Cmentarz kruka [horror, s-f, odcinkowy]

1
Pozostaliśmy sami. Kuzyn wpatrywał się w ekran telewizora, co chwila rzucał na mnie okiem by stwierdzić, że pozostało mu jeszcze kilka wolnych chwil. W końcu zaproponowałem przechadzkę.
- Czemu nie, możemy - odparł. - Wyłączę telewizor. Aha, musimy jeszcze zanieść te naczynia do zmywarki.
- Pomogę ci, będzie szybciej.
- Daj spokój, ty jesteś gościem.
Postawiłem na swoim. Powód? Chciałem jak najszybciej wydostać się z czterech ścian.

Dochodziła osiemnasta. Kuzyn akurat przekręcał klucz w zamku, gdy z nieba po raz kolejny runął deszcz.
- O nie... - wydusił z siebie. - Nie idziemy?
- Nie chcesz iść?
- Chcę, ale pada... - milczeliśmy. - Wiesz co, wezmę parasol.
Otworzył drzwi i znalazł się w przedpokoju. Z wieszaka zdjął płócienną parasolkę, pamiątkę po prababci.
- Idziemy?
Skinął głową.
- Tylko zamknę drzwi.
- Okej.

Zachmurzone niebo sprawiło, że wioska przestała być rozjaśnioną doliną, przemieniło okolicę w przyciemniony zaułek. Na ulicach brakowało ludzi, jedynie pozostawione samochody przypominały o istnieniu jeszcze kogoś poza nami. Pojedyncze krople deszczu budowały atmosferę smutku zmieszanego jednocześnie z nostalgią i szczęściem, wszechogarniającą radością oraz uczuciem, iż za parę minut znów będziemy dusili się wewnątrz betonowych murów.
Opuściliśmy teren osiedla. Teraz podążaliśmy nierówną żwirową dróżką, prowadzącą do sąsiedniej wioski. My jednak obraliśmy inny kierunek. Zeszliśmy z trasy, by dojść do poniemieckiego cmentarza i wykonać parę unikatowych fotografii.
Cmentarz usytuowano w niewielkim, dobrze widocznym z drogi lesie.
- Nawet nie pamiętam, kiedy byłem tu po raz ostatni - oznajmiłem przed samym cmentarzyskiem. - A ty?
- Ja też - odrzekł kuzyn. - Chodźmy - wprowadził mnie do lasku. Szliśmy wydeptanym szlakiem, podobno tym samym co dzień wcześniej. Ja jednak przeczuwałem, że przypadkiem trafiliśmy w nieco inne miejsce.
- Którędy ty mnie prowadzisz? - zapytałem kuzyna, cicho się śmiałem. - Patrz, ile tu tych krzaków, chyba nie tędy wczoraj weszliśmy.
Kuzyn początkowo nie odpowiadał, dopiero później przytaknął:
- Masz rację, chyba nie tędy. Wracamy?
Rozejrzałem się wokoło. Wskazałem inną ścieżkę.
- To tamta.
Kuzyn powtórzył pytanie, więc odpowiedziałem:
- Nie, idźmy tą.
Na końcu drogi rysowały się pozostałości rodzinnego grobowca. Poprosiłem kuzyna o torbę, w której przed wyprawą schowałem ukochany aparat. Uruchomiłem go i spojrzałem na świat przez wizjer.
- Gdzie ten grobowiec?
Kuzyn przyjrzał się uważnie mojej twarzy.
- Tam - pokazał ręką. - Widzisz?
Odstawiłem aparat od oka.
- Spróbuję jeszcze raz.
Udało się. Wykonałem dobre ujęcie, cyknąłem naprawdę dobre zdjęcie, lecz bez przerwy krążyła mi po głowie pewna myśl - co ja zrobiłem, że nie widziałem grobowca?
- Podejdźmy bliżej.
Kuzyn kroczył tuż za mną, choć to on powinien pełnić funkcję przewodnika, przecież jego tereny zwiedzaliśmy.
Pod odrzuconą w bok płytą nagrobną spoczywało w sumie sześć ciał. Wszyscy pochowani pochodzili najwyraźniej ze szlacheckiej rodziny "Haupstellów".
- Czemu szlacheckiej? - dochodził kuzyn.
- Tak mi się wydaje. Widzisz to "von" pomiędzy imieniem a nazwiskiem?
- Widzę... Aha, rozumiem, już wiem.
Nie wyjaśniałem dalej.

Zagrzmiało. Deszcz runął ze zwiększoną siłą, zmuszeni byliśmy okryć głowy kapturami.
- Chcesz zrobić trochę zdjęć? - spytałem.
- A mogę?
Podałem aparat. Kuzyn zniknął z mojego pola widzenia. W tym czasie miałem ochotę zdjąć kaptur i wystawić twarz prosto ku ciemnemu niebu.
- Już zrobiłem. Zobacz.
Doszedłem wówczas do wniosku, iż jest lepszym fotografem ode mnie. Trudno, należało się z tym faktem pogodzić.
- Wracamy?
Pojęcia nie miałem, czy chciał wracać, ale wiedziałem, że lepiej nie przebywać w czasie burzy wśród wysokich drzew.
Machnąłem ręką w stronę wyjścia.
- Chodźmy.

Przy samym wyjściu, przy ostatnim dębie, gdy cieszyłem się z końca pierwszego etapu przechadzki, kuzyn stanął niczym wryty, po czym krzyknął. Podbiegłem do niego. Zastanawiałem się, po co wzywa mnie do siebie, w jakim celu nadwyręża gardło. Odnalazł czyjeś zbeszczeszczone szczątki?
Owszem, odnalazł kość - czaskę, jednakże nie ludzką, a ptasią.
- To pewnie jakiegoś duszego ptaka - stwierdził.
- Pewnie tak. Może jakiegoś średnio-dużego.

Za lasem odwróciłem się, żeby zmierzyć wzrokiem cały badany teren, co zauważył mój kuzyn i uczynił to samo.
- Jezu!
Nad samym środkiem lasu wpadły na siebie dwa czarne kruki. Ostatni okrzyk zbudził nas z pół snu, pióra strzeliły ku górze. Bezwładne organizmy opadały, nikły w ciemnościach. Usłyszeliśmy szelest liści, lecz i on stał się później jedynie wspomnieniem.

Re: Cmentarz kruka [horror, s-f, odcinkowy]

2
Pozostaliśmy sami.
Strasznie lakonicznie. Dlaczego zostali sami? Bo rodzice obojga postanowili się zabawić i poszli do najlepszej restauracji w mieście? Tworzysz opowieść, ale nie wyrzucaj rzeczy, które do niej należą. No, chyba że to wycięty ze środka fragment, ale jak taki ze środka wrzuciłeś... niechaj nie dziwi mój bunt.
Kuzyn wpatrywał się w ekran telewizora, co chwila rzucał na mnie okiem by stwierdzić, że pozostało mu jeszcze kilka wolnych chwil. W końcu zaproponowałem przechadzkę.
Zaczernione wywalić.
Wpatrywał się w ekran, sprawia raczej wrażenie, że był całkowicie pochłonięty tym, co się na nim działo. Przeczy to niejako temu zerkaniu raz po raz. Drugie zdanie nie tworzy żadnej sensownej całości z poprzednim. Może więc: Ponieważ zerkał na niego tak niecierpliwie, w końcu zaproponował przechadzkę.
Postawiłem na swoim. Powód? Chciałem jak najszybciej wydostać się z czterech ścian.
Wyciąć.
Otworzył drzwi i znalazł się w przedpokoju. Z wieszaka zdjął płócienną parasolkę, pamiątkę po prababci.
Cały ten fragment niczego do tekstu nie wnosi.
- Idziemy?
Skinął głową.
- Tylko zamknę drzwi.
- Okej.
I ten też.
Zachmurzone niebo sprawiło, że wioska przestała być rozjaśnioną doliną, przemieniło okolicę w przyciemniony zaułek. Na ulicach brakowało ludzi, jedynie pozostawione samochody przypominały o istnieniu jeszcze kogoś poza nami.
No nareszcie jakiś opis. Niemal dobry. Trochę ugryzło mnie zamienienie doliny na ciemny zaułek. Raczej nadało jej TO co ciemny zaułek w sobie posiada.
Kawałek z samochodami jest świetny! Od razu poczułam tę atmosferę niemal opuszczonego miasteczka!
Pojedyncze krople deszczu budowały atmosferę smutku zmieszanego jednocześnie z nostalgią i szczęściem, wszechogarniającą radością oraz uczuciem, iż za parę minut znów będziemy dusili się wewnątrz betonowych murów.
Nie bardzo. Smutek zmieszany z nostalgią? oraz... wszechogarniającym szczęściem... Wrzuciłeś do gara szereg sprzecznych uczuć, zamieszałeś i wyszła zupa pod tytułem "nic".
Opuściliśmy teren osiedla.

Oj, zgubiłam się. Od początku sugerujesz, że jesteśmy w wiosce.
Teraz podążaliśmy nierówną żwirową dróżką, prowadzącą do sąsiedniej wioski. My jednak obraliśmy inny kierunek.
Może:
Nierówna, żwirowa dróżka, którą podążaliśmy, prowadziła do sąsiedniej wioski, ale mieliśmy inny cel.
Zeszliśmy z trasy, by dojść do poniemieckiego cmentarza i wykonać parę unikatowych fotografii.
Naraz taka informacja w takim miejscu. Już w domu powinieneś napisać, że wzięli ze sobą aparat (lecz jeszcze nie wspominając co będą fotografować i gdzie konkretnie - co by zabiło cały klimat i sprawiło, że opowiadanie nie byłoby już interesujące. Zresztą, pewno sami tego nie wiedzieli).
Cmentarz usytuowano w niewielkim, dobrze widocznym z drogi lesie.
Informacja o widoczności lasu z drogi nie jest konieczna (i trudna do wyobrażenia).
Poprosiłem kuzyna o torbę, w której przed wyprawą schowałem ukochany aparat.
Aha. Ale kiedy go wkładał, wolałeś zająć się tą parasolką. Że po babci.
Kuzyn przyjrzał się uważnie mojej twarzy.
- Tam - pokazał ręką. - Widzisz?

Łojezusicku... na twarzy miał ten grobowiec? Po co się patrzył na niego, po co na twarz? Nie dojrzał przypadkiem jego odbicia w szybce, czy jak się to zwie, aparatu?
Pod odrzuconą w bok płytą nagrobną spoczywało w sumie sześć ciał. Wszyscy pochowani pochodzili najwyraźniej ze szlacheckiej rodziny "Haupstellów".
Raczej odsuniętą. Odrzucona w bok, to znaczy leżąca na ziemi obok, a wtedy nie zmieściłyby się pod nią zwłoki...
Przy samym wyjściu, przy ostatnim dębie, gdy cieszyłem się z końca pierwszego etapu przechadzki, kuzyn stanął niczym wryty, po czym krzyknął. Podbiegłem do niego. Zastanawiałem się, po co wzywa mnie do siebie, w jakim celu nadwyręża gardło. Odnalazł czyjeś zbeszczeszczone szczątki?
Zbezczeszczone.
Cały ten opis jest (będę miła) zły. Przy samym wyjściu (kuzyn), gdy (ja) cieszyłem się, (kuzyn) stanął i wrzasnął. - To jest sedno błędu. Przeplatanie podmiotów.
Po drugie to zastanawianie się, czemu kuzyn wrzeszczy. Taki wrzask (w takim miejscu!) zwykle paraliżuje umysł. Człowiek pędzi co sił zobaczyć co się stało, a nie zastanawia się nad przyczyną. Owszem, jest ciekawy, ale się nie zastanawia.
czaskę
duszego ptaka
Spieszno ci było, co? :)



No i proszę! Wcale nie trzeba ducha dziewczyny zamordowanej w piwnicy domu (koniecznie starego) i nowych lokatorów, których by mogła nawiedzać po nocy (koniecznie to musi być para świeżo po ślubie). Pomysł jest świetny! Naprawdę. Nie znam wszystkich kawałków układanki, ale cała amnezja chłopców mnie zmroziła.

Szkoda, że pozbawiłeś opowiadania opisów. Te, które są, nie są najlepsze. I tak udało ci się stworzyć pewien klimat, ale lakonizm to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
Dialogi znowuż w drugą stronę, całą historię właściwie nimi opowiedziałeś. Są za długie, sztuczne, papierowe i dziwne (a gdyby je wyciąć, to zostałoby nic). Wszystko na odwrót.

Wykonanie mocno słabe, ale - powtarzam - pomysł świetny! Napisz to raz jeszcze, jak trzeba. Z chęcią przeczytam w nowej postaci. Inne części opowiadania także.
Pozdrawiam.

3
minojek pisze:Kuzyn wpatrywał się w ekran telewizora, co chwila rzucał na mnie okiem by stwierdzić, że pozostało mu jeszcze kilka wolnych chwil
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie dla takiego sposobu nawiązania kontaktu na linii bohater-czytelnik.

Zbyt połowicznie. To po pierwsze.

Kuzyn patrzy na ekran-kuzyn rzuca okiem na narratora prowadzącego-kuzyn stwierdza. A to wszystko w jednym zdaniu. Trzeba rozbić, zdecydowanie rozbić i postarać się skomponować obraz na nowo. Jeszcze raz.

Ostatnie pytanie w tej materii: dlaczego kuzyn wysuwa takie stwierdzenie? po co? co to wnosi do fabuły? W opowiadaniu musisz unikać takich niedomówień - nie dysponujesz masą rozdziałów, by ujawniać niektóre fakty stopniowo. Tutaj trzeba działać. Natychmiastowo!

- Czemu nie, możemy - odparł. - Wyłączę telewizor. Aha, musimy jeszcze zanieść te naczynia do zmywarki.
- Pomogę ci, będzie szybciej.
- Daj spokój, ty jesteś gościem.
Za dużo w tych dialogach oczywistości.

Musisz kombinować - bazować na sugestii, czasem sięgać po niedomówienia, z których wnioski wydają się płynąć oczywistym korytem.

Musisz, inaczej prosta cię pochłonie.

minojek pisze:Kuzyn akurat przekręcał klucz w zamku, gdy z nieba po raz kolejny runął deszcz.
- lunął deszcz - to inny związek frazeologiczny, bardziej obiegowy.

minojek pisze:- O nie... - wydusił z siebie. - Nie idziemy?
- Nie chcesz iść?
- Chcę, ale pada... - milczeliśmy. - Wiesz co, wezmę parasol.
Otworzył drzwi i znalazł się w przedpokoju. Z wieszaka zdjął płócienną parasolkę, pamiątkę po prababci.
- Idziemy?
Skinął głową.
- Tylko zamknę drzwi.
- Okej.
Chcę, nie chcę, idę, nie idę, to jak, idziemy. Tak to podsumuję.

Po raz kolejny powtarzam: dialogi są martwe, wydają się nic nie wnosić do fabuły - nic konkretnego, i to mnie przeraża.

Postaraj się tchnąć weń życie, doczepić przysłowiowe jaja.

Pisz o konkretach. Pierdoły zostaw tym, którzy dopiero zaczynają. Od Ciebie wymaga się prozy ciut wyższych polotów - pamiętaj o tym.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”