Piotrek i rodzina zastępcza [groteska i obyczaj]

1
Chciałbym zaznaczyć, że opowiadanie podzielone jest jakby na dwie częście - pierwsza jest obyczajowa, a druga to jest groteska... przynajmniej tak myślę, ale nie jestem pewien, czy można to nazwać groteską... zresztą oceńcie sami. :P
_____________________________________________________

Tego dnia słychać było chlupot butów wchodzących w kałużę... jak zawsze. Rutynowo jak w każdą jesień wiatr bawił się z liśćmi w ganianego. Przed blokowiskiem stali mężczyzna i kobieta trzymająca kilkuletniego chłopca Mogło się wydawać, że jest to dzień jak każdy inny, jednak właśnie temu dziecku wydawało się inaczej. W jego sytuacji słusznie.
-Ja nie chcę!
-Ale musisz - tłumaczyła wyrywającemu się z jej rąk, małemu Piotrkowi pracownica opieki społecznej, która ledwo trzymała już nerwy na wodzy - Twoja mama jest w niebie, a tata nie radzi sobie z twoim wychowaniem. Nie masz innego wyjścia.
-Nie chcę do innego domu! Tutaj jest mój dom!
-Teraz tam gdzie jedziemy będzie twój dom. Tu jest brudno i niechlujnie, a tam będzie czysto, ładnie i będziesz miał warunki, na które zasługujesz.
-Mój dom jest tam gdzie jest tata! Nie mam innego domu!
Wtem chłopiec wyrwał się z rąk kobiety i podbiegł do ojca, chowając się za jego nogę. Zrezygnowana pani stała i popatrzyła wyczekująco na pana. Mężczyzna odwrócił się w stronę syna.
-Synku... - zaczął - Wiem, że to rozstanie jest tak samo trudne dla mnie, jak i dla ciebie, ale zrozum. Nie utrzymam nas dwóch razem przy mojej, nędznej pensji robotnika. - głowie dwuosobowej rodziny po policzku popłynęła łza – Teraz musisz jechać, ale jak się ustatkuję to na pewno po ciebie przyjdę i wtedy nic nas nie rozdzieli, dobrze?
-Obiecujesz? Na pewno? - przedszkolak zaczął łkać.
-Na pewno. - mężczyzna uśmiechnął się lekko przez łzy i przytulił juniora.
Dziecko coraz głośniej łkając, trzęsło się. Nie wiedziało co zrobić. Nie rozumiało czemu tata pozwala na to, by jakaś paskudna pani zabrała go od niego i czemu tak musi się stać. Jednak jedno wiedział. Ojciec na pewno kiedyś po niego przyjdzie i będą żyć długo i szczęśliwie. W końcu senior odsunął chłopca na długość ręki i położył dłonie na barkach dziecka.
-Bądź grzeczny i słuchaj się państwa, którzy się tobą zajmą. Zasługują na to, bo będą ciebie utrzymywać. Przyrzekasz?
-T-tak. - oznajmił dalej łkając, ale z błyskiem w oczach i uśmiechem w kącikach ust.
-Dobrze... już idź. Nie ma po co się długo żegnać, przecież i tak niebawem się spotkamy.
Maluch jeszcze raz przytulił ojca i niechętnie ruszył w stronę kobiety. Jeszcze raz odwrócił się i ze smutną miną pomachał tacie na pożegnanie. Rodziciel odwdzięczył się tym samym. Pracownica opieki społecznej złapała chłopca za rękę i razem z nim poszła do czarnego BMW z przyciemnianymi szybami.
Wnętrze samochodu było bardzo eleganckie. Tapicerka była z czarnej skóry, a wszystkie elementy wyposażenia dopasowywały się do niej bardzo dobrze. Piotrek jednak nie zwracał na to uwagi. Tak naprawdę to na nic nie zwracał uwagi. Siedział naburmuszony i wpatrzony w wycieraczki.
-Rodzina, która cię przyjęła jest naprawdę bardzo przyjazna. Uważani są za dziwaków, ale to dobrzy, opiekuńczy ludzie. Zresztą zobaczysz. - oznajmiła kobieta.
-A ja dalej twierdzę, że dla mnie najodpowiedniejszą rodziną jest mój tata. - chłopiec wyszemrał pod nosem.
-Co?
-Wiadro. - odpowiedział zgryźliwie.
Pani tą niekulturalną odpowiedź puściła mimo uszu. Była przyzwyczajona do takich zachowań dzieci rozstających się z rodzicami. Po pewnym czasie znaleźli się pod budynkiem, w którym miało zostać zatwierdzone przeniesienie dziecka.
-Tutaj poznasz swoich nowych rodziców. - wysiadając powiedziała pracownica opieki społecznej.
-Moim rodzicem jest tata i nie chcę nowych... to będą po prostu ludzie, którzy się mną zaopiekują.
-Jak zwał, tak zwał. - zbagatelizowała kobieta.
Gdy weszli do budynku w holu stała tylko jedna para ludzi.
-To są twoi nowi opiekuni.
-Och, jakby pani nie powiedziała, to bym się nie domyślił. - odpowiedział nadzwyczaj sarkastycznie jak na tak małego brzdąca.
Para ta nie wyróżniała się od ogółu, oprócz... wszystkiego! Mężczyzna ubrany był w marynarkę, falbaniastą koszulę i kalesony, na nogach miał białe skarpetki i sandały. Fryzurę, a raczej perukę miał wręcz renesansową. Kobieta za to ubrała się w koszulę nocną i spodnie dresowe, a na nogach miała szpilki. Włosy sięgały jej do podłogi. Chłopiec z pracownicą instytucji społecznej zbliżyli się do nich. Pan ukłonił się lekko w stronę chłopca. Pani za to nawet nie zauważyła, że ktoś przed nią stoi.
-Witaj mały paniczu. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. - rozpoczął dziwak.
-Czy to oni są moimi nowymi opiekunami?! - Piotrek wyszeptał w stronę funkcjonariuszki.
-Tak... powodzenia. - odpowiedziała szeptem, po czym zaczęła głośno – Piotrek, powitaj swoich nowych opiekunów. To są państwo Końskichu. Mają na imię Bożydar i Zyta. Proszę państwa, to jest Piotrek Ozimiński. Będzie waszym podopiecznym.
Nagle z letargu obudziła się dama przygotowana do snu. Od razu zauważyła brzdąca. Nagle złapała chłopca za policzek.
-Oj... jaki ty chudziutki! Będzie trzeba cię dobrze nakarmić! Dobrze się tobą zaopiekuję słodziutki!
-Nie, dziękuję, nie chcę być wrzucony do pieca. - znowu odgryzł się przedszkolak.
-Och! Jaki buntownik! Będzie trzeba cię utemperować. - odpowiedziała uśmiechnięta, kiwając palcem.
-To ty tu zostań, a ja z państwem pójdziemy do biura i podpiszemy wszystkie odpowiednie papiery, dobrze? - zapytała pracownica opieki społecznej i nie czekając na odpowiedź ruszyła do swojego gabinetu.
Za nią kroczyła para, która miała zaopiekować się Piotrkiem. Brzdąc usiadł na krześle przy ścianie. Dopiero po kilku godzinach cała trójka wyszła.
-To wszystko załatwione, możecie już jechać. - powiedziała kobieta zajmująca się sprawą Ozimińskiego i wróciła do swojego biura.
-No to co, jedziemy? - zapytał Bożydar.
-Już mam dość tego miejsca, jedźmy już. - wydukał Piotrek.
Cała trójka wyszła i wsiadła do garbusa o kolorze wściekłego różu. Po następnej próbie zapalenia, poprzedzonej kilkudziesięcioma, silnik wreszcie zaskoczył. W rytmie dziur na drogach, odczuwalnych dzięki braku amortyzatorów pojechali do nowego domu Piotra.
Po roku, gdy chłopiec nauczył się pisać, napisał list do swojego ojca:

Kozi Odbyt, 20.04.1998 r.
Drogi Tato!
Piszę do ciebie poniewasz chciałbym się dowiedzieć co u ciebie i kiedy mnie w końcó zabierzesz.
Państfo, którzy się mną zaopiekowali są bardzo mili i troskliwi, ale ZABIERZ MNIE STĄD W KOŃCÓ! To jest dom wariatuw! Co oni wyprawiają?! I tak nie uwieżysz! Oni zaadoptowali dziewiądkę bachoruw i JA jako najstarży mószę się nimi opiekować! Rozómiesz to! Dlatego cię bardzo prożę! Zarób w końcó na dobre rzycie i przyjeć po mnie! Ja jusz tó nie wytszymam! Ratój!
Konicząc hcę cię barco prosić byś pszynajmniej na razie odpisał.

Twój kohany syn
piotrek

2
Tak jak obiecałem, przeczytałem i się poczepiam. Niestety będzie tego dużo. Najpierw ogólnie. Niestety nie podobało mi się. Opisujesz bardzo ważne wydarzenie w życiu dziecka i prawdziwą tragedię malca. Ale robisz to, niestety, bardzo nieudolnie. Długi i nienaturalny opis pożegnania z ojcem i spotkania tych „nowych” rodziców, potem już nic, tylko ten list. Nie wzbudziłeś we mnie żadnych emocji, nawet ta początkowa scena która mogła by być wzruszająca wyszła groteskowo (niestety nie zakładam, że to było zamierzone), bo nie chodzi tu o opis tych dziwaków dostających dziecko (tu raczej podejrzewam zamysł owej groteski) tylko o odrealnione dialogi. Mały brzdąc który jak się okazu nie umie jeszcze pisać wygłasza tyrady absolutnie nie adekwatne do wieku, dialogi (wszystkie) są sztuczne. Pracownica opieki społecznej wcale nie wygląda na znudzoną tylko na osobę mówiącą źle po polsku, ojciec też mówi jak w źle przetłumaczonym, marnym filmie klasy „Z”. Cała opowieść też brzmi sztywno, nie ma rytmu. Kilka przytyków będzie w szczegółach. Generalnie, moim zdaniem, jest źle. Napisane marnie (przepraszam za mocne słowa), sztucznie a do tego nieskutecznie. Do tego jak dla mnie bardzo skromne słownictwo i brak polotu. To co mi szczególnie zgrzytnęło:

„chlupot butów wchodzących w kałużę” - buty nie wchodzą w kałuże, robią to ludzie je noszący.

„Przed blokowiskiem stali mężczyzna i kobieta trzymająca kilkuletniego chłopca” - tu bardzo nieszczęśliwie brzmiąca wyliczanka.

„Mogło się wydawać, że jest to dzień jak każdy inny, jednak właśnie temu dziecku wydawało się inaczej. W jego sytuacji słusznie.” - Proszę przeczytaj to na głos. Brzmi wręcz karykaturalnie, gubi podmiot i tak naprawdę bez przyjrzenia się, jest nie do zrozumienia.

„Wtem chłopiec wyrwał się z rąk kobiety i podbiegł do ojca, chowając się za jego nogę.” - tu te same zarzuty co powyżej (już pomijam że ona go nie obejmowała tylko jak przypuszczam trzymała za rękę), to tego całość sztuczna.

„Wnętrze samochodu było bardzo eleganckie. Tapicerka była z czarnej skóry,” - było/była i bardzo sztuczne, bez polotu.

„Para ta nie wyróżniała się od ogółu, oprócz... wszystkiego!” - tu niby wiem o co chodzi, ale czemu tak, czemu „aż boli”?

„Pani za to nawet nie zauważyła, że ktoś przed nią stoi.” - a to czemu? Bo nawet narrator może w tej chwili zakładać, że po prostu nie było po niej widać, że dostrzegła chłopca.

„Nagle z letargu obudziła się dama przygotowana do snu.” - to też tragiczne, to przygotowanie jak rozumiem dotyczy tej piżamy?

„JA jako najstarży mószę się nimi opiekować!” - a tu dziecięcy błąd, rozumiem zamysł błędów w liście, ale dzieci przekręcają słowa pod semantykę i to uproszczoną, a „najstarży” do takich przekręceń z całą pewnością nie należy.

Jak obiecałem, „poczepiałem” się. Nie jestem weryfikatorem czy krytykiem literackim, moje osiągnięcia literackie są żadne, piszę to jako zwykły szary czytelnik, więc to tylko moje odczucia na temat Twojego tekstu. Ale uważam, że sporo pracy nad warsztatem jeszcze przed Tobą.

3
janko pisze:Ale uważam, że sporo pracy nad warsztatem jeszcze przed Tobą.
Nie musisz mi tego mówić, oj, nie musisz... Pracuję nad tym, no ale jednak jak widać robię błędy.

4
Rutynowo jak w każdą jesień wiatr bawił się z liśćmi w ganianego.
ostrożnie z porównaniami. Zabawa w ganianego polega na tym, że raz się goni a raz jest się gonionym. Czy liście goniły by wiatr? Sądzę, że miałeś na myśli potoczny związek wyrazowy: gnane wiatrem i jakoś tak to pokracznie zapisałeś.
Przed blokowiskiem stali mężczyzna i kobieta trzymająca kilkuletniego chłopca
albo:
Przed blokowiskiem stali: mężczyzna i kobieta trzymający kilkuletniego chłopca.
Albo:
Przed blokowiskiem stał mężczyzna wraz kobietą trzymająca kilkuletniego chłopca
Mogło się wydawać, że jest to dzień jak każdy inny, jednak właśnie temu dziecku wydawało się inaczej.
Powtórzenie. Całkiem zgrabne zdanie wyjdzie ci, gdy dokonasz drobnej zmiany: Wstaw osąd. Coś pewnego, coś uchwytnego i kontrastowego. Zobacz na:
Mogło się wydawać, że jest to dzień jak każdy inny, jednak właśnie to dziecko sądziło inaczej.
-Synku... - zaczął - Wiem, że to rozstanie jest tak samo trudne dla mnie, jak i dla ciebie, ale zrozum.
Wtem chłopiec wyrwał się z rąk kobiety i podbiegł do ojca, chowając się za jego nogę.


błąd rozciągnięcia czasowego: pobiegł chowając się. Ogólnie, pokraczne zdanie ci wyszło. Drobne zmiany, by uplastycznić to:
Chłopiec nagle wyrwał się z rąk kobiety i pobiegł do ojca. Z opuszczoną głową czmychnął za jego nogę.

gdy wstawka narracyjna tylko rozdziela dialog, kontynuujesz z małej litery.
-Synku... - zaczął - wiem, że to rozstanie jest tak samo trudne dla mnie, jak i dla ciebie, ale zrozum.
Jeszcze raz odwrócił się i ze smutną miną pomachał tacie na pożegnanie.
Zaakcentuj smutek. Spraw, by chłopiec był smutny, a nie tylko mina. Smutek to tez postawa, gesty. Można to zawrzeć w prosty sposób. Usunąć coś, by dodać:
Jeszcze raz odwrócił się i ze smutkiem pomachał tacie na pożegnanie.
Pracownica opieki społecznej złapała chłopca za rękę i razem z nim poszła do czarnego BMW z przyciemnianymi szybami.
Wnętrze samochodu było bardzo eleganckie. Tapicerka była z czarnej skóry, a wszystkie elementy wyposażenia dopasowywały się do niej bardzo dobrze.
Dziwnie brzmi, że poszła. Brakuje ci słów do opisów? Poćwicz i zobacz na pewne zmiany, a także unikaj pisania jakie coś było, pokaż to.
Pracownica opieki społecznej chwyciła chłopca za rękę i otworzyła drzwi czarnego BMW z przyciemnianymi szybami. Szeptem zachęciła malca, by wsiadł do środka. Eleganckie wnętrze samochodu z czarną tapicerką zrobiło na dziecku niemałe wrażenie.

Takie to nijakie i o niczym. Ani groteski tu nie ma, ani dobrej historii ani tez bohaterów. Wszystko to prowadzi do nikąd. Po ostatniej linijce, ostatnim wyrazie miałem obojętną minę na całość. Nie wiem, co chciałeś osiągnąć tym tekstem, czy może też zbudować wprowadzenie, ale nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Od strony warsztatowej: jest słabo. Przecinki i zapisy dialogów źle dokonujesz, zdania opisowe zaczynasz od byłozy i w zasadzie raczej piszesz, co jakie było, zamiast to pokazać.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

Re: Piotrek i rodzina zastępcza [groteska i obyczaj]

5
Tego dnia słychać było chlupot butów wchodzących w kałużę... jak zawsze.
Raczej jak zwykle o tej porze roku.
Dziecko coraz głośniej łkając, trzęsło się.
Może:
Trzęsło się, łkając coraz głośniej.
Nie wiedziało co zrobić.
Rozumiem, że to opis uczuć dziecka, ale narrator nie ma pięciu lat, więc niechaj nie wyraża się jak przedszkolak.
Jednak jedno wiedział. Ojciec na pewno kiedyś po niego przyjdzie i będą żyć długo i szczęśliwie. W końcu senior odsunął chłopca na długość ręki i położył dłonie na barkach dziecka.
Wydzielamy akapitem.
Odsunął chłopca i położył MU dłonie na barkach.
-A ja dalej twierdzę, że dla mnie najodpowiedniejszą rodziną jest mój tata. - chłopiec wyszemrał pod nosem.
Piękne słowa, jak na dziecko w wieku przedszkolnym.
Tym bardziej, że zaraz mówi tak:
-Co?
-Wiadro. - odpowiedział zgryźliwie.
Miałam nadzieję na jakąś puentę, coś, co zmusi mnie do przemyśleń (ia - chociaż jednego) a zostałam zupełnie z niczym. Napisałeś prawdę o życiu, po prostu. Tylko tyle i nic ponadto. Opisałeś coś, co istnieje i co jest okrutne, ale niczego razem z tym obrazem nie wniosłeś.

Bez pozytywnych (a raczej: bez żadnych) wrażeń.
Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron