Zamsta Ostatniej Nocy [thriller/fantasy]

1
Zemsta Ostatniej Nocy

Usłyszał głuchy odgłos strzału. Ogromna ulewa zaczęła przybierać na sile. Ubranie miał przemoczone do suchej nitki, a mokre włosy bezwiednie opadały mu na czoło. Uciekał. Biegł krętą, piaszczystą, leśną ścieżką wpadając raz po raz w kałuże, które ochlapywały go rzadkim błotem. Ten szaleńczy bieg zdawał się nie mieć dla niego końca. Powoli opadał z sił. Zatrzymał się na moment i spojrzał przez swoje zakrwawione ramię. W oddali ujrzał niewyraźny zarys sylwetki goniącego go mężczyzny. Ciemne, granatowe jak atrament niebo błyskało, co chwilę. Wznowił swoją ucieczkę. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Czuł, że mała skrzynka, z którą biegł pod pachą staje się coraz cięższa. Była to ozdobna szkatułka z miedzianymi rączkami zaczepionymi o gładkie, mahoniowe drewno. Musiał mu uciec, innego wyjścia nie było. Myśl o tym, że ten bieg mógł być jego ostatnim doprowadzała go do obłędu. Miał wrażenie, że podczas każdego błyśnięcia widzi tajemnicze cienie czające się za cienkimi pniami drzew. Postanowił zboczyć ze ścieżki w głąb lasu. W jego uszach rozbrzmiał potężny huk grzmotu. Słyszał za sobą ciężki oddech doganiającego go mordercy. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Błysło po raz kolejny a upiorna jasność rozświetliła mroczną przestrzeń lasu. Widział tylko ciężkie krople spadające mu przed oczami i kontury gałęzi, które stale zaczepiały jego zniszczone ubranie. Na jego twarzy zaczęły się pojawiać coraz to nowe zadrapania. Byle dalej o niego… byle tylko uciec. Uciekniesz Mike, uda Ci się – powtarzała jego najbardziej optymistyczna cząstka. Nie czmychniesz mu, to szaleniec Mike, rozumiesz? – Drugi szept odezwał się w jego zmęczonej głowie. Zaczął przeraźliwie krzyczeć. Wśród ulewy jego cienki, desperacki głos był ledwo słyszalny. Nie było najmniejszych szans, żeby ktoś oprócz goniącego go szaleńca usłyszał te rozpaczliwe wołanie o pomoc. Patrząc w głąb lasu nie zauważył grubego wystającego korzenia, o który się potknął. Jego stopa zaczęła pulsować tępym, narastającym bólem. Padając na wilgotną ściółkę leśną upuścił swoją szkatułkę. Ta potoczyła się ponad dwa metry poza zasięgiem dłoni Mike’a. Do jego uszu doszedł szaleńczy chichot. Wzdrygnął się. Zobaczył powiększającą się sylwetkę tęgiego mężczyzny. Przez panującą wszędzie, niemal namacalną ciemność nie mógł dostrzec jego twarzy. Morderca odezwał się:

- Czy naprawdę łudziłeś się, że mi uciekniesz Mike? – Zapytał z niedowierzaniem. Na jego ustach widniał szyderczy uśmiech.
- Thomas, dlaczego mi to robisz? Czym zawiniłem? – Wystękał wyczerpany. Każde słowo, które wypowiedział przyprawiało go o ogromny ból w klatce piersiowej.
- Powiedzmy, że nie lubię przypadkowych świadków. Wiesz, nie mogę Cię rozgryźć. Skoro zdajesz sobie sprawę, że szkatułka prędzej czy później wpadnie w moje ręce to, czemu chcesz z nią uciec? – Wydał z siebie drwiący śmiech. - Jeszcze sobie nie uświadomiłeś, że dopadnę Cię zawsze, gdziekolwiek się znajdziesz? – Po tych słowach wymierzył mu solidny cios butem w jego pocięte ramię.
- Nie oddam ci jej. Po moim trupie – zdawał się mówić resztkami swoich sił. – Powinieneś teraz siedzieć w szpitalu psychiatrycznym zapięty w kaftan bezpieczeństwa psycholu – wykrzyczał ze łzami w oczach. Poczuł, że ogarnia go niepohamowana nienawiść. Chciał się zemścić za wszystkie okropności, które Thomas uczynił jemu i jego żonie.
– Zabrałeś mi wszystko co miałem! Spaliłeś dom, zamordowałeś moją ukochaną Susan, a teraz chcesz odebrać ostatnią rzecz, która mi po niej została?
Doczołgał się do drewnianej skrzynki i chwycił ją prawą dłonią. – Nie tym razem Thomas – nienawiść zmieszana z desperacją zaczęły gotować się w jego żyłach niczym woda w czajniku. – Nie będę się poddawał twoim psychicznym zachciankom.

Morderca stał i patrzył na niego jak wryty. – Jak taka żałosna istota jak ty śmie mi się sprzeciwiać? – Wycelował pistoletem prosto w pierś Mike’a. Zanim jednak zdołał nacisnąć spust rewolweru, jego ofiara błyskawicznie chwyciła miedzianą rączkę skrzynki i rzuciła nią Thomasa prosto w twarz. Szaleniec zamiast strzelić w pierś Mike’a ugodził go bezpośrednio w brzuch.
Napastnika zwaliło z nóg, a z nosa pociekł mu obfity strumień krwi. Wstał, pewnie chwycił rewolwer i oddał pięć kolejnych strzałów w ranny brzuch Mike’a. W lesie rozległo się pięć przytłumionych dźwiękami ulewy salw.

Konającemu Mike’owi przed oczami przeleciało całe jego życie. Odkopał z głębi swojego umysłu najpiękniejsze momenty jakie go spotkały: poznanie Susan i zakochanie się z wzajemnością, pierwszą wspólne chwile, przeprowadzkę do ich nowego domu, ślub i udane wesele, na które przybyło wiele gości, wspaniała nowina od swojej żony, że będzie ojcem. Całą tą przeszłość, którą tak znakomicie wspominał zburzył jeden moment. Wtedy, kiedy Susan odkryła tajemnicę swojego pracodawcy ich wspólne szczęście zostało zniszczone. Upadło jak domek z kart na który ktoś potężnie chuchnął. Jego żona przez przypadek dowiedziała się, że jej szef, ekscentryczny Thomas o sadystycznych skłonnościach nie pozostawał wierny swojej żonie. Ta, miała się właśnie o tym dowiedzieć z ust Susan. Wrócił ze świata wspomnień i zdołał tylko wybełkotać przerywanym głosem do mordercy swoje ostatnie słowa:
- Bądź przeklęty! – Zdawało się, że życie uchodzi z niego na dobre. Umierał z nadzieją spotkania Susan w zaświatach.

Thomas patrzył jak osłupiały na konającego Mike’a, po czym usłyszał długi jęczący odgłos dochodzący z głębi lasu. Chwila kiedy zabrzmiał mu w uszach zdawała się być dla niego wiecznością. Ogarnęło go przerażenie. Odczuwał w skroniach silne, regularne pulsowanie tętnic, a jego serce wybijało szalony rytm. Zaczął nerwowo rozglądać się wokół siebie. Miał wrażenie, że z pomiędzy pni drzew patrzy na niego kilkanaście tajemniczych cieni. Czuł na twoim ciele ich dotkliwe spojrzenia. Jego twarz owiał lodowaty podmuch wiatru. Był niemal pewny, że to dłonie jakiegoś koszmarnego ducha ocierają mu się o policzki. Niespokojnie spojrzał na ciało Mike’a, po czym zaczął po omacku szukać szkatułki, której tak zawzięcie bronił. Rozległ się potężny huk grzmotu, a niebo rozbłysło jasnym światłem. Mroczne wnętrze lasu rozświetlił zimny błysk. Jego wyobraźnia nie zamierzała usłuchać swojego właściciela tylko usilnie robiła mu na złość tworząc kolejne chore przywidzenia. Nie zdziwił by się, jakby z tych egipskich ciemności spowitych przytłumionym światłem księżyca wybiegł mroczny człekokształtny potwór z wyciągniętymi doń rękami. Wizja ta sprawiła, że dla Thomasa granica pomiędzy światem nierealnym a rzeczywistością niemal znikła. Deszcz nagle osłabł, a podmuchy przejmującego wiatru przestały przybierać na sile. Kiedy wreszcie znalazł skrzynkę, chwycił ją pewnie dłonią i pobiegł w kierunku drogi, prowadzącej do wyjścia z lasu.

Całe to zajście obserwowała trójka leśnych zwierząt. Sowa siedząca w dziupli spróchniałego pnia klonu, wilk czyhający za ciernistymi krzakami oraz nietoperz, który schował się pod drzewem udając podłużny, zmoknięty listek topoli. Ich błyszczące w ciemności oczy podążały właśnie za uciekającym ze skrzynką w ręku Thomasem. Wilczur zobaczywszy biegnącego w popłochu człowieka natychmiast zaczął za nim pościg. Sowa wygrzebała z dna dziupli dziwnie wyglądający naszyjnik. Był to szafir w kształcie gwieździstego płatka śniegu z przyczepioną na środku śnieżnobiałą perłą. Klejnot ten wisiał na złotym łańcuszku emanującym miękkim, ciepłym światłem. Wzięła wisiorek w swój dziubek, wyleciała z pnia i zawiesiła go na szyi wydającego z siebie ostatnie tchnienie Mike’a.
Krwistoczerwona tarcza słoneczna zaczęła wznosić się ponad horyzont. Pierwsze promienie słońca przedzierały się przez gęste korony drzew. Mike gwałtownie otworzył oczy i rozejrzał się wokół siebie. – Wciąż jestem w lesie – powiedział na głos. – Jakim cudem jeszcze żyję? – odezwały się jego myśli. Miał wrażenie jakby się obudził z najgorszego w jego życiu koszmaru. Wszędzie panowała ogromna wilgoć, widocznie deszcz przestał padać kilka godzin przed świtem. Starał się podnieść z miękkiej, przesączonej wodą ściółki leśnej. O dziwo nie czuł nigdzie żadnego bólu. Nerwowo zaczął ściągać z siebie reszki koszuli aby zobaczyć swój brzuch. Jego oczom ukazała się gładka powierzchnia, zimnej skóry bez jakichkolwiek zadrapań i postrzałów, ramię także bez ani jednej rany. Siedział tak i zastygł w bez ruchu. Jak to możliwe? W jaki sposób te rany mogły samorzutnie zniknąć? – pytania te wciąż rozbrzmiewały w jego obolałej głowie. Nie wierzył własnym oczom, to musiały być czary. Wstał i poczuł na szyi ciężar dziwnego medalionu. Naszyjnik emanował niespotykaną mieszanką kolorów, których nie umiał określić. Były to pochodne granatu, czerni i błękitu. Zaczął iść w kierunku drogi prowadzącej do wyjścia z lasu. Maszerował myśląc o wydarzeniach tamtejszej nocy. Pamiętał wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Dostał pięć strzałów w brzuch i przeżył. Wokół miejsca którego leżał nie zauważył nawet kropelki krwi wsiąkniętej w runo. Nie miał pojęcia również skąd się wziął na jego szyi ten granatowy amulet. W głębi swojego umysłu wiedział, że to właśnie ta błyskotka uratowała go od śmierci. Kiedy dotarł na ścieżkę nienawiść i żądza zemsty zawładnęła jego myślami. Czuł się tak, jakby ostateczne rozprawienie się z jego niedoszłym mordercą stało się sensem jego życia. O jakże cudownie by było gdybym zobaczył go teraz na drodze, poszarpanego przez wilki i podziobanego przez dzikie ptaki. Chciałbym zobaczyć jak cierpi i odchodzi z tego świata – pełno tego typu podobnych życzeń zajmowało jego umysł. Tajemnicza kolia rozświetliła się jasnym światłem i wtedy jakby na zawołanie z głębi lasu wybiegła wataha wilków. Mike usłyszał falę przejmujących skrzeków. Spojrzał w górę i ujrzał stado czarnych kruków przelatujących przez przestrzeń szarego nieba. Czyżby moje życzenie się spełniło ?– zapytał z niedowierzaniem. Poszedł za stadem wilków, a po dziesięciu minutach marszu do jego uszu dobiegły przejmujące wrzaski.

Gdzie, po nieudanej próbie zamordowania Mike'a, mógł udać się Thomas? Otóż jak najszybciej chciał pozbyć się narzędzia mordu i przez około godzinę błąkał się po lesie szukając odpowiedniego miejsca, na ukrycie swego rewolweru. Przez ten cały czas z ukrycia obserwował go wygłodniały wilk. Od niespokojnie błądzącego Thomasa z daleka z daleka można było wyczuć woń paniki i przerażenia. Wilk to widocznie zauważył i w odpowiednim momencie rzucił się na niego. Białe kły bestii zanurzały się raz po raz w ciele przestraszonego Thomasa, który zaczął panicznie krzyczeć. Zwierz boleśnie obgryzł mu jego stopy, jakby chciał żeby jego ofiara mu nie uciekła. Twarz ekscentryka była cała we krwi i nosiła szpecące ślady po masakrze jaką mu uczyniły zęby i pazury zwierzęcia.
Wilk porzucił ofiarę a Thomas przez resztę nocy zdążył się doczołgać do ścieżynki, tej same drogi, którą gonił uciekającego Mike’a, tam z wyczerpania stracił przytomność. Ocknął się dopiero w chwili kiedy ku niemu zmierzały wygłodniały zastęp dzikiej zwierzyny, aby definitywnie ukarać go za popełnioną zbrodnię.
Mike dalej nie zdawał sobie sprawy co się dzieje. Biegł tam, skąd dochodziły mrożące krew w żyłach wrzaski. Jego oczom ukazał się koszmarny widok. Ptaki obsiadły głowę Thomasa, którego mógł poznać już tylko po ubraniu. Zaczęły wydziobywać mu oczy. Dźwięk jego krzyków i jęków wydawał się dla uszów Mike’a muzyką. Do ptaków dołączyły zastępy wilków, które miały zamiar porozgryzać mu ręce i nogi. Piach ścieżki nasiąkał krwią rzucającego się Thomasa, który był pozbawiany kolejnych części ciała przez dzikie zwierzęta. Gromada wilków odgryzła mu rękę i znaczną część tułowia. Kruki już prawie całkowicie odarły mu skórę z jego twarzy. Ścieżka na której leżał martwy już Thomas przypominała jezioro krwi. Mike patrzył na tą całą sytuację jak skamieniały. Jego myśli stały się rzeczywistością. Wszystko przez ezoteryczny naszyjnik zdobiący jego szyję. Był to klejnot nazywany Perłą Wiecznej Nocy. Właściciel tej kolii zyskiwał władzę nad dzikimi zwierzętami zazwyczaj prowadzących nocny tryb życia. Tak więc zemstę, której tak pragnął dokonała błyskotka, podarowana mu przez puchacza. Zdjął naszyjnik i podał go podchodzącemu ku niemu wilczurowi, ten biorąc go w pysk zniknął wraz z innymi w czeluściach lasu.
"I tylko jedno może unicestwić marzenie - strach przed porażką." - Paulo Coelho

2
Borek707 pisze:Ciemne, granatowe jak atrament niebo błyskało, co chwilę
Może lepiej: "Ciemne, granatowe jak atrament niebo raz po raz rozświetlały błyskawice", lub coś w tym stylu.
Borek707 pisze:Czuł, że mała skrzynka, z którą biegł pod pachą staje się coraz cięższa. Była to ozdobna szkatułka z miedzianymi rączkami zaczepionymi o gładkie, mahoniowe drewno.
Po prostu: "Czuł, że mała, mahoniowa szkatułka, z którą biegł pod pachą, staje się coraz cięższa". Na dokładniejszy opis przyjdzie czas, gdy, lub jeśli bohaterowi uda się uciec.
Borek707 pisze:W jego uszach rozbrzmiał potężny huk grzmotu.
Uszy wypełniał mu nieprzerwany huk gromu. Zdaje się, że pioruny biły gęsto, zatem dziwne, że usłyszał tylko pojedynczy odgłos.
Borek707 pisze:Słyszał za sobą ciężki oddech doganiającego go mordercy.

Burza, ulewa, bohater sam dyszy. Albo napastnik jest tuż, tuż za nim, albo bohater ma słuch nietoperza. Może lepiej "trzask gałęzi, łamanych ciężkimi butami mordercy". To chyba byłby w stanie usłyszeć.
Borek707 pisze:Błysło po raz kolejny a upiorna jasność rozświetliła mroczną przestrzeń lasu.
Błysnęło, ale reszta mi się podoba :)
Borek707 pisze:Widział tylko ciężkie krople spadające mu przed oczami i kontury gałęzi, które stale zaczepiały jego zniszczone ubranie. Na jego twarzy zaczęły się pojawiać coraz to nowe zadrapania.
Uciekając przed mordercą raczej nie przyglądałbym się kroplom deszczu. Prędzej czułbym je na twarzy, podobnie jak zadrapania.
Borek707 pisze:Ta potoczyła się ponad dwa metry poza zasięgiem dłoni Mike’a
Chyba niepotrzebna jest taka dokładność w ocenie odległości.
Borek707 pisze:W lesie rozległo się pięć przytłumionych dźwiękami ulewy salw
Salwy rozlegają się z kilku (-nastu, -dziesięciu) luf jednocześnie.
Borek707 pisze:Czuł na twoim ciele ich dotkliwe spojrzenia.
oczywiście na swoim ciele, poza tym groźne, złowrogie, ponure, a nie dotkliwe.
Borek707 pisze:Wzięła wisiorek w swój dziubek
Sowy to z reguły duże ptaki, po prostu dziób, a jak już, to dzióbek.

Nie znalazłem w tekście wyjaśnienia, co to za skrzynka i dlaczego była taka ważna. W ogóle wiele elementów fabuły jest nie dość jasnych, lub całkiem dla mnie niezrozumiałych. Według mnie najistotniejsze jest jednak to, że masz wyobraźnię. Bynajmniej ja to dostrzegam.
Nulla dies sine linea (Apelles)

3
Ciemne, granatowe jak atrament niebo błyskało, co chwilę.
bez przecinka przed "co"
Miał wrażenie, że podczas każdego błyśnięcia widzi tajemnicze cienie czające się za cienkimi pniami drzew.
Raczej widział te cienie, tylko miał wrażenie ,że to cienie postaci.
W jego uszach rozbrzmiał potężny huk grzmotu.
rozbrzmiał, takie dziwne te słowo.Ale może wydziwiam ;p

które stale zaczepiały jego zniszczone ubranie. Na jego twarzy zaczęły się
powtórka wyrazowa

Byle dalej o niego
literówka
Ta potoczyła się ponad dwa metry poza zasięgiem dłoni Mike’a.
Brakuje mi tu jakiegoś wyrazu wyrażającego dystans pomiędzy nim a ta szkatułka.

Każde słowo, które wypowiedział przyprawiało go o ogromny ból w klatce piersiowej.
przecinko po wypowiedział.Tak mi się wydaje.

Gdzie, po nieudanej próbie zamordowania Mike'a, mógł udać się Thomas?
przed mógł niepotrzebny przecinek.

Cała historia bardzo fajnie opowiedziana...
Temat bardziej książkowy niż opowiadaniowy...

Ale to wszystko to tylko moje zdanie ;p
Oko w oko- http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=8041
Zweryfikujesz??

4
94Przemek pisze:
Gdzie, po nieudanej próbie zamordowania Mike'a, mógł udać się Thomas?
przed mógł niepotrzebny przecinek.
Nieprawda.
Ostatnio zmieniony sob 20 mar 2010, 19:52 przez mamika6, łącznie zmieniany 2 razy.

6
Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że historia jest fajnie opowiedziana.

Popatrz na początek:
Usłyszał głuchy odgłos strzału. Ogromna ulewa zaczęła przybierać na sile. Ubranie miał przemoczone do suchej nitki, a mokre włosy bezwiednie opadały mu na czoło. Uciekał. Biegł krętą, piaszczystą, leśną ścieżką wpadając raz po raz w kałuże, które ochlapywały go rzadkim błotem. Ten szaleńczy bieg zdawał się nie mieć dla niego końca. Powoli opadał z sił. Zatrzymał się na moment i spojrzał przez swoje zakrwawione ramię. W oddali ujrzał niewyraźny zarys sylwetki goniącego go mężczyzny. Ciemne, granatowe jak atrament niebo błyskało, co chwilę. Wznowił swoją ucieczkę. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Czuł, że mała skrzynka, z którą biegł pod pachą staje się coraz cięższa. Była to ozdobna szkatułka z miedzianymi rączkami zaczepionymi o gładkie, mahoniowe drewno. Musiał mu uciec, innego wyjścia nie było. Myśl o tym, że ten bieg mógł być jego ostatnim doprowadzała go do obłędu. Miał wrażenie, że podczas każdego błyśnięcia widzi tajemnicze cienie czające się za cienkimi pniami drzew. Postanowił zboczyć ze ścieżki w głąb lasu. W jego uszach rozbrzmiał potężny huk grzmotu. Słyszał za sobą ciężki oddech doganiającego go mordercy.
Skupmy się na chwilę na nim. Na niczym innym.
Piszesz, że bohater usłyszał głos strzału, a potem ni z tego ni z owego wtrącasz coś o pogodzie. Kolejne zdanie można nieco uprościć żeby nie pisać po sobie "przemoczone" i "mokre". Słowa "uciekał" też można się pozbyć i wstawić je zamiast "biegł", wtedy unikniesz kolejnego powtórzenia. Zwrot:
spojrzał przez swoje zakrwawione ramię
Brzmi wyjątkowo komicznie. Obejrzał się przez ramię już nieco mniej, prawda?
W oddali ujrzał niewyraźny zarys sylwetki goniącego go mężczyzny.
Po niewyraźnym zarysie sylwetki zorientował się, że ściga go mężczyzna?
Znów następuje stoper w postaci opisu pogody...
Była to ozdobna szkatułka z miedzianymi rączkami zaczepionymi o gładkie, mahoniowe drewno.
Opis skrzynki możesz tutaj pominąć, ładniej wyglądałby w jakimś innym momencie. Tutaj jest kolejnym stoperem. A przecież ucieczka powinna być dynamiczna. Wtrąć go w momencie gdy będzie to potrzebne.
Musiał mu uciec, innego wyjścia nie było
To zdanie zaraz po opisie skrzyneczki nie znajduje u mnie zrozumienia. Nie wiem czemu musiał mu uciec. Skrzynka była tak ważna? Myśli mam tysiąc, ale żadnego punktu zaczepienia.
W jego uszach rozbrzmiał potężny huk grzmotu. Słyszał za sobą ciężki oddech doganiającego go mordercy.
Grzmot to silny huk, więc jedyne co mogło rozbrzmiewać w jego uszach to echo grzmotu lub huku. I skoro rozbrzmiewał w jego uszach taki donośny dźwięk jak grzmot to jak mógł słyszeć oddech goniącej go osoby zwłaszcza w burzę gdzie grzmoty i odgłos deszczu tłumią inne dźwięki?

Dalej nie będę roztrząsał tej opowieści. Mam nadzieję, że ten fragment zobrazuje ci, że źle budujesz napięcie i nie skupiasz się nad tym, co opisujesz. Nie pisz wszystkiego, co zobaczyłeś oczami wyobraźni, wybieraj tylko to co najważniejsze. Inaczej powstaje totalny miszmasz.
Pilnuj napięcia, które powinno towarzyszyć danej sytuacji. Jeśli ucieczka to powinna być dynamiczna, nie zatrzymywana fragmentami o pogodzie.
Poćwicz z krótkimi zdaniami, ale nie przesadzaj z nimi.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

Re: Zamsta Ostatniej Nocy [thriller/fantasy]

7
Tekst jest bardzo dynamiczny i bardzo obrazowy. Widziałam wyraźnie uciekającego przez ciemny las mężczyznę, błoto, deszcz, błyskawice - to wszystko jest widoczne - udało Ci się stworzyć klimat.

Przegadałeś jednak ten opis, wszystkich elementów składających się na ten obraz jest za dużo. To, plus przegadane zdania i cała dynamika tekstu sprawia, że jest on męczący.

Przykłady przegadanych zdań i niepotrzebnych słów i informacji:
Ogromna ulewa zaczęła przybierać na sile.

Ulewa już jest ogromna, jeszcze przybiera na sile - nie jest to potrzebne. Jest też trudne do wyobrażenia, zmusza do sporego wysiłku. Napiszesz "ulewa" i ja już widzę siekący z nieba deszcz - to jest kluczowe słowo, wywołujące obraz. Napiszesz "padał deszcz", a ja wyobrażę sobie deszcz, który pada z umiarkowaną intensywnością. Napiszesz, że "mżyło", a ja wyobrażę sobie kapuśniaczek.
Ogromna ulewa - jest to masło maślane - ogromna ulewa, to oberwanie chmury, ale gdyby był to oberwanie chmury, to takiego właśnie kluczowego słowa powinieneś użyć. Tym bardziej, jeśli jeszcze to wszystko przybrało na sile.
Biegł krętą, piaszczystą, leśną ścieżką wpadając raz po raz w kałuże, które ochlapywały go rzadkim błotem.
Najpierw informacja o piasku, potem o błocie - Biegł zabłoconą ścieżką. O wiele mocniejszy obraz, bo nie rozszczepiony na dwoje: piasek, który zamienił się w błoto pod wpływem deszczu.
Ten szaleńczy bieg zdawał się nie mieć dla niego końca.
Wycinamy, przez cały czas wiemy kto biegł i dla kogo bieg ten nie miał końca.
Powoli opadał z sił.
Wycinamy. W domyśle opadał powoli. Gdyby nagle opadł z sił... no właśnie.
Zatrzymał się na moment i spojrzał przez swoje zakrwawione ramię.
Wycinamy. Z kilku względów:
1. Skoro uciekał, wiadomo, że zatrzymał się tylko, żeby zerknąć przez ramię i upewnić co do sytuacji.
2. Wyprzedzasz fakty, bo już wiem, że zaraz ruszy znowu - to takie szczegóły, ale właśnie takie szczegóły spowalniają akcję, poza tym, że rozpychają tekst, a razem to wszystko po prostu męczy. Po iluś takich zdaniach można mieć dość.
W oddali ujrzał niewyraźny zarys sylwetki goniącego go mężczyzny.
Skoro "zarys", to wiadomo, że "niewyraźny". Podpada to pod masło maślane.
Ciemne, granatowe jak atrament niebo błyskało, co chwilę.
Granat jest ciemnym kolorem, więc "ciemne" jest niepotrzebną informacją.
potężny huk grzmotu.
I znowu: huk już jest czymś potężnym. Grzmot także.

I tak jest przez cały tekst.

Do tego mnóstwo zaimków.

Popracuj nad tym przegadywaniem. Warto, bo tekst jest ciekawy. Ciekawy i chce się go czytać, pomimo, że tak męczy. Ma w sobie klimat, w który się wpada od pierwszego zdania. Nie psuj tego niepotrzebnym rozpisywaniem się.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”