
_____________________________________________________
Tego dnia słychać było chlupot butów wchodzących w kałużę... jak zawsze. Rutynowo jak w każdą jesień wiatr bawił się z liśćmi w ganianego. Przed blokowiskiem stali mężczyzna i kobieta trzymająca kilkuletniego chłopca Mogło się wydawać, że jest to dzień jak każdy inny, jednak właśnie temu dziecku wydawało się inaczej. W jego sytuacji słusznie.
-Ja nie chcę!
-Ale musisz - tłumaczyła wyrywającemu się z jej rąk, małemu Piotrkowi pracownica opieki społecznej, która ledwo trzymała już nerwy na wodzy - Twoja mama jest w niebie, a tata nie radzi sobie z twoim wychowaniem. Nie masz innego wyjścia.
-Nie chcę do innego domu! Tutaj jest mój dom!
-Teraz tam gdzie jedziemy będzie twój dom. Tu jest brudno i niechlujnie, a tam będzie czysto, ładnie i będziesz miał warunki, na które zasługujesz.
-Mój dom jest tam gdzie jest tata! Nie mam innego domu!
Wtem chłopiec wyrwał się z rąk kobiety i podbiegł do ojca, chowając się za jego nogę. Zrezygnowana pani stała i popatrzyła wyczekująco na pana. Mężczyzna odwrócił się w stronę syna.
-Synku... - zaczął - Wiem, że to rozstanie jest tak samo trudne dla mnie, jak i dla ciebie, ale zrozum. Nie utrzymam nas dwóch razem przy mojej, nędznej pensji robotnika. - głowie dwuosobowej rodziny po policzku popłynęła łza – Teraz musisz jechać, ale jak się ustatkuję to na pewno po ciebie przyjdę i wtedy nic nas nie rozdzieli, dobrze?
-Obiecujesz? Na pewno? - przedszkolak zaczął łkać.
-Na pewno. - mężczyzna uśmiechnął się lekko przez łzy i przytulił juniora.
Dziecko coraz głośniej łkając, trzęsło się. Nie wiedziało co zrobić. Nie rozumiało czemu tata pozwala na to, by jakaś paskudna pani zabrała go od niego i czemu tak musi się stać. Jednak jedno wiedział. Ojciec na pewno kiedyś po niego przyjdzie i będą żyć długo i szczęśliwie. W końcu senior odsunął chłopca na długość ręki i położył dłonie na barkach dziecka.
-Bądź grzeczny i słuchaj się państwa, którzy się tobą zajmą. Zasługują na to, bo będą ciebie utrzymywać. Przyrzekasz?
-T-tak. - oznajmił dalej łkając, ale z błyskiem w oczach i uśmiechem w kącikach ust.
-Dobrze... już idź. Nie ma po co się długo żegnać, przecież i tak niebawem się spotkamy.
Maluch jeszcze raz przytulił ojca i niechętnie ruszył w stronę kobiety. Jeszcze raz odwrócił się i ze smutną miną pomachał tacie na pożegnanie. Rodziciel odwdzięczył się tym samym. Pracownica opieki społecznej złapała chłopca za rękę i razem z nim poszła do czarnego BMW z przyciemnianymi szybami.
Wnętrze samochodu było bardzo eleganckie. Tapicerka była z czarnej skóry, a wszystkie elementy wyposażenia dopasowywały się do niej bardzo dobrze. Piotrek jednak nie zwracał na to uwagi. Tak naprawdę to na nic nie zwracał uwagi. Siedział naburmuszony i wpatrzony w wycieraczki.
-Rodzina, która cię przyjęła jest naprawdę bardzo przyjazna. Uważani są za dziwaków, ale to dobrzy, opiekuńczy ludzie. Zresztą zobaczysz. - oznajmiła kobieta.
-A ja dalej twierdzę, że dla mnie najodpowiedniejszą rodziną jest mój tata. - chłopiec wyszemrał pod nosem.
-Co?
-Wiadro. - odpowiedział zgryźliwie.
Pani tą niekulturalną odpowiedź puściła mimo uszu. Była przyzwyczajona do takich zachowań dzieci rozstających się z rodzicami. Po pewnym czasie znaleźli się pod budynkiem, w którym miało zostać zatwierdzone przeniesienie dziecka.
-Tutaj poznasz swoich nowych rodziców. - wysiadając powiedziała pracownica opieki społecznej.
-Moim rodzicem jest tata i nie chcę nowych... to będą po prostu ludzie, którzy się mną zaopiekują.
-Jak zwał, tak zwał. - zbagatelizowała kobieta.
Gdy weszli do budynku w holu stała tylko jedna para ludzi.
-To są twoi nowi opiekuni.
-Och, jakby pani nie powiedziała, to bym się nie domyślił. - odpowiedział nadzwyczaj sarkastycznie jak na tak małego brzdąca.
Para ta nie wyróżniała się od ogółu, oprócz... wszystkiego! Mężczyzna ubrany był w marynarkę, falbaniastą koszulę i kalesony, na nogach miał białe skarpetki i sandały. Fryzurę, a raczej perukę miał wręcz renesansową. Kobieta za to ubrała się w koszulę nocną i spodnie dresowe, a na nogach miała szpilki. Włosy sięgały jej do podłogi. Chłopiec z pracownicą instytucji społecznej zbliżyli się do nich. Pan ukłonił się lekko w stronę chłopca. Pani za to nawet nie zauważyła, że ktoś przed nią stoi.
-Witaj mały paniczu. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. - rozpoczął dziwak.
-Czy to oni są moimi nowymi opiekunami?! - Piotrek wyszeptał w stronę funkcjonariuszki.
-Tak... powodzenia. - odpowiedziała szeptem, po czym zaczęła głośno – Piotrek, powitaj swoich nowych opiekunów. To są państwo Końskichu. Mają na imię Bożydar i Zyta. Proszę państwa, to jest Piotrek Ozimiński. Będzie waszym podopiecznym.
Nagle z letargu obudziła się dama przygotowana do snu. Od razu zauważyła brzdąca. Nagle złapała chłopca za policzek.
-Oj... jaki ty chudziutki! Będzie trzeba cię dobrze nakarmić! Dobrze się tobą zaopiekuję słodziutki!
-Nie, dziękuję, nie chcę być wrzucony do pieca. - znowu odgryzł się przedszkolak.
-Och! Jaki buntownik! Będzie trzeba cię utemperować. - odpowiedziała uśmiechnięta, kiwając palcem.
-To ty tu zostań, a ja z państwem pójdziemy do biura i podpiszemy wszystkie odpowiednie papiery, dobrze? - zapytała pracownica opieki społecznej i nie czekając na odpowiedź ruszyła do swojego gabinetu.
Za nią kroczyła para, która miała zaopiekować się Piotrkiem. Brzdąc usiadł na krześle przy ścianie. Dopiero po kilku godzinach cała trójka wyszła.
-To wszystko załatwione, możecie już jechać. - powiedziała kobieta zajmująca się sprawą Ozimińskiego i wróciła do swojego biura.
-No to co, jedziemy? - zapytał Bożydar.
-Już mam dość tego miejsca, jedźmy już. - wydukał Piotrek.
Cała trójka wyszła i wsiadła do garbusa o kolorze wściekłego różu. Po następnej próbie zapalenia, poprzedzonej kilkudziesięcioma, silnik wreszcie zaskoczył. W rytmie dziur na drogach, odczuwalnych dzięki braku amortyzatorów pojechali do nowego domu Piotra.
Po roku, gdy chłopiec nauczył się pisać, napisał list do swojego ojca:
Kozi Odbyt, 20.04.1998 r.
Drogi Tato!
Piszę do ciebie poniewasz chciałbym się dowiedzieć co u ciebie i kiedy mnie w końcó zabierzesz.Państfo, którzy się mną zaopiekowali są bardzo mili i troskliwi, ale ZABIERZ MNIE STĄD W KOŃCÓ! To jest dom wariatuw! Co oni wyprawiają?! I tak nie uwieżysz! Oni zaadoptowali dziewiądkę bachoruw i JA jako najstarży mószę się nimi opiekować! Rozómiesz to! Dlatego cię bardzo prożę! Zarób w końcó na dobre rzycie i przyjeć po mnie! Ja jusz tó nie wytszymam! Ratój!
Konicząc hcę cię barco prosić byś pszynajmniej na razie odpisał.
Twój kohany syn
piotrek