ED
Przepiękny zachód słońca gościł dzisiejszego wieczoru nad miasteczkiem. To tutaj gromadzą się najgorsi przestępcy, tej części świata. Przybywają by napić się Whisky i pochwalić nowymi zabójstwami i rabunkami. To w tym miejscu jedynym uczciwym mieszkańcem był kapelan, ale dawno już wącha kwiatki od spodu.Każdy ze stróżów prawa, który odważył się przybyć na tą ziemię, kończył w ten sam sposób. Kule nie darowały nikomu. Teraz każdy omija to miejsce, szerokim najlepiej kilku kilometrowym łukiem. Jest to oaza dla przestępców, piekło dla stróżów prawa. Kiedyś w okolicy było wielu łowców nagród. Dzięki powstaniu takiego miejsca jak to, ci ludzie przestali być potrzebni lub po prostu zostali w większości zabici. Na tych ziemiach od bardzo dawna nie widziano, żadnego łowcy głów. Aż do teraz.
Słońce zachodziła bardzo powoli, jak na ten okres roku. Leniwie chowało się za horyzont, przeczuwając, że najbliższe wydarzenia będą bardzo ciekawe.
Na tle ognistej tarczy pojawił się punkt. Czarna kropka, nie zapowiadająca burzy jaka miała przejść, przez to cuchnące śmiercią miejsce. Słońce z każdą sekundą było coraz niżej, a to coś coraz bliżej. Po chwili, można było dostrzec, zarys człowieka. Jakaś nieziemska postać kroczyła spokojnie do miejsca, gdzie nikt o zdrowych zmysłach, by się nie zapuszczał. Trudno było dostrzec czy ten ktoś pochodził z tego miejsca, czy może jednak się zgubił. Co niestety okazało by się jego ostatnim błędem w życiu. Wszystkie zwierzęta nagle pochowały się w swoich norach. Czyżby instynkt podpowiadał im, że nie daleko czai się niebezpieczeństwo i lepiej się nie wychylać. Może zrozumiały, że lepiej nie brać udziału, w tym co tutaj za chwilę się wydarzy, a dopiero gdy będzie po wszystkim, posłuchać opowieści szumiącego wiatru.
Czarna postać pojawiła się na granicy przeklętego miasteczka. Jeszcze jedne krok i nie będzie odwrotu. Za plecami wolność, życie, świat oraz zachodzące słońce. Przed oczyma ulica wypełniona grzechem, gniewem najczarniejszym złem. Te kilka zbitych z desek budynków, chowało czerń w czystej postaci. W tym miejscu zło miało swój początek. To z tego miejsca najgorsi szaleńcy wyruszali by wypełniać świat złem. To do tego miejsca wracali wszyscy złodzieje i mordercy, którzy byli ścigani po całym świecie. Tylko tutaj czuli się jak w domu. Tylko tutaj byli bezpieczni. Aż do teraz. Aż do momentu przybycia tego kogoś.
Nieznajomy, ruszyła przed siebie. Długi skórzany płaszcz okrywał całe ciało, lekko ocierając ziemię. Na ulicy nie było nikogo. O tej porze wszyscy albo przebywali w burdelu z paniami lekkich obyczajów lub w barze, pijąc aż do wschodu słońca. To były dwa miejsca, które interesowały nieznajomego. Potrzebne informacje były gdzieś tak w głowie jednego z bandziorów. Czarna postać miała swoje sposoby na wyciągnięcie potrzebnych informacji. Niestety dla ofiary były one bardzo bolesne lub nawet śmiertelne. Lepiej by podczas przesłuchania były żywe, ale jeśli nie było to możliwe to pozostawało tylko pogadać sobie z nimi po ich własnej śmierci. Wtedy nie mają już nic do ukrycia i śpiewają jak na spowiedzi.
Nagle z burdelu wybiegły trzy postacie, ostro zataczając się. Dwóch dorosłych i dziecko. Dostrzegli nieznajomego i zaczęli się mu przyglądać. Wymienili między sobą chytre spojrzenia oraz krótkie słowne uwagi, po czym ruszyli w jego stronie.
- Hej ty strachu na wróble! – Krzyk był bardzo niski i dobiegał z ust dziecka. – Mamy sprawę do ciebie.
Kiedy podeszli bliżej okazało się, że to dziecko to tak naprawdę karzeł, o podeszłym wieku. Zmarszczki na twarzy oraz siwe włosy potwierdzały wszystko.
- Skończyła nam się kasiora, więc musisz nam ją pożyczyć.
Nieznajomy stał nie wzruszony. Tylko wiatr nie wytrzymywał tej ciszy i lekko szumiał w koło. Słońce było już tak nisko, że cień nieznajomego padał pod nogi trzech oprychów.
- Chłopaki, mamy tutaj głuchego ignoranta, w naszym miasteczku nie mam miejsca dla takich śmieci. – Karzeł zatarł ręce i spojrzał w górę na swoich towarzyszy. – Spuście mu łomot i zabierzcie co ma cennego.
- Już się robi Wielki. – Odpowiedział ten gruby z lewej troszkę się jąkając i wypluwając przy tym kropelki śliny.
- Na waszym miejscu bym tego nie robił. – Głos nie był podobny do niczego co by wcześniej słyszeli. Grubasek zrobił krok w tył i stanął za karłem ze spuszczoną głową.
- Kim ty jesteś, żeby mówić nam co możemy, a czego nie. Wiesz kim my jesteśmy?- karzeł krzyczał coraz głośniej – Bandą WWW. Najwięksi twardziele po jej stronie pustyni. Ostatni co się do nas tak się odnosił, obudził się we własnej trumnie i już tam pozostał. A ty czego się chowasz Wąglik?
Karzeł odwrócił się do Grubasa i trzasnął go w twarz z otwartej ręki.
- Weź się w garść, ale robisz obciach.
- Prz…prze…pra…szam… - wyjąkał uderzony.
Znów ręka pojawiła się w powietrzu.
- Przestań się mazać. Nie rozumiem, jak człowiek może się tak rozkleić.
- Przepraszam, ale to ten gość. To on mi to zrobił.
Grubas przestał się jąkać i wystrzelił ostatnie zdanie jak z karabinu, pokazując palcem z stronę postaci zasłaniającej przepiękny zachód słońca. Karzeł o przezwisku Wielki odwrócił się w stronę nieznajomego i zlustrował go dokładnie. Zwykły włóczęga jakich było tu tysiące. Wszyscy już dawno leżą na cmentarzu za wzgórzem. Skórzany płaszcz skrywał całe ciało. Kapelusz, kołnierz oraz chusta skrywały twarz. Na rękach było widać rękawice, a na nogach z podobnej skóry buty. Na klatce piersiowej wisiał przedziwny medalion w kształcie serca. Wyglądało to tak jakby cała ta niezwykła teraz postać, była ubrana z jednego tworzywa. Im dłużej karzeł się w nią wpatrywał tym dłużej wydawało mu się, że postać się zamazuję lub pulsuję. Niczym cały strój po prostu oddychał.
- Kim jesteś? – zapytał Wielki.
- Nie jestem tutaj po was, odejdźcie.
Nieznajomy znów się odezwał. Gruby skulił się bardziej, a karzeł popatrzył w koło, jakby szukając drogi ucieczki. Nagle pewność wróciła.
- No dobra koniec zabawy. Wieśniak zastrzel tego kutasa.
Jak na Komedę, druga postać stojąca po prawej uczyniła krok do przodu i wyciągnęła rewolwer z kieszeni. Był to zwykły koleś, jakich wielu na tym świecie. Spodnie w kankę oraz koszula zapięta pod samą szyję. Krawat oraz mokasyny. Tylko w kieszeni nie trzymał miętówek, ale prawdziwy nabity rewolwer, który był przygotowany do użyci w każdej momencie. Padł strzał i głowa nieznajomego odleciała do tyłu. Kapelusz wraz z zawartością upadł na ziemię. Wielki zaczął się śmiać, a dwóch towarzyszy poszła w jego ślady.
- No, no. Tego się nie spodziewałem – Pochwalił karzeł.
- Odstrzeliłeś mu całą makówkę – Wyjąkał grubas przez śmiech.
Naglę niedaleko ktoś odbezpieczył broń. Śmiech wszystkich trzech został przerwany przez dwa wystrzały. Jeden trafił Wąglika w oko, a drugi utkwił w czole Wieśniaka. Dwa martwe ciała zwaliły się niemal w tym samym czasie. Karzeł o przezwisku Wielki, w tym momencie nie był już taki wielki. Znajdował się cały we krwi swoich towarzyszy i patrzyła na postać bez głowy w skórzanym płaszczu. Nieznajomy pochylił się i podniósł kapelusz z zawartością. Krótkie trzaśnięcie jakby ktoś nastawiał sobie kości i już wszystko było znów na swoim miejscu. Słońce już zaszło za horyzont, a noc zaczęła pomalutku wychodzić na świat, by pogrążyć go w ciemności.
*******
W barze panował gwar. Po prawej i lewej stronię były poustawiane stoliki. Siedzieli przy nich przeróżni bandyci. Różni, ale niestety ulepieni z tej samej cuchnącej złem gliny. Smród ciemności roztaczał się razem z dymem tytoniowym. Na wprost drzwi był bar. Ogromne lustro pokazywało prawdziwe oblicze tego miejsca. Barman stał spokojnie za ladą i wycierał kieliszki. W najdalszym rogu stało pianino, na którym teraz jakiś niewidomy artysta przygrywał marsz żałobny.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wleciał karzeł. Poszybował chwilę i uderzył o bar. Nastała grobowa cisza, a muzyk przestał uderzać w klawisze. Do środka wszedł nieznajomy. Wszyscy zwrócili swoje przekrwione oczy na przybysza. Cała sala obserwował każdy jego ruch. On przeszedł obok stolików i stanął przy barze. Karzeł szybko pozbierał się z ziemi i zakrwawiony ruszył do wyjścia, trzymając się za twarz. Barman podszedł do nieznajomego i zapytał.
- Co podać?
- Mleko – odparł.
Cała sala ryknęła śmiechem. Tylko barman szybko nalał szklankę mleka i położył ją na blacie.
- Ty barman, a sprawdziłeś czy to mleko ma odpowiednią temperaturę? – Jakiś głoś z konta sali wykrzyknął, a drugi w innej części dodał: - Może lepiej jak mu dasz od razu smoczek, bo może zacząć płakać.
Sala ryknęła znowu. Nieznajomy sięgnął pod płaszcz. Kilka osób zerwało się z miejsca i wyciągnęło broń, reszta czekała w napięciu na kolejne wydarzenia. Cisza pojawiła się jak z nikąd. Tylko jeden już bardzo pijany dziadek śmiał się nadal. Któryś z stojących obok trzasnął go w tył głowy i dziadek wypluł sztuczną szczękę na stów. Odwrócił się do zamachowca i pogroził mu palcem. Postać wyciągnęła rękę i nasypał troszkę brązowego proszku do mleka.
- Słomkę. – Zgrzyt znów się pojawił.
Barman szybko wykonał polecenie i cofnął się w bezpieczne miejsce. Klient włożył rurkę do naczynia i wymieszał mleko z brązowym proszkiem. Po czym odsunął troszkę chustę na twarzy i pociągnął całą zawartość szklanki za jednym razem. Siorbanie wypełniło całe pomieszczenie. Kiedy skończył odłożył naczynie.
- Barman, poklep gościa jeszcze po plecach by mu się odbiło, chyba nie chcemy by dostał czkawki. – Głos z kąta znów zadrwił.
- Gdzieś już widziałem tego typka… – Mruknął pod nosem dziadek.
Całe pomieszczenie wypełnił ryk rozbawionych oprychów. Nieznajomy kiwnął na barmana, by ten lepiej opuścił swoje miejsce i ukrył się w bardziej bezpiecznej części baru. Sala znów zamilkła, uciszona słowami nieznajomego.
- Szukam kogoś.
Każdy stojących w barze zaczął się rozglądać po innych. Gdzieś z tłumu wyszło dwóch chłopców. Podeszli do nieznajomego. Byli to bliźniacy tak samo ubrani tylko jeden miał koszulkę z literą L, a drugi z P. Jeden stojący z lewej strony pociągnął za płaszcz nieznajomego i zapytał:
- A kogo pan szuka?
W tym samym momencie w którym przybysz odwrócił się do pytającego, drugi chłopiec zaczął sięgać dyskretnie do kieszeni jego płaszczu. Wszyscy obserwowali to z napięciem i czekali na odpowiedz.
- Szukam Lucky Luka.
Nagle wszystko zaczęło zwalniać. Chłopiec z prawej wyciągnął zakrwawioną rękę z kieszeni płaszczu. Jego krzyk wypełnił pomieszczenie. Bliźniacy zaczęli uciekać w stronę wyjścia. Nieznajomy odwrócił się szybko i padł strzał. Ciała chłopców pociągnięte niewidzialną siłą zostały wypchnięte przez drzwi baru. Czas znów zaczął płynąć normalnie. Dziadek jako pierwszy zaczął mruczeć pod nosem.
- Już gdzieś to widziałem… – Otarł pot z czoła. - ...tylko jedna osoba była wstanie wystrzelić dwa pociski tak szybko, że dla ludzkiego ucha wydało się to jako jeden strzał.
Nieznajomy trzymał w ręku rewolwer. Znów zwolnienie czasu i każda osoba w barze zaczęła strzelać. Dziadek schował się pod stół, a muzyk odsunął pianino i wskoczył za nie. Barman uciekł na zaplecze i tylnim wyjściem na zewnątrz. Nieznajomy zgrabnym ruchem wskoczył za bar i ukrył się za nim. Lustro roztrzaskało się w drobny mak. Kule oraz strzępy baru latały nad głową przybysza. Ten jakby nigdy nic wyciągnął drugi identyczny rewolwer i zaczął się nimi bawić. Obrócił jeden, później drugi. Sprawdził czy wszystkie komory są pełne i czekał tylko na znak. Gdy strzały ucichły i pojawił się dźwięk opróżnianych magazynków, nieznajomy uznał to za dobry moment by kontratakować. Wstał powoli i odwrócił się do napastników. Połowa zamarła, a druga histerycznie i uparcie nadal wkładała drżącymi rękami kule do pustych komór. Tych jako pierwszych nieznajomy zastrzelił. Reszta nadal stało bez ruchy. Kilku upuściło broń, a paru nawet zaczęło się modlić pod nosem.
- Czy któryś z pozostałych przy życiu oprychów wie gdzie mogę znaleźć Lucky Luka? – Zgrzyt niczym drapanie po tablicy znów się pojawił.
Wszyscy jedno głośnie wskazali na wyjście i jeden odważny powiedziała drżącym głosem:
- Burdel.
- Dziękuję. Czy zawsze musi być to takie trudne. – Nieznajomy schował broń i popatrzył po rozwalonym barze. – Na pewno za to nie zapłacę. Wszyscy żywi macie trzydzieści sekund na opróżnienie kieszeni z pieniędzy i drugie trzydzieści sekund na opuszczenie baru.
Monety zaczęły uderzać o deski podłogi. Kto mógł brał nogi za pas. Niestety za dużo bandytów chciało wybiec w tym samym momencie i drzwi tego nie wytrzymały. Jeden inteligentny nie miał przy sobie nic kasy, bo wszystko przegrał w pokera. Stał tak i nie wiedział co zrobić. Spanikował po tym wszystkim, co tutaj zobaczył i by uniknąć śmierci wyskoczył przez okno.
- Nareszcie spokój. – Nieznajomy otrząsnął płaszcz, z pyłu i odłamków lustra. – Mogłem wszystkich zabić, tylko straciłem dużo czasu, na tych pijanych wsioków.
Dostrzegł ruch pod ostatnim stolikiem. Wiedział kto tam się znajduje, ale dał tej osobie jeszcze chwilę na znalezienie tego czego szukała, na podłodze.
- Dziadku! – Krzyknął przybysz, już trochę znudzony czekaniem. – Twoje zęby znajdują się koło wyjścia. Jeśli coś jeszcze z nich zostało.
Staruszek powoli wychylił, głowę spod stolika i popatrzył pytająco na mężczyznę. Po czym powiedział coś niewyraźnego przez brak zębów.
- ..e, …jaj.
- Nie martw się, dziś zabiję jeszcze tylko dwie osoby. Jedna z nich nie będzie człowiekiem, tak więc zabieraj ostatek swojej godności z podłogi i spierdalaj do domu, pókim dobry.
- …uję.
Dziadek znalazł sztuczną szczękę i ruszył do wyjścia. Przed wyjściem włożył szybko ją do ust i nie odwracając się do nieznajomego odparł:
- Już wiem, skąd cię pamiętam. To ty jesteś odpowiedzialny za masakrę w raju. Nazywają cię ED i zabiłeś już wielu ludzi i nie ludzi. A teraz jesteś tutaj, czy to oznacza …
Nie dokończył, gdyż kula musnęła mu policzek. Chrobot znów się pojawił.
- Gdybym chciał cię zabić i wszystkich w tym zapyziałem miasteczku, już dawno bym to uczynił. Uwierz mi nie wdawał bym się z żadne pogawędki ze starcami, którzy srają pod siebie i są obiema nogami w grobie. Szukam tutaj kogoś, nazywa się …
- Wiem kogo szukasz… - Przerwał mu dziadek – Może jestem stary i niedołężny, ale nie głuchy i nie głupi. By dożyć tego godnego wieku, przeżyłem nie jedno i nie jedno widziałem. Może mam po prostu szczęście, a może wręcz przeciwnie. Brak mi go. Za to, że darowałeś mi życie, dam ci radę i wskażę drogę, którą powinieneś się udać dla własnego dobra. Otarł policzek z krwi i odwrócił się do rozmówcy.
- Nigdy nie zapomnij kim byłeś i co robiłeś w przeszłości. W przyszłości uratuję ci to życie, a nawet duszę. Podążaj zawsze za swoim sercem, bo to ono cię doprowadzi do osoby, której najbardziej szukasz.
Nieznajomy chwycił za naszyjnik, który wisiał mu swobodnie z szyi.
- A osoba, której teraz szukasz, znajdziesz w nogach jakieś kobiety. Najlepiej po przeciwnej stronie ulicy. A co do osoby, której nigdy nie szukasz, a ona i tak ciebie znajduje, udaję artystę schowanego za pianinem, ale tego to się już domyśliłeś.
– A skąd to ty wszystko wiesz … - reszta zdania utknęła gdzieś w środku, dziadka już nie było. Ed jeszcze tylko zauważył jedno białe pióro spokojnie sobie opadające na deski podłogi. Za pianina wyszedł niewidomy artysta. Ściągnął ciemne cyngle i popatrzył na wyjście. Wystawił rękę i pokazał środkowy palec.
- Te pieprzone harpie, wszędzie wsadzą swoje zarozumiałe dzioby. – Artysta otrząsnął ubranie z kurzu i podszedł do baru. – Ed musisz mi wybaczyć moje zachowanie, ale nie trawie tych wysłanników dobra. Ta cała ich spółka to jedna wielka, banda skrzydlatych pedałów.
- Daruj sobie. – Odpowiedział Ed – Nic mnie, to nie obchodzi. Jeśli chcecie się wyzabijać, bardzo proszę. Świat będzie lepszy.
- Uuu, ale jesteś dziś w dobrym nastroju. Już dawno cię takim nie widziałem. Czyżby ten głupi anioł przypomniał ci o czymś dobrym i w ten sposób dał ci odrobinę nadziei.
Artysta wziął butelkę z jeszcze całym winem i łyknął z szyjki, pokaźny łyk. Wypluł zawartość na ziemie, a butelkę rzucił o ścianę.
- Co to, do czorta, za szczyny. Czy musiałeś wszystkie dobre trunki rozwalić w tym barze? A wracając do wcześniejszego zdania, dla ciebie nie ma nadziei.
- Zamknij się! – Ed wyciągnął rewolwer i wymierzył go wprost pomiędzy oczy artysty.
- Już to przerabialiśmy, wiesz że nie możesz mi nic robić. Ani zadać bólu, ani nawet zranić. Co do zabicia mnie, to możesz tylko pomarzyć.
- Tak wiem, ale w duszy, sprawia mi to wielką radochę i muszę ci przypomnieć, że wszystko można zabić, tylko trzeba wiedzieć jak. A kiedy ja się dowiem, jak ciebie zabić, a dowiem się na pewno, zabawimy się we dwoje. Do tego czasu musi mi wystarczyć, ciągłe zabijanie twoich powłok. Ed lekko pociągnął za cyngiel.
- Zaczekaj mam wiadomość od szefa…
- Możesz mu powiedzieć, by sobie ją wsadził w tą jego siarczystą dupę, bo teraz jestem nie osiągalny. Kończę to zadanie i idę na dwutygodniowy urlop wypoczynkowy. A jak mu się nie podoba to może rozwiązań między nami umowę. Oczywiście za porozumieniem stron.
- Wiesz, że to nie możliwe.
- Nic nie jest nie możliwe, pozdrów go ode mnie, jak będziesz mu to przekazywał. Mam nadzieje, że cię ostro przysmaży.
- Nie możesz tego zrobić…
- Tylko popatrz.
Kula wystrzeliła z lufy, z prędkością dźwięku i zagłębiła się w czole artysty. Ed schował rewolwer i patrzył jak ciało zaczyna się palić i później znika w tych płomieniach. W powietrzu unosił się dziwny zapach.
- Uwielbiam zapach siarki. Przywodzi tyle wspomnień. No dobra czas zabić jeszcze jedna osobę i wakacje.
Ed ruszył w kierunku wyjścia. Stanęła na progu baru, drzwi leżały na zewnątrz, roztrzaskane i podziurawione. Dwie zielone plamy pozostały na deskach. Pieprzone hienpiry, znów mi uciekły – pomyślał - Następnym razem kiedy będą mnie chciały okraść, dwa razy się zastanowią.
Na ulicy zauważył znajomego. Podszedł do wózka na którym leżał Wieśniak i Wąglik. Karzeł próbował położyć rękę, jednego z towarzyszy na jego brzuchy by nie ocierała o koło i by palce nie wkręciły się w szprychy. Szybko się odwrócił gdy poczuł czyjąś obecność za sobą.
- Jeszcze tu jesteś? – zapytał Ed.
Wielki mógł teraz uchodzić za syna młynarza. Krew odpłynęła mu z twarzy i schowała się gdzieś w nogach. W ten sposób pozostała w przerażeniu, a nogi zaczęły biec. Pchał wózek przed sobą, razem ze swoimi martwymi kamratami.
- Od razu jakoś lepiej tutaj się oddycha. Hej! – Zawołał, a krzyk był niczym wybuch laski dynamitu. – Jest tam może zafajdany kłamca, który twierdzi, że jest szybszy od swojego cienia! Ten wsiowy błazen o przezwisku tchórzliwy Luce!
W całym miasteczku zapadła cisza. Za winkla jednego z budynków pojawił się grabarz. Większość ludzi z ciekawością pojawiła się w oknach, ale nikt nie ryzykował wyjścia. Gdzieś z burdelu, dobiegł wzburzony głos.
- Kto do ciężkiej cholery, nie da mi sobie pociupciać. Chyba jakiemuś frajerowi, znudziło się życie.
Padłu strzał i trafił Eda w środek kapelusza. Nie zrobił to na nim żadnego wrażenia.
- To powinno nauczyć tenpaka, że nie wolno wyzywać, od tak sobie ludzi z środku stosunku, bo może spotkać najgorsza kara.
Ed dotknął dziury w kapeluszu i krzyknął znów.
- Jeśli chcesz mnie zabić, musisz się bardziej postarać! Tak słabe sztuczki, na mnie nie działają!
- Co? – Luke, wychylił się przez okno i nie mógł uwierzyć. - Przecież trafiłem gościa w środek czachy. Powinno mu mózg wywrócić na drugą stronę? Miał teraz leżeć we własnej krwi. Trzeba to niestety zrobić w tradycyjny sposób.
Kowboj zniknął w środku, chwile było słychać jakieś pomrukiwania, pisk dziewczyny. Schodzenie w dół i Luke pojawił się przed burdelem, ubrany jak zwykle i z papierosem w ustach. Zaciągnął się wolno, by podkreślić swoją spokojność. Oglądnął od butów po kapelusz nieznajomego i doszedł do wniosku, że już takich zabijał i nie było z nimi problemów. Ten łapserdak nie będzie dla niego wyzwaniem.
- Jak na gościa, który jest szybszy od swojego cienia, szybko się też ubierasz. – Zadrwił Ed.
- Jak na martwego kolesia dużo gadasz i tak dla ścisłości nie nazywam się Lucky Luke tylko Ludzki Lucek. Ta amerykańska nazwa mnie wpienia. Nadali mi ją bracia Debile i tak się przyjęło. – Oburzył się kowboj.
- Nie ważne, dostałem na ciebie zlecenie i zamierzał je wykonać.
Ed wyciągnął broń i oddał strzał. Lucek w tym samym momencie zrobił to samo. Kule wystrzelone, spotkały się po środku stojących i odbiły od siebie. Jedna uderzyło w czoło grabarza, odrzucając go za róg, skąd przyglądał się całej sytuacji. Druga trafiła w białego konia prosto w zad. Ogier prychnął i przemówił.
- O rzesz, kurwa! Pojebało was obu, żeby tak strzelać do zwierząt. Czy jest w pobliżu lekarz lub weterynarz, bo zaczynam krwawić z odbytu!
- Zamknij się głupi koniu. Nic tylko narzekasz! – Krzyknął Lucek na postrzelone stworzenie.
- Masz szczęście, że mnie przywiązałeś bo bym się chętnie przebieg po tej twojej wieśniackiej mordzie.
- Wyluzuj Wesołku, zabije tego łowcę kul i zaraz zajmę się twoim zawszonym tyłkiem.
- Nie bądź taki pewny, może i jesteś szybszy od swojego cienia, ale to on jest najszybszym człowiekiem na ziemi. Ty jesteś za głupi, na to by wiedzieć kim on jest.
- Przestań pieprzyć, bo zaraz kropnę cię jeszcze raz, ale tak, że już pozostanie ci tylko spokojne bieganie po polach niebieskich.
- Ty chcesz mnie kropnąć, chyba żartujesz. Ty ślepa glizdo, nie trafiłabyś w stodołę gdyby nie to twoje szczęście. Ale od czasu, do czasu człowiekowi zdarzają się przykre rzeczy i ma po prostu pecha. Tobie wystarczy mieć tego pecha, tylko jeden raz. Przed tym gościem, nic cię nie uratuję.
- A kim on jest, że tak bardzo chcesz by cię dosiadł i ujeżdżał?
- Nawet pomiędzy nami, szlachetnymi rumakami tego świata, chodzą legendy. Nie którym koniom, przypada dźwigać na swoich barkach wielką moc. Dla przykładu, czterech jeźdźców apokalipsy. Oni mają swoje wierne mustangi. Wielcy władcy oraz prezydenci tego świata. Wszyscy poruszali się na koniach. Każde kopytne stworzenie czeka na swoje pięć minut i moc jaką posiądą w tym okresie.
- Ha, ha, ha! – Roześmiał się Lucek. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ten cieć na usługach jakiegoś bogatego dupka, któremu zapłodniłem żonę i trzy córki, ma być gościem, który mnie zabiję.
- On cię nie zabiję, tylko odeśle tam gdzie już się tobą zajmą.
Ed zaczął robić się niecierpliwy i strzelił w stronę konia. Kule uderzyła w lejce i koń był wolny. Lucek nawet nie zareagował. Popatrzył jak lekko utykając Wesołek, ruszył w stronę nieznajomego.
- Wybierasz tego śmiecia, zamiast mnie. Przecież nawet go nie znasz.
- A właśnie, że znam. Był moim jeźdźcom, jeszcze długo przed tobą. Niestety na jakiś czas musieliśmy się rozdzielić. A teraz on powrócił i znów zaszalejemy razem.
- Ty popaprany ośle. Nigdy ci na to nie pozwolę. – Lucek uniósł broń z zamiarem strzału. – Teraz zginiesz koniokradzie!
Nie zdążył pociągnąć za spust. Podkowa uderzyła go w kroczę.
- Lucek upadł na kolana, trzymając się za własne jaja! – Wesołek zrymował sobie, po celnym wymachu kopytem.
- Widzę, że nadal jesteś, najbardziej irytującym koniem na ziemi. – Głos Eda porysował wszystkie szyby. – Ale co do celności, to już widać, że się starzejesz.
- Jak na kogoś kto niedawno wstał z grobu, to dobrze wyglądasz. – Potrząsnął głową koń.
Ed podszedł do Wesołka i pogłaskał go po boku. Poprawił pasy i prowizorycznie zawiązał przestrzelone lejce.
- Widać, że nie za bardzo dbał o ciebie, ten wieśniak. Troszkę schudłeś i nabrałeś troszkę siwizny. Pokaż ten zadek. Bardzo boli?
Nadal na kolanach Lucek zaczął powoli dochodzić do siebie. Dalej trzymał się za jadra, ale kolory na twarzy powoli zaczynały mu wracać.
- Widzę, że jesteście bardzo ze sobą zżyci. Mam jedno pytanie, gdy nikt nie patrzy i jesteście sami w ciemną, zimną noc, to ogrzewacie się nawzajem.
Koń wraz ze swoim panem, popatrzyli na kowboja. Ed wyciągnął rewolwer i strzelił dwa razy. W głowie Lucka pojawiły się dwa otwory po kulach, tam gdzie wcześniej znajdowały się oczy. Ciało nieżywe opadło na ziemię.
Schował broń i popatrzył po okolicy. Nawet nie zauważył, że na niebie wstał przepiękny księżyc w pełni. O tej porze roku, był on bardzo duży. Niczym wielgachny poszczerbiony talerz, zwiastujący niepewną przyszłości dla wszystkich tych osób, które w tak piękną noc, szwendają się po lasach, pustyniach i miastach. To czas łowów. Ed popatrzył na podziurawiony bar i ślady walki. Na ciało kowboja szybszego od własnego cienia, leżące twarzą do ziemi. Odwrócił się do swojego rumaka i dotknął jego rany na zadzie. Po krótkiej chwili odciągnął dłoń. Rana zniknęła. Koń z wdzięczności pomachał ogonem.
- Dzięki. Już zapomniałem jakie to wspaniałe uczucie gdy spływa, na mnie twoja uzdrowicielska moc.
- Nie ma za co. I tak musiałem to zrobić. Przecież nie mam zamiaru jechać na tobie, gdy ty będziesz kulał. Przecież by mnie zemdliło.
- Nic się nie zmieniłeś. Zawsze myślisz tylko o sobie. A tak na marginesie zrób coś jeszcze z tą podkową, która mi niechcąco się odkleiła z kopyta. – Wesołek podniósł nogę z aprobatą i czekał na decyzję pana.
- Dobra, ale na wyszczotkowanie i nowe siodło musisz poczekać do następnego miasta. Nie wydaje mi się by tutaj o tej porze, był czynny, gdzieś kowal. Niestety czas nas nagli i nie możemy tutaj zostać do rana. Musimy wyruszyć zaraz by przed świtem znaleźć jeszcze kogoś.
- Dziś mamy pełnie - Koń popatrzył w niebo. – To znaczy, że …
- Tak jedziemy na polowanie Wesołku.
- Jak za dawnych lat?
- Tak. Jak za dawnych dobrych lat. I powiem ci coś jeszcze mój wierny kompanie, na tym nie poprzestaniemy.
Koń, tak się ucieszył, że aż podskoczył. Ed szybko zajął się podkową, wyrzucił nie potrzebne tobołki poprzedniego właściciela. Byli gotowi do drogi. Gdzieś w oddali dobiegło wycie jakiegoś zwierzęcia. Dla postronnych osób wydałoby się, że jest to kojot lub nawet wilk. Lecz starzy wyjadacze jak ta dwójka, dobrze wiedziała, że to nie żadne zwierzę. To istna bestia, która pojawia się tylko podczas pełni.
- Czas zapolować na wilkołaka! – Krzyknął Ed i niektóre rynny urwały się z dachów, a deski tu i ówdzie popękały.
Wskoczył na wesołka i ruszył galopem w stronę kolejnego wycia, pochodzącego z nieznanej ciemności.
2
fascynuje mnie to zdanieNieznajomy, ruszyła przed siebie.

Nie obeszło się bez porady / przepowiedni:Kule nie darowały nikomu. Teraz każdy omija to miejsce, szerokim najlepiej kilku kilometrowym łukiem.
wymyśliłam nowy termin literacki i zastrzegam prawa do niego. western fantasy = westasy ewentlich fanstern he heNigdy nie zapomnij kim byłeś i co robiłeś w przeszłości. W przyszłości uratuję ci to życie, a nawet duszę. Podążaj zawsze za swoim sercem, bo to ono cię doprowadzi do osoby, której najbardziej szukasz.
To się nazywa scena . Wzburza moją spokojność.Kowboj zniknął w środku, chwile było słychać jakieś pomrukiwania, pisk dziewczyny. Schodzenie w dół i Luke pojawił się przed burdelem, ubrany jak zwykle i z papierosem w ustach. Zaciągnął się wolno, by podkreślić swoją spokojność.
Kroczę, no proszę. Musiało zarąbiście bolęćPodkowa uderzyła go w kroczę.

czemu nie światła?Kula wystrzeliła z lufy, z prędkością dźwięku
I CO JA MÓWIŁAM? Nie ma superopka bez księżyca w pełni, nie ma.Nawet nie zauważył, że na niebie wstał przepiękny księżyc w pełni.
I zamerdał uszamiKoń z wdzięczności pomachał ogonem.

Co do błędnych zapisów, ortograficznych i stylistycznych wybacz, liczę i mam nadzieję, że załatwi to jakiś cierpliwy weryfikator. Co do reszty... wbrew pozorom - nie jest źle. Uśmiałam się kilka razy. Śmiejący się czytelnik to więcej niż może liczyć niejeden autor.
[ Dodano: Pią 26 Mar, 2010 ]
Kurde, łowca baboli pilnie poszukiwany do przetrząśnięcia tych chaszczy, czuję tu zwycięzcę marca 2010!
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek
uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek
Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek
Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
3
Ewidentny błąd. Powinno być: "a drugi z J"Byli to bliźniacy tak samo ubrani tylko jeden miał koszulkę z literą L, a drugi z P.

A gdzie tu rym?- Lucek upadł na kolana, trzymając się za własne jaja! – Wesołek zrymował sobie, po celnym wymachu kopytem.
No raczej, że nieżyweCiało nieżywe opadło na ziemię

Generalnie tekst jest rajem dla korektora


4
drugi chłopiec zaczął sięgać dyskretnie do kieszeni jego płaszczu
Zostałem rozpłaszczony.Chłopiec z prawej wyciągnął zakrwawioną rękę z kieszeni płaszczu
To było magiczne koło, prawda?Nieznajomy znów się odezwał. Gruby skulił się bardziej, a karzeł popatrzył w koło, jakby szukając drogi ucieczki. Nagle pewność wróciła.
Siarczystą dupę wyobrażam sobie w ten sposób, że lecą z niej iskry i sypią się wióry jakby między zwieraczami obracało się ostrze krajzegi. Nie wiem dlaczemu.- Zaczekaj mam wiadomość od szefa…
- Możesz mu powiedzieć, by sobie ją wsadził w tą jego siarczystą dupę, bo teraz jestem nie osiągalny.
Dlaczego nie napisałeś, że ten rykoszet był celowy? Od początku mieli zamiar odrzucić grabarza za róg i spowodować krwawienie odbytu gadającego konia, nie? Bo przecież nie mogli zrobić tego wszystkiego przypadkiem...Ed wyciągnął broń i oddał strzał. Lucek w tym samym momencie zrobił to samo. Kule wystrzelone, spotkały się po środku stojących i odbiły od siebie. Jedna uderzyło w czoło grabarza, odrzucając go za róg, skąd przyglądał się całej sytuacji. Druga trafiła w białego konia prosto w zad. Ogier prychnął i przemówił.
- O rzesz, kurwa! Pojebało was obu, żeby tak strzelać do zwierząt. Czy jest w pobliżu lekarz lub weterynarz, bo zaczynam krwawić z odbytu!
Jesteś szalony, nie ma dla ciebie tabu.Odwrócił się do swojego rumaka i dotknął jego rany na zadzie. Po krótkiej chwili odciągnął dłoń. Rana zniknęła. Koń z wdzięczności pomachał ogonem.
OKEJ, JUŻ PRZYKLEJAM.A tak na marginesie zrób coś jeszcze z tą podkową, która mi niechcąco się odkleiła z kopyta
Niby przeczytałem całe opowiadanie, odczekałem pięć minut, zacytowałem najlepsze babole, ale wciąż staram się nie śmiać, bo brzuch mnie boli.- Czas zapolować na wilkołaka! – Krzyknął Ed i niektóre rynny urwały się z dachów, a deski tu i ówdzie popękały.
Wskoczył na wesołka i ruszył galopem w stronę kolejnego wycia, pochodzącego z nieznanej ciemności.
5
Dzięki, to wiele dla mnie znaczy.Vialix pisze:Jesteś szalony, nie ma dla ciebie tabu.Odwrócił się do swojego rumaka i dotknął jego rany na zadzie. Po krótkiej chwili odciągnął dłoń. Rana zniknęła. Koń z wdzięczności pomachał ogonem.
A tak poza tym wiedzę, że nie warto wrzucać kolejnego opowiadania o Edzie i dżinie skurwysynie oraz Aladynie i czterdziestu zbirach, dla bezpieczeństwa obecnych tutaj forumowiczów.
Re: ED [fantastyka/western/satyra]
7Tę ziemię...przybyć na tą ziemię
Zachodziło.Słońce zachodziła bardzo powoli, jak na ten okres roku.
Co to oznacza? Że tego dnia Ziemia obracała się wolniej niż wczoraj?
Cały wstęp był o tym. Nie powtarzaj znowuż tej informacji.Jakaś nieziemska postać kroczyła spokojnie do miejsca, gdzie nikt o zdrowych zmysłach, by się nie zapuszczał.
Pierwsze zdanie jest okej. Następne do bólu rozwałkowują informację w nim podaną. Wywalić.Wszystkie zwierzęta nagle pochowały się w swoich norach. Czyżby instynkt podpowiadał im, że nie daleko czai się niebezpieczeństwo i lepiej się nie wychylać. Może zrozumiały, że lepiej nie brać udziału, w tym co tutaj za chwilę się wydarzy, a dopiero gdy będzie po wszystkim, posłuchać opowieści szumiącego wiatru.
I znowuż wałkujesz to, co przez cały początek.Za plecami wolność, życie, świat oraz zachodzące słońce. Przed oczyma ulica wypełniona grzechem, gniewem najczarniejszym złem. Te kilka zbitych z desek budynków, chowało czerń w czystej postaci. W tym miejscu zło miało swój początek. To z tego miejsca najgorsi szaleńcy wyruszali by wypełniać świat złem. To do tego miejsca wracali wszyscy złodzieje i mordercy, którzy byli ścigani po całym świecie. Tylko tutaj czuli się jak w domu. Tylko tutaj byli bezpieczni. Aż do teraz. Aż do momentu przybycia tego kogoś.
Ruszył.Nieznajomy, ruszyła przed siebie. Długi skórzany płaszcz okrywał całe ciało
Jak długi płaszcz, to wiadomo, że nie okrywał kawałka ciała.
Gdzieś tak? To znaczy jak?Potrzebne informacje były gdzieś tak w głowie jednego z bandziorów.
Naprawdę? Takich spraw nie trzeba wyjaśniać - każdy, kto obejrzał kilka filmów dozwolonych od lat 16, wie o co biega.Czarna postać miała swoje sposoby na wyciągnięcie potrzebnych informacji. Niestety dla ofiary były one bardzo bolesne lub nawet śmiertelne.
Wiadomo.Wymienili między sobą chytre spojrzenia oraz krótkie słowne uwagi, po czym ruszyli w jego stronie.
Od początku piszesz, że była niezwykła, więc na pewno nie TERAZ.Wyglądało to tak jakby cała ta niezwykła teraz postać, była ubrana z jednego tworzywa. Im dłużej karzeł się w nią wpatrywał tym dłużej wydawało mu się, że postać się zamazuję lub pulsuję. Niczym cały strój po prostu oddychał.
Miała na sobie rzeczy z jednego tworzywa.
Ostatnie zdanie jest z kosmosu. Nie mam pojęcia, co miałeś na myśli, więc nie jestem w stanie go poprawić.
Wiadomo.Wielki zaczął się śmiać, a dwóch towarzyszy poszła w jego ślady.
Wiadomo.Naglę niedaleko ktoś odbezpieczył broń.
Umiał latać? Niezły, skurczybyk.Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wleciał karzeł.
Czytałeś chociaż raz ten tekst?Cała sala obserwował każdy jego ruch.
Czytałeś?Któryś z stojących obok trzasnął go w tył głowy i dziadek wypluł sztuczną szczękę na stów.
Tylnym.Barman uciekł na zaplecze i tylnim wyjściem na zewnątrz.
Straszne niechlujstwo, straszne...
Ale do rzeczy:
Jako, że użyłeś słowa SATYRA, wszelkie te "piękne księżyce", "zwierzątka chowające się do nor", "niezwykła postać na tle zachodzącego słońca" - nawet to jak idzie i idzie w całej tej swojej otoczce niezwykłości - śmiało można wybaczyć. Więcej - pasowało to do tekstu i wydało mi się zabawne. Satyra prześmiewać może różne rzeczy, z całym szacunkiem uwzględniając takie opisy. Jednak za bardzo w tym wszystkim się rozpisałeś, rozdmuchałeś opisy do granic możliwości... a potem wracałeś i wszystko to mówiłeś jeszcze raz - innymi słowy, ale to samo.
Tekst jest ciężkostrawny. Mnóstwo błędów, cała masa - od literówek po błędy stylistyczne.
Opisujesz łopatologicznie:
Abyś miał odniesienie, napiszę coś innego, Twoim stylem (zachowując niechlujność):W barze panował gwar. Po prawej i lewej stronię były poustawiane stoliki. Siedzieli przy nich przeróżni bandyci. Różni, ale niestety ulepieni z tej samej cuchnącej złem gliny. Smród ciemności roztaczał się razem z dymem tytoniowym. Na wprost drzwi był bar. Ogromne lustro pokazywało prawdziwe oblicze tego miejsca. Barman stał spokojnie za ladą i wycierał kieliszki. W najdalszym rogu stało pianino, na którym teraz jakiś niewidomy artysta przygrywał marsz żałobny.
W pokoju stał stół i cztery krzesła. Na jednej ścianie wisiał jeden obraz, na drugiej ścianie wisiał drugi obraz. Pod obrazami, których było dwóch, stały dwa taborety, jeden bliżej pierwszegą obrazu, a drugi bliżej drugiego obrazu, ale też bardziej pośrodku.
Fajne? Mniej więcej to samo czułam, czytając Twój tekst.
Popracuj nad tymi opisami, bo plastyczność jest tutaj równa zeru. Nie powtarzaj w kółko tych samych informacji, nie rozpisuj się tak bardzo. To jest zadanie numer jeden.
Powiem tak: coś w tym tekście jest, coś co sprawia, że chciałoby się go poczytać. Scena z dziadkiem, który za rechot w niewłaściwym momencie dostaje w czaszkę, jest świetny. Wiele niezłych rzeczy odnalazłam w tym tekście. Fajnych, nawet pomimo tego oklepania - pokazanych w innym świetle (trafiłeś na fana Rio Bravo

Warto popracować nad nim, zawsze warto. A potem wrzucić, aby się przekonać, czy dało się z siebie dostatecznie dużo i czym to zaprocentowało.A tak poza tym wiedzę, że nie warto wrzucać kolejnego opowiadania o Edzie i dżinie skurwysynie oraz Aladynie i czterdziestu zbirach, dla bezpieczeństwa obecnych tutaj forumowiczów.
Opowiadanie nie jest złe - jest ŹLE napisane. Wszystkich bohaterów odbieram dobrze - oni nie są nic temu winni, że tak strasznie ich przedstawiłeś. Przeczytałabym z chęcią tekst, gdyby był lepiej napisany. W takim stanie, w jakim obecnie się znajduje, nie da się go czytać.
Pozdrawiam.
8
Niedaleko.Czyżby instynkt podpowiadał im, że nie daleko czai się
Zabawne. Gruby też był karłem czy karzeł stał na podeście?Karzeł odwrócił się do Grubasa i trzasnął go w twarz z otwartej ręki
Niewzruszony.Nieznajomy stał nie wzruszony
Masz problemy z zapisywaniem wyrazów z "nie". Z logiką opisów również. I największy z niechlujnością. Strasznie ten tekst wygląda, pełno w nim literówek. Gdybym był ojcem chrzestnym powiedziałbym: "Nie szanujesz mnie, a szacunek jest ważny. Ty mi go nie okazałeś. Musisz stać się przykładem dla innych. Pokazać, że tak się nie robi.".
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
9
Mam pytanie?
Jestem w trakcie przepisywanie jeszcze raz całego opowiadania. Zmieniam troszkę fabułę i końcówkę, według ww rad.
Jestem po prostu ciekawe, czy mój warsztat i styl choć trochę poprawił się, od tamtego czasu.
Tak więc uwaga pytanie.
Czy mam umieścić zmieniony tekst, tutaj, czy może stworzyć nowy temat, który zostanie jeszcze raz zweryfikowany?
Jestem w trakcie przepisywanie jeszcze raz całego opowiadania. Zmieniam troszkę fabułę i końcówkę, według ww rad.
Jestem po prostu ciekawe, czy mój warsztat i styl choć trochę poprawił się, od tamtego czasu.
Tak więc uwaga pytanie.
Czy mam umieścić zmieniony tekst, tutaj, czy może stworzyć nowy temat, który zostanie jeszcze raz zweryfikowany?
10
Nowy temat, który jeszcze raz zostanie zweryfikowany (w "Tu wrzuć..." oczywiście).
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"