Światło w celi [starcie tytanów]

1
Pisałem ten tekst w niewyobrażalnym tempie. O mało co wpadłbym w błąd kontinuum - nie zgadzałaby się liczba lat. Aby oszczędzić czas, nie zostawiłem tekstu na leżakowanie. Ba, nawet nieszczególnie uważnie go czytałem po napisaniu i wprowadziłem zmiany jedynie kosmetyczne. Ale jestem zasadniczo zadowolony z efektu.
Światło w celi
___Drgający płomień świeczki rzucał mdły blask na twarze czterech osób zgromadzonych wokół stolika i upiorne cienie na pozbawione okien ściany. Żarówka przepaliła się dobre trzy miesiące temu i aż do wczoraj światło oglądali tylko na cotygodniowych spacerach – bo to, co docierało na ich stronę drzwi przez brudnego judasza nie zasługiwało na takie miano. Drugorzędny pisarzyna mógłby powiedzieć, że to była raczej mniej ciemna ciemność. Mając kamery termowizyjne w każdej celi, klawisze nie musieli korzystać z tak antycznych metod.
___Parszywy świat. Kożedub, najstarszy z czwórki lokatorów, przeciągnął palcem po bliźnie na lewym przedramieniu. Gruzłowata szrama ciągnęła się od nadgarstka do łokcia. Była pamiątką po ciosie elektrokańczugiem, ciosie przeznaczonym dla jego szesnastoletniej córki. Tyle zyskał, osłaniając ją gołą ręką. Zaraz go odciągnęli i kazali patrzeć, jak ją gwałcą. Jeden, drugi, trzeci. Dziesiąty. Piętnasty. A potem ich dowódca wyciągnął ten sam elektrokańczug. Uderzył Swietłanę raz, drugi, trzeci. Dziesiąty. Piętnastego już nie dożyła.
___Omiótł wzrokiem twarze współwięźniów. Każda była inna, ale wszystkie na swój sposób takie same: zmęczone, poznaczone bliznami, przedwcześnie postarzałe. Zwłaszcza jego własna. Ciemnomiedziane niedawno włosy siwe jak u starca. Cała twarz zniekształcona po biciu.
___Niemiec Barkhorn po jego lewej ręce i Japończyk Nishizawa siedzący naprzeciwko pozbawionymi uczuć oczyma wpatrywali się w płomień świecy przemyconej zza murów. Jedynie młody blondyn, Fin znany im pod imieniem Matti, miał zamknięte oczy.
___Uparcie odmawiał wyjawienia, jak naprawdę się nazywa i kazał mówić na siebie Matti, ale poza tym nie ukrywał niczego. Tak to już było. Należeli do nielicznych szczęśliwców, którym karę śmierci za bunt przeciw okupantom zamieniono na dożywocie. Cokolwiek się stanie, każdy z nich umrze w tej celi. Gdy jeden wyzionie ducha – pierwszy będzie zapewne Rosjanin, który miał już na karku piąty krzyżyk, ale któż może to wiedzieć na pewno? – w kilka, może kilkanaście dni dokooptują im nowego. I tak w kółko. Węgier, na miejsce którego trafił tu Kożedub, podobno spędził w celi pięćdziesiąt osiem lat. Matti miał dwadzieścia dwa. Był silny i zdrowy, a więźniów karmiono dobrze i zapewniano jaką taką opiekę lekarską, by gnili jak najdłużej. Groziło mu to samo.
___Kożedub był pewny, że wie, o czym tamten myśli. W takich okolicznościach każdy, absolutnie każdy w końcu opowiadał historię swojego życia. Zgoda, niektórzy miewali kaprysy. Jak ten tutaj. Chce być Mattim – będzie Mattim, nie ma sprawy. Ale jak wszyscy rozumiał, że w takich okolicznościach skrytość ducha jest co najmniej nie na miejscu. Opowiadali o sobie i przekazywali nowym więźniom pamięć o starych. Byli historykami, kronikarzami, mnichami, bardami. Wcale nie dlatego, że jakoś szczególnie chcieli. Po prostu musieli coś robić, aby nie oszaleć, a inne zajęcia wymagałyby czegoś, czego akurat nie mieli do dyspozycji. Opowiadali więc. I uczyli się na pamięć.
___Kożedub nie tylko historię młodego Fina, ale i to, jak nim wstrząsnęła. Nim, wiarusem, weteranem, rebeliantem, za głowę którego wyznaczono rekordową nagrodę. Przez lata polowali na niego najlepsi gwardziści, komandosi i najemnicy. A tymczasem ten płowowłosy dzieciak opowiedział coś, co poruszyło starego, zahartowanego żołnierza.

___Matti był jednym z sześciu Finów wcielonych do XXXIV Korpusu Zmechanizowanego, jednostki, w której dominowali południowcy – Hiszpanie, Włosi, Grecy. Wkrótce wysłano ich do tłumienia rebelii w północnej Polsce. Trafili w okolice Gdańska.

___Dusił się. Od tygodnia oddychał powietrzem, którym żaden człowiek nie mógłby oddychać dłużej niż przez pięć minut. Jeszcze niedawno tak mu się wydawało. A tymczasem jeśli nie liczyć ciągłych nudności, czuł się względnie dobrze. Jednak smród rozkładających się trupów był niewyobrażalny. Dwaj rebelianci leżeli od przedwczoraj tuż przed ich okopem. Pierwszego Matti trafił w czoło pociskiem kalibru 5,56, ale Theo, z którym Fin warował na posterunku, bezmyślnie odpalił granat. Niby nic strasznego, a już na pewno nic, czemu sprzeciwiałyby się regulaminy, ale teraz żałował. Trzydziestomilimetrowy granat z PAPOP-a rozerwał rebelianta na dwoje. Górna połowa upadła z twarzą skierowaną wprost na nich, akurat tam, gdzie musieli patrzeć jako wartownicy.
___Najpierw oczy i usta szeroko otwarte, zastygłe w ostatecznym przerażeniu. Niedługo później robaki korzystające z niczym niezablokowanej drogi do najbardziej smakowitych kąsków. Teraz zamiast gałek ocznych w oczodołach pełzały kremowobiałe larwy. Takie same jak te, które wciąż próbowały dobrać się do żołnierzy w okopach. Na szczęście całe umundurowanie, z hełmami włącznie, tworzyło całość, nie na tyle szczelną, by powstrzymać smród, ale wystarczająco, aby nie dostał się do środka żaden robal. Inna sprawa, że nagłe ujrzenie, zwłaszcza tuż po pobudce, sabatu larw na wizjerze nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń. Ale i tak lepsze to niż goszczenie ich bezpośrednio na twarzy. Czym te małe cholerstwa żywiły się przed rebelią?

___Tamtej nocy Matti coś dostrzegł. W upiornej zieleni noktowizora widział, jak coś przemknęło między krzakami.
___– Ej, Theo, obudź się!
___– Co? Co jest? – Grek oprzytomniał w ekspresowym tempie.
___– Coś widziałem. Tam. – Wskazał na dwa krzaki. – Coś między nimi przechodziło. Od lewego do prawego.
___– Człowiek czy zwierzę?
___– Aleś wymyślił. Budziłbym cię, gdybym wiedział, że to lis?
___Theo westchnął cicho, przewrócił oczami i zmienił magazynek. Pełny na pełny.
___Był w sumie porządnym, miłym chłopakiem, ale Matti cholernie go nie cierpiał. Przysadzisty Grek po prostu niczego się jeszcze nie nauczył, nie umiał wyciągać wniosków. Dla niego różnica między prawdziwą wojną a grą komputerową była czysto teoretyczna. Popisywał się. Jego śmierć – od kuli albo w wypadku – była kwestią bardzo niedługiego czasu. Matti mógł mieć tylko nadzieję, że złośliwy los nie pociągnie go na drugą stronę razem z nim.
___– Patrz – szepnął Grek. Matti podążył wzrokiem za jego palcem. Na trawie wyraźnie odznaczało się wybrzuszenie. O, skurwiele.
___Obaj wcisnęli kciukami przełączniki na karabinach. Głośniki PAPOP-ów zaświergotały, sygnalizując gotowość do otwarcia ognia seriami po trzy pociski.
___– Strzelaj!
___Otworzyli ogień w tej samej chwili. Rebelianci zareagowali natychmiast, włączając reflektory, które zmusiły żołnierzy do ściągnięcia noktowizorów. Theo i Matti walili na pół ślepo, ale nie było wyjścia. Nie można było dać wrogowi szansy na podejście bliżej. Puszczali trzypociskowe serie tam, gdzie wydawało im się, że coś widzą. Krak-krak-krak. Przerwa. Rzut oka na pole walki. Krak-krak-krak. Chyba udało się coś trafić. Poprawka: krak-krak-krak. Każdy strzelał w swoim rytmie. Wokół odzywały się kolejne karabiny.
___Rebelianci odpowiadali ogniem. Ich karabinki pochodziły jeszcze z poprzedniego wieku, były mniej celne i miały mniejszy zasięg, ale co z tego, skoro oślepiani reflektorami żołnierze nie mogli korzystać z pełni możliwości komputerów celowniczych swoich PAPOP-ów. Co rusz celna seria gasiła któryś reflektor, ale zaraz na jego miejsce stawiano nowy.
___Boże, nie pozwól mi umrzeć w tym smrodzie, modlił się Matti.
___Rebelianci atakowali bez ustanku, fala za falą, setka za setką, tysiąc za tysiącem. Sterty rebelianckich trupów stawały się osłonami, zza których strzelali kolejni napastnicy. Ustawiali tam ciężkie karabiny maszynowe, starożytne Vickersy i Browningi, i walili, nie celując.
___Żołnierze też nie oszczędzali amunicji. Zmieniali magazynki w rekordowym tempie. Lufy PAPOP-ów wciąż się przegrzewały. A tamci atakowali. Fala za falą. Wydawało się, że w ogóle nie dostrzegają wszechobecnej śmierci. Setka za setką. Niektórzy ginęli trzy kroki od okopów. Tysiąc za tysiącem.
___Boże, nie pozwól mi umrzeć w tym smrodzie.
___Nie umarł. Theo też nie. Ale cała dywizja straciła tamtej nocy osiem z dwunastu tysięcy ludzi wyjściowego składu. Rebeliantów zginęło trzydzieści razy więcej. Bunt dobiegł końca. Miasto opustoszało. Podejrzewano zdradę na wysokim szczeblu, ale nie udało się niczego udowodnić.

___Tak, zdrada. Rosjanin znał jej smak aż nadto dobrze. Dopadli go, bo jego porucznik, Pokryszkin zwany Czarnym Morsem, zdradził. A potem Kożedub sam wydał towarzyszy walki w zamian za darowanie życia. W zamian za tysiące nocy, w które śni mu się żałosny wrzask rodzonej córki.

___Zgodnie z regulaminem Matti, jako świeżo awansowany – co prawda tylko na starszego szeregowca – zasłużył na dwutygodniowy urlop z opłaconym przez Rząd Centralny biletem lotniczym pierwszej klasy pomiędzy dwoma dowolnie wybranymi lotniskami. W obie strony oczywiście. Do tego dochodziły nieoprocentowane bony kredytowe, których największą zaletą było to, że ściąganie rat z żołdu zaczynało się dopiero po trzech latach, a zdobycie w tym czasie odznaczenia, jakiegokolwiek, choćby najlichszego, skutkowało umorzeniem kredytu. Żyć nie umierać.
___Ale ktoś w Sztabie Generalnym doszedł do wniosku, że skoro brygada A/2/XXXIV – czyli ta właśnie, w której służył Matti – tak dobrze się spisała w bitwie z rebeliantami (czytaj: zginęło mniej niż pięćdziesiąt procent żołnierzy), można ją od razu wykorzystać w jeszcze jednym miejscu. I tak trafili do Rosji, do obwodu wołogodzkiego, w sumie nie tak daleko od Finlandii.

___Pewnego dnia wpadli transporterami opancerzonymi do jakiejś wioski w północnej części obwodu.
___– Jedziemy pojmać przywódcę tutejszych rebeliantów, pseudonim Rudy Iwan – tłumaczył major na odprawie przed misją. Za jego plecami wyświetlano zdjęcia celu, wykonane z różnych stron i o różnych porach dnia, wszystkiego siedem. – Sztab chce go żywego, więc jak któryś go zastrzeli bez mojego rozkazu, urwę mu jaja i jego własnym karabinkiem wepchnę mu je w dupę tak głęboko, że wyjdą ustami. I nie chcę, byście myśleli, że rzucam tu durne groźby bez pokrycia, aby tylko zrobić wrażenie. Macie moje słowo honoru: zrobię dokładnie to, co obiecałem. Nie za bardzo wierzę w to wyjście ustami, ale będę próbował do skutku.
___Mówił cicho, niemal szeptem. Więc mu uwierzyli. Kiedy major McCampbell wrzeszczał, robił to na pokaz. Kiedy mówił spokojnie, mówił serio.

___Piętnastu żołnierzy wyskoczyło na ubitą drogę szybko i bez zbędnego hałasu. Przez głośniki wezwano wszystkich do opuszczenia domów. Posłuchali. Nie mieli wyjścia. Termowizory i bioskanery mogły wykryć każdego człowieka kryjącego się w drewnianych chałupach.
___Operacja przebiegła jak z podręcznika – koncertowo, idealnie, bez najmniejszej skazy. Raz na milion przypadków operacja wojskowa naprawdę przebiega według planu. Żołnierze na posterunkach wokół wioski pilnowali, aby nikt się nie wymknął. Żołnierze w samej wiosce nie napotkali nawet śladowego oporu. Od razu zauważyli Rudego Iwana.

___McCampbell podszedł do niego, ciągnąc po ziemi elektrokańczug, etatowe wyposażenie oficerów i podoficerów z oddziałów pacyfikacyjnych.
___– I co, Rudy? – zapytał rebelianta. – Przyszła kryska na matyska, tak mówicie na tym zadupiu, co? Zresztą nieważne, nie odpowiadaj. Mam ciekawsze pytanie: co to za jedna?
___Ruchem głowy wskazał śliczniutką, niebieskooką Rosjankę wtuloną w Iwana, delikatną blondynkę w sięgającej kolan jasnej sukience. Rebeliant nie odpowiadał. Nie musiał. Dla każdego było jasne, że to córka Rudego Iwana. A Matti zrozumiał jeszcze coś: że nigdy wcześniej nie widział równie pięknej kobiety. I nigdy już nie zobaczy. Cudowny obłok kobiecości utkany z marzeń wszystkich mężczyzn – to znów odezwał się w nim tandetny pisarzyna. Była idealna. Olśniewająca. I zgubiona.
___– Spierdalać do domów! – wrzasnął McCampbell.
___Wieśniacy wrócili, skąd przyszli. Na drodze zostali żołnierze oraz Iwan z córką. McCampbell delikatnie ujął ją pod brodę i uniósł jej głowę. Wtem złapał ją za włosy i szarpnął. Dziewczyna upadła. Rudy Iwan drgnął, ale powstrzymały go lufy PAPOP-ów wycelowane w jego pierś.
___Major uniósł elektrokańczug. Iwan wrzasnął i rzucił się naprzód. Nie dbał o to, czy go zastrzelą. Nie wiedział, że bez rozkazu nikt się nie odważy, choćby nawet wyciągnął z kieszeni cały batalion zmechanizowany. Zdążył tylko wyciągnąć rękę nad jej plecy.
___Skóra na przedramieniu rozerwała się. Rosjanin wrzasnął. McCampbell tylko wzruszył ramionami.
___– Trzymajcie go. Mocno – rozkazał spokojnie czterem żołnierzom. Złapali Iwana po dwóch za każdą rękę, nie przejmując się raną.
___Postawił dziewczynę na nogi. Zerwał z niej sukienkę i bieliznę i powalił z powrotem na ziemię. Najpierw zrobił to sam. A później wskazywał kolejno każdego z czternastu podwładnych i dokładnie instruował, w jakiej pozycji mają zgwałcić nieszczęsną dziewczynę, nie dbając o to, czy chcieli skorzystać z okazji, czy nie. Matti był czwarty z kolei. Próbował być delikatny. Ale nie przestawała błagać o łaskę.
___Wreszcie skończyli.
___McCampbell znów sięgnął po elektrokańczug. Uderzył nagą Rosjankę w plecy. Raz, drugi, trzeci. Dziesiąty. Wszyscy słuchali rozdzierającego serce wrzasku. Wszyscy patrzyli na rozbryzgi krwi. Piętnastego ciosu nie dożyła.

___Oczywiście Kożedub od razu się domyślił, że „śliczniutka, niebieskooka Rosjanka” to jego mała Swietłana. Utrzymanie w tajemnicy tego, że kiedykolwiek miał córkę, a tym bardziej tego, co ją spotkało, było jego małym kaprysem. I postanowił, że nigdy tego nie wyjawi. Dezercja, pojmanie, tortury, dożywocie. Biedny dzieciak dość już wycierpiał.

___Matti otworzył oczy.
___– O czym myślałeś? – zapytał cicho Rosjanin. – O Wołogdzie?
___– Nie. O Celii.
___– O Celii? – To było coś nowego.
___Fin delikatnie dmuchnął na płomień. Światło zadygotało.
___– To moja przyrodnia siostra. Zamordowali ją rebelianci Czarnego Morsa.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

2
bo to, co docierało na ich stronę drzwi przez brudnego judasza
jaki? brudny judasz
Drugorzędny pisarzyna mógłby powiedzieć, że to była raczej mniej ciemna ciemność. Mając kamery termowizyjne w każdej celi, klawisze nie musieli korzystać z tak antycznych metod.
A metodę, do której zdanie się odnosi to określenie pisarzyny? Coś tu się zgubiło.
Tyle zyskał, osłaniając ją gołą ręką.
Czy rozpatrujesz (albo bohater) bliznę jako zysk? Nie pasuje mi to określenie, bo przecież jest to raczej cena...
Piętnastego już nie dożyła.

Czyli uderzył ją, czy też nie? Za mocny skrót. Bo widzisz, mógł uderzyć ja ten piętnasty raz, ale ona juz nie żyła. Świadczyłoby to u brutalności człowieka. Lub też inaczej: chciał ją uderzyć, ale gdy ujrzał, że nie żyje, powstrzymał się. Widzisz, jaka dwuznaczność wychodzi? W tym miejscu narrator przeskoczył z opisu sceny wprost na dziewczynkę, jak gdyby to o niej pisał. Ale tak nie jest.
Omiótł wzrokiem twarze współwięźniów. Każda była inna, ale wszystkie na swój sposób takie same: zmęczone, poznaczone bliznami, przedwcześnie postarzałe. Zwłaszcza jego własna.


Rozumiem, co chcesz napisać, ale to nadal jest jeden akapit i w nim zawierasz to, że spojrzał na twarze. Opisujesz także jego - ale przecież na swoja nie spojrzał. Trzeba by to rozrzucić i wnieść jakieś porównanie (że bohater porównuje, czy coś)
Gdy jeden wyzionie ducha – pierwszy będzie zapewne Rosjanin, który miał już na karku piąty krzyżyk, ale któż może to wiedzieć na pewno? – w kilka, może kilkanaście dni dokooptują im nowego. I tak w kółko.
Znowu skrót: wychodzi na to, że za każdym razem, gdy umrze Rusek, dodadzą nowego. No, ale on umrze tylko jeden raz.
Jak ten tutaj. Chce być Mattim – będzie Mattim, nie ma sprawy. Ale jak wszyscy rozumiał, że w takich okolicznościach skrytość ducha jest co najmniej nie na miejscu.
Tutaj nie rozumiem - Matti jest nadal skryty? Wcześniej napisałeś, że tylko imię skrywał - resztę wyjawił.
Kożedub nie tylko historię młodego Fina, ale i to, jak nim wstrząsnęła.
tu czegoś brakuje - chyba błąd edycji.
Ustawiali tam ciężkie karabiny maszynowe, starożytne Vickersy i Browningi, i walili, nie celując.
Rzymianie na pewno mieli Vickersy i Browningi. Źle określiłeś minioną epokę (w tym wypadku technologiczną raczej, niż czasową).
Ale ktoś w Sztabie Generalnym doszedł do wniosku, że skoro brygada A/2/XXXIV – czyli ta właśnie, w której służył Matti – tak dobrze się spisała w bitwie z rebeliantami (czytaj: zginęło mniej niż pięćdziesiąt procent żołnierzy),
Teraz kalkulator w łapkę: 12000/2 = 6000. Prawda? To byłoby 50%. A zginęło 8000, więc więcej niż 50%. Logika padła w jednym błędzie.
Ale cała dywizja straciła tamtej nocy osiem z dwunastu tysięcy ludzi wyjściowego składu.
Czytając to z marszu, można łatwo zapomnieć, że dywizja tyle straciła, a nie brygada - ale mając na uwadze, że wspominasz o stratach dwa razy - brakuje informacji ilu poległo z brygady Mattiego (w podsumowaniu bitwy).



Fajny ten tekst. Trochę rzeczy tutaj jest do poprawki, ale masz dar tworzenia wartkiej akcji z dobrą, typowo militarną narracją. Nie podoba mi się jedna rzecz, rzutująca na całość: dlaczego zaczynasz narrację zza pleców innego więźnia, by przejść na Mattiego? Bo niby narrator opowiada co usłyszał Kożedub i to (naturalnie) on powinien opowiadać. Czyli tak: narrator opowiada historię opowiedzianą przez Kożeduba. Jednak twój narrator odłamuje się, i zaczyna snuć opowieść jakby na nowo - wobec czego cała ta otoczka z więzieniem jest z innej bajki, nie pasująca zawartością do tego, co znajduje się dalej. Co za tym idzie - część opowiadająca o Finie jest znacznie, ale to znacznie lepsza.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Martinius pisze:A metodę, do której zdanie się odnosi to określenie pisarzyny? Coś tu się zgubiło.
Owszem, powinno być tak:
Żarówka przepaliła się dobre trzy miesiące temu i aż do wczoraj światło oglądali tylko na cotygodniowych spacerach, bo to, co docierało na ich stronę drzwi przez brudnego judasza nie zasługiwało na takie miano; drugorzędny pisarzyna mógłby powiedzieć, że to była raczej mniej ciemna ciemność. Mając kamery termowizyjne w każdej celi, klawisze nie musieli korzystać z tak antycznych metod.
Martinius pisze:Czy rozpatrujesz (albo bohater) bliznę jako zysk? Nie pasuje mi to określenie, bo przecież jest to raczej cena...
Sarkazm. Przecież nie mogłem tego wstawić w cudzysłów.
Martinius pisze:Widzisz, jaka dwuznaczność wychodzi?
Widzę i zastanawiam się, czy powiedzieć, że to było zamierzone. Bo widzisz, niektóre wspomnienia się zacierają, pojedyncze szczegóły zanikają. Dlatego nie wiadomo, kto krzyknął "strzelaj", Matti czy Theo.
Martinius pisze:
Gdy jeden wyzionie ducha – pierwszy będzie zapewne Rosjanin, który miał już na karku piąty krzyżyk, ale któż może to wiedzieć na pewno? – w kilka, może kilkanaście dni dokooptują im nowego. I tak w kółko.
Znowu skrót: wychodzi na to, że za każdym razem, gdy umrze Rusek, dodadzą nowego. No, ale on umrze tylko jeden raz.
Nieprawda.
Gdy jeden wyzionie ducha, [...] w kilka, może kilkanaście dni dokooptują im nowego. I tak w kółko.
Tam jest wtrącenie, które nie sugeruje, że K. będzie umierał w kółko.
Martinius pisze:
Jak ten tutaj. Chce być Mattim – będzie Mattim, nie ma sprawy. Ale jak wszyscy rozumiał, że w takich okolicznościach skrytość ducha jest co najmniej nie na miejscu.
Tutaj nie rozumiem - Matti jest nadal skryty? Wcześniej napisałeś, że tylko imię skrywał - resztę wyjawił.
Nie w tym rzecz. To Matti rozumiał, że skrytość jest nie na miejscu, więc wyjawił wszystko poza imieniem.
Martinius pisze:tu czegoś brakuje - chyba błąd edycji.
Oczywiście. Namacalny dowód na pośpiech. Brakujące słowo to pamiętał (albo którykolwiek synonim, wybierzcie sobie ;) ).
Martinius pisze:Rzymianie na pewno mieli Vickersy i Browningi. Źle określiłeś minioną epokę (w tym wypadku technologiczną raczej, niż czasową).
Znowu: sarkazm, figura retoryczna.
Martinius pisze:Czytając to z marszu, można łatwo zapomnieć, że dywizja tyle straciła, a nie brygada - ale mając na uwadze, że wspominasz o stratach dwa razy - brakuje informacji ilu poległo z brygady Mattiego (w podsumowaniu bitwy).
Zgoda, można zapomnieć, ale nie ma błędu.

Cała dywizja straciła 8000 ludzi. Powiedzmy, że są trzy brygady, każda po 4000. To znaczy, że brygada Mattiego straciła niecałe 2000, a pozostałe po ok. 3000 (a więc 75% stanu). Liczby się zgadzają. Ale nie ma ich, bo uznałem je za zbędne.
Martinius pisze:Bo niby narrator opowiada co usłyszał Kożedub i to (naturalnie) on powinien opowiadać.
I opowiada. Zamysł jest taki, że Kożedub zna historię Mattiego, więc skoro wie (czy raczej myśli, że wie), o czym tamten myśli, to staje się niejako narratorem pośrednim i przedstawia czytelnikowi myśli Fina. Zakręcone, wiem, ale takie miało być.

PS Ciekawe, czy ktoś wyguglał nazwiska. ;)
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

4
Martinius się dorwał pierwszy :) kurde...

Ok, wszem i wobec - to jest mój 666 post! :D

Apokalipsy nie będzie. Sir Wolf pisze bardzo dobrze.

Początek słabszy niż dalszy ciąg. W akcji czujesz się znacznie lepiej, niż we wprowadzeniach, co?
Brakuje mi pierwszego zdania, które chwyci mnie za umowne jaja (bom niewiasta i fizycznie łapać mnie można ewentlich za coś zupełnie innego, będąc uprzedzonym jakimi - strasznymi - konsekwencjami to grozi). Pierwsze zdanie tu jest ładne, ale tylko robi klimat, a mogłoby jakoś zgrać się z finałem, rozumiesz?

Jakbyś założył jakąś estetyczną i intelektualną klamerkę, dałbyś radę, co? No, ja w Ciebie wierzę. Nie podpowiem, co to mogłoby być za zdanie, bo nie wiem, ale coś może w stylu:
Czterech ich było. Cztery historie, nie więcej niż teatrzyk cieni, rzucanych przez ledwie pełgający płomyk świecy, stojącej na stoliku.

Nie podoba mi się ten fragment o świetle, które oglądali. No, może słońce? Ale światło? Niby wiem, o co Ci chodzi, ale bez straty możesz wywalić ten fragment.

Antyczne metody wskazał Martinius. Najgorzej, jak się coś pogubi w tekście, bo błędów się czasem nie zauważy, ale dziurę? Zawsze.
Parszywy świat.
Dałabym tu od nowego akapitu, żeby postawić akcent. Westchnięcie, nowa myśl.
Była pamiątką po ciosie elektrokańczugiem, ciosie przeznaczonym dla jego szesnastoletniej córki.
Była choroba, czyli nie lubię zdań zaczynających się od był/była i jest. Trzeba unikać po prostu, bo nadaje opowiadaniu taki specyficzny styl szkolnej narracji. Tam jest jeszcze parę rzeczy, które bym podkręciła, ale nie wiem, czy byś takie zmiany zaakceptował, zerknij na cały ten fragment:

Pamiątka po ciosie elektrokańczugiem. Chcieli uderzyć jego Swietkę, skurwysyny. Więc ją zasłonił, odruch ojca. Potarł bliznę. Skóra tam się zwęgliła, odpadła, nawet nie zauważył kiedy. Odciągnęli go. Kazali patrzeć. Jak ją gwałcą. Pierwszy, drugi, trzeci.
Dziesiąty.
Piętnasty.
Cały oddział. Potem dowódca wyciągnął ten sam elektrokańczug. Uderzył Swietkę raz, drugi, trzeci.
Dziesiąty.
Piętnastego już nie dożyła.

omiótł wzrokiem
eee, może zwyczajnie: popatrzył? A może wywal to, bo pierwsze primo i tak g***o, by zobaczył w tych mniej ciemnych ciemnościach, drugie primo i tak zna te podłe ryła. Może by to lekko przeredagować:
Znał twarze współwięźniów. Każda inna, jednocześnie wszystkie na swój sposób takie same. Zmęczone, poznaczone bliznami, przedwcześnie postarzałe. Barkhorna, opuchłego Szwaba, Nishizawy, łysego żółtka. Jedynie ten Fin, Matti, wyglądał jeszcze młodo.
rozumiesz, można zmeinić opuchłego, łysego, żółtka, Szwaba itd na coś innego ale chodzi o uchwycenie ich jakiś bardzo indywidualnych cech, na które zwróciłby stary wiarus :) w kilku krótkich, żołnierskich zdaniach.
Uparcie odmawiał wyjawienia, jak naprawdę się nazywa i kazał mówić na siebie Matti,
a skąd wiedzieli że to nie jest jego prawdziwe imię?
ale poza tym nie ukrywał niczego
a skąd wiedzieli, że nie? To raczej myślenie życzeniowe i zbyt ufne jak na starych rebeliantów...
Gdy jeden wyzionie ducha – pierwszy będzie zapewne Rosjanin, który miał już na karku piąty krzyżyk, ale któż może to wiedzieć na pewno? – w kilka, może kilkanaście dni dokooptują im nowego.
Trochę można by to rozbić, pamiętaj, kto mówi. Krótko, żołniersko. Można to lekko zredagować (znów, możesz się oczywiście nie zgodzić):
W przepełnionych celach nigdy nie ma wakatów. Jeden zdycha wieczorem, rankiem już instalują nowego. Popatrzył po nich. Pierwszy zniknie Rosjanin, miał już na karku piąty krzyżyk, sikał na niebiesko i wczoraj wybili mu ostatni ząb. Ale mógł to być każdy z nich. Strażnicy lubili urządzić im fajną zabawę, w celi śmierci.
Opowiadali o sobie i przekazywali nowym więźniom pamięć o starych. Byli historykami, kronikarzami, mnichami, bardami.

Po redakcji:
Opowiadali o sobie i przekazywali nowym więźniom pamięć o starych. Byli mnichami, kronikarzami, bardami.
Wcale nie dlatego, że jakoś szczególnie chcieli. Po prostu musieli coś robić, aby nie oszaleć, a inne zajęcia wymagałyby czegoś, czego akurat nie mieli do dyspozycji. Opowiadali więc. I uczyli się na pamięć.
Wywal. Niech akapit kończy się na:
Byli mnichami, kronikarzami, bardami.

Chociaż... nie gra mi to... jakiś rebeliant, żołnierz by się tak wyraził?
Od tygodnia oddychał powietrzem, którym żaden człowiek nie mógłby oddychać dłużej niż przez pięć minut.
Wywal pogrubienie.
Jednak <-wywal smród rozkładających się trupów był niewyobrażalny. Dwaj rebelianci leżeli od przedwczoraj tuż przed ich okopem. Pierwszego Matti trafił w czoło pociskiem kalibru 5,56, <-usunąć przecinek ale Theo, z którym Fin warował na posterunku, bezmyślnie odpalił granat. Niby nic strasznego, a już na pewno nic, czemu sprzeciwiałyby się regulaminy, ale teraz żałował.

Dałabym od nowego akapitu od słów
Trzydziestomilimetrowy granat z PAPOP-a
Górna połowa upadła z twarzą skierowaną wprost na nich, akurat tam, gdzie musieli patrzeć jako wartownicy.
wywal pogrubione
Na szczęście całe umundurowanie, z hełmami włącznie, tworzyło całość, nie na tyle szczelną,
Na szczęście umundurowanie, z hełmami włącznie, tworzyło całość dość szczelną żeby...
Inna sprawa, że nagłe ujrzenie, zwłaszcza tuż po
kulawe to ujrzenie. Cały akapit do redakcji.

Była choroba, do redakcji:
Theo westchnął cicho, przewrócił oczami i zmienił magazynek. Pełny na pełny.
Był w sumie porządnym, miłym chłopakiem, ale Matti cholernie go nie cierpiał. Przysadzisty Grek po prostu niczego się jeszcze nie nauczył, nie umiał wyciągać wniosków. Dla niego różnica między prawdziwą wojną a grą komputerową była czysto teoretyczna. Popisywał się. Jego śmierć – od kuli albo w wypadku – była kwestią bardzo niedługiego czasu. Matti mógł mieć tylko nadzieję, że złośliwy los nie pociągnie go na drugą stronę razem z nim.
Po redakcji:
Theo westchnął, przewrócił oczami i zmienił magazynek. Pełny na pełny.
Miły chłopak, ale Matti go nie cierpiał. Gruby Grek nie odróżniał krwi od pikseli na ekranie. Popisywał się, niczego nie uczył. Niczego nie bał. Zdechnie. Od kuli albo w wypadku, kwestia czasu. Matti miał tylko nadzieję, że zły los nie pociągnie go na drugą stronę razem z tym przygłupem.

Puszczali trzypociskowe
już wiemy, że po trzy, wystarczą same serie
serie tam
Pokryszkin zwany Czarnym Morsem, zdradził. A potem Kożedub sam wydał towarzyszy walki w zamian za darowanie życia. W zamian za tysiące nocy, w które śni mu się żałosny wrzask rodzonej córki.
Fajny fragment
Żyć nie umierać.
Fajna puenta.

Bym tu kolejność przestawiła, z:
Operacja przebiegła jak z podręcznika – koncertowo, idealnie, bez najmniejszej skazy. Raz na milion przypadków operacja wojskowa naprawdę przebiega według planu. Żołnierze na posterunkach wokół wioski pilnowali, aby nikt się nie wymknął. Żołnierze w samej wiosce nie napotkali nawet śladowego oporu. Od razu zauważyli Rudego Iwana.
Operacja wojskowa przebiega według planu raz na milion przypadków. Ta była tym milionowym przypadkiem. Jak z podręcznika.
Żołnierze na posterunkach wokół wioski pilnowali, aby nikt się nie wymknął. Żołnierze w samej wiosce nie napotkali nawet śladowego oporu. Od razu zauważyli Rudego Iwana.


Znów redakcja, rozbicie na dwa zdania:
Przyszła kryska na matyska. Tak mówicie na tym zadupiu, co?
McCampbell delikatnie ujął pod brodę i uniósł jej głowę. Wtem złapał za włosy i szarpnął.
Po redakcji:
McCampbell prawie czule ujął dziewczynę pod brodę. Uniósł. Przyglądał się [bla, bla... ona albo przerażona, albo plunie mu w twarz, coś tu można upchnąć budując 1/ napięcie 2/ sympatię dla dziewczyny] Chwycił włosy i szarpnął.
Rudy Iwan drgnął, ale powstrzymały go lufy PAPOP-ów wycelowane w jego pierś.
Pogrubione wywalić, oczywistość.

Finał, puenta bardzo dobre. Bardzo ładne zawiązanie wątków. Napisane z taką szybkością, wczoraj decyzja, dziś opek i to tak przyzwoity, fiu fiu. Jestem POD WRAŻENIEM.

Zuza
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

5
Sami widzicie, czym się kończy pokazywanie nieodleżonego tekstu. Stąd te wszystkie powtórzenia i połknięte słowa. Można by pokazywać ten tekst ludziom, którzy twierdzą, że nie muszą odkładać tekstu na jakiś czas, by zauważyć takie niedociągnięcia. Jeśli ja ich nie zauważyłem... No. ;)

Kilka niezręcznych zdań czy źle dobranych słów też się trafiło. Czy zauważyłbym je po odleżeniu? Może tak, może nie, tu już pewności nie mam.

Okoliczności były jakie były. Miałem pełną świadomość, że pojawią się niedociągnięcia na poziomie językowym, więc musiałem skonstruować mocną fabułę. Oczywiście gwałt, morderstwo i wojna same w sobie to za mało, ale posłużyły mi jako fundament intrygującego (taką miałem nadzieję) zapętlenia fabularnego. Jak rozumiem, udało mi się i zakończenie zyskało przychylność.
a skąd wiedzieli że to nie jest jego prawdziwe imię?
Zapewne im się przyznał.
a skąd wiedzieli, że nie?
Nie wiedzieli, ale nie mieli jak sprawdzić. Natomiast w ostatniej scenie Rudy Iwan dowiaduje się przecież właśnie tego, że coś jednak ukrył.
Pierwszego Matti trafił w czoło pociskiem kalibru 5,56, <-usunąć przecinek ale
Który przecinek? Ten przed "ale"?
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

6
Tak, przed
ale
. Za dużo tu tych przecinków :)

z

Pierwszego Matti trafił w czoło pociskiem kalibru 5,56, ale Theo, z którym Fin warował na posterunku, bezmyślnie odpalił granat.

na

Pierwszego Matti trafił w czoło pociskiem kalibru 5,56 ale Theo, z którym Fin warował na posterunku, bezmyślnie odpalił granat.

A jak znajdujesz moje poprawki redakcyjne? Zawsze to najgorzej przyjąć takie zmiany, bo nadają tekstowi już inny, cudzy zapach :)
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

7
Z tą ostatnią nie mogę się zgodzić, bo będzie to błąd interpunkcyjny. Szczególnie podoba mi się zaś:
los nie pociągnie go na drugą stronę razem z tym przygłupem.
i
Miły chłopak, ale Matti go nie cierpiał
No i oczywiście wszelkie wywalanie. W końcu nie od dziś wiadomo, że lubię kondensację.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

8
Co do przecinka, Ma'bad. Jako niewierny Tomasz, pogrzebałam w poradni językowej, bo jestem dość przeczulona na nadmiar przecinków i nie cierpię jak morowej zarazy hiperpoprawności, ale tu się faktycznie nie da przeskoczyć i wycofuję się z tego, choć oba przecinki i koma w 5,56 mi się trochę gryzą w oczach.
:)
Dobrze, że nie zarabiam korektą ha ha ha
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

9
Widzę, że moi poprzednicy znaleźli trochę błędów. Mnie nic się nie rzuciło w oczy. Pewnie dlatego, że czytałem zwracając uwagę na treść, nie szczegóły. Wciągnąłeś mnie tym fragmentem. Nie lubię czytać takich wyrwanych z całości kawałków, teraz odczucia miałem podobne. Jednak nie dlatego, że nic nie udało mi się zrozumieć. Po prostu chciałbym czytać dalej i mam żal do Ciebie, że tak szybko odebrałeś mi przyjemność czytania.

Podobało mi się i to bardzo. Chcę wiedzieć, co będzie dalej! Jak wydasz książkę, to masz jeden sprzedany egzemplarz więcej - obiecuję.
Dariusz S. Jasiński
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”