Romantyk naszych czasów [obyczaj]

1
!!! OPOWIADANIE ZAWIERA TREŚCI NIEPRZEZNACZONE DLA OSÓB PONIŻEJ OSIEMNASTEGO ROKU ŻYCIA !!!





OPOWIEŚCI BAROWE

ROMANTYK NASZYCH CZASÓW

Gdybym powiedział, że ten dzień niczym nie różnił się od innych dni skłamałbym, a co więcej wydałbym jeden z najgłupszych sądów, jakie można tylko orzec. Błąd ten popełnia cała masa pisarzy i twórców scenariuszy, którzy zaczynają swe dzieła właśnie od słów takich jak: „Był to zwykły dzień niczym nieróżniący się od innych”. Przecież każdy dzień się różni. Nie ma dnia, który byłby identyczny z drugim. Tak też: dzień ten różnił się od innych dni.
Ja natomiast spędzałem go jak zwykłem spędzać czas, od co najmniej dziesięciu lat – siedziałem w knajpie i piłem piwo. Muszę przyznać, że często tutaj przychodziłem.
Nie, dlatego, że było to moje ulubione miejsce w tym mieście, bo takim nie było, ale przychodząc tu przed dwudziestą zawsze można było znaleźć tu miejsce. Ponadto wystrój przypadł mi do gustu, muzyka była w porządku, tylko czasami trochę za głośna, piwo nie było drogie, a i do domu blisko, zresztą często można było trafić tu na jakąś awanturę, jak nie dało rady się przyłączyć to, chociaż miło było popatrzeć. Byłem w trakcie picia drugiego piwa, gdy do środka wparowała pokaźna grupa osób. Stan grupy był mieszany, trochę kobiet, trochę facetów, jak na moje oko jakieś spotkanie klasowe albo coś w tym stylu. Było ich na, tyle, że musieli złączyć ze sobą kilka stolików. Narobili sporo harmidru, przenosząc te stoliki, ławy i w ogóle. Nie powiem, że mnie to nie zdenerwowało, bo zdenerwowało, jak gnojki przewijały mi się pod nosem, machając krzesłami, a później latając do baru, co kilka sekund, to po piwo to po soczek, czy jeszcze po nie wiadomo co. Po chwili obserwacji doszedłem do wniosku, że byli to studenci, a jak się dało usłyszeć pierwszego roku. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć, co studiowali, bo ich tematy sprowadzały się raczej do tego, co zdawali na maturze. Swoją drogą świetny temat na rozpoczęcie rozmowy! „Cześć, jestem Michał, studiujemy razem, co zdawałaś na maturze?!” Sukcesem było samo to, gdy przed zadaniem tego pytania ktoś właśnie raczył się przedstawić! Przez dłuższą chwilę atmosfera przy ich „stolikach” była zdecydowanie zagęszczona, z czasem jednak bariery puszczały, aż w końcu wtopił się pełen luz, jak to zwykle bywa, po paru głębszych, drinku, czy kilku piwach. Ogólnie jednak nie działo się nic specjalnego. Miałem już nawet zamiar wypić jeszcze jedno piwo i iść wyjść. W planach jednak nie było snu, tylko wyprawa do jakiegoś sklepu, zakup półlitrówki i picie do lustra, albo w najlepszym wypadku do telewizora. Tak to jest jak pije się w dzień powszedni, a wszyscy twoi kumple, albo pracują, albo mają żony, dzieci, albo dawno już stąd wyjechali. Jako wielki koneser literatury jak zwykłem o sobie mawiać,
a przynajmniej ktoś, kto skończył filologię polską i jest najzagorzalszym fanem twórczości Bułhakowa, postanowiłem sobie kupić kota. Tak, jak człowiek oczyta się „Mistrza
i Małgorzaty”, a rano wstanie jeszcze pijany, a odczuwa brak kompanów, no to w głowie rodzi się pomysł, że może kot to jednak cudowne zwierze i może też kiedyś napije się z tobą wódki. Jak się okazało, ten, którego przygarnąłem do siebie, nie był ani trochę podobny do Behemota, a już z całą pewnością nie był smakoszem napojów spirytusowych. Kiedy ode mnie odszedł poczułem się jakby znów rzuciła mnie żona. Miło jednak było, gdy miałem tego sukinsyna. Może nie dało się z nim pogadać, ale chociaż było jakieś towarzystwo i lepiej
w końcu pomruczeć chociażby z kotem niż gadać samemu do siebie. No, a tak znów miałem w samotności uwolnić swoją wyobraźnię. Coś jednak oddaliło moje plany.
- Ej, co ty robisz?! – to jedna ze studentek, z tego towarzystwa wyrwała swoją rękę, z dłoni jakiegoś faceta, który siedział z nimi.
- Masaż dłoni. – odparł chłopaczek z pełną powagą, wbijając wzrok w dziewczynę. - No, bo wiesz byłem parę lat temu w Chinach i uczyłem się masażu od jednego tamtejszego mistrza. – nie mogłem w to uwierzyć. Myślałem, że padnę ze śmiechu. Zresztą nie tylko ja. Dziewczyny i chłopcy wyglądający na nieco, bardziej rozgarniętych, siedzący przy tamtym stoliku mieli równie dobry ubaw, co ja. Nie mogłem się już doczekać reakcji tej laski. Zwłaszcza, że wyglądała na inteligentną, a co ważniejsze nie wyglądała na szmatę, którą można poderwać na raz w jakimś pubie. Co prawda mogłem się mylić, bo nigdy nie twierdziłem, że znam się na ludziach, ale z całą pewnością nie był to typ dla, którego pójście raz w tygodniu na dyskotekę i potrzepanie rzycią to kwintesencja życia. Wtedy jednak …
- Serio byłeś w Chinach?! Jak tam jest? – spytała dziewczyna i na powrót podała rękę chłopakowi, a mój światopogląd runął, podobnie jak i tych, którzy śmiali się ze mną słysząc tekst o nauce masażu w Ludowej Republice.
- No, wiesz, świetne miejsce, tylko dużo ich i w ogóle. – nie mogłem uwierzyć w to, co gada ten koleś zwłaszcza, że dziewczyna wręcz wbiła w niego oczy i nie mogła oderwać wzroku. On zaś wziął spokojnie jej dłoń i rysował po niej swoim palcem, utrzymując pełną powagę
i kontynuując rozmowę. – Nie mogę, pokazać ci nic więcej z tego, co się nauczyłem, bo mało tu miejsca i w ogóle mogłoby cię zaboleć. Bo wiesz, wszyscy myślą, że masaż jest zawsze przyjemny, ale to czasami musi boleć. Mógłbym pokazać ci więcej jakbyśmy poszli do ciebie, albo coś.
- W zasadzie to chętnie, ale mieszkam piętnaście kilometrów stąd, więc może innym razem. – na tym jednak rozmowa ani ich znajomość się nie skończyła. Ja postanowiłem jednak już nie nadstawiać ucha, bo podryw na państwo komunistyczne całkowicie mnie rozładował. Spaliłem kilka papierosów, dopiłem piwo i ruszyłem do domu. Przed wyjściem rzuciłem jeszcze okiem na studencików, a głównie tylko po to, aby zobaczyć jak ma się ten chłopaczek i ta panienka. Gol! Siedzieli sobie w kącie i całkowali się, a ja po prostu nie mogłem w to uwierzyć. Tak jak planowałem w drodze powrotnej do domu kupiłem połówkę czystej. Będąc już w mieszkaniu, rozebrałem się, wziąłem z kuchni szklankę i popielniczkę i rozsiadłem się wygodnie na kanapie. Mój umysł wciąż zaprzątała sprawa z knajpy. Nie mogłem w to uwierzyć. Oczywiście. Za moich czasów również używało się jakiś głupich powiedzeń
w stylu: „O to musiało chyba boleć. A co? No to jak spadałaś z nieba, aniele.” – tu zawsze można było się spotkać z ripostą w stylu „Tak ale w krawężnik głową nie uderzyłam żeby się z tobą rozmawiać.”, czy też inny tekst na podryw jak: „Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia czy mam przejść jeszcze raz?”. Ale i ten tekst bywał niebezpieczny, bo często słyszało się odpowiedź: „Przejdź jeszcze raz, ale już się nie zatrzymuj.” Te teksty były przynajmniej ogólnoświatowe, oklepane, tandetne, ale raczej stanowiły wyjście do dalszej rozmowy, po spławieniu i nazwaniu cię głupkiem, wtórnikiem, tandeciarzem czy czymś
w tym stylu, ale z całą pewnością nie pozwalały, na obrócenie panienki, co to, to nie. Czasami się zdarzało, fakt, ale trzeba było być wyjątkowo przystojnym, bogatym, albo natrafić na wyjątkowo brzydką, zdesperowaną lub głupią dziewczynę. Nazwać kobietę, aniołem obojętnie, w jakim kontekście, to zawsze nadać jej jakiś metafizyczny status,
a mówić o tym, że było się w Chinach i uczyło masażu to drugie! Nalałem sobie szklankę, wypiłem i podszedłem już nieco chwiejnym krokiem do półki z książkami, skąd wyciągnąłem jedną i usiadłem na powrót na kanapie. Charles Bukowski. „Najpiękniejsza kobieta
w mieście”. Książka bardzo dobra, a autor? Sodomita! Pijak, ćpun i tego jego seksualne ekscesy. On, chyba jednak nie stosował takich tandetnych haseł, chociaż pisał i o takich kobietach, które zdolne byłyby polecieć na tekst o Chinach. Z drugiej jednak strony, ktoś gdzieś kiedyś pisał, że rozmowa to jedynie 20%. Liczy się również to jak wymawiane są słowa, gesty, ogólnie mowa ciała, całokształt zachowania, wygląd, każdy szczegół. Nie miałem zamiaru dłużej nad tym myśleć i upewniać się w tym, że świat naprawdę jest jedną, wielką sceną, na której rozgrywają się różne sztuki teatralne, a co najważniejsze i najgorsze są to tragedie. Dlatego też dopiłem szybko butelkę i poszedłem spać.

Kilka tygodni później upijałem się akurat w innym pubie, gdy znów zobaczyłem tego chłopaczka „od Chin”. Akurat siedział z jakimiś znajomymi. Postanowiłem posłuchać czy na ten dzień również przygotował sobie jakiś głupi tekst, który już doszczętnie zrujnuje moją wizję świata, dlatego też usiadłem gdzieś nieopodal nich i nie rozczarowałem się.
- Ja też studiuje drugi kierunek. – powiedział chłopaczek.
- Tak, a jaki? – spytała dziewczyna siedząca obok. Nie była ani brzydka, ani ładna, taka
w sam raz, ale z całą pewnością nie wyglądała na idiotkę, ani na frywolną dziewuchę.
- Alchemię. – wtedy umarłem po raz drugi.
- O to musi być ciekawe! Czego się tam uczycie?
- Wiesz, jak złoto robić z ołowiu i takie tam.
Tak jak poprzednio tak i tym razem laska była zafascynowana tekstem chłopaczka. Wtedy przez chwilę zastanawiałem się czy ta dziewczyna nie była upośledzona umysłowo, ale wykluczyłem tą możliwość, bo dawałaby jakieś oznaki tego. Ale alchemia?! Nie wiem, może jednak była głupia, albo one głupiały przy nim. Tym razem postanowiłem jednak poczekać do końca. Oczywiście standardowo skończyło się całowaniem, później jednak wyszli razem, więc jak mogę się domyślić chłopaczek zdobył „score”.

Od tamtej pory zawsze, gdy gdzieś piłem zwracałem uwagę na to czy go tam akurat nie ma. Nie wiem czy podświadomie chciałem się dołować patrząc na to, jaki ten świat jest okrutny i beznadziejny, czy może chciałem się pośmiać z głupoty, czy po prostu byłem ciekaw, co tym razem wymyśli. Na moje szczęście, albo i nieszczęście, tego nie wiem widywałem go jeszcze kilka razy i widuje na bieżąco. Słyszałem już teksty w stylu: „Całowałaś się już dziś? No to, na co czekamy?”, o tym, że koleś pracuje w agencji reklamy, że jest spełnieniem jej marzeń pod każdym względem, dosłownie wszystkie teksty, które na dodatek były nie tyle, że tandetne, a głupie, a co najdziwniejsze zawsze działały. Od tamtej pory zawsze się zastanawiam czy naprawdę jak piszę Jacek Piekara: „Świat jest pełen chętnych suk”, czy ten chłopaczek to prawdziwy romantyk naszych czasów.

























W UBIKACJI PODSŁYSZANE

Kilka dni temu wybrałem się na zakupy. Po co? Po to, co zwykle. Chleb, pasztet, parówki, salceson, wódkę, kilka piw i papierosy. Gdy wróciłem do domu postanowiłem zrobić drobne podsumowanie wydatków na ten miesiąc, co tak naprawdę sprowadzało się do tego, że chciałem po prostu sprawdzić ile pieniędzy mi jeszcze zostało. Kiedy już się dowiedziałem, nie zmartwiłem się tym od razu, a postanowiłem wybrać się do najbliższego bankomatu, z nadzieją, że moje konto nie jest tak puste jak mój portfel. Wiem, że zwykło się mawiać, że nadzieja to matka głupich, ale modne stało się również powtarzanie, ze przecież każda matka kocha swoje dzieci. Kiedy już dotarłem do „ściany płaczu”, wybrałem język
i wklepałem pin naprawdę poczułem się kochany. Nie były to jakieś ogromne sumy, ale pozwalały na przeżycie mi jeszcze około trzech czy czterech miesięcy. Doskonale wiedziałem jednak o tym, że jak tak dalej pójdzie to mniej więcej za kwartał nie będę już pijusem
z dachem nad głową, a kolejnym przedstawicielem cywilizacji ludzi dworca. Dlatego też od tamtego dnia siedzę i próbuję coś napisać, aby nadal mieć gdzie mieszkać i co pić. Prawda jest bowiem taka, że odkąd opuściła mnie żona nic nie napisałem. No, tak właściwie to, nie, że nic nie napisałem, ale nikt nie chciał tego wydać. Nie rozumiem nawet, dlaczego. Jeden wydawca twierdził, że stałem się zbyt wulgarny, drugi, że więcej książek tego typu, jakie pisali de Sade czy Rochester nie powinny ujrzeć światła dziennego, a inni twierdzili natomiast, że nikt nie chce czytać o tym, że kobiety w gruncie rzeczy do dziwki, albo
o żulach, ćpunach, śmierci, syfie i ogólnie o brudzie tego świata. Prawdą jest jednak i to, że zanim zacząłem pić i w pełni poświęciłem się swojej pracy literackiej również miałem problemy z wydaniem czegokolwiek. Nie trwało to jednak dziesięciu lat i co nie, co udało mi się zarobić, dzięki czemu mam jeszcze, za co żyć. Moi znajomi niejednokrotnie powtarzali mi, że przecież mógłbym uczyć w szkole języka polskiego czy historii – przynajmniej miałbym stałą pracę i pewne zarobki, albo zająć się dziennikarstwem czy pracą
w administracji. Nie powiem nawet, że nie próbowałem. Gdy otrząsnąłem się po roku
z marazmu, jaki zafundował mi rozwód, a żona oskubała mnie już z tego, co tylko mogła szukałem nawet pracy w szkole. Niestety kilka razy spóźniłem się na spotkanie o prace,
a kilkakrotnie moi przyszli, a zarazem niedoszli pracodawcy dość wyraźnie dali mi do zrozumienia, że śmierdzę alkoholem. No i na cholerę było mi studiować i polonistykę
i historię? Omijając przy tym niejednokrotnie świetne imprezy, randki i odstawiając młodzieńcze życie na bok, męcząc się na dwóch kierunkach. Człowiek był młody, był idealistą, myślał, że zbawi świat, ale mimo tego, że jak pisał Pratchett ludziom potrzeba odrobiny kłamstwa i iluzji, aby mogli żyć spokojnie to świat jak zawsze był uczciwy i pokazał, że życie to jedna wielka kupa gówna i że człowiek jednak zmarnował lata swego życia Oczywiście moi rodzice zadbali i o to abym mógł w przyszłości wykonywać jakiś zawód, który może dać szanse mi przeżyć i siłą wysłali mnie również na administrację. Co więcej tuż po ukończeniu tego kierunku pracowałem przez rok w Urzędzie Miasta, jednak rzuciłem tą pracę dla twórczości literackiej, a później już nikt nie chciał przyjąć do roboty faceta, który miał czterdzieści lat. Od i urok bycia (moim skromnym zdaniem) bardzo wykształconym i bezrobotnym! W każdym bądź razie znów zacząłem pisać i potrzebowałem tematu i to dobrego tematu, bo mimo tego, że lubię pociągi i te sprawy to dworcowe szalety nigdy nie przypadły mi do gustu i jakoś nie wierzyłem i nadal nie wierzę, aby mogło się to kiedyś zmienić. Zrobiłem, więc drobną analizę rynku. Mimo tego, że bardzo lubiłem fantastykę to nigdy nie czułem się mocny w tym temacie, dlatego też zrezygnowałem z tego pomysłu, nie zostało mi więcej nic innego jak napisać jakieś gówno w stylu Grocholi, gdzie małżeństwo się rozpada, ale bohaterka dopiero wtedy odkrywa, jaki świat jest piękny
i cudowny i odnajduje tego swojego, wyśnionego. Tragedia. Jednak tylko to dawało mi szansę na to, aby coś zarobić, bo abstrakcja, poważne problemy, wartości merytoryczne, etyczne, filozoficzne czy jakiekolwiek inne, które coś znaczą nie są zbyt chodliwym towarem,
a jeszcze trudniej je w ogóle wydać. Tak też siedziałem od paru dni i próbowałem wymyślić coś, co byłoby klasyczną tandetą. Jednego wieczora miałem już naprawdę dość. Ile, bowiem można pisać książek o miłości, które byłyby nowatorskie, a przynajmniej nie byłyby kopią?! Bo jedną sprawą jest napisać, coś gównianego, a drugą coś gównianego i do tego skopiowanego. Chodziłem po pokoju w tą i z powrotem, dopijając butelkę Old Smugglera
i słuchając irlandzkiej muzyki i trując się kolejną paczką papierosów, żałując przy tym, że nie potrafiłem przy sobie utrzymać nawet kota i myśląc czy Polski czytelnik zrozumie romans obsadzony w czasie Powstania Wielkanocnego w Irlandii. Odpowiedź była prosta
i oczywista: jasne, że nie! Dobry, „stary przemytnik” jednak tak bardzo zmącił mi umysł, że raczyłem się w ogóle zastanawiać nad tym pytaniem. Wiedziałem, że muszę oczyścić umysł. Wyłączyłem więc komputer, ubrałem się, zgasiłem światło, zamknąłem drzwi na klucz
i poszedłem do knajpy na piwo. Gdy dotarłem na rynek i zobaczyłem tabuny ludzi pomyślałem sobie, że to musi być jakieś cholerne spotkanie ludzi z nasza-klasa.pl. Co więcej chyba się nie pomyliłem. Nigdzie nie było miejsca! W żadnym pubie, do którego zwykłem chodzić nie było miejsca nawet przy barze. Koniecznie jednak musiałem zacząć trzeźwo myśleć i wybić sobie z głowy czterdziestoprocentowy „jęczmienny ogłupiacz” i zastąpić go jakimś nisko procentowym „jęczmiennym ogłupiaczem” z dodatkiem chmielu. Po długich poszukiwaniach znalazłem nareszcie jakieś miejsce. Niejednokrotnie wcześniej już widywałem tą knajpę, ale nigdy w niej nie byłem. Była malutka. Długa i wąska, ale miała kontuar i miejsce przy nim, a towarzystwo w środku nie nosiło dresów, więc uznałem, że tego dnia nigdzie nie będzie mi lepiej. Pierwsze piwo wypiłem w miarę szybko, bo po prostu chciało mi się pić. Przy drugim zacząłem jednak znów myśleć nad temat dla mojej książki. Po kilku minutach musiałem jednak udać się do toalety. Jej poszukiwania chwilę mi zajęły, bo
w końcu byłem tam pierwszy raz. Kible w barach to okropna sprawa. Wiecznie oszczane, orzygane, śmierdzące. Prawie jak te na dworcu, chociaż muszę przyznać, że nie zawsze, bo trafiają się i takie zadbane. Mniejsza jednak o to. Okazało się, że ten kibel był jakiś wspólny dla dyskoteki, która była obok jak i dla pubu, w którym siedziałem. Otwieram drzwi, wchodzę i nie mogę uwierzyć. Małe pomieszczenie, po lewej stronie umywalka z lustrem, na wprost dwie kabiny, a po prawej jakaś półka czy kto go wie, co, a do tego … dwie tańczące małolaty, pijące piwo, a na wspomnianej półce leży komórka, z której leci muzyka, a ponadto miga tworząc prawdziwy, dyskotekowy klimat. Dziewczyny wyglądały na jakieś szesnaście, może siedemnaście lat. Przyznam jednak szczerze, że wizualnie były nad wyraz dojrzałe
i gdybym był jakieś dziesięć, no piętnaście lat młodszy nie omieszkałbym do nich zagadać, gdybym trafił do tej knajpy wraz z kumplami szukając materiału na podryw. Oprócz mnie wewnątrz było jeszcze dwóch gówniarzy, czekających na to, aż zwolni się miejsce w kabinie. Małolaty zaś postanowiły się przedstawić wszystkim po kolei, obecnym w ubikacji. Gdy już to zrobiły jedna z nich podłapała temat z gościem, stojącym przede mną.
- Ej! Ty tu byłeś tydzień temu!
- No, ja ciebie też pamiętam, też tu byłaś.
- No, ale ty byłeś z takim goście, co miał takie dresy, no wiesz, na dole takie z tym, tym! No wiesz! Takie coś na dole przy dresach miał! – dziewczyna była niezwykle podekscytowana. Nawet na, tyle, że wraz z koleżanką przestały tańczyć. Wtedy też jeden z małolatów stojących przede mną wszedł do kabiny, która się zwolniła.
- No, to on, to jest Michał też dziś jest! A co Ewa w domu?
- No, Ewa o 20 już stąd poszła stary! Ja zdążyłam się najebać i być w trzech klubach i jeszcze tu wrócić za ten czas! – wtedy z drugiej kabiny wyszła, kolejna ich koleżanka i od razu się uśmiechnęła gdy tylko zobaczyła, że jej towarzyszki załapały z kimś jakiś kontakt. Mniej więcej trzy sekundy później zwolniła się i kabina dla mnie. Wszedłem do środka i starałem się już więcej nie słuchać tych tekstów. Na czas, gdy byłem zajęty oddawaniem moczu udało mi się to doskonale wyłączyć zmysł słuchu. Całe szczęście, bo gdybym jeszcze raz coś usłyszał o takich, tych, no wiesz, no, no takich przy dresach, to dostałbym w tym kiblu chyba zawału. Jakbym miał, chociaż ze sobą kanapkę z masłem orzechowym i bananem to mógłbym się tam wtedy przekręcić, a tak to wzięliby mnie od razu za jakiegoś pijaka, w czym za wiele by się nie pomylili, no, ale. Kiedy wyszedłem z kabiny rozmowa na moje nieszczęście była jednak nadal kontynuowana. Tym razem prowadził ją jednak, współtowarzysz wcześniejszego rozmówcy, ale z wszystkimi trzema panienkami.
- A mów mi tam Ewa! – rzucił koleś.
- No ona chodzi z jego bratem do klasy! Musisz ją znać!
- Nie wiem, jaka Ewa.
- No, foczka5632.fotka.pl, nie znasz jej?!
- Musisz ją znać!
- A wiem! Ewa, Staromieście?!
- No, tak!
Myłem dłonie, pod kranem i modliłem się, aby wyjść jak najszybciej i nie słuchać już więcej tego pieprzenia. Nie, dlatego, że chodziło o jakiegoś chłopaka ze szkoły średniej w dresach, który jak się okazało był stałym bywalcem tej dyskoteki, a dlatego, że byli oni właśnie
w szkole średniej, a te dziewczyny były nawalone jak messerschmitty. Ja wyszedłem,
a wesoła gromadka z tego, co zdążyłem zauważyć przeniosła swoją mini dyskotekę z ubikacji na prawdziwy parkiet. Wróciłem do baru i zacząłem dalej myśleć, o czym ma być moja książka. Teraz wiedziałem już jednak, że nie może być o dziewczynie i chłopaku, którzy spotkali się na dyskotece. Cholera. To co widziałem w kiblu nie dawało mi spokoju. Owszem, za moich czasów też eksperymentowało się z alkoholem w tym wieku, ale nie tańczyło się po kiblach, nie umieszczało swoich zdjęć w miejscach gdzie każdy mógł je oglądać i w ogóle było jakoś inaczej. Z jednej strony ta cała historia strasznie mnie bawiła, z drugiej zaś uświadamiała, jak teraz wygląda życie, świat i jaka jest ludzka mentalność. Jeżeli tacy ludzie w przyszłości, mają objąć władzę, pracować w urzędach i tym podobnym, to ja już teraz wiem, że na chwilę obecną mamy świetne czasy, że inni będą mieć gorzej! Tak podczas tych moich rozmyślań, dopiłem drugie piwo i zamówiłem kolejne. Niestety starość nie radość
i mój pęcherz znów dał o sobie znać. Wstałem, uśmiechnąłem się sam do siebie i ruszyłem do toalety. Tym razem, również trafiłem w niej na niezłe zbiorowisko i kolejkę. Tym razem stał jednak przede mną tylko jeden koleś i to nieco starszy niż ci poprzedni. Owa grupka okupująca toaletę składała się natomiast z samych dziewcząt wyglądających na szkołę średnią. Stały jak przekupki i rozmawiały ze sobą, chcąc gdzieś dzwonić, do kolegi, brata, ojca, tego nie wiem. W każdym bądź razie motywem przewodnim było to czy ktoś po mnie przyjedzie i odwiezie do domu. Wtedy też do środka wpadł jakiś typ. Młody chłopaczek, pewnie w ich wieku. Podszedł do jednej z nich i pocałował ją. Momentalnie zapadła cisza.
Po krótkiej chwili popatrzył się on na jedną z dziewczyn, a później na inną. Chyba coś do niego dotarło. Impuls został wysłany i trafił do właściwego ośrodka. Iluminacja, już wie, co się stało.
- O kurwa! Pojebało mi się! – wykrzyknął na całą ubikację. Pocałował nie swoją dziewczynę, a jej koleżankę. – Kochanie przepraszam, naprawdę mi się pojebało! Ja nie chciałem, przepraszam!
- Czy ja kurwa jestem do niej podobna? No chyba od tyłu! – zbulwersowana dziewczyna szybko wyszła z kibla wyraźnie obrażona i na koleżankę i na swojego chłopaka. Ja zaś stałem i błagałem o to, żeby nie wybuchnąć śmiechem. W życiu nie spotkałem się z tak zabawną sytuacją.
- Ja przepraszam, naprawdę mi się pojebało, nie chciałem! – chłopak zaczął przepraszać koleżankę.
- Spoko, nic się nie dzieje, daj jeszcze raz buzi i będzie po sprawie. – odparła dziewczyna, a ja na całe szczęście wszedłem do kabiny, która się zwolniła i tam już zaśmiałem się po cichu sam do siebie. To była dopiero dobra akcja. Zarówno tego chłopaczka jak i tej laski. Jak dla mnie wszystko było jasne. Albo była na tyle pijana, że brakowało jej czułości, albo po prostu się jej podobał, a to była szansa na odbicie chłopaka. Co było z nimi dalej, tego nie wiem. Gdy wyszedłem z kibla, ich już tam nie było. Tak też wróciłem z powrotem do mojego zajęcia. No nieźle. Dwie naprawdę dobre akcje jednego dnia. Strasznie mnie to bawiło, a przy okazji smuciło. Jednak, gdy piłem sobie to piwo, stając się z każdą chwilą coraz bardziej pijany, i paląc już jednego papierosa za drugim już nie myślałem o temacie na książkę, ale o tym czy w tej toalecie może wydarzyć się jeszcze coś ciekawego. Ciekawość wzięła górę
i chociaż nie specjalnie chciało mi się szczać, to tam poszedłem. Na początku trochę się rozczarowałem, bo nikogo nie było. Z jednej kabiny dolatywały do mnie jednak jakieś odgłosu. Postanowiłem, więc wydusić z siebie kilka kropelek moczu i posłuchać czy coś się jeszcze nie wydarzy. Ach, ta nadzieja. Dzięki z niej znów poczułem się kochany. Z kabiny obok, w której siedziały dwie laski doleciał do mnie cudowny tekst, który gdyby nie to, że byłem w jakimś kiblu, a nie w domu na pewno sprawiłby, że padłbym z śmiechu na ziemię.
- No i jak tam z Arkiem? – spytała jedna dziewczyna.
- No, kurwa nie uwierzysz! W środę mnie jeszcze pieprzył, a w czwartek ze mną zerwał! – odparła jej, ta druga.
Spłukałem wodę i wyszedłem. Tam już po raz wtóry naprawdę poczułem miłość nadziei. Okazało się, że gdy ja byłem w kiblu zrobiła się do niego drobna kolejka. Wtedy też jakaś panna, również jakaś małolata podeszła do jakiegoś gościa, już w godnym wieku, na oko miał jakieś dwadzieścia jeden, może dwadzieścia dwa lata i rzuciła do niego hasło:
- Byłeś na derbach?! – koleś zrobił wielkie oczy, nie wiedział o co chodzi.
- Bo wiesz, mój chłopak strzelił jedynego gola!
Świetny tekst na podryw pomyślałem sobie wychodząc z toalety i śmiejąc się wewnątrz siebie do rozpuku. Wróciłem do baru i już nie siadając dopiłem na szybko piwo i wyszedłem. Już nie miałem ochoty więcej pić, zwłaszcza, że łeb dosłownie pękał mi od nikotyny
z papierosów. Czułem się tak jakbym miał dym w głowie. Dlatego też już bez postojów wróciłem do domu.

Od tamtej pory nie było mnie jeszcze w tamtym pubie. Trochę żałuję, bo mimo tego, że poznałem mentalność dzisiejszych ludzi ze szkół średnich, a w szczególności dziewczyn to naprawdę uśmiałem się tam jak nigdy. Gdybym był socjologiem, albo jeszcze lepiej psychologiem bywałbym tam w każdej wolnej chwili. Tyle ciekawych zachowań do odnotowania. Cudo! Szkoda tylko, że po tej wizycie całkowicie zatraciłem pomysły, na temat dla mojej książki, a wszystko to, dlatego, że jak pomyślę o romansie, to nie widzę nic innego
jak sceny z tamtego dnia i tamtej ubikacji. O czym to świadczy? Chyba tylko o tym, że dzisiejsze zabawy (patrzy dyskoteki) to siedziba zła, rozpusty i dziwnego skupiska debilizmu, albo po prostu ja mam całkiem inny system wartości, nie wiem, co gorsze i co bym wolał.










RUDA

Nienawidzę stanów i momentów, kiedy tracę kontrolę nad tym ile piję. Fakt, jestem alkoholikiem, ale w dziewięćdziesięciu procentach przypadków, gdy osiągam już apogeum stanu nietrzeźwości potrafię się rozebrać i pościelić sobie łóżko. Tym razem jednak się nie udało. Naprułem się tak bardzo, że padłem na mym legowisku smoka, czyli na podłodze, przykryty kocem, w całym umundurowaniu i na dodatek zapomniałem zasłonić żaluzje, przez co pieprzone słoneczne promienie nie dały mi nawet pospać do przyzwoitej godziny tylko zbudziły mnie zaraz jak tylko wzeszło słońce. Wstałem, więc i opłukałem mordę pod kranem wypijając zaraz po tym litr wody. Później szybka wędrówka do lodówki, z niej wyciągnąłem butelkę zimnego piwa, otworzyłem, przyssałem się, wróciłem do żywych i mogłem zapalić papierosa. Jako że ostatnio naprawdę krucho było u mnie z pieniędzmi, a z pomysłem na książkę jeszcze gorzej, musiałem poszukać jakiegoś innego źródła zarobku. I w tym przypadku Internet po raz kolejny okazał się cudownym wybawicielem. Dzięki niemu znalazłem jakieś ogłoszenia, gdzie studenci polonistyki i historii szukali jakiejś kompetentnej osoby do pisania prac zaliczeniowych itp. Kokosów na tym się nie zbija, ale od czegoś zacząć trzeba. Ponadto postanowiłem się trochę cofnąć w rozwoju i załapałem się do pisania artykułów w lokalnej gazecie. Trochę mi ta praca popsuła harmonogram dnia, polegający na wstawaniu, o której mi tylko pasuje, walenia wódy czy jakiegoś berbelucha i w ogóle na całkowitym nic nie robieniu, no, ale trudno z czegoś żyć trzeba. Co prawda trochę dziwnie się czułem jak przyszło mi napisać artykuł o jakiś bobrach czy piżmakach, no ale tak jak zwykło się mawiać życie artysty wcale nie jest usłane różami. Tym razem przyszło mi pracować nad artykułem dotyczącym trudności odnalezienia przez dyrektorów lokalnych szkół, dobrego nauczyciela języka angielskiego. Ta jedna strona w gazecie, która miała być moja wymagała ode mnie większego wysiłku niż dotychczas i to bynajmniej nie literackiego. Dopiłem, więc piwo, dopaliłem papierosa i ruszyłem do łazienki. Tam szybki, ale dokładny prysznic, suszenie włosów, czesanie, potocznie określając: robienie się na bóstwo. Później trzeba było wygrzebać z szafy garnitur i wyprasować koszulę. Na śniadanie dwa jajeczka, dwie paróweczki, kromeczka chleba, czarna kawka i papieros. Mycie ząbków, wylanie na siebie wody kolońskiej i można ruszać. Musiałem obejść, co najmniej dwie szkoły podstawowe, gimnazjalne i średnie. No, dobra nie do końca musiałem, ale to, że zajmowałem się czymś, co niespecjalnie spełniało moje aspiracje zawodowe nie oznaczało, że mam być nierzetelny. Artykuł powinien być przygotowany pierwszorzędnie, z pełną dokładnością, a do tego potrzebny jest dobrze przeprowadzony wywiad środowiskowy. Tak też uczyniłem. Dyrektorzy szkół chyba nawet się niezorientowani, że mają do czynienia z kimś
o usposobieniu alkoholowym, wręcz przeciwnie, brali mnie za poważnego pana redaktora, który posiada wielką moc, bo co to za różnica, do jakich mediów należy, grunt, że do mediów, a to w końcu czwarta władza. Przeprowadzanie rozmów w szkołach nie zajęło mi aż tyle czasu ile myślałem, ale brak alkoholu tętniącego w moich żyłach i tak wystarczająco zaczął mi doskwierać. Dlatego też, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem po wejściu do mieszkania było napicie się szklaneczki, starej, dobrej, towarzyszki naszego narodu, czyli wódki.
W zasadzie to kulturowo i narodowo naszym państwowym towarzyszem powinien być miód pitny, ale historia lubi być zapominana, a działalność wytwórców często zapomina o historii czy o gustach, dlatego też, co najmniej od sześćdziesięciu lat mamy towarzyszkę, a nie towarzysza. Po wypiciu szklaneczki, rozsiadłem się na kanapie, zapaliłem papierosa, popatrzyłem na zegarek i pomyślałem, że jeszcze zdarzę. Wyjąłem służbowy dyktafon, włączyłem odtwarzanie i zająłem się za pisanie artykułu. Nie trwało to dłużej niż godzinę
i byłem z tego powodu cholernie zadowolony, bo nie lubię przez dłużej niż godzinę dziennie zajmować się czymś, czego najzwyczajniej w świecie nie lubię. Tym też sposobem zdążyłem jeszcze tego samego dnia oddać moje wypociny do redakcji. Pomyślałem, więc, że po tak dobrze spełnionych obowiązkach zasługuje na nagrodę. Dlatego też udałem się do jednej
z pobliskich knajp, które podobnie jak ja nie lubiły poniedziałku i serwowały w ten dzień piwo po tańszych cenach, co w rzeczywistości miało na celu tylko i wyłącznie przyciągnięcie gości. Było jeszcze w miarę wcześnie, dlatego też bez problemu znalazłem wolne miejscu przy stoliku. Siedząc przy stoliku wyciągnąłem z kieszeni kurtki kilka zmiętych kartek
i długopis. Odpoczynek, odpoczynkiem, ale do końca tygodnia musiałem jakiemuś głupiemu studencikowi napisać pracę zaliczeniową z zakresu historii ustroju państw zachodnioeuropejskich. Nie wiele już na ten temat sam pamiętałem, ale jakiś szkic ramowy nakreślić trzeba było. Mniej więcej pół godziny później lokal zaczął się wypełniać. Zaletą poniedziałkowego przesiadywania w knajpie, przynajmniej jak dla mnie, jest to, że w ten dzień nie zleci się tu żadna młodzież szkolna, bo przecież na drugi dzień trzeba wstać do szkoły. Oczywiście miałem rację. Wnętrze zapełniało się samymi studentami i ludźmi pracującymi jednakże jak mi się wydawało w wieku nieprzekraczającym jeszcze trzydziestki. W moim osobistym mniemaniu, pewną wadą tego pubu było to, że oprócz standartowych stolików i łóż znajdowało się tu też nie wielkie miejsce gdzie można potańczyć, a ja akurat usadowiłem się w takim miejscu gdzie miałem doskonały widok i na część miejsc siedzących jak i na ów prowizoryczny parkiet. Gdy skończyłem pierwsze piwo, natychmiast oderwałem się od stolika i poszedłem zamówić następne. Wracając do mojego siedliska, minąłem się akurat z grupką młodzieży wchodzącą do środka. Niby nic w tym niezwykłego, a jednak. Było to towarzystwo mieszane, kilku facetów kilka kobiet, a wśród nich jedna ruda.
Już dawno nie widziałem takiej dziewczyny. Nigdy nie przepadałem za rudymi, pewnie większość facetów za nimi nie przepada, chociaż ciężko mi to jednoznacznie stwierdzić. Jednak w gruncie rzeczy czy mężczyzna woli brunetki czy szatynki czy blondynki to gdzieś głęboko każdy chciałby mieć, chociaż raz rudą. Tak samo było ze mną, a ta ruda była naprawdę wyjątkowa. Problem z kobietami o tym kolorze włosów polega na tym, że strasznie ciężko jest natrafić na taką, która wpadałaby w gusta, ale jeżeli już natrafi się na taką ognistowłosą jak ta, będzie się ona podobała wszystkim. To tak jak na przyjęciu gdzie wszystkie ubrane są w sukienki o wszelkich odcieniach czerni, brązu, fioletu, a wśród nich pojawia się jedna ubrana w czerwoną sukienkę. Mimo tego, że nie będzie przewyższała urodą innych kobiet, a będzie im po prostu dorównywała, często może być nieco brzydsza od pozostałych, to wszyscy faceci i tak będą chcieli z nią zatańczyć lub porozmawiać, właśnie
z tą w czerwonej sukience. Tak samo jest z rudymi. Jeżeli zjawi się taka, która będzie dorównywała obecnym w tym samym miejscu dziewczynom o innym kolorze włosów, to ona i tak już wygrała wszystkie konkurencje. Owszem, jest to uogólnienie i nie spełnia się to
w dziesięciu przypadkach na dziesięć, lub tak jak w Płaskim Świecie Pratchetta, gdzie jedna szansa na milion spełnia się w dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu tysiącach dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach, ale jest bardzo trafne!
Muszę przyznać, że tamtego wieczoru miałem wielkie szczęście gdyż owa grupka, usiadła dosłownie na wprost mnie, co dawało mi możliwość nacieszenia oka rudą dziewczyną. Była ładna. Naprawdę ładna, albo to właśnie efekt ognistych włosów sprawiał, że otaczała ją taka aura. Dziewczyna miała około metra siedemdziesięciu wzrostu, była zgrabna i szczupła, jak wiadomo ruda, włosy były proste i nieco dłuższe niż po ramiona, niestety z takiej odległości
i w takim świetle nie byłem w stanie dostrzec jej oczu, a szkoda. Ubrana była schludnie
i niezbyt wyzywająco, jakieś dżinsy, bluzeczka, buty na niskim obcasie, od w zasadzie zwyczajnie. Wśród tej grupki były jeszcze trzy inne dziewczyny, jedna blondynka dwie brunetki, z czego jedna miała w tym gronie swojego mężczyznę. Wszystkie cztery dziewczyny były ładne, ale to właśnie rudą byli zainteresowani wszyscy goście, nawet ten, który przyszedł ze swoją dziewczyną.
- Karolinko to, co ci kupić? – spytał właśnie ten, który miał dziewczynę, a jego towarzyszka zerknęła na niego z ukosa.
- Spoko Tomek, idź kup sobie i Ance, a ja zaraz skoczę Karoli do baru. – odezwał się drugi ze studencików, siedzących najbliżej rudej Karoliny.
- Dobra, a wy dziewczyny, co chcecie? – to kolejny typek, który tym razem skierował pytanie do reszty dziewcząt chyba tylko po to, żeby nie czuły się urażone i że nikt nie poświęca im uwagi.
- Ja chcę piwo. – powiedziała blondynka, podając pieniądze koledze.
- A mi weź jakiegoś drinka. Najlepiej cytrynowy. Ważne, żeby był kwaśny. – powiedziała brunetka, również podając koledze pieniądze.
- To ja biorę malibu z mlekiem. – powiedziała druga brunetka, dla odmiany nie wręczając mu pieniędzy. To właśnie była Ania, dziewczyna owego chłopaczka, który zebrał zamówienia
i ruszył w stronę baru.
Cholernie zastanawiało mnie, co może zamówić ruda. Malibu, słodki trunek, nieuderzający zbytnio w głowę to najczęstszy wybór pozornie cichych dziewczynek, lubiących od czasu do czasu walnąć sobie w palnik. Dziewczyny czy kobiety najczęściej zamawiające ten drink, to takie ciche wody, brzegi rwące, z nutką fantazji. Drinki, które bywały kwaśne to najczęściej wybór artystek, tych prawdziwych i mniej. Kobiet raczej spokojnych, ale lubiących potańczyć i mających doskonale poukładane w głowie, nierezygnującym przy tym z żadnych uciech życia. No, a piwo? W gruncie rzeczy, nie wiele kobiet tak naprawdę przepada za jego smakiem, ale jest uniwersalne, proste w obsłudze i pasuje raczej do wszystkich. Oczywiście to jedynie moje prywatne stereotypy i obserwacje, ale jak do tej pory często się sprawdzały. Co natomiast może zamówić ruda? Browar byłby zbyt banalny, z całą pewnością.
- Martini. – rzekła ruda z uśmiechem na ustach, podając drugiemu z kolegów pieniądze.
Mogłem to przewidzieć, powiedziałem sam do siebie. W końcu ruda, ognista dziewczyna musi mieć w sobie odrobinę szpiegowskiej duszy i zamówić ulubiony trunek Jamesa Bonda. Szkoda tylko, że nie dodała: „wstrząśnięte, nie mieszane”. Kilka minut później cała gromadka, siedziała przy stoliku, rozmawiając, śmiejąc się i tak dalej i tak dalej. Niby każdy rozmawiał z każdym, chłopcy poświęcali równo uwagi wszystkim dziewczętom, ale każdy
z nich od czasu do czasu musiał zerknąć na rudą Karolinę. Byłem właśnie w trakcie dopijania drugiego kufla, gdy obiekt moich obserwacji zerwał się od stolika, złapał blond koleżankę za rękę i krzyknął:
- Kasia idziemy tańczyć!
Tak też się stało. Panny odbiegły od stolika i w tym samym tempie wpadły na parkiet. Było tam już sporo podchmielonych typków i kilka rozweselonych lasek. Dałem góra dziesięć sekund i nie wiele się pomyliłem, bo minęło może z piętnaście, a tuż obok blond i rudowłosej, znalazł się jakiś koleś. Z początku na boczku, zabawa w podchody, upewnić się czy to dobra pozycja, parę uśmieszków, zresztą odwzajemnionych od obu pań, no i wreszcie atak! Kto padł ofiarą? Oczywiście dziewczyna, z iskrami we włosach. Pokręciła się przy facecie, jakieś dwadzieścia sekund, uśmiechnęła się, zrobiła ładny, płynny, taneczny obrót i trafiła na faceta, który chyba zdecydowanie bardziej się jej spodobał, albo po prostu, który stanowił bezpieczny azyl, chroniąc ją przed myśliwym. Tamtemu chłopakowi chyba zrobiło się strasznie głupio, bo kręcił się jeszcze przy niej przez chwilę, ale ta w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Nie dał jednak nic po sobie poznać i zadowolił się blondyneczką, która chyba nie specjalnie zwróciła uwagę na to, że jest nagrodą pocieszenia. Karolina natomiast, stałą się o ironio, obiektem polowania swojego wybawiciela. Chyba tylko, żeby nie być nie uprzejmą, zamieniła z nim z dwa słowa, na niewiadomy mi temat i równie płynnie jak wcześniej i tym razem zrobiła szybki obrót, niestety jej koleżanka była teraz zajęta, pierwszym myśliwym. Ruda nie myślała za długo, podbiegła do stolika i złapała za rękę jednego z kolegów i drugą
z koleżanek.
- No chodźcie! – powiedziała. Nie bójcie się. Chodźcie, chodźcie.
Znajomi nie dali się za długo prosić, a już z całą pewnością niewyciągany przez nią kolegą.
Z początku trzymali się w trójkącie, ale na parkiecie zaczęło pojawiać się coraz więcej osób,
a ruda piękność z każdą sekundą zdobywała nowych adoratorów. Można by rzecz, że przejęła ona rolę samca alfa w stadzie tylko, że ona była samicą i wybierała sobie odpowiednich samców. Niestety. Żaden z nich jej nie spasował albo najzwyczajniej poczuła się zbyt osaczona, gdyż dyskretnie wymknęła się z parkietu, wracając do swej loży i gasząc pragnienie, zamówionym wcześniej martini. Odłożyła kieliszek na stół, odgarnęła lekko, swe ogniste włosy i podparła czoło dłonią. Dopiero teraz zdołałem dostrzec kolor jej oczu. Były zielone. Jak łatwo się domyślić nie można powiedzieć, że były one banalne, gdyż ich właścicielka sama w całości nie była banalna. Jej oczy niebyły banalne, były klasyczne,
a zarazem takie, jakich jeszcze nikt nie widział. Same w sobie tworzyły sprzeczność. Były jak oksymoron, jak ciepły śnieg czy gorzki cukier. Głębokie niczym ocean, ostre niczym szmaragd, a przy tym tak wyraźne jak kolor trawy na irlandzkich wybrzeżach. W tych oczach było coś więcej. Zmęczenie. Bardzo wyraźne zmęczenie i to bynajmniej nie spowodowane alkoholem czy szaleństwem na parkiecie. Moim zdaniem było to zmęczenie swą urodą. Ciągłym i nieustającym zaczepkom ze strony płci męskiej i zazdrości z drugiej strony. Nie wiele kobiet to przyznaje tym bardziej nie wielu mężczyzn, prawda jest jednak taka, jaka jest. Mianowicie ładne, rude kobiety posiadają zdecydowaną przewagę nad wszystkimi innymi,
a ponadto, blondynki, brunetki, szatynki … w gruncie rzeczy każdy facet, nawet mocno już generalizując chciałby raz w życiu być z rudą. W zasadzie na tym skończyłem swój psychologiczny wywód. Zabrałem swoje rzeczy, dopiłem piwo i wyszedłem wymieniając spojrzenia z ognistą Karoliną.

Kilka minut później byłem z powrotem u siebie. Rozebrałem się i usiadłem na kanapie. Szybko jednak musiałem wstać, bo czegoś mi brakowało. Po chwili znów siedziałem w tym samym miejscu tylko, że ze szklaneczką Teachers`a. Z każdym łykiem szumiało mi w głowie, co raz bardziej. Odłożyłem szklankę na stół i zacząłem przegrzebywać szafki
w poszukiwaniu pewnej książki. Gdy po blisko półgodzinie na grzbiecie jednej z nich ujrzałem Lucy Maud Montgomery wreszcie odetchnąłem. Była cała zakurzona. Nie dziwne, bo prawdopodobnie ostatni raz gościła w moich rękach jakieś dziesięć, albo i więcej lat temu. Uzupełniłem szybko zawartość mojej szklanki i po raz wtóry usadowiłem się na mojej kanapie, zatapiając się w lekturze i próbując przy tym odnaleźć odpowiedź co tak wyjątkowego niosą ze sobą kobiety takie jak Anne Shirley.


















PLAYGIRL

Dla odmiany dzień zacząłem od zupełnie czegoś innego niż papieros. Wpierw zjadłem śniadanie, które zupełnie nie różniło się od moich zwykłych śniadań, może z tą różnicą,
że dzisiejsze parówki zawierały w sobie aż sześćdziesiąt procent mięsa! Dopiero po wszystkim spaliłem papierosa, a zaraz po tym umyłem zęby. I tak długo wytrzymałem, blisko dwie godziny zanim szklanka napełniła się moim, dobrym przyjacielem „starym przemytnikiem”. W związku z tym, że ostatnio starałem się jak to zwykło się mawiać wyjść na prostą, wszystko się spieprzyło. Co było powodem? Chyba to, że nie wytrzymałem napięcia. Od momentu, kiedy człowiek całkowicie odzwyczaja się od roboczego trybu życia, którego w gruncie rzeczy i tak nigdy nie prowadziłem, to zwyczajnie nie może zabrać się do niczego innego. Prawdą jest to, że próbowałem się przestawić już wielokrotnie, ale wszystko kończyło się tak jak teraz, czyli jedną, wielką klapą. Pisanie artykułów do gazety stało się dla mnie zbyt uciążliwe. Trzeba było pilnować terminów, wychodzić z domu w celu przeprowadzenia wywiadów środowiskowych czy jakiś innych pierdoł. Może inaczej patrzyłbym na to gdybym pisał do Times`a, The Sun, Dailly Express, The Washington Post, USA Today, Playboy`a – oczywiście nie do wydania polskiego, czy nawet do zwykłej Gazety Wyborczej, a nie do jakiegoś lokalnego szmatławca czytywanego tylko i wyłącznie przez indoktrynowanych starców, czy młodzież przeglądającą komiksy znajdujące się w piątkowym wydaniu. W każdym bądź razie, jaki syf by to nie był zawsze przynosił jakiś zarobek i z całą pewnością wcale nie w zamian za wielki wysiłek. Jednak tak jak powiedziałem, nie była to praca stworzona dla mnie. Wydaje mi się, że mój szef również to zauważył, ponieważ od momentu, gdy pięciokrotnie nie oddałem materiału na czas, przez okres ponad tygodnia zniknąłem z życia gazety, nie odbierając żadnych telefonów i w ogóle nie odpowiadając na jakiekolwiek próby kontaktu oraz od chwili, gdy przyszedłem do redakcji napity i porzygałem się na komputer, już tam nie pracuje. Jedynym moim dochodem pozostały drobne sumy
w zamian za pisanie prac zaliczeniowych i tego typu gówien. Grosz marny, wysiłek praktycznie żaden, więc i tak wychodzę na plus. Jeżeli jednak szybko nie znajdę jakiejś konkretnej pracy lub nie stworzę jakiegoś arcydzieła i wydawcy, który to wyda, zostanę zwykłym żulem z pod mostu. Niestety. Życie toczy się zupełnie innym torem niż pragnienia czy marzenia, zwłaszcza wtedy, kiedy nawet nie próbuje się ich realizować. W moim przypadku sprawa wyglądała tak, że nie tylko, nie próbowałem ich realizować, a nawet nie przyszło mi do głowy, że tak można. Co gorsza, po wszystkim zrodziło się pytanie „po chuj?”. W ten o to sposób blisko przez tydzień byłem niczym bohater fraszki Kochanowskiego, a mianowicie Doktor Hiszpan. Z tą różnicą, że nie piłem w towarzystwie. Jednakże pointa była ta sama, a mianowicie „szedłem spać trzeźwo, a wstałem pijany”.
Nie wiem czy w jakikolwiek można to nazwać szczęściem, ale właśnie po tym tygodniu
czy pięciu, sześciu dniach strasznie zaczęła napierdalać mnie wątroba i nerki, które zmusiły mnie do nie spożywania alkoholu przez kilka dni. Kiedy jednak ból uśmierzany sporą ilością tabletek przeciwbólowych (jeszcze bardziej niszczących nerki i wątrobę) w końcu minął, wybierałem się do knajpy, aby ugasić pragnienie spowodowane tym okrutnym odstępem
bez procentów. Tym razem jednak miało być zupełnie inaczej. Dzień wcześniej zadzwonili
do mnie, bowiem starzy znajomi. Małżeństwo. Znaliśmy się jeszcze z dawnych lat, ściślej mówiąc to studiów. Janek studiował filozofie, a Aśka razem ze mną filologie. Janka poznałem na pierwszym roku studiów. Chlaliśmy razem na akademiku, właśnie na imprezie u Aśki.
Nie wiem skąd się tam wziął, ale pamiętam dokładnie moment poznania. Wódka, ogórki, śledzie, rozmowy o życiu, o literaturze, Janek z nami przy stole. W pewnym momencie jedzie po poetach i literatach zasłaniając się poglądami Platona. Dysputa się rozwija. Janek krytykuje, a wręcz bluzga na Mickiewicza, jakoś jeszcze się opanowuje. Kilka kieliszków później nazywa Baczyńskiego przereklamowanym i grafomanem. Ja wstaje od stołu
i wysuwam cios prosto w szczękę. Janek pada jak kłoda, a ja zadowolony z siebie paraduje
po pokoju jak paw. Moment później padam na podłogę z rozwalonym nosem. Próbuje wstać
i znów ląduje na ziemi od ciosu „z główki” prosto w łuk brwiowy. Ponownie zalewam się krwią. Alkohol tętniący w żyłach w żaden sposób nie pozwala mi jednak leżeć na ziemi. Podnoszę się i o ile można nazwać to wyprowadzaniem ciosu, kopie w okolice bioder. Janek łapie mnie za nogę, podcina drugą, wywraca mnie i ostatecznie pacyfikuje kolejnym ciosem w nos. Budzę się dzień później z zabandażowaną twarzą, widząc przed oczyma jedynie flashbacki z poprzedniego wieczoru. Dzień później zjawia się on z przeprosinami
i zaproszeniem na piwo. Od tamtej pory byliśmy chyba najlepszymi kumplami. Nasza znajomość przeżywała renesans w czasie gdy byłem żonaty. Aśka jednak zbytnio przyjaźniła się z moją żoną i poprzez rozwód nasze kontakty osłabły. Jednakże wczoraj zadzwonili, umówiliśmy się na piwo i mieliśmy się spotkać dziś o dwudziestej w umówionym pubie. Pomyślałem więc, że trzeba będzie wyjść co najmniej godzinę wcześniej, żeby na spokojnie wypić coś przed spotkaniem. Nie warto pokazywać w trakcie, że w gruncie rzeczy jest się alkoholikiem. Zwłaszcza, że Aśka odkąd tylko pamiętam była uczulona na wszelkiego rodzaju patologie i problemy, zawsze, ale to zawsze chcąc nieść potrzebującym ratunek
i zbawienie, niczym doktor Judym.

Re: Romantyk naszych czasów [obyczaj]

2
Przecież każdy dzień się różni. Nie ma dnia, który byłby identyczny z drugim.
Dwa zdania mówiące dokładnie to samo.
Ja natomiast spędzałem go jak zwykłem spędzać czas, od co najmniej dziesięciu lat – siedziałem w knajpie i piłem piwo. Muszę przyznać, że często tutaj przychodziłem.
Zwykł spędzać dzień w knajpie = często do knajpy przychodził.
Przez dłuższą chwilę atmosfera przy ich „stolikach” była zdecydowanie zagęszczona
Cudzysłów byłby uzasadniony przy liczbie pojedynczej - stolik (jako zlepek kilku mebli tworzących całość).
Miałem już nawet zamiar wypić jeszcze jedno piwo i iść wyjść.
Wycinamy. Staraj się unikać takich pleonazmów.
Miło jednak było, gdy miałem tego sukinsyna. Może nie dało się z nim pogadać, ale chociaż było jakieś towarzystwo i lepiej
w końcu pomruczeć chociażby z kotem niż gadać samemu do siebie.
Fragment z kotem jest świetny. To zdanie wytnij, bo psuje cały efekt - raz, że jest to już o jedno zdanie za dużo, dwa, że w suchy sposób wyjaśnia wprost to, co wcześniej tak ładnie i żywo pokazałeś.
- No, bo wiesz byłem parę lat temu w Chinach i uczyłem się masażu od jednego tamtejszego mistrza. – nie mogłem w to uwierzyć.
U tamtejszego, u jednego z tamtejszych mistrzów.
Reakcja bohatera na te słowa i zamieszanie w ogóle, winna stanowić odrębny akapit.
Myślałem, że padnę ze śmiechu. Zresztą nie tylko ja. Dziewczyny i chłopcy wyglądający na nieco, bardziej rozgarniętych, siedzący przy tamtym stoliku mieli równie dobry ubaw, co ja. Nie mogłem się już doczekać reakcji tej laski.
Najpierw zirytowany i rozdrażniony bohater naraz omal nie pada ze śmiechu. Brakuje tutaj plastycznego przejścia z jednego stanu emocjonalnego w drugi - powód takiej zmiany nie ma w sobie dostatecznej siły, aby wywołać taką reakcję, dlatego też trzeba to zrobić pomalutku - z każdą chwilą z bohatera uchodzi złość - na takim gruncie ten fragment będzie wiarygodniejszy.
Siedzieli sobie w kącie i całkowali się, a ja po prostu nie mogłem w to uwierzyć.
Któryś już raz bohater w coś nie może "uwierzyć". Do tego znów mało wiarygodne - myślę, że miał dość czasu, aby się z tym oswoić. Dlatego też mogłoby mu nie mieścić się w głowie, jak dziwny jest świat, życie...
Nie mogłem w to uwierzyć.
...
nie zostało mi więcej nic innego jak napisać jakieś gówno w stylu Grocholi
Wyciąć. Albo nic więcej, albo nic innego.

- No, Ewa o 20 już stąd poszła stary!
Liczby słownie: dwudziestej.
Kiedy wyszedłem z kabiny rozmowa na moje nieszczęście była jednak nadal kontynuowana.
Pleonazm. Kontynuacja = coś trwa nadal. Wycinamy.
Tym razem prowadził ją jednak, współtowarzysz wcześniejszego rozmówcy, ale z wszystkimi trzema panienkami.
Towarzysz wcześniejszego rozmówcy - brzydkie to. Opisz wcześniej, że było dwóch chłopaków i nadaj im cechy charakterystyczne, np: brunet i blondyn i posłuż się tym przy podobnym wyjaśnieniu.
Jeżeli tacy ludzie w przyszłości, mają objąć władzę, pracować w urzędach i tym podobnym, to ja już teraz wiem, że na chwilę obecną mamy świetne czasy, że inni będą mieć gorzej!
Świetne jest to zdanie - w całym tekście dopatruję się takich perełek. Masz zwyczaj po takich żywo uchwyconych uwagach na sucho wszystko prostować. Staraj się powstrzymywać przed tym, bo psujesz coś bardzo fajnego.
Owa grupka okupująca toaletę składała się natomiast z samych dziewcząt wyglądających na szkołę średnią.
Wyglądały jak instytucja? - Na uczennice szkoły średniej.
Stały jak przekupki i rozmawiały ze sobą
Raczej rozmawiały ze sobą jak przekupki.
Wtedy też jakaś panna, również jakaś małolata podeszła do jakiegoś gościa, już w godnym wieku, na oko miał jakieś dwadzieścia jeden, może dwadzieścia dwa lata i rzuciła do niego hasło:
Wiadomo.
na dodatek zapomniałem zasłonić żaluzje, przez co pieprzone słoneczne promienie nie dały mi nawet pospać do przyzwoitej godziny tylko zbudziły mnie zaraz jak tylko wzeszło słońce.
Uprość to zdanie, bo w takiej postaci jest straszne - słowotok, a do tego: Promienie słońca zbudziły go jak tylko wzeszło słońce...
Można by rzecz, że przejęła ona rolę samca alfa w stadzie tylko, że ona była samicą i wybierała sobie odpowiednich samców.
Nie... nie... błagam, nie pisz tak więcej.
Powiedz to najprościej, jak tylko się da...



Tekst nie jest na najwyższym poziomie, widać tutaj duże braki, ale jednocześnie pojawiają się fragmenty tak świetnie napisane, że dosłownie zapiera dech. Potencjał, ogromny potencjał...
Nie podobały mi się fragmenty opisujące inne postaci niż główny bohater - tutaj było źle. Dialogów niemal nie dało się czytać. Wszystko trzeszczało i zgrzytało. Zapamiętałam tylko pierwszą dziewczynę (fragment z Chinami), ale już scen, które rozegrały się w ubikacji, nie mogłam sobie wyobrazić. Te fragmenty winieneś nieco uprościć. Masz problem z opisem tego, co właśnie się dzieje oraz scenerii, w której się to rozgrywa.
Ale całość uratował bohater, który jest żywy - to ktoś, z kim chce się spędzić czas potrzebny na przeczytanie książki, to ktoś wiarygodny i nietuzinkowy - świetnie go przedstawiłeś i nadałeś mu ciekawe cechy.

Popracuj nad interpunkcją, bo błaga o litość - przecinki wstawiane są byle gdzie, często wprost w niedorzecznych miejscach.

Sporo pracy, oj sporo... ale masz potencjał i masz o co walczyć.
Pomimo nieudolności tekstu: podobało mi się. Dlaczego? Bo tekst jest bardzo żywy.
Pozdrawiam.

3
Zacznę od błędów. Bardzo rzucają się w oczy. Właściwie to przez nie ciężko przebrnąć przez tekst. Po czasie zrezynowalam z zapisywania ich, bo byłam tym zbyt zmęczona.

"było ich, na tyle" - na tyle dużo? skąd ten przecinek akurat tutaj?

"całkowali się" - to z matematyki, od całek? całowali się.

"score" - nie rozumiem, dlaczego nie można napisać "punkt". Książka w języku polskim powinna składać się z polskich slow, chyba, że obce są nie do zastąpienia lub pełnia specyficzną funkcję. Jeżeli chodziło ci o język 'młodzieżowy', napisałabym "Co młodzież nazwałaby jako score', lub coś w tym stylu. Ale to zależy od Ciebie, może to obronisz.

"od i urok" - oto urok
ot, co urok....

"nad temat" - na temat, nad tematem

"jeszcze zdarzę" - ortografia. Jeszcze zdążę

"standartowych stolików i Łóż" - standarDowych i lóż

Nie musisz tłumaczyć, czym jest oksymoron. Poczułam się źle potraktowana jako czytelnik ;)

Bohater raz pije Old Smuggler 'a a innym razem mówi, że chodzi do danego pubu, bo jest tani.Czy te informacje nie są sprzeczne? albo chce wydawać na alkohol dużo z jakiegoś powodu, albo nie chce.




Całość sprawiła wrażenie, jakbyś pospiesznie napisał to w pociągu, mając pomysł, ale żadnego doświadczenia w pisaniu. Całość nie podobała mi się. Byla zbyt trudna do czytania ze względu na nieumiejętność tworzenia zdań i wszechobecne błędy.

Pojawiły się natomiast perełki, więc zgadzam się, że jest potencjał:
- dobry wniosek o romantyku na końcu pierwszego rozdziału, pozytywnie mnie zaskoczył.
- odważna wypowiedź na temat "gównianego i kopiowanego" stylu popularnego.
- "jakbym chociaż miał kanapkę z masłem orzechowym i bananem" - skądkolwiek się to tam wzięło, było bardzo nowatorskie ;)
- porównanie do Anny Shirley, już myślałam, ze rozdział nie będzie miał żadnego przesłania, a tu proszę.

Dużo i ciężko pracuj, a będziesz w stanie coś fajnego kiedyś napisać. Pozdrawiam

4
Na początek chcę powiedzieć, że nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu, a tym bardziej żadnego warsztatu. Kiedyś po prostu stwierdziłem, że napiszę coś takiego i napisałem, dlatego jak najbardziej zależy mi na konstruktywnej krytyce. Mam jednak kilka pytań i zastrzeżeń.
Cytat:

Przecież każdy dzień się różni. Nie ma dnia, który byłby identyczny z drugim.


Dwa zdania mówiące dokładnie to samo.
Chodziło o podkreślenie i uświadomienie czytelnikowi tego faktu. Stąd też powtórzenie.



Cytat:
Ja natomiast spędzałem go jak zwykłem spędzać czas, od co najmniej dziesięciu lat – siedziałem w knajpie i piłem piwo. Muszę przyznać, że często tutaj przychodziłem.


Zwykł spędzać dzień w knajpie = często do knajpy przychodził.
Zwykł spędzać czas w knajpie lecz nie jest napisane w której. Zwykł spędzać czas w knajpie - jako ogólnik. Często tutaj przychodził - jako konkretna knajpa, w której rozgrywa się opowiadanie.
Cytat:
Przez dłuższą chwilę atmosfera przy ich „stolikach” była zdecydowanie zagęszczona


Cudzysłów byłby uzasadniony przy liczbie pojedynczej - stolik (jako zlepek kilku mebli tworzących całość).
Wstawiając "stolikach" w cudzysłów, chciałem właśnie zaznaczyć, że stoliki tworzyły tak na prawdę jeden stół. W takim razie to słowo stolik powinno znajdować się w cudzysłowie?



Literówki są akurat winą zwykłego niedopatrzenia, bo po napisaniu tego tekstu nie sprawdzałem go pod tym kątem.

Bohater raz pije Old Smuggler 'a a innym razem mówi, że chodzi do danego pubu, bo jest tani.Czy te informacje nie są sprzeczne? albo chce wydawać na alkohol dużo z jakiegoś powodu, albo nie chce.
Bohater najzwyczajniej w świecie jest fanem whisky, ale jednocześnie ma problem z alkoholem. Old Smuggler akurat jest stosunkowo tanim trunkiem. Bohater mógłby pić jakiegoś Singel Malta albo Gentelman Jacka, a pije tanie whisky. W knajpie upija się wódką i piwem. Tym co jest najtańsze. Zwróć uwagę, że nie wypija w domu ogromnych ilości whisky. Dlatego też nie widzę tutaj sprzeczności.


Mimo wszystko prosiłbym o komentarz do mojego komentarza ;P. [/b]

5
W porządku, rozumiem :) Może warto więc zaznaczyć dla takiego czytelnika, jak ja (nieznającego się na alkoholach), że to tani rodzaj whiskey. Jednakże to tylko sugestia.

6
okny pisze:
Cytat:

Przecież każdy dzień się różni. Nie ma dnia, który byłby identyczny z drugim.


Dwa zdania mówiące dokładnie to samo.
Chodziło o podkreślenie i uświadomienie czytelnikowi tego faktu. Stąd też powtórzenie.
Chcesz podkreślić jakiś fakt - zbuduj jedno mocne zdanie. Trzeba zatupać nogą, żeby cię posłuchali. Tak, to sobie tylko człapiesz, a czytelnik ziewa.

okny pisze:
Cytat:
Ja natomiast spędzałem go jak zwykłem spędzać czas, od co najmniej dziesięciu lat – siedziałem w knajpie i piłem piwo. Muszę przyznać, że często tutaj przychodziłem.


Zwykł spędzać dzień w knajpie = często do knajpy przychodził.
Zwykł spędzać czas w knajpie lecz nie jest napisane w której. Zwykł spędzać czas w knajpie - jako ogólnik. Często tutaj przychodził - jako konkretna knajpa, w której rozgrywa się opowiadanie.
Masz z czytelnikiem kontakt w konkretnej linii:
Ty - zdanie - czytelnik.
Czytelnik się ciebie nie spyta, o co tobie chodziło, kiedy to pisałeś. On nie widzi ciebie, tylko zdanie - informacja zawarta w zdaniu, musi być jasna. Niestety nie jest, kiedy ogólnik wygląda tak samo (knajpa) jak konkret (knajpa):

Ja spędzałem go jak zwykłem spędzać czas - chodząc po knajpach i pijąc piwo. najczęściej przychodziłem tutaj.

okny pisze:
Cytat:
Przez dłuższą chwilę atmosfera przy ich „stolikach” była zdecydowanie zagęszczona


Cudzysłów byłby uzasadniony przy liczbie pojedynczej - stolik (jako zlepek kilku mebli tworzących całość).
Wstawiając "stolikach" w cudzysłów, chciałem właśnie zaznaczyć, że stoliki tworzyły tak na prawdę jeden stół. W takim razie to słowo stolik powinno znajdować się w cudzysłowie?
Tak. Wciąż to są stoliki, tyle, że złączone, więc tutaj nie ma prawa bytu cudzysłów. Kiedy piszesz stolik, bo sobie skombinowali z tych kilku, to możesz wziąć w cudzysłów.


Pozdrawiam.

7
"Przecież każdy dzień się różni. Nie ma dnia, który byłby identyczny z drugim." - bzdura. A co dla Ciebie jest "mocnym" zdaniem?
Nie ma czegoś takiego.
Oceniasz wedle własnej wrażliwości, tylko tyle.
Okny?
Tekst jest średni. Mocno śreni. Ale nie pozwól, by jakaś krytyczka mówiła Ci, jak układać zdania.
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

8
kanadyjczyk pisze:A co dla Ciebie jest "mocnym" zdaniem?
Nie ma czegoś takiego.
Jest. Czasem w dwa słowa są mocniejsze, niż sześćdziesiąt. Ale na pewno nie należą do nich takie, gdzie w kółko powtarza się te same informacje.

Pozdrawiam.

9
Hetta_Hesse pisze:Nie musisz tłumaczyć, czym jest oksymoron. Poczułam się źle potraktowana jako czytelnik ;)
Tutaj mam pytania.

Każdy tekst ma swojego odbiorcę. Kiedy dziennikarz pisze na przykład felieton, to musi wiedzieć do kogo kieruje tekst. Musi odpowiedzieć sobie na pytanie "kim jest czytelnik?". Wiadomo, że używanie specjalistycznych pojęć, które rozumie być może 3% społeczeństwa, nie zostanie zrozumiane przez resztę (a więc tekst nie będzie zrozumiały!). Mając to na uwadze, inaczej powinno się pisać felieton dla "Faktu", inaczej dla "Gazety Wyborczej" etc. (czyli np. dla zobrazowania: jeśli tekst dla "Faktu", to używamy słowa dziecinny, a jeśli dla "GW", to infantylny). Zasada ta nie dotyczy czasopism specjalistycznych. I teraz pytania:

Na ile ta kwestia dotyczy powieści?
Czy powinno się zwracać na nią uwagę?


Z tego co się orientuję, to pisarze czasem posługują się zwrotami z łaciny itp. (np. James Joyce - "Ulisses"). Nie wiem. Jak wy to widzicie?

10
FDF pisze:Tutaj mam pytania.
Po odpowiedzi zapraszam do działu: "Rozmowy o tekstach" - jeżeli problem dotyczy tego konkretnego tekstu albo do działu: "Jak pisać" - jeżeli chcesz porozmawiać ogólnie.


Pozdrawiam
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

12
okny pisze:- Masaż dłoni. – odparł chłopaczek z pełną powagą, wbijając wzrok w dziewczynę. - No, bo wiesz byłem parę lat temu w Chinach i uczyłem się masażu od jednego tamtejszego mistrza. – nie mogłem
Nowe zdanie - wielka litera...
okny pisze:„Tak ale w krawężnik głową nie uderzyłam żeby się z tobą rozmawiać.”
Wytnij.
okny pisze:ozmowa to jedynie 20%
Słownie.
okny pisze:No, tak właściwie to, nie, że nic nie napisałem
zbędny przecinek przed "nie".
okny pisze:czy Polski czytelnik
przymiotniki małą literą!
okny pisze:czy Polski czytelnik zrozumie romans obsadzony
osadzony. Obsadzić można rolę aktorem, romans można osadzić w jakimś czasie.
okny pisze:Przy drugim zacząłem jednak znów myśleć nad temat dla mojej książki.
tematem i najlepiej bez "dla".
okny pisze:- No, ale ty byłeś z takim goście,
gościem...

W pewnym momencie znudziło mi się poprawianie błędów. Jest ich taka masa, że aż przerażenie bierze. Zatrudnij korektora!
Jeśli zaś chodzi o treść - czytałem z zapartym tchem. Świetnie opisujesz scenki. Widziałem je, czułem i nawet te, które nie podobały się mamice wciągnęły mnie.

Żywe, realne, namacalne, śmierdzące i odrażające. Takie to było, ale świetne. Nie mogę tu dać jednej oceny. Za przygotowanie tekstu - zero. Było fatalnie pod każdym możliwym względem. Za treść - bardzo dobry. Było świetnie i chciałbym czytać dalej. Tylko żebym nie musiał co chwila krzywić się wyłapując kolejną stylistyczną katastrofę.

Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński

13
Zacznę od złych rzeczy. Krótka lista:

- dlaczego to wrzuciłeś?
- Dlaczego to wrzuciłeś?
- DLACZEGO to wrzuciłeś?
(teraz odejdź od monitora i pomyśl trzy razy, dlaczego to wrzuciłeś w takiej ilości)

- Tyle błędów z przecinkami ostatni raz widziałem z trzy lata temu. Stawiasz je losowo, nie mając pojęcia tak naprawdę, gdzie je dać.
- Czasami zapominasz, co napisałeś i wałkujesz te same myśli na kilka różnych sposobów.
- Brak akapitów, jakiegoś podziału w tekście sprawia, że blok liter jest męczący i nie do zniesienia
- Praktycznie nie istnieje tu zasada: scena to kadr - ma swoje miejsce. Wszystko jest pakowane w te same akapity.

Poza tymi technicznymi rzeczami i tym, że nie mam pojęcia, po jaką cholerę spaliłeś tekst, to przyznam, że jest to fantastyczne. Świetny bohater, zero "pitu pitu", że zrobił to czy tamto. On żyje, świat dookoła niego żyje, on pije a świat wiruje. Doskonale poprowadziłeś myśli kolesia, nawet jego postrzeganie dialogów innych - wplecione w narrację otrzymują głębsze znaczenie, nieco analityczne ale też kryje się w nich drwina na społeczeństwo, co buduje doskonały wizerunek bohatera. Całość czytało się doskonale, jeśli chodzi o fabułę i sposób opowiadania. Naprawdę dobry styl. Szkoda, że to wszystko jest tak tragicznie zapisane, bo korekta to aż wali do bram tego "dzieła". Bardzo się podobało. Technicznie - tekst leży.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”