Zemsta Ostatniej Nocy
Usłyszał głuchy odgłos strzału. Ogromna ulewa zaczęła przybierać na sile. Ubranie miał przemoczone do suchej nitki, a mokre włosy bezwiednie opadały mu na czoło. Uciekał. Biegł krętą, piaszczystą, leśną ścieżką wpadając raz po raz w kałuże, które ochlapywały go rzadkim błotem. Ten szaleńczy bieg zdawał się nie mieć dla niego końca. Powoli opadał z sił. Zatrzymał się na moment i spojrzał przez swoje zakrwawione ramię. W oddali ujrzał niewyraźny zarys sylwetki goniącego go mężczyzny. Ciemne, granatowe jak atrament niebo błyskało, co chwilę. Wznowił swoją ucieczkę. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Czuł, że mała skrzynka, z którą biegł pod pachą staje się coraz cięższa. Była to ozdobna szkatułka z miedzianymi rączkami zaczepionymi o gładkie, mahoniowe drewno. Musiał mu uciec, innego wyjścia nie było. Myśl o tym, że ten bieg mógł być jego ostatnim doprowadzała go do obłędu. Miał wrażenie, że podczas każdego błyśnięcia widzi tajemnicze cienie czające się za cienkimi pniami drzew. Postanowił zboczyć ze ścieżki w głąb lasu. W jego uszach rozbrzmiał potężny huk grzmotu. Słyszał za sobą ciężki oddech doganiającego go mordercy. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Błysło po raz kolejny a upiorna jasność rozświetliła mroczną przestrzeń lasu. Widział tylko ciężkie krople spadające mu przed oczami i kontury gałęzi, które stale zaczepiały jego zniszczone ubranie. Na jego twarzy zaczęły się pojawiać coraz to nowe zadrapania. Byle dalej o niego… byle tylko uciec. Uciekniesz Mike, uda Ci się – powtarzała jego najbardziej optymistyczna cząstka. Nie czmychniesz mu, to szaleniec Mike, rozumiesz? – Drugi szept odezwał się w jego zmęczonej głowie. Zaczął przeraźliwie krzyczeć. Wśród ulewy jego cienki, desperacki głos był ledwo słyszalny. Nie było najmniejszych szans, żeby ktoś oprócz goniącego go szaleńca usłyszał te rozpaczliwe wołanie o pomoc. Patrząc w głąb lasu nie zauważył grubego wystającego korzenia, o który się potknął. Jego stopa zaczęła pulsować tępym, narastającym bólem. Padając na wilgotną ściółkę leśną upuścił swoją szkatułkę. Ta potoczyła się ponad dwa metry poza zasięgiem dłoni Mike’a. Do jego uszu doszedł szaleńczy chichot. Wzdrygnął się. Zobaczył powiększającą się sylwetkę tęgiego mężczyzny. Przez panującą wszędzie, niemal namacalną ciemność nie mógł dostrzec jego twarzy. Morderca odezwał się:
- Czy naprawdę łudziłeś się, że mi uciekniesz Mike? – Zapytał z niedowierzaniem. Na jego ustach widniał szyderczy uśmiech.
- Thomas, dlaczego mi to robisz? Czym zawiniłem? – Wystękał wyczerpany. Każde słowo, które wypowiedział przyprawiało go o ogromny ból w klatce piersiowej.
- Powiedzmy, że nie lubię przypadkowych świadków. Wiesz, nie mogę Cię rozgryźć. Skoro zdajesz sobie sprawę, że szkatułka prędzej czy później wpadnie w moje ręce to, czemu chcesz z nią uciec? – Wydał z siebie drwiący śmiech. - Jeszcze sobie nie uświadomiłeś, że dopadnę Cię zawsze, gdziekolwiek się znajdziesz? – Po tych słowach wymierzył mu solidny cios butem w jego pocięte ramię.
- Nie oddam ci jej. Po moim trupie – zdawał się mówić resztkami swoich sił. – Powinieneś teraz siedzieć w szpitalu psychiatrycznym zapięty w kaftan bezpieczeństwa psycholu – wykrzyczał ze łzami w oczach. Poczuł, że ogarnia go niepohamowana nienawiść. Chciał się zemścić za wszystkie okropności, które Thomas uczynił jemu i jego żonie.
– Zabrałeś mi wszystko co miałem! Spaliłeś dom, zamordowałeś moją ukochaną Susan, a teraz chcesz odebrać ostatnią rzecz, która mi po niej została?
Doczołgał się do drewnianej skrzynki i chwycił ją prawą dłonią. – Nie tym razem Thomas – nienawiść zmieszana z desperacją zaczęły gotować się w jego żyłach niczym woda w czajniku. – Nie będę się poddawał twoim psychicznym zachciankom.
Morderca stał i patrzył na niego jak wryty. – Jak taka żałosna istota jak ty śmie mi się sprzeciwiać? – Wycelował pistoletem prosto w pierś Mike’a. Zanim jednak zdołał nacisnąć spust rewolweru, jego ofiara błyskawicznie chwyciła miedzianą rączkę skrzynki i rzuciła nią Thomasa prosto w twarz. Szaleniec zamiast strzelić w pierś Mike’a ugodził go bezpośrednio w brzuch.
Napastnika zwaliło z nóg, a z nosa pociekł mu obfity strumień krwi. Wstał, pewnie chwycił rewolwer i oddał pięć kolejnych strzałów w ranny brzuch Mike’a. W lesie rozległo się pięć przytłumionych dźwiękami ulewy salw.
Konającemu Mike’owi przed oczami przeleciało całe jego życie. Odkopał z głębi swojego umysłu najpiękniejsze momenty jakie go spotkały: poznanie Susan i zakochanie się z wzajemnością, pierwszą wspólne chwile, przeprowadzkę do ich nowego domu, ślub i udane wesele, na które przybyło wiele gości, wspaniała nowina od swojej żony, że będzie ojcem. Całą tą przeszłość, którą tak znakomicie wspominał zburzył jeden moment. Wtedy, kiedy Susan odkryła tajemnicę swojego pracodawcy ich wspólne szczęście zostało zniszczone. Upadło jak domek z kart na który ktoś potężnie chuchnął. Jego żona przez przypadek dowiedziała się, że jej szef, ekscentryczny Thomas o sadystycznych skłonnościach nie pozostawał wierny swojej żonie. Ta, miała się właśnie o tym dowiedzieć z ust Susan. Wrócił ze świata wspomnień i zdołał tylko wybełkotać przerywanym głosem do mordercy swoje ostatnie słowa:
- Bądź przeklęty! – Zdawało się, że życie uchodzi z niego na dobre. Umierał z nadzieją spotkania Susan w zaświatach.
Thomas patrzył jak osłupiały na konającego Mike’a, po czym usłyszał długi jęczący odgłos dochodzący z głębi lasu. Chwila kiedy zabrzmiał mu w uszach zdawała się być dla niego wiecznością. Ogarnęło go przerażenie. Odczuwał w skroniach silne, regularne pulsowanie tętnic, a jego serce wybijało szalony rytm. Zaczął nerwowo rozglądać się wokół siebie. Miał wrażenie, że z pomiędzy pni drzew patrzy na niego kilkanaście tajemniczych cieni. Czuł na twoim ciele ich dotkliwe spojrzenia. Jego twarz owiał lodowaty podmuch wiatru. Był niemal pewny, że to dłonie jakiegoś koszmarnego ducha ocierają mu się o policzki. Niespokojnie spojrzał na ciało Mike’a, po czym zaczął po omacku szukać szkatułki, której tak zawzięcie bronił. Rozległ się potężny huk grzmotu, a niebo rozbłysło jasnym światłem. Mroczne wnętrze lasu rozświetlił zimny błysk. Jego wyobraźnia nie zamierzała usłuchać swojego właściciela tylko usilnie robiła mu na złość tworząc kolejne chore przywidzenia. Nie zdziwił by się, jakby z tych egipskich ciemności spowitych przytłumionym światłem księżyca wybiegł mroczny człekokształtny potwór z wyciągniętymi doń rękami. Wizja ta sprawiła, że dla Thomasa granica pomiędzy światem nierealnym a rzeczywistością niemal znikła. Deszcz nagle osłabł, a podmuchy przejmującego wiatru przestały przybierać na sile. Kiedy wreszcie znalazł skrzynkę, chwycił ją pewnie dłonią i pobiegł w kierunku drogi, prowadzącej do wyjścia z lasu.
Całe to zajście obserwowała trójka leśnych zwierząt. Sowa siedząca w dziupli spróchniałego pnia klonu, wilk czyhający za ciernistymi krzakami oraz nietoperz, który schował się pod drzewem udając podłużny, zmoknięty listek topoli. Ich błyszczące w ciemności oczy podążały właśnie za uciekającym ze skrzynką w ręku Thomasem. Wilczur zobaczywszy biegnącego w popłochu człowieka natychmiast zaczął za nim pościg. Sowa wygrzebała z dna dziupli dziwnie wyglądający naszyjnik. Był to szafir w kształcie gwieździstego płatka śniegu z przyczepioną na środku śnieżnobiałą perłą. Klejnot ten wisiał na złotym łańcuszku emanującym miękkim, ciepłym światłem. Wzięła wisiorek w swój dziubek, wyleciała z pnia i zawiesiła go na szyi wydającego z siebie ostatnie tchnienie Mike’a.
Krwistoczerwona tarcza słoneczna zaczęła wznosić się ponad horyzont. Pierwsze promienie słońca przedzierały się przez gęste korony drzew. Mike gwałtownie otworzył oczy i rozejrzał się wokół siebie. – Wciąż jestem w lesie – powiedział na głos. – Jakim cudem jeszcze żyję? – odezwały się jego myśli. Miał wrażenie jakby się obudził z najgorszego w jego życiu koszmaru. Wszędzie panowała ogromna wilgoć, widocznie deszcz przestał padać kilka godzin przed świtem. Starał się podnieść z miękkiej, przesączonej wodą ściółki leśnej. O dziwo nie czuł nigdzie żadnego bólu. Nerwowo zaczął ściągać z siebie reszki koszuli aby zobaczyć swój brzuch. Jego oczom ukazała się gładka powierzchnia, zimnej skóry bez jakichkolwiek zadrapań i postrzałów, ramię także bez ani jednej rany. Siedział tak i zastygł w bez ruchu. Jak to możliwe? W jaki sposób te rany mogły samorzutnie zniknąć? – pytania te wciąż rozbrzmiewały w jego obolałej głowie. Nie wierzył własnym oczom, to musiały być czary. Wstał i poczuł na szyi ciężar dziwnego medalionu. Naszyjnik emanował niespotykaną mieszanką kolorów, których nie umiał określić. Były to pochodne granatu, czerni i błękitu. Zaczął iść w kierunku drogi prowadzącej do wyjścia z lasu. Maszerował myśląc o wydarzeniach tamtejszej nocy. Pamiętał wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Dostał pięć strzałów w brzuch i przeżył. Wokół miejsca którego leżał nie zauważył nawet kropelki krwi wsiąkniętej w runo. Nie miał pojęcia również skąd się wziął na jego szyi ten granatowy amulet. W głębi swojego umysłu wiedział, że to właśnie ta błyskotka uratowała go od śmierci. Kiedy dotarł na ścieżkę nienawiść i żądza zemsty zawładnęła jego myślami. Czuł się tak, jakby ostateczne rozprawienie się z jego niedoszłym mordercą stało się sensem jego życia. O jakże cudownie by było gdybym zobaczył go teraz na drodze, poszarpanego przez wilki i podziobanego przez dzikie ptaki. Chciałbym zobaczyć jak cierpi i odchodzi z tego świata – pełno tego typu podobnych życzeń zajmowało jego umysł. Tajemnicza kolia rozświetliła się jasnym światłem i wtedy jakby na zawołanie z głębi lasu wybiegła wataha wilków. Mike usłyszał falę przejmujących skrzeków. Spojrzał w górę i ujrzał stado czarnych kruków przelatujących przez przestrzeń szarego nieba. Czyżby moje życzenie się spełniło ?– zapytał z niedowierzaniem. Poszedł za stadem wilków, a po dziesięciu minutach marszu do jego uszu dobiegły przejmujące wrzaski.
Gdzie, po nieudanej próbie zamordowania Mike'a, mógł udać się Thomas? Otóż jak najszybciej chciał pozbyć się narzędzia mordu i przez około godzinę błąkał się po lesie szukając odpowiedniego miejsca, na ukrycie swego rewolweru. Przez ten cały czas z ukrycia obserwował go wygłodniały wilk. Od niespokojnie błądzącego Thomasa z daleka z daleka można było wyczuć woń paniki i przerażenia. Wilk to widocznie zauważył i w odpowiednim momencie rzucił się na niego. Białe kły bestii zanurzały się raz po raz w ciele przestraszonego Thomasa, który zaczął panicznie krzyczeć. Zwierz boleśnie obgryzł mu jego stopy, jakby chciał żeby jego ofiara mu nie uciekła. Twarz ekscentryka była cała we krwi i nosiła szpecące ślady po masakrze jaką mu uczyniły zęby i pazury zwierzęcia.
Wilk porzucił ofiarę a Thomas przez resztę nocy zdążył się doczołgać do ścieżynki, tej same drogi, którą gonił uciekającego Mike’a, tam z wyczerpania stracił przytomność. Ocknął się dopiero w chwili kiedy ku niemu zmierzały wygłodniały zastęp dzikiej zwierzyny, aby definitywnie ukarać go za popełnioną zbrodnię.
Mike dalej nie zdawał sobie sprawy co się dzieje. Biegł tam, skąd dochodziły mrożące krew w żyłach wrzaski. Jego oczom ukazał się koszmarny widok. Ptaki obsiadły głowę Thomasa, którego mógł poznać już tylko po ubraniu. Zaczęły wydziobywać mu oczy. Dźwięk jego krzyków i jęków wydawał się dla uszów Mike’a muzyką. Do ptaków dołączyły zastępy wilków, które miały zamiar porozgryzać mu ręce i nogi. Piach ścieżki nasiąkał krwią rzucającego się Thomasa, który był pozbawiany kolejnych części ciała przez dzikie zwierzęta. Gromada wilków odgryzła mu rękę i znaczną część tułowia. Kruki już prawie całkowicie odarły mu skórę z jego twarzy. Ścieżka na której leżał martwy już Thomas przypominała jezioro krwi. Mike patrzył na tą całą sytuację jak skamieniały. Jego myśli stały się rzeczywistością. Wszystko przez ezoteryczny naszyjnik zdobiący jego szyję. Był to klejnot nazywany Perłą Wiecznej Nocy. Właściciel tej kolii zyskiwał władzę nad dzikimi zwierzętami zazwyczaj prowadzących nocny tryb życia. Tak więc zemstę, której tak pragnął dokonała błyskotka, podarowana mu przez puchacza. Zdjął naszyjnik i podał go podchodzącemu ku niemu wilczurowi, ten biorąc go w pysk zniknął wraz z innymi w czeluściach lasu.
Zamsta Ostatniej Nocy [thriller/fantasy]
1"I tylko jedno może unicestwić marzenie - strach przed porażką." - Paulo Coelho