Sprzężenie zwrotne [SF]

1
***
Szkarłatna łuna powoli opada poza widnokrąg. Nadciąga piękna, choć chłodna lipcowa noc. Czuję na twarzy natarczywe porywy wiatru, jakby ów nakazywał mi schronić się w domu. Nic z tego, przyjacielu. Dziś mam ochotę na twoje towarzystwo.
Siedzę w fotelu aparatu diagnostycznego, zasłuchany w monotonny szum przekaźników systemu regeneracji. Czekam na sen, który nie przychodzi. Ale wkrótce wkroczę do przedsionka śmierci i mam nadzieję nie znaleźć drogi powrotnej.
W tym życiu doświadczyłem już wszystkiego, co było ważne. Teraz czekam na spotkanie z wiecznością. Oczywiście mógłbym przyspieszyć proces i odłączając zasilanie stabilizatorów, łatwo znaleźć się po tamtej stronie, ale jestem przekonany, że tak postępując, zamknąłbym sobie możliwość wykonania ostatniej misji. A na niej zależy mi najbardziej.
Abyście zrozumieli, co mam na myśli, trzeba cofnąć się do czasów, kiedy podróżowaliśmy jedynie w obrębie Układu Słonecznego, a piloci nie byli stymulowani biopolem. Potrafili kochać, cieszyć się, popełniać błędy.
Ja byłem takim pilotem.
Gdyby biopole wymyślono wcześniej, nie siedziałbym teraz w fotelu regeneratora, ale czy moje życie wyglądałoby przez to lepiej? Może...
Nie. Dość. Ta część historii jest najmniej ważna.
Obrazy przeszłości zacierają się w pamięci, przesłania je coraz gęstsza mgła, ale jest jedno wspomnienie, którego bronię ze wszystkich sił, nie dopuszczając do tego, aby odpłynęło w niebyt. Zanim zasnę, muszę podzielić się z Wami tym, co dręczy mnie od tak dawna.
***
Kiedy ogłoszono gotowość startową wahadłowca odlatującego do stacji Delta-Luna, hala pasażerska kosmodromu warszawskiego opustoszała w okamgnieniu. Moja rozmówczyni, urocza blondynka, uśmiechnęła się przepraszająco, schwyciła podręczny bagaż i powiedziała:
- Bardzo miło się z tobą rozmawiało, Jacku. Może jeszcze się kiedyś spotkamy?
- Byłbym niepocieszony, gdyby stało się inaczej – odparłem. – Szczęśliwej podróży, Margot.
Skinęła głową i odeszła. Odprowadziłem ją spojrzeniem, dopóki nie znikła w tunelu komunikacyjnym. Dźwięczny timbre dziewczęcego głosu powoli ucichł w mojej pamięci. Za jakiś czas, z pokładu turystycznej bazy, Margot obejrzy lodowaty świat Tytana. Cóż, sezon wakacyjny rozkręcał się na dobre. Każde z nas miało coś do zrobienia.
Dwutygodniowy urlop postanowiłem spędzić blisko Ziemi, na księżycowym Mare Frigoris. Moja wyprawa nie była jednak czysto turystyczna. Połączyłem ją z pożytecznym, czyli spotkaniem z jednym z moich dalekich krewnych, dygnitarzem w Radzie Satelitarnej. Za jego wstawiennictwem miałem szansę na znacznie lepszy kontraktu niż ten, który trafia się absolwentom szkół nawigacyjnych. Jeżeli wszystko poszłoby dobrze, zostałbym drugim pilotem programu „Centaur”. Wiązało się to z opuszczeniem Ziemi na dłuższy czas, ale i tak nic mnie tu nie trzymało.
Spojrzałem na zegarek. Jeszcze pół godziny do startu. Sam nie wiem, dlaczego pojawiłem się na kosmodromie tak wcześnie.
I wtedy zjawił się on.
- Widzę, że potrafisz przekonać do siebie dziewczyny – powiedział niemal szeptem. – Choć nie zawsze się udaje. Prawda?
Obrzuciłem go wrogim spojrzeniem, ale nic sobie z tego nie robił. Myślę, że nie zareagowałby nawet na obelgę.
Był niskiego wzrostu i miał widoczną nadwagę. Nerwowo poruszał kącikiem warg. Coś serdecznego tliło się jednak w jego oczach. Potrafił wzbudzić zaufanie. Przyszło mi na myśl, że gdyby dokonał napadu z bronią w ręku, ława przysięgłych z pewnością miałaby dylemat, czy nie zignorować takiego zarzutu.
- Nazywam się Joe Hagen. - Tym razem rzekł tak dobitnie, jakby chciał, abym zapamiętał tę kwestię do końca życia. Odwrócił nieco głowę i wtedy zauważyłem bliznę, przecinającą mu policzek. Dlaczego się jej nie pozbył? Być może dlatego, że blizna dodawała obliczu czegoś w rodzaju powagi, kontrastowała z jowialnością całej postaci. A może z zupełnie innego powodu.
Nie przedstawiłem się w nadziei, że zrozumie moje intencje. Ale on stał, patrzył i czekał cierpliwie.
W pierwszej chwili postanowiłem ostentacyjnie odejść. Wyobraziłem sobie jednak, że pewnie pobiegłby za mną poprzez halę kosmodromu. Nie chciałem uczestniczyć w takiej szopce. Sprawa wymagała więc innego rozwiązania.
Przyjrzałem mu się trochę wnikliwiej. Zaraz też poczułem pewien rodzaj współczucia. Umieściłem Hagena w grupie tych, którzy adorują kobiety na odległość, nie mając odwagi na bliższe poznanie.
- Każdą da się podejść – odparłem niechętnie. – Trzeba tylko znaleźć odpowiedni sposób.
- Czyli rozmawiam z ekspertem – uśmiechnął się tajemniczo. Sięgnął do kieszeni i wydobył złotą stukoronówkę. – Będzie twoja, jeśli umówisz się z dziewczyną, którą ci wskażę.
- Sponsorujesz tak każdego? – spytałem podejrzliwie. – Szlachetne, ale nie mam na to czasu.
Hagen zgrabnie zakręcił monetą pomiędzy palcami..
- Po prostu lubię hazard. Wchodzisz?
Miałem jeszcze około dwudziestu minut. Trochę mało, ale o taką stawkę warto było zagrać. A na dodatek, jeśli dziewczyna okaże się sympatyczna... Zdecydowałem się.
- Dawaj cel, a trafię prosto w środek.
Poszliśmy w stronę bocznego elewatora, który zwiózł nas na niższy poziom. Tam, gdzie umiejscowiono poczekalnie i bary przekąskowe, obsługiwane w głównej mierze przez maszyny.
Pomyślałem, że Hagen naigrywa się ze mnie. Wyobraziłem sobie przeciwniczkę, androida o błyszczących oczach, metalicznym głosie i dwóch parach ramion. Ale myliłem się. Zakład nie był blefem. Dziewczyna także nie.
Miała proste włosy koloru miedzi, smukłą figurę i twarz, którą zafascynowała mnie od pierwszej chwili.
- Co będzie kryterium zwycięstwa? – spytałem. - Nie pójdę z nią na drinka, bo zaraz odlatuje prom.
- Wystarczy, że na pięć minut oderwiesz ją od obowiązków. Przez pięć minut ma zapomnieć, że tu pracuje. Wtedy wygrasz.
- Tylko tyle?
- Tylko tyle – przytaknął. - Naprzód, chłopcze. Czas to pieniądz.
Mrugnąłem znacząco i ruszyłem do boju.
Nieznajoma miała na sobie idealnie dopasowany, błękitny uniform koordynatora-automatyka. Poruszała się z gracją, wydając polecenia poprzez sensoryczny ekran kontrolny.
Ułożyłem tekst standardowego powitania i zaatakowałem. Spojrzała obojętnie, nie przerywając pracy. Wtedy wytoczyłem znacznie potężniejszy oręż, używając naprawdę wyszukanych sformułowań i zwrotów. Takie natarcie zawsze gwarantowało sukces w niespełna kwadrans, ale teraz było ledwie marnym strzałem z korkowca. Znów odpowiedziała lodowatym spojrzeniem. Zastanowiłem się.
Nie chcę, abyście posądzili mnie o narcyzm, ale mojej sylwetce i fizjonomii nic nie można było wtedy zarzucić. Ciuchy też miałem pierwszego sortu. Powinna więc, choć na moment, zdradzić odrobinę zainteresowania. Lecz od tej dziewczyny bił prawdziwy chłód.
Zrobiłem krótką przerwę, aby odszukać Hagena. Nie dostrzegłem go jednak. Pewnie schował się i pękał ze śmiechu, widząc moje wypociny.
Znów ruszyłem do ataku, choć bliższe prawdy było powiedzenie, że próbowałem przebić głową mur. Wtedy zrozumiałem. Wszystko zostało ukartowane. Hagen podstawił mi dziewczynę, wcześniej umawiając się z nią, aby pozowała na lodowy posąg. Tylko co chciał przez to osiągnąć? Czyżby lubował się w obserwacji czyichś bezowocnych starań?
Wziąłem głęboki wdech i natarłem ponownie.
Strząsnęła mnie, jak natrętną muchę. Odleciałem, ale natychmiast zrobiłem bojowy nawrót i zaatakowałem raz jeszcze. Tym razem posunąłem się do drobnej bezczelności. To było wkalkulowane w ryzyko gry. Gdyby po tym, co usłyszała, wezwała ochronę, wiedziałbym z całą pewnością, że naprawdę jest nieprzystępna. Nie zadzwoniła jednak. Złapałem dobry wiatr.
Do startu wahadłowca zostało jeszcze ponad dziesięć minut. Spróbowałem wciągnąć ją w mniej wyszukaną konwersację. Takie sobie pogaduszki. Ja pytanie, ona odpowiedź.
Straciłem w ten sposób gros czasu, ale w końcu zyskałem przychylność dziewczyny. Ruszyłem, teraz już galopem. Sięgnąłem do naprawdę głębokich rezerw i włożyłem w elokwencję wszystko to, co najlepsze. Poskutkowało. Ośmielony promykiem nadziei, brnąłem dalej. Czułe słówko, drobny żart, uwodzicielskie spojrzenie. Widziałem, jak topi się lód w jej sercu.
Minęły ponad trzy minuty, a ona nawet nie spojrzała na maszyny. Byłem blisko celu. W końcu przekrzywiła lekko głowę i posłała mi naprawdę serdeczny uśmiech.
Odniosłem zwycięstwo.
Wtedy przyszło otrzeźwienie. Wahadłowiec stał już pewnie na ogniu odrzutu.
A niech cię wszyscy diabli, Hagen!
Zostawiłem dziewczynę i pobiegłem w stronę tunelu dla pasażerów. Kiedy dotarłem do bramki kontrolnej, rakieta podrywała się właśnie do lotu. Następny start promu wyznaczono za niecałe cztery godziny.
Wróciłem do baru, aby zabić czas. Moja szarmancka poza została głęboko schowana. Próbowałem znaleźć Hagena, ale, oczywiście, nigdzie go nie było. Pomyślałem, że wezmę odwet na dziewczynie.
Zastałem ją opartą o konsoletę, szperającą wzrokiem, pomiędzy napływającymi falami turystów. Miałem wrażenie, że czekała na mnie. Posłałem jej zawistne spojrzenie i siadłem za kontuarem. Zbliżyła się po chwili.
- Przyznaj się, byliście w zmowie? – spytałem, choć wcale nie tak ostro, jak miałem w planach.
- Taki drobny żart – wyjaśniła z rozbrajającym uśmiechem. – Nie gniewasz się chyba. Twój znajomy powiedział, że spłaca w ten sposób zaciągnięty u ciebie dług.
Pokręciłem przecząco głową.
- Spotkałem go pierwszy raz w życiu – powiedziałem bardziej do siebie, niż do niej.
Czemu tak późno pojąłem, że był to podstęp? Pewnie dlatego, że po części uległem chciwości, po części - urodzie dziewczyny. To było najtrafniejsze tłumaczenie.
Miedzianowłosa bezsilnie rozłożyła ręce i znów się uśmiechnęła. Niedobrze, bo coraz bardziej mi się to podobało. Pal licho Joe Hagena i jego pomysły. Niech mu będzie na zdrowie. Niech dobrze wyda moje sto koron. Wygrałem, a trzeba kuć żelazo, póki gorące.
- Straciłem właśnie lukratywny kontrakt – rzekłem z nutą tragizmu. – Należy mi się rekompensata. O której kończysz pracę?
- Za godzinę – odparła zalotnie, a ja szybko zapomniałem o następnym locie wahadłowca i spotkaniu na Mare Frigoris. Teraz czekały przyjemniejsze sprawy. W końcu miałem przecież urlop.
Absolutnie świadomie zrezygnowałem z udziału w projekcie „Centaur”, lub raczej powinienem powiedzieć, że zrezygnowano ze mnie. Jak to określił mój krewny: „zespołowi nie potrzeba ludzi, na których nie można polegać”. W rezultacie tej decyzji dane mi było przeżyć z Isabell kilku pięknych lat. I dochować się dorodnego syna.
Szczęście nie trwało jednak długo.
W nasze osiedle uderzył promień energii mikrofalowej z satelity. Ktoś popełnił błąd i cały strumień, zamiast do odległego o sto kilometrów kolektora, przeszedł przez mieszkalny kwartał. Isabell była jedną ze stu siedmiu ofiar tego zdarzenia.
To już czas przeszły. Okupiony dniami bólu i nieskończenie długimi nocami zgryzoty, ale mimo wszystko czas przeszły.
Porządek historii wymaga jednak, abym skoncentrował się na następnych faktach.
Joe Hagen uratował mi życie. Prom, którym miałem odlecieć na Księżyc, nigdy się tam nie znalazł. Eksplodował przy zejściu z orbity, kiedy piloci wytyczali nową trajektorię.
Przez lata, kiedy była przy mnie Isabell, błogosławiłem Hagenowi z całego serca, ale kiedy zostałem sam, przeklinałem jego fatalizm. A potem znów byłem mu wdzięczny.
Pewnego dnia, mój syn przyprowadził do domu kobietę, którą uratował przed utonięciem w pobliskim jeziorze. Kiedy siedzieliśmy na patio, powiedziała:
- Mam na imię Sales. Sales Hagen.
Poczułem dreszcz emocji. Momentalnie znalazłem się w hali kosmodromu sprzed lat. Złota stukoronówka znów zakręciła się w palcach mojego wybawcy.
Joe Hagen.
Sales Hagen.
Zbieżność nazwisk? Przypadek? Fatum?
Sales nie była podobna do ojca, ale po kilku minutach drobiazgowych pytań, nie miałem żadnych
wątpliwości, co do ich statusu rodzinnego. Na dodatek wspomniała o bliźnie na policzku; pozostałości po niefortunnej górskiej wyprawie Hagena. Opowiedziałem im o naszym spotkaniu i o tym, jak wyrwał mnie ze szponów śmierci.
- Proszę go pozdrowić – rzekłem na koniec.
- Niestety, to niemożliwe – odparła Sales po chwili milczenia. - Joe nie żyje.
- Kiedy umarł?
- W sto trzynastym. Byłam jeszcze dzieckiem.
- Niemożliwe – zaoponowałem odruchowo. – A nasz zakład o sto koron? To było w sto piętnastym.
- To żarty, proszę pana? – spytała niespokojnie.
- Jak możesz, tato! – zareagował mój syn.
- Przepraszam cię, Sales. Pewnie coś pomyliłem.
Oboje spojrzeli na mnie podejrzliwie. Musieli być pewni, że starszy człowiek stracił poczucie upływu czasu. Ale tamtego spotkania z przeszłości, jestem pewien, jak niczego innego.
Zostawiłem ich samych. A gdy później zobaczyłem syna, otulającego pledem córkę Hagena, zrozumiałem, o jakim długu, wspomniała wtedy w barze Isabell.
Ostatni element zagadki zajął swoje miejsce.
Pomimo tego, do dziś nie potrafię w wiarygodny sposób wytłumaczyć rozmowy z Joe. Wiem tylko, że kimkolwiek lub czymkolwiek był tamten obiekt, zdeterminował moje życie i w i e d z i a ł o katastrofie promu. A co by się stało, gdybym nie zareagował na wyzwanie? Gdybym postawił karierę ponad chwilą ulotnej przyjemności. Joe nie mógł przecież wpuścić mnie na pokład wahadłowca. Użyłby siły? Raczej niemożliwe. Teraz to akademicki problem, bo Hagen jednak dopiął swego.
Przeżyłem, a dzięki temu, żyła jego córka.
Sprzężenie zwrotne zakończyło się powodzeniem.
***
Minęła północ.
Wiatr ustał, jakby dał za wygraną. Pokonałem go.
Oddycham głęboko rześkim powietrzem nocy. Niebo jest bezchmurne, Księżyc stoi w nowiu, więc mam idealny widok na firmament. Droga Mleczna, wysoko nade mną, upięła już swój welon. Niedługo podążę w jego stronę.
Zastanawiam się nad przyszłością.
Jeżeli Hagenowi udało się stamtąd przedostać do naszego świata, jeżeli wyznaczono mu rolę posłańca, wierzę, że i mnie się to uda. Miałem przecież niezbity dowód, że ktoś potrafi kontrolować te wszystkie współistniejące wymiary. Zmieniać je, nadawać formę, według pewnych zasad.
Dlatego zamierzam znaleźć sposób, aby odwrócić kartę historii. Pewnie nie będzie to łatwe, ale muszę spróbować.
Dla Isabell, utraconej tak dawno. Dla mojego syna, którego pochowałem niespełna tydzień temu.
Nie może to mi być odmówione.
Opowiedziałem Wam już wszystko, co chciałem.
Jeszcze raz spoglądam w niebo. Gwiazdy czekają. Niektóre są znacznie piękniejsze niż można przypuszczać. Byłem wśród nich i powrócę tam raz jeszcze. Na zawsze.
Czas na sen.

Re: Sprzężenie zwrotne [SF]

2
Ja byłem takim pilotem.
Lepiej brzmi: Byłem jednym z nich.
Obrazy przeszłości zacierają się w pamięci, przesłania je coraz gęstsza mgła, ale jest jedno wspomnienie, którego bronię ze wszystkich sił, [1]nie dopuszczając do tego, aby odpłynęło w niebyt.
[1] - ale jest jedno wspomnienie, którego bronię ze wszystkich sił, nie pozwalając, aby odpłynęło w niebyt.
Zanim zasnę, muszę podzielić się z [1]Wami tym, co dręczy mnie od [2]tak dawna.
[1] – Małą literą, gdyż nie jest to list.
[2] – Usunęłabym.
Odprowadziłem ją spojrzeniem, dopóki nie znikła w tunelu komunikacyjnym.
Odprowadzałem ją spojrzeniem, dopóki nie znikła w tunelu komunikacyjnym.

Dźwięczny [1]timbre dziewczęcego głosu [2]powoli ucichł w mojej pamięci.
[1] – tembr głosu
[2] – powoli cichł w mojej pamięci
Połączyłem ją [1]z pożytecznym, czyli spotkaniem [2]z jednym z moich dalekich krewnych, dygnitarzem w Radzie Satelitarnej.
[1] – nie brzmi to dobrze, wyrzuciłabym.
[2] – z dalekim krewnym brzmi lepiej, nie mnożą się wówczas literki „z”... Poza tym zaimek jest tutaj również zbędny, wiadomo, że jego krewny.

Połączyłem ją ze spotkaniem z dalekim krewnym - dygnitarzem w Radzie Satelitarnej.
znacznie lepszy kontraktu
kontrakt (literówka)
Jeżeli wszystko poszłoby dobrze, zostałbym drugim pilotem programu „Centaur”. Wiązało się to z opuszczeniem Ziemi na dłuższy czas, ale i tak nic mnie tu nie trzymało.
Pokusiłabym się o połączenie powyższych zdań w jedno:

Jeżeli wszystko poszłoby dobrze, zostałbym drugim pilotem programu „Centaur”, co wiązało by się z opuszczeniem Ziemi na dłuższy czas, jednak nic mnie tu nie trzymało.
- Widzę, że potrafisz [1]przekonać do siebie dziewczyny – powiedział niemal szeptem. – Choć nie zawsze się udaje[2]. Prawda?
[1] – przekonać do siebie dziewczynę
albo
przekonywać do siebie dziewczyny
[2] – Przecinek zamiast kropki
Był niskiego wzrostu i miał widoczną nadwagę. Nerwowo poruszał kącikiem warg.
Żeby uniknąć opisu od słowa „Był...”, proponuję:

Niski, z widoczną nadwagą nerwowo poruszał kącikiem ust.
Potrafił wzbudzić zaufanie. [1]Przyszło mi na myśl, że gdyby dokonał napadu z bronią w ręku, ława przysięgłych z pewnością miałaby dylemat, [2]czy nie zignorować takiego zarzutu.
[1][2] – Zrezygnowałabym z zaznaczonych fragmentów.
Dlaczego się jej nie pozbył? Być może [1]dlatego, że blizna dodawała [2]obliczu czegoś w rodzaju powagi, kontrastowała z jowialnością [3]całej postaci.
[1][2] – Usunęłabym pogrubione fragmenty.
[3] – Zamiast „całej postaci” może lepiej napisać „mężczyzny”?

Dlaczego się jej nie pozbył? Być może dodawała powagi, kontrastowała z jowialnością mężczyzny?
W pierwszej chwili postanowiłem ostentacyjnie odejść. Wyobraziłem sobie jednak, że pewnie pobiegłby za mną poprzez halę kosmodromu.
Można napisać to znacznie prościej, rezygnując z nadmiaru słów i przyspieszając akcję, np.:

W pierwszej chwili chciałem odejść, lecz pewnie pobiegłby za mną poprzez halę kosmodromu.
Lub:
Początkowo chciałem odejść bez słowa, lecz obawiałem się, że za mną pobiegnie.

W tekście jest sporo przegadanych fragmentów, które należałoby poskracać w podobny sposób, wówczas czytałoby się płynniej.
Przyjrzałem mu się trochę wnikliwiej.
Może: Przyjrzałem się uważniej.
[1] Umieściłem Hagena w grupie [2]tych, którzy adorują kobiety na odległość, nie mając odwagi na bliższe poznanie.
[1] – Osobiście napisałabym: Zaliczyłem Hagena do...
[2] – Proponuję przerobić nieco zdanie, rezygnując z zaznaczonego fragmentu.
Np.:
Zaliczyłem Hagena do mężczyzn raczej adorujących kobiety na odległość, niż decydujących się na bliższą znajomość.

Poszliśmy w stronę bocznego elewatora, który [1]zwiózł nas na niższy poziom. [2]Tam, gdzie umiejscowiono poczekalnie i bary przekąskowe, obsługiwane w głównej mierze przez maszyny.
[1] – skoro „zwiózł”, to wiadomo, że na niższy poziom, a nie na wyższy; starczy sam „poziom”.
[2] - Zdania podzieliłabym inaczej:

Ruszyliśmy w stronę bocznego elewatora. Zwiózł nas na poziom, gdzie umiejscowiono... itd.
Coś takiego.
twarz, którą zafascynowała mnie od pierwszej chwili
twarz, która zafascynowała mnie
Przez pięć minut ma zapomnieć, że tu pracuje
Na pięć minut
Ułożyłem tekst standardowego powitania i zaatakowałem. [1]Spojrzała obojętnie, nie przerywając pracy.
[1] – Tutaj (oraz w kolejnych fragmentach, których już nie przytoczę) aż się prosi, aby bohater zagadał kobietkę! Poza tym Czytelnik jest ciekaw, cóż to za powitanie miało twardzielkę zwalić z nóg. A tu nic, dziura w tekście.
Powinna więc, choć na moment, zdradzić odrobinę zainteresowania.

okazać odrobinę zainteresowania
Zrobiłem krótką przerwę, aby odszukać Hagena. Nie dostrzegłem go jednak.
Staraj się różnicować zdania. Zamiast pisać zbyt często: zrobiłem... nie dostrzegłem... poczułem... poszedłem... itd. , zrób czasem coś takiego:

Zrobiłem krótką przerwę, aby odszukać Hagena. Nigdzie go nie było.

Zabieg taki znacznie pomaga w czytaniu.
Wziąłem głęboki wdech i natarłem ponownie. [1] Strząsnęła mnie, jak natrętną muchę. [2]Odleciałem, ale natychmiast zrobiłem bojowy nawrót i zaatakowałem raz jeszcze.
[1] – Wygląda na to, że bohater skoczył jej na plecy co najmniej, skoro go strząsnęła.
Proponowałabym raczej: Opędziła się ode mnie, jak od natrętnej muchy.

[2] - Ale już dodanie fragmentu „Odleciałem, ale natychmiast zrobiłem bojowy nawrót i zaatakowałem raz jeszcze”, czyni z całości babola.
dane mi było przeżyć z Isabell kilku pięknych lat
kilka (literówka)
Ktoś popełnił błąd i cały strumień, zamiast do odległego o sto kilometrów kolektora, przeszedł przez mieszkalny kwartał.
Nie spotkałam się z takim określeniem.

Nieco przegadanych zdań, co chwilami utrudnia odbiór tekstu i spowalnia tempo. Kilka drobnych błędów logicznych, parę zbędnych zaimków, nieco interpunkcji do korekty...
Historia zaciekawiła mnie, choć tu i tam ma braki (np. gdy bohater przyjmuje zakład i usiłuje przyciągnąć uwagę kobiety, brakuje dialogu, o czym pisałam wyżej). Podoba mi się zamknięcie całości w klamrę, przemyślana kompozycja. Warsztatowo do oszlifowania. Podobało mi się.

3
Pewnie dlatego, że po części uległem chciwości, po części - urodzie dziewczyny. To było najtrafniejsze tłumaczenie.
Podjał decyzję (uległ) jeszcze zanim ją zobaczył.
To żarty, proszę pana? – spytała niespokojnie.
- Jak możesz, tato! – zareagował mój syn.
reakcja kobiety doskonała, naturalna. Ale ten chłopak to urwał się z sufitu. Prędzej podejrzewałby/wskazywał na pomyłkę w dacie, niż tak bronił kobiety.

Ciekawe opowiadanie - dobrze spięte, dobrze poprowadzone. Kilka ciekawych porównań, bardzo plastycznych i dobrze użytych (pozować na lodowy posąg, bić głowa w mur), i mimo, że dość oklepane, to w tekście użyte idealnie. Zwróciłem uwagę na akapity i podział scen - też dobry. Masz to opanowane i posługujesz się wiedzą jak trzeba. To cieszy, bo czytało się świetnie. Co do tekstu natomiast, to mam taki dyskomfort w dwóch miejscach:
1. Joe zbyt pewnie się zachowuje. Tak pewnie, że wciąż czułem, iż jego zachowanie jest podyktowane tym, bo autor tak chciał. Nie widzę w tym specjalnej logiki, poza tym, że wszystko miało zostać tak poprowadzone. Do czego dążę? Brakuje mi uzasadnienia od strony bohatera, dlaczego dał się skusić w takiej chwili tej osobie.
2. Nie przypadło mi do gustu (bo tego nie lubię), gdy narrator zwraca się bezpośrednio do mnie.

To tyle. Opowiadanie podobało mi się tak samo jak wykonanie.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Martinius
Cytat:
Pewnie dlatego, że po części uległem chciwości, po części - urodzie dziewczyny. To było najtrafniejsze tłumaczenie.

Podjał decyzję (uległ) jeszcze zanim ją zobaczył.

Tak, tu jest zdecydowanie niedopracowana kwestia. Powinienem inaczej zaznaczyć co i w jakim czasie nastąpiło.
Ale ten chłopak to urwał się z sufitu. Prędzej podejrzewałby/wskazywał na pomyłkę w dacie, niż tak bronił kobiety.
A tu się nie zgodzę. Znam kogoś, kto reaguje (dość często) właśnie w ten sposób.
Brakuje mi uzasadnienia od strony bohatera, dlaczego dał się skusić w takiej chwili tej osobie.
Znaczy powinien wykazać się większą podejrzliwością?

Dzięki obojgu weryfikatorom za uwagi.
Jak to mówią: nauki nigdy dość.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron