Ptasznik /początek powieści/

1
I

www Po raz pierwszy zobaczyłem tego człowieka w gmachu dworca kolejowego, sali odpoczynku i oczekiwania, przywitania lub pożegnania przybyszy, przedpokojem dla tych, którzy przybyli bądź opuszczali nasze miasto. Nie należałem do ani do jednej jak też do drugiej kategorii. Nie wracałem z podróży, ani też nigdzie się nie wybierałem. Byłem od pewnego czasu jednostką zamieszkałą, z wyboru obywatelem miasta i powiatu o tej samej nazwie Ełk. Co tam robiłem? W Ełku? O tym opowiem później. Teraz, dlaczego znalazłem się w budynku stacji PKP. Otóż, każdego poranka mój dzień przywykłem rozpoczynać lekturą prasy niby codziennej a jednak trudno dostępnej w naszej enklawie. Specyficzny, niezrozumiały dla mnie sposób rozdzielnictwa dzienników do punktów przeznaczonych ku ich dystrybucji, zwanych popularnie kioskami, ograniczoną, wręcz znikomą ilość egzemplarzy czyniąc je towarem trudnym do zdobycia. Dworcowy salonik prasowy był lepiej zaopatrzony w porównaniu od tych w mieście, a pani właścicielka i sprzedawczyni w jednej osobie zgodziła się odkładać niektóre gazety specjalnie dla mnie. Odebrałem właśnie ich dzienną porcję, zapłaciłem i chciałem opuścić budynek, ale jakaś siła, której przyczyny nie znałem kazała mi zajrzeć do poczekalni. Wtedy go zobaczyłem. Siedział na ławce wśród innych podróżnych. W jednej dłoni trzymał kanapkę zawiniętą w szary papier, w drugiej starą, pomiętą gazetę. Nie odrywając wzroku od jakiegoś artykułu, co i raz ogryzał kęs chleba. Nie wiem, dlaczego jego postać przyciągnęła moją uwagę. Może szczupła, wręcz chuda sylwetka, okryta starym, postrzępionym płaszczem, czy wysoki wzrost, którym przewyższał pozostałych ludzi, śmieszny tyrolski kapelusik z ptasim piórkiem na głowie. Twarz miał pokrytą szarym, kilkudniowym zarostem, pozbawione konkretnego koloru oczy zajęte lekturą miały pewien trudny w opisie szczegół. Jakiś chłód, pewny rodzaj dumy, poparty wręcz pychą, a zarazem jakaś niepewność, zagubienie, lęk. Tekturowa walizka przewiązana skórzanym paskiem, oraz oparty o nią parasol, to był jego cały bagaż. Stałem z boku, oparty plecami o ścianę i przez długą chwilę patrzyłem na jego przygarbioną sylwetkę. Było w nim coś, co mnie przyciągało. To coś, czego nie rozumiałem. Nigdy, nigdzie nie spotkałem tego człowieka, tego byłem pewny, postać ta zdawała być się znajomą, by nie powiedzieć bliską. Jednocześnie oprócz sympatii przeczuwałem nie jasne zagrożenie. Moja podświadomość ostrzegała bym trzymał się jak najdalej od tej osoby. Dwie sprzeczne ze sobą emocje pociągały i odpychały. Chciałem odejść, lecz nie mogłem. Mężczyzna po pewnym czasie poczuł, że mu się przyglądam, wyprostował się z nad czytanej gazety, spojrzał w moim kierunku. Jego oczy napotkały moje. Grymas zadowolenia wyrażony uśmiechem, mówił, że czekał na mnie. Zdjął z głowy kapelusz i w zabawnym geście przycisnął go do piersi. Czułem na przemian, ogromne zimno i ciepło płynące od tego człowieka. Miałem wielką ochotę opuścić to miejsce, uciec jak najdalej i jak najszybciej. Jednak nie mogłem, stałem nieruchomy, czułem paraliż ogarniający moje ciało. Jestem osobą raczej zrównoważoną, opanowaną, niedającą ponieść nerwom, ulegać nagłym skrajnym wzruszeniom, ale wtedy odczułem lęk, którego rodzaj był mi dotąd nieznany. Przestrach nieokreślony, nieoparty na żadnym konkretnym zagrożeniu. Jakaś siła sprawiła, że stałem i patrzyłem jak powstaje z ławki, podnosi walizkę i wspierając parasolem, niczym laską, kieruje się w moją stronę. Nie mogłem jej przełamać, była silniejsza ode mnie. On był coraz bliżej. Poczułem rękę na moim ramieniu. W pierwszej chwili wcale jej nie poczułem, dopiero wtedy, gdy mocne szarpnięcie odwróciło moje bezwładne ciało a moje oczy straciły kontakt ze wzrokiem nieznajomego, wyrwało z letargicznego snu, przywróciło mi przytomność. Moim ramieniem potrząsał policjant. Mówił coś, ale minęła dobra chwila, zanim zrozumiałem wypowiadane przez niego słowa. Pytał, czy nic mi nie dolega, gdyż według niego nie wyglądałem zbyt dobrze. Poczułem lepką wilgoć potu, zmęczenie i osłabienie. Poprosiłem, by pomógł mi wydostać się na zewnątrz.

www Minęło parę dni, dni, w których całe to wydarzenie uleciało z mej pamięci. Szedłem z żoną do kina, kiedy on pojawił się po raz drugi. Siedział na betonowych stopniach alejki i ujrzawszy mnie powitał w ten sam sposób: pochwycił swój kapelusik i przyłożył go do piersi. Tym razem jego widok nie wywarł już na mnie tak silnego wrażenia. Bez lęku dokładniej obejrzałem tę osobliwą postać. Wiek trudny do określenia, mógł mieć równie dobrze czterdzieści jak i sześćdziesiąt lat, figura tyczkowata, lekko przygarbiona. Twarz, chociaż okrągła, sprawiała wrażenie nieco wydłużonej, a sprawiał to długi, u nasady szeroki, dalej zaś coraz bardziej wąski, lekko haczykowaty, bardziej przypominający dziób drapieżnego ptaka, nos. Kosmyki włosów, które niesfornie wydostawały spod nakrycia głowy, pierzaste barwy ni to blond ni to szatynowej. Oczy wodniste, bez konkretnego koloru, wąsko rozstawione, powieki pozbawione rzęs, brwi gęste brązowe, nienaturalnie, zamiast opadać, wznosiły swe końce ku górze. Ubranie raczej tandetne, niedbałe i niedopasowane, wisiało na nim niczym na manekinie. Może i miał w sobie coś z demona, ale to był demon przeniesiony z czarnobiałego, przedwojennego filmu, bardziej śmieszny niż przerażający. Nie było w nim nic, co mogło usprawiedliwić wstrząs, jaki doznałem przy pierwszym spotkaniu. Oddałem ukłon i pośpieszyliśmy na seans filmowy. Marta, moja żona zapytała skąd znam tego dziwacznego faceta. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że tak naprawdę wcale go nie znam. Opowiedziałem tamtą historię z dworca kolejowego.
-Trochę to dziwne – powiedziała Marta. – Wygląda na to, że on zna ciebie, albo przynajmniej mu tak się wydaje.
- Nie znam tego człowieka, widzę go po raz drugi i mam nadzieję ostatni.- Odpowiedziałem, zły sam na siebie, że bez powodu wpadam w rozdrażnienie.

www Film był nudny i przydługi. Z trudem dotrwałem do końca, chciałem wyjść wcześniej, ale Marta chciała koniecznie zobaczyć zakończenie. Kiedy wreszcie nastąpił finał wyszliśmy z kina. Na dworze zapadł już zmrok, uliczne latarnie płonęły żółtym światłem. Czułem, nie wiedząc, czemu, ogromne zmęczenie. Pragnąłem jednego: jak najszybciej wrócić do domu, położyć się do łóżka i zasnąć. Marta miała inne plany na ten wieczór. Prawie siłą zaciągnęła moje osłabione ciało do najbliższej kawiarni. Usiedliśmy przy stoliku ustawionym na zewnątrz, w tak zwanym ogródku. Butelka półsłodkiego wina i mocna kawa, jako tako wzmocniła mój organizm.
-Wiesz, nigdy nie widziałam, żeby o tej porze, po zmroku fruwały ptaki. Popatrz jak one krążą, jest ich całe stado. – Dorota wyciągniętą ręką wskazała miejsce - Tam wokół latarni.
www Skierowałem wzrok w tamtym kierunku. Nad latarnią krążyła chmara ptaków, pod nią oparty o słup stał on z głową zadartą do góry, trzymając przy ustach jakiś instrument, prawdopodobnie fujarkę, wygrywał na niej melodię, która bardziej przypominała ptasie trele. Parasol założony na przedramieniu kołysał się rytmicznie raz w lewo, raz w prawo, w lewo i w prawo. Ten parasol, jego ruch, jak gdyby tańczący walca, czynił mnie ponownie bezwolnym i usidlonym w magicznym kręgu.
- On tam jest - głos żony dobiegał do mnie z oddali, jak do człowieka, który głęboko zasnął, człowieka, który nie chce powrotu do rzeczywistości – stoi tam przy latarni.
- Czy ty śpisz – pomachała ręką tuż przed moją twarzą, dłonią lekko poklepała mnie w policzki – obudź się.
- Nie śpię – mój umysł powrócił do rzeczywistości- Zamyśliłem się.
- A o czym tak głęboko myślałeś – pytała
- O tobie, o mnie – kłamałem dalej – o dzisiejszym dniu i nocy.
- I do czego doszedłeś w swym zamyśleniu?
- Do tego, że dzień się kończy, nadchodzi noc, pora na powrót, a potem na sen. – Były to bardziej pobożne życzenia, aniżeli odpowiedź.
- Nie nudź, jeszcze nie noc, tylko piękny letni wieczór. Mam pomysł, może wariacki, ale mam ochotę poznać tego zabawnego pana. Zaproś go do nas. Jest taki samotny. – Pomysły Marty bywały czasem bardzo oryginalnie.
- Przestań, twoje żarty nie są zabawne. Moja ciekawość poznania jest dosyć ograniczona, brak w niej chęci i potrzeby zawierania przypadkowych znajomości tym bardziej wchodzenie w jakiekolwiek koligacje z tą osobą. Ten typ mi się nie podoba, on ma… – próbowałem znaleźć właściwe słowo na określenie mego odczucia – coś, co mnie odrzuca, ma fatalny wpływ na moją psychikę.
- Coś nie tak jest z twoją psychiką? – Marta zaśmiała się – a co on ma z nią wspólnego, nie znasz go, sam to mówiłeś.
Nie zdążyłem z odpowiedzią, moje zamyślenie przerwane zostało głosem nieproszonego intruza. Zaskoczony nieoczekiwanym, wręcz barbarzyńskim wtrętem w naszą rozmowę oniemiałem.
- Znam was – skrzekliwy głos dobiegł wprost z nad naszych głów – nieznajomy stał przy naszym stoliku. Po chwili siadł na krzesełku i kontynuował - może nie tak dobrze ją, ale ciebie znam.
Oszołomiony jego bezczelnością, zszokowany zachowaniem wykrztusiłem słowa brzmiące niczym prośba;
- Przepraszam, nie znam pana, nie rozumiem tego rodzaju zachowania, nie chce być niegrzecznym, proszę tylko odejść, zostawić nas.

- Mogę wydać się arogantem, impertynentem, ale tak naprawdę jestem tylko przechodniem, włóczęgą wędrującym w poszukiwaniu ziarna, które posiałem.

wwwSkonfundowani nagłym pojawieniem, trochę zakłopotani bezpośrednim i aroganckim stylem, z jakim zwracał się do nas, milczeliśmy. Osobnik w tyrolskim kapeluszu przyglądał się nam nachalnie, przy czym jego uwaga skupiona była bardziej na mojej osobie, mniej na Marcie. Spojrzałem na nią. Zdążyła opanować zdziwienie, jej twarz, oczy wyrażały zaciekawienie. Zdenerwowało mnie to bardziej, niż sam nieznajomy.
- Przepraszam pana – mój głos wydawał się być spokojny – to pomyłka. Nie znamy się. Myślę, że po prostu bierze mnie za inną osobę.
- Znam ciebie – powtórzył z uporem.
- Pan mnie nie rozumie. Nie potrzebujemy niczyjego towarzystwa, czy mnie pan zna czy nie zna, to mnie nie interesuje. Proszę przestać być nachalnym I opuścić nasz stolik, proszę przesiąść do innego, jest dużo wolnych. –
- Ona mnie zaprosiła – spojrzał na Martę.
- Co takiego? Zapraszałaś kogoś? – Zapytałem żonę. Nie odpowiedziała wprost, jej słowa oderwane od treści rozmowy wydawały się być pozbawione logiki.
- Zobacz – przytuliła swoją głowę do mojej – ptaki odleciały.
Nie bardzo rozumiałem, o jakich ptakach mówi, ale ten obcy musiał wiedzieć.
- Jeżeli zechcesz to je przywołam – sięgnął do kieszeni płaszcza po fujarkę – to nie jest fujarka – rzekł zwracając się do mnie – ten instrument to flet.
- Flet czy fujarka, może to ma jakieś znaczenie, ale nie dla mnie, przynajmniej nie w tej chwili – teraz to już nie mogłem ukryć zdenerwowania – Skoro nie mogę zmusić pana by się od nas odczepił proszę, więc pozostać. My wychodzimy – ruszyliśmy do wyjścia.
- Proszę mi wybaczyć – przybłęda skurczył się w sobie i wyraźnie spokorniał – proszę tylko o małą chwilę, wszystko wyjaśnię, proszę mi tylko pozwolić. -
- Nie teraz, nie dzisiaj, może innym razem. Jesteśmy już zmęczeni, mąż wcześnie jutro wstaje, musimy wracać do domu. Dobranoc. - Marta chwyciła mnie za rękę i nie puściła jej aż do chwili, kiedy znaleźliśmy w naszym mieszkaniu.

www Całą drogę przebyliśmy w milczeniu. Dopiero w domu, nasza rozmowa powróciła do nie dawno przeżytych wydarzeń.
- Kim on jest, kto to jest – powtarzała te pytania – co to za dziwak, skąd się wziął? Mówił, że ciebie zna, a co ty o nim wiesz?
- Słuchaj – tłumaczyłem cierpliwie – do dzisiaj spotkałem go tylko raz, zupełnie przypadkowo, nie zamieniłem z nim jednego zdania. To jakiś dziwak, głupek. Mało to różnych pomyleńców pęta się po ulicach?
- Może dziwak, ale nie wygląda na szaleńca. Jest w nim coś dziwnego to prawda.- Słowa wypowiadane przez Martę były dosyć dziwaczne. - Słuchają go ptaki, zachowuje się tak, jak gdyby potrafił czytać w naszych myślach, on je słyszy.
- Teraz tobie odbiło. Uważaj, głupota może być zaraźliwa. – Moja zgryźliwa odpowiedź jeszcze bardziej pogłębiła irytację Marty.
- Żartujesz, czy chcesz mnie obrazić? – Jej pytanie nie było, niestety li tylko, retoryczne.
- Masz prawo wyboru, z góry daję moją zgodę, znasz mnie, nie jestem kłótliwy – mój dowcip nie rozbawił nawet mnie.
- Czasami mam takie wrażenie, że największym dziwakiem jesteś właśnie ty. – Ton głosu Marty nie wróżył nic dobrego – Nie mamy przyjaciół, znajomych, do nikogo nie chodzimy, nikt nas nie odwiedza, a wiesz, dlaczego? Dlatego, że ty tak chcesz. Unikasz ludzi, uciekasz przed nimi, chowasz się w domu jak ślimak w skorupie. I to jest normalne? Zrobiłeś z siebie Wielkiego Samotnika, tylko, dlaczego, z jakiego powodu? Boisz się czegoś? A co ze mną?
- Uspokój się. To była nasza wspólna decyzja, nic tobie nie narzucałem. Oboje postanowiliśmy wyjechać, opuścić nasze miasto a z nim smutne wspomnienia. Po tamtym tragicznym wydarzeniu, stało się nam obce, nie widzieliśmy w nim przyszłości. Nie lubiłem tamtego miasta, wiedziałaś o tym. Szukaliśmy miejsca, które pozwoliłoby nam odnaleźć spokój, siebie. Czy tobie to nie wystarcza? Chcesz więcej? Wolisz poświęcić nasze życie dla przyjaciół, na spotkania, które nic dać nam nie mogą, na wysłuchiwanie ploteczek, wzajemnego obgadywania? Naprawdę tego ci brak?
- Sama już nie wiem. Tragedia, sama nie mogę zrozumieć, w jaki sposób byliśmy w stanie pogodzić się z nią, może nie zapomnieć, raczej oswoić z bólem wspomnień, że wszystko straciło znaczenie. Nie, nie wszystko, wiem, miałam ciebie, byłeś przy mnie. Masz rację, ten wyjazd wydawał mi się ratunkiem, chciałam tego – w jej głosie odczułem wahanie.
- Czy dzisiaj już tego nie chcesz? Zmieniłaś zdanie? – Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale Marta mi przerwała.
- To nie tak. Zastanawiam się czy…- urwała na moment – czy ty…
- Co ja – teraz ja jej przerwałem – co ja?
- Zastanawiam się – powróciła do przerwanego wątku – czy ten wypadek, to nieszczęście było prawdziwym powodem, czy tylko pretekstem, usprawiedliwieniem twojej, przepraszam, naszej ucieczki…
- Ucieczki? – Zaskoczony tymi słowami nie potrafiłem odnaleźć odpowiedzi.
- Od tamtego, nieszczęśliwego zdarzenia minęło już parę lat, - Marta albo nie usłyszała mego pytania, albo po prostu je zignorowała - a nasz świat stał się więzieniem, trwamy w nim w oczekiwaniu na coś, na zmianę. Nie pytaj, co mam na myśli, bo sama nie wiem.
- Nasze życie więzieniem? - Zapytałem ją - Nigdy się nie skarżyłaś, myślałem, że jest ci dobrze ze mną.
- Nie musisz pytać. Wiesz o tym.
- Słuchaj, zadajesz dziwne pytania, co się stało?
- Sama nie wiem. Fatalnie się czuję. Jestem zdenerwowana i boli mi głowa. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, to przez tego człowieka – smutek Marty podświadomie obciążyłem sumienie nieznajomego – cholera przez niego zupełnie zapomniałem, słuchaj muszę wrócić.
- Zapomniałeś? – Marta wracała do roli kochającej żony. - O czym?
- O rachunku w kawiarni. – Wychodząc byłem zbyt zdenerwowany i teraz dopiero przypomniałem sobie o tym fakcie. - Zapomniałem uregulować rachunek. Nie jest jeszcze późno, muszę tam wrócić.
- Wolałabym, żebyś nie szedł. – W jej głosie usłyszałem niepewność, wahanie. - Może załatwimy to jutro?
- Lepiej tego nie przekładać. Pójdę tam teraz, a do jutra o tym zapomnimy. – Poza obowiązkiem czułem potrzebę spaceru.
- W takim razie idę z tobą. – Marta naprawdę była gotowa to zrobić.
- Nic z tego. – Miałem ochotę na samotny spacer. - Wystarczy wrażeń na jeden wieczór. Najlepiej zrobisz kładąc się do łóżka. Jesteś zdenerwowana i zmęczona. Sen ci dobrze zrobi.
- Poczekam, będę czekała na ciebie. Idź i wracaj szybko.

www W kawiarnianym ogródku stały puste stoliki opuszczone przez ostatnich gości, krzesełka znikły, zapewnie zabrane przez obsługę. Drzwi do lokalu były zamknięte. Po długim, uporczywym pukaniu lekko się uchyliły na tyle, by zmieścić głowę pracownika kawiarni.
- Już zamykamy, nikogo nie obsługujemy – powiedział to tonem niedopuszczającym jakąkolwiek dyskusję.
- Chciałem, to znaczy chcę uregulować rachunek. Siedzieliśmy tutaj – wskazałem stolik – ja, żona i pewien pan. Wyszliśmy i dopiero w drodze do domu przypomnieliśmy o niezapłaconym rachunku.
- No tak, przypominam sobie. Sprawa została załatwiona przez pana kolegę. – Na twarzy kelnera pojawił się uśmiech
- Jak załatwiona, nie rozumiem? – Nie mogłem pojąć, o czym on mówi.
- Najnormalniej w świecie – kelner wzruszył ramionami- pana kolega zapłacił.
- To nie jest mój kolega – tego mi tylko brakowało – człowieku zrozum, nie znam tego mężczyzny..
- Nie moja sprawa, ważne, że zapłacił. - Kelner cofnął głowę i zamknął drzwi.
Wróciłem do domu. Marta wbrew swym zapowiedziom już spała. Nie budziłem jej. Położyłem się do łóżka. Ciepło jej ciała, cichy oddech zawsze mnie uspokaja, tak było i tym razem. Już bez emocji, zasypiając postanowiłem odnaleźć tego dziwaka i zwrócić mu pieniądze.
www Łatwiej było zdeklarować, trudniej zrealizować to postanowienie. Moje wielodniowe poszukiwania nie dały żadnych rezultatów. Nikt, a wypytywałem wielu przypadkowych ludzi na dworcu I na ulicach, policjantów w komendzie, nikt o nim nie słyszał, a tym bardziej nie widział. Przepadł, zniknął i co dziwne wraz z nim odleciały wszystkie ptaki. Odfrunęły równie nagle i tajemniczo. Był początek lata, nie pora jeszcze na odloty do cieplejszych krajów, tym niemniej opuściły swoje gniazda, drzewa i dachy. Niebo nad naszym miastem zostało dziwnie i nienaturalnie puste, mimo, że ciągle świeciło słońce a łagodnie wiejący wiatr to rozwiewał to przyganiał niewielkie, jasne obłoki. Nawet nad jeziorem i plażą, tam gdzie stale krążyły mewy i rybitwy, było pusto i cicho. Gołębie, dumnie spacerujące po naszych ulicach i placach, te ptaki przekarmione przez dzieci, przez co ich skrzydła nie miały dość siły by wzlecieć w górę, one także, skoro nie mogły odlecieć to chyba odeszły. Miasto bez ptaków, pozbawione ich szczebiotu, krakania, gruchania i śpiewu, stało się smutnym, pustym i przygnębiającym miejscem.




prawda jest zawsze subiektywna
-----------------------------------------------------------
prawda pierwsza: przyjemność, kiedy staje się obowiązkiem przestaje być przyjemnością
prawda druga: obowiązek połączony z przyjemnością jest masochizmem, cokolwiek to słowo znaczyć by miało
prawda trzecia: zamiast kropki lepiej postawić wielokropek

2
kuba pisze:Po raz pierwszy zobaczyłem tego człowieka w gmachu dworca kolejowego, sali odpoczynku i oczekiwania, przywitania lub pożegnania przybyszy, przedpokojem dla tych, którzy przybyli bądź opuszczali nasze miasto.
Kombinujesz strasznie już w pierwszym zdaniu, a do tego robisz błąd. Przedpokoju lub będącej przedpokojem.
kuba pisze:Byłem od pewnego czasu jednostką zamieszkałą, z wyboru obywatelem miasta i powiatu o tej samej nazwie Ełk.
Mieszkałem tu - w Ełku. Piszesz, że to ma być powieść. Rozbuduj ją za pomocą ciekawej treści, a nie przekombinowanych i nadmiernie rozwleczonych zdań.

Przepraszam - tragedia. Każde kolejne zdanie w zasadzie musiałbym poprawiać. Skoro piszesz, że o tym co bohater porabia w Ełku opowiesz później, to znaczy, że to mało istotne dla treści w tym fragmencie.
kuba pisze:Teraz, dlaczego znalazłem się w budynku stacji PKP.
Teraz co?
kuba pisze:Specyficzny, niezrozumiały dla mnie sposób rozdzielnictwa dzienników do punktów przeznaczonych ku ich dystrybucji, zwanych popularnie kioskami, ograniczoną, wręcz znikomą ilość egzemplarzy czyniąc je towarem trudnym do zdobycia.
przeznaczonych ku?
zwanych popularnie kioskami? A nie popularnie? Jak się zwą?
kuba pisze:Dworcowy salonik prasowy był lepiej zaopatrzony w porównaniu od tych
w porównaniu do!
kuba pisze:pani właścicielka
wiadomo, że pani, a nie pan, skoro właścicielka.
kuba pisze:ale jakaś siła, której przyczyny nie znałem
Czy siła może mieć przyczynę? Raczej źródło. Okropieństwo (ogólnie)...
kuba pisze:co i raz ogryzał kęs chleba
Jak się ogryza kęs?
kuba pisze:czy wysoki wzrost, którym przewyższał pozostałych ludzi,
opisujesz siedzącego - musiałby być gigantem, żeby to mogło go wyróżnić. A zaraz potem:
kuba pisze:pozbawione konkretnego koloru oczy zajęte lekturą miały pewien trudny w opisie szczegół.
Czy zauważył to wchodząc do poczekalni? Z daleka? Mało wiarygodne.
kuba pisze:nie jasne
raczej razem.
kuba pisze:niedającą ponieść nerwom
niedającą się

To był zaledwie pierwszy akapit...
kuba pisze:Minęło parę dni, dni, w których całe to wydarzenie uleciało z mej pamięci.
Minęło parę dni. Całe to wydarzenie uleciało z mej pamięci.
kuba pisze:- Nie śpię – mój umysł powrócił do rzeczywistości- Zamyśliłem się.
Teraz błędy w pisaniu dialogów:
- Nie śpię. - Mój umysł powrócił do rzeczywistości. - Zamyśliłem się.
Masz tu trzy osobne zdania, więc każde kończysz kropką, a następne zaczynasz od wielkiej litery.
kuba pisze:W kawiarnianym ogródku stały puste stoliki opuszczone przez ostatnich gości, krzesełka znikły, zapewnie zabrane przez obsługę.
W kawiarnianym ogródku zostały już tylko puste stoliki. Zniknęły nawet krzesełka zabrane przez obsługę.

Opisujesz zamkniętą kawiarnię, więc daj to odczuć, bo po pierwszej części zdania ma się wrażenie, że po prostu nikt nic nie zamawia. "zapewne przez obsługę" (pomijam zbędnie "i") - jasne, że przez obsługę, gdyby zrobił to ktoś inny, pewnie stałby tam już radiowóz. Nie opisuj rzeczy oczywistych.
kuba pisze:Po długim, uporczywym pukaniu lekko się uchyliły na tyle, by zmieścić głowę pracownika kawiarni.
- Już zamykamy, nikogo nie obsługujemy – powiedział to tonem niedopuszczającym jakąkolwiek dyskusję.
Kto powiedział? Rozumiem, że pracownik kawiarni, ale pisząc w ten sposób gubię podmiot. Ostatnim była głowa, a nie sam pracownik.

Wystarczy jednak napisać:

na tyle, by pracownik kawiarni mógł zmieścić głowę. - choć przebudowałbym to całkiem.
kuba pisze:Ciepło jej ciała, cichy oddech zawsze mnie uspokaja
Piszesz o dwóch rzeczach, więc nie uspokaja, lecz uspokajają.
kuba pisze:Nikt, a wypytywałem wielu przypadkowych ludzi na dworcu I na ulicach
Tekst nie jest długi, a drobnych błędów w nim masa. Nie popracowałeś nad nim...

Sama treść nawet poprawna, ale styl dla mnie jest nie do przyjęcia. Kombinowane zdania, nadmierne opisy, w których można się pogubić i w których Tobie także się to zdarza robić - sprawiają, że czyta się to bardzo opornie. Cała masa drobnych błędów, literówek, błędów interpunkcyjnych w dialogach, braku logiki w niektórych miejscach - to efekt niedopracowania.

Jak wspomniałem treść przyzwoita, jednak całość z powyższych powodów niedostateczna. Mnie taki brak szacunku dla czytelnika od razu zniechęca. Redakcja tekstu to rzecz niezwykle istotna. Rób ją sam, czytaj na głos zapisaną treść. Inaczej będzie Ci się dostawać bura, jak ode mnie teraz.
Dariusz S. Jasiński

3
Dzięki,
masz na pewno rację. Pisałem to bez przekonania. Mam wstręt do czytania własnych tekstów. Jeszcze raz dziękuję za uwagi.

Pozdrawiam
prawda jest zawsze subiektywna
-----------------------------------------------------------
prawda pierwsza: przyjemność, kiedy staje się obowiązkiem przestaje być przyjemnością
prawda druga: obowiązek połączony z przyjemnością jest masochizmem, cokolwiek to słowo znaczyć by miało
prawda trzecia: zamiast kropki lepiej postawić wielokropek

4
Jednocześnie oprócz sympatii przeczuwałem nie jasne zagrożenie.
razem
Dwie sprzeczne ze sobą emocje pociągały i odpychały.
Powtarzasz tę informację, lecz poza tym, jest tu błąd. Emocje są dwie, a piszesz w liczbie mnogiej, wrzucając je w jeden kosz. Zmieniamy na:
Dwie sprzeczne emocje ze sobą walczyły we mnie.
I znając wcześniejsze linijki, wiem jakie to emocjie i o co walczyły.
Pozostaje tylko kwestią sporną, czy to były emocje (ta emocja) czy po prostu uczucia...
Jego oczy napotkały moje.
tu raczej napisałbym o spojrzeniu.
Nasze spojrzenia spotkał się.
-Trochę to dziwne – powiedziała Marta.
Raczej stwierdziła. Bardziej pasuje do formy dialogu.
Film był nudny i przydługi. Z trudem dotrwałem do końca, chciałem wyjść wcześniej, ale Marta chciała koniecznie zobaczyć zakończenie.
Zwróć uwagę, że dla obu postaci stosujesz ten sam zabieg emocjonalny - tekst miesza się w oczach i bohaterowie też. Drobna zamiana:
Film był nudny i przydługi. Z trudem dotrwałem do końca, chciałem wyjść wcześniej, ale Marta upierałą się, by zobaczyć zakończenie.
Prawie siłą zaciągnęła moje osłabione ciało do najbliższej kawiarni. Usiedliśmy przy stoliku ustawionym na zewnątrz, w tak zwanym ogródku.
Tu zwrócę uwagę na jedną rzecz. Jeśli wybierasz taki styl, aby pisać wytłumaczenia co do wiadomych kwestii, tworzysz obraz bohatera-pedanta. To dobry zabieg, ale musisz się konsekwentnie tego trzymać, gdy przyjdzie kolejna sprawa związana z obyczajowością. Jeśli zaś bohater ma być życiowy, jego wrażenia powinny być podane na tacy. To nie jest złe, co cytowałem - tylko zwróciło moją uwagę forma, w jakiej wyjaśnia rzecz z ogródkiem.
- Nie nudź, jeszcze nie noc, tylko piękny letni wieczór. Mam pomysł, może wariacki, ale mam ochotę poznać tego zabawnego pana. Zaproś go do nas. Jest taki samotny. – Pomysły Marty bywały czasem bardzo oryginalnie.
Myśl bohatera wydzieliłbym z dialogu, czyli przeniósł do nowej linijki. Myśl należy do niego, tekst do niej - nie trzeba tego łączyć, a wręcz nie wypada.
Dopiero w domu, nasza rozmowa powróciła do nie dawno przeżytych wydarzeń.
razem
Po tamtym tragicznym wydarzeniu, stało się nam obce, nie widzieliśmy w nim przyszłości.
Tu zazgrzytało mi owo tragiczne. Czy bohater specjalnie podkreślałby coś, co chce zapomnieć? Wygląda to tak, jakbyś ty zechciał zwrócić się do czytelnika, podsycając gęstą atmosferę, przez słowa tego człowieka.
- Od tamtego, nieszczęśliwego zdarzenia minęło już parę lat,
I tu jest właśnie owa sztuczność. Bohaterowie wiedzą, o czym mówią, a jednak na siłę wciskasz w ich usta konkretne rzeczy, które - strzelam - nie padły by z ich ust.

Ogólnie, tekst wciąga jak bagno i z każdym kolejnym etapem gęstnieje. Świetnie poprowadzony, jeśli chodzi o fabułę, lecz tragicznie (!) jesli chodzi o wykonanie. Przede wszystkim z początku jest tyle zaimków, że czyta się okropnie - próbowałem trzy razy i trzy razy odpadłem. Dopiero za czwartym udało się przebrnąć do drugiego akapitu. Kolejną wadą jest ten nieszczęsny początek: naładowany emocjami, lecz spisanymi jak pewna lista na serwetce - wszystkiego po trochu. Przecinki i zapisy dialogów do poprawy, zaimki wyrzucić, niektóre zdania naprawić albo całkowicie zmienić, aby wyeliminować ciąg myślowy (pisze tutaj o ilości uczuć - niektóre informacje po prostu się powtarzają). W drugiej części uzyskujesz rytm - bardzo ładny. Jest płynniej, treściwiej ale nadal czuć ten sam styl, tylko w lepszym wykonaniu.

Szkoda, bardzo szkoda, że tekst nie został opracowany w żaden sposób - ma spory potencjał, a ty potrafisz doskonale pisać o ludziach (dialogi, z małym wyjątkiem, bardzo dobre). Lecz cała praca legła w gruzach przez jakoś tego tekstu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Dzięki Martinius. Może jeszcze kiedyś wrócę do tego tekstu, ale jak już wspomniałem, od samego początku nie miałem do niego przekonania. Teraz piszę nowy twór. Boję się jednak, że znowu popełniam te same błędy. Zdając sobie sprawę, że moja znajomość pisania dialogów jest bardzo ograniczona, w nowym "dziele" zrezygnowałem całkowicie z tego typu komunikacji. Tym bardziej jestem zaskoczony Twoją uwagą, że część jest całkiem dobra. Właściwie dopiero teraz uczę się pisać i dlatego tak naprawdę brak mi wiary w siebie, cierpliwości. Moja agresja wynika z własnej ignorancji i wściekłości na nią.
Pozdrawiam
prawda jest zawsze subiektywna
-----------------------------------------------------------
prawda pierwsza: przyjemność, kiedy staje się obowiązkiem przestaje być przyjemnością
prawda druga: obowiązek połączony z przyjemnością jest masochizmem, cokolwiek to słowo znaczyć by miało
prawda trzecia: zamiast kropki lepiej postawić wielokropek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”