ZAWIERA WULGARYZMY
Jego ręka była wyjątkowo zimna dzisiejszego dnia, sprawiała tyle bólu. Jego oczy wyjątkowo przepełnione były ogromnym smutkiem. Jego oddech wyjątkowo był równy, miarowy, jak gdyby skupiając się oddychaniu, mógł zapomnieć o całym świecie.
- Dlaczego nic nie mówimy? – zapytała.
Wyjątkowo, dzisiejszego dnia, była cicha i spokojna. Czekała wytrwale na zbliżającą się burzę, widziała już przecież ciemne chmury wezbrane w jego oczach.
- Idziemy w ciszy – mruknął.
Objął ją ramieniem. Wzdrygnęła się. Próbował być delikatny, ale każdy, choćby najmniejszy gest wykonany w jej stronę, sprawiał tyle cierpienia. Miała wrażenie, że oplatają ją grube, ostre łańcuchy. Czuła, że będzie musiała nauczyć się go kochać. Coś nowego musi między nimi zaistnieć, na nowo narodzić się musi uczucie, do niedawna tak czyste i gorące.
Patrzył na jej przerażoną twarz. Co się stało? W którym momencie stał się kimś innym? Kiedy przestał ją rozumieć? Kiedy zapomniał jak odróżnić szczery śmiech od tego fałszywego, na siłę?
Z jej oczu pociekły łzy. Niepoprzedzone choćby najcichszym słowem. Płynęły bez udziału krzyku, bez wzdrygania. Gdyby mogły, z pewnością wydrążyłyby głębokie koryto w kamiennej, pozbawionej wyrazu twarzy. Nawet nie próbowała udawać, że na niego patrzy, że jest silna. Pioruny pojawiły się w czarnych oczach, rozjuszone nagłą zmianą.
- Przestań – szepnął cicho, chociaż pioruny mówiły, że z chęcią zabiłyby ją za bezsilność i uległość.
- To nic. – Jej wargi niemal się nie poruszyły. Ogniście czerwone, duże i soczyste usta przeszedł znikomy wstrząs. Twarz wciąż pozostawała nieodgadniona.
Deszcz i pioruny. Zatrzymali się i spojrzeli w oczy.
- Co się z nami stało? – szepnęła piskliwie, chwytając go za rękę. Uczucie, jakby dotykała rozżarzonych węgli, nieprzyjemne, obce. Pokonała samą siebie i wytrzymała, nie uginając się ani pod piorunującym spojrzeniem, ani pod ogromnymi dłońmi, których bliskość sprawiała jej cierpienie.
- Nie wiem, mała.
Czuła jego ból. Rozumiała, jak ciężko było mu mówić prawdę. Bezsilność zawsze była największy wrogiem Fabiana.
- Przestałam cię kochać – dodała tylko, wzruszając ramionami.
Wiedziała, że od tej prawdy nie zdoła uciec. Czuła jak niemal płynie, jak myśli zamieniają się w jałowe skupisko śmieci, jak nie obchodzi ją już nic. Mogła ranić, zatraciła empatię na tę krótką chwilę.
- Wiem, mała – westchnął. – Przecież wiem, że to koniec.
*
Ostre ryki wokalisty i głośne krzyki tłumu niemal zagłuszały gitarę elektryczną, perkusję i bas. Saksofonu prawie wcale nie było słychać. Fabian darł się do mikrofonu z pasją, której pozazdrościłby mu niejeden rockowy wokalista.
Jestem nikim!
Bejbe, bez ciebie nie ma już nic!
Wróć, mała, wróć!
Odeszłaś z pieprzonym sukinsynem
Jutro zobaczysz jego rozszarpaną twarz!
Trzynastoletnie fanki zespołu „Asphiryn” szalały pod sceną, pozwalając starszym kolegom pokazać, co to znaczy „pogo”. Niejedna, mimo licznych grzechów na sumieniu, wyszarpywała się z tłumu z płaczem. Metalowcy, przychodzący na koncerty tylko w jednym celu, który nijak miał się do muzyki, deptali słabszych od siebie ogromnymi, zabłoconymi glanami. Niewielu było prawdziwych fanów – jeśli tacy się trafili pogowali w swoim towarzystwie, trzymając się z daleka od rozentuzjazmowanego tłumu. Było też parę starszych lasek, które nie miały co zrobić z wolnym piątkiem (a co, myślały, pokażę każdą część swojego ciała akurat dziś). Nie mogło też zabraknąć przyjaciół – mieszanina wszystkich możliwych subkultur, zebrana przez Fabiana w loży honorowej. Uśmiechał się za każdym razem, gdy spojrzał w stronę życzliwych mu osób.
Edyta trzymała się w najdalszym kącie sali, tuż przy drzwiach. Dym gryzł jej nozdrza i płuca, ale obiecała sobie, że wytrzyma.
Dostrzegł ją. Jak zwykle, wyglądała cudownie. Nie prowokowała, ale swoje okrągłe kształty umiała ładnie podkreślić. Wszyscy, co mądrzejsi i młodsi faceci zerkali w jej stronę. Coś przewróciło mu się w żołądku. Potem zakręciło mu się w głowie i miał ochotę zwymiotować. Cholera. Mała, co ty tutaj robisz?
Wyjęczał jeszcze parę ostatnich słów i z nonszalanckim ukłonem zszedł ze sceny. Podbiegł do przyjaciół, przywitał się. Zamówił jedno piwo i odważnie ruszył w stronę czarnowłosej dziewczyny.
- Mam prośbę – rzucił, gdy stanął tuż obok, a cytrynowa woń jej włosów, delikatnie pogłaskała jego nos.
- Tak, też się cieszę, że cię widzę – odparowała z uśmiechem.
- Możesz sobie stąd iść?
- Dobrze się czujesz?
Bała się. Widział wyraźnie strach w jej złotych oczach. Była tutaj zupełnie sama. Piękna dama, pośród tłumu napalonych, nachlanych samców, z których większość zaliczała się do prawiczków.
- Idź. Nie przychodź tu więcej. Unikaj mnie. Nie pisz, nie dzwoń. Okej?
Prychnęła i pokręciła głową, wyraźnie zdezorientowana.
- Dlaczego?
- Źle się czuję, kiedy jesteś blisko. Coś mi się w żołądku przewraca – mówił szybko. – Znaczy nie, że robi mi się niedobrze na twój widok czy coś... Po prostu mi źle.
- Zachowujesz się jak dziecko – skomentowała. – Ale okej. Już mnie nie ma.
- Dziękuję – szepnął, kiedy znikła za drzwiami.
Pobiegł do łazienki i zwymiotował. Spojrzał w potłuczone lustro, którego rogi pokrywała szarawa pleśń. Był kimś zupełnie innym. Cząstka starego Fabiana właśnie znikła za drzwiami. Wciąż przed oczami miał unoszące się w rytm szybkich kroków, czarne loki. Pamiętał, jakie miękkie były w dotyku, kiedy jeszcze potrafił je dotykać, nie sprawiając jej bólu.
„Asphiryn” zasiadł w loży honorowej. Zamówili kilka piw, wykurzyli tonę papierosów.
Gdy Fabian obudził się następnego dnia, z koncertu nie pamiętał nic, poza złotymi, przestraszonymi oczami, które wpatrywały się w niego z niedowierzaniem. Zwymiotował na panele w swoim pokoju i w duchu podziękował losowi za to, że nie zdążył jeszcze kupić dywanu.
*
Patrzyła w jego zielone, przepełnione spokojem oczy. Kojarzyły jej się z ogromną polaną i czuła się przy nich bezpiecznie. Był zabójczo przystojny. Czarne loki, idealnie współgrały z ciemną karnacją, a ładne mięśnie widać było nawet pod luźnym podkoszulkiem.
- Jesteś ze mną szczęśliwa, słonko? – zapytał Paweł i mocniej ścisnął jej dłoń.
Mówił do niej słonko, bo jej złote oczy przypominały mu promienie słońca, patrząc w nie, czuł narastającą nadzieję, zawsze koiły jego smutek.
- Oczywiście. – Pocałowała go i uśmiechnęła się. – Dlaczego pytasz?
Leżeli obok siebie w lesie. Słońce ogrzewało ich swoimi promieniami, przebijając się przez gęste korony drzew.
- Nie zrozum mnie źle – zaczął i dotknął pieszczotliwie jej rozgrzanego policzka. – Jesteśmy ze sobą już miesiąc... Ty i Fabian byliście parą...
Jęknęła. Wstała i usiadła pod drzewem.
- Nie zaczynaj. Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr.
- Pozwól mi skończyć – uśmiechnął się zabójczo i usiadł obok niej, oplatając ją silnym ramieniem. Poddała się.
- Tylko szybko. Dziwi mnie to, że masz jakiekolwiek wątpliwości. Nie mogłam trafić lepiej.
- Byliście parą nad pary. Zawsze razem, on gotowy był zabić każdego, kto tylko by na ciebie spojrzał. Cały ten beznadziejny „Asphiryn” – słowo to wymówił z wyraźną kpiną i śmiesznym, przerysowanym akcentem - opiera się głównie na tobie... Przecież to dla ciebie napisał większość piosenek z dwóch pierwszych albumów. Wszędzie was było pełno, a ta śmieszna miłość trwająca od podstawówki aż do szkoły średniej... – zaśmiał się. – Trudno mi uwierzyć w to, że tak szybko się to skończyło.
- Pał, wybacz, ale to naprawdę...
- Kocham cię, Edyta. Nie oddam cię nikomu. Musisz mi powiedzieć co się między wami wydarzyło.
Był twardy i nie odpuszczał łatwo. Patrzył na nią, łąkę w jego oczach nieco rozjuszył wiatr, trawa szeleściła niebezpiecznie. Złoto z jej oczu się ulotniło. Zaczęła płakać, spokojny deszcz zalewał jej twarz swoimi kwaśnymi kroplami.
- Nie wiem. Nie chcę o tym rozmawiać. – Przytuliła się do niego mocno.- Kocham cię bardziej niż możesz to sobie wyobrazić. Wiem, że nie trawisz Fabiana. On dla mnie już nie istnieje.
- Jesteś taka delikatna, słonko. Niech tylko spróbuje się do ciebie zbliżyć. Chcę żebyś wiedziała, że zabiję go, jeśli kiedykolwiek go przy tobie zobaczę.
- Nie mów tak.
Uśmiechnęła się, a jej oczy odzyskały złotą barwę. Paweł był jej jedynym oparciem. Większość jego cech odpowiadała człowiekowi spokojnemu, był jednak impulsywny i wybuchał za każdym razem, gdy poruszano przy nim tematy, które przyśpieszały bicie jego serca. Zaliczano go do osób nieprzewidywalnych. Inteligencja, którą się wyróżniał, poza wyglądem modela, była jego najmocniejszą stroną.
- Nie mów tak, bo jeszcze w to uwierzę. A teraz chodź, pora wracać...
Pociągnęła go za rękę. W blasku słońca dostrzegł śliczne piegi na jej policzkach. Nie mógł pozwolić na to, by ktokolwiek zabrał mu taki skarb.
*
- Fabian, do cholery, weź się w garść, jesteś wokalistą!
Chudy, blady chłopak przewrócił się na drugi bok. Kumpel wyraźnie dostrzegł pryszcze na jego plecach. Pokój Fabiana wyglądał jak pobojowisko. Prawdopodobnie nowi znajomi, pleśń i grzyb, oswoili się i zostali na stałe po całonocnej libacji alkoholowej.
- Stary... – zaczął perkusista i ściągnął z niego kołdrę. – Masz dziś koncert, a potem randkę z Danką.
- Dziwka – mruknął Fabian i przetarł ręką twarz. – Nigdzie, kurwa, nie idę!
- Idziesz. Odpuściłem ci już dwa wielkie koncerty, szmato. Podpisałeś umowę. Nie wiem co się z tobą dzieje, ale odkąd Edyta...
- Moja Edyta... – szeptał Fabian. – Daj mi Edytę! Daj mi moją Edytkę... Daj mi moją małą... Czemu ona nie przyszła? Gdzie ona jest? Moja mała...
- Rozstaliście się ponad pół roku temu. Wstawaj. Dobrze wiem, że udajesz. Danka to fajna dziewczyna, kocha cię...
- Wal się – mruknął tylko Fabian.
Perkusista westchnął.
- Sam się o to prosiłeś – szepnął do siebie. Przytargał z łazienki wiadro zimnej wody i wylał zawartość na kolegę. – Zerwała z tobą bo chlejesz i jarasz! Tylko patrzeć aż zaczniesz ćpać! Zbieraj się, Fabian. Nie mamy czasu na twoje fochy. Przez jakąś głupią laskę...
- Głupią laskę. Jasneeee... – ziewnął wokalista.- Nie rusza mnie to. Dojdę do siebie, to przyjdę.
- Nie podpiszę z tobą kolejnej umowy, chcę żebyś o tym wiedział.
- Zajebisty z ciebie kumpel.
- Bywa. – Perkusista wzruszył ramionami i wyszedł.
Fabian leżał w śmierdzącym łóżku, w tej samej pościeli, niezmienionej od roku. Wciąż czuł na niej zapach Edyty. A może tylko mu się wydawało? Omiótł spojrzeniem porozrzucane po całym pokoju ciuchy, resztki jedzenia z fast food’ów i kubki z niedopitymi napojami pokryte pleśnią. Pod łóżkiem leżało pełno flaszek, jeszcze więcej piw i trochę szampanów. Wciąż świętował każdy miesiąc spędzony ze swoją małą...
Wstał. Przy swoim wzroście, cały wychudzony, wyglądał niemal jak strach na wróble. Czarne oczy niemal zapadły się w oczodoły, kości policzkowe uwydatniły się.
- Przynajmniej już nie muszę się przebierać – zaśmiał się.
Szybko włożył wczorajsze ubranie i pobiegł na próbę generalną.
*
- Edi, jaka szczęściara z ciebie!
Dziewczyny siedziały w pobliskiej naleśnikarni, zajadając się przygotowanymi na ostro potrawami. Asia niemal promieniała, była szczęśliwa, że przyjaciółce tak świetnie się układa.
- Pół szkoły miało ochotę na Pawła! – klasnęła w dłonie.- Oj, ty moja kokietko...
- Daj spokój.- Edyta uśmiechnęła się i napiła marchewkowego soku.- To nic takiego.
- Nic takiego? On jest przystojny, inteligentny, opiekuńczy...- zaczęła wymieniać Ass i z błyskiem w oku patrzyła na przyjaciółkę. – No i ma kasę – zakończyła długi wywód, podkreślając ostatnie słowa, bo dla niej prawdopodobnie miały największe znaczenie.
- Kasa...- mruknęła Edyta i spojrzała w okno.
- Nie to co ten Fabian. Słyszałaś, że umawia się z jakąś plastikową idiotką? Słyszałaś może o Dance? No wiesz, ta z byłej 3b...
Wpatrzona w szare okno Edyta, niemal nie słuchała wywodu swojej przyjaciółki. Co ją obchodzi z kim spotyka się Fabian? Łza spłynęła po jej policzku, gdy za oknem z delikatnym wdziękiem z nieba poczęły spadać lekkie krople brudnego deszczu.
- Edi, słuchasz mnie? – Ass z troską spojrzała na dziewczynę. – Dlaczego znowu płaczesz? Kobieto, stara dupa z ciebie, a dalej zachowujesz się jak fontanna!
- Ass, nie obraź się, ale jakoś nie mam ochoty słuchać... – zaczęła Edyta.
- No widzę, widzę – wpadła jej w słowo. Uwielbiała mówić. – Widzę, że nie masz ochoty słuchać. Widzę, że jesteś nieszczęśliwa. Uszło z ciebie życie, Edi.
- Nieprawda. Jestem okropnie szczęśliwa. Mam wymarzonego chłopaka, o lepszym nigdy bym nawet nie śmiała marzyć.
W jej słowach nie wyczuwało się kpiny czy sarkazmu. Był raczej pozbawiony uczuć, trochę jak głos Krystyny Czubówny, czytającej o rozmnażaniu ptaszników. Monotonny, lekki i całkiem prosty. Edyta nigdy nie była monotonna, lekka i całkiem prosta. Być może właśnie to zaniepokoiło przyjaciółkę.
- Co jak co – mówiła Ass, połykając duży kęs naleśnika.- Nie pło... mieniejes... Nie wice w obie ycia...- dodawała, żując kolejny.
-Czego nie robię?
- Nie promieniejesz. Nie uśmiechasz się. Kiedy byłaś z Fabianem, gdy tylko usłyszałaś jego imię wyglądałaś jak Anka z 2c, tuż po tym jak zaczęła chodzić z Arkiem. Pamiętasz, jak się szczerzyła?
- Byłam młoda. – Edyta wzruszyła ramionami, zakrywając twarz włosami. – Teraz kocham dojrzale. Nie sikam w majtki za każdym razem, gdy spojrzę na Pawła. To cholernie dziecinne.
- Jesteś dziwna, wiesz? Ale mnie nie okłamiesz. Tobie chyba naprawdę trzeba takiej ofiary losu, którą będziesz mogła się opiekować. Fabian cię tym dowartościowywał?
- Nieprawda! To on opiekował się mną! Lepiej niż możesz to sobie wyobrazić!
Edyta, po nagłym wybuchu, ponownie odwróciła twarz w stronę okna.
- Paweł też się tobą opiekuje!- uparcie przekonywała przyjaciółka. Można by pomyśleć, że ktoś płacił jej za reklamę Pawła.- Tyle rzeczy ci kupuje! Widziałam ten naszyjnik! Kosztował chyba tyle, co cała wypłata jego ojca.
- Czy ty myślisz, że opieka polega na tym, że inwestujesz w kogoś jak w swoje przedsiębiorstwo handlowe?!
Asia uśmiechnęła się promiennie, wcale nie zmieszana.
- Duża baba jesteś, nie trzeba cię pilnować – rzuciła i po chwili dodała z przekąsem: - Ale co jak co, za rączkę cię prowadzi.
*
Oni ciągle pytają, dlaczego nie jestem szczęśliwa. Czemu nie promienieję. Co jest powodem braku uśmiechu na mojej twarzy. Gdyby to było takie łatwe, z pewnością udawałabym szczęśliwą, rozpromienioną i uśmiechniętą, a niech mają czego oczekują... Łatwe nie jest. Nie rozumieją. Nie czują tego co ja i nigdy, powtarzam nigdy, nie dowiedzą się jak to jest. Nigdy nie byli zakochani. Nigdy tak naprawdę. Kochać... Kochać to ogromne słowo. Zbyt duże by używać go w stosunku do bogatego, przystojnego faceta, który wcale cię nie zna, a posiada wszystkie cechy wymarzonego chłopaka. Nawet nie pragnie poznać. Udaje, bo masz zajebisty tyłek i ładną twarz. Nie mogę kochać osoby, dla której całym światem jest mój tyłek. Bo moja dupa nie jest mną.
On potrafił mnie kochać tak, jak tego oczekiwałam. Nie wiecie jak to jest. Nie macie pojęcia, gdy ktoś tak wam bliski zna już każdą część waszego ciała. Kiedy poznawał cię od twoich słabości. Kiedy dostrzegł jak łatwo się poddajesz, zachowujesz jak dziecko w nieodpowiednich momentach, wyglądasz zaraz po obudzeniu i sikasz na siedząco. Kiedy wiedział, co ci nie wychodzi, znając najdrobniejsze szczegóły. Potem poznał jaka jesteś wyjątkowa. Dostrzegł blask słońca w twoich oczach i pomocną dłoń, wyciągniętą kiedy trzeba, a schowaną, kiedy chce się być męskim. Dopiero na końcu zauważył twoją ładną twarz i dupę. Bo wiedział, że to nic w porównaniu z całą resztą.
Nie macie pojęcia jak to jest, budzić się obok niego. Czuć na sobie jego zapach, ze świadomością, że tam za ścianą są ludzie, którzy was nienawidzą i nie mają o niczym pojęcia. Nie wiecie czym jest dreszcz adrenaliny.
Jest coś, co sprawia, że czujesz się wyjątkowa. Bez makijażu, w poplątanych włosach, nie umytych zębach... Jego uśmiech, za każdym razem kiedy na ciebie spogląda, kiedy mówi jaka jesteś piękna. Oni nie rozumieją, bo nigdy nie przeżyli czegoś równie cudownego. Nie śmiali się z ludzi, chowając się za koszami na śmieci.
Pamiętam jak mnie dotykał. Pamiętam jego delikatne dłonie. Pamiętam jego szept. Nawet to, kiedy uciekł do lasu, bo bał się, że odejdę. To było tak dawno... Był wtedy głupcem, który chciał mnie zatrzymać szantażem. Ale kochałam go i wtedy wydawało mi się, że nigdy nie odejdę. Pamiętam jego łzy. Był słaby. Płakał po każdej naszej kłótni i przepraszał, nawet jeśli niczego nie zrobił. Pamiętam jego nagie ciało. Uwielbiałam się do niego przytulać i wycierać łzy o jego piersi. To śmieszne i absurdalne. Ale tak właśnie było. Kochałam słabego, płaczącego chłopca. Mówił, że jestem wszystkim co ma, w tym swoim marnym życiu. Że beze mnie nic nie ma sensu.
Nie zrozumiecie tego. Musielibyście umazać się w tym białym płynie. Musielibyście zrobić wiele dziwnych i pewnie obrzydliwych rzeczy, które dla mnie były piękne. Musielibyście spacerować z zamkniętymi oczami brzegiem morza, wiedząc, że nie ma obok was ukochanej osoby. Nie ma kogoś, na kim najbardziej wam zależy. Nigdy nawet nie oglądał morza. To pogłębia wasz smutek, bo nie możecie mu pomóc. To nie jego wina, że nie ma pieniędzy. Nie jego. Musielibyście przestać być egoistami. Oddać się drugiej osobie całkowicie. Chociaż ciężko jest zdradzić swoje najgłębsze tajemnice. Ale nie chcesz udawać. Czujesz się dobrze, kiedy cię nie wyśmiał. Powiedział tylko, że kocha. I przecież mówił szczerze. Nie obchodził go ten zbędny kilogram na brzuchu czy nieogolone nogi. Bo jakie to ma znaczenie? Czy to jest ważne, kiedy ona jest przy tobie za każdym razem kiedy próbujesz stanąć na nogi? Czy to jest ważne?
Oni zapominają, że kocha się pomimo, nie za.
Nigdy nie zrozumieją. Nigdy nie zaakceptują. Tylko udawali, że cieszą się wraz z nami. Zżerała ich zazdrość, że można tak bardzo kochać.
*
Fabian siedział z kumplami w zadymionym pubie. W ręku ściskał plastikowy kubek, wypełniony złocistym płynem. Shisha spoczywała spokojnie w centrum zgiełku, połyskując na małym, drewnianym stoliczku. Wyrzucała z siebie gęsty dym o zapachu limonki. Chłopak chciał, by oplotły go chude ramiona przyjaciółki, a jej egzotyczny oddech wypełnił mu płuca. Tak, shisha była jego jedyną i najwierniejszą przyjaciółką. Niestety, musiał dzielić się nią z dziesiątką innych osób, być może jak on szukających pocieszenia. Większość sprawiała jednak wrażenie rozbawionych, podnieconych. Przyszli tutaj świętować i bawić się. Fabian dawno już stracił szacunek i uznanie. Zapomniał jak rozbawić tłum, robiąc te śmieszne kółka z dymu. Nie pamiętał jak to jest wypić dziesięć piw na raz, a potem bawić się do upadłego. Nie chciał wiedzieć, jak to jest być podziwianym przez wszystkich. To straciło sens. Całe jego marne życie... A może wegetowanie? Co on właściwie robił? Spojrzał w złocisty płyn. Był gorzki jak cholera. Ludzie są śmieszni, że katują się takim świństwem i kłamią w żywe oczy, że im smakuje. Kiedyś też był taką śmieszną kukiełką. Jak wszystkie kukły w pubie.
- Miś, ejjj! – zawołała Danuśka.- Może zatańczymy?
- Nie dziś, złotko – rzucił.
Spojrzał na nogi upięte krótką, dżinsową spódniczką. Mógłby przysiąc, że gdyby wstała, zobaczyłby jej czerwone stringi. Duży biust niemal wypływał z różowej, tandetnej bluzeczki.
- Zupełnie cię nie rozumiem – mruknęła obrażona.- To może pójdziemy do mnie, co?
Uśmiechnęła się, myśląc, że robi to zalotnie. Jej szare, przypominające bagno oczy, wywołały w mim mdłości.
- Niby po co? – spytał, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
- No misiu... Wiem , co lubią faceci.
Chuda ręka z jaskrawymi żelowymi paznokciami różowego koloru znalazła się na jego udzie.
- Chcesz się ze mną przespać?
Po raz pierwszy od kilku miesięcy zaśmiał się serdecznie. Wypił łyk piwa, a potem zanosił się głośnym śmiechem jeszcze długo. Danka patrzyła na niego jak w obrazek, myśląc, że tak bardzo ucieszył się na tą wspaniałą wiadomość.
- Idziemy? – spytała, przytulając się do niego.
Odepchnął ją, wykrzywiając usta w uśmiechu, przypominającym nawias. Gdy naprężał cienkie wargi, niemal nikły.
- Idziemy? Spierdalaj do domu, kurwo! – wrzasnął. – Prędzej się zrzygam niż cię przelecę, nie jestem aż tak zdesperowany! Czy ja ci wyglądam na idiotę? Jeszcze mnie złapiesz na dziecko! Precz stąd, dziwko, ale już!
Szare oczy dziewczyny rozszerzyły się ze strachu. Wypadała z pubu z głośnym szlochem, a jej koleżanki wylały na Fabiana pięć kubeczków piwa. Kilka z nich, pozwoliło sobie na zjadliwe uwagi, lecz Fabian uśmiechał się tylko serdecznie, jakby cała ta sytuacja niezmiernie go bawiła.
Rzeczywiście, czuł, że odżył. Myślami uciekał gdzieś, wyobrażając sobie, że bierze udział w niezłej, groteskowej komedii Woody Allen’a. Nagle wszystko nabrało kolorów, a kiedy wstał, wypiwszy siódme piwo, świat zawirował mu pod stopami jak kiedyś, a kolorowe światełka wprawiły go w wyborny nastrój.
- Niezłe zagranie, stary.
Pojawił się perkusista, wyszczerzając zęby w naciąganym uśmiechu.
- O... Mareczeeek! – zaśmiał się Fabian, biorąc kolegę pod ramię.
- Ty jesteś nienormalny!
- A ty jesteś szczerbaty – rzucił jeszcze tylko ze śmiechem Fabian, waląc pięścią perkusistę prosto w wyszczerzoną gębę.
Poczuł jeszcze tylko ukłucie z tyłu głowy, a potem wszystko stało się czarne.
*
Pewnie wstałbym z łóżka, gdybym miał jakąkolwiek motywację. Gdyby ktoś kazał mi wstać, albo czekał na mnie w kawiarni za rogiem. Pewnie, gdybym miał robotę, albo chociaż wciąż posiadał niezły głos, niezwłocznie podniósłbym zwłoki z wyleżanego materaca. Ale naprawdę nie widzę w tym głębszego sensu. Trochę tak, jak z oddychaniem. Pewnie też przestałbym oddychać, gdyby nie było to specjalnie trudne. W tym wypadku przecież więcej wysiłku wymaga zaprzestanie oddychania niż czynność sama w sobie. A ja, cholera, nie lubię się przemęczać.
Powiecie, że jestem nikim. Będziecie, oczywiście, mieli rację. I może nawet bym się wytłumaczył, albo chociaż próbował... Ale gdybym choć zaczął powiedzielibyście, że jestem naiwny, że nie umiem żyć. Że „tego kwiatu to pół światu” i niepotrzebne robię z siebie wrak człowieka. Prawdopodobnie nie zgodziłbym się z wami cichym szeptem, a potem dodał, delikatnie oczywiście, że wrakiem byłem zawsze, wyłączając te momenty, kiedy była ze mną Edyta. Przy takiej księżniczce byłem najprawdziwszym księciem z bajki, z tą jednak różnicą, że zamiast białego konia, między nogami miałem mikrofon, a zbroję zastępowały stare, dziurawe trampki (podróbki Converse’a) i koszulka, którą dostałem od Edi jeszcze w gimnazjum.
Może wiem, czemu to się spieprzyło. Oczywiście, mea culpa i inne pierdoły. I’m sorry ofc, Ich nicht gut. Zachciało mi się zasranej sławy. Jako dupa wołowa, miałem chyba prawo do odrobiny szczęścia? Tylko czemu moje wszystkie szczęścia, zmierzają nie w tę stronę co trzeba? Że kiedy mówię: zabawa!, myślę: popijawa. Że kiedy mówię: koncert!, myślę: fajne dupy. I za każdym razem kiedy coś mi nie wychodziło i chciałem powiedzieć „Gdzie moja Edi, która zawsze mi pomoże?”, mówiłem coś w stylu „Kurwa, jakie to życie jest przejebane”. A przecież wiedziałem, jak ona nie znosi wulgarnych słów. Tak czasem po prostu jest, że mówimy to, co w jakiś sposób jest nam narzucone.
Zmieniłem się. Nie wiem dlaczego. Jej złote oczy, miały w sobie więcej mosiądzu niż złota. Więcej łez niż promyków szczęścia. Nie mogłem znieść, kiedy patrzyła na mnie tak smutno. Jak jakiś cholerny, zbity pies. Kiedy się do niej zbliżałem czułem się jak intruz. Chyba się mnie bała. A może brzydziła się mną? Chciała, żebym nie zaciągał się już Shishą. Mówiła, że śmierdzę.
Nie doceniamy tego co mamy. Nie mogę pogodzić się z tym, że nie mogę dotykać już jej włosów. Nikt nie miał tak miękkich włosów jak ona. Dziewczyny, które znam, posiadają garstkę prostych, krótkich włosów, których dotknięcie wywołuje ogromne piski w stylu „AAA! Zniszczysz mi fryzurę, idioto!”. Chciałbym teraz zasnąć i obudzić się w tym lepszym świecie, na który wcale nie zasługuję. Jestem pewien, że byłaby tam Edyta. Bez ubrania, pod moją kołdrą. Jestem pewien, że tak właśnie by tam było.
*
Kiedy powiedziałam mu o różach, zapytał „Czy wiesz ile kosztuje jedna róża?!”, nawet nie pozwolił mi dokończyć. Ciekawe, co powiedziałby na tysiąc świec? Uśmiechnęłam się tylko pokornie, przytuliłam go mocno i szepnęłam:
- Masz rację kochanie, głuptas ze mnie.
Fabian nigdy nie pytał o cenę. Pozwalał mi marzyć i marzył wraz ze mną. Wiedział przecież, że nawet na jedną różę go nie stać. Jaką więc różnicę stanowiły tysiące? Leżąc w jego starym łóżku, widziałam to wszystko. Mały, drewniany domek nad jeziorem, którego okna balkonowe były tak duże, że z powodzeniem mogłyby zastąpić dwie ściany. Podłogę, całą usłaną płatkami róż i drogę ze świec, wprost do pokoju, w którym na mnie czekał. Miał na sobie czarną koszulę, kupioną specjalnie na tę okazję, tylko ze względu na mnie. Uśmiechał się, tak, jak za pierwszym razem, kiedy się poznaliśmy. Miałam na sobie czarną sukienkę, purpurową biżuterię i buty na wysokim obcasie. Odsuwał dla mnie wyśnione, drewniane krzesło, na którym siadałam z wdziękiem, którego brakowało mi w prawdziwym życiu .Taka fajtłapa jak ja musiała uważać, żeby przypadkiem nie potknąć się o własne nogi. Potem częstował mnie Colą. Myślę, że tylko z nim mogłam pić Colę z takim uwielbieniem, jakby była francuskim czerwonym winem za kilka tysięcy. Pijąc Colę i patrząc w burzowe oczy mojego Fabiana, czułam się szczęśliwa. Nie brakowało mi nic więcej. Wtedy, gdy o tym marzyliśmy, prawdziwa była tylko Cola, pita ze śmiesznych kubków. Nie przeszkadzało mi to, bo kiedy zamykałam oczy, Fabian włączał odtwarzacz i do moich uszu docierała muzyka, piękniejsza od jakichkolwiek innych nut. Kiedy odprawiliśmy te wszystkie ceregiele, brał mnie za rękę i zaczynał tańczyć. Wiem, że kiedyś chodził na kurs, dlatego ściągałam buty i jak mała dziewczynka stawałam moimi małymi stópkami, na jego wielkich stopach. Uśmiechałam się, a on wtulał mnie w siebie i prowadził lekko. Tak pięknie, że kiedy już zakręciło mi się w głowie, lądowałam na materacu w satynowej pościeli i śmiałam się z naszego dziwacznego tańca. Kładł się obok mnie, ściągał buty. Myślę, że prawdziwe mogło być też to, co w marzeniach działo się na satynie, a w rzeczywistości w jego brudnym łóżku. Potrafiłam widzieć to inaczej i lepiej. Ściągał ze mnie sukienkę Channel, nie zwykłe dżinsy, a ja rozpinałam jego czarną koszulę, zamiast mocować się z przepoconym podkoszulkiem. Myślę, że też widział inaczej. Mam nadzieję, że był choć w małym stopniu tak szczęśliwy jak ja. Rano szliśmy pod prysznic. Miał zamknięte oczy i jego zapach był tak intensywny, że nie mogły przysłonić go żadne Dove’y. Potem robił mi herbatę. Ubierałam jego koszulę i przez ogromne okno patrzyłam na wschód słońca. Przytulał się do mnie, czule obejmując mnie w talii.
Pamiętam tylko, że w rzeczywistości nigdy nie przekraczaliśmy tej cienkiej granicy, którą śmiało pokonywaliśmy w marzeniach. Nie wiem czy był to rozsądek, czy strach. Teraz żałuję jedynie tego, że nigdy już nie prześpię się z kimś, przy kim prawdziwie mogę marzyć.
*
Sms: Jesteś w domu? Proszę wyjdź. Weź bandaż. Nie zadawaj pytań.
Dziewczyna wybiegła z domu w luźnej bluzie, biorąc całe kojące złoto swoich oczu.
Urósł. Pochylił się nad nią i patrząc spokojnym wzrokiem zbitego psa, w którym pioruny schowały się za skruchą, prosił o pomoc.
- Wybiłeś sobie palec? – zapytała po chwili.
Patrzył na nią jak kretyn, ale nie zdołał nic powiedzieć.
- Nie odzywasz się do mnie ponad rok- mówiła spokojnie.- Wybijasz sobie palec i przychodzisz do mnie w środku nocy? – zapytała.
Kiwnął głową, ciesząc się, że zrozumiała.
- Czy ty jesteś nienormalny?! Rany, człowieku! Ty powinieneś się leczyć, a nie normalnych ludzi w środku nocy nachodzić!
Jej oczy zajarzyły się złotem w mroku. W jego tęczówkach pojawiły się ciemne, deszczowe chmury.
- Dobra. Teraz poważnie. Co się stało?
- Wybiłem sobie palec.
Westchnęła.
- Co się stało? – ponowiła pytanie.
- Nic.
- Co się stało, i lepiej mi powiedz, bo nie powtórzę tego po raz kolejny.
- Nic. Chyba już sobie pójdę, naprawdę.
- Stój!
Pociągnęła go za rękę.
Prowadziła go długo ciemną, znajomą ulicą. Żarzące się latarnie przywoływały na myśl romantyczne wspomnienia. Im dalej szli, wbrew logice, latarni było coraz mniej, a wspomnień coraz więcej. Z trudem przełykał ślinę, kiedy patrzył na jej zawziętą minę. Nie odezwała się do niego nawet słowem. Ręce kurczowo trzymała w kieszeni. Miękkie loki falowały, pobudzone jej gwałtownymi ruchami. Pragnął wiedzieć, o czym teraz myśli.
Zatrzymała się tam, gdzie liczył, że się zatrzyma. Odetchnęła głęboko i niezgrabnie brnęła przez wysoką trawę. W blasku gwiazd dostrzegł złoto w jej oczach, co podniosło go na duchu. Nie była przygnębiona, inaczej zamieszkałby w nich mosiądz.
- Teraz mów.
Bezceremonialnie usiadła na pokrytej rosą trawie, jak gdyby była to ławka w parku. Nieśmiało przysiadł obok.
- Nie wiem czy chcę. Wolałbym nie.
- A ja bym wolała żebyś mówił, inaczej będę musiała cię uderzyć. Na twoim miejscu wybrałabym opowieść – uśmiechnęła się.
Mieszały się w niej skrajne emocje. Nie potrafiła powiedzieć, czy bardziej się cieszy, że wrócił, czy bardziej irytuje ją, że nie chce się do tego przyznać. Przecież wybity palec był tylko wymówką do spotkania, prawda?
- Wyszedłem z domu. Komuś przeszkadzało, że spaceruję... – chrząknął. – Zaczęli rzucać kamieniami, trochę skopali i wybili palec. Cała historia.
- Kto? – Zachłannie pragnęła dociec prawdy.
- Nieznajomi.- Wzruszył ramionami.
- Masz jakieś kłopoty?
Prychnął, a potem położył się w trawie. Chwilę potem usłyszał, że Edyta jest tuż obok. Pokonał samego siebie, nie zbliżył się do niej i nie dotknął jej włosów.
- Pytasz, jakbyś mnie nie znała. Moje życie to głównie kłopoty, mała. Chociaż z czym mogę mieć problem, skoro niczego nie mam?
Liczyła gwiazdy na niebie i milczała. Fabian, w którego burzowych oczach odbijało się teraz granatowe, niemal czarne niebo, usłane tysiącem migoczących punktów, również nie dodał nic więcej. Wiedział, w jakiś sposób rozumiał, że potrzebna im teraz jest cisza.
- Jak myślisz, który to Mały Wóz?
- Nie wiem. Nigdy nie potrafię znaleźć.
- Ja też. Nie sądzisz, że nauka rujnuje wszystko co piękne? – westchnęła. – Czy nie przyjemniej jest patrzeć w gwiazdy nie wiedząc czym są i co oznaczają? Taki połyskujący punkt jest z pewnością o wiele piękniejszy od szarego kamienia.
Uśmiechnął się. Kochał jej rozważania. Kochał słowa, które wypowiadała z taką lekkością. Kochał jej postrzeganie świata. Kochał, że wszystko było dla niej łatwiejsze, dopóki nie zostało wyjaśnione.
- Chyba powinniśmy wracać – zauważył z bólem.
Wstała. Podniósł się i on, ale wciąż stali w jednym miejscu naprzeciw siebie.
Złoto i czerń spotkały się po tak długim czasie. Pragnęły siebie nawzajem, namiętnie tańcząc w wymownej ciszy. Dzień spotkał się z nocą. Nadzieja z beznadzieją.
Nie pamiętała już, czy to on przyciągnął ją to siebie, czy po prostu zakręciło jej się w głowie i zatrzymała się na jego klatce piersiowej.
Przytulał ją do siebie. Taką niewinną i bezbronną. Tak małą, mogłoby się wydawać, ledwie sięgała jego ramienia. Wplatał palce w jej miękkie włosy, a ona wdychała jego zapach, wciąż niezaspokojona.
- Wracajmy – szepnął.
- Nie chcę – powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.
- Mała... Wiesz jak to się skończy.
Wzruszyła ramionami, przytulając się do Fabiana mocniej.
- Powiedz, że go nie kochasz, Edi. Powiedz mała, że nie kochasz tego dupka.
- Po co? – zapytała, bez nadziei w głosie.
- Bo gdybyś go nie kochała, zrobiłbym...- zawahał się.- Uklęknąłbym. A potem... A potem poprosił, żebyś ze mną była wiesz? Tak na zawsze, mała.
- Jesteś nienormalny – uśmiechnęła się. – A cała ta sytuacja dziwnie oderwana od rzeczywistości.
- Dobra. Ktoś tu musi być facetem.
Kiedy obudziła się rano w trawie, była pewna, że wszystko co wydarzyło się wczorajszej nocy było halucynacją.
Wraz z pierwszym promieniem słońca, które poczuł na twarzy, gotów był przysiąc, że Edyta w jego ramiona była tylko marzeniem, a dwa splecione ciała to jedynie wytwór jego schorowanej wyobraźni.
A potem poczuł jej rozczochrane włosy na swojej klatce piersiowej, a ona w nozdrzach miała swój ukochany zapach. Uśmiechnęli się.
Nie musieli nic mówić. Ubrali się w ciszy, donośnym śmiechem żegnając wyleżaną na polanie trawę. W ciszy wracali do domu, trzymając się za ręce, jak para głupich kochanków.
*
Nie czuła się źle. To było całkiem w porządku. Oczywiście, nie spodziewała się tego, ale nie było to przecież ważne. Istotne było, że nie rzygała. Że nie widać. Że gdyby nie śmieszna babeczka z różowymi pasemkami na głowie, prawdopodobnie wciąż nie miałaby o niczym pojęcia. W końcu ojcem był nieodpowiedzialny, szalony, impulsywny i biedy gość. Nie ma się czym martwić. Dadzą sobie radę.
Fabian się cieszył. Prawdę mówiąc, gdy tylko poczuł na sobie jej ciało, wiedział, że jego Edi jest w ciąży. Musiało tak być. To pieczętowało ich związek. Nie mogła teraz odejść i należała tylko do niego. Razem z tą istotą, która dojrzewała pod jej sercem. Wiedział, że Edyta jest odpowiedzialna, rozsądna, spokojna i z pewnością finansowo też sobie poradzą. On nawet kiedyś lubił dzieci. W tych czasach, kiedy nie udawał dupka. Cieszył się szczerze, jakby ktoś wręczył mu dożywotnią gwarancję na skarb.
*
- A Paweł wie?
- Chyba cię powaliło – westchnęła Edyta.
Ass siedziała na łóżku koleżanki, a jej oczy z różowym usposobieniem, przybrały kolor mętnego fioletu.
- Powiesz mu?
- Chyba muszę.
Przyjaciółka westchnęła ciężko.
- Ważne, że to Fabian. Znasz go i kochasz... Na pewno wszystko się ułoży, zobaczysz.
Edyta wybuchła głośnym płaczem. Deszcz zaczął wylewać się spod jej powiek. Przyzwyczajona Asia, tylko poklepywała przyjaciółkę po ramieniu.
- Jest biedny! Nie ma przyszłości! Kocham go, ale nie chcę mieć z nim dziecka! Nie teraz, do cholery!
- Spokojnie. Miłością zakleicie każdą dziurę w budżecie. Nie płacz.
*
Zapowiedzieli ją. Czerwona sukienka podkreślała kobiece kształty, delikatny makijaż dodawał jej uroku. Denerwowała się. Takie miejsce nie było odpowiednie dla poezji, ale zdawało się, że Fabian nie dbał o to. Z zachwytem patrzył na swoją Edytę, wręczając jej mikrofon. Pub przypominał zapadłą piwnicę, do której ktoś poupychał parę stolików, zamontował parę światełek, a w rogu, cudem, upchnął kontuar baru. Unoszący się wszędzie i panoszący się nawet pod nogami ciemny dym papierosowy, mieszał się z delikatną, bananową wonią shishy. Piwo lało się litrami, a dziwaczna młodzież w większości nie miała pojęcia, jaki był prawdziwy powód przybycia tutaj. W zatłoczonym pubie zrobiło się cicho. Nikt nie wiedział czy spowodowane to było szacunkiem dla wokalisty czy chwilową ciekawością.
Oficjalnie Edyta wciąż była z Pawłem, który o dziecku nie miał pojęcia. Uśmiechała się do niego uroczo, wiedząc, że to Fabian zachłannie będzie łapał te uśmiechy. Czuła, że dzisiejszego dnia wydarzy się coś złego, ale nie chciała dopuszczać do siebie negatywnych myśli. Wszyscy patrzyli przecież na nią z zachwytem, byli oczarowani jej urodą, jej świeżością i inteligencją. Zaczerpnęła głośno powietrza.
- Cześć. Chciałabym to zadedykować jedynej osobie, którą kiedykolwiek będę kochać. Komuś, kto wniósł do mojego życia więcej, niż złote łańcuszki, kwiaty i drogie perfumy. Osobie, przy której potrafię marzyć i śnić. Przy której mogę być sobą, o każdej porze dnia i nocy. Komuś, kto kocha mnie pomimo, nie za coś.
Uśmiechnęła się. Paweł stracił fason. Nie spodziewał się takiej dedykacji i gotów był przysiąc, że nie była ona skierowana w jego stronę. Rozejrzał się po pubie i odzyskał dobry humor. Dziwka dziś popamięta. Pomrucz sobie kwiatuszku, dzisiejszej zamknę cię w złotej klatce i już nigdzie mi nie odlecisz.
Fabian siedział w ponurym kącie sali, trzymając w ręku piwo. Patrzył na swoją małą, rozpierała go dumna, wiedział, że należy tylko do niego. Czerwona sukienka przypomniała mu róże z ich wspólnych marzeń, mimo tego, że zwykle podśmiewywał się z jej monologu. Miała niesamowitą wyobraźnię, potrafiła mówić o tak wielu szczegółach... Spojrzał za siebie. Dwóch gości, najlepsi kumple tego gnojka. Wpatrzył się w przód. Kolejnych trzech, też prawdopodobnie święta elita. Napakowani jak cholera. Wiedział, że nie dożyje jutrzejszego dnia. Sprowokował to spotkanie. Zaproszenie Edyty na dzisiejszy wieczór było jego największym i ostatnim marzeniem. Nie chciał tego kończyć w ten sposób. Obiecał sobie, że obije tyle mord tych pierdolonych skurwysynów, ile tylko zdoła. Obawiał się tylko o Edytkę. Jego mała nie poradzi sobie sama w tym dużym świecie. Ale gnojek ma dużo kasy. I klasę. Honorowy nie jest, bo inaczej poszliby na solo. Ale klasę ma. Zaopiekuje się dziewczyną.
Spojrzała na Fabiana. Uśmiechnął się, tak pięknie, że całe zdenerwowanie gdzieś odpłynęło. Znalazła się w małym domku nad jeziorem... Życie nabrało sensu i barw. Recytowany przez nią autorski wiersz, płynął lekko, zatrzymując się na zgromadzonych w postaci mgiełki, przyprawiającej o dreszcze.
Chociaż wiesz doskonale, że nie lubię kawy
Dalej chcę Ci mówić o tym, co mi się przytrafia
Chociaż wiesz, po której stronie łóżka leżę
Wciąż mam ochotę słuchać z tobą nowych płyt
Chociaż pijemy już z tych samych kubków
Dalej mam ochotę spijać słowa z twoich ust
Chociaż w kanapie jest ogromna dziura
Wciąż chcę wchodzić ci na kolana, jak wtedy.
Chociaż oni już nas znają
Wciąż chcę krzyczeć, „kocham Cię” na samym środku
Chociaż dla nich nudni, flegmatyczni
Zatańczmy jeszcze raz na sali, na ulicy
Chociaż znasz już każdą część mojego ciała
Przytul mnie raz jeszcze od rana i do rana
Chociaż zachód słońca już nam zbrzydł
Dalej chcę chwalić się, ile jeszcze mam sił
Chociaż nasze życie wyblakłe, nudnawe
Chociaż razem wciąż do obrzydzenia
Chociaż oni wiedzą, za którą rękę
Chociaż dni już wszystkie takie same
Mam ochotę na nowo opowiedzieć ci mój dzień
Chcę wciąż mówić, cieszyć się tobą
Chociaż miś już urwane ma uszy
Wciąż chcę dostawać od ciebie tanie te - no wiesz – miłosne rzeczy
Chociaż ławka na której pierwszy raz
Wciąż chcę, jak w tamten czas, całować.
Chociaż łąka na której wtedy, tam...
Dalej mam we włosach, czuję siano.
Chociaż mamy te dwadzieścia parę lat
Znamy siebie już na wylot
Nudne życie, dzień jak dzień
Chociaż oni dalej śmieją się
Ich życie w gruzach, my tacy sami
Jak zwykle nudni, szaleńczo zakochani.
Dalej mam ochotę Cię kochać.
Mówić Ci te wszystkie proste rzeczy.
Dalej mam ochotę tam, na trawie
Dalej mam ochotę krzyczeć, coś o miłości, może?
Dalej mam ochotę.
Tak szaleńczo zakochana za dwadzieścia parę lat,
Będzie wciąż ta nasza para
Potem sto i dwieście lat.
Nie mógłbyś wyobrazić sobie bólu z jakim oddawał Edytę komuś innemu. Wymagało to od niego ogromnej dojrzałości, przyznania się do win i słabości. Zawsze chciał, by należała tylko do niego. Rozumiał, że nawet jeśliby pragnął, jeśliby starał się ze wszystkich sił... Raz jeszcze spojrzał za siebie. Życie z Edi wymagało poświęcenia, na które był gotów. Chciał jednak, by jego mała żyła godnie. Zasługiwała na wszystko co najlepsze, a on nie był w stanie zapewnić jej nic. Gdyby potrafił ją wtedy zatrzymać... Był słaby. Wiedział, że jest tylko robakiem, pyłem we Wszechświecie, że nie znaczy nic. Jego wzrok powędrował na brzuch Edyty. To będzie chłopiec, mówił sobie. Będzie miał urodę po mamie i spryt po ojcu. Będzie na pewno wspaniałym chłopcem. Przecież już potrafi sprawić, że nawet go nie znam, a kocham z całego serca...
Edyta zeszła ze sceny z ogromnym wdziękiem, żegnana gromkimi brawami. Podbiegła do Pawła i przytuliła go mocno. Przyciągnął ją do siebie i patrząc z pogardą na zebranych przy barze chłopców, złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Uśmiechnęła się, wygrywając walkę z uczuciem. Wystarczyło jedno spokojne spojrzenie Fabiana, by wymknęła się z uścisków Pawła i pobiegła na zaplecze. Zamknęła za sobą ogromne, metalowe drzwi i rzuciła się ukochanemu na szyję.
- Widziałeś? Słyszałeś, skarbie? – przytulił ją mocno. – Było świetnie! Było... Kocham cię z całego serca!
Odsunął ją od siebie i nic nie mówiąc, głaskał ręką, zaczerwienioną z przejęcia twarz.
- Kochanie? Dlaczego nic nie mówisz? Nie podobało ci się? – spuściła głowę.
Poczuł jak coś przewraca mu się w żołądku. Delikatnie uniósł jej głowę do góry, patrząc w migoczące złoto jej oczu. Ona odnalazła w jego oczach jasne, przejrzyste niebo. Uśmiechnęła się.
- Jesteś pod takim wrażeniem, że nie możesz mówić?
- Kocham cię, mała.
Coś niedobrego było w tych słowach. Nie mówił ich wesoło, z nonszalancją. Zabrzmiały smutno, ciężko, jakby miały być...
- Znowu mnie zostawiasz? – mosiądz zamieszkał w jej oczach, z których wolno sączyły się łzy.
Przytulił ją mocno, czując jak cała się trzęsie. Płakała często, ale tak jak złoto w jej oczach miało w sobie coś niesamowitego, tak krople deszczu spadające spod powiek nie budziły odrazy, śmiechu czy obojętności. Były wpisane w jej naturę, jakby ktoś skazał ją na deszcz już dawno i nie odciążył jej zmęczonych oczu od ciężkiego brzemienia.
- Fabian nie teraz, dupku. Jestem w ciąży, nie rozumiesz? – jęknęła cicho. – Dorośnij w końcu, to już nie jest zabawa ani wyobraźnia! To się dzieje naprawdę.
Nic nie powiedział. Zamiast tego ścisnął ją mocniej i wplótł nos w jej miękkie loki. Chciał, żeby wiedziała jak mu ciężko, ale wiedział, że nie może być takim egoistą, żeby ją tym obarczać. Chciał też, żeby wiedziała, jak bardzo zdaje sobie sprawę z tego, że to dzieje się naprawdę. Może właśnie dlatego, tak łatwo było mu dojrzeć.
- Powiedz coś! – warknęła.
- Kocham cię... – szepnął bezradnie.
- Pieprzenie! – wrzasnęła i wyrwała mu się, a potem podniosła leżący na prowizorycznym stoliku kubek i cisnęła nim w podłogę.
- Uspokój się – poprosił bardzo cicho.
Podszedł do niej, złapał trzęsące się, pełne bezradności ręce i pozwolił, by patrzyła mu prosto w oczy.
- Bardzo się o ciebie martwię. Musisz mi obiecać, że nie będziesz robiła głupot i odstawiała scen, zrobisz to dla mnie?
- Co ty gadasz?...- zaczęła.- Przecież my... Przecież...
Westchnął. Nie mógł pogodzić się z tym, że załatwia to w taki sposób. Ból w jej oczach był tak silny, że zakręciło mu się w głowie. Próbował ją odciążyć, ale wiedział, że nie zdoła w żaden sposób. Nawet gdyby umarł, przytłoczony jej bólem, zostałoby go dwa razy tyle.
- Mała, to dla mnie bardzo ważne. Musisz być silna, nie tylko dla siebie. – Położył rękę na jej płaskim jeszcze brzuchu.
- Dlaczego go nie kochasz? – szepnęła bezradnie. – Dlaczego nas nie akceptujesz?
- Kocham was, mała – jęknął.- I to jest mój największy problem.
Uniósł ją do góry i postawił na swoich stopach.
- Musisz mi uwierzyć. Musisz wierzyć w to, że kocham was tak, że życie bym za was oddał. Nie rób głupstw. Walcz o własne szczęście, ale nie rób głupstw.
- Nie rób tego tak... Nie tak, Fabian. Nie uciekaj ode mnie. Zabierz mnie stąd, poradzimy sobie...
- Edi, dobrze wiesz, że nie. Jestem tylko robakiem, który zrobił ci dziecko. Nic niewartym dupkiem. Nie mam przyszłości, nie mam niczego, co mógłbym ci zaoferować.
- Nie mów tak.- Zatrzęsła się i kolejne łzy wylały się z jej oczu. – Kocham cię, dupku.
Przytulił ją, potem całował przez wieczność.
- Nie rób głupstw, mała – powiedział jeszcze, zanim wyszedł, nie zamykając drzwi.
Zostawił ją samą. Płaczącą, bezradną, obcą w śmierdzącym pubie. Chwilę później krztusiła się własnymi łzami, dym gryzł jej nozdrza, a hałasy rockowego brzmienia ogłuszyły ją. Czuła się słaba, opuszczona...
Zadarła głowę do góry i wymaszerowała na zewnątrz. Obiecała sobie, że zatrzyma go za wszelką cenę. O marzenia trzeba walczyć. Trzeba staczać bitwę o strzępki tego, o co kiedyś rozpoczynało się wojnę.
- Słuchaj. Załatwmy to po męsku, jeden na jeden. Miej choć trochę honoru.
Próbował jeszcze walczyć. Próbował brzmieć wyzywająco, wręcz wyśmiewająco. Próbował wierzyć, że można inaczej.
- Nie chcę się pobrudzić – dupek zaśmiał się i skinął palcem na swoich towarzyszy, którzy otoczyli Fabiana zwartym kołem.
Fabian przełknął głośno ślinę. Nie mógł już uciec, choć prawdopodobnie mógł złożyć obietnicę, że już nigdy nie zbliży się do Edyty. Widział jednak, że nie zdoła jej dotrzymać.
Ruszyli.
- Fabian!
Krzyczała, biegnąc ile sił w płucach. Płakała i zgubiła po drodze krwiście-czerwone buty.
Chłopak leżał na brudnym, podziurawionym asfalcie, plamiąc go niemal czarną krwią, wylewającą się z jego ust i nozdrzy.
- Fabian!
Nawet jej krzyki brzmiały słodko, niczym anielskie zastępy. A może tylko mu się wydawało? Może krzyczała piskliwie, krztusząc się własną śliną? A może nie krzyczała wcale, tylko słyszał ją w swojej głowie, bo jedynie ten krzyk dodawał mu sił.
- Fabian!
Paweł poruszył się na ten sygnał, wybiegając dziewczynie naprzeciw. Zostawił swoją asystę, która w brutalny sposób znęcała się nad Fabianem. Musiał przyznać, twardy dupek z tego sukinsyna. Chwycił mocno szarpiącą się dziewczynę, przyciągając ją do siebie.
- Puść mnie! – wrzeszczała, plując na niego.- Ja muszę do Fabiana, dupku!
- Nigdzie nie pójdziesz! Uspokój się, dziewczyno.
Bezradnie wierzgała się w jego silnych ramionach, wiedząc, że nie wygra.
- Fajnie? Popatrz sobie jak kończy twój kochaś!
- Nienawidzę cię! – warknęła. W jego oczach ujrzała rozjuszoną wiatrem łąkę. Czerpał satysfakcję z jej bólu. Jego siła wzmagała się wraz ze wzrostem jej cierpienia.
Trzymał ja dalej. Trwało to kilka godzin, a może minutę. Próbował ją przytulić, ale tylko pluła mu w twarz, bez zbędnych słów.
Żałował tego, co zrobił gdy zobaczył wyraz jej twarzy, w czasie przyklęknięcia przy brudnym chłopcu. Fabian wyglądał groteskowo, jak szmaciana lalka, pomalowana ciemnoczerwoną farbą, której ktoś połamał ręce i nogi, a potem znudzony wyrzucił na bruk. Był długi i szczupły, więc z innej perspektywy mógł przypominać upiornego stracha na wróble.
- Kochanie... – szepnęła.
Nie odezwał się. Przecież nie mógł. Z uporem wpatrywała się w jego przymknięte powieki, czekając, aż ujrzy w nich błękit nieba. A może pioruny? Niech wstanie, wściekły, powyrzyna nożem wszystkich wokół, zostawi tylko ich dwoje... Niech wstanie, niczym olimpijski bóg i zacznie obrzucać wszystkich swoimi piorunami. A nawet jeśli nie... Niech chociaż otworzy oczy.
Usiadła na mokrej drodze i chwyciła jego szczupłą dłoń z długimi palcami. Nie miała nawet siły płakać. Nie miała siły zapłacić tym, którzy skazali ją na cierpienie.
Po raz kolejny została sama. W kałuży krwi, jedynej osoby, którą naprawdę kochała.
Wtedy do jej uszu dotarła wyraźna, ostra muzyka, która nie wiedząc czemu, dodała jej otuchy.
Co włożysz na nasze rozstanie?
Czy blady beż, czy gorące czerwienie?
Zaiste życie nasze, jak lot kamieniem
Czy masz już przygotowane ostatnie zdanie?
Ścisnęła mocniej jego dłoń, pozwalając, by przelał w nią resztki swoich sił.
A kiedy już ostatnia rana krwawić przestanie
A świat dla Ciebie znowuż otworzy ręce
To zdjęcie, gdzieśmy uciapani morwami
Ciekawy jestem, czy dalej zatrzymasz je na szczęście?
2
Powtórzenie.KaiCyz pisze:Pioruny pojawiły się w czarnych oczach, rozjuszone nagłą zmianą.
- Przestań – szepnął cicho, chociaż pioruny mówiły, że z chęcią zabiłyby ją za bezsilność i uległość.
- To nic. – Jej wargi niemal się nie poruszyły. Ogniście czerwone, duże i soczyste usta przeszedł znikomy wstrząs. Twarz wciąż pozostawała nieodgadniona.
Deszcz i pioruny. Zatrzymali się i spojrzeli w oczy.
krągłe. Okrągłe oznaczają tuszę.KaiCyz pisze:ale swoje okrągłe kształty umiała ładnie podkreślić
długi?KaiCyz pisze:- Nic takiego? On jest przystojny, inteligentny, opiekuńczy...- zaczęła wymieniać Ass i z błyskiem w oku patrzyła na przyjaciółkę. – No i ma kasę – zakończyła długi wywód
To jakiś kod?KaiCyz pisze:jak Anka z 2c

Szisza - to polski odpowiednik słowa.KaiCyz pisze:Tak, shisha była jego jedyną
Po początku, przez który trochę trudno przebrnąć, dalej czyta się nieźle. Powiedz mi dziewczyno, czy Ty rzeczywiście masz piętnaście lat? Wybacz - nie wierzę. To, co napisałaś jest tak dojrzałe i dopracowane, że mam spore wątpliwości...
Tekst sam w sobie nie jest porywający. Momentami dłuży się, a ja lubię gładko przechodzić przez lekturę. Ale jednak mimo wszystko podobało mi się. Świetnie opisujesz emocje. Poczułem je i doskonale wyobrażałem sobie Twoich bohaterów. Byli prawdziwi. Bardzo realni i namacalni. Dobrze i ciekawie, a przede wszystkim realistycznie prowadzisz dialogi. Świetny był manewr z Aśką mówiącą z pełnymi ustami. W zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Podobało mi się. Pisz dalej, bo masz talent, nawet jeśli oszukałaś mnie z tym wiekiem

Moja ocena - bardzo dobra. Czytało się odrobinę za monotonnie, co obniża moją notę, ale wierz mi - rzadko oceniam tu teksty tak wysoko.
Pisz dalej, ja chętnie poczytam.
Pozdrawiam!
Dariusz S. Jasiński
3
Już na samym początku sprawiasz, że ma się uczucie deja vu. Czy ja gdzieś tego nie czytałem? Tak, linijkę wcześniej.Jego ręka była wyjątkowo zimna dzisiejszego dnia, sprawiała tyle bólu. Jego oczy wyjątkowo przepełnione były ogromnym smutkiem. Jego oddech wyjątkowo był równy, miarowy, jak gdyby skupiając się oddychaniu, mógł zapomnieć o całym świecie.
- Dlaczego nic nie mówimy? – zapytała.
Wyjątkowo, dzisiejszego dnia, była cicha i spokojna. Czekała wytrwale na zbliżającą się burzę, widziała już przecież ciemne chmury wezbrane w jego oczach.
Powtarzasz się. Strasznie. Wzbogać swój język. Bez tego ani rusz. To twoje najważniejsze narzędzie w warsztacie pisarskim. Niepotrzebne ci dłuto, młotek czy wiertarka. Język, to jego tu brakuje.
Gdyby ten tekst był ciastem to wyszedł ci zakalec. Dałeś za mało mąki.
Niezbyt podoba mi się motyw, którego dosyć często używasz. Wpierw coś opisujesz, a później widzi to bohater. Sprawiasz, że czytani staje się mniej fascynujące, bo co to za zabawa gdy wiem więcej niż bohater?zebrana przez Fabiana w loży honorowej. Uśmiechał się za każdym razem, gdy spojrzał w stronę życzliwych mu osób.
Edyta trzymała się w najdalszym kącie sali, tuż przy drzwiach. Dym gryzł jej nozdrza i płuca, ale obiecała sobie, że wytrzyma.
Dostrzegł ją. Jak zwykle, wyglądała cudownie.
Początek jest strasznie monotonny. Dalej widać jak naprawdę piszesz i jaki styl ci bardziej pasuje. Z pewnością nie ten z pierwszej części.
Popracuj nad powtórzeniami. To jest twoja spora bolączka. I nad językiem.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.