokrotnie rozmawiałem z nim na ten temat – po co się kształcić, kiedy tysiące lat cywilizacji zostały, ot tak, spuszczone w gigantycznym klopie? Homer? Nauki ścisłe? Słowo jest abstrakcją, niepraktyczna wiedza jest bezwartościowa. Książki dobrze się palą, taki z nich pożytek. Ale nie, Richard był humanistą - całkiem możliwe, że ostatnim. Jeśli tak, to humanizm umarł pół godziny później.
WWWZ oddali usłyszeliśmy wrzask, przerażające wycie zwierzęcia obdzieranego ze skóry. Nawet nie wyjrzałem przez okno. Znacie to określenie – zmrozić krew w żyłach? Leżałem tylko, niezdolny poruszyć nawet małym palcem. A wrzask się przybliżał, a im bliżej był nas, tym straszliwsze zimno ogarniało moje członki. Był od nas dziesięć metrów, pięć metrów, trzy, dwa, metr. Rozpoznałem głos, a z pobladłej twarzy Richarda, który zwrócony był w stronę okna wyczytałem, że mam rację. Zerwałem się na nogi w chwili, w której zakrwawiona twarz Patricka uderzyła w szybę.
WWWJego krzyk rozdzierał nasze uszy, słowo daję, w życiu nie słyszałem takiej pełni bólu, cierpienia, przerażenia. Jego twarz, okropny grymas, błagające o śmierć, półprzytomne oczy, krew ściekająca po koszuli, Jezu, to złamałoby najtwardszego. Walił w szybę, raz za razem. Stałem pod ścianą, niczym zwierzę zagonione w ślepą uliczkę i czułem, jak uginają się pode mną kolana. Oddałem mocz. Trząsłem się jak epileptyk.
WWWRichard zerwał się i rzucił w stronę drzwi. Nie pamiętam nawet, jak go zatrzymałem. W jednej chwili opierałem się o ścianę, a w drugiej leżałem na podłodze przygważdżając go do ziemi. Nie szarpał się, zrozumiał chyba, że los Pata jest już przesądzony. Nasz, w zasadzie, też.
WWWZ czasem, stopniowo, Pat ucichł. Przez jakiś czas słychać było jeszcze stukanie i skrobanie w drewnianą ścianę, które też w końcu ustało. Naprawdę, chciałem wziąć pistolet i wyjść, wiecie, żeby skrócić jego męki, ale nie mogłem. Zbyt się bałem – widoku i zarazy – jak gdyby cienka belka stanowiła jakąś przeszkodę dla choroby, oddzielała od tego okropieństwa.
WWWW końcu wstałem. Jak mam opisać to, co czuliśmy – szok, panika, strach? Wszystkie określenia tracą na znaczeniu, każde z nich pasuje, ale żadne tak do końca. Czułem przede wszystkim zimno – przenikające, okropne zimno. To ono sprawiało, że trzęsły mi się ręce, kiedy nabijałem pistolet.
WWWSiedzieliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu, naprzeciwko siebie, oparci o przeciwległe ściany. Czuliśmy zimno. Trudno jest opisać ten stan – siedzisz przerażony, lecz dziwnie niewzruszony, ze świadomością, że nie wyjdziesz stąd żywy. Płaczesz bezgłośnie, bez łez, w bezruchu. Richard wpatrywał się w mój pistolet.
WWWTakie chwile łączą. Rich nigdy nie wydawał mi się bliższy. Dwaj rozbitkowie na krańcu świata. Są ludzie, których śmierć wydaje się być po prostu zbyt... nieuczciwa? Nie fair? Są jak piękne obrazy, arcydzieła, piękni jak ptaki, odwieczni jak góry, potężni i niewzruszeni. Richard był jednym z nich. Miał piękny umysł, to najodpowiedniejsze określenie. Chcę, żeby historia zapamiętała go właśnie takiego – nie będę opisywać jego cierpienia, męki, strachu. Kiedy spojrzał na mnie, półprzytomnie, ostatni raz, zobaczyłem w jego oczach przyzwolenie. Kiedy tylko poczuł ból, strzeliłem.
WWW Na zewnątrz zapadła już ciemność. Zostałem sam. Samotny rozbitek na krańcu świata. Zimno ustało, ustępując miejsca rozpaczy, a była to rozpacz całkowita, skondensowana, w czystej formie. Odczuwałem bunt, pretensję do życia, które nigdy nie dało mi szansy. Któremu ja nigdy nie dałem szansy. Żyjemy iluzją przyszłości, koncentrujemy się na niej jako celu, zapominając o najważniejszym - to teraźniejszość jest celem. A kiedy przyszłość odchodzi, mamy pretensje.
2
Zdecyduj się w końcu – ginęły długo czy w mgnieniu oka? Zaprzeczasz sam sobie.Nie stało się to oczywiście tak nagle. Śmierć małpiego gatunku okazała się być procesem długim i paskudnym.
(…)
Tajemnicza choroba rozprzestrzeniała się błyskawicznie,
(…)
wszystkie te doskonałe twory milionów lat ewolucji wygasły w mgnieniu oka
Po pierwsze, chyba powinno być „zwisającej”? Po drugie, „kąt będący łączeniem gałęzi i pnia”? Jestem pewna, że można znaleźć na to miejsce o wiele lepsze określenie, które nie będzie brzmiało tak niezgrabnie jak to obecne.Kiko wdrapał się na drzewo po imitującej pnącze linie zwijającej z solidnej, grubej gałęzi i wcisnął się w kąt będący łączeniem tejże gałęzi z pniem.
Wiesz, jeśli Twój bohater posikał się ze strachu, to posikał się ze strachu. Nie ma sensu ubierać tego w eufemizmy i piękne określenia, bo to brzmi nienaturalnie, przynajmniej w tym fragmencie. Sprawiło wrażenie, jakbyś bał się niektórych słówOddałem mocz.

Niepotrzebne powtórzenie informacji.Czułem przede wszystkim zimno – przenikające, okropne zimno. To ono sprawiało, że trzęsły mi się ręce, kiedy nabijałem pistolet.
Siedzieliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu, naprzeciwko siebie, oparci o przeciwległe ściany. Czuliśmy zimno.
Opisujesz swoją historię w pierwszej osobie, z punktu widzenia jednego z bohaterów. To niestety ma swoje ograniczenia, np. takie, że bohater ten nie może wiedzieć, co czuła małpa w chwili śmierci, jakie miała przewidzenia, co ją bolało, co myślała. Nie możesz więc takich rzeczy opisywać w pierwszej osobie. Rozwiązaniem jest albo przerzucenie się na narrację trzecioosobową z narratorem wszechwiedzącym, albo napisanie czegoś w stylu „wyobrażam sobie, co mogła czuć ta małpa, itd., itd.”.
Drugą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, był fakt, w jaki sposób zachowywali się mieszkańcy Ville. Piszesz, że było to kilka domków na krzyż, a oni nawet się nie znali, co mogłoby mieć miejsce w czasach „normalnych”, ale raczej nie w sytuacji, którą opisujesz. Wydaje mi się, że w czasach bliskiej zagłady ludzie raczej nie są zupełnie obojętni wobec innych. Najczęściej gromadzą się, pocieszają, wspierają, modlą wspólnie itd. Tragedie zbliżają ludzi. Ewentualnie wręcz przeciwnie – czynią ich swoimi najgorszymi wrogami. Ale obojętność raczej nie ma w takich sytuacjach miejsca. Może się mylę, bo nigdy nie stałam w obliczu zagłady, ale wydaje mi się, że zachowanie mieszkańców Ville nie było do końca naturalne (w przeciwieństwie do tych, którzy wszczynali rozróby i walczyli o azyl – tych się nie czepiam).
Trudno mi powiedzieć, czy opowiadanie się „nadaje”, za krótki fragment, poza tym nie wiadomo do końca, o co chodzi, to znaczy, co jest przyczyną tej całej zagłady – choroba naturalna czy przez kogoś „nasłana”, i jak to się wszystko dalej potoczy? W związku z tym nie wiem, czy jest to opowiadanie schematyczne, podobne do miliona innych o tematyce postapokaliptycznej, czy to coś nowego i świeżego.
Ale teraz za koniec chcę poruszyć najważniejszą kwestię:
Za takie podejście powinieneś dostać lanie. Jeśli chcesz stworzyć z tego powieść, nie możesz zadowalać się „okej”! Czytelnika nie zadowoli okej (no chyba że baaardzo niewybrednego), a wydawcy już na pewno nie.Nie zrobi toto pewnie furory i nie powali na kolana - wystarczy mi tylko, żeby było "okej".
Jednym słowem, czymś co jest „okej” świata nie zawojujesz. I nawet nie chodzi tylko o to, że nikogo to nie zachwyci, ale nie poprawisz swojego warsztatu, nie będziesz stawał się coraz lepszym, jeśli nie będziesz wymagał od siebie trochę więcej.
3
Witaj!
Jak obiecałem - zapoznałem się z tekstem. Najpierw wypowiem się nt. fabuły.
Więc tak - uważam, że stworzyłeś naprawdę dobry tekst, tzn. cholernie ciekawy (przynajmniej odniosłem takie wrażenie). Sprytnie (i ciekawie) opisałeś śmierć goryla Kiko, jego "pojedynek" z drzewem, upadek, śmierć. Szacunek za opisy, choć i w nich wprowadziłbym parę zmian.
Pozbyłbym się tylko jednego - nadmiaru "jego" i "go". Przykład:
Napisałbym tak:
Drzewo chwiało się groźnie, atakowało, jego sękate macki szczypały i kłuły, a powietrze paliło w płuca.
Na razie tyle.
Pozdrawiam!
Jak obiecałem - zapoznałem się z tekstem. Najpierw wypowiem się nt. fabuły.
Więc tak - uważam, że stworzyłeś naprawdę dobry tekst, tzn. cholernie ciekawy (przynajmniej odniosłem takie wrażenie). Sprytnie (i ciekawie) opisałeś śmierć goryla Kiko, jego "pojedynek" z drzewem, upadek, śmierć. Szacunek za opisy, choć i w nich wprowadziłbym parę zmian.
Pozbyłbym się tylko jednego - nadmiaru "jego" i "go". Przykład:
"(...) atakowało GO (...) JEGO sękate macki szczypały i kłuły. Powietrze paliło go w płucach".Tom pisze:Teraz jednak nie czuł się bezpiecznie. Im dłużej tak siedział, tym większy narastał w nim niepokój. Liście nie chroniły. Drzewo chwiało się groźnie, atakowało go, jego sękate macki szczypały i kłuły. Powietrze paliło go w płuca, które teraz rozrywał chrapliwy, krwawy kaszel.
Napisałbym tak:
Drzewo chwiało się groźnie, atakowało, jego sękate macki szczypały i kłuły, a powietrze paliło w płuca.
Na razie tyle.
Pozdrawiam!
4
Dziękuję wszystkim za poświecenie uwagi 
Propos wzajemnych relacji mieszkańców Ville - wydaje mi się, że również są uzasadnione. Świat pogrąża się w panice, ludzie zamieniają się w zwierzęta, nie wiadomo, komu ufać. Ludzie w obliczu tragedii - owszem - łączą się, ale tylko, kiedy wcześniej tworzą jakąś grupę - choćby religijną. Kiedy grupy są rozbite, a każdy walczy o własne przetrwanie, izolacja jest chyba na miejscu. Ale skoro razi, to poprawię.
Co do nieścisłości - biję się w pierś.
I dzięki za przychylną opinię, minojek

Wydawało mi się, że uzasadnione. Po pierwsze wspomniane "zimno" nie było zimnem w dosłownym znaczeniu i dalej następuje wyjaśnienie, po drugie - wprowadza drugą osobę - teraz opisuje odczucia obydwu bohaterów, tworzy ogólny klimat panujący w pomieszczeniu (czy tworzy - oceńcie sami).Niepotrzebne powtórzenie informacji.Czułem przede wszystkim zimno – przenikające, okropne zimno. To ono sprawiało, że trzęsły mi się ręce, kiedy nabijałem pistolet.
Siedzieliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu, naprzeciwko siebie, oparci o przeciwległe ściany. Czuliśmy zimno.
Propos wzajemnych relacji mieszkańców Ville - wydaje mi się, że również są uzasadnione. Świat pogrąża się w panice, ludzie zamieniają się w zwierzęta, nie wiadomo, komu ufać. Ludzie w obliczu tragedii - owszem - łączą się, ale tylko, kiedy wcześniej tworzą jakąś grupę - choćby religijną. Kiedy grupy są rozbite, a każdy walczy o własne przetrwanie, izolacja jest chyba na miejscu. Ale skoro razi, to poprawię.
Co do nieścisłości - biję się w pierś.
Napisałem, że nie powali, bo mało która powieść powala na kolana po pierwszych kilku stronach. Może za to zaciekawić i stąd moje pytanie: zaciekawiło? Czy chciałoby się wam czytać dalej? Czy dobrze napisane, czy wieje nudą, czy wywołuje emocje? Warto to kontynuować czy może nie tędy droga?Za takie podejście powinieneś dostać lanie. Jeśli chcesz stworzyć z tego powieść, nie możesz zadowalać się „okej”!Nie zrobi toto pewnie furory i nie powali na kolana - wystarczy mi tylko, żeby było "okej".
I dzięki za przychylną opinię, minojek

5
Tak to wyglądało z Twojego punktu widzenia, a z mojego, jako czytelnika, wyglądało jakby te drugie "czuliśmy zimno" było zwykłym powtórzeniem, niedopatrzeniem. Wydaje mi się, że problem tkwi w tym, że użyłeś w obu przypadkach dokładnie takich samych słów, a przecież uczucie zimna można opisać na wiele innych sposobów, jak chociażby "wydawało nam się, jakby temperatura w pokoju spadła do .... stopni". Wtedy to już nie wyglądałoby jak powtórzenie.Wydawało mi się, że uzasadnione. Po pierwsze wspomniane "zimno" nie było zimnem w dosłownym znaczeniu i dalej następuje wyjaśnienie, po drugie - wprowadza drugą osobę - teraz opisuje odczucia obydwu bohaterów, tworzy ogólny klimat panujący w pomieszczeniu (czy tworzy - oceńcie sami).
Nie musisz zmieniać ich zachowania, wystarczy, że je odpowiednio uzasadnisz. W tekście oczywiście. Tak żeby czytelnik nie miał wrażenia, że coś tu jest nie tak.Kiedy grupy są rozbite, a każdy walczy o własne przetrwanie, izolacja jest chyba na miejscu. Ale skoro razi, to poprawię.
Mówisz, że walczyli o własne przetrwanie. Z tekstu niekoniecznie to wynika (mówię o mieszkańcach Ville). Nikt nie zauważył, że główni bohaterowie zabrali cały zapas jedzenia i gdy inni głodowali, oni mieli wszystkiego pod dostatkiem. To przypomina bardziej zupełną obojętność, a nie walkę o przetrwanie. Ale dobra, może się za bardzo czepiam.
Co nie znaczy, że nie należy do tego dążyćmało która powieść powala na kolana po pierwszych kilku stronach

Pierwsze kilka stron to jak wizytówka książki, muszą być świetne. Muszą nie tylko zaciekawiać, ale też być dobrze napisane.
I naprawdę ciężko mi powiedzieć, czy to dobre, czy złe. na pewno się nie zanudziłam. Ale to jest baaardzo krótki fragment, widać w nim dosłownie zarysik fabuły, więc skąd mam wiedzieć, czy warto kontynuować. Nie wiem, co wymyśliłeś, czym zamierzasz uraczyć dalej czytelnika.
Wrzucenie dalszych części na pewno nie zaszkodzi i nikomu nie będzie przeszkadzać, wszak od tego jest to forum.
6
Pójść w czyjeś ślady - najczęściej odnosi się do świadomego wyboru, czynu. Wątpię, by małpy świadomie sobie zachorowały. Brzmi to bardzo nienaturalnie w tekście.Wkrótce w jego ślady poszły pozostałe szympansy.
wyciąć - wiem, jaki siedział - niepotrzebna wstawka. Zresztą, przeczytaj obie wersje (z i bez tak) : która bardziej płynna?Im dłużej tak siedział, tym większy narastał w nim niepokój.
Ale żeś zabił klimat tą wstawką . Ja już widzę powody, dlaczego narrator tak właśnie opisał, widzę już tę scenę, a tu łopatologiczne wyjaśnienie. Pamiętam, że z pyska leciała mu krew i to było mocne. Niepotrzebnie wyjaśniasz to...Okropny wrzask – właściwie bulgot, który byłby wrzaskiem, gdyby nie opór zalegającej w krtani krwi – zmroził pracownikom ogrodu krew w żyłach.
Taki był słynny początek końca.
aliteracja. Ogólnie te zdanie brzmi koślawo względem całości.Pomijając kilku zupełnie nieszkodliwych przechodniów nie niepokoił nas nikt.
O, jej. Jesteś pewny, że tak się stało? Wg mnie bohater się "zlał"!Oddałem mocz.
Podobało mi się. Bardzo!
Świetnie poprowadziłeś tekst: narrator-bohater nie sili się na super naukowe wyjaśnienia, czy bełkot pseudointelektualny, tylko nazywa rzeczy takimi, jak je widzi. W każdym zdaniu czuć emocje i tekst pod tym względem jest konsekwentny - na całej długości czułem, że obcuje z tą sama osobą, tym samym opowiadaczem. Fabuła może oklepana, ale przyznam, że poprowadzona w wyczuciem. Jeśli dodam, że wprowadzenie z szympansem jest oryginalne i niesamowicie ciekawe - muszę ponownie powtórzyć, że tekst jest dobry. Jedyny, malutki mankament to przegadanie w scenie akcji z Patem - bo w pewnej chwili czułem, że zostało to za bardzo rozciągnięte. Scena straciła na dynamice i zamiast przerażającego gościa z zakrwawioną buzią, widziałem galaretkę w kącie. Ogólnie w tekście jest mało błędów lub słabych punktów - za to tych mocniejszych, całe mnóstwo: szczególnie metafory i przenośnie, mocne, plastyczne i dobrze leżące w ustach narratora.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
7
A dziękuję, miło wiedzieć, że komuś się moja wypocina spodobała
. Szczerze mówiąc jest to mój drugi tekst, więc spodziewałem się raczej zmieszania z błotem, a tu taka niespodzianka. No po prostu miód na moje uszy (a raczej oczy).

Już miałem wrzucić kontynuację, kiedy zeżarł mi ją błąd na dysku. Niestety już się raczej nie pojawi - nie mam siły pisać tego od nowa :(.Wrzucenie dalszych części na pewno nie zaszkodzi i nikomu nie będzie przeszkadzać, wszak od tego jest to forum.
8
A szkoda. Mnie się bardzo podobało. Naczytałam się ostatnimi czasy dość sporo postapokaliptycznych tekstów i szczerze przyznam, że twój jest jednym z lepszych. Przede wszystkim nie poszedłeś oklepaną ścieżką zagłady ludzkości, jaką jest wojna nuklearna. Wprowadzenie wirusa, gangrena strachu i całe dozowanie informacji wyszło, moim zdaniem, całkiem nieźle. Nie wiem, jak długo obmyślałeś fabułę (całości, nie tylko tego fragmentu), ale odniosłam wrażenie, że nie wyssałeś sobie tego z palca, nie popadasz w niekonsekwencje. Jeśli to naprawdę twój drugi tekst, to jestem pod wrażeniem. Wiesz, co chcesz powiedzieć i zmierzasz ku temu.Tom pisze:Już miałem wrzucić kontynuację, kiedy zeżarł mi ją błąd na dysku. Niestety już się raczej nie pojawi - nie mam siły pisać tego od nowa :(
Obywatelka już zwróciła uwagę na to 'czytanie' w myślach małpy, które i mnie troszkę wybiło z odbioru tekstu, poza tym bez większych zgrzytów.
Chciałabym przeczytać coś jeszcze. Najlepiej żeby było dłuższe

Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
9
Pomysł fabuły jest dobry i teraz na czasie. Po straszeniu ptasią grypą stworzono klimat pod przewidywanie i czucie możliwości nadejścia infekcji z innego ziemskiego gatunku na człowieka. Zaraża w świecie małp, przechodząca na inne gatunki, tu przejście jej na ludzi jest bardziej prawdopodobne... i wzmacnia odczucia czytelnika.
Jak tekst zniknął z dysku, to są programy do odnalezienia go, jego kopi zapisywanej na dysku.
Uwagi innych oceniających? Zgadzam się raczej z nimi. Trochę za dużo patosu czułem na początku, ale to też tworzy klimat.
Jak tekst zniknął z dysku, to są programy do odnalezienia go, jego kopi zapisywanej na dysku.
Uwagi innych oceniających? Zgadzam się raczej z nimi. Trochę za dużo patosu czułem na początku, ale to też tworzy klimat.
10
Trochę zaśmierdziało "Resident Evil" dla futrzaków, albo "Kiko - Jesteś legendą"!
Ale serio: rzeczywiście dobrze, że nie klasyk z atomówkami albo asteroidą. Sam teraz skrobie coś NAPRAWDĘ orginalnego, choć w starej, dobrej oprawie. Sposób przedstawienia całej sytuacji może troche kuleje, ale do reanimacji sie nadaje jak najbardziej. Wrócic do tekstu, przejrzeć, dodać, wyrzucić, poprawić, zmienić.
Moga z tego być ludzie. Tylko co dalej? "Krocząca śmierć" czy "Ewolucja"?
Ciekawe, ciekawe...
Ale serio: rzeczywiście dobrze, że nie klasyk z atomówkami albo asteroidą. Sam teraz skrobie coś NAPRAWDĘ orginalnego, choć w starej, dobrej oprawie. Sposób przedstawienia całej sytuacji może troche kuleje, ale do reanimacji sie nadaje jak najbardziej. Wrócic do tekstu, przejrzeć, dodać, wyrzucić, poprawić, zmienić.
Moga z tego być ludzie. Tylko co dalej? "Krocząca śmierć" czy "Ewolucja"?
Ciekawe, ciekawe...